Henryk Podlewski – wuj mojego Ojca, a mój stryjeczno-cioteczny dziadek (jego dziadek Teodor był rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej), po wojnie zamieszkał na wyspach Bahama gdzie był lekarzem psychiatrą. Wiele razy przyjeżdżał do Polski. Podczas jednej z podróży tata przeprowadził z nim wywiad i nagrał wspomnienia. Kasety znaleźć nie mogę, ale zachował się maszynopis, bo wspomnienia zostały na bieżąco spisane z taśmy. Przez kilka dni będę je tu publikować w częściach.
Henryk (Henry) Podlewski ur. 26 kwietnia 1920 roku w Zawierciu zmarł 8 stycznia 2015 roku w Nassau na Wyspach Bahama.
WSPOMNIENIA WOJENNE HENRYKA PODLEWSKIEGO syna Henryka i Marii z Gorczyckich
(Spisane na podstawie zapisu magnetofonowego.) cz.17.
Po jakimś czasie szpital zaczął się rozwijać. Zaczęto mi dodawać pielęgniarzy, potem jednego asystenta, potem drugiego i trzeciego. Wreszcie dobudowano oddział geriatryczny na 150 łóżek. Obecnie szpital liczy 350 łóżek i jest nie tylko psychiatryczny.
Początkowo mieszkałem w domku na terenie szpitala. W domku nic nie było i musiałem się w nim przez dłuższy czas urządzać. Mimo tego zacząłem zbierać oszczędności, aby wybudować sobie własny dom. W końcu w roku 1964 dom stanął. Kosztował on na ówczesne czasy 9 tysięcy funtów, a nawet z różnymi dodatkami 10.000 funtów. Dziś taki dom musiałby kosztować od 60 do 65 tysięcy dolarów. Znałem już w tym czasie Sandrę i ona mi bardzo pomagała w staraniach związanych z budową domu. Mniej więcej 11 lat temu kupiliśmy posiadłość na wyspie Rose Island. Po kilku miesiącach postawiłem na tej posiadłości coś w rodzaju chatki – domku letniego czy małej willi. W ciągu lat chatkę ulepszaliśmy i dziś jest dobrze zaopatrzona. Ponieważ mamy tam problem nie chłodu, lecz gorąca, przeto część ścian uchyla się dla uzyskania przewiewu.
Wkrótce po przyjeździe na Bahama doszedłem do wniosku, że należałoby tu mieć własną łódź. Na miejscu były tylko ciężkie łodzie rybackie drewniane z żaglami, bardzo niewygodne w użyciu i powolne. Takie łodzie nawet wynajmowali turyści od tubylców i używali do połowów ryb. Sprowadziłem sobie ze Stanów Zjednoczonych 14-stopową łódkę w częściach, którą potem sam złożyłem na miejscu. Początkowo się ze mnie śmiano, ale kiedy zamontowałem do łodzi mały motorek, stała się ona rewelacją i obiektem masowego naśladownictwa. Oczywiście wielkość łodzi zmieniała się stale, stale zwiększając długości. Miałem po tej łodzi także większą, a obecnie mam śliczną łódź 25-stopową, którą można w porównaniu do samochodów określić jako Rolls Royce. Jest niezniszczalna, ma duże dwa motory i rozstawiany daszek.
9 lipca 1969 r. ożeniłem się z Sandrą w Londynie, bo tak się nam akurat złożyło. Po zawarciu związku małżeńskiego pojechaliśmy w podróż poślubną do Włoch, gdzie spędziliśmy bardzo miło kilka tygodni. Byliśmy m.in. na Capri. W grudniu 1970 r. urodził nam się Henio.
Przyjeżdżając na Bahama w latach pięćdziesiątych, przeżywałem koniec kolonializmu angielskiego i początek niepodległości tego państwa. Porobiłem więc w tym czasie wiele znajomości i poczyniłem szereg spostrzeżeń. Gubernatorzy na Bahama zmieniali się co trzy lata, bo takie były przepisy. Tak się jakoś składało, że byli oni w tym czasie wszyscy przyjaciółmi Polaków. Byłem z nimi dzięki temu w bardzo dobrej komitywie. Byli to ludzie bardzo ciekawi i inteligentni, zwłaszcza pod koniec okresu kolonialnego. Przedtem podobnie różnie z tym bywało. Mieli oni swoją wydzieloną plażę, na którą miałem zawsze wstęp wolny. Żona jednego z gubernatorów miała hobby operowo-operetkowe i zorganizowała amatorski zespół śpiewaczy, w którym i ja przez grzeczność musiałem śpiewać. Znała polskie kolędy i na Boże Narodzenie musiałem śpiewać po polsku nasze kolędy. Był gubernator lord Renfurly z bardzo dobrej rodziny angielskiej. Kiedy odbyły się w Poznaniu w 1956 r. rozruchy, na moje podwórko zajechał milicjant gubernatora i przyniósł mi kosz z butelkami szampana. Dołączony był list gubernatora z wyrazami uznania dla moich rodaków, że są tak dzielni i walczą o swoje prawa w tak trudnych warunkach.
Od razu na początku mego pobytu na tych pięknych wyspach, nawiązałem miłe kontakty z wieloma inteligentnymi Bahamczykami. Wtedy jeszcze, kiedy nie było nawet mowy o zmianie statusu kraju. Wyrobiłem sobie wśród nich bardzo dobre stosunki towarzyskie i zawodowe. Być może przyczyniła się do tego następująca historia. Na Bahama, przed uzyskaniem przez ten kraj niepodległości, mieszkała lekarka Irlandka. Zakochała się ona w konsulu z Haiti (wyspa San Domingo) czarnym i kiedy on wyjechał z Bahama, wyjechała z nim do Haiti i tam zawarła związek małżeński. Po jakimś czasie, tak się jej złożyło, że chciała wrócić na Bahama i napisała do mnie list z prośbą o radę, co ma robić w tym okresie przełomowym na Bahama i czy powrót jest bezpieczny. Odpisałem jej bardzo obszernie, podając dokładną analizę stosunków społeczno-politycznych i zachęcałem do przyjazdu. W liście napisałem między innymi, że przypuszczam, iż rządy 40 białych kupców, którzy byli powszechnie nielubiani, nie będą trwały wiecznie, bo jak długo może trwać sytuacja, w której znikoma większość białych będzie rządzić pozostałymi. Wyraziłem pogląd, że zmiana rządów jest bardzo pożądana, ponieważ wpłynie uspokajająco na nastroje społeczne, a obecny stan przypomina wulkan, który może w każdej chwili wybuchnąć. Nie wiem jakim sposobem list ten dostał się do rąk jednego z członków przyszłego rządu tubylców, ale ten na jednym z posiedzeń gabinetu bahamskiego list ten odczytał i jak mi potem relacjonował obecny przy tym inny członek rządu, a mój dobry znajomy, list wywarł duże wrażenie na słuchaczach, a mnie zjednał przyjaciół wśród najbardziej wpływowych Bahamczyków. Nawet minister zdrowia, który wyraźnie nie lubi białych, do mnie jest bardzo dobrze ustosunkowany i raz, kiedy w towarzystwie usłyszał od jednego z moich znajomych pytanie skierowane do mnie, czy mam obywatelstwo bahamskie, odpowiedział za mnie: „Doktor był Bahamczykiem jeszcze wtedy, gdy sprawa przydzielenia obywatelstwa nie była aktualna”.
c.d.n.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...