Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.
Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.
WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.12.
W Palestynie trwał okres reorganizacji. W tym czasie przyszła wiadomość, że studenci, zwłaszcza medycyny, mogą w Anglii kontynuować studia. Wraz z innymi kolegami złożyłem podanie o zezwolenie na studia i otrzymałem je. Pojechaliśmy wielkim statkiem o nazwie „Scythia” przez Kanał Sueski. Wieźliśmy z sobą jeńców wojennych, głównie Włochów. Leżeli na dużych pryczach, jak śledzie z braku miejsca. Niektórzy umierali z ran i chorób. Odbywały się wówczas pogrzeby morskie. Jechaliśmy, jak powiedziałem, przez Suez z Egiptu wokół Afryki. Podróż trwała trzy miesiące. Pierwszy postój był w Adenie, potem w Kenii w Mombasie, potem w Durbanie w Kapsztadzie. W Durbanie staliśmy dwa tygodnie. Było tu dużo Polaków, którzy się nami zajęli. Mieszkali oni tutaj już od dawna i z chęcią kontaktowali się z nami. Zresztą nie tylko Polacy. Pamiętam, że i inni, np. Szwajcarzy, także nas gościli u siebie.
Statek nasz był bardzo szybki i pewnie dlatego nie szedł w konwoju, ale sam. Ponieważ nie miał obrony, musiał jechać zygzakiem, znacznie oddalając się od lądu. Poczynając od Kapsztadu, zatrzymaliśmy się tylko w zachodniej Afryce w mieście Freetown, ale nie pozwolono nam zejść na ląd. Był to okres największych strat alianckich na morzu. Statek przed nami storpedowano. Statek po nas także. Nam udało się dojechać szczęśliwie. Kiedyś zobaczyłem na morzu wspaniały widok. Szedł olbrzymi konwój aliancki. Gdzie okiem sięgnąć, tam widać było statek. Sprawiało to wrażenie miasta z olbrzymimi domami. Konwój szedł z szybkością najwolniejszego statku, ok. 6 mil na godzinę. Żeby objechać najniebezpieczniejsze strefy grasowania łodzi podwodnych, podeszliśmy nawet w pewnym momencie pod Amerykę Południową. Wreszcie przyjechaliśmy do Liverpoolu. Pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Miasto było zniszczone bombardowaniami. Za to nastrój społeczeństwa był wspaniały. Podczas kiedy Francuzi na nas niemal pluli, to Anglicy przyjmowali nas z nadzwyczajną serdecznością, jak braci, którzy przyjeżdżają pomóc im walczyć z wrogiem. Zawieziono nas na stację, gdzie było wszystko dla nas z góry przygotowane do jedzenia. Stamtąd odwieziono nas pociągami do Szkocji. Przyjechaliśmy do małego miasteczka, które nazywało się Kirkaldy. Było to miasteczko rybackie, ciemne z powodu zaciemnienia. Stamtąd zawieziono nas do wioski Auchtertul, nocowaliśmy pod namiotami. Było bardzo zimno. Czekanie na wyjazd na uniwersytet przeciągało się. Był z nami także student medycyny, ale bez stopnia. (Jest obecnie wybitnym psychiatrą w Kanadzie). Podczas kiedy ja np. byłem podchorążym sierżantem, on był zwykłym żołnierzem. Sierżant Zupak nie mógł się odgrywać na nas, więc wyładowywał się na nim. Kazał mu jako studentowi medycyny czyścić latrynę. Myślał, że zrobi mu przykrość. Tymczasem biedaczysko był porządny, ale fujara, nie znosił musztry i wszelkich zajęć wojskowych. Podczas kiedy myśmy musieli uganiać się za tymi sprawami, on przesiadywał sobie spokojnie w latrynie. Wreszcie doczekaliśmy się wyjazdu do Edynburga. W centrum miasta na placu o kształcie półksiężyca w domu o stylu gregoriańskim Grosvenor Crescent nr 9 rozłożyliśmy się na dłużej w bursie tylko polskiej. Była tam gosposia szkocka i nasz sierżant jako administrator. Upchaliśmy się w pokojach ile się dało najciaśniej. Ja mieszkałem w pokoju trzyosobowym. Spaliśmy na pryczach z materacami pod wojskowymi kocami. Jedzenie było dobre.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...