WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO cz.14.

Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.

Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.

WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.14.

Szpital był o wiele lepszy. Było nas około 30 lekarzy różnych specjalności i dziedzin. Psychiatria stała na wysokim poziomie i tu dopiero zacząłem się dobrze wprawiać do zawodu. Chodziłem do innych szpitali dla podciągnięcia się w neurologii i w różnych działach psychiatrii. Pracę zaczynaliśmy o 9.30, a kończyliśmy o 13.00, w ten sposób mieliśmy sporo czasu na indywidualną naukę i konsultacje z lekarzami bardziej zaawansowanymi. Raz na tydzień była służba przez 24 godziny, a co cztery tygodnie pracowało się sobotę i niedzielę. Stworzyło mi to także warunki do gry w tenisa, w którego lubiłem grać i sporo grałem.

To, o czym teraz piszę, działo się w Anglii między 1950 a 1953 rokiem. Poznałem kilka przyjemnych rodzin angielskich, u których bywałem. Chodziłem dużo do teatru i poznawałem sztukę angielską, coraz bardziej rozumiejąc angielski styl życia i charakter społeczeństwa. Był to także okres niełatwy, ponieważ dawał się we znaki brak żywności, brak ubrań, a ponieważ Anglicy zaciągnęli w Ameryce spore długi wojenne, przeto, aby je spłacić, wszystko wysyłali na eksport. W tym też czasie urządzaliśmy z kolegą pokój na mieście. Meble do tego pokoju i inne wyposażenie kupowaliśmy na licytacji, w tym łóżko i komodę, która była cudnej roboty i stylu, zrobiona z mahoniu. Zapłaciłem za nią 3 funty. Miała pięć dużych szuflad i dwie małe. Miała przepiękne uchwyty do wyciągania szuflad i do dziś nie mogę sobie darować, że kiedy musiałem ją zostawić w Anglii, nie odkręciłem zabytkowych uchwytów, których przecież teraz w ogóle nie można dostać.

Niestety w tymże czasie i podatki były chyba najwyższe ze wszystkich państw. Kiedy zapłaciłem podatki, dla mnie zostawała już taka mała ilość pieniędzy, że niewiele można było nimi zdziałać. Podatki wynosiły niemal połowę zarobków. Raz na dwa lata kupowałem ubranie. W czasie wojny było lepiej, bo była tzw. Lease-lend z Ameryki – zaopatrzenia w żywność, m.in. suszone jajka w proszku. Wybrzydzano, że to lub tamto niedobre, a potem marzono, by to zaopatrzenie wróciło. Musieliśmy z kolegą wreszcie zlikwidować nasz przytulny apartamencik, bo mieszkanie pochłaniało mnóstwo pieniędzy, jak na nasze możliwości. Każdy z nas wyniósł się wówczas do swego szpitala. Przeniosłem się wtedy z pracą do szpitala psychiatrycznego im. Św. Bernarda na przedmieściu Londynu. Z mego mieszkania, kiedy je jeszcze miałem, jechałem do pracy na przedmieściu trzy kwadranse, a czas dojazdu skracałem czytaniem gazet i książek. Mieszkając potem w szpitalu, nie mogłem sobie pozwalać na częste wyjazdy do miasta, ponieważ była to już daleka wyprawa i więcej grałem na miejscu w tenisa i czytałem książki.

Staś Pogonowski, który przeczytał w piśmie lekarskim ogłoszenie o poszukiwaniu lekarza specjalisty chorób oczu, wyjechał na Bahama. Po krótkim czasie zaczął pisać mi listy o tym, jak się mu tu dobrze powodzi, że wódkę kupuje się skrzynkami, a nie na butelki, że z jednej pensji może sobie kupić ubranie, że niczego nie brakuje. Zachęcał mnie, bym przyjechał. Zdecydowałem się, z tym jednak, że zamierzałem wyjechać na trzyletni kontrakt. W moim szpitalu pracował jako locum tenens, mający za zadanie zastępować nieobecnych, bardzo przyjemny starszy lekarz. Nazywał się dr Mac Enery, Irlandczyk, znał cały świat. Przepadał za hazardami. Stale chodził na wyścigi konne. Nazywał mnie „Poliski”, bo nie umiał wymówić mojego nazwiska. Zawsze mnie dopytywał, co jest na kolację, bo mógł jeść tylko wieprzowinę. Panicznie bał się wołowiny, ponieważ uważał, że w ten sposób może zjeść podstawioną koninę, a to uważałby za zbrodnię, bo koń to przecież najlepszy przyjaciel człowieka. Zaprzyjaźniliśmy się. Zwiedził cały świat. Mówił, że był i na Bahama i że to jest straszna dziura. Na pożegnanie urządziliśmy pijaństwo. Musiałem go wlec do łóżka, taki był nieprzytomny. Rano wstałem mocno skacowany i zauważyłem jak Mac Enery siedzi przy stole i jak zwykle wbija jajecznicę, jak gdyby nic się nie działo. Miał wówczas 82 lata. W szpitalu, w którym właśnie pracował, przed wieloma laty rozpoczynał staż lekarski. Potem jeździł po całym świecie. Mówił, że wówczas w tym szpitalu pracowała matka Chaplina. Zaproponował, byśmy poszperali po starych archiwach. Zeszliśmy do jakiejś starej piwnicy i znaleźliśmy istotne notatki o matce Chaplina, która w tym czasie leczyła się w naszym szpitalu, który nazywał się wtedy Hanwell Asylum.

c.d.n.

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Print Friendly, PDF & Email
Udostępnij na: