Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.
Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.
WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.7.
Z Bejrutu jechaliśmy jakąś niewielką kolejką stale w górę, w górę aż nawet robiło się zimno. Kolejka od czasu do czasu działać musiała jako kolejka zębata, bo było tak stromo. Kolejka kręciła meandrami tak, że nawet można było z niej wysiąść, załatwić się i na przełaj podejść do toru, po którym zachwalę przejeżdżała wolno kolejka. Przyjechaliśmy do małego miasteczka w Syrii, które nazywało się Homs (koło Homa). Tu był znaczny oddział Legii Cudzoziemskiej i tu założono obóz dla zaczątków Brygady Karpackiej. Żywienie było znowu na francuską modłę, więc niesmaczne. Ja urządziłem się niezgorzej, ponieważ umiałem mówić po francusku. Wziął mnie do pomocy nasz główny zaopatrzeniowiec. Co rano udawałem się z nim, wraz z małym konwojem ciężarówek, po zakupy na targ do miasta. Mieliśmy bony, za które kupowaliśmy prowianty od arabskich kupców. Kupcy częstowali nas świetną kawą, żeby oderwać naszą uwagę od zakupów i oszukać na ilości załadowanych na połci baranich. Piłem kawę i liczyłem barany. Nawiasem mówiąc, barany były dziwnej rasy, zamiast ogona miały z tyłu długi nagi płat skóry. Jadąc, widzieliśmy go kawałek drogi ruszty, na których smażono kawałki tłuszczu baraniego i ze smakiem zajadano.
W Legii Cudzoziemskiej spotkałem paru Polaków, którzy niezwykle przyjaźnie się do nas odnosili i pomagali radami w miejscu dla nas nieznanym. Szczególnie zapamiętałem jednego z nich, który kupił sobie żonę Arabkę i zainstalował ją w domku zrobionym jak wiele z gliny i łajna wielbłądziego. W wolnych chwilach przychodził do domu. Zapraszał nas do siebie na kawę, którą parzyła jego żona i wydawało mi się wówczas że była to najlepsza kawa, jaką piłem w życiu. Żołnierze legii byli potatuowani. Kiedy się popili, popisywali się siłą, podnosili jedną ręką stoły i inne ciężkie przedmioty.
Wojsko rosło w oczach, ponieważ uciekinierzy stale napływali. Dowództwo nad nimi sprawował pułkownik Kopański, późniejszy generał. (Miał jedno oko).
Z chwilą wojny francusko-niemieckiej i kapitulacji Francji wytworzyły się napięte stosunki. Dowódca francuski na terenie Syrii zabronił brygadzie ruszać się. Tymczasem dyslokacja była konieczna. Pułkownik Kopański w odpowiedzi na zakaz Francuza odpowiedział: „Niech nas pan spróbuje zatrzymać!”. Odeszliśmy bez kłopotów. Część Brygady wyjechała samochodami, część pociągami. Ja wyjechałem towarowym pociągiem. Przejechaliśmy opodal Balbeku i dojechaliśmy do Jeziora Tyberlandzkiego w Palestynie. Tu spotkaliśmy armię brytyjską. Od razu rzuciła się w oczy różnica między nimi a Francuzami. W porównaniu z rozlazłym, niechlujnym i beznamiętnym żołnierzem francuskim, Anglicy byli eleganccy, pozapinani, zdyscyplinowani, przychylni i mieli doskonałe jedzenie, które i my dostawaliśmy. A co najważniejsze nie było tam różnic między żołnierzami zawodowymi czy niezawodowymi. Nad Jeziorem staliśmy kilka dni. Nad nami kołowały sępy. Kąpaliśmy się w jeziorze o wielkim stopniu zasolenia. Stamtąd zabrano nas do obozu w Latrun w Palestynie, niedaleko od Tel-Awiwu. Obóz dobrze zorganizowany, porządek, jedzenie dobre. Latrun, według miejscowej legendy, miało być miejscem ostatniej wieczerzy Jezusa.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...