Archiwa tagu: kot Fiut

Jedne z wakacji w Niedzicy cz. 1

Spędzaliśmy też wakacje w zamku w Niedzicy (początki historii Zamku to XIV wiek) gdzie mieścił się (i mieści) Dom Pracy Twórczej Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Mieści się tam też muzeum, po którym oprowadzałam jako dziecko, bo bardzo mnie kręciło bycie muzealnikiem. Pasjonowała mnie też historia związku Niedzicy z historią Inków. Oto jeden z jego właścicieli… Sebastian de Berzeviczego wyemigrował w XVIII wieku do Peru i tam ożenił się z inkaską kobietą szlacheckiego pochodzenia. Z tego związku mieli córkę Uminę, która stała się żoną bratanka Tupaca Amaru II, przywódcy indiańskiego powstania w latach 1780–1781. Po rozpoczęciu prześladowań rodu Tupaków przez władze hiszpańskie, mąż Uminy uciekł wraz z Sebastianem, żoną i synem – Antonio do Wenecji, gdzie zginął zasztyletowany. Sebastian, Umina i Antonio zbiegają na północne Węgry, bo wtedy Niedzica należała do Węgier. Niestety w Zamku Umina – podobnie jak wcześniej jej mąż – zostaje zasztyletowana przez ścigających ją Hiszpanów. Sebastian ratuje życie wnuka i sprowadza radę emisariuszy Inków, którzy spisują akt adopcji – zwany także Testamentem Inków. Odtąd Antonio staje się synem Wacława Benesza (kuzyna Berzeviczych) i zamieszkuje na Morawach.
Podobno prawnuk Inki Andrzej Benesz odnalazł kipu na zamku w Niedzicy, a nawet próbował znaleźć hipotetyczny skarb Inków. (Zawsze opowiadaliśmy, że znalazł i pokazywaliśmy miejsce znalezienia. Próg wejścia do Zamku Średniego.) Poszukiwania nie dały rezultatów. Zginął w wypadku samochodowym, co miałoby świadczyć o klątwie inkaskich kapłanów (targnięcie się na kipu i skarb bez zgody rady emisariuszy Inków).
Nigdy nie zajmowaliśmy apartamentów Uminy… Ale przywieźliśmy stamtąd kota… Oto on.

Oto pierwsza część zdjęć z pewnych wakacji…

 

Udostępnij na:

I znów kot Fiut

Oto jedne z ostatnich zdjęć kota Fiuta nazwanego tak na cześć kabaretu “Film I Uwentualnie Telewizja”. Imię kota gorszyło wszystkich. Kot dawał się mocno we znaki domownikom, a zwłaszcza mamie, która go nie lubiła. Nie było wtedy zwyczaju kastrowania. Kot obsikiwał i demolował dom i… pewnego dnia, gdy byłam na obozie harcerskim pojechał do znajomego plantatora pomidorów do Mysiadła gdzie przez długie lata terroryzował okolicę. Błagałam, by go stamtąd odebrać, ale mama była nieugięta. Pojechałam kota odwiedzić. Był tak szczęśliwy, że biega po dworze aż mi było głupio.

Udostępnij na: