Moi rodzice wzięli ślub w lutym 1962 roku. Tata miał 29 lat a mama 35. Zamieszczam jednak zdjęcia teraz. Myślę, że mama nigdy nie doceniła tego jak bardzo Ojciec ją kochał.
Archiwum kategorii: Piekarscy
Moja mama – dama
Obraz dziadka Janka cz.4.
Dziadek Janek Kurzyński – rodzony brat babci Konstancji z Kurzyńskich Stecowej był malarzem amatorem. Mieszkał w Łodzi. Najczęściej malował pejzaże, które rozdawał w prezencie rodzinie. W domu mam 4 jego obrazki. Oto czwarty i ostatni z nich. Podarowany został mojej mamie, czyli jego siostrzenicy – Halinie ze Steców Piekarskiej w 1979 roku. Przedstawia kościół na wyspie w Zwierzyńcu nad Wieprzem i tak, jak autor napisał na odwrociu w dedykacji dla mamy: jest to kościół, w którym moi dziadkowie (Konstancja z Kurzyńskich i Julian Stec) brali ślub, a moja mama była chrzczona.
jak podaje Wikipedia:
„świątynia została wybudowana w latach 1741-1747 na wyspie i ufundowana przez Tomasza i Teresę Zamoyskich; konsekrowano ją w 1747 roku. Później do kościoła zostały dobudowane 2 pomieszczenia (zakrystia i szkoła). Świątynia znajdowała się na terenie zabudowań pałacowych i pełniła funkcję kaplicy Zamoyskich. Do czasu zbudowania świątyni pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski budowla spełniała rolę kościoła parafialnego. W 1961 roku został wyremontowanydach. W latach 1963-1964 został wybudowany żelbetonowy most prowadzący do świątyni. W 1966 roku zostały wykonane dalsze prace przy kościele.
Jest to budowla murowana wzniesiona z kamienia i cegły, posiadająca jedną nawę, reprezentująca styl barokowy. We wnętrzu znajduje się polichromia namalowana przez Łukasza Smuglewicza. W dębowym ołtarzu głównym Znajduje się obraz Matki Bożej Częstochowskiej, a na zasuwie – obraz św. Jana Nepomucena. kościół posiada również dwie kaplice mieszczące ołtarze: po prawej stronie Matki Bożej (w ołtarzu znajduje się obraz ukoronowania Matki Bożej, Którego autorstwo jest przypisywane Łukaszowi Smuglewiczowi), natomiast po lewej – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na chórze muzycznym Są umieszczone organy o 4 głosach, wykonane w 1905 roku przez firmę Biernackiego.”
Na dzień Ojca
Pomyślałam, że to dobry moment, by właśnie tu opublikować pewien tekst, który zamówiono u mnie 5 lat temu jako tekst do książki. Mial on wejść do pewnej książki. Jak napisała zamawiająca: „(…) Punktem wyjścia do powstania wszystkich tekstów jest początkowe zdanie każdego z nich w brzmieniu: „Każdego dnia smakuję życie od nowa”. Stylistyka i charakter utworów zależą wyłącznie od decyzji ich Autorów. Wyobrażamy sobie, że teksty mogą powstawać zarówno w konwencji poważnej, jak i żartobliwej, anegdotycznej, jak i filozoficznej, fikcyjnej, jak i biograficznej itd. Opowiadanie zawierałoby od 5-30 stron. Dlaczego Pani? Podziwiam Panią za odwagę bycia stuprocentową kobietą, za działalność, jaką Pani prowadzi, za realizacje marzeń. Chciałabym, aby ta książka dawała nadzieję, umacniała ludzi, sprawiała, że będzie chciało im się żyć. Tak często narzekamy na życie, że nie takie, że chciałoby się żeby było inne, lepsze, smaczniejsze, zabawniejsze, a przecież to od nas zależy, jakie ono będzie. Trzeba walczyć o każdy dzień i wyciskać z życia ile tylko wlezie, dla siebie, bliskich, znajomych i nieznajomych. (…) Gdyby Pani wyraziła chęć na napisanie jakiegoś krótkiego opowiadania/historii byłabym Pani ogromnie wdzięczna. Jeśli nie, zrozumiem. Ma Pani zapewne mnóstwo projektów.” Oczywiście zgodziłam się natychmiast. Trochę długo myślałam, o czym napisać. Co to jest w moim życiu to coś, co dzieje się we mnie każdego dnia i sprawia, że smakuję życie na nowo? Pomysłów miałam tysiące, ale szybko doszłam do wniosku, że jednak cały czas w moim życiu najważniejszy jest mój Ojciec. To że był i to, że go już nie ma. Strasznie mi go brak. Napisałam więc coś w rodzaju mojej z nim rozmowy. Rozmowy, którą autentycznie każdego dnia z nim prowadzę. Dziękując, że kiedyś go miałam. I płacząc, że już go nie mam. Zastanawiając się przy tym, co by powiedział na taki lub inny temat. Tekst został zaakceptowany, a po wielu perypetiach, a nawet podpisaniu umowy dostałam taki list następującej treści: „Witam serdecznie Pani Małgosiu, Ja w sprawie Pani opowiadania do antologii (…) Otóż mnie ono osobiście bardzo się podobało, jednak Wydawca oznajmił mi, że niestety nie umieści go zbiorze, bo jest za bardzo kontrowersyjne. Otóż jest tam dużo polityki, poruszona kwestia papieża Benedykta. Pani Małgosiu naprawdę żałuję i przepraszam, że zawracałam Pani głowę, a tu takie kwiatki wyszły.”
Sprawę opisałam kiedyś na blogu, a że dziś dzień Ojca, więc… Oto mój tekst pisany do taty. To z tej formy rozmowy z nim narodziła się potem książka „Syn dwóch matek”. A na zdjęciu mój Tata rok 1979.
Tyle się zmieniło…
Każdego dnia smakuję życie od nowa, bo każdego dnia myślę, że to cudowne, że byłeś i strasznie smutne, że już nigdy Ciebie nie zobaczę. Jedno jest dobre – nadal możemy rozmawiać, bo przecież teraz wiesz wszystko, widzisz wszystko i zawsze jesteś przy mnie. Kiedy w końcu ubiegłego wieku odszedłeś do tak zwanej „niebieskiej redakcji”, w której pracują ponoć najlepsi dziennikarze, jedna z gazet opublikowała moje wspomnienie o Tobie. Napisałam wówczas, że „Większość ludzi chciałaby widzieć uczucia córka-ojciec w formie taniego melodramatu dla kucharek. Nic z tego. Między nami było inaczej. Bardziej po kumplowsku. I to od kiedy sięgam pamięcią, czyli dla mnie od zawsze.” A że życie to śmiech i płacz na przemian, więc sporo w naszych relacjach było momentów i smutnych, i wesołych.
Zawsze dużo rozmawialiśmy, choć był czas, kiedy nie odzywaliśmy się do siebie, na szczęście krótki. Jednak teraz rozmawiamy codziennie. Mówię głównie ja i staram się wsłuchać w siebie, by dowiedzieć się, co Ty byś mi na to powiedział. Wiem dobrze, co byś pochwalił i co zganił, ale pytam. Jakbym liczyła na to, że naprawdę odpowiesz, a ja naprawdę usłyszę Twój głos.Dziś chcę Ci powiedzieć, co przez te prawie czternaście lat się zmieniło. Zarówno w moim życiu, jak i na Saskiej Kępie, w Warszawie czy wreszcie w Polsce i na Świecie. Chyba zacznę od końca… od Polski i Świata
Zawsze interesowałeś się życiem politycznym i pamiętam, jak uczyłeś mnie, że Polska jest jedna. Zdziwiłbyś się Tato, ale od 10 kwietnia 2010 roku, kiedy w podsmoleńskim lesie rozbił się samolot z 96 osobami na pokładzie, w tym z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, mamy dwie Polski. Tak… w międzyczasie prezydentem został jeden z bliźniaków, którzy w Polskim ZOO występowali jako chomiki. Ciekawe, jak byś go oceniał. Miałeś z jednej strony sądy wyważone, z drugiej ostre. Pewnie miotałyby Tobą mieszane uczucia, bo to był facet, który co jakiś czas – jako prezydent – przynosił nam wstyd. Na przykład do emeryta powiedział „spieprzaj dziadu”, w czasie jakiegoś piłkarskiego meczu reprezentacji Polski szalik kibica trzymał do góry nogami, miał też wpadki, np. z „Irasiadem” i „Borubarem”. Szczegółów Ci oszczędzę, bo to głupie. Na dodatek prezydent często podpadał dziennikarzom, ale… dał Polsce i Warszawie Muzeum Powstania Warszawskiego, o które tak walczyłeś i na które jeszcze w 1994 roku wraz z Muzeum Historycznym m. st. Warszawy rozpocząłeś zbieranie pamiątek. Pewnie byłoby Ci trochę przykro, że w tym muzeum, które rocznie odwiedzają setki tysięcy zwiedzających, nie ma śladu po Tobie i Twoich walkach o jego powstanie, a dyrekcja mimo wielu zaproszeń nigdy nie zechciała mnie odwiedzić, by skorzystać z tego, co przez lata zgromadziłeś. Pewnie byłoby Ci przykro, że książka, którą kiedyś napisałeś do spółki z Hanną Kuczmierowską, „O broni niemieckiej w Powstaniu Warszawskim”, nadal nie została wydana. Niestety Tato. Ja nie mam pieniędzy, a wydawnictwa, którym proponowałam druk, przede wszystkim tego ode mnie zażądały. Przemiany ustrojowe sprawiły, że dziś w Polsce liczy się tylko kasa. Nad Twoimi wieloletnimi badaniami nikt nie chce się pochylić. Pewnie byłoby Ci przykro, ale… jak Ciebie znam, umiałbyś to sobie jakoś pozytywnie wytłumaczyć.
A teraz wrócę do tej podzielonej Polski. Mamy więc „Polskę Smoleńską”, czyli zdaniem jej wyznawców prawdziwą i drugą, przez tych od smoleńskiej nazywaną „Polską Pancernej Brzozy”. Bo to jest tak, że jedni twierdzą, że był zamach, bo zderzenie z brzozą nie mogło spowodować takiej katastrofy, a drudzy twierdzą, że to był splot nieszczęśliwych wypadków: mgła, nieporozumienia na linii wieża-pokład Tupolewa i brzoza… Którą Polskę byś wybrał Tato? Ty, który twierdziłeś, że jest tylko jedna? Który twierdziłeś, że żołnierz szedł nie do AK, AL, BCH itd., ale do polskiego wojska i nie pytał o jaką Polskę będzie się bił?
Czy wiesz, co mieliśmy za wydarzenia w tej Polsce, zanim się podzieliła? Można by pisać bez końca! Ale wiem, że coś powinnam wybrać, bo inaczej tej opowieści nigdy nie skończę. Ponieważ pracowałeś w Telewizji Polskiej, więc opowiem Ci o tym, jak dekadę temu pewien producent filmowy, Lew Rywin, przyszedł do Adama Michnika i powiedział, że reprezentuje grupę trzymającą władzę i proponuje pomoc w kupnie stacji telewizyjnej Polsat. Pomoc ma polegać na zmianie w zapisie ustawy medialnej, na taki, który umożliwi spółce Agora kupno stacji. Ustawa wejdzie w życie, jeśli Agora przekaże pieniądze spółce Rywina, Gazeta Wyborcza przestanie krytykować premiera i SLD, a po przejęciu przez Agorę Polsatu, Lew Rywin zostanie zatrudniony w tej stacji. Do wyjaśnienia sprawy powołano sejmową komisję śledczą, która ujawniła szereg politycznych gwiazd. Niektórymi byś się załamał. Jedna dała Polsce termin „Rywingate”, druga „poziome i pionowe korytarze”. Był to cyrk, przy którym Polskie Zoo było naprawdę niczym. Myślę, że i miałbyś ubaw, i byłbyś załamany.
W 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej. W tej chwili to już 27 państw, w tym Polska. W 2007 roku weszliśmy do strefy Schengen, mamy więc otwarte granice na zachód. Czy wyobrażasz sobie, że do Berlina można pojechać tak, jak się stoi i na granicy nikt nas nie skontroluje? Unmoeglich? Aber nein! Podobno mamy wejść też do strefy euro, a co za tym idzie pożegnać się ze złotówką. Coś mi się zdaje, że to ostatnie nie bardzo by Ci się podobało…Mamy w Polsce więcej stacji telewizyjnych. Zatrzymałeś się na Polsacie i TVN, ale teraz jest jeszcze TV4, TV Puls i masa innych. Mamy naziemną telewizję cyfrową. O miejsce na tej cyfrowej platformie były takie boje, że w tym roku przeżywaliśmy marsz w obronie Telewizji Trwam. Wiesz… to takie Radio Maryja tylko z obrazem. Po prostu ta stacja nie dostała koncesji. Mamy też szybki internet i szybkie komputery oraz smartfony, czyli wielofunkcyjne telefony komórkowe. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakim przeżytkiem jest dziś Twój stary Siemens. A`propos komputerów – szkoda, że nie zdążyłeś nauczyć się z nich korzystać. Pisałbyś więcej artykułów, pewnie jako miłośnik technowinek „szalałbyś” w internecie, a może prowadził bloga, jak inny dziennikarz telewizyjny z twojego pokolenia, Andrzej Bober, lub twój były szef Tadeusz Kraśko
Mamy dziś Tato Papieża Niemca, bo nasz Papież, Jan Paweł II, zmarł w 2005 roku. Ten obecny, Benedykt XVI, wcześniej znany jako Joseph Ratzinger, w młodości był w Hitlerjugend, ale potem, gdy został biskupem i kardynałem, przyjaźnił się z tym naszym Papieżem. Z powodu jego przeszłości, po wyborze na Stolicę Piotrową krążył dowcip.
„Pierwsze spotkanie Jana Pawła II i Benedykta XVI miało miejsce w Polsce jeszcze w 1943 roku. Wyglądało tak. Młody Niemiec mierzył do młodego Polaka, a ten woła:
– Daruj mi życie. Będę kiedyś papieżem!
– Dobra – odparł Niemiec i dodał: – A ja zaraz po tobie.”
Czuję, że ponieważ ten Benedykt XVI to Joseph, Ty zaraz dorzuciłbyś swój słynny dowcip o baraku Józefów. Wiem, że znasz, ale ja, jak fredrowski Pan Jowialski, opowiem Ci swoją wersję z Benedyktem XVI.
„Zmarł Benedykt XVI i poszedł do nieba. I pyta go święty Piotr:
– Ktoś ty?
– Benedykt XVI.
– A na chrzcie świętym?
– Jospeh, jak święty Józef cieśla.
Nagle odzywa się Pan Bóg:
– Jak Józef, to dawać go na barak Józefów.A tam już… Józef Stalin, Józef Cyrankiewicz, a nawet Franciszek Józef… i tylko blokowym znów okazuje się Piłsudski.”
No, ale Benedykt XVI kultywuje tradycje Polskiego Papieża i przemawia do ludzi w ich narodowych językach. Po polsku mówi dość śmiesznie, na przykład: „pozdrawiam ciule”, co powoduje oczywiście kolejne żarty, ale… niedawno beatyfikował Naszego Papieża, a potem księdza Jerzego Popiełuszkę. Masz pojęcie? Nie myślałam, że to się stanie za mojego życia, a tu popatrz!
Z kolei Stany Zjednoczone mają pierwszego czarnoskórego prezydenta. Teraz jest nim na drugą kadencję. Nazywa się Barack Obama i jak twierdzą Amerykanie, jest czarnoskóry, a Afrykanie twierdzą, że jest biały. Zdaniem przeciwników jego prezydentury urodził się w Kenii, a nie na Hawajach i prezydentem został dzięki sfałszowaniu aktu urodzenia. Normalnie dom wariatów!
A Warszawa? Ha! Tu dopiero zmiany! Skoro byłam przy prezydenturach, to przy nich pozostanę. Tu też coś dzieje się po raz pierwszy w historii. Oto po raz pierwszy w historii miasta prezydentem jest kobieta. Hanna Gronkiewicz-Waltz przez przeciwników zwana „gronkowcem”, HGW lub bufetową. Teraz zmaga się z budową pierwszego odcinka drugiej linii metra, która to budowa nie przebiega bezawaryjnie. Tak, tak… wyobraź sobie, że powstaje drugi odcinek. Ten pierwszy ukończono pięć lat temu i sięga aż do Młocin. Jak niegdyś statek. A`propos statków… od trzech lat znów jest żegluga na Wiśle. Można rekreacyjnie popłynąć statkiem nad Zalew Zegrzyński. Jest też tramwaj wodny i darmowe promy do przeprawy przez rzekę. Czy wiesz, że mamy trzy nowe mosty? Most Syreny zastąpiono Mostem Świętokrzyskim. To pierwszy w stolicy most podwieszany i na dodatek przystosowany dla rowerzystów, bo ma wydzielony pas jazdy. Przy okazji budowy tego mostu, zbudowano wzdłuż Wisły tunel, którym puszczono Wisłostradę. W połowie tunelu są przystanki autobusowe. Tylko raz stałam na jednym z nich i przysięgłam sobie, że więcej tego nie zrobię, bo hałas w tunelu jest nie do zniesienia. Gdy tunel jest zalewany, a kilka razy już to się zdarzyło, wtedy ruch puszczany jest objazdami i robi się w mieście potworny bałagan! Ale o tym za chwilę. Najpierw wrócę do mostów. Mamy jeszcze łączący Siekierki z Pragą Południe i Wawrem Most Siekierkowski, również podwieszany, czyli wantowy, również z trasą dla rowerzystów, a niedawno oddano do użytku Most Marii Skłodowskiej-Curie, czyli Most Północny, łączący Bielany z Białołęką. Niestety most Grota-Roweckiego, który gdy byłam dzieckiem, to zaraz po otwarciu przejechaliśmy naszym maluchem, zdążył się tak posypać, że jest ciągle remontowany. Warszawa w ogóle jest i rozbudowana i większa, i… zakorkowana. Nie pomogło stworzenie strefy płatnego parkowania i upstrzenie miasta parkomatami. Korki są i będą pewnie coraz większe, bo prawie wszyscy mają samochody.Tu na Kępie mamy specjalną strefę, do której wjazd jest tylko z przepustkami. Oczywiście wszystko wtedy, gdy dzieje się coś na Stadionie Narodowym. Tak, tak… nie ma już Stadionu X-lecia. Zniknął też „Jarmark Europa”, który tak Ciebie i mamę denerwował, bo jego handlarze nocowali pod domem w samochodach i załatwiali się w ogródku. Zamiast tego mamy nowoczesny Stadion Narodowy zwany też Narodowym Basenem. Wszystko przez to, ze podczas jednego z meczów reprezentacji nie zamknięto dachu na czas i murawa zamieniła się w pełen wody brodzik. Stadion Narodowy wybudowano dlatego, że wraz z Ukrainą zorganizowaliśmy Euro 2012, czyli mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Przez miesiąc prawie wszyscy Polacy mieli zamiast głów piłki. Oczywiście oprócz naszej rodziny.Mamy w mieście coraz więcej parków, które powstają w nowych dzielnicach i coraz więcej strzeżonych osiedli. Prawie nikt już nikogo nie zna. Tylko na Kępie jest jeszcze trochę jak dawniej, ale czasem myślę, że to już tylko trochę. Nie tylko nie ma już wścibskiej Kapeluszowej, która doprowadzała Ciebie i Mamę do szału swoim dopytywaniem się kto, co i gdzie. Nie ma też eleganckiej, zwanej Wyfiokowaną, pani z rasowym pieskiem, która tak się oburzała, gdy ten jej strasznie rasowy piesek wąchał pod ogonem naszą kundlowatą sukę. Nie wiem, kiedy Wyfiokowana zmarła. Po prostu pewnego dnia stwierdziłam, że przestałam ją widywać. Za to pojawili się nowi mieszkańcy. Niektórzy chcą być bardziej saskokępscy. Czasem mam wrażenie, że im się wydaje, że skoro mają pieniądze, by kupić sobie tu mieszkanie, to stać ich na wszystko. Niestety… jak to mówi przysłowie chińskie, za pieniądze można kupić dom, ale nie ciepło domowe. Ja od siebie dodam, że można też kupić stary dom, ale nie swoje w nim korzenie… Obserwuję od lat święto Saskiej Kępy i myślę, że jego jarmarczność najlepiej pokazuje, jak Kępa się zmienia. Jak mieszają się tu wszystkie style Polski, a nawet świata. A na Boże Narodzenie czy Wielkanoc wyludnia się tak, jak cała Warszawa. Tylko wtedy można przejechać szybko autem przez całe miasto, a na naszej uliczce zaparkować bez problemu.
Liczba knajp na Saskiej Kępie niesamowicie wzrosła. A wiele zmieniło nazwy i właścicieli. Czy wiesz, że Sax, w którym siadywała Agnieszka Osiecka, to teraz prowadzona przez Senegalczyków knajpa Cafe Baobab? Nie ma Pubu Rondo, a Sorrento też ma inna nazwę, nie jest już tak fajne, jak dawniej, no i strasznie rżną na rachunkach. Koło nas, na rogu Walecznych i Francuskiej, otworzyli przytulną knajpkę „Francuska 30”. Czasem siadam tu na kawę. Najbardziej jednak lubię Fregatę na Międzynarodowej, ze swojskim klimatem i polską kuchnią. Niestety jej właściciel, pan Henio zmarł na raka. Nawet nie wiesz, jaki był niesamowity. Czy wiesz, że jak leżałam chora w domu, to przysłał mi pierogi ruskie? Lubię tez Pikanterię. Jest na rogu Walecznych i Londyńskiej, tam gdzie kiedyś była cukiernia z tymi ciastkami z kminkiem, które Mama tak uwielbiała chrupać popijając czerwonym barszczem.
Zniknęło nam kino, bo Sawy jednak nie odbudowano, ale mamy na Kępie Dom Kultury. Trzeba jechać Francuską, Paryską, aż za Trasę Łazienkowską. Nie ma mnóstwa drobnych sklepików, bo dyskonty i hipermarkety posiały spustoszenie. Na przykład nie ma tego malutkiego społemowskiego spożywczaka na Francuskiej przy Walecznych. Teraz jest tam sklep z winami i knajpa. Nie ma sklepu elektrycznego na Francuskiej. Przez kilka lat lokal stał pusty i straszył. Teraz zaklejono szyby i jest tam jakieś biuro. Nie ma też fioletowego pawilonu z delikatesami. Zburzono go i otwarto w jego miejscu bank. W ogóle Francuska to teraz prawie same banki i knajpy. Nawet wypożyczalnia video przeniosła się z Francuskiej na Zwycięzców.
Cały czas ukazuje się „Mieszkaniec”, a ja czasami coś dla nich piszę. Naczelny, czyli Wiesio Nowosielski często Cię wspomina.A u nas w domu? Oj Tato… Nie chcę Ci opowiadać, jak mój stryj i ojciec chrzestny a Twój rodzony brat w jednej osobie przepił 3/8 naszego domu, bo to przecież wiesz i na pewno oboje z Matką nieźle zmyliście mu tam w niebie głowę. Użeram się teraz z tym domem strasznie i końca tego użerania nie widać. Na dodatek okazało się, że jak zwykle miałeś rację. Jedna ze współwłaścicielek rzeczywiście nie jest normalna i mam z nią masę kłopotów. Ty w ogóle tak często miałeś rację, że aż mi czasem wstyd, że Ciebie nie słuchałam. Ten mój ukochany z USA, którego kiedyś nazwałeś pętakiem, okazał się nim naprawdę. Nie chcę o nim opowiadać, bo nie jest tego wart. Na szczęście to już przeszłość, chociaż dochodziłam do siebie dość długo. Ale już jest w porządku. Niedawno wyszłam za mąż, choć… miało mi się to nigdy nie przytrafić, bo przecież nie brałam tego nawet pod uwagę. Mój mąż – Zacharjasz – na pewno by Ci się spodobał, bo ma Twoje poczucie humoru i jest tak jak Ty – złota rączka. Czy wiesz, że powyciągał wszystkie Twoje skarby do majsterkowania i je pielęgnuje? Wszystkie Twoje dłuta, śrubokręty i inne przybory do majsterkowania zostały przez niego wyczyszczone. Zacharjasz pochodzi zza Buga. Jego pradziadowie mieli kawał ziemi pod Stanisławowem (dziś Iwanofrankowsk) i stajnię na 250 koni. Gdy 17-go września 1939 roku wkroczyły tam wojska sowieckie nie zdecydowali się na ucieczkę. Myśleli, że da się z nową władzą dogadać. Najpierw stracili dwóch synów. Obaj odmówili wstąpienia do armii Bandery. Został tylko dziadek Zacharjasza – Jakub. By uniknąć losu braci, sfałszował metrykę i się odmłodził. To zapewniło mu przetrwanie. Potem Sowieci ich ziemię rozkułaczyli i zabrali. Dziadek Jakub szybko zorientował się, że kultywowanie polskości to zamknięcie dzieciom drogi do nauki. Dzięki temu, że ukrywał polskość, wykształcił swoje dzieci. Ty wiesz tato, że ja dopiero teraz rozumiem, czemu Polacy, których spotykaliśmy na wschodzie, a którzy znali polski, byli tak słabo wykształceni? Coś za coś… Zacharjasz pierwszego polskiego słowa nauczył się od dziadka, gdy miał cztery lata. Brzmiało ono… kurwa. Bo gdy dziadek oprowadzał go po wsi i pokazywał „to było nasze, to nasze”, a mały chłopczyk pytał: „a czemu dziadku nie jest?” słyszał w odpowiedzi: „Bo kurwa….” i mętne tłumaczenia, by dziecko czegoś nie powtórzyło komu nie trzeba, bo mogłyby być kłopoty. Zacharjasz miał szesnaście lat, gdy zdecydował, że chce zamieszkać w Polsce. Skończył polską szkołę im. księdza Józefa Tischnera w Użgorodzie, gdzie teraz mieszkają rodzice i po skończeniu studiów aktorskich w Akademii Teatralnej w Kijowie przyjechał do Polski. Tato, nawet nie wiesz, jakimi my Polacy jesteśmy ksenofobami! Nie miałam świadomości, że tak jest, dopóki nie związałam się z Zacharjaszem. Ty inaczej mnie wychowywałeś. Pamiętam, jak kiedyś wróciłeś wcześniej niż planowałeś ze Stanów, by móc pojechać z paczkami dla Polaków na Ukrainę, do Kołomyi. Swoją decyzję tłumaczyłeś tym, że ci Polacy na wschodzie bardziej potrzebują Twojej wizyty, bo są biedni i przydadzą im się paczki z Polski. Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych na wczasach nad Balatonem tuliłeś tego Jewgienija Kownackiego, potomka polskiego zesłańca, który pracował na Syberii jako milicjant i po polsku znał tylko „Ojcze Nasz”. Dziś wiem, że w swoim podejściu do rodaków na wschodzie byłeś wyjątkowy.
Teraz dla wielu Polaków, ten, kto jest zza wschodniej granicy, to ten gorszy. Nawet nie wiesz, ile razy usłyszałam wyrzuty, że wychodzę za mąż za Ukraińca. Jakby to było coś złego. To trochę śmieszne. Nagle okazuje się, że porządny, pracowity i wykształcony obywatel Ukrainy, którego przodkowie nie wyjechali z Polski, tylko zostali na wschodzie, bo Polska zmieniła granice, to ktoś gorszy niż nierób i obibok z zachodu, którego przodkowie dobrowolnie opuścili kraj i to nie z przyczyn politycznych, ale dla poprawy bytu. Czy wiesz, że gdy odpowiadałam, że Zacharjasz ma polskich przodków, to słyszałam, że pewnie jego dziadek tam został na kresach, bo spadł z wieżyczki strażniczej w Ostaszkowie. Wiesz… czuję, że Zacharjasz by Ci się spodobał, a nawet mam tego dowód. Otóż zachwycił się listami Twojego dziadka, a mojego pradziadka Antoleńka, do Karolki. Stwierdził, że zrobi z nich monodram. Napisaliśmy wniosek do Ministra Kultury i Sztuki i… Zacharjasz dostał stypendium. To na pewno zasługa Twoja, jak i samego Antoleńka i Karolki. Wreszcie jest szansa, by te listy, którymi zawsze wszyscy się zachwycali, mógł poznać dosłownie każdy. Będzie z tego fajny monodram. W końcu tworzymy duet aktorsko-pisarski. Bo wyobraź sobie, że udało mi się zostać pisarką, tak jak mówiłam w dzieciństwie. Ty znałeś tylko moje opowiadania, które zbierałeś, gdy drukowały je gazety, ale teraz mam na koncie nawet kilka książek. Jedną jest „Dziewiętnastoletni marynarz”, historia listów Twojego stryja Zbigniewa Piekarskiego. W końcu powiedziałeś mi kiedyś, że mogę z nimi zrobić, co chcę. No to zrobiłam! Myślę, ze ocaliłam kawałek historii nie tylko naszej rodziny, ale i Szkoły Morskiej w Tczewie. Najgłośniejsza moja książka, „Klasa pani Czajki”, trafiła do kilku podręczników, a nawet ukazała się na Ukrainie. Wszystko dzięki pomocy Zacharjasza. Wiesz, że uczę się ukraińskiego? Miałeś rację, że nauka każdego języka rozwija. A przy okazji dopiero teraz zorientowałam się, ile było ukraińskich słów w języku Mamy, która przecież urodziła się w Zwierzyńcu nad Wieprzem i spędziła dzieciństwo i młodość w Chełmie (powiedz jej, że między innymi tam byliśmy w podróży poślubnej i dowiedzieliśmy się, że archeolodzy szukają grobu króla Daniły). Od jej „biery”, kiedy kazała coś od siebie zabrać począwszy, przez „nie gniotsa nie łamiotsa” w określeniu niektórych tworzyw, aż po „sraty pierdaty”, gdy mówiła, że ktoś gada bzdury. Oj, jak mi jej czasem brakuje.
Czy wiesz, ile osób z rodziny zmarło? Nie ma już przy mnie Twojej ciotecznej siostry cioci Hani. Najpierw zmarł jej syn, a ona miesiąc po nim. Gadacie sobie czasem we trójkę? Na pewno! Ona zawsze wspominała, jak to mówiła Ci, że jedzie na ten swój zjazd koleżanek z pracy. One nazywały go „zjazd gwiazd”, ona „zlot ciot”, a Ty powiedziałeś jej brutalnie:
– Hanka! Jaki „zjazd gwiazd”! Jaki „zlot ciot”? Toż to zwykły „zsyp cip”
Bardzo się ciotce ten „zsyp cip” podobał i zawsze żałowała, że nie wszystkim koleżankom może to powtórzyć.A tak a`propos umierania… czy Ty wiesz, że od kiedy Ciebie nie ma, robię programy kombatanckie, tak jak Ty. Jeżdżę na kolejne rocznice Powstania Warszawskiego i tym podobne. Robiłam reportaż z 60-lecia ślubu Twoich przyjaciół – państwa Tyrajskich. Teraz już tylko pan Genio żyje. Wykruszają się Powstańcy. Twój przyjaciel Lesław Bartelski też odszedł. Ale nie o tym chciałam… Chciałam o Tobie. Pewnego razu pojechałam na rocznicę walk o Państwową Wytwórnię Papierów Wartościowych. Zagadnęłam Jerzego Kuleszę, czy mógłby się dla mnie wypowiedzieć do kamery, a on usłyszawszy, że jestem Twoją córką, powiedział:
– Dla córki Maćka – zawsze.
No i powiedział o walkach, a potem mówi do mnie.
– Wie pani, ja odwiedziłem Maćka w szpitalu na dwa tygodnie przed odejściem. I wszystkim opowiadam o jego niesamowitym poczuciu humoru. Pytam się: „Jak się czujesz Macku?”, a on mi na to, że opowie mi kawał. I mówi. »Leży facet w szpitalu. Jest już po operacji. Przychodzi lekarz, a facet pyta. „No jak tam panie doktorze?” A lekarz: „No wszystko w porządku, ale do końca życia nie może pan palić papierosów, pić alkoholu i uprawiać seksu.” Pacjent zmartwiony mówi: „Ojej… panie doktorze, a ja tak to lubię!” „Niech pan nie dramatyzuje – mówi lekarz. – No chyba te dwa tygodnie jakoś pan wytrzyma!”» I pani ojciec mi to opowiedział właśnie na dwa tygodnie przed odejściem.Oj Tato! Cały Ty! Ja do dziś wspominam minę lekarza, który Ciebie pytał, czy chcesz środek przeciwbólowy w zastrzyku czy doustnie, a ty mu odpowiedziałeś, że chętnie dowcipnie, ale cipy u Ciebie brak… To była dopiero historia!Twój imiennik, wnuczek, zwany przez ciebie „słodkim patafianem”, nie sprawia specjalnie kłopotów, ot jak to nastolatek, ale ciągle szuka swojej drogi, a ja tak myślę, że ma ciężej niż ja. Bo dziś to przysłowiowe „jutro” jest bardziej niewiadome niż kiedyś. Ale jestem w nim szczęśliwa. Między innymi dlatego, że zawsze mogę z Tobą porozmawiać.
I tak sobie pomyślałam, że ja Ci tu wszystko opowiedziałam… tak po ludzku, z detalami, a Ty przecież i tak to wszystko wiesz… I tak wiesz ile się zmieniło od czasu ostatniego spotkania. I nawet nie dlatego, że Kapeluszowa z Wyfiokowaną przyszły do Ciebie i Mamy. Jedna by poplotkować, a druga poprosić, byś zabrał swojego kundla. (Na pewno wszyscy trafiliście tam z psami!) I nie dlatego, że Andrzej Lepper zawitał do „niebieskiej redakcji” wymusić na niebieskich dziennikarzach wywiad i rozpoczęliście tam wszyscy plotki o świecie, Polsce i Warszawie. Po prostu kiedy jest się tam, pewnie wie się wszystko. Czuję to. Tak, jak Twoją miłość. Każdego dnia.
Warszawa, grudzień, 2012
Ojciec autorki – Maciej Piekarski (1932-1999) historyk sztuki, dziennikarz, publicysta, vasavianista, urodził się i zmarł w Warszawie.
A tu więcej informacji o tym, jak ów tekst został ocenzurowany i niedopuszczony do druku.
Obraz dziadka Janka cz.3.
Dziadek Janek Kurzyński – rodzony brat babci Konstancji z Kurzyńskich Stecowej był malarzem amatorem. Mieszkał w Łodzi. Najczęściej malował pejzaże, które rozdawał w prezencie rodzinie. W domu mam 4 jego obrazki. Oto trzeci z nich. Podarowany został moim rodzicom, czyli Halinie ze Steców i Maciejowi Piekarskim w 1970 roku. Przedstawia przełomy rzeki Wieprz, bo to nad tą rzeką wychowywała się i moja mama i autor obrazka.
