Archiwa tagu: Dzień Dobry

Czy pradziadek był naciągaczem i oszustem?

Dzięki Polonie w gazecie “Dzień dobry” znalazłam osobliwy artykuł, którego negatywnym bohaterem jest mój pradziadek Ludwik Piekarski. W domu mówiło się, że był inżynierem wodociągowcem. Był członkiem wielu towarzystw i stowarzyszeń, dowborczykiem itd. Czy możliwe jednak jest, że nie miał tytułu inżyniera i posługiwał się nim bezprawnie? Wiele informacji podanych w artykule się zgadza. Pradziadek był synem kowala i mógł być najpierw czeladnikiem swojego ojca. Na pewno ok. 1906 roku wyjechał z rodziną w głąb Rosji. Podobno kanalizować Lwów, Kijów, a następnie Tyflis i Baku. Na pewno organizował wystawę sanitarną we Lwowie. Na wschodzie działał w całej masie towarzystw polonijnych na co są dowody w postaci wielu publikowanych na tym portalu dokumentów. Po powrocie do Polski stanął na czele Polskiego Instytutu Wodociągowo-Kanalizacyjnego, na co też są dowody m.in. w postaci jego publikacji. Wydawał pisma branżowe. W okresie II RP otrzymał wiele państwowych odznaczeń. Może więc to pomówienia? I próba zrzucenia winy na człowieka, który wyjechał z kraju? Ale może jednak był on kombinatorem? Teraz uświadomiłam sobie, że nie znalazłam nigdzie potwierdzenia jego inżynierskiego tytułu, ale przecież nie wszystkie dokumenty się u mnie zachowały. Nie wiem też gdzie się uczył. Są natomiast w domu weksle, które już tu publikowałam, a z których wynika, że jego ojciec ciągle pożyczał mu pieniądze. Przyłapałam też pradziadka na posługiwaniu się herbem “Rola”, a do tej pory nie znalazłam potwierdzenia, by był herbowy. Jaka jest więc prawda?

Oto artykuł z “Dzień dobry” z 16 marca 1906 roku. Pradziadek ma już trzech synów.

Nowy sposób naciągania

We wszystkich pismach codziennych przed kilku dniami ukazał się list jednego z adwokatów przysięgłych wypierającego się wszelkiego pokrewieństwa i znajomości z niejakim sobie zwącym się szumnie inżynierem Ludwikiem Piekarskim. Dzieje tego człowieka, a właściwie czyny jego w ostatnich czasach tworzyć mogą pokaźny przyczynek, rzucający jaskrawe światło na działalność naszych rozmaitego rodzaju komitetów, mających rzekomo nieść pomoc obywatelską. Skutkiem kryzysu fabrycznego, obecnie przeżywanego, ludzie dobrej woli zamierzali nieść pomoc zostającym bez pracy robotnikom. Wśród powodzi komitetów, które, w tym celu wyłoniły się z różnych instytucji, sekcja rzemieślnicza, istniejąca przy tutejszym oddziale Tow. popierania przemysłu i handlu, utworzyła doraźny komitet niosący pomoc zostającym bez pracy rzemieślnikom i robotnikom. Sekretarzem i kasjerem tego komitetu został p. Ludwik Piekarski, właściwie czeladnik kowalski, który jednak mając wyższe aspiracje, a niemogąc poszczycić się świadectwami szkolnemi zaczął dla powagi używać tytułu inżynierskiego. W ogóle zaznaczyć należy, że osobistość ta, właściwie nie mająca ściśle określonego zajęcia, umiała wkręcić się w sfery rzemieślnicze, a mając pewien tupet i dar wymowy, umiała sobie wśród naszych rzemieślników nadać pewien ton. Nic więc, dziwnego, że po kilkudziesiątletniej owocnej pracy redaktora Józefa Rzędkowskiego, „Gazeta rzemieślnicza” straciła wydawcę i grono rzemieślników oddało wydawnictwo tej gazety Piekarskiemu, Nowy wydawca wziął się bardzo energicznie po swojemu do pracy. Na okładkach gazety rzemieślniczej polecił wydawca wydrukować szereg nazwisk zamożniejszych rzemieślników i przemysłowców naszego miasta, poczem za ten „zaszczyt” figurowania na okładkach zbierał pieniądze od umieszczonych tam osób. Ponieważ w ogóle p. Piekarski miał wstręt do wszelkiego rodzaju pisania rachunków, ściśle określić wyłudzonej stąd sumy nie można, sądząc jednak z ujawnionych faktów suma ta musi być dziś pokaźną. Tego rodzaju „praca” wydawnicza nie przeszkadzała p. Piekarskiemu zająć się jak to już wyżej zaznaczyliśmy, kasjerstwem komitetu dla pozbawionych pracy rzemieślników i robotników; W tej „branży” praca wydawcy również niezbyt odbiegała od poprzedniego szablonu i przeważnie polegała na inkasowaniu pieniędzy i ofiar. Dopiero gdy mimo pokaźnych wpływów komitet zauważył, że nigdzie’ pieniędzy tych nie znać, oraz gdy dobroczyńcy Warszawy doszli do przekonania, że rozbicie akcji niosącej ratunek bez pracy pozostającym robotnikom na nieskończenie wielką liczbę samodzielnych komitecików jest bezcelowe — postanowiono od pana kasjera żądać rachunków. Dziwnym zbiegiem okoliczności na posiedzenie komitetu kasjer się nie stawił. Mimo to postanowiono: zebrać się z komitetem w Stowarzyszeniu techników. Wtedy kasjer widząc, że nowy komitet, zażąda rachunków, uznał za korzystniejsze szukać spokoju dla „skołatanych nerwów” za granicą, i zniszczywszy wszystkie książki śladem defraudantów uciekł za granicę państwa. Sprawa poszła zwykłem tropem. Instytucja, niosąca pomoc zostającym bez pracy, rzemieślnikom i robotnikom, nie chcąc gubić człowieka sprawę tę po cichu załatwić chciała, pragnąc zaznaczyć swój humanitarny, kierunek społeczny. Mimo to jednak sprawa ta wydostała się na forum ogólne przed członków sekcji rzemieślniczej i stąd też wywołała protest jednego z adwokatów.

Udostępnij na: