Dalszy ciąg niepublikowanego reportażu wspomnieniowego mojego Ojca.
– I tu za dwa dni przyjechał Woźniak z Żelechowa, któren był sekretarzem i miał połączenie. Kuzyna miał w Warszawie. Kiedy przyjeżdża do mnie, daje znać, że „Syn pani żyje!” Bo mi mówiła Piekarskich koleżanka. Powrócili. I co tam miałam, com mogła i com zdobyła, tom to wzięła ze sobą, aby się przedostać. To pamiętam jak dziś, Jakem się chciała tam do Was dostać. Właściwie już mostu nie było. I wtenczas wszyscy siadają na łódkę. Ten przewoźnik jeszcze mnie się pyta: „Pani ma odwagę? Bo nam się woda przez łódkę przeliwa” „Mam” – mówię – „Nie będę się bała”. To proszę wsiąść!” I ja wsiadłam. Człowiek, co przewoził, to nas było może nie bardzo dużo nabrał, bo mu woda bardzo, przecież te dziury były w tej łódce, to on wiosłował i „Ręcami – mówi – kobiety, które macie odwagę, jak się nie boicie na wodę patrzeć. Niech was nie obchodzi. Ino wychlubujcie wodę, bo będzie nam tonąć!, mówi, ta nasza łódka.I śmieje się. Jak, mówi, że zatoniemy, to, co będziemy robić? Mówi i śmieje się. To ja biorę, położyłam się na takie siedzenie, było i tę wodę chlupię, ale jednak jakoś przyjechał na to wybrzeże. I ja w ten czas, tam było dwie kobieciny, pytam się: „Którędy teraz się udać na ulice Morszyńskie”.
Przypadł jakiś młodzieniec, a on właściwie kiedyś tam z Antosiem się znał. On mówi: „Poproszę! O tą ścieżką pójdziemy, później ja panią skieruję, gdzie pani pójdzie i na te same miejsce zajdzie. Taki był rudawy, takie miał, takie piegowate niby truszundziunie, takie niby uprzednio piegi czy co.
Tak. Mama Janka przyjechała jeszcze w kwietniu. Jeszcze w tym czasie, gdy Wojsko Polskie torowało sobie drogę na Berlin. Jej przybycie wywołało w domu olbrzymią rodzinną rewolucję powodującą głęboki wstrząs. Mieliśmy często o niej. Co się z nią dzieje, czy wróciła już do siebie na Zamojszczyznę. W to, że żyje nie wątpiliśmy ani na chwilę. Kiedy w 1943 roku rozpoznała Janka na zdjęciu i przyjechała wówczas do nas wiedzieliśmy, że przyjedzie po niego po wojnie. Nie spodziewaliśmy się jednak, że to nastąpi już. Ucieszyliśmy się ze spotkania. Z drugiej strony pierwszą chwilę radości zmąciła świadomość: przyjechała po Janka. Nie powiedziała zrazu nic na ten temat, ale myśmy wiedzieli – czuli.
Najpierw chyba wyczuł to Janek. Nie chciał się z Matką przywitać. Schował się za spódnicę Babci.
– To nie moja mama!. To nie moja mama! – krzyczał tupiąc.
Biedna Mama Tchórzyna rozpłakała się. Tragiczni przecież były jej dzieje.
Smutne nastąpiły dni. Mama starała się jak mogła, by opanować swoje uczucie, by ulżyć Mamie Tchórzynie, sobie, Jankowi…
Zdobyła gdzieś w sklepie cukierki i czekoladę. Dała Mamie Tchórzynie, żeby mogła tym pozyskać względy syna… Nie pomogło. Janek się zaciął – cukierki, czekolada pozostały nietknięte. Gdy rodzona matka całowała go po policzkach, tuliła do piersi jak zwykle ją odpychał i wydrapywał każdy pocałunek.
Dlaczego?!!! Czuł tragedię rozstania? Jakie obrazy miał przed oczami? Czy ten piątego grudnia 1942 roku, gdy miał dwa lata, kiedy miał, zawinięty w matczyną chustkę, rozpocząć tułaczkę do obozu w Zamościu?!
Czy ten kiedy w Żelechowie, chorego na tyfus zabierała go matce niemiecka schwester? Chwilę gdy go wykradano z wagonu? Może moment jak nasza wspólna Mama zabierała go z sierocińca?
Czy wreszcie może nasze wspólne wyjście z domu z piwnicy w dniu 2 września?!!!
Janek musiał wrócić do swojej Matki. Wszyscy żeśmy to dobrze wiedzieli i rozumieli. Nikt nie poruszał tego tematu.
Na początku trzeciej dekady kwietnia nadszedł moment rozstania. Mama przygotowała na drogę żywność, Ojciec spakował Janka dobytek i skruszyli na Dworzec Wschodni. Janek przez cały czas podczas drogi nie odzywał się. Nie pomogły żadne namowy, ani lody, ani cukierki, ani czekolada. Gdy nadszedł moment rozstania z przybranymi rodzicami zaledwie zdobył się na objęcie Ojca i Mamy za szyję. Opanowywali się, ale Tchórzyna nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Nadjechał pociąg. Trzeba było jeszcze zaczekać, aż się z niego wyładuje wojsko jadące w innym kierunku „na front”.
Tak się skończyły wojenne dzieje Janka. Siostry jego wróciły. Pierwsza wróciła Stefcia. Potem dopiero Walerka już w 1946 roku. Wróciła z mężem Kazimierzem Kołodziejem i córeczką dwumiesięczną wówczas Halinką.
Dwukrotnie odwiedziłem Janka po wojnie. Pierwszy raz w roku 1947 i drugi raz w roku 1964.
Teraz w Borowinie. Starozamojskiej w dniu 19 lipca wspomnienia opowieści, nocne rozmowy w kuchni przy atole ciągnęły się do bardzo późna.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...