W majowym numerze More Maiorum
Dokumenty tożsamości źródłem wiedzy o przodkach i historii
Dziś, gdy w związku z ustawą o ochronie danych osobowych nasze dokumenty zawierają coraz mniej wiedzy o nas samych z ogromnym sentymentem spoglądamy w te dawne dowody tożsamości. Ileż w nich ciekawych informacji?
Nos, usta i znaki szczególne
Najstarszym dokumentem tożsamości w moich rodzinnych zbiorach jest wydana w 1867 roku książeczka legitymacyjna m.st. Warszawy mojej praprababci Julianny ze Stalskich Piekarskiej. To dokument, w którym są nie tylko suche fakty, jak imię i nazwisko, data i miejsce urodzenia oraz adres zamieszkania, ale… podane jest też wyznanie, stan społeczny, sposób do życia, czyli zawód oraz… opis postaci. Wiem więc (bez zaglądania do metryk), że praprababcia była mieszczanką, żyjącą przy mężu katoliczką, zamieszkałą w Warszawie przy ulicy Podwale 500c, wzrostu średniego, twarzy okrągłej, włosów ciemny blond, oczu piwnych, nosa i ust miernych i bez znaków szczególnych. Dokładny opis postaci podawany był dlatego, że fotografia nie była jeszcze wtedy rozpowszechniona. Julianny ze Stalskich Piekarskiej zachowało się zresztą tylko jedno zdjęcie.
Wykształcenie, służba wojskowa i rodzina…
Wydany w 1906 roku paszport mojego pradziadka Ludwika Rocha Michajłowicza (czyli syna Michała) Piekarskiego również nie zawiera jego zdjęcia. Jest w nim natomiast masa ciekawych informacji. Wiemy, że właściciel jest wyznania katolickiego żonatym inżynierem z Warszawy. Dokument wydano mu na podstawie księgi meldunkowej warszawskiego domu nr 500c (wspomniana wyżej ul. Podwale). W 1890 roku był na szkoleniu wojskowym. W 1901 w Warszawie uzyskał tytuł inżyniera, ma troje dzieci Bronisława, Czesława i Zbigniewa, a jego żoną jest Zofia Konstancja z Ruszczykowskich.
Miejsce pracy i podróże…
Z kolei dokument tożsamości mojego drugiego pradziadka Antoniego Adamskiego wydany został w 1910 roku przez… jego zakład pracy, czyli Kolej Nadwiślańską. Zawiera już zdjęcie właściciela, więc nie ma w nim opisu postaci, ale są inne nie mniej ciekawe informacje. To dzięki temu dokumentowi wiem, gdzie pradziadek pracował, a nawet jakie było jego stanowisko. Otóż był pomocnikiem maszynisty. Wiem, że z tym dokumentem w 1913 roku pojechał do leżącego za Uralem w Baszkirii sanatorium gruźliczego w Szafranowie, bo było to sanatorium dla kolejarzy. Dokument ważny był do 13 lutego 1913 roku, ale ręcznie przedłużono jego ważność aż do sierpnia 1916 roku.
Przynależność państwowa?
Wydany dosłownie chwilę później, bo w 1916 roku przez władze niemieckie podczas ich okupacji w Warszawie dwujęzyczny, bo polsko-niemiecki paszport nr 145006 mojego prapradziadka Michała Piekarskiego (również z jego zdjęciem) zawiera informacje o wieku (75 lat), wyglądzie (wzrost średni, oczy niebieskie), zawodzie (kowal), adresie w Warszawie: Chmielna 94 (podano nawet informację, że jest właścicielem domu), ale też przynależności państwowej… rosyjskiej. Cóż, Polski nie było jeszcze na mapie, a narodowości do dokumentów najwyraźniej nie wpisywano.
A w czasach wojennej zawieruchy…
Osobliwe informacje zawiera wydany w 1921 roku paszport mojego dziadka Bronisława Piekarskiego. Dokument został wydany po wojnie polsko-bolszewickiej w Baku, w którym w 1920 roku tenże dziadek (wraz ze swoim ojcem) byli aresztowani przez władze bolszewickie jako polscy zakładnicy i osadzeni w więzieniu. To z Baku w Azerbejdżanie do Polski wracał znany z „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego Cezary Baryka. Wtedy w Baku obowiązki konsula polskiego pełnił… konsul perski. Mój dziadek, jak Cezary Baryka wracał do Polski z paszportem, w którym po rosyjsku napisano:
„Komitet do spraw reemigracji obywateli Polski w mieście Baku stwierdza, że Bronisław Michał (dwojga imion) Ludwikowicz-Rochowicz Piekarski urodzony 30 października 1901 roku przypisany jest do ksiąg obywatelskich miasta Warszawy, wyznania rzymsko-katolickiego i niewątpliwie jest obywatelem Republiki Polskiej, Perski konsulat stwierdza autentyczność podpisu przedstawiciela i sekretarza Komitetu do spraw reemigracji obywateli Polski, a także zgodność zdjęcia i podpisu obywatela Polskiej Republiki Bronisława Piekarskiego.”
10 lipca 1921.
Tak więc w dokumencie zawarto oba imiona właściciela oraz oba imiona jego ojca. Jest też informacja o tym, kiedy i gdzie się urodził, jakiego miasta jest obywatelem i jakie jest jego wyznanie.
Tuż po wojnie, czyli analfabetyzm…
Po I wojnie światowej w dokumentach było całkiem sporo informacji o ich właścicielach. Na przykład wydany 13 sierpnia 1924 roku dowód osobisty mojej prababci Leokadii Karoliny Adamskiej zawiera jej zdjęcie, informuje o tym, że jest ona córką Władysława i Anny, ale nie podaje jej panieńskiego nazwiska (Przybytkowska). Mówi za to, że właścicielka umie czytać i pisać. Ten punkt uświadamia nam, że nie była to wtedy umiejętność powszechna. Z dowodu wiemy też, że prababcia mieszka w Warszawie na ul. Puławskiej 26 i jest wdową. Dokument podaje, że stwierdzono to na podstawie księgi meldunkowej i aktu zgonu męża.
Dowód informuje, że prababcia jest wyznania rzymsko-katolickiego, co dla mnie jest o tyle ciekawe, że urodziła się jako… luteranka. Zapis w dokumencie to pisemny dowód na to, że wychodząc za mąż oficjalnie zmieniła wyznanie, choć wiem, że do końca życia jeździła na msze do zboru. Wydany w tym samym roku 25 czerwca 1924 dowód osobisty jej zięcia, a mojego dziadka Bronisława Piekarskiego podaje informacje, których nie ma w dowodzie prababci, co związane jest z… płcią. Z dowodu dziadka wiem jaki jest jego stosunek do wojskowości. Wpisano bowiem: „Karta odroczenia.” A ponieważ w jednej z kolejnych rubryk wpisano, że wydano dziadkowi paszport zagraniczny i podana jest data wydania 13 marca 1930 rok, więc wnioskuję, że dziadek nie zmienił dowodu żeniąc się z moją babcią Janiną z Adamskich.
Osobne paszporty na każdy wyjazd
Paszporty zagraniczne z okresu XX-lecia między wojennego to też ciekawa lektura. Wynika z niej, że do każdego kraju obowiązywał inny paszport. Pradziadek Ludwik Piekarski wyjeżdżał np. do Belgii, Francji i Niemiec. Na co zezwalał mu paszport nr 610418 wydany 6 grudnia 1928 roku przez starostę grodzkiego Warszawa-Południe Jana Książaka i ważny do 6 lutego 1929 roku. Paszport był bezpłatny, bo służbowy. Wbito w niego pieczątkę, że należy go zwrócić zaraz po wykorzystaniu władzom, które go wydały. Sporo w nim wiz służbowych, które po jakimś czasie były anulowane. Pradziadek jeździł tam koleją, zachowały się bowiem pieczątki kolejowych kontroli granicznych na dworcu w Zbąszyniu. Pierwszy raz wyjechał pradziadek 12 grudnia a wrócił 21 grudnia 1928. Potem wyjechał 18 lipca 1929 roku. Dlatego ważność paszportu została przedłużona. Rok później (13 marca 1930 roku) starosta grodzki Warszawa-Południe Jan Książak wydał pradziadkowi Ludwikowi kolejny paszport nr 876771 ważny do 13 kwietnia 1930 roku. Tym razem na podróż do Czechosłowacji. Co ciekawe tam pradziadek udał się samolotem, gdyż pieczęć kontroli granicznej jest z 15 marca 1930 roku z lotniska. Udał się zresztą nie sam, ale w towarzystwie najstarszego syna, czyli mojego dziadka – Bronisława Piekarskiego, bo o tym mówi dziadkowy paszport nr 877210, w którym są takie same pieczęcie kontroli granicznej i z tego samego dnia. Czemu pradziadek i dziadek nie zwrócili paszportów? Tego nie dowiem się już nigdy.
Rodzina, rany i… Katyń
Informacje o przodkach to nie tylko dowody i paszporty, bo ciekawe rzeczy zawiera książeczka wojskowa mojego dziadka Juliana Steca. Książeczka informuje, że dziadek Julian Stec urodzony w województwie lubelskim, 11 lutego 1886 roku jako syn Józefa i Anny, którzy oboje nie żyją, jest wyznania rzymsko-katolickiego, żonaty z Konstancją Kurzyńską, z którą ślub zawarł w 1923 roku i w razie ciężkiego wypadku należy ją o tym zawiadamiać. Dziadek jest plutonowym. Walczył w 1914 roku w Austrii, na froncie był w 3 pułku huzarów. Od 1920 roku był w podkarpackim pułku strzelców konnych. Był dwa razy ranny. Pierwszy raz w 1915 pod Gorlicami, a drugi w 1920 pod Hodorowem i przebywał w szpitalu we Lwowie. Do polskiego wojska zgłosił się 7 marca 1920 roku w Zamościu, wcielony został do niego 30 czerwca 1920 roku. 29 listopada 1920 roku został urlopowany bezterminowo. 7 marca 1923 roku przeniesiony do rezerwy, a 31 grudnia 1926 do pospolitego ruszenia. W książeczce podpisali się mjr Bronisław Balcewicz dowódca PKU w Zamościu i kpt. Michał Podlewski dowódca PKU w Chełmie. Obaj w 1940 roku zostali zamordowani w Charkowie i znajdują się na liście katyńskiej.
Co po nas zostanie?
Powojenne dowody jeszcze w latach 50-tych i 60-tych oprócz daty i miejsca urodzenia czy danych o rodzicach zawierały informacje o zawodzie właściciela. Potem tych informacji było coraz mniej. Dziś wszystko poza nazwiskiem jest skryte pod numerem PESEL, bo obecne dokumenty, choć zawierają wiedzę o ich właścicielach, nie jest ona jawna dla każdego. Dlatego nie wiem, co na ich podstawie będą o nas wiedzieć nasze wnuki, ale cóż… dzisiejsza ochrona danych osobowych ma swoje wady. Zwłaszcza dla genealogów.
Powyższy tekst ukazał się w majowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum”, który można pobrać tutaj.
Jakie informacje o przodkach znajdziesz w dawnych dowodach tożsamości? [majowy numer More Maiorum]
Fifa
Fifę kupiliśmy w 1979 roku za 400 złotych na Bazarze Różyckiego, jako… psa. Zdaniem mojego Ojca, to co zwierzę miało między nogami było członkiem. Po trzech dniach znajomy Ojca powiedział: „Maciej! To suka! Tu nie ma miejsca na jądra!” Mama do końca życia śmiała się z Ojcowego znawstwa płci. Fifa żyła 18 lat. Przeżyła nawet moją Mamę. Zasnęła na łóżku mojego Ojca i już się nie obudziła. To zdjęcia z roku 1979 kiedy do nas trafiła i jeszcze wierzyliśmy, że jest pieskiem, a nie suką.