Maciej Piekarski – “Tak zapamiętałem” cz. 36

Czas na kolejną część wspomnień mojego Taty…

tak zapamietalem

 

Z początkiem grudnia zima rozpoczęła się na dobre. Spadł śnieg, więc wyszedłem z Jankiem na dwór pojeździć na pożyczonych sankach. Poszliśmy w kierunku wąwozu, w którym płynął strumyk. Zaczęliśmy biegać dla rozgrzewki, ponieważ nasze ubrania były bardzo lekkie. Rzuciłem w Janka paroma pigułkami. Chcąc mi oddać, malec również chwycił za śnieg — krzyknął i strasznie się rozpłakał. Przyciskając rączki do piersi, wołał przez łzy, że go parzy. Początkowo nie zorientowałem się, o co chodzi. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że odezwały się odmrożenia z obozu w Zamościu. Jasio nie przestawał krzyczeć. Przechodziło akurat obok dwóch żołnierzy niemieckich. Słysząc krzyk dziecka, łamaną polszczyzną zapytali, co mu się stało. Spojrzałem na nich niechętnie i z kolei łamaną niemczyzną odpowiedziałem: „Er ist gefroren.” To spotkanie z Niemcami speszyło Jasia. Widocznie coś mu się skojarzyło. Przestał płakać i zaczął szybko iść do domu. Ruszyłem za nim. Nic już nie mówił, ale górkę, na której spotkała go ta przygoda, nazywał odtąd „Niemcową górką”.

W domu mama mnie zrugała, że jestem stary a głupi i nie dbam o dzieciaka. Natychmiast zagrzała wody i zanurzyła Jasiowi rączki w letniej kąpieli. Ból zaczął ustępować. Potem posmarowała mu rączki jedynym dostępnym tłuszczem, resztkami margaryny.

Wiadomość od ciotki Zosi Ruszczykowskiej, że Antka widziano żywego, poruszyła nas wszystkich — lada dzień spodziewaliśmy się jego przyjazdu. Ojciec od razu chciał wyruszyć na poszukiwania, ale nie było to sprawą łatwą ani bezpieczną. Na podróż pociągiem, zwłaszcza w kierunku frontu, trzeba było mieć specjalne zezwolenie. Ale jak je zdobyć? Znów doszła do głosu ludzka życzliwość i w dniu 11 grudnia uzyskał ojciec delegację służbową, tzw. Marschbefehl:

„Der Herr Piekarski Bronisław — Ausweis Nr 61 von der Firma Br. Kuhn — Baustelle Tschenstochau, welche fur kriegswichtige Bauvorhaben eingesetz ist, fahrt in unserem Auftrag von Tschenstochau nach Lowitsch — Grodzisk — Wiochy — und zuruck. Dieser Marschbefehl gilt fur wiederholte Reisen bis 31.12.44. Tschenstochau, den 11 Dezember 1944.” Pieczęć okrągła z „gapą” i napisem: „Ostbahn — Bauinspektion Tschenstochau” oraz jakiś podpis.

Nie dowiedzieliśmy się nigdy, ile wynosiła łapówka, którą zapłacił Niemcom inżynier Kuhn za ten dokument.

Sprawa wyjazdu wymagała jeszcze pieniędzy, a ponadto czekaliśmy, jak ustaną trochę łapanki, które teraz się wzmogły. Tymczasem zaszły nowe okoliczności i wstrzymały na pewien czas wyjazd ojca.

Był wieczór. Bronek, wykąpany już, leżał na walizkach zawinięty w bet i zasypiał. Mama też się położyła, gdy na schodach dały się słyszeć męskie kroki. Zawsze, gdy słyszałem ruch w sieni, zdawało mi się, że za chwilę wejdzie Antek. Teraz ktoś szedł na pewno do nas, bo jego kroki słychać było na naszych drabiniastych schodach. Wszyscy utkwiliśmy wzrok w drzwiach. Klamka się ruszyła i pchnięte energicznie drzwi otworzyły się. Na progu stanął mój cioteczny brat, Zenek Czekański.

O jego losach nic nie wiedzieliśmy, więc radość ze spotkania była tak wielka, że nawet nikt z nas nie uświadomił sobie rozczarowania, że to nie Antek. Obustronnym pytaniom nie było końca. Mama zwlekła się z łóżka i zaczęła szykować coś do jedzenia, a Zenek opowiadał o swoich dziejach.

1 sierpnia jego oddział uderzył na Dom Akademicki na placu Narutowicza. Niestety, daremnie. Po krwawej walce, w której poległo kilkudziesięciu powstańców, wycofali się wszyscy w rejon bloków między Filtrową a Niemcewicza. W nocy dowództwo podjęło decyzję przebicia się do lasów sękocińskich. Wzdłuż torów EKD, walcząc po drodze z niemieckimi patrolami, przez Reguły powstańcy dotarli do Pęcic. Okazało się jednak, że dwór jest obsadzony przez Niemców. I powstańcy, i Niemcy byli zaskoczeni. Wywiązała się chaotyczna walka, w której początkowo powstańcy, a później Niemcy zdobyli przewagę — byli okopani i doskonale uzbrojeni. Nasi rozproszyli się. Na polu walki zostało wielu zabitych i rannych. Części powstańców, którzy mieli jeszcze amunicję i szli zwartym oddziałem, udało się przebić. Wielu jednak zaległo w krzakach wokół Utraty. Niemcy urządzili potem obławę i wzięli do niewoli kilkudziesięciu naszych. Zenkowi udało się wyjść z oddziałem cało. Dotarł do lasów w Radomskiem, gdzie przyłączył się do partyzantów. Ze względu na silne dolegliwości żołądkowe uzyskał zwolnienie z oddziału i ruszył w kierunku Warszawy. Za wszelką cenę chciał zdobyć wiadomości o matce, która mieszkała na Filtrowej. Dotarł do Brwinowa, gdzie przez RGO daremnie szukał wieści o bliskich. Dopiero ogłoszenie w „Kurierze Częstochowskim” naprowadziło go na nasz ślad.

Gdy Zenek snuł swą opowieść, ja chłonąc ją, zdejmowałem kolejne części garderoby i robiłem rytualne polowanie. Widząc to, Zenek uśmiechnął się, poprosił mamę o pozwolenie i rozebrawszy się częściowo, rozpoczął łowy. Dalszy ciąg jego opowieści przerywał od czasu do czasu wtręt: „Dostała, cholera!” Zrobiło się bardzo późno, byłem tak senny, że kiwając się na sienniku, traciłem chwilami świadomość i nie wiedziałem, czy wykrzyknik Zenka odnosi się do zabitych Niemców, czy do wszy.

Nazajutrz rano Zenek wyjechał. Chciał szukać wszędzie, we wszystkich placówkach RGO i Czerwonego Krzyża, wiadomości o matce. Będzie szukał ponadto Antka.

Po kilku dniach nadszedł od niego list, który nas bardzo rozkleił:

„Wróciłem jakoś cało i szczęśliwie z Częstochowy do Brwinowa. Od Żyrardowa do Grodziska Mazowieckiego szedłem pieszo 14 km po błocie. Żebyście mogli wiedzieć, jaką ogromną radość sprawiło mi odnalezienie Was. Wy jesteście mi przecież z całej rodziny najbliżsi i zdaje się jedyni, którzy przy życiu pozostali, poza Wami jestem na świecie kompletnie sam, żebym chociaż cośkolwiek wiedział o matce, może byłoby mi lżej, a tak to przecież można oszaleć. Co dzień od rana do wieczora jota w jotę te same myśli, jeszcze trochę w ten sposób dalej, to dostanę kręćka. Niedługo wpadnę do Grodziska, aby poszukać Antka…”

Następny list od Zenka nadszedł 20 grudnia, przed samymi świętami:

„Dotychczas o Antku jeszcze nic nie wiem, o matce też. Z obozu w Weimarze dostałem odpowiedź od komendanta z dokładnym adresem Wacka Orlickiego, gdybyście chcieli do niego napisać, podaję Wam adres: An Schutz-haftling Nr 1239 Wacław Orlicki, 15. Weimar — Buchenwald, Konzentrationslager Buchenwald. W Brwinowie spotkałem się wczoraj z pp. Szmurło. Pan Szmurło wyjechał do dn. 23 XII na okopy do Sochaczewa. A adres ich: P. Szmurło, Brwinów — Grodzisk Maz. 7a, ul. Pszczeliń-ska 5, u p. Wojtczaka…”

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wszędzie tłok i kolejki. Ceny rosły. Stale brakowało nam czegoś do garnka. W tych przedświątecznych dniach ze szczególnym ociąganiem się wracałem ze szkoły do domu. Często idąc w towarzystwie szkolnych kolegów, opowiadałem im trochę o powstaniu. O ile początkowo obawiałem się im o tym mówić, to po ucieczce przed żandarmerią z budynku szkolnego przez mur byłem całkowicie pewien, że ożywia nas wszystkich ten sam duch. Potwierdziło się to niebawem. Jeden z kolegów zaprosił mnie do swego domu przy ulicy Warszawskiej. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem jego ojca w granatowym mundurze policjanta. Byłem widać bardzo zmieszany, bo pan W. szybko skierował rozmowę na niemieckie łajdactwa, na konieczność solidarności i walki na wszelkich możliwych stanowiskach, tak że obawy moje prysły. Było jasne, że pan W. nosi ten mundur dla uczciwego celu.

Początkowo koledzy dawali mi też odczuć, że jestem najmłodszy w klasie. Ja z kolei zdawałem sobie sprawę, że pod względem doświadczeń życiowych byłem od nich o wiele starszy. Uświadomiłem to sobie, gdy jeden z nich, nie wiedząc, że jestem z Warszawy, usiłował mi zaimponować naiwnymi opowieściami o powstaniu.

Raz doszło między nim a mną do zwykłego mordobicia. Gdy okazało się, że ten kolega wiedzę o wojennych i powstańczych epizodach wynosi z kina, z niemieckich dodatków propagandowych, nie wytrzymałem, powiedziałem, że to brednie i kłamstwa, i zacytowałem obowiązujące w całej patriotycznej Warszawie hasło: „Tylko świnie siedzą w kinie.” Zawrzało. Koledzy moi byli namiętnymi kinomanami. Chodzili na wszystkie filmy, podczas gdy ja ostatni raz byłem w 1939 roku na Królewnie Śnieżce. Oczywiście dostałem, ale moralne zwycięstwo należało do mnie. Wyszliśmy ze szkoły w całkowitej zgodzie, omawiając nędzne perspektywy Niemców. A na tę nędzę wskazywało wiele: kamienna zapora przeciwczołgowa na ulicy Warszawskiej i na ulicy Wilsona, liczne ceglane i betonowe bunkry jak ten na rogu Krótkiej, niedaleko szkoły. Gdy oglądaliśmy zaporę na Warszawskiej, zwróciłem uwagę, że przerwa pomiędzy obydwoma odcinkami zapory jest taka wąska, iż z trudem przejedzie samochód ciężarowy, a wiadomo, że czołgi są szersze. Uwagą tą wykazałem swoją orientację w analizie sprzętu i budownictwa wojennego.

Przed samymi świętami nadeszła z Berlina odpowiedź niemieckiego Czerwonego Krzyża na pismo mamy poszukujące Antka w obozach jenieckich. W polskim tłumaczeniu brzmiało następująco:

„Odnośnie nadesłanego wniosku w sprawie wyżej wymienionego zostanie zrobione wszystko, ażeby go odnaleźć. Ponieważ wszyscy jeńcy wojenni wzięci do niewoli w Powstaniu Warszawskim zostali rozesłani do poszczególnych obozów jenieckich, należy przyjąć, że meldunki o jego pobycie nadejdą wkrótce. Aby jednakże wszystkie możliwości były wykorzystane, niezbędne są dla DEK Prezydium zdjęcia poszukiwanego, jak również poszukującego, które należy załączyć do nadesłanej karty. W tym celu należy nadesłać kartę z wnioskami dla każdej z poszukiwanych osób w dwóch egzemplarzach i listy formularza 25 na każdą poszukiwaną osobę, wypełniając uważnie i czytelnie w języku niemieckim albo polskim. Po nadesłaniu będzie Pani wkrótce poinformowana o wynikach. Gdyby Pani zmieniła adres, niech Pani o tym powiadomi.”

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Print Friendly, PDF & Email
Udostępnij na: