Archiwa tagu: Antoni Skrzynecki

Nekrolog Tytusa w Wędrowcu

Tytus Maleszewski (ur. 1827 – zm. 1898) to malarz, rysownik, pedagog, a prywatnie… rodzony brat szwagra mojej prapraprababci Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczyckiej h. Jastrzębiec. Rodzona siostra Konstancji Paulina wyszła za mąż za Ursyna Jaxę-Maleszewskiego, który, jak pisała w pamiętniku córka Konstancji a siostrzenica Pauliny Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, był “sędzią do 1863 r. potem po powstaniu stracił posadę rządową i służył, jako urzędnik na kolei.” Rodzonym bratem Ursyna Maleszewskiego był Tytus. Jego zdjęcie zachowało się w rodzinnym albumie, który posiadam, a u kuzynki jest portret jego pędzla przedstawiający Paulinę.

Dzięki Polonie znalazłam jego nekrolog w Wędrowcu napisany przez Antoniego Skrzyneckiego, który był mężem Marii z Gorczyckich Skrzyneckiej, czyli siostrzenicy żony rodzonego brata Tytusa Maleszewskiego. Wiem. Zawiłe. Maria z Gorczyckich Skrzynecka była żoną Antoniego Skrzyneckiego, a jej matka Konstancja z Nieszkowskich Gorczycka była rodzoną siostrą Pauliny z Nieszkowskich Maleszewskiej żony Ursyna Maleszewskiego. Jaśniej? Uff…

Tytus Maleszewski – artysta malarz

Sztuka polska miała i ma niewątpliwie bardziej utalentowanych, aniżeli ś. p. Tytus Maleszewski, artystów-malarzy, lecz zasłużeńszych odeń historya naszego malarstwa chyba niewielu mogłaby wyliczyć. W czem zaś tkwi zasługa, nietylko artystyczna, ale i obywatelska, Maleszewskiego, dość uprzytomnić sobie cały szereg reprodukcyi, wizerunków postaci, będących chlubą i zaszczytem całego społeczeństwa. Czy to w salonach mieszczańskich, czy w komnatach dworu wiejskiego, wszędzie prawie można się spotkać z temi wizerunkami mężów o marsowym wyrazie oblicza, lub geniuszu, bijącym z drogich sercu naszemu rysów: poetów, myślicieli, dziejopisów i t. p. Jak kiedyś Kraszewski powieściami swemi wyrugował z polskich ognisk rodzinnych romansidła francuskie, tak podobnież, dzięki Maleszewskiemu, poznikały ze ścian naszych saloników, banalne, a często szpetne, sztychy zagraniczne, przedstawiające jakichś pasterzy i pasterki, czy też podobizny obojętnych nam cudzoziemców, a na ich miejsce ukazały się postacie, o jakich wyżej wspomniano. Temi to reprodukcyami, już za życia, ś. p. Tytus Maleszewski postawił sobie pomnik, który przetrwa długie lata i zapewnia nieboszczykowi miano wielce zasłużonego sztuce rodzimej artysty-obywatela.

Od tego, co właśnie wyodrębnia ś- p. Maleszewskiego z całej rzeszy równych mu, a nawet wyższych talentem 'artystów-malarzy, zaczęliśmy nasze wspomnienie pośmiertne bo zdaje nam się’ że koledzy po pendzlu nieboszczyka, i bracia po piórze, nie dosyć oceniali ten właśnie odłam działalności zgasłego artysty.

Lecz streśćmy po krótce bieg życia, którego pasmo, w nocy z dnia 3 na 4 -ty b. m., będący dniem urodzin i solenizncyi nieboszczyka, zostało prawie nagle przerwane. Urodzony w 1828 roku, w ziemi Sieradzkiej, ś. p. Tytus Maleszewski, od najmłodszych lat objawiając zdolności do rysunków, po ukończeniu gimnazyum wstąpił do Szkoły Sztuk ,Pięknych w Warszawie. Właśnie w roku minionym upłynęło pół wieku od tej chwili, gdy Maleszewski wespół z żyjącymi dotąd kolegami: Gersonem, Kostrzewskim, Brodowskim i jeszcze kilku innymi Szkolę Sztuk Pięknych ukończył. Brak środków nic pozwolił młodemu artyście, wy ruszyć odrazu za granicę, więc początkowo przyjął obowiązki nauczyciela rysunków w gimnazyum. Bakałarzowanie przecież nic licowało z usposobieniem artysty, pełnem ognistej fantazyi. Zaoszczędziwszy więc trochę grosza, wyruszył .pan Tytus” początkowo do Włoch a następnie do Paryża, gdzie się na długo osiedlił. Tu, dzięki wzorom i w skazów kom mistrzów, talent Maleszewskiego, zwrócony przeważnie ku malarstwu portretowemu, rozwinął się i zmężniał. Na paryskim bruku wiodło się artyście w cale dobrze i miewał sporo zamówień na portrety. Nastała w ów czas moda portretów pastelowych, a w tym rodzaju Maleszewski istotnie celował. Portrety cesarzowej Eugenii i głośnej divy, Adeliny Patti, uczyniły artystę polskiego dość popularnym nad Sekwanną, zwłaszcza, że francuzi tamtocześni nie cierpieli jeszcze na „polonofobię.“ Tu należy przypomnieć, może niewielu znany, szczegół, że Tytus Maleszewski, będąc w stosunkach zażyłej przyjaźni z Matejką, pierwszy skłonił z właściwą sobie energią dość opornego mistrza Jana, aby wystawił w „Salonie” swoje „Kazanie Skargi”. Wiadomo, że temu obrazowi genialnego artysty jury przyznało najwyższą nagrodę, a nazwisko cudzoziemca laureata, wymawiane przez francuzów „Mateszko”, przebiegało z ust do ust. S. p. Maleszewski lubił nieraz opowiadać o tern, jaką radością przepełniało mu się serce, kiedy publicznie, wobec dostojników rządowych i znakomitości świata artystycznoliterackiego, wywoła o Matejkę obok grand prix. Później za „Sejm lubelski” otrzymał order legii honorowej.
— Bito frenetyczne, ogłuszające oklaski — opowiadał Maleszewski — gdy z szeregu wysunął się jedyny człowiek, który nie miał fraka. „Na wystawienie obrazu dal się namówić, na pójście ze mną po odbiór nagrody, po długiem wahaniu, zgodzi! się nareszcie. Ale na zamianę czamarki i butów palonych na frak i kamasze żadną miarą nie przystał. Szwajcar przy wejściu nie chciał, ubranego nie po galowem u, wpuścić do sali, a kiedym mu oznajmił, że to jest właśnie bohater uroczystości, sam pan „Mateszko”, nic mógł z początku w to uwierzyć.” Podczas pobytu nad Sekwanną artysta znakomicie powiększył swoją tekę z podobiznami różnych znakomitości, które już wcześniej, będąc w Warszawie, zaczął skrzętnie zbierać. Tam się też zrodziły pomysły do reprodukowania w tanich litograficznych odbiciach: „Wizerunków królów polskich” portretów: Kochanowskiego, Czarneckiego, Sobieskiego, Kościuszki, wreszcie poetów i mężów nauki. Tam również wykonał Maleszewski jeden z najlepszych swych obrazów: portret Bogdana Zaleskiego. Wielki poeta chętnie pozował. Powróciwszy do kraju przed ćwierćwiekiem przeszło, osiadł Maleszewski w Warszawie i, otworzywszy pracocownię przy ulicy Wareckiej, tu już pozostaw ał, aż do ostatniej prawie chwili, nie wypuszczając pendzla i palety z dłoni, boć jeszcze na kilka godzin przed zgonem, mimo ciężkiej niemocy, wykończa! portret dawniej zamówiony. Z pracowni przy ulicy Wareckiej wyszło setki portretów i obrazów rodzajowych, nierównej wprawdzie wartości, ale każde z tych płócien posiadało pewne zalety artystyczne. Do najpopularniejszych, znanych z wystaw , należały: „Zosia” i „Telimena” z poematu „Pan Tadeusz”, „Grajek”, „Pod T wojąObronę”, „Karnawał Wenecki”, „Sułtanka” (portret zmarłej tragiczną śmiercią artystki Wiśnowskiej), „Miodek”, „Konrad Wallenrod”, wreszcie ostatnio reprodukowany „Chrystus Błogosławiący.” Mimo pracy wytrwałej, mimo popularnych reprodukcyi, ś. p. Tytus Maleszewski zdołał zarabiać zaledwie na skromne utrzymanie i pozostałej wdowie, ukochanej towarzyszce życia, majątku, zapewniającego spokojną dostatnią starość niemógł zostawić. Ale zostawił cenną spuściznę artystyczną, tak w postaci wielu obrazów (między innemi i ów portret Bohdana Zaleskiego), jaki w jedynym w swoim rodzaju zbiorze albumowym oryginalnych portretów prawie wszystkich w spółczesnych, lub niedawno zmarłych, naszych znakomitości. Zbiór ten posiada wielką wartość i powinien być kupiony przez jakiego możnego posiadacza zabytków artystycznych. Byłoby również ze wszech miar pożądanem urządzić z całej spuścizny po Maleszewskim specyalną wystawę, któraby niewątpliwie zaciekawiła szeroki ogół. Zapewne myśl tę podniosą, poprą i wykonają koledzy, wśród których nieboszczyk uważany był za nestora, za dziekana tutejszej kolonii malarskiej, cieszącego się wielką miłością i szacunkiem całej, bez wyjątku, dziatwy Apellesa. A tę miłość i szacunek ś. p. Tytus Maleszewski zdobył nietylko prawością charakteru, nietylko poczuciem obowiązków obywatelskich, ale zarazem i wielką uczynnością dla wszystkich młodych kolegów , oraz wyrozumiałością i brakiem zupełnem wszelkiej zazdrości, co pono w światku malarskim, irritabile genus, stanowi istotną rzadkość. Była to więc jasna postać znajdującej się już na schyłku epoki. Zasłużonemu malarzowi i człowiekowi schodzącemu do mogiły ciałem, duchem zaś w te sfery, ku którym jako chrześcijanin i jako artysta zawsze podążał, towarzyszy uczucie szczerego żalu i trwała pamięć.

Ant. Skrzynecki

 

Udostępnij na:

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W lutowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł, w którym piszę o swoich rodzinnych „szokach”. Numer można pobrać tutaj.

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W każdej rodzinie są legendy. Powtarzane z ust do ust, przekazywane z pokolenia na pokolenie mówią o tym, że kiedyś nasi przodkowie byli więksi niż my, ważniejsi niż my i bogatsi niż my. Pewnego dnia stajemy przed wyzwaniem – chcemy te legendy udowodnić. I tak zmierzamy się z prawdą.

Przeważnie legendy dotyczą wielkiego majątku, który przepadł skonfiskowany za działalność patriotyczną przez cara Rosji bądź cesarza Prus. Są też takie o szlacheckim pochodzeniu i herbie odebranym za patriotyzm. A także opowieści o zmianie nazwiska poprzez kradzież dokumentów albo, żeby ukryć prawdziwe pochodzenie. Dopóki nie zaczniemy tego sprawdzać – wierzymy w te historie. Tak jak wierzymy, że wszyscy przodkowie zachowywali się godnie. Nikt z nich nie był zwolennikiem Targowicy, każdy antenat w XVIII wieku był w obozie patriotycznym, w XIX wieku wszyscy brali udział w powstaniach narodowych, w XX byli w legionach Piłsudskiego, bili Bolszewika, ratowali Żydów z holocaustu i bohatersko walczyli w powstaniu warszawskim. A potem… zmierzamy się z prawdą.

Pierwszy szok – morderca

Miałam dziesięć lat, gdy na ekrany kin wszedł film „Śmierć prezydenta” ze Zdzisławem Mrożewskim w roli Gabriela Narutowicza. Z rozmów rodzinnych dowiedziałam się, że to film, w którym pokazany jest nasz krewny. Oczywiście miałam nadzieję, że prezydent. Tymczasem okazało się, że tym „naszym” jest morderca Eligiusz Niewiadomski grany przez Marka Walczewskiego. Był mężem stryjecznej siostry mojej praprababci Marii de Tilly, której matka była z domu Gorczycka. Pokrewieństwo wydawało mi się dalekie, ale… zafascynowana nim była jedna z bliskich mi ciotek, która na dodatek od bierzmowania wzięła sobie na jego cześć Eligia. Twierdziła zresztą, że był to przypadek, on sam był nieszczęśliwym człowiekiem, miał zaburzenia itd., Jednak ja z wiekiem odkrywałam straszliwą prawdę. Zamordował. W procesie zeznawał, że najpierw chciał zamordować Piłsudskiego, którego uważał za głównego winowajcę demokratycznego i lewicowego rozkładu toczącego Polskę. Zrezygnował z zamiaru w momencie, w którym przeczytał w gazecie, że Józef Piłsudski zadeklarował, że nie zamierza się ubiegać o urząd Prezydenta RP. Pomysł dokonania zamachu powrócił, gdy prezydentem został Narutowicz. W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923. Ciotka, która na jego cześć wzięła sobie od bierzmowania Eligia, czyli Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska (również zapalony genealog) pokazywała mi w rodzinnym albumie zdjęcie grobu Niewiadomskiego i zdjęcie słupka, przy którym wykonano egzekucję. Kultu jakim go otaczała nie mogłam zrozumieć, bo czyn wydawał mi się odrażający. Ale potem okazało się, że rodzinne historie to wiele jeszcze mroczniejszych tajemnic.

Drugi szok – tchórz

Mama ciotki Steni – Zofia była z domu Skrzynecka. Jej dziadek Adam Skrzynecki był stryjecznym bratem generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, który brał udział i w Wojnach Napoleońskich i był jednym z dowódców w Powstaniu Listopadowym. Ciotka podkreślała to z dumą. Tymczasem w latach 60-tych ukazała się książka Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego”, w której o generale Skrzyneckim Łojek napisał, że: „Był po prostu dowódczym antytalentem. Brakowało mu elementarnego wojskowego wykształcenia, inteligencji, orientacji, samokrytycyzmu, odwagi podejmowania decyzji, zaufania do współpracowników. Pożerała go natomiast ambicja, roznosił snobizm. (…) Niedostatki socjalnego pochodzenia starał się gorliwie nadrobić krańcowym, zgoła maniackim obskurantyzmem i wstecznictwem.” Gdy moja Mama z Tatą w jakiejś dyskusji zacytowali podobne fragmenty, Ciotka, która jako księgarz z zawodu i prawdziwy bibliofil znała książkę Łojka, zgrzytnęła zębami i niemal wpadła w szał! Tłumaczyła „przodka”, że z placu boju nie uciekał, że to wszystko nerwy – zupełnie jakby była przy tym, a przecież… urodziła się 80 lat po Powstaniu Listopadowym. Jakże trudne było dla niej przyjęcie do wiadomości, że z badań historyków wynika, że spokrewniony z nią generał nie zachował się tak, jakby sobie tego życzyła.

Trzeci szok – samobójca

Miałam dziewiętnaście lat, gdy odkryłam coś, co ojciec chciał przede mną ukryć. Mianowicie to, że Zbigniew Piekarski brat jego ojca Bronisława Piekarskiego, a mojego dziadka popełnił samobójstwo w Szkole Morskiej w Tczewie. Miał dziewiętnaście lat, kiedy powiesił się w ustępie na ostatnim piętrze szkolnego gmachu. Jak to odkryłam? Najpierw przeczytałam jego listy, a potem w sposób naturalny zadałam ojcu pytanie: co stało się z ich autorem. Odparł, że zmarł na serce. To mi jednak nie pasowało. Przecież do Szkoły Morskiej nikt nie przyjąłby chłopaka z chorym sercem. Zaczęłam drążyć, pytać rodzinę, której członkowie podawali różne wersje z samobójstwem w hipnozie włącznie. Aż wreszcie… pojechałam do Tczewa.

Tam znalazłam jego grób, na którym płakałam tak strasznie, że przechodzący obok ludzie myśleli, iż ktoś mi umarł. Jakże musieli być zdumieni, gdy widzieli na tym grobie datę 1924. Z cmentarza trafiłam na plebanię, gdzie jedna z zakonnic pokazała mi księgę parafialną. Tam znalazłam wpis „śmierć przez powieszenie”. Szlochałam tak przeraźliwie, że roztrzęsiona zakonnica podała mi szklankę wody i krople walerianowe. Na tczewskiej poczcie głównej zamówiłam rozmowę z Warszawą i przez telefon krzyczałam na ojca, że mnie oszukał, bo mam dowody, iż to, co mówiła rodzina o śmierci Zbyszka, to prawda. Ojciec powiedział wtedy, że będzie ze mnie dziennikarz. Po śmierci ojca w rękę wpadła mi koperta z napisem śmierć Zbyszka. Wypadło z niej jego zdjęcie na katafalku, akt zgonu i odpisy zeznań kolegów, z których wynikało, że powiesił się tuż po tym, jak dostał domu wiadomość o żeniaczce brata, czyli mojego dziadka. Podobno dlatego, że też kochał się w mojej babci.

Czwarty szok – antysemita i złodziej

Wspomniana przeze mnie ciotka Stenia z Ruszczykowskich Krosnowska była jedną z najbliższych mi osób. To ona zaraziła mnie genealogią. Była cioteczną siostrą mojego dziadka Bronisława Piekarskiego, gdyż jej ojciec Stanisław Ruszczykowski był rodzonym bratem mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Jednocześnie jej matką była Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska, cioteczna siostra własnego męża, gdyż jej matka Maria z Gorczyckich Skrzynecka była rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej matki i Zofii, która wyszła za Piekarskiego i Stanisława, który ożenił się z panną Skrzynecką. (Wiem, że dla zwykłego śmiertelnika zawiłe, ale przecież nie dla genealoga.) Ciotka Stenia poza dumą z przodka napoleońskiego generała, dumą z krewnego zabójcy prezydenta Narutowicza wielokrotnie chwaliła się dziadkiem Antonim Skrzyneckim pisarzem i dziennikarzem. Niestety, gdy pytałam o to, co pisał jej dziadek odpowiedź brzmiała zawsze tak samo: „Różne powieści”. I żadnej, choć była księgarzem i bibliotekarzem, nigdy mi nie pokazała. Cały swój majątek, na który składały się papiery i jej nadania genealogiczne zapisała mojemu ojcu. Tak więc pewnego dnia i ja stanęłam oko w oko z jej gromadzonymi przez lata papierami. Niestety nie było wśród nich żadnego tekstu, który by wyszedł spod pióra dziadka. Mocno mnie to zastanowiło. Zaczęłam grzebać i… wygrzebałam. Otóż dziadek ciotki – Antoni Skrzynecki był pisarzem antysemickim. Pisał pod pseudonimem Werytus lub Kościesza (to herb matki jego teściowej) takie rzeczy, z których żadna dziś nie nadaje się do publikacji. Wystarczy przeczytać tytuły: „Odżydzona ojczyzna”, „Czem są Żydzi i dokąd zmierzają”, „Wrogowie wiary i ojczyzny”, „Jak się odżydzać. Poradnik dla wszystkich Polaków”, czy „Czerwona jarmułka”.

Ale to nie wszystko! W Polskim Słowniku Biograficznym wyczytałam, że w 1898 roku środowisko literackie i dziennikarskie Warszawy wzburzyła sprawa plagiatu dokonanego przez Skrzyneckiego, który rękopis noweli Stanisława Hłaski pt. „Kobieta – siostra”, znaleziony w redakcji „Wędrowca”, opublikował pod pseudonimem Ignotus w tymże piśmie pod zmienionym tytułem „Homo. Kartka z życia Amerykanki”. Gdy w prasie ukazało się kilka artykułów piętnujących jego postępowanie Skrzynecki wytoczył redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” proces o zniesławienie, ale go przegrał.

Przez lata myślałam, że spuścizna Antoniego Skrzyneckiego spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jego córki na Powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że jego wnuczka, moja ukochana ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Skrzynecki zmarł w 1923 roku, a więc na 10 lat przed dojściem Hitlera do władzy. Jego wnuczka była żołnierzem Kedywu i po wojnie więźniem Fordonu. Widziała holocaust, do którego doprowadził antysemityzm i myślę, że mogło być jej wstyd za dziadka.

Piąty szok – nie ma herbu

Pradziadek Ludwik Piekarski inżynier-wodociągowiec przed wojną wygłaszał odczyty jako Ludwik Rola-Piekarski. W domu zachował się jego zegarek z herbem Rola, pieczęć lakowa z tymże herbem oraz herbowy talerz cynowy. W to, że Piekarscy są herbu Rola wierzył mój Ojciec, ale… jeszcze za jego życia zaczęły pojawiać się wątpliwości. Przecież ojciec pradziadka, czyli prapradziadek był kowalem. Kowal szlachcicem? Jak to możliwe? Ojciec mówił, że zdarzało się tak, że szlachta w XIX wieku traciła szlachectwo za udział w powstaniach. Gdy po śmierci ojca zaczęłam drążyć temat okazało się, że nawet jeśli moi przodkowie Piekarscy mieli jakiś herb, to musieli go stracić dużo wcześniej niż w wyniku udziału w powstaniach narodowych XIX wieku, gdyż w dziewiętnastowiecznych metrykach pojawia się określenie mieszczanin zarówno w odniesieniu do kowala Michała Piekarskiego (1841-1938) jak i jego ojca Pawła Piekarskiego (1799-1865), który przybył do Warszawy z Wadowic jako syn Piotra. Gdy Paweł bierze w warszawie ślub, a jest to rok 1829, więc przed powstaniem listopadowym, już jest mieszczaninem a nie szlachcicem. Nie miał szans stracić herbu w tym powstaniu.

Moja genealogiczna wiedza urywa się na Piotrze Piekarskim z Wadowic. Może to on był szlachcicem i stracił szlachectwo za udział w Powstaniu Kościuszkowskim? Nie wiem, czy kiedyś uda się to ustalić. Raczej wydaje mi się, że herbu nie było, bo gdyby był, wówczas część rodziny nie twierdziłaby, że brzmi… Leszczyc! Skąd więc się wzięła taka opowieść i pradziadkowy przydomek Rola? Prawdopodobnie pradziadek Ludwik Piekarski, ożeniwszy się z Zofią z Ruszczykowskich herbu Brochwicz nie chciał być z gorszej rodziny niż żona i wymyślił, że też ma herb. Ze wszystkich, którymi pieczętowali się Piekarscy zapewne wziął ten, który mu najbardziej pasował. Inna sprawa, że herb rodziny jego żony potwierdził car, co oznacza, że ojciec jego teścia, a mój prapradziadek Julian Ruszczykowski po prostu kolaborował z okupantem byle tylko zachować szlachectwo.

Szósty szok – nieślubne dzieci, przemoc domowa, wariaci i cudzołóstwo

Gdy kilkanaście lat temu zaczęłam tworzyć drzewo genealogiczne rodziny mojej mamy zwróciłam się o pomoc do jej siostry. Wypisywałam daty urodzenia poszczególnych sióstr babci, datę ślubu i… szok. Najstarsza córka prababci Katarzyny z Czochrów Kurzyńskiej urodziła się przed ślubem rodziców. Jak to możliwe? Ciotka powiedziała, że wtedy, przed wojną, mówiono, że prababcię ktoś zgwałcił, ale… dziś czasy już inne i może mi powiedzieć. Pradziadek wziął za żonę dziewczynę z panieńskim dzieckiem i dał temu dziecko swoje nazwisko. Pewnie dlatego pradziadek miał ciężką rękę i często bił swoją żonę, o czym w rodzinie krążyły legendy.

Po odkryciu w rodzinie samobójcy, kiedy pełna pretensji nagadałam rodzicom, że mnie okłamali ojciec powiedział, że tak w rodzinie bywa. Opowiedział mi też kilka innych historii, które z reguły zamiata się pod dywan, by odeszły w zapomnienie wraz ze śmiercią ich bohaterów, a więc o przodku, który zmarł na kochance na atak serca (a którego dane przemilczę, bo żyjący potomkowie mogą się zdenerwować), ciotecznym bracie swojej matki Erazmie Marii Węgierkiewiczu, który na skutek przeżyć wojennych popadł w obłęd i wszędzie widział szpiegów. Gdy poruszano przy nim, jego zdaniem niebezpieczny temat, kładł palec na ustach i z obłędem w oku rozglądał się dookoła. Zmarł bezdzietnie w latach 60. pochowany na cmentarzu wilanowskim w marynarce wnuka swojej ciotecznej siostry. Grobu nigdy nie znalazłam.

Szok może przeżyć każdy

Pamiętam opowieść znajomego genealoga, który odkrył antenata na liście więźniów Rawicza. Przeżył szok, bo antenat siedział tam za rozbój i gwałt, a rodzina latami opowiadała, że przodek był więziony za udział w jednym z powstań narodowych. Znam kilka historii o odkryciu, że dziadek był nieślubnym dzieckiem albo że pradziadek podpisał volkslistę. Z reguły przeżywamy taki szok, gdy przez lata budujemy sobie mit przodka – bohatera i człowiek bez skazy. I tylko jeden kolega bez skrępowania opowiadał, że jego ojciec przyszedł na świat, bo „babka puszczała się z Niemcami i partyzanci ogolili jej głowę na łyso”. Cóż… wiedzę o tym otrzymał dość wcześnie od rozwiedzionej z ojcem matki, a że sam ojca nie lubił, więc opowiadanie o nim i jego pochodzeniu złych rzeczy przychodziło mu dość łatwo.

Czy jednak warto grzebać dalej, gdy możemy odkryć coś „niefajnego”? Po tych kilkudziesięciu latach szperania w rodzinnej genealogii uspokajam. Warto. Bo przecież tak, jak niestety nie dziedziczymy zasług przodków, tak na szczęście nie dziedziczymy też ich przewinień. Choć zdarzają się tacy, którzy chcą nam wmówić, że jest inaczej. Nie wierzmy im. Sami piszemy swoją historię. Nie ma więc czego się bać. To co odkryjemy w rodzinnej przeszłości i tak już się kiedyś stało. A choć czasem budzi niesmak to czyż nie jest zwyczajnie i po ludzku ciekawe?

Udostępnij na:

Słówko o Janie Zygmuncie Skrzyneckim

Jan Zygmunt Skrzynecki to stryjeczny brat Adama Skrzyneckiego, ojca Antoniego Skrzyneckiego, który ożenił się z Marią Gorczycką rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.


Wg rodzinnych przekazów Marianna z Gorczyńskich Wojciechowa Skrzynecka z czternastoletnim Adamem Skrzyneckim w okresie Powstania Listopadowego odwiedziła generała w obozie wojennym przywożąc dotacje na cele Powstania. Były też w rodzinie listy generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego do Wojciecha Skrzyneckiego pisane przez „stryj” z podziękowaniami.

Kim był Jan Zygmunt Skrzynecki? Szlachcic herbu Bończa (ur. 8 lutego 1787 w Żebraku k. Siedlec, zm. 12 stycznia 1860 w Krakowie) – polski oficer, uczestnik wojen napoleońskich, generał armii polskiej i belgijskiej, wódz naczelny powstania listopadowego.


To zamieszczone w Wikipedii jego zdjęcie na wózku i w podeszłym wieku uważam za jedną z ciekawszych fotografii w zbiorach publicznych.

Jan Zygmunt Skrzynecki został pochowany w kościele Dominikanów w Krakowie.

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 10 i ostatnia

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto dziesiąty (ostatni) rozdział:

Wydanie drugie opublikowane zostało w roku 1912.

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 9

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto dziewiąty rozdział:

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 8

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto ósmy rozdział:

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 7

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto siódmy rozdział:

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 6

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto szósty rozdział:

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 5

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto piąty rozdział:

Udostępnij na:

Czem są żydzi i dokąd zmierzają, czyli spuścizna Werytusa cz. 4

Dzięki Polonie można dotrzeć do wielu publikacji, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Teraz postanowiłam zająć się publikacjami Werytusa, czyli Antoniego Skrzyneckiego. Był to szwagier mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej, a tym samym mąż jej rodzonej Siostry Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej.

Werytus, czyli Antoni Skrzynecki (przykro mi to pisać, ale z założenia wszystkie informacje na portalu mają być podawane takimi jakimi były/są) był antysemitą. Właściwie żadna z jego publikacji nie nadaje się dziś do wznowienia. Antoni Skrzynecki publikował też pod pseudonimem Z. Kościesza. Kościesza to nazwa herbu jego teściowej Joanny Nieszkowskiej.

Co ciekawe o jego poglądach dowiedziałam się dopiero niedawno i zupełnie przypadkiem. Jego wnuczką była moja ukochana cioteczna babka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska – żołnierz Armii Krajowej, więzień Fordonu itd. Była z zawodu bibliotekarzem i księgarzem. Myślałam, że spuścizna jej dziadka spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jej matki na powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Kiedyś spytałam ją o czym pisał jej dziadek. Odparła, że różne powieści. Nie drążyłam tematu, bo myślałam, że może jej przykro, że ich nie ma. Teraz myślę, że mogło być jej wstyd.

Oto opublikowane w 1909 roku w Warszawie druk „Polska Katolika” i „Posiewu” przy ul. Nowy Świat 34 pierwsze wydanie dzieła „Czem są żydzi i dokąd zmierzają” sygnowane Zbigniew Kościesza.

Oto czwarty rozdział:

Udostępnij na: