Maciej Piekarski „Dzieje rodziny Tchórzow” – cz. 3.

Dalszy ciąg niepublikowanego reportażu wspomnieniowego mojego Ojca.

janek

Jan Tchórz na zdjęciu zrobionym zaraz po otwarciu wagonu kolejowego na stacji Warszawa Wschodnia

Ostre „prr prr” Teścia i wóz zatrzymał się obok okrytej ziemią piwniczki, której betonowe wejście przypominało mi wejście do schronu przeciwlotniczego.
Rozejrzałem się ciekawie wokół. Na wprost stała długa, potężna drewniana stodoła – to chyba ta, którą Janek jeszcze w sześćdziesiątym czwartym stawiał w Chomęciskach. Po środku obejścia drewniana szopa, a tuż przed nami studnia z betonową cembrowiną, z kręgów i z kranem. Z lewej w głębi murowana obora z dużych cementowych pustaków, z tyłu zaś piękny murowany dom. Dopiero teraz spostrzegłem z tyłu z lewej strony tuż przy domu ogródek pełen kwiatów, otoczony jasnymi sosnowymi sztachetami.
Zza obory szła ku nam prowadząc za rączkę maleńkiego chłopczyka Mama Tchórzyna.
Popatrzyłem na nią z daleka.
W tej chwili stanął mi przed oczami jej obraz sprzed 32 lat; gdy przyjechała do nas i podczas spaceru prowadziła Janka za rączkę przez ogród. Dziś była jakby mniejsza, przy­garbiona, tylko ten sam blask oczu, co wówczas.
Popatrzyłem na chłopczyka, na jego roześmianą buzię. Mniejszy niż Janek wówczas. To pewnie Tomek, ma teraz dwa lata. Płowa czupryna i niebieskie, przejrzyste oczka niczym nie przypominały Janka z tamtych lat. To chyba dobrze. Tamte lata nie mogą się już powtórzyć!
Ucałowałem Mamę Tchórzynę w rękę, uniosłem jak Małgosię do góry i przytuliłem jak Małgosię do policzka. Po chwili poczułem w ustach smak jej łez.
W tym momencie jakiś blond chłopak zlazłszy z czereśni z umazaną buzią, w której trzymał palec patrzył zaskoczony na rozgrywającą się scenę. To pewnie Marek. Tadzio miał chyba wtedy rok więcej – pomyślałem. Z domu wyszła młoda, ładna dziewczyna o niewspółmiernie do swego wieku spracowanych rękach. Wiedziałem już – to Krysia, żona Janka. Przy niej stała najstarsza latorośl, dziewięcioletnia Elżbieta w eleganckiej różowej sukience w kwiatki. Miała czarne jak Janek włosy splecione fikuśnie w dwa warkoczyki jak Pipi ze szwedzkiego serialu filmowego. Od pola zbliżała się ku nam Teściowa Janka w letniej sukience w niebieskie kwiaty, przepasana fartuchem. Marek w tym momencie pobiegł w przeciwnym kierunku, na pole, do ojca, który szedł stamtąd powoli ociężałym krokiem spracowanego człowieka.
Długo trwały powitania. Halinie podczas tych powitań rozpuścił się na policzkach cały makijaż. Ma oczy w mokrym miejscu. Urodziła się zresztą niedaleko stąd – w Zwierzyńcu nad Wieprzem. Zna dobrze tragedię i bohaterstwo Ziemi Zamojskiej. Zwykle na dźwięk słów Zamojszczyzna w zestawieniu z datami 1943, 1944 czuje jak w jej żyłach pulsuje szybciej krew uderzając do głowy.
Zmierzchało. Weszliśmy do domu.
Dom w niczym nie przypominał dawnej chałupiny z Chomęcisk. Z sieni prowadzi wejście do olbrzymiej kuchni. Z kuchni po prawej stronie wejście do pokoju, z którego znów drzwi do następnego pokoju. Z lewej strony pieca kuchennego wejście do tego trzeciego pokoju, który zajmują Teściowie. Z tyłu za kuchnią łazienka i ubikacja dostępna z obydwu pokojów zamieszki­wanych przez Janka, Krysię, dzieci i Mamę Tchórzynę.
Janek ożenił się w sześćdziesiątym siódmym. Ani Janek, ani Krysia nie noszą obrączek. Krysia niegdyś nosiła obrączkę, jak miała jeszcze serdeczny palec. Kiedyś prowadziła z pola szosą do zagrody jałówkę. Przejeżdżał traktor. Jałówka spłoszyła się, a Krysia chciała ją ujarzmić. Nagle hak od łańcucha zaczepił się za obrączkę i Krysia się potknęła. Jałówka była silniejsza od Krysi, silniejsza niż staw Krysinego palca, który zaczepio­ny na obrączce i na haku spłoszona jałówka wlokła po drodze znacząc krwawy ślad.
Gdy zaraz po wypadku dojechała do szpitala lekarz tylko zaszył ścięgna i naczynia, oraz skórę na kikucie. Nie trzeba było używać piły. Obrączka oderwała kość równo w stawie. Lekarz nie zatrzymywał w szpitalu i Krysia chętnie wróciła do domu, bo przecież praca, a i mała w domu. Dopiero na drugi dzień ręka spuchła i Krysia dostała wysokiej gorączki. Znów pojecha­ła do szpitala. Tym razem lekarz za trzymał w szpitalu na kilka dni. Od tego dnia Krysia nie nosi obrączki. Okazuje się, że nawet tak symboliczna biżuteria nie jest dla ludzi ciężkiej pracy.
Po ślubie Janek wspólnym wysiłkiem z teściem wybudowali dom, oborę, instalowali miejscowy wodociąg, wbudowali w łazience obok pieca bojler. Janek przeniósł z Chomęcisk swoją stodołę. Lodówkę – studwudziestolitrowy Mińsk ustawili w kuchni pod oknem. Telewizor jest w tym pokoju, do którego niekrępując dzieci mają dostęp i teściowie i Mama Tchórzyna i Janek z Krysią. W lecie jednak bardzo rzadko oglądają telewizję, tyle roboty w polu. Obrabiają wspólnie rolę Teścia, dolę Janka i resztówkę mamy Tchórzyny. Jest im wszystkim ze sobą dobrze. Mają trzy krowy, dwie jałówki, konia, źrebaka i – jak wszędzie na wsi – stado kur. Na podwórzu gulgoce stara indyczka. Ptasi drobiazg rozłazi się po całym obejściu. W stodole w oddzielnym pomieszczenia stoją niezbędne dla dzisiejszego rolnika maszyny:
Janek od piętnastu lat pracuje w fabryce mebli w Zamościu.
Pracuje w dziale kontroli.
„Wiesz Maciuś! Ja jestem chłoporobotnik — i mruga na mnie.
Ja też mrugam, wiem swoje. Janek jest też działaczem społecznym. Od lat pełni odpowiedzialną funkcję sędziego ławnika w Sądzie Karnym w Zamościu, Janek zna dobrze życie. Od jego chłopsko-robotniczego sumienia zależą czasem losy ludzi.
Na dworze wschodzi księżyc, krowy po wieczornym udoju porykują. Mama teściowa poszła zaprowadzić je do obory, a Janek z teściem wyszli sprawdzić obejście i pozamykać drób. Małgosia z Elżbietą bawią się lalkami, Krysia szykuje kolację.
Marek ugania się za szczeniakiem Muszką, który swój tłusty brzuszek na krótkich nóżkach wlecze niemal po ziemi, a Tomek podjada z zadowoleniom świeże czereśnie. Halina odurzona wraże­niami usiadła zmęczona na ławie.
Mama Tchórzyna usiadła przy stole oparta plecami o lodówkę, ja naprzeciw. Czekałem na tę chwilę długie lata. Dzieliły nas setki kilometrów i praca, która się nigdy nie kończy.
Wyjąłem magnetofon, włożyłem kasetę, nacisnąłem klawisz.
– Mamo, jak to było wtedy?

c.d.n.

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Udostępnij na: