Archiwa tagu: More Maiorum

Jak i czego uczyli się nasi przodkowie, czyli co mówią stare dzienniczki

We wrześniowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł nt. tego, jakie informacje o przodkach można znaleźć w ich dzienniczkach szkolnych? Cały numer można pobrać tutaj.

Jak i czego uczyli się nasi przodkowie, czyli co mówią stare dzienniczki

Czasy cyfryzacji nie są łaskawe dla przyszłych genealogów. To co kiedyś było pożółkłym papierem, listem, notatką, kiedyś będzie tylko binarnym plikiem. Czy przetrwa wieki? Często się nad tym zastanawiam, zwłaszcza, gdy biorę do ręki dokument, który dziś ma swój elektroniczny odpowiednik.

W swoim rodzinnym archiwum mam nie tylko listy, notatki i dokumenty, ale też… kilka dzienniczków szkolnych moich przodków. To zdecydowanie fascynująca lektura. Przede wszystkim pozwala obalić rodzinne mity wg których przed nami wszyscy uczyli się świetnie i mieli same piątki, a my jesteśmy zakałą rodziny, która pierwsza w historii rodu przynosi ze szkoły dwójkę.

Z powodu wątłego zdrowia…

Od dawna wiem, że to nie prawda, bo znalazłam kiedyś szkolny dzienniczek mojej babci Janiny z Adamskich Piekarskiej, która była uczennicą prywatnej szkoły Zofii Kurmanowej. W roku szkolnym 1915/1916 szkoła funkcjonowała jako „Zakład Naukowy Żeński”. Babcia urodzona w 1905 roku miała wtedy 10 lat i chodziła do I klasy, zaś odpowiednik dzisiejszego dzienniczka nazywał się „Świadectwo o postępach, pilności, uwadze i sprawowaniu” i był czymś w rodzaju wielkiego dziennika klasowego tyle, że wypisane w nim oceny dotyczyły tylko jednej osoby – właścicielki. Ten osobliwy dzienniczek to zawierająca ponad 60 stron książka z tematami lekcji, stopniami i uwagami. Jakie to uwagi? Na przykład 22 września 1915 roku moja prababcia pisze do wychowawczyni: „Uprzejmie proszę szanowną Panią o zupełne zwolnienie mej córki Janki z lekcyi gimnastyki, z powodu wątłego jej zdrowia.” Dzień później pisze znowu tym razem prosi o… „uwzględnienie córki mej Janki w nieprzygotowaniu lekcyi francuskiego z powodu złego kupienia przeze mnie złej książki.”

Kura, pacierz i gotyckie litery

Tematy lekcji, a czasem wpisana jednym zdaniem ich treść pozwalają poznać szkolny program. Wiem np., że na biologii babcia uczyła się o kurze, ale też o świni czy psie, zaś nauka o zwierzętach powiązana była z uczeniem się na pamięć wierszy o nich. Na lekcjach kaligrafii poznawała np. gotyckie litery. Na religii uczyła się m.in. o poście i na pamięć spowiedzi powszechnej. Na języku polskim poznawała Treny Jana Kochanowskiego. Na geografii uczyła się co to szron, śnieg, grad i jak powstają. A na historii o polskich Piastach.

Wiadomości niezupełnie dostateczne

Zupełnie inaczej wyglądają dzienniczki z czasów późniejszych, gdy babcia podrosła, zaś szkoła Kurmanowej na skutek odzyskania przez Polskę niepodległości zmieniła nazwę z Zakładu Naukowego na Ośmioklasowe Gimnazjum Żeńskie. Nazwę i adres szkoły znam właśnie m.in. z dzienniczka, który tym razem pod nazwą „książeczka szkolna” został wydrukowany specjalnie dla potrzeb tej konkretnej szkoły. Dlatego wiem, że Gimnazjum Z. Kurmanowej mieściło się przy ulicy Brackiej 9. Wiem też z niego, że babcia przeszła wprawdzie z klasy VII do VIII, ale zrobiła postępy w nauce jedynie dostateczne, choć zachowywała się wzorowo. Mogło być jednak gorzej, czyli mogła nie zdać. Na półrocze bowiem, a wynika to z dzienniczka, miała niedostateczny z matematyki z trygonometrią, zaś w pewnym momencie w dzienniczku znalazła się uwaga dotycząca też innego przedmiotu: „uczennica pilna z jęz. polskiego, jednak wykazuje jeszcze wiadomości niezupełnie dostatecznie.” Pod każdą uwagą widnieje podpis mojej prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich Adamskiej, która podpisywała się w dzienniczku tylko pierwszą literą drugiego imienia i nazwiskiem, czyli K. Adamska. Prababcia kwitowała każdą uwagę. Zapewne dlatego, że na samym początku dzienniczka, widniała prośba dyrektorki szkoły: „Prosimy Szanownych Rodziców i Opiekunów o odpowiedź piśmienną (w książeczce szkolnej) na każdą uwagę szkoły oraz o przesyłanie własnych spostrzeżeń tyczących się ilości czasu zużywanego przez uczennicę na odrabianie lekcyj. Możliwych przyczyn niedostatecznych lub słabych odpowiedzi, spóźniania się, opuszczania lekcyj i t.p.”

Lektury i rodzinne żarty

Z dzienniczka babci, jako ósmoklasistki wiem, jakie książki miała w lekturze. Były to m.in.: „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego, „Emancypantki” i „Faraon” Bolesława Prusa, „Zaklęty dwór” Walerego Łozińskiego, a także „Imaginu” Marii Konopnickiej oraz „Brühl” i „Starosta warszawski” Józefa Ignacego Kraszewskiego.

Dzienniczki babci budziły śmiech w rodzinie jeszcze zanim ja przyszłam na świat. Skąd to wiem? Na jednej ze stron ktoś, a po charakterze pisma wnioskuję, że chyba mój dziadek, dopisał uwagę: „Twierdzi, że mąż nie może bić żony, co jest sprzeczne z duchem rel. kat.”, a w rubryce, w której powinna być wpisana ocena z fizyki dopisał: „owszem, owszem”. Myślę, że łatwo było dziadkowi tak z babci żartować, bo jego szkolne dzienniczki zostały za naszą wschodnią granicą, przez którą dziadek uciekał w trakcie wojny polsko-bolszewickiej.

Rok szkolny w tercjach

Niemniej wesołe są dzienniczki ciotecznych młodszych braci babci, czyli synów rodzonej siostry jej matki – Heleny z Przybytkowskich Chodkowskiej. Na przykład Henio Chodkowski, który w roku szkolnym 1919/1920 był uczniem klasy I Koedukacyjnego Gimnazjum Filologicznego pod kierunkiem Wacława Antosiewicza w Tomaszowie Rawskim uczył się całkiem nieźle. Choć jak wynika z dzienniczka nie uczęszczał do tej szkoły od początku roku szkolnego, ale przybył dopiero od drugiej tercji. Tak! Tercji! Najwyraźniej w tej szkole rok szkolny tak właśnie się dzielił. Henio najlepszy był rzecz jasna z rysunków. Nic dziwnego. Jego ojciec Wacław Chodkowski był malarzem. To on podpisywał w dzienniczku wyniki postępów w nauce syna. Czynił to takim samym podpisem jaki zostawiał na malowanych przez siebie obrazach. Uczący się głównie na piątki i czwórki Henio bez problemu dostał promocję do klasy drugiej.

Obyczaje i porządek

Oceniając zachowanie Henia brano pod uwagę: obyczaje, obowiązkowość, porządek oraz liczbę opuszczonych godzin szkolnych. Co kryło się pod tymi terminami to dokładnie zostało w dzienniczku wyjaśnione. I tak na przykład „słowem obyczaje charakteryzuje się stosunek uczniów do starszych (przełożonych, nauczycieli) do kolegów oraz do szkoły, jako do korporacji, której godność należy szanować w jej murach i nazewnątrz, a także stosunek o całego otoczenia: do zwierząt, drzew, przedmiotów szkolnych i t.d..” W tym szkolnym dzienniczku odnotowano zresztą zasady promowania do następnej klasy, z których wynika, że poprawek nie ma, ale… może być coś w rodzaju egzaminu komisyjnego. Wakacje zaś „winny być użyte nie na naukę, lecz odpoczynek”.

Czego dowiedzą się wnuki?

Gdy ja byłam dzieckiem za dzienniczki często służyły zeszyty do słówek lub zwykłe szesnastokartkowe zeszyty. Nie było w nich tylu ciekawych rzeczy do poczytania, ale… zdarzały się perełki w postaci uwag wypisywanych przez nauczycieli. Gdy byłam w drugiej klasie liceum, mój przyjaciel jeszcze z podstawówki – Paweł Dunin-Wąsowicz, przyniósł do szkoły swój dzienniczek z piątej klasy. Była tam wpisana przez niego uwaga przeznaczona dla rodziców do podpisu. Brzmiała tak: „Małgosię Piekarską uderzyłem nożyczkami w twarz.”. Och jakże śmialiśmy się wszyscy z tego, co do dziś przy różnych okazjach wspominamy. Teraz, gdy w coraz większej liczbie szkół obowiązuje dziennik elektroniczny, a te ręcznie pisane odeszły do lamusa, często zastanawiam się, co będą wiedzieć o szkolnych sprawkach swoich dziadków i pradziadków wnuki i prawnuki dzisiejszych uczniów?

Udostępnij na:

W majowym numerze More Maiorum

Dokumenty tożsamości źródłem wiedzy o przodkach i historii

Dziś, gdy w związku z ustawą o ochronie danych osobowych nasze dokumenty zawierają coraz mniej wiedzy o nas samych z ogromnym sentymentem spoglądamy w te dawne dowody tożsamości. Ileż w nich ciekawych informacji?

Nos, usta i znaki szczególne

Najstarszym dokumentem tożsamości w moich rodzinnych zbiorach jest wydana w 1867 roku książeczka legitymacyjna m.st. Warszawy mojej praprababci Julianny ze Stalskich Piekarskiej. To dokument, w którym są nie tylko suche fakty, jak imię i nazwisko, data i miejsce urodzenia oraz adres zamieszkania, ale… podane jest też wyznanie, stan społeczny, sposób do życia, czyli zawód oraz… opis postaci. Wiem więc (bez zaglądania do metryk), że praprababcia była mieszczanką, żyjącą przy mężu katoliczką, zamieszkałą w Warszawie przy ulicy Podwale 500c, wzrostu średniego, twarzy okrągłej, włosów ciemny blond, oczu piwnych, nosa i ust miernych i bez znaków szczególnych. Dokładny opis postaci podawany był dlatego, że fotografia nie była jeszcze wtedy rozpowszechniona. Julianny ze Stalskich Piekarskiej zachowało się zresztą tylko jedno zdjęcie.

Wykształcenie, służba wojskowa i rodzina…

Wydany w 1906 roku paszport mojego pradziadka Ludwika Rocha Michajłowicza (czyli syna Michała) Piekarskiego również nie zawiera jego zdjęcia. Jest w nim natomiast masa ciekawych informacji. Wiemy, że właściciel jest wyznania katolickiego żonatym inżynierem z Warszawy. Dokument wydano mu na podstawie księgi meldunkowej warszawskiego domu nr 500c (wspomniana wyżej ul. Podwale). W 1890 roku był na szkoleniu wojskowym. W 1901 w Warszawie uzyskał tytuł inżyniera, ma troje dzieci Bronisława, Czesława i Zbigniewa, a jego żoną jest Zofia Konstancja z Ruszczykowskich.

Miejsce pracy i podróże…

Z kolei dokument tożsamości mojego drugiego pradziadka Antoniego Adamskiego wydany został w 1910 roku przez… jego zakład pracy, czyli Kolej Nadwiślańską. Zawiera już zdjęcie właściciela, więc nie ma w nim opisu postaci, ale są inne nie mniej ciekawe informacje. To dzięki temu dokumentowi wiem, gdzie pradziadek pracował, a nawet jakie było jego stanowisko. Otóż był pomocnikiem maszynisty. Wiem, że z tym dokumentem w 1913 roku pojechał do leżącego za Uralem w Baszkirii sanatorium gruźliczego w Szafranowie, bo było to sanatorium dla kolejarzy. Dokument ważny był do 13 lutego 1913 roku, ale ręcznie przedłużono jego ważność aż do sierpnia 1916 roku.

Przynależność państwowa?

Wydany dosłownie chwilę później, bo w 1916 roku przez władze niemieckie podczas ich okupacji w Warszawie dwujęzyczny, bo polsko-niemiecki paszport nr 145006 mojego prapradziadka Michała Piekarskiego (również z jego zdjęciem) zawiera informacje o wieku (75 lat), wyglądzie (wzrost średni, oczy niebieskie), zawodzie (kowal), adresie w Warszawie: Chmielna 94 (podano nawet informację, że jest właścicielem domu), ale też przynależności państwowej… rosyjskiej. Cóż, Polski nie było jeszcze na mapie, a narodowości do dokumentów najwyraźniej nie wpisywano.

A w czasach wojennej zawieruchy…

Osobliwe informacje zawiera wydany w 1921 roku paszport mojego dziadka Bronisława Piekarskiego. Dokument został wydany po wojnie polsko-bolszewickiej w Baku, w którym w 1920 roku tenże dziadek (wraz ze swoim ojcem) byli aresztowani przez władze bolszewickie jako polscy zakładnicy i osadzeni w więzieniu. To z Baku w Azerbejdżanie do Polski wracał znany z „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego Cezary Baryka. Wtedy w Baku obowiązki konsula polskiego pełnił… konsul perski. Mój dziadek, jak Cezary Baryka wracał do Polski z paszportem, w którym po rosyjsku napisano:

„Komitet do spraw reemigracji obywateli Polski w mieście Baku stwierdza, że Bronisław Michał (dwojga imion) Ludwikowicz-Rochowicz Piekarski urodzony 30 października 1901 roku przypisany jest do ksiąg obywatelskich miasta Warszawy, wyznania rzymsko-katolickiego i niewątpliwie jest obywatelem Republiki Polskiej, Perski konsulat stwierdza autentyczność podpisu przedstawiciela i sekretarza Komitetu do spraw reemigracji obywateli Polski, a także zgodność zdjęcia i podpisu obywatela Polskiej Republiki Bronisława Piekarskiego.”
10 lipca 1921.  

Tak więc w dokumencie zawarto oba imiona właściciela oraz oba imiona jego ojca. Jest też informacja o tym, kiedy i gdzie się urodził, jakiego miasta jest obywatelem i jakie jest jego wyznanie.

Tuż po wojnie, czyli analfabetyzm…

Po I wojnie światowej w dokumentach było całkiem sporo informacji o ich właścicielach. Na przykład wydany 13 sierpnia 1924 roku dowód osobisty mojej prababci Leokadii Karoliny Adamskiej zawiera jej zdjęcie, informuje o tym, że jest ona córką Władysława i Anny, ale nie podaje jej panieńskiego nazwiska (Przybytkowska). Mówi za to, że właścicielka umie czytać i pisać. Ten punkt uświadamia nam, że nie była to wtedy umiejętność powszechna. Z dowodu wiemy też, że prababcia mieszka w Warszawie na ul. Puławskiej 26 i jest wdową. Dokument podaje, że stwierdzono to na podstawie księgi meldunkowej i aktu zgonu męża.

Dowód informuje, że prababcia jest wyznania rzymsko-katolickiego, co dla mnie jest o tyle ciekawe, że urodziła się jako… luteranka. Zapis w dokumencie to pisemny dowód na to, że wychodząc za mąż oficjalnie zmieniła wyznanie, choć wiem, że do końca życia jeździła na msze do zboru. Wydany w tym samym roku 25 czerwca 1924 dowód osobisty jej zięcia, a mojego dziadka Bronisława Piekarskiego podaje informacje, których nie ma w dowodzie prababci, co związane jest z… płcią. Z dowodu dziadka wiem jaki jest jego stosunek do wojskowości. Wpisano bowiem: „Karta odroczenia.” A ponieważ w jednej z kolejnych rubryk wpisano, że wydano dziadkowi paszport zagraniczny i podana jest data wydania 13 marca 1930 rok, więc wnioskuję, że dziadek nie zmienił dowodu żeniąc się z moją babcią Janiną z Adamskich.

Osobne paszporty na każdy wyjazd

Paszporty zagraniczne z okresu XX-lecia między wojennego to też ciekawa lektura. Wynika z niej, że do każdego kraju obowiązywał inny paszport. Pradziadek Ludwik Piekarski wyjeżdżał np. do Belgii, Francji i Niemiec. Na co zezwalał mu paszport nr 610418 wydany 6 grudnia 1928 roku przez starostę grodzkiego Warszawa-Południe Jana Książaka i ważny do 6 lutego 1929 roku. Paszport był bezpłatny, bo służbowy. Wbito w niego pieczątkę, że należy go zwrócić zaraz po wykorzystaniu władzom, które go wydały. Sporo w nim wiz służbowych, które po jakimś czasie były anulowane. Pradziadek jeździł tam koleją, zachowały się bowiem pieczątki kolejowych kontroli granicznych na dworcu w Zbąszyniu. Pierwszy raz wyjechał pradziadek 12 grudnia a wrócił 21 grudnia 1928. Potem wyjechał 18 lipca 1929 roku. Dlatego ważność paszportu została przedłużona. Rok później (13 marca 1930 roku) starosta grodzki Warszawa-Południe Jan Książak wydał pradziadkowi Ludwikowi kolejny paszport nr 876771 ważny do 13 kwietnia 1930 roku. Tym razem na podróż do Czechosłowacji. Co ciekawe tam pradziadek udał się samolotem, gdyż pieczęć kontroli granicznej jest z 15 marca 1930 roku z lotniska. Udał się zresztą nie sam, ale w towarzystwie najstarszego syna, czyli mojego dziadka – Bronisława Piekarskiego, bo o tym mówi dziadkowy paszport nr 877210, w którym są takie same pieczęcie kontroli granicznej i z tego samego dnia. Czemu pradziadek i dziadek nie zwrócili paszportów? Tego nie dowiem się już nigdy.

Rodzina, rany i… Katyń

Informacje o przodkach to nie tylko dowody i paszporty, bo ciekawe rzeczy zawiera książeczka wojskowa mojego dziadka Juliana Steca. Książeczka informuje, że dziadek Julian Stec urodzony w województwie lubelskim, 11 lutego 1886 roku jako syn Józefa i Anny, którzy oboje nie żyją, jest wyznania rzymsko-katolickiego, żonaty z Konstancją Kurzyńską, z którą ślub zawarł w 1923 roku i w razie ciężkiego wypadku należy ją o tym zawiadamiać. Dziadek jest plutonowym. Walczył w 1914 roku w Austrii, na froncie był w 3 pułku huzarów. Od 1920 roku był w podkarpackim pułku strzelców konnych. Był dwa razy ranny. Pierwszy raz w 1915 pod Gorlicami, a drugi w 1920 pod Hodorowem i przebywał w szpitalu we Lwowie. Do polskiego wojska zgłosił się 7 marca 1920 roku w Zamościu, wcielony został do niego 30 czerwca 1920 roku. 29 listopada 1920 roku został urlopowany bezterminowo. 7 marca 1923 roku przeniesiony do rezerwy, a 31 grudnia 1926 do pospolitego ruszenia. W książeczce podpisali się mjr Bronisław Balcewicz dowódca PKU w Zamościu i kpt. Michał Podlewski dowódca PKU w Chełmie. Obaj w 1940 roku zostali zamordowani w Charkowie i znajdują się na liście katyńskiej.

Co po nas zostanie?

Powojenne dowody jeszcze w latach 50-tych i 60-tych oprócz daty i miejsca urodzenia czy danych o rodzicach zawierały informacje o zawodzie właściciela. Potem tych informacji było coraz mniej. Dziś wszystko poza nazwiskiem jest skryte pod numerem PESEL, bo obecne dokumenty, choć zawierają wiedzę o ich właścicielach, nie jest ona jawna dla każdego. Dlatego nie wiem, co na ich podstawie będą o nas wiedzieć nasze wnuki, ale cóż… dzisiejsza ochrona danych osobowych ma swoje wady. Zwłaszcza dla genealogów.


Powyższy tekst ukazał się w majowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum”, który można pobrać tutaj.

Jakie informacje o przodkach znajdziesz w dawnych dowodach tożsamości? [majowy numer More Maiorum]

Udostępnij na:

Wywiad w More Maiorum

 

More Maiorum to miesięcznik poświęcony w całości genealogii. Wywiad do czerwcowego numeru przeprowadzał redaktor naczelny i pomysłodawca miesięcznika – Alan Jakman.

okladkaczerwiecMałgorzata Karolina Piekarska – urodziła się pod znakiem Lwa 24 lipca 1967 roku w Warszawie, gdzie mieszka na Saskiej Kępie w domu po prababci Leokadii Karolinie z Przybytkowskich Adamskiej.
Pasjonuje ją historia Warszawy i genealogia własnej rodziny, o której wie sporo. Dowodem niech będzie specjalny genealogiczny blog/portal pod adresem: piekarscy.com.pl oraz zrealizowany w 2013 roku odcinek programu „Saga Rodów. Piekarscy.”
zawodowo dziennikarka prasowa i telewizyjna. Na co dzień związana z TVP Warszawa i TVP Regionalną gdzie emitowane są jej reportaże oraz lokalnymi programami informacyjnymi – Telewizyjnym Kurierem Warszawskim, Kurierem Mazowieckim i Dziennikiem regionów.

  1. Jak podsumowałaby Pani te kilkanaście lat, podczas których odkrywała Pani rodzinne korzenie?
    Pozwoliło mi przede wszystkim zrozumieć jak złożona jest historia każdego człowieka i jak wiele czynników wpływa na to, że mamy taką a nie inną osobowość. Im dłużej w tym siedzę, tym bardziej widzę, co mam po kim. Natomiast stwierdziłam, że im dalej w las tym więcej drzew i żeby zgłębić to co zaczęłam nie starczy mi życia. Pewne jest, że taka „zabawa” rozwija pamięć. Gdy ostatnio na konfirmacji kuzynki gadałam z jednym dalekim krewnym i z głowy rzucałam nazwiskami przodków, kto z kim jakie dzieci itd., to jemu dosłownie wylazły „gały z orbit” i spytał jak ja to pamiętam. Stwierdziłam, że nie wiem jak, ale… pamiętam. Kiedyś bym nie pamiętała, jednak lata praktyki, czyli grzebania w tym drzewie zrobiły swoje. Sporą część drzewa, i to z gałęziami na boki, jestem w stanie otworzyć z głowy. Co tylko pokazuje, że to świetne ćwiczenie pamięci.
    Poza tym dzięki badaniom, a konkretnie dzięki portalowi, który stworzyłam, odbyłam kilka fascynujących wycieczek po różnych cmentarzach czy miejscach. Gdy rok temu zepsuły mi się wszystkie komputery i nie mogłam skanować dokumentów, a co za tym idzie ciągłość publikacji na portalu była zagrożona, wpadłam na pomysł, by powędrować po cmentarzach i po mieście. No i powędrowałam. Fotografowałam rodzinne groby na Powązkach, a potem na Bródnie. Jest ich kilkanaście na każdym z cmentarzy, więc było czym zapełnić portal. Dzięki tym badaniem odbyłam kilka podróży śladami rodzinnych pamiętników. Między innymi do Kalisza gdzie Leon Nieszkowski, stryj mojej cztery razy prababki Joanny Nieszkowskiej, był w XIX wieku prezydentem, a z jego córką Pauliną tańczył Fryderyk Chopin, co sam opisał w jednym z listów do swojego przyjaciela Tytusa Wojciechowskiego. Nakręciłam też film o Warszawie mojego 2xpradziadka Michała Franciszka Piekarskiego. Zachował się opis jego życia i to w dwóch wersjach, a ponieważ podane tam były różne adresy, nazwiska i fakty, więc przespacerowałam się po Warszawie wyobrażając ją sobie taką, jaką on widział ją wtedy, kiedy żył, czyli w latach 1841-1938. To za jego czasów upowszechniono fotografię, kolej, powstały tramwaje elektryczne, prąd, pralka, telefon, lodówka, radio, a nawet telewizja. Ciekawe jest odkrywanie jak historia przodków łączy się z historią kraju czy historią cywilizacji.
  2. Na Pani stronie internetowej, w zakładce „O mnie” można przeczytać, że imię Karolina nadawane jest w Pani rodzinie już od XVIII wieku jako tzw. drugie imię. Czy odnalazła Pani przyczyny zapoczątkowania tej tradycji?
    Oczywiście. Chyba nawet to tam napisałam. Moja 3xprababcia (potomkini holenderskich osadników, którzy w okresie kontrreformacji przybyli na ziemie polskie) Karolina z Szenków Neumann zmarła podczas porodu. Jej córka – moja 2xprababcia Anna z Neumanów Przybytkowska nadała swojej córce, a mojej prababci Leokadii z Przybytkowskich Adamskiej imię Karolina jako drugie, by nie powtórzyła losu swojej imienniczki i przy porodzie nie zmarła. Potem moja prababcia dała swojej córce Janinie z Adamskich Piekarskiej imię Karolina znów jako drugie. I tak to się ciągnie. Jestem Małgorzata, a Karolina mam na drugie, by zgodnie z życzeniem prababci długo żyć. Mam syna i nie wiem, czy gdy urodzi mu się córka będzie chciał to kontynuować, ale mam nadzieję, że tak.
  3. Czy ciekawość owej tradycji zapoczątkowała zainteresowania się genealogią?
    Nie. Zajmuję się tym właściwie od zawsze, bo w dzieciństwie robiłam to z ojcem, on robił to ze swoim ojcem i dziadkiem itd. Było więc dla mnie naturalne, że i ja będę się tym w wolnych chwilach zajmować. Przyznam jednak, że kiedyś myślałam, że to będzie na emeryturze. Właściwie kilka przypadków sprawiło, że w pewnym momencie to się stało poniekąd i pracą i hobby i trudno powiedzieć czym bardziej. Jako dziecko rysowałam z tatą drzewo, bawiliśmy się spisami mieszkańców warszawy i odszukiwaliśmy „naszych” w tych spisach. Jako nastolatka zainteresowałam się listami przodków. Dzięki temu powstała potem książka „Dziewiętnastoletni marynarz”, która właściwie zapoczątkowała to, co teraz urosło do rozmiarów portalu, bo potem była „zabawa” listami pradziadka do prababci, artykuł o ich miłości do jednej z gazet. Ten artykuł przeczytał mój mąż – Zacharjasz Muszyński, który jest z zawodu aktorem i zapragnął z listów zrobić monodram. Po wystawieniu monodramu zgłosiła się do mnie Jola Adamiec Furgał, że chce ze mną nagrać „Sagę rodu Piekarskich”. Ponieważ po nagraniu mieszkanie wyglądało jak po rewizji NKWD, więc stwierdziłam, że zanim schowam wszystkie papiery to je poskanuję. Jak zaczęłam skanować doszłam do wniosku, że może je opublikuję, bo przydadzą się innym. I tak powstał portal piekarscy.com.pl. W trakcie prowadzenia go powstało sporo artykułów. To co publikowałam przydało się też podczas pisania kilku książek. Portal jest w formie bloga/dziennika. Codziennie jeden wpis. Czasem to jedna fotografia, czasem list, czasem fragment pamiętnika lub jeden dokument. Wpisy podzielone są na kategorie odpowiadające nazwiskom rodzin, które przewijają się w całej historii moich przodków. Teraz tych kategorii jest na razie 98, ale to nie koniec.
  4. Największe zaskoczenie podczas poszukiwań?
    Chyba jednak odkrycie, że jestem 40 razy prawnuczką Mieszka I. Zawsze mnie ciekawiło jak daleko dojdę w swoich poszukiwaniach, ale że aż tak daleko i do takiej postaci to w życiu bym nie przypuszczała. Oboje z Ojcem wiedzieliśmy, że Gorczyccy to historia z XV wieku od Marcina Gorczyckiego, ale że trafię do wczesnego polskiego średniowiecza? Nie spodziewałam się. Stało się to, gdy wykupiłam dożywotni abonament na portalu wielcy.pl, by móc grzebać także w szerszych zasobach badań dr Minakowskiego. Zaczęło się od tego, że odnalazłam tam mojego 4xpradziadka Józefa Faustyna Gorczyckiego, którego fotografia stoi na komodzie u mnie w sypialni. Odezwałam się do pana doktora i podałam informacje, które wiedziałam o nim, jego żonie i tak dalej. Doktor, jako zawodowy genealog, wszystkie te informacje weryfikował, a po pozytywnej weryfikacji wprowadził do portalu. I tak, po jakimś czasie znalazłam się tam, jako potomek jednego z twórców Sejmu Wielkiego. Tym „moim” przodkiem twórcą Sejmu Wielkiego był (i tu pozwolę sobie na dokładny cytat z Wikipedii): „Paweł Skórzewski herbu Drogosław (ur. 29 lipca 1744 roku w Mącznikach, zm. w 1819 roku) – senator-wojewoda Królestwa Kongresowego w 1819 roku, generał brygady armii Księstwa Warszawskiego, stolnik kaliski od 1792 roku, podczaszy poznański w 1792 roku, podstoli poznański w latach 1787-1789, łowczy kaliski w latach 1783-1787, miecznik kaliski w 1780 roku, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej, członek Towarzystwa Przyjaciół Konstytucji 3 Maja, konfederat barski, poseł na sejm. Odznaczony w Księstwie Warszawskim Krzyżem Kawalerskim Orderu Virtuti Militari.” Przyznam, że nie miałam świadomości. Jednak to odkrycie okazało się być niczym w porównaniu z innym, które nastąpiło jakiś czas później (już z półtora roku temu). Otóż pewnego dnia, gadając z przyjaciółką przez telefon, klikałam bezmyślnie w tych, którzy byli przed tymi moimi przodkami, o których istnieniu wiedziałam z przekazów rodzinnych. Patrzyłam, w nic niemówiące mi coraz dziwniejsze nazwiska. Ciekawiło mnie, jak daleko zajdę w tych przodkach. Klikałam tak, i klikałam, a czas płynął. Przyjaciółka gadała, a ja nagle przerwałam jej mówiąc: „Słuchaj, klikam w przodków na portalu wielcy.pl i doszłam do… Przemyślidów. Toż to jakieś jaja!” Pośmiałyśmy się obie i…. wróciłyśmy do rozmowy. Ona opowiadała dalej, a ja dalej słuchałam bezmyślnie klikając w informacje, kto był przed Przemyślidami. I tak klikałam, aż doszłam do… Piastów. Po jakimś czasie, jednym kliknięciem ustawiło mi się cało drzewo genealogiczne od Mieszka I do mnie. Trochę mnie przytkało. Wynika z niego bowiem, że jestem w 40 pokoleniu prawnuczką Mieszka I. Najpierw wydało mi się to śmieszne, a nawet głupie. Przyjaciółkę poprosiłam o dyskrecję, a synowi i mężowi powiedziałam w wielkiej tajemnicy. Długo zastanawiałam się czy to w ogóle możliwe? Ale po jakimś czasie przyszła druga myśl. Przecież to nie ja zbadałam. Dr Minakowski sam pisze na swoim portalu, że pewne rzeczy zrobili za niego polscy genealodzy już dawno temu. Ja tylko odnalazłam w Wielkiej Genealogii Polaków Joannę Nieszkowską h. Kościesza, córkę Bogusława, której grób jest na cmentarzu kalwińskim w Warszawie. Jej zdjęcie znajduje się w jednym z rodzinnych albumów. Joanna była moją 4xprababką. Przodkowie przed Joanną i jej ojcem Bogusławem zostali ustaleni przez obcych mi zupełnie genealogów. Przyglądając się temu dziwnemu drzewu uświadomiłam też sobie, że kiedyś ludzie mieli więcej dzieci. Nasze dzisiejsze rodziny o modelu 2+1, a rzadko 2+2 sprawiają, że o tym zapominamy. A przecież jedna moja 2xprababcia miała jedenaścioro, a druga trzynaścioro dzieci. Po tych przemyśleniach szybko utworzyłam kilkadziesiąt takich drzew moim kuzynom i kuzynkom, stryjkom i stryjenkom i tak dalej. Nie jestem bowiem sama. Jest nas cała rzesza. I tylko jeden z kuzynów po tym odkryciu ilekroć rozmawia ze mną przez telefon, to kończąc rozmowę mówi: „No to Jaśnie Pan się odmeldowuje”.
  5. Najbarwniejsza postać z Pani drzewa genealogicznego, to…
    Gdybym znała 50 przodków to byłoby łatwo wybrać, ale przy takiej liczbie sięgającej aż do Mieszka I? Może Eligiusz Niewiadomski – zabójca Gabriela Narutowicza? A może wspomniany Antoni Skrzynecki? Okropny antysemita, ale i zdolny pisarz, którego żadna książka nie nadaje się dziś do wznowienia, bo jest tak potwornie antysemicka, że aż strach? Może Franciszek Gorczycki powstaniec styczniowy, którego pamiętnik opublikował w swoim czasie Kieniewicz? Może mój stryj Antek Piekarski szesnastoletni powstaniec warszawski, który popalał papierosy, był niegrzeczny a zginął jak bohater? Może moja babcia Konstancja z Kurzyńskich Stecowa, która urodziła się w czworakach w chłopskiej rodzinie, a gdy została ogrodnikową w domu z ogrodem i służbą to mogła oddawać się swojej pasji, czyli kinomanii? To ona zaszczepiła mi wielką miłość do książek Sienkiewicza oraz przedwojennego polskiego kina. Może mój pradziadek Antoni Adamski, o którym z moim mężem zrobiliśmy spektakl, bo pisał wspaniałe listy, dzięki którym na tyle go poznałam, że wiem, jakie cechy po nim odziedziczyłam. Może dziadek Julian Stec bohater wojny polsko-bolszewickiej ranny podczas uderzenia nad Wieprzem. Był niesamowitym figlarzem. Zmarł przed moimi urodzinami, ale znam go świetnie z opowieści mamy i sióstr ciotecznych i myślę, że sporo cech mam po nim. Przede wszystkim niestety zamiłowanie do głupich dowcipów. Ale co człowiek – to historia.
  6. Ponad 10 lat temu wydała Pani książkę „Dziewiętnastoletni marynarz”, która zawierała zbiór listów ze Szkoły Morskiej w Tczewie, pisanych przez Pani krewnego Zbigniewa Piekarskiego. Czy warto wydawać takie publikacje?
    Niewydawanie to zgoda na umieranie historii. Jeśli ktoś uważa, że ona powinna umrzeć – niech takich rzeczy nie wydaje. Ja uważam, że historia jest częścią naszego życia. A taka niefajna, taka mroczna i niezbyt poprawna pokazuje, że ludzie zawsze przeżywali tragedie. Miałam 19 lat, gdy odkryłam listy brata mojego dziadka ze Szkoły Morskiej w Tczewie. Byłam tuż po maturze, nie dostałam się na studia i podjęłam prace w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Po dwóch miesiącach pracy w słabo ogrzewanym BUW-ie rozchorowałam się i leżąc z temperatura w pościeli przypomniało mi się, że na półce u ojca widziałam książkę „Znaczy Kapitan” Karola Olgierda Borchardta. Koleżanka z pracy polecała mi ją kiedyś, jako rewelacyjną lekturę na chorobę z gorączką, kaszlem i katarem do pasa. Pobiegłam do obszernej, ojcowskiej biblioteki. Gdy wieczorem Tata wrócił do domu, a ja z wypiekami czytałam opowieść o Mamercie Stankiewiczu, rozpoczęliśmy rozmowę. Usłyszałam wtedy, że na „Lwowie” pływali Czesiek i Zbyszek – stryjowie mojego ojca. Po młodszym – Zbyszku zostały piękne listy. Pochłonęłam je w godzinę. Czytałam potem znajomym przez telefon. Wszyscy się zachwycali i mówili, że musiał to być fajny gość. Pozostało tylko pytanie: Co się z nim stało?! Wiedziałam, że ślad urywa się przed wojną, bo w innym przypadku opisałby go Tata w swojej książce – wspomnieniach z czasów wojny. I tak po nitce do kłębka odkryłam rodzinna tajemnicę z nieszczęśliwą miłością i samobójstwem w tle. Gdy książka wyszła, kilka starych ciotek się wściekło, że wyprałam rodzinne brudy, ale dziś… nikogo to nie gorszy. Zgorszone ciotki zmarły i swoje święte oburzenie zabrały do grobu, a ich potomkowie są zachwyceni, że poznali tę historię.
  7. Niedawna pozycja „Czucie i Wiara” opowiada historię poszczególnych dzielnic Warszawy. 18 części książki łączy się dzięki biuru detektywistyczno-historycznemu, prowadzonego przez ojca i syna. Można więc rzec, że byli to pewnego rodzaju genealodzy, bo i historycy rodzinni częstokroć muszą rozwikłać różne zagadki. Czy w książce pojawiły się opowieści przekazywane w Pani rodzinie?
    W książce jest masa historii zaczerpniętych z moich genealogicznych badań. Historia z Leonidem Piaseckim (Praga Południe) wzięła się z odkrycia jego dwóch listów do mojej prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich Adamskiej. Z notatek ciotki Steni Ruszczykowskiej o jej dziadku Antonim Skrzyneckim wziął się pomysł na rozdział o wizycie w XIX-wiecznej Warszawie Szacha Perskiego (Wilanów). Z tych samych notatek wzięłam pomysł na historię ducha nawiedzającego cmentarz kalwiński (Wola). Przeczytałam w notatkach historię o grobie Hieronima Nieszkowskiego h. Kościesza, brata mojej 4xprababki Joanny z Nieszkowskich h. Kościesza Nieszkowskiej i w sposób naturalny postanowiłam się nad tym pochylić. Zwłaszcza, że znalazłam tam rodzinne groby i faktycznie nie ma na żadnym wyrytego jego nazwiska, a na pewno tam leży, bo zachował się w prasie jego nekrolog i z tegoż nekrologu tak wynika.
  8. Nie omieszkam stwierdzić, że działa Pani bardzo dużo na rzecz genealogii również w Internecie. Prowadzona przez Panią strona piekarscy.com.pl cieszy się dużą popularnością, także wśród „niegenealogów”. Jakie treści można tam najczęściej znaleźć?
    Fotografie, dokumenty, ale też listy i fragmenty pamiętników czy notatek. Te ostatnie uważam zresztą za najcenniejsze. Owszem akty urodzenia, małżeństwa i zgonu to ważne rzeczy, bo pokazują kto z kim i kiedy brał ślub, jakie miał dzieci, czyim sam był dzieckiem, ale to z listów i pamiętników poznajemy charakter naszych przodków. A nie ma dla mnie cenniejszych informacji jak te, co po kim odziedziczyłam jeśli idzie o cechy charakteru.
  9. Czy prowadzenie takiej strony pomaga może w uporządkowaniu rodzinnego archiwum? A może zauważa Pani inne dobre strony posiadania takiego bloga?
    W porządkowaniu archiwum nie bardzo pomaga, raczej czasem jeszcze większy robi się bałagan, ale w porządkowaniu wiedzy o przodkach pomaga na pewno. Dobrych stron jest zresztą sporo. Odzywają się do mnie ludzie, którzy są ze mną spokrewnieni lub spowinowaceni i to pozwala mi poszerzyć wiedzę o rodzinie. Odzywają się historycy, którzy korzystają z tych badań.
  10. Sądząc po wpisach na piekarscy.com.pl domyślam się, że rodzinne archiwum jest dość duże. Jak radzi sobie Pani w kwestii?
    Chyba nie radzę. Permanentnie brakuje mi pieniędzy na porządne teczki na dokumenty i tym podobne rzeczy. Brakuje mi też czasu na przepisywanie niektórych rzeczy. Mam kilka pamiętników rodzinnych jeszcze do przepisania. Trochę wspomnień różnych krewnych. Masę listów, które są fascynujące. Na szafach z książkami w gabinecie leży kilka pudeł z korespondencją mojego Ojca – są listy do niego i jego odpowiedzi, bo ojciec pisał zawsze na maszynie przez kalkę i sobie zostawiał kopię. Boję się te pudła otworzyć, bo dopiero wtedy wsiąknę. Ale wiem, że to będzie kopalnia wiedzy o latach 70-tych, 80-tych itd. Niestety przepisywanie jest niezwykle czasochłonne. A nawet najlepszy OCR nie daje rady temu, co jest na cienkiej bibule przez kalkę.
  11. Jak określiłaby Pani jednym zdaniem, czym jest genealogia?
    To nauka o tym kim jesteśmy przez pryzmat zdobywania informacji o tym skąd przychodzimy.

Źródło: http://www.moremaiorum.pl/czerwcowy-numer-more-maiorum-2/

mm1 mm2 mm3

 

Udostępnij na:

Ostatni z rodu, który sypiał w szlafmycy

swiadectwo smierci michalaPierwszą historią, którą poznałam o moim prapradziadku Michale Franciszku Piekarskim jest ta o jego śmierci. Był marzec 1938 roku, kiedy w mieszkaniu przy ul. Chmielnej nr hip 1549 w Warszawie pojawili się przedstawiciele trzech pokoleń Piekarskich: Ludwik Roch Piekarski – mój pradziadek, Bronisław Michał Piekarski – mój dziadek oraz Antoni Bronisław Piekarski – mój stryj i Maciej Paweł Piekarski – mój ojciec. Ten ostatni liczył wtedy 6 lat. Zapamiętał swojego pradziadka Michała Franciszka Piekarskiego, jako bardzo starego człowieka leżącego w wielkim simmlerowskim łóżku w szlafmycy. Prapradziadek wyciągnął ręce do swoich prawnuków i położywszy dłonie na ich głowach natchnionym głosem mówił, że ich błogosławi. Ojciec wspominał, że był tym tak przerażony, że się popłakał.

akt urodzenia michalaJako dziecko zupełnie nie rozumiałam, dlaczego mój prapradziadek leżał w łóżku w czapce. Wiedziałam, że nie był Żydem, a z tym kojarzyło mi się ciągłe noszenie nakrycia głowy. Moje dziecięce pytanie o tę czapkę ojciec skwitował krótkim stwierdzeniem: „by nie było mu zimno”. Dopiero, jako dorosła osoba dowiedziałam się, że kiedyś mężczyźni spali w czapkach. Wszystko dlatego, że mieszkania były słabiej ogrzewane. Z tego też powodu bardziej zabudowane były łóżka. To simmlerowskie, na którym w 1938 roku Michał Franciszek Piekarski oddał ducha Bogu – do takich właśnie należy.

michal piekarskiKim był Michał Franciszek Piekarski? Z zawodu kowalem. W dziewiętnastym wieku należał do stanu mieszczańskiego. Warsztat miał przy ulicy Podwale, która wtedy nazywała się Podwal. Od zawsze wiedziałam, że miał sporo dzieci i był dwukrotnie żonaty. Pierwszą żoną była moja rodzona praprababcia Julia ze Stalskich. Miał z nią troje dzieci, z czego pierworodny syn Kazimierz zmarł w 1868 roku w pół roku po urodzeniu, zaś sama Julia zmarła przy narodzinach trzeciego dziecka – Marii w roku 1873. Środkowym dzieckiem pary był mój osobisty prapradziadek Ludwik Roch Piekarski urodzony w roku 1869. Prapradziadek, gdy został wdowcem ożenił się powtórnie. Ale żeby dzieci nie były na łasce i niełasce obcej kobiety macochy (być może miał złe doświadczenie ze swojego dzieciństwa), ożenił się z rodzoną siostrą zmarłej żony – Zofią ze Stalskich. Miał z nią kolejne dzieci w liczbie jedenaściorga, z których dorosłości dożyła ósemka. Najbliższy z nich był mi urodzony w 1886 roku Henryk Maksymilian zwany w rodzinie „Pindziejkiem”, który zmarł, gdy miałam dwa lata i który ponoć mnie uwielbiał, co wyrażał w ten sposób, że na każdą wizytę przychodził z wedlowską czekoladą „Jedyną”. „Pindziejek” był najbardziej zaprzyjaźniony z moim rodzonym pradziadkiem, a swoim przyrodnim bratem Ludwikiem Rochem Piekarskim. Ten ostatni był pierwszym Piekarskim, który ukończył wyższe studia i zdobył dyplom inżyniera. W okresie dwudziestolecia zawiadywał Polskim Instytutem Wodociągowym i napisał sporo książek i artykułów o kanalizacji. Wcześniej skanalizował m.in. Lwów, Kijów, Baku i Tyflis, czyli dzisiejsze Tbilisi. Jednak niemal do końca życia swojego ojca Michała Franciszka Piekarskiego, co jakiś czas pożyczał od niego pieniądze.

michal_piekarskiJak wyglądał Michał Franciszek Piekarski? Zachowało się kilka jego fotografii z czasów, gdy był już starszym człowiekiem. A także dwie fotografie z młodości. Jedna, na której jest z rodzeństwem – Janem i Krystyną późniejszą Drozdowiczową i druga, którą lubię szczególnie, na której Michał Franciszek jest sam. Ta ostatnia powstała w okresie powstania styczniowego, gdyż jest podpisana jego ręką i widnieje na niej data 1863. Żył jeszcze wtedy jego ojciec, a mój praprapradziadek Paweł Piekarski – uczestnik powstania listopadowego. Czy Michał Piekarski brał udział w powstaniu styczniowym? Przyznam, że nie wiem. Na razie żadnych śladów tego nie odnalazłam, a z dokumentów nic takiego nie wynika. Wiem, że rodzina była patriotyczna, co poznać można po dokumentach Piekarskiego Pawła, zaświadczających, że w okresie powstania listopadowego został powołany do „Gwardyi Narodowey”. Dlaczego Paweł Piekarski urodzony w 1779 roku w Wadowicach opuścił Małopolskę i przyjechał do Warszawy? Rodzinna legenda mówi, że jego ojciec Piotr Piekarski ożeniony z Maryanną ze Stachowiczów był szlachcicem herbowym, ale na skutek udziału w powstaniu kościuszkowskim został mu skonfiskowany majątek. Ile w tym prawdy, a ile legendy pradziadka Ludwika, który prawdopodobnie miał kompleksy dotyczące pochodzenia? Nie wiem. Wiem, że pradziadek Ludwik Roch Piekarski w okresie dwudziestolecia wygłaszał odczyty, jako Ludwik Rola-Piekarski, choć skąd sobie ten herb wziął – dalibóg nie wiem. Ale cóż… ożeniony był z Zofią Konstancją z Ruszczykowskich h. Brochwicz, córką Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich h. Jastrzębiec, która z kolei była córką Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza i tak dalej mogłabym wymieniać przodków w głąb. Za każdym razem to ród kobiety był bardziej szlachecki, co powodowało zapewne naturalny w patriarchalnym społeczeństwie pęd męskich osobników do uszlachetnienia własnych korzeni.

opis mego zycia 1Po Michale Franciszku Piekarskim pozostały dwa opisy jego życia. Pierwszy powstał ok. 1909/1910 roku. Datuję to na podstawie kartki, na której został spisany, a na odwrociu której jest Lista Kandydatów na członków Archikonfraterni Literackiej w Warszawie w roku 1909/1910. Drugi opis jest moim zdaniem późniejszy, co oceniam na podstawie charakteru pisma. Oba opisy jest to właściwie ta sama historia spisana dwukrotnie na dwóch różnych kartkach i oba urywają się właściwie na tym samym etapie życia prapradziadka. Ten dwukrotnie spisany życiorys jest o tyle ciekawy, że kilkoma słowami pokazuje pewne fakty z dziejów stolicy. Na przykład wzmiankowana historia o pożarze uświadamia, że nawet ścisłe centrum Warszawy miało budownictwo drewniane. Najciekawszą rzeczą w opisie jest moim zdaniem sprawa pogrzebu praprapradziadka Pawła Piekarskiego, na który wyrazić zgodę musiały władze, gdyż trwał stan wojenny.

opis mego zycia 2Opis mego życia (wersja nowsza)

„Urodziłem się w Warszawie dnia 24 września 1841 o godzinie 9 i pół rano w domu pod N 1822 przy ulicy Koźlej z ojca Pawła Piekarskiego rodem z Wadowic pod Krakowem i matki Julijanny z Dobrzańskich Piekarskiej rodem z Jarosławia w Galicji siostry rodzonej Jana Dobrzańskiego majora wojsk polskich, właściciela domu przy ulicy Żórawiej róg Kruczej i Dyonizego i Kacpra obywateli m. Włocławka. Dnia 17 sierpnia 1849 roku umarła mi matka lat 37. Ojciec w kwietniu 1850 r. ożenił się powtórnie z Agatą z Kasprowiczów (w tekście starszym napisane: vel Kacprzaków). W dniu 15 sierpnia w dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej, staliśmy się ofiarą ognia, który powstał w fabryce Braci Evans przy ulicy Świętojerskiej, sąsiadującej z posesją Haselberga, od 2-go podwórza, budynek cały był drewniany, prędko więc uległ spaleniu, tak że niewiele można było uratować z mienia i pracowni. Noc przepędziliśmy na placyku pod kościołem S.S. Sakramentek na Nowem Mieście. Lokalu tymczasowo użyczył rodzicom Jakób Przewoziński (w tekście wcześniejszym: Przewodziński), majster murarski zamieszkały na Nowem Mieście z pracowni kowalskiej Franciszek Schilling, mój chrzestny ojciec (w starszym dokumencie napisano: „zamieszkały w domu przy ulicy Długiej róg Wązkiej (Raczyńskiej), który profesji kowalskiej prowadził fabrykę powozów, która w owym czasie dobrze prosperowała”). opis mego zycia 2-1Dnia 1 Października rodzice przeprowadzili się na ulicę Podwale nr 500c w 1853 zdałem egzamin do klasy 1-szej szkoły Powiatowej realnej Nr 2 przy ulicy Freta w gmachu klasztornym Dominikanów (w starszym dokumencie napisano: „której okna z wszystkich klas wychodziły na ulicę Starą z wylotem p. bramę na ulicę Mostową.) W 1857 uzyskałem patent ukończonych 4ch klas i otrzymanych w klasie 1ej list pochwalny w 2 i 3 nagrody ogólne i w 4ej list pochwalny, które zachowane u mnie. (W starszym tekście napisano tak: „W r: 1857 w dniu 28 czerwca po zakończeniu Aktu uroczystego w Pałacu Kazimierzowskim i po odśpiewaniu Tedeum Laudamus w kościele pp. Wizytek i poświęceniu nas p księdza prefekta Mikoszewi… pożegnaliśmy się z profesorami i inspektorem Sobolewskim i opuściliśmy świątynie udając się do domów.) Po krótkim wypoczynku (w tekście starszym czas odpoczynku określono na dwa tygodnie.) po nauce ojciec obrócił mnie do swego rzemiosła i byłem uczniem wraz drugimi terminatorami: Józefem Lewińskim, Ludwikiem Babskim, Ludwikiem Wojdat, Antonim Kruk i 5 którego nazwiska nie pamiętam. Czeladnikiem był brat starszy Franciszek Piekarski. W dniu 5 stycznia 1865 r. zmarł ojciec mój Paweł Piekarski w wieku lat 66 o godz. 9 rano w czasie stanu wojennego, na pogrzeb trzeba było uzyskać pozwolenie na ilość osób, dla przepuszczenia przez rogatkę za pogrzebem z biura Ober-Policmajstra, ale przez znajomości uzyskałem na 30 osób. Pozostała rodzina składała się z Agaty z Kasprzaków (Wcześniej pisał z Kaspowiczów. Tymczasem jej panieńskie nazwisko brzmiało Kasperkiewicz.) jako drugiej żony, Franciszka Piekarskiego majstra kowalskiego, Michała Piekarskiego majstra kowalskiego, Ludwiki Piekarskiej żony Jana Szczepańskiego majstra blacharskiego, Jana Piekarskiego czeladnika stolarskiego i Krystyny Piekarskiej panny. Po ukończeniu działów sądownie matka Agata wyprowadziła się od nas i wyszła za mąż powtórnie, a ja, Jan i Krystyna pozostaliśmy w miejscu przy pomocy dobrych ludzi, na licytacji nabyłem warsztat po ojcu z drugiej ręki od Izraela Braumrotch, człowieka wyznania mojżeszowego, który z małem wynagrodzeniem odstąpił mi go po skończonej licytacji, tak że nie poniosłem żadnej przeszkody w prowadzeniu roboty i utraty bundmanów. opis mego zycia 2-2Zawdzięczam również szlachetne dla nas współczucie właścicielowi domu panu Aleksandrowi Jezierskiemu i żonie jego Feliksie z Ziemińskich, a to z zachowania się mojego i pracy gorliwej w warsztacie siostrę Krystynę wydałem za mąż za Juliana Drozdowicza majstra szewskiego w Październiku 1866 r a sam ożeniłem się z p. Julią Stalską, córką Łukasza i Józefy z Dobosiewiczów małżonków Stalskich. (W drugim tekście napisał: z p. Julią ze Stalskich córką Łukasza i Józefy z Dobosiewiczów córki Jacentego i małżonki tego Barbary z Pechników Dobosiewicz”). Ślub odbył się 19 lutego 1867 r. w kościele p.p. Wizytek. Po sześcioletnim pożyciu, umarła mi żona pozostali dzieci: Ludwik i Zosia (w tekście jest błąd, gdyż córka miała na imię Maria. W drugim opisie życia jest to napisane tak: po pożyciu sześcioletnim żona mi umarła po narodzeniu się córeczki Maryi, pozostała mi córka i syn Ludwik a pierworodny Michałek zmarł niemowlęciem.” Z ocalałych dokumentów domowych, a przede wszystkim z epitafium nagrobnego na Powązkach wynika, że ten pierwszy syn miał jednak na imię Kazimierz. Możliwe jest jednak, że na drugie było mu Michał.) – powtórnie zawarłem związek małżeński z rodzoną siostrą Julii, Zofią młodszą o 16 lat ode mnie, po uzyskaniu dyspensy z Rzymu od Ojca Świętego w czem mi załatwił to p. Konsystorz Warszawski ks. Wacław Gizaczyński, sekretarz Konsystorza i wikariusz parafii Świętego Jana przy kościele Katedralnym. Kolego szkolnym moim był brat…”

W starszym dokumencie, który był napisany drobniejszym pismem, a więc zapewne dlatego zawierającym dłuższy fragment opisu życia, prapradziadek napisał jeszcze:

„Przyjacielem, a zarazem kolego szkolnym był brat rodzony X Wacława urzędnik rządu Poprawczego przy ul. Dzielnej a zarazem pomocnik … p. Stanisława Gepnera, jemu również zawdzięczam pomoc w przeprowadzeniu pomyślnego rezultatu w spadku po siostrze wujecznej Michali Dobranej vel Lamma żonie Ludwika Lamma fabrykanta wyrobów pozłotniczych.”

plan domu na chmielnejCzy całe życie żył z kowalstwa? Absolutnie nie. Wiem, że do Michała Franciszka Piekarskiego oprócz domu przy Chmielnej należały jeszcze inne nieruchomości. M.in. sklep z dewocjonaliami, który prowadzili jego trzej synowie, czego świadectwem jest mój medalik od chrztu z dedykacją od „Pindziejka”. Wiem, że do dziś, dzięki temu, że prapradziadek miał tak dużo dzieci, historia mojej rodziny obfituje w liczne anegdoty i ma wielu prawdziwych i bardzo różnych bohaterów. Michał Franciszek Piekarski w 1933 roku drżącą ręką zapisał testament„zamiast dożywocia z prawa” tak zwane „dożywotnie użytkowanie mieszkania” i „dochód z nieruchomości” żonie Zofii ze Stalskich Piekarskiej. Tej, która dała mu jedenaścioro dzieci i pomogła wychować dwójkę z pierwszego małżeństwa. Według dokumentów (m.in. dowodu osobistego) nie był już wtedy kowalem, a właścicielem nieruchomości przy ul. Chmielnej i to z wynajmu lokali przez ostatnie lata utrzymywał rodzinę. Jednak nie żona odziedziczyła po nim majątek. Młodsza o lat 16 Zofia zmarła w 1935 roku, a więc na 3 lata przed swoim długowiecznym małżonkiem. Dlatego, co wynika zresztą z nakazu płatniczego, podatek z tytułu nabycia spadku po zmarłym 11 marca 1938 roku Michale Franciszku Piekarskim musiało zapłacić 11 osób.

Simmlerowskie łóżko, na którym w 1938 roku zmarł prapradziadek Michał Franciszek Piekarski służy teraz mojemu synowi, który do snu nie zakłada szlafmycy, bo i czasy się zmieniły i w mieszkaniach cieplej. Stare łóżko ma teraz wprawdzie nowoczesny materac, ale… rzeźbiony stelaż jest ten sam, co wtedy, gdy pośrodku leżał umierający 96-latek, a jego przerażające błogosławieństwo wyciągniętych starczych rąk wprawiło mojego ojca w takie przerażenie, że aż wybuchnął płaczem.

Powyższy tekst ukazał się w lutowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum”, ktory można pobrać tutaj.

Udostępnij na: