Dalszy ciąg niepublikowanego reportażu wspomnieniowego mojego Ojca.
DALSZY CIĄG OPOWIEŚCI MAMY TCHÓRZYNY I DALSZY CIĄG DZIEJÓW JANKA
– W Żelechowie? Był tam teki ośrodek na dole. W Żelechowie na dole. Tam było. Taki młyn i też był taki jakby ośrodek pomocy, nie? I było mieszkanie też zabrane. To się nazywało, tak jakby powiedzieć higienistka. Opatrunki robiła nad wysiedlonymi miejscowa z Żelechowa. Jak mnie poznała to ja się czepiłam, żeby jakąś pracę otrzymać. I oni mnie dali na Dom Starców. Gotowałam tam, usługiwałam, wodę nosiłam. I taki wypadek był, że mnie jedna umarła staruszka i starzec. To musiałam do magistratu to zgłaszać. To ja miałam kupę zajęcia. Dostawałam nagrody sto złotych miesięcznie od pana burmistrza, obiad dostawałam w kuchni, co gotowali dla nas wysiedlonych. Chłopiec starszy służył u gospodarza, a młodszy Tadzio chodził do ochronki i dostawał śniadanie, i obiad w ochronce i parę deka chleba na kolacje. I był burmistrz miasta Domański i wiceburmistrzowie. Pewnego dnia przyjechali zwiedzać ten Dom Starców. I często przychodziła żona burmistrza taka młodociana wtenczas. I ona dała mi takie malutkie zdjęcie i mówi, że ten chłopczyk, który tu jest ze szpitala został zabrany. O! Czy poznam?! No to ja poznałam.- Ale już włosków nie było. Nakryty był kocykiem I ona mówi: Czy? Czy on, ten dzieciak pani?! Mówię Włosków nie ma, ale oczka! Oczka podobieństwo. Tylko, że wyszczuplał, bo przecież był chory. Już on, mówi, gdzie indziej on jest. O w ten sposób. On inne całkiem ma imię. A teraz proszę wyjaśnić, jakie ma imię. To ja wyjaśniłam. Ona mi powiedziała gdzie jest Jasiunio. Później jak przyjechała taka handlarka ja mówię: Czy by nie mogła pani poprosić, żeby pani pomogła za mnie kartofli poobierać na kuchni, ja bym wzięła, to poszła do magistratu tam do tych swoich, do sekretarza, do wiceburmistrza, do burmistrza, żeby mnie dali zwolnienie. To ja bym raczyła se pojechać tam odnaleźć go, mego Jasiunia, gdzie on jest. I w ten sposób to się stało. Pierwszy raz się dostałam to był jeszcze most,
W tym momencie Mama Tchórzyna westchęła głęboko, a ja znów na moment wróciłem do własnych wspomnień.
Po odnalezieniu matki Janka rodzice zostali powiadomieni przez EGO. Równocześnie RGO nadesłało następujący dokument s
POLNISCHES HAUPTAUSSCHUSS Warschau, den 1.V.1943
RADA GŁÓWNA OPIEKUŃCZA Warszawa, dnia
Polniszes Hilfskomitee Fredry 6
Warschau
Doradca na Okręg Warszawski
Zaświadczenie
Rada Główna Opiekuńcza, Doradca na Okręg Warszawski, zaświadcza, że pp. Bronisław i Janina Piekarscy, zamieszkali w Warszawie, ul. Morszyńska 5 m 7 wzięli na wychowanie z RGO dziecko pozbawione opieki rodziców: Jana Tchórza, lat 2 i ½ Imię matki Zofia, imię Ojca nieznane.
Doradca RGO na Okręg Warszawski
/M.Baehr/
podpis nieczytelny i pieczątka podłużna z napisem: POLNISCHES HAUPTAUSSCHUSS
RADA GŁÓWNA OPIEKUŃCZA
Niebawem też nadszedł od Mamy Tchórzyny list:
„W pierwszych słowach mego listu Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Droga Pani! Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Nie miałam zdjęcia z obuch braciszków Jasiowych – Bolcia i Tadzia młodszego. Dwie mam jeszcze córki Walercię i Stefcię. Jedna jest w Berlinie a druga w Prusach u gospodarzą. Starczej lepiej a w Berlinie młodszej gorzej. Dłuższy czas nie wiedziałam o nich, bo nie miałam adresu. Otrzymałam listy od obydwóch w maju. Piszą, że są zdrowe. To mnie cieszy. Jasiowi posyłam fotografię w liście i obrazek. Dziękuję Pani za czułe serce, że się Pani zaopiekowała moim dzieckiem. Teraz już się przyzwyczaiłem do swego losu, w jakim się obecnie znajduję. Nie wyobraża sobie Pani jak miałem początkowo jak mnie przywieźli do Żelechowa.
Posyłam często paczki do córki, bo pisze, ze brak jej żywności. Pisała mi w liście, że dostają zupę szpinakową na czystej wodzie i po porcyji chleba. Żołnierską bochenkę na cztery osoby i idzie na cały dzień do fabryki. Pracuje przy amunicji i materiałach wybuchowych.
Pozdrawiam Panią z całą rodziną i synka Jasia
Zofia Tchórz”
Któregoś dnia do drzwi ktoś zastukał. Mama powiedziała, proszę. Drzwi się otworzyły i weszła wiejska zabiedzona kobiecina o czarnych lśniących oczach z pięknymi kruczymi włosami przyprószonymi siwizną owinięta w kraciastą chustkę.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedziała.
Była jakby wystraszona.
Na twarzy Mamy dostrzegłem jakiś dziwny skurcz czy błysk. Patrząc na kobiecinę myślałem, że to żebraczka.
– Czy ja dobrze trafiłam? – zapytała.
– O tak, na pewno dobrze – odpowiedziała Mama jakimś bardzo dziwnym głosem patrząc w jej szklące się oczy.
W dalszym ciągu nie wiedziałam, o co chodzi.
– Jest u nas pani synek – powiedziała Mama, a po chwili obydwie wybuchnęły płaczem. – Była to Mama Janka.
Przyjechała zobaczyć swego Jasiunia.
Janek nie chciał się przywitać ze swoją Matką. Gdy tylko z pisma RGO Rodzice dowiedzieli się jego prawdziwego imienia i nazwiska zaczęliśmy go jego uczyć. Gdy mówiliśmy: „Nazywasz się Jan Tchórz” – on oburzony krzyczał: „Aś nie Tuś ! Aś Krzyś!!!”
Gdy rodzona Matka przytulił go do piersi i zaczęła go całować, odepchnął ją brutalnie i począł wydrapywać każdy pocałunek.
Mama Tchórzyna strasznie to przeżywała. Przecież zabrano jej nie tylko Janka. Dwie córki przebywały w Niemczech w strasznych warunkach. List od Stefci, który nam pokazywała był wstrząsający. Berlin już wówczas był stale bombardowany przez aliantów.
„…Wiosna jest tutaj bardzo dziwna Mamo! Latają zwłaszcza w nocy takie duże ciężkie ptaki i gubią olbrzymie ciężkie pióra. A wtedy słychać tylko jeden syk – mamo!…”
Mama Tchórzyna wówczas została u nas kilka dni. Rodzice chcieli, żeby się Janek do niej przyzwyczaił. Myśmy z Antkiem byli zważeni. Cieszyliśmy się, że odnalazła się Mama Janka, a z drugiej strony baliśmy się, że zechce nam go zabrać. Miała do tego prawo.
Nie mogło być mowy o zabraniu. Nie była w stanie zapewnić mu bytu. Odbierze go dopiero po wojnie.
Po kilku dniach wyjechała do swych chłopców. Pierwszy list nadszedł zaraz w kilkanaście dni po jej odjeździe: Był wstrząsający:
„Drogie Państwo! Donoszę Wam o swojem zdrowiu i powodzeniu. Gdym wróciła od Państwa miałam listy od córek. Przykro mnie. Bardzo tęsknią. Młodsza pisała, że nie wykonała w fabryce roboty, a jak się a tem nie zgodzi to oddadzą ją do obozu. Jeździłam w swoje strony do Zamojszczyzny. Dom mój rozebrali i na inne miejsce złożyli. Pole obsiewają ci, co gospodarzą. Ojca odwiedziłam. Czuje się niedobrze, cc już liczy sobie 70 lat. Starsza córka wróciła z powrotem na majątek z fabryki, Tadziu i Bolciu dzięki zdrowi. Ja się czułam niedobrze, bo z przemęczenia. W Rejowcu czekałem na pociąg szesnaście godzin i parę minut. Mamusia pozdrawia Jasiunia, całuje tysiąc razy i również wszystkich w domu i pozdrawiam najbliższych. Szczęśliwego przeżycia. Tak na razie kończę te parę słów.
Zofia Tchórzyna”.
Korespondencja z Mamą Tchórzyną trwała aż do nadejścia frontu.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...