We wrześniowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł nt. tego, jakie informacje o przodkach można znaleźć w ich dzienniczkach szkolnych? Cały numer można pobrać tutaj.
Jak i czego uczyli się nasi przodkowie, czyli co mówią stare dzienniczki
Czasy cyfryzacji nie są łaskawe dla przyszłych genealogów. To co kiedyś było pożółkłym papierem, listem, notatką, kiedyś będzie tylko binarnym plikiem. Czy przetrwa wieki? Często się nad tym zastanawiam, zwłaszcza, gdy biorę do ręki dokument, który dziś ma swój elektroniczny odpowiednik.
W swoim rodzinnym archiwum mam nie tylko listy, notatki i dokumenty, ale też… kilka dzienniczków szkolnych moich przodków. To zdecydowanie fascynująca lektura. Przede wszystkim pozwala obalić rodzinne mity wg których przed nami wszyscy uczyli się świetnie i mieli same piątki, a my jesteśmy zakałą rodziny, która pierwsza w historii rodu przynosi ze szkoły dwójkę.
Z powodu wątłego zdrowia…
Od dawna wiem, że to nie prawda, bo znalazłam kiedyś szkolny dzienniczek mojej babci Janiny z Adamskich Piekarskiej, która była uczennicą prywatnej szkoły Zofii Kurmanowej. W roku szkolnym 1915/1916 szkoła funkcjonowała jako „Zakład Naukowy Żeński”. Babcia urodzona w 1905 roku miała wtedy 10 lat i chodziła do I klasy, zaś odpowiednik dzisiejszego dzienniczka nazywał się „Świadectwo o postępach, pilności, uwadze i sprawowaniu” i był czymś w rodzaju wielkiego dziennika klasowego tyle, że wypisane w nim oceny dotyczyły tylko jednej osoby – właścicielki. Ten osobliwy dzienniczek to zawierająca ponad 60 stron książka z tematami lekcji, stopniami i uwagami. Jakie to uwagi? Na przykład 22 września 1915 roku moja prababcia pisze do wychowawczyni: „Uprzejmie proszę szanowną Panią o zupełne zwolnienie mej córki Janki z lekcyi gimnastyki, z powodu wątłego jej zdrowia.” Dzień później pisze znowu tym razem prosi o… „uwzględnienie córki mej Janki w nieprzygotowaniu lekcyi francuskiego z powodu złego kupienia przeze mnie złej książki.”
Kura, pacierz i gotyckie litery
Tematy lekcji, a czasem wpisana jednym zdaniem ich treść pozwalają poznać szkolny program. Wiem np., że na biologii babcia uczyła się o kurze, ale też o świni czy psie, zaś nauka o zwierzętach powiązana była z uczeniem się na pamięć wierszy o nich. Na lekcjach kaligrafii poznawała np. gotyckie litery. Na religii uczyła się m.in. o poście i na pamięć spowiedzi powszechnej. Na języku polskim poznawała Treny Jana Kochanowskiego. Na geografii uczyła się co to szron, śnieg, grad i jak powstają. A na historii o polskich Piastach.
Wiadomości niezupełnie dostateczne
Zupełnie inaczej wyglądają dzienniczki z czasów późniejszych, gdy babcia podrosła, zaś szkoła Kurmanowej na skutek odzyskania przez Polskę niepodległości zmieniła nazwę z Zakładu Naukowego na Ośmioklasowe Gimnazjum Żeńskie. Nazwę i adres szkoły znam właśnie m.in. z dzienniczka, który tym razem pod nazwą „książeczka szkolna” został wydrukowany specjalnie dla potrzeb tej konkretnej szkoły. Dlatego wiem, że Gimnazjum Z. Kurmanowej mieściło się przy ulicy Brackiej 9. Wiem też z niego, że babcia przeszła wprawdzie z klasy VII do VIII, ale zrobiła postępy w nauce jedynie dostateczne, choć zachowywała się wzorowo. Mogło być jednak gorzej, czyli mogła nie zdać. Na półrocze bowiem, a wynika to z dzienniczka, miała niedostateczny z matematyki z trygonometrią, zaś w pewnym momencie w dzienniczku znalazła się uwaga dotycząca też innego przedmiotu: „uczennica pilna z jęz. polskiego, jednak wykazuje jeszcze wiadomości niezupełnie dostatecznie.” Pod każdą uwagą widnieje podpis mojej prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich Adamskiej, która podpisywała się w dzienniczku tylko pierwszą literą drugiego imienia i nazwiskiem, czyli K. Adamska. Prababcia kwitowała każdą uwagę. Zapewne dlatego, że na samym początku dzienniczka, widniała prośba dyrektorki szkoły: „Prosimy Szanownych Rodziców i Opiekunów o odpowiedź piśmienną (w książeczce szkolnej) na każdą uwagę szkoły oraz o przesyłanie własnych spostrzeżeń tyczących się ilości czasu zużywanego przez uczennicę na odrabianie lekcyj. Możliwych przyczyn niedostatecznych lub słabych odpowiedzi, spóźniania się, opuszczania lekcyj i t.p.”
Z dzienniczka babci, jako ósmoklasistki wiem, jakie książki miała w lekturze. Były to m.in.: „Ludzie bezdomni” Stefana Żeromskiego, „Emancypantki” i „Faraon” Bolesława Prusa, „Zaklęty dwór” Walerego Łozińskiego, a także „Imaginu” Marii Konopnickiej oraz „Brühl” i „Starosta warszawski” Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Dzienniczki babci budziły śmiech w rodzinie jeszcze zanim ja przyszłam na świat. Skąd to wiem? Na jednej ze stron ktoś, a po charakterze pisma wnioskuję, że chyba mój dziadek, dopisał uwagę: „Twierdzi, że mąż nie może bić żony, co jest sprzeczne z duchem rel. kat.”, a w rubryce, w której powinna być wpisana ocena z fizyki dopisał: „owszem, owszem”. Myślę, że łatwo było dziadkowi tak z babci żartować, bo jego szkolne dzienniczki zostały za naszą wschodnią granicą, przez którą dziadek uciekał w trakcie wojny polsko-bolszewickiej.
Niemniej wesołe są dzienniczki ciotecznych młodszych braci babci, czyli synów rodzonej siostry jej matki – Heleny z Przybytkowskich Chodkowskiej. Na przykład Henio Chodkowski, który w roku szkolnym 1919/1920 był uczniem klasy I Koedukacyjnego Gimnazjum Filologicznego pod kierunkiem Wacława Antosiewicza w Tomaszowie Rawskim uczył się całkiem nieźle. Choć jak wynika z dzienniczka nie uczęszczał do tej szkoły od początku roku szkolnego, ale przybył dopiero od drugiej tercji. Tak! Tercji! Najwyraźniej w tej szkole rok szkolny tak właśnie się dzielił. Henio najlepszy był rzecz jasna z rysunków. Nic dziwnego. Jego ojciec Wacław Chodkowski był malarzem. To on podpisywał w dzienniczku wyniki postępów w nauce syna. Czynił to takim samym podpisem jaki zostawiał na malowanych przez siebie obrazach. Uczący się głównie na piątki i czwórki Henio bez problemu dostał promocję do klasy drugiej.
Oceniając zachowanie Henia brano pod uwagę: obyczaje, obowiązkowość, porządek oraz liczbę opuszczonych godzin szkolnych. Co kryło się pod tymi terminami to dokładnie zostało w dzienniczku wyjaśnione. I tak na przykład „słowem obyczaje charakteryzuje się stosunek uczniów do starszych (przełożonych, nauczycieli) do kolegów oraz do szkoły, jako do korporacji, której godność należy szanować w jej murach i nazewnątrz, a także stosunek o całego otoczenia: do zwierząt, drzew, przedmiotów szkolnych i t.d..” W tym szkolnym dzienniczku odnotowano zresztą zasady promowania do następnej klasy, z których wynika, że poprawek nie ma, ale… może być coś w rodzaju egzaminu komisyjnego. Wakacje zaś „winny być użyte nie na naukę, lecz odpoczynek”.
Czego dowiedzą się wnuki?
Gdy ja byłam dzieckiem za dzienniczki często służyły zeszyty do słówek lub zwykłe szesnastokartkowe zeszyty. Nie było w nich tylu ciekawych rzeczy do poczytania, ale… zdarzały się perełki w postaci uwag wypisywanych przez nauczycieli. Gdy byłam w drugiej klasie liceum, mój przyjaciel jeszcze z podstawówki – Paweł Dunin-Wąsowicz, przyniósł do szkoły swój dzienniczek z piątej klasy. Była tam wpisana przez niego uwaga przeznaczona dla rodziców do podpisu. Brzmiała tak: „Małgosię Piekarską uderzyłem nożyczkami w twarz.”. Och jakże śmialiśmy się wszyscy z tego, co do dziś przy różnych okazjach wspominamy. Teraz, gdy w coraz większej liczbie szkół obowiązuje dziennik elektroniczny, a te ręcznie pisane odeszły do lamusa, często zastanawiam się, co będą wiedzieć o szkolnych sprawkach swoich dziadków i pradziadków wnuki i prawnuki dzisiejszych uczniów?
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...