Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.
Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.
WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.5.
Mieliśmy jechać statkiem, ale pojechaliśmy koleją. Z Rumunii droga wiodła do Jugosławii. Jechał ze mną tylko Pirożyński. Wiktor Lipiński zdecydował się na powrót do Polski, ponieważ zostawił w Kraju starą matkę, którą nie miał się kto opiekować.
Byłem zadowolony, że skończył się ten okres niepewności przeżywany w Rumunii. Miałem nadzieję, że we Francji, do której jechałem, więcej się przydam i że skończy się okres braków pieniężnych, ubraniowych i jedzeniowych. Zatrzymaliśmy się pierwszy raz w Jugosławii w Belgradzie, następnie w Zagrzebiu, gdzie staliśmy dwie noce. Tu dopiero przekonałem się jak dobrze było wszystko zorganizowane. Jechaliśmy małymi grupkami ludzi, by nie wpadać zbytnio w oko niepożądanym władzom i wywiadowi niemieckiemu i by ten nie miał okazji do interweniowania u rządów państw, przez które polskie grupy jechały. Każda grupa miała gdzie spać wygodnie i czysto. Na dalszą drogę z miejsca postoju dostawaliśmy paczki żywnościowe na drogę.
Kolejny postój był we Włoszech. W Turynie wyszliśmy z pociągu, by pospacerować po mieście przed udaniem się na odpoczynek. W jednej z witryn prasowych zauważyłem szokującą fotografię. Pius XII błogosławił oddziały niemieckie, udające się na front walki z Polską. Na całe życie został mi w pamięci ten wstrętny obraz. Z Turynu dojechaliśmy już do Francji i zatrzymaliśmy się w małej miejscowości Modane. Tu była już zorganizowana polska grupa wojskowa. Zgłosiłem się w niej, ale już bez mego rewolwerka, który musiałem sprzedać w Rumunii, ponieważ powiedziano nam przed wyjazdem, że posiadanie broni może być bardzo niebezpieczne, wobec niewykluczonej jakiejś kontroli po drodze.
Z Modane po paru godzinach wysłali mnie do Paryża do olbrzymich koszar Casernes Bessiere – Metro Saint Ouen leżących na peryferiach. Tu już wszystko było doskonale zorganizowane. Każdy dostał przydział do sypialni, w której było trzydzieści Łózek posłanych. Była olbrzymia kantyna, do której dostaliśmy bilety na śniadanie, obiady i kolacje. Rozpoczął się proces weryfikacji dla uniknięcia przyjęcia w szeregi polskiego wojska podstawionych jednostek szpiegowskich. Każdy z przybywających znał kogoś, kto już był na miejscu i ten zaświadczał o jego tożsamości i podawał stopień wojskowy, co było ważne przy wypłacie żołdu. Pod tym względem początkowo powodziło mi się dobrze, ponieważ byłem zakwalifikowany jako t.zw. aspirant, który pobierał pensyjkę podobną do pensji podporucznika. Kupiłem wtedy skarpetki, jakąś bieliznę, mogłem pójść do kawiarni. W koszarach Cesernes Bessiere spotkałem mego bliskiego kolegę Stasia Pogonowskiego i szereg innych kolegów z „sanitarki”, wyższych i niższych stopniami.
Jadłospis francuski nie przypadł nam do gustu. Rano dostawaliśmy chleb i jakąś marmoladę. Na drugie jedzenie coś lekkiego, nie pamiętam już dokładnie co. Główne jedzenie było wieczorem – diner – zupa w postaci gorącej wody z paroma oczkami tłuszczu i kawałki chleba pływające w zupie. Na drugie danie było jakieś mięso. Przeważnie kawałek baraniny. Chleb był jednak doskonały do obiadu. Dodawano ser lub czekoladę i wreszcie na dzień dostawało się manierkę dobrego czerwonego wina. Chodziliśmy często podchmieleni.
Sami Francuzi nie napawali nas sympatią. W rozmowach z nimi wyraźnie mieli do nas pretensje, że spowodowaliśmy wojnę z Niemcami. Zachowywali się wobec nas niechętnie.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...