Nowela Czesława Demianiuka

W dokumentach po moim byłym zmarłym mężu Cezarym Szymczaku zachowała się teczka z napisem „Listy z USA”. To listy od brata teściowej Jadwigi Demianiuk pisane do niej i jej siostry Marii przez ich brata Czesława Demianiuka, który wyemigrował do USA i tam żył jako… Chester Domes (ur. 17 marca 1914 – zm. 16 czerwca 1988). Wraz z żoną Ellen (ur. 25 listopada 1919 – zm. 24 września 2004) z pochodzenia Niemką mieszkali w New Jersey pod adresem: 144 Kamm Ave, South River, New Jersey 08882-2310, USA.
W teczce zachowały się nie tylko jego listy, ale też inne papiery. Na przykład napisane na maszynie opowiadanie. Czesław podpisał je nazwiskiem Domański, bo pod takim nazwiskiem występował przed wojną jako tancerz.

Czesław Domański
„La donna et mobile”… (Nowela)

Od dzieciństwa Jurek marzył o skrzypcach. O zwykłych, sporządzonych z lipowego, drzewa, lakierowanych jasno-orzechowym lakierem, skrzypcach, jakich cale tuziny wisiały witrynach wystaw magazynów z instrumentami i przyborami muzycznymi. Spiesząc do szkoły, zatrzymywał sie przed znanym mu od wielu-lat magazynem na Krakowskim Przedmieściu i wtulając mizerną twarzyczkę w wytarte zajęcze futerka, jakim obszyty był kołnierz jego zniszczonego paletka, przytupując dla rozgrzewki nóżkami o kamienne płyty chodnika, pieścił załzawionymi oczyma rasowe kształty skrzypiec leżących na miękkich poduszkach sporządzonych z połyskującego ciepłą polnych chabrów, aksamitu. Obok niego spieszyli ludzzie do biur i fabryk dudniąc głucho obcasami o kamienie jezdni czy chodnika, pędziły dorożki, biegli jego rówieśnicy głośno chuchając w zmarznięte dłonie i spiesząc do szkoły aby zdążyć przed dzwonkiem, spieszyły gospodynie po zakupy do miasta a on ciężko wzdychając i pocierając od czasu do czasu sztywniejące od mrozu uszy, marzył… zapatrzony w wygiętą szyjkę gryfu podzielonego czterema prostymi liniami strun biegnących wzdłuż jego czarnej, matowej powierzchni. Marzył i modlił się w cichości swego maleńkiego serca prosząc Bozie o cud w wyniku którego mógłby się stać właścicielem dawno już wybranych z całej kolekcji znajdujących się poza na pół zamarznięta szybą skrzypiec, czarnego futerału wymoszczonego wewnątrz ciemnofioletowym aksamitem i połyskującego niklem, pulpitu do nut…
Z błogich marzeń wyrywały go i przywoływały do smutnej i beznadziejnej rzeczywistości dźwięki olbrzymiego dzwonka, którym tak umiejętnie od wielu lat wydzwaniał godzinę rozpoczęcia zajęć w szkole, stary i zasuszony jak egipska mumia, woźny pan Józef. W momencie gdy pierwsze dźwięki poprzez grubą sferę marzeń dotarły do świadomości Jurka, zrywał się wówczas jak spłoszony ptak od wystawy i rzuciwszy jeszcze raz okiem w kierunku skoncentrowanego świata swoich marzeń, jakim dla niego była wystawa magazynu z instrumentami muzycznymi, biegł co siły w zmarzłych nogach do mieszczącej się nieopodal szkoły…

W dniu w którym pan Jerzy Wyrwicz, słuchacz Szkoły Muzycznej uzyskał dyplom jej ukończenia oraz zapewnienie pomocy dalszych studiów w Konserwatorium i nagrodę za pilność w postaci nieprzeciętnej wartości skrzypiec z pamiątkową srebrną plakietką, los uśmiechnął się do niego
w całej swej okazałości.

Na skromnym bankiecie pożegnalnym, został przedstawiony znajomej kolegi panience nadzwyczajnej urody i wdzięku, studentce 5 roku medycyny. Panienka o twarzy jakie spotyka sie tylko na szkicach czy malowidłach z czasów Leonardo da Vinci wywarła  na młodzieńcu szalone wrażenie, które później przeobraziło się w najpiękniejsze uczucie jakie dostępne jest
nie wielu ludziom, w bezgraniczna miłość. Każda wolniejsza chwile spędzali razem snując najsilniejsze i najpiękniejsze plany na dalszą przestrzeń swego życia, które zdawało im się uśmiechać cała gama złudnych refleksów, podsycanych żarem młodych, gorejących świętą, godnych bogów z Olimpu, Miłością…

Lecz życie jest twarde, nieubłagane i nie znające kompromisów. Oboje biedni i aczkolwiek zdolności ich rokują wspaniałą przyszłość, jedno z nich musi ze studiów zrezygnować aby zarobkiem uzyskanym za ciężką pracę umożliwić, dokończenie studiów drugiemu.
Jerzy nie namyśla się długo. Przerywa swoje wymarzone studia, zamyka pamiątkowe i bezcenne dla niego skrzypce do futerału, nuty składa do szuflady i dzięki znajomościom i protekcjom otrzymuje niezłe stosunkowo płatne stanowisko nocnego dozorcy, przy miejskich pracach kanalizacyjnych.
W nocy łażąc wzdłuż porżniętych rowów kanalizacyjnych, między pompami, żelastwem i kupą wszelkiego rodzaju sprzętu. Jerzy zapatrzony w migocące gwiazdy na nieboskłonie marzy… Jak niegdyś, przy wystawie magazynu z instrumentami. Marzy o awansie o wyższej stawce płacy o swojej ukochanej ponad życie Hance, dla której poświęcił umiłowaną i wyśnioną muzykę, marzy o bezprzykładnych zdolnościach Hanki i czekających ją końcowych egzaminach. Snuje się jak cień między zwałami wykopanej ziemi, nieczuły na słoty i jesienne szarugi. Nieraz zadumany i wpatrzony w jesienne mgły snujące się w perspektywie rozkopanej ulicy spostrzega na lepkim ekranie porannych oparów, klasyczną twarzyczkę Hanki, która musi być lekarzem a później słynnym na świat cały chirurgiem. Z zadumy wyrywają go głosy budzącego sie do codziennego znoju, pracy i ciężkich zmagań o prawo do życia, miasta. Powraca wówczas do rzeczywistości spostrzegając dziury w swoim obuwiu, zniszczone odzienie i zapadłe, sczerniałe z przemęczenia i niedożywienia, policzki. Z ciężkim westchnieniem przegląda teren powierzony jego pieczy,  po czym podkładając kilka kawałków drew do piecyka, na którym stoi kocioł z miętą dla robotników, przygotowuje się do zdania swej nocnej służby, dziennemu dozorcy.
Na poddaszu, gdzie mieszka, zjada śniadanie bardziej niż skromne, myje się i ciężko składa swoje wychudzone ciało na polowym łóżku i natychmiast zapada w twardy sen, który, jest dalszym ciągiem jego nocnych marzeń.
Śni o koncertach o słynnym czarodzieju tonów Paganinim, o
Stradivariusie, o dyplomie Hanki i zamierzonych przez nią studiach chirurgicznych zagranica.

Dni jak szare koraliki nanizaną się na sznur czasu wydłużający się w lata.

I znowuż w nieodmiennej kolejności spłynęła na świat zima, wlokąc za sobą wspaniały tren śniegu przetkany iskrzącymi się gwiazdkami znowuż jak zeszłego roku i jak poprzedniego, powiadomiono Jerzego, ze na skutek mrozów prace kanalizacyjne wytrzymano do wiosny. I znowuż jak dwie poprzednie zimy, Jerzy rozpocznie intensywna głodówkę i wędrówkę od restauracji do restauracji, wynajmując się jako grajek, a z braku tego zajęcia jako zwykły pomywacz. Byleby przetrzymać do wiosny, do rozpoczęcia prac w kanalizacji. O otrzymaniu jakiegoś innego zajęcia chociażby gońca w biurze przestał już dawno nawet marzyć. To już będzie ostatnia zima… Pisała Hanka, że na wiosnę złoży wszystkie egzaminy i otrzyma dyplom a wówczas… on rozpocznie studia. Pobiorą się i będą szczęśliwi. To nic, że w piersiach trochę rzęzi i kłuje. Głupstwo. Przyjedzie Hanka a wszystko się zmieni. Odpocznie trochę, odżywi się a później przyjdzie i na niego kolej. A może i Stradivariusa kiedyś sobie kupi…

Nareszcie, Paryż! Jak ciężko mu się było przedostać przez ostatnią granicę. Któżby to przypuszczał, że pod każdym wagonem będą sprawdzać podwozia na  których – wcale dobrze i wygodnie się siedzi. Wprawdzie szalony pęd pociągu potęguje i tak niezły mróz ale można ostatecznie wytrzymać. Ho, ho! Człowiek jak chce to wszystko zwycięży i przetrzyma…Tylko najgorzej dokucza ten kaszel… Usiądzie sobie człowiek na podwoziu, ulokuje się wygodniej a tu cię w piersiach piecze i kłuje, że aż strach. Obsługa kręci się po peronach, smarownicy zaglądają wszędzie gdzie nie potrzeba. No, ale po tych trudach, udało się… Byleby tylko z dworca niepostrzeżenie się wydostać gdzieś przenocować jutro odnajdzie Hankę…  Cztery lata już minęło gdy się rozstali a, przeszło rok upłynął jak ostatni
list otrzymał od niej… No ale wiadomo, nie zawsze się znajdzie czas na pisanie listów…

Z daleka jarzą się prostokąty oświetlonych okien olbrzymiego bloku szpitalnego, w którego kierunku wlecze się osłabiony i trawiony gorączka gruźlika obdarty i głodny, Jerzy Wyrwicz. Byleby tylko pozwolili przez noc w jakimś zacisznym kącie przesiedzieć i dali coś gorącego się
napić. Jutro, gdy odnajdzie Hanke to ona zapłaci im za ten okruch litości, po królewsku…

Lekarz dyżurny doktor Hanna Douben, asystentka i żona profesora Andree Douben, siedząc przy biurku w swoim gabinecie przygotowany rękopis do druku. Jest to poważny artykuł do pisma fachowego traktujący o zastosowaniu chirurgii, przy zwalczaniu raka. Nieśmiało puka siostra dyżurna i melduje, że przed chwilą, portier szpitala znalazł tuż przed. Wyjściem jakiegoś włóczęgę, który omdlał z wyczerpania. Jest to prawdopodobnie jakiś cudzoziemiec, ponieważ nie można się z nim porozumieć po francusku.

Gdy doktor Hanna Douben pochylona nad włóczęgą, wsłuchiwała się w tętno jego serca, chory na moment otworzył oczy, spojrzał na twarz, później na rękę przyozdobioną ślubną obrączką i zakrztusił się. Sczerniała, nieogolona od wielu dni i brudna twarz, napęczniała jak nadmiernie nadmuchany balon, zsiniała i wraz z nieludzkim skowytem bluznęła fontanna krwi z szeroko rozwartych ust na    kitel, na twarz, na ręce pani doktor Hanny Douben, asystentki i żony profesora Andree Douben.
Za oknami, przecinając refleks padającego światła, poczęły wirować samotne jak gdyby zabłąkane płatki śniegu zasypując ślady cudzoziemskiego włóczęgi pozostawione przez niego na chodniku wiodącym do szpitala i do kresu swego przeznaczenia…

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Udostępnij na: