WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO cz.6.

Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.

Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.

WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.6.

Do Paryża przyjechałem na początku lutego 1940 r., a już w połowie marca mnie, Stasia Pogonowskiego i wielu innych wysłano na północ do Bretanii do małej miejscowości, która się nazywała Combourg. W Combourg urodził się znany pisarz francuski Chateaubriand.

W Combourg zmieniono mi żołd na znacznie niższy, należny plutonowemu niezawodowemu. Była to nędza. Mundurów niebieskawe z wojny prusko-francuskiej i drewniane saboty. Zamienialiśmy się nimi i kiedy jedni chodzili po dworze, inni leżeli na słomie w oborze. Wspomniałem sobie wtedy Polski Czerwony Krzyż w Constancy. Karabiny jakie nam tu dano, to były prawie muszkiety, potwornie stare. Za to wszędzie można było przeczytać na transparentach „Ils Ne passe ront pas”. Żołnierz francuski choć miał wyposażenie znacznie lepsze od naszego, to jednak wyglądał bardzo niechlujnie, porozpinany, pas luźno, a za patką przypięty był kubek na wino.

W Combourg siedziałem do 23 lub 24 kwietnia, a potem znowu wróciliśmy do Paryża do koszar Casernes Bessiere. Dano nam inne przydziały, a mnie przydzielono na wyjazd na bliski wschód, a by tworzyć nową brygadę z Polaków, którzy przedostawali się z kraju przez Rumunię i Węgry.

Staś Pogonowski chciał także koniecznie jechać na bliski wschód, bo chciał być ze mną, z przyjacielem i pociągała go egzotyka wyprawy. Mówił, żeby mu obcięli mały palec, ale aby go przydzielili na wyjazd. Nic to jednak nie  pomogło. 26 kwietnia kończyłem 20 lat w Paryżu. Zrobiliśmy sobie w tym dniu „ucztę”, kupiliśmy francuską bułkę i pudełko sardynek. Zawodowi oficerowie mieli wszystkiego pod dostatkiem, ale my, niestety klepaliśmy biedę.

W czasie mego pierwszego pobytu w Paryżu w lutym 1940 r. w Casernes Bessiere po jednej z kolacji wszyscy żołnierze dostali okropnego rozwolnienia. Było to tak nagłe i tak silne, że nie wystarczyło wygódek i z konieczności rzeczy załatwiano się po korytarzach. Smród był potworny. Jadłem to samo co wszyscy, ale nie czułem żadnych sensacji. Poszedłem na spacer w śródmieście Paryża Rue Rivoli, jedno z najelegantszych miejsc tego miasta i wówczas mnie chwyciło, ale to tak nagle, że ledwo miałem czas wpaść w jakąś bramę i ściągnąć spodnie. W tym momencie usłyszałem, że jakieś towarzystwo schodzi w dół po schodach. Nie mogłem się wahać. Spodnie w dół, strzał, spodnie w górę i już po wszystkim.

Wysłali nas do Marsylii. Wypłynęliśmy statkiem „Champollion”. Do Bejrutu wpłynęliśmy 5 maja. Podróż była przyjemna. Francuzi wsadzili nas do bardzo porządnych kabin na statku, ale niestety nasi oficerowie szybko to zmienili uważając, że podchorążowie winni mieć taki standard, jak zwykli żołnierze. Przeszliśmy do gorszych pomieszczeń. Morski wjazd do Bejrutu pozostawia niezatarte wrażenie. Niebieskie morze, za nim pas budynków niezmiernie kolorowych. Wokół nich palmy, na tym wysokie góry, dołem zarośnięte lasami, potem goła ziemia, a nad nią śniegi zalegające na szczytach. Z Bejrutu pojechaliśmy do Syrii. Nasza grupa miała dwa zasadnicze człony. Człon administracyjny, który miał formować wojsko z uciekinierów z Polski i człon sanitarny, który miał się zapoznać ze specyfiką chorób tropikalnych, ponieważ już wówczas przewidywano, że część teatru wojennego rozgrywać się będzie niemal w tropiku i konieczna jest znajomość leczenia w tych warunkach.

c.d.n.

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Udostępnij na: