Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.
Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.
WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.2.
Przyszedł pierwszy wrzesień. Patrzeliśmy na niebo, które coraz częściej napełniało się samolotami. Zastanawialiśmy się czy to nasze, czy nie nasze samoloty. Niestety okazywało się, że nie nasze, ponieważ zrzucały bomby na Warszawę. W kilka godzin po wybuchu wojny dostaliśmy rozkaz pakowania akt ministerstwa i wyjazdu na Dworzec Wschodni celem ewakuacji pociągiem w kierunku Lublina. Nasz pociąg złożony był z kilku wagonów osobowych dla ważniejszych osobistości. Reszta, w tym drobniejsi żołnierze, urzędnicy i urzędniczki, no i akta ministerstwa, jechały wagonami towarowymi.
W pociągu udzieliła się nam ogólna psychoza wówczas panująca, że Niemcy wiedzą wszystko, bo mieli doskonały wywiad i wobec tego wiedzą także, że pociągiem tym ewakuuje się ministerstwo. Jechaliśmy jednak spokojnie i w drodze tylko raz mieliśmy nalot niemieckiego myśliwca, który wiele razy oblatywał pociąg i ostrzeliwał z karabinów maszynowych. Leżałem na podłodze, kryjąc się za wielkim brzuchem otyłego współtowarzysza podróży. Pociąg jechał z wielką szybkością, a maszynista bez przerwy gwizdał – jakby to mogło coś pomóc. Mieliśmy paru zabitych i rannych. Dowieźliśmy ich do Lublina, gdzie stanęliśmy na bocznicy. Byłem wydzielony do obserwacji powietrznej, dano mi szkła polowe. Siedziałem na dachu wagonu. Zobaczyłem sztukasy i zrobiliśmy alarm. Ja z większą ilością ludzi – w pole kartoflane. Pamiętam – leżałem w bruździe, a obok mnie ksiądz. Naokoło wybuchy bomb i ciemno od kurzu i dymu. Pomagałem w opatrywaniu rannych jako „sanitarny”, ale na dobrą sprawę nie miałem o tym pojęcia, bo nas na medycynie tego nie uczyli, a w „sanitarce” tylko musztra, marsze itd.
Chyba jeszcze przed tym nalotem, 5-go lub 4-go września jacyś nasi oficerowie sztabowi powiedzieli nam, że wojna jest właściwie przegrana i że naprawdę jest już po wszystkim. Wiadomość ta zrobiła na mnie i na innych piorunujące wrażenie. Była tym tragiczniejsza, że została podana przez ludzi najbardziej kompetentnych i zorientowanych. Nie mogłem wrócić do równowagi po tych wiadomościach.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...