Oto jak pobierali się ewangelicy z Saskiej Kępy. W parafii Świętej Trójcy przy pl. Małachowskiego. Ślub poprzedzały trzykrotne zapowiedzi.
On – Jan Aleksander Leopold Neumann syn Krystiana Neumanna i Marii Elżbiety z Benschów. Ona Karolina Helena Schink córka Michała Schinka (dziś obowiązuje spolszczona wersja nazwiska: Szenk) i Eufrozyny Jops vel Jobs, bo i tak w innych aktach zapisywane jest to nazwisko.
Archiwum kategorii: Jops vel Jobs
Z Warszawy nad Jenisiej
W październikowym numerze miesięcznika „Stolica” ukazał się mój artykuł poświęcony historii Leonida Piaseckiego – kuzyna mojej praprababci. W miesięczniku z przyczyn technicznych skrócono go do trzech stron. Tu pełna wersja.
Czasem jedna fotografia, jeden list, jeden dokument wystarczy, by stać się wehikułem czasu. Może nas przenieść do świata, którego już nie ma i w miejsca, które dziś wyglądają zupełnie inaczej. Mnie przeniosła do Warszawy sprzed stu lat i nad Jenisiej do krasnojarskiego kraju. A zaczęło się niewinnie. Od spektaklu…
Często zastanawiałam się, kto zamieszkiwał Warszawę sto lat temu? Wśród Warszawiaków było sporo Rosjan. Czy nam się to dziś podoba czy nie, Warszawa była miastem należącym politycznie do carskiej Rosji. Choć po powstaniu styczniowym zlikwidowano polskie szkoły, a w urzędach obowiązywał język rosyjski, nadal ukazywały się polskojęzyczne gazety i książki, choć na każdej była adnotacja o tym, że „dozwoleno cenzuroju”. Mieszkańcy Warszawy musieli znać jako tako rosyjski, by móc porozumiewać się z carskimi urzędnikami. Nie brakło też wśród Warszawiaków mieszanych małżeństw polsko-rosyjskich, bo choć prawdziwy patriota czy patriotka, powinni być nieczuli na wdzięki płci przeciwnej narodu okupanta, to jednak serce nie sługa…
Wśród moich przodków, z Rosjanką ożenił się brat prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej – Kazimierz Ruszczykowski. Jego rodzice, a moi prapradziadkowie, Bronisław Franciszek Ksawery Ruszczykowski i Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich odwrócili się od niego. Uznali to małżeństwo za zdradę ojczyzny i nie chcieli nigdy widywać w swoich progach zdrajcy narodu.
Z kolei Maria Szenk, córka Eufrozyny Jops i Michała Szenka, czyli moich pięć razy pra, (rodzona siostra Karoliny Szenk mojej cztery razy pra), wyszła w połowie XIX wieku za asesora szpitala kolegialnego wojskowego, Żernoklejewa. Był Rosjaninem, a ona z miłości do niego z luteranizmu przeszła na prawosławie. W tym duchu wychowała swoje dzieci, wśród których były cztery córki i dwóch synów. Nikt z rodziny nie powiedział jej na ten temat złego słowa. Zresztą… córka Halina wyszła potem za mąż za Polaka o nazwisku Piasecki, a imieniu Józef, więc potomkowie jakby wrócili do korzeni. Cały czas zamieszkując zresztą Saską Kępę.
Zaczęło się od spektaklu
W 2013 roku przygotowywaliśmy wraz z aktorem Zacharjaszem Muszyńskim i reżyserką Małgorzatą Szyszką spektakl „Listy do Skręcipitki” oparty o napisane sto lat temu (1913-1918) listy mojego pradziadka Antoniego Adamskiego do, zwanej Karolcią, prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich. Bohaterem spektaklu, (który co jakiś czas jest grany) jest mój pradziadek – warszawski kolejarz, wysłany przez lekarzy do leżącego za Uralem Szafranowa, w którym mieści się sanatorium gdzie leczą gruźlicę. W 1914 roku przychodzi do żony jego ostatni list z Szafranowa. W nim informacja, że wraca, ale… nadawca nie dociera jednak do Warszawy. Wybucha pierwsza wojna światowa i rewolucja. Z opowieści rodzinnych pamiętałam, że prababcia przez jakiś czas myślała, że jest wdową. Następny list od męża dostała bowiem dopiero w 1918 roku. A w nim informacja, że mąż jest już bardzo chory i gdy wróci to „pociechy ze mnie mieć nie będziecie (…) głównie cieszę się tym, że zobaczę Warszawę, Wisłę, Kępę.”
Fotografia z dziwnymi listami
Wraz z przygotowaniami do spektaklu powstawała internetowa strona projektu, na której publikowaliśmy rzeczy związane z bohaterami monodramu – oprócz listów stanowiących podstawę scenariusza, także świadectwa urodzenia, fotografie i dokumenty. Wśród nich znalazła się zawartość koperty, którą tak, jak i inne pamiątki, wyjęłam z domowego archiwum. Koperta nosiła tytuł: „Leonid Piasecki – junkier kijowskiej roty”. W środku była fotografia młodego, przystojnego człowieka, ze zgrabnym krótkim wąsem. Miał niezwykle szlachetne rysy twarzy, wskazujące ambitnego i pełnego nadziei na lepsze jutro młodzieńca. Wraz z fotografią w kopercie były zapisana na odwrocie pocztówka i list. Znałam to od dzieciństwa, ale nigdy nie odczytałam pocztówki ani listu, bo kiedyś wydawało mi się, że to w jakimś obcym języku. Przy okazji spektaklu zawzięłam się, by odcyfrować tę korespondencję. Nie było łatwo… pomogło dopiero głośne czytanie. Treść była bowiem napisana łacińskim alfabetem, ale tak, jak Rosjanie zapisują rosyjski.
Były więc to kompletnie pomieszane języki. Z treści pocztówki i listu wynikało, że kiedy pradziadek nie dawał znaku życia, w prababci zakochał się nadawca tych listów Leonid Piasecki – żołnierz carskiej armii. Musiał szaleńczo ją kochać pisał bowiem: „Twój głos brzmi w moich uszach, obraz twój zawsze przede mną. Straszny dla mnie czas. Tak przykro (w oryg. pchikro) nie było nigdy. (…) Kochana, złota Karolciu co ze mną będzie? Łzy u mnie na oczach. To co dałaś mi przeczytać na karteczce przed odjazdem pociągu nie daje mi spokoju. Rozpacz mnie ogarnia. Nie mogę sobie znaleźć miejsca w wagonie (…) Napisze więcej z Kijowa. Napisz mi, czy zrozumiałaś coś z listu?”. Czyli autor zdawał sobie sprawę z tego, że trudno będzie odczytać jego słowa. W następnym liście pisze: „Wstyd mi, że nie umiem dobrze pisać po polsku.” Skoro mu wstyd, to musiał być Polakiem, ale być może trochę zrusyfikowanym. Może to syn tego Piaseckiego, który ożenił się Heleną – córką Marii z Szenków Żernoklejewowej? List jest rozpaczliwy. Leonid pisze: „Moja droga jakbyś wiedziała co ze mną dzieje się (w oryg. deeche). Zostały się jedno wspomnienie o Kempę, no w myślach i sercu jedna tylko ty. Niedobrze jest mi tak daleko od ciebie, tak smutno (…) Dobrze jest mi tylko w nocy, kiedy nikt nie widzi mojej rozpaczy i łzy mogą same płynąć. Każdego dnia patrzę na Twoją fotografię, przyciskam do serca i czuję, że jesteś mi bliska. Tak mi jest niedobrze, jak nie było nigdy. Nie opiszę na papierze wszystkiego, co w sercu. Jedno mnie pociesza, że zobaczymy się. Nie na zawsze mnie wysłali tak daleko od Ciebie. Nie zapomnij moja złota Karolciu, że gdzieś daleko jest Twój Lenia, który cię kocha aż po sam grób. (…) Boję się co będzie, żeby prędzej się zobaczyć i złączyć w jedną radość i jedną rozpacz. Proszę cię moja kochana nie rozpaczaj, nie płacz, nie marnuj się. Modlę się do Boga by pomógł nam i by nas złączył. Oh! Nie mogę więcej o tym pisać. Módl się za mnie, a ja modlę się (w oryg. modleche) za Ciebie. Bóg nam pomoże. (…) Chciałem jedno napisać, ale boję się. Nie gniewaj się. Przyjadę. Powiem. Pocałuj Janinkę ode mnie.” Janinka to moja babcia (Janina z Adamskich Piekarska). Skoro Piasecki pisał o Janince musiał ją znać i wiedzieć, że prababcia miała męża. Skoro mimo tego pisał o miłości do Karolci, znaczy wszyscy byli przekonani, że to wdowa. Co prababcia napisała na karteczce, z której on nie zrozumiał ostatniego słowa? Dziś już się nie dowiem. Na końcu listu były jedyne słowa napisane cyrylicą. To jego kijowski adres: „КіевъКіевскоевоенноеучилище. Юнкеру1ротыЛеониду JосифовичуПясецкому”. Cała nasza pracująca nad spektaklem trójka, często rozmawiała o tych dwóch listach. Nie znalazły się w spektaklu, bo nie pasowały do monodramu, ale… postanowiliśmy je, jako „Sprawę Leonida Piaseckiego”, a co za tym idzie wielką ciekawostkę językową, włączyć do programu teatralnego i to w oryginalnej pisowni. Z rozmów z językoznawcami wiem, że tak poczynione zapiski są dla wielu z nich cennym źródłem wiedzy. W naszych rozważaniach o dalszych losach Piaseckiego byliśmy zgodni co do jednego. Musiał zginąć albo w czasie I-szej wojny światowej albo w czasie rewolucji październikowej, gdyż niemożliwe jest, by mężczyzna, który tak kochał kobietę, więcej się do niej nie odezwał.
Wywołuję ducha
Na początku 2014 roku siadłam do pisania książki o nowych legendach warszawskich. Dostałam na nią stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Każda dzielnica będzie miała legendę mojego autorstwa, w której są prawdziwe, historyczne miejsca i prawdziwe postaci tu kiedyś żyjące. Chcę pokazać miasto, jako żywy organizm, z ludźmi, którzy kiedyś chodzili jego ulicami, a których duchy z różnych powodów nie chcą tych ulic, skwerów, placów czy cmentarzy opuścić. Cały czas mają tu swoje sprawy do załatwienia. Legendę Pragi Południe postanowiłam zaczepić w 1916 roku, kiedy to wycofujące się wojska rosyjskie wysadzają w powietrze dwa przęsła mostu poniatowskiego. Może dokonuje tego Leonid Piasecki? W końcu był w carskiej armii. W legendzie jest więc most, ale i dom praprababci, w którym wtedy mieszkała moja prababcia z córką Janinką. To stojący po dziś dzień przy Walecznych 37 drewniany, najstarszy dom Saskiej Kępy. Miałam jednak pewien „twórczy” problem… czemu duch Piaseckiego pojawia się dziś w Warszawie? Siedząc nad tekstem wpisałam w google jego dane, ale cyrylicą. Wyskoczył mi jeden dokument, od którego serce zaczęło bić niezwykle mocno, bo towarzyszyła dokumentowi fotografia. Na niej znajoma twarz, ale trochę starsza. Te same brwi, te same uszy, te same oczy i tylko spojrzenie smutne. Strona nazywa się „MEMORIAL” i jest poświęcona wszystkim, którzy kiedykolwiek zostali zesłani do sowieckich łagrów. Pół nocy porównywałam obie fotografie. Patrząc na nie powoli przestawałam mieć wątpliwości. To był „nasz” Piasecki. Z dokumentów wynikało, że urodził się w 1890 roku w Warszawie, jako Polak, syn Józefa. W latach 20-tych mieszkał w Jenisiejsku. Później został mianowany szefem biura transportu w obszarze operacyjnym GUSMP (główna dyrekcja północno-morskiej floty) w porcie Igarka. W listopadzie 1937 roku został aresztowany i skazany z trzech paragrafów na 10 lat łagrów. Jeden z zarzutów brzmiał: „przynależność do oficerskiego spisku powstańczego”. Był w obozie inwalidów w Kaczy. Został zwolniony w 1946 roku. Po zwolnieniu pracował w Jenisiejsku. Za życia nie został zrehabilitowany. To dokonało się dopiero w październiku 1989 roku na wniosek jego córki – Mai Leonidowny Karadinoj.
Nadchodzi rehabilitacja
Nagle wszystko ułożyło mi się w całość. Zrozumiałam czemu nie pisał do prababci… Przecież skoro listy pradziadka Antoniego pisane z leżącej niedaleko od Moskwy Kaługi, do której w pewnym momencie trafił, nie dochodziły do Warszawy, to jak mogły dotrzeć z… dalekiego Jenisiejska? Zrozumiałam też, że wywołany przeze mnie dla potrzeb książki duch Piaseckiego, domaga się po prostu rehabilitacji. Legenda Pragi Południe została napisana. Pozostała we mnie jednak duża ciekawość. Jaki właściwie był Leonid Piasecki? Zdecydowałam się napisać list do autorów strony. Może uda się skontaktować z jego potomkami? Po wielu perypetiach udało się. Trafiłam na wnuka Leonida Piaseckiego. Siergiej Smolkin ma 53 lata i mieszka w Krasnojarsku. Gdy dostał ode mnie skan fotografii swojego dziadka przyznał, że zaniemówił z wrażenia. W zbiorach jego rodziny jest tylko jedno zdjęcie Leonida. To ze strony „MEMORIAL”, które, jak napisał Siergiej, „zawdzięcza” archiwom FSB (spadkobiercy KGB), bo wszystkie fotografie i pamiątki po dziadku spłonęły w pożarze domu. Tę fotografię zmęczonego, smutnego człowieka, rodzina otrzymała dopiero w 1994 roku z FSB. Do tego momentu Siergiej nie miał pojęcia, jak wyglądał jego dziadek. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że postać na przesłanej przeze mnie fotografii to on: Leonid Józefowicz Piasecki, ojciec jego matki Iji z Piaseckich Smolkiny. „Ciągle słyszałem, że jestem podobny do dziadka, zwłaszcza z tego, jak się poruszam. Podobno, jak typowy Polak. Ale aż do 1994 roku nie miałem pojęcia, jak dziadek wyglądał. A do dziś nie wiem, co jest takiego polskiego w tym moim chodzie. (…) nic nie wiem o jego życiu sprzed 1917 roku, bo nigdy nie chciał o tym mówić.” – napisał Siergiej w e-mailu.
Wracam w przeszłość
Jakie były losy Piaseckiego po opuszczeniu Warszawy w 1916 roku i wyjeździe do Kijowa? W armii carskiej służył w randze sztabskapitana. Brał udział w rewolucji październikowej, ale nie ma dokumentów na to, po czyjej był stronie. Sądząc z dalszych losów, a także z tego, jakiego był pochodzenia, jest możliwe, że po stronie białych. W 1917 roku był ranny i trafił do szpitala w Piotrogradzie. Tam też zamieszkał po rewolucji. W 1927 roku, gdy nadeszła pierwsza fala represji, został po raz pierwszy skazany z trzech paragrafów i zesłany, jako wróg narodu, do Jenisiejska. Tam poznał swoją przyszłą żonę Aleksandrę Aleksandrownę Drużyninę, która wyszła za niego za mąż, ale nie z miłości. Jej młodsza siostra Zofia Aleksandrowna Szczetynina, która na początku XXI wieku spisała historię rodziny, tak to wspomina: „Szura (zdrobnienie od imienia Aleksandra) wyszła za mąż za Piaseckiego Leona Józefowicza, który był starszy od niej o 19 lat. Nie wyszła dobrowolnie. Okoliczności były takie, że miała wobec niego dług wdzięczności. Szura miała syna Siergieja. Żył w pasiece (u dziadków), a ja i Tania żyłyśmy z Szurą w mieście u Tatiany Tolkaczewej i uczyłyśmy się w szkole. Szalał tyfus i Szura zachorowała.W tym czasie przyjechał Piasecki i spytał Tanię:
– Kto tam u was tak jęczy?
– To Szura Drużynina.
On wszedł do pokoju, popatrzył i szybko wyszedł. Krótko potem przywiózł lekarza. Szurę położyli do specjalnego baraku dla zainfekowanych. Tam Piasecki powiedział personelowi, że to jego żona. Oni mówią o tym Szurze, a ona zaprzecza. Oni śmieją się. No, ale Leonid Józefowicz musiał odjeżdżać. Przed odjazdem zostawił nam paczkę i powiedział:
– Otworzy ją Szura, jak wyjdzie ze szpitala.
W paczce było kilkanaście kilogramów czekolady, bo jemu zależało na tym, by poprawiło się zdrowie Szury.
Między Szurą a Piaseckim wywiązała się korespondencja. I po kilku listach Szura zgodziła się zostać jego żoną. Ale kiedy nadszedł czas wychodzenia za mąż, Szura chciała się utopić, no ale żal jej było syna Siergieja. I tak została żoną Piaseckiego. Na początku on wywiózł ją do Brianki, a potem został naczelnikiem bazy transportowej w Igarce. Tam urodziły im się córki, bliźniaczki – Maja i Ija.”
W 1937 roku w Igarce Piasecki został ponownie aresztowany za antysowiecką agitację i udział w spisku. Żonie cudem udało się wraz z dziećmi uciec do Jenisiejska. Z dokumentów wydanych w 1994 roku przez Krasnojarski odział FSB wynika, że Piasecki miał wykształcenie średnie. W czasie aresztowania miał przy sobie: obligacje na 1450 rubli, 520 rubli gotówki i zegarek kieszonkowy. „Był wrogo nastawiony do ustroju, systematycznie przewodził kontrrewolucji i agitował przeciwko władzy radzieckiej i partii” – twierdził dokument. W pamiętniku Zofii Aleksandrowny Szczetyninej wyczytałam:
„Rok 1937 był dla członków naszej rodziny tragiczny. Staliśmy się wrogami narodu. Piasecki, Polak, i tym już winny, oficer carskiej armii, jeszcze bardziej winny. Uczciwie pracował dla władzy sowieckiej. Dobrze wiem, że nigdy nie sprzeniewierzył nawet jednej państwowej kopiejki. A jednak podpadł pod paragraf i dostał sześć lat. Cudem przeżył. Kiedy pozwolono mu pisać listy do rodziny pisał takie:
„Szura, poślij mi 2 kg cukru, 3 kg oleju, 3 kg ryżu, 3 kg kaszy manny, ser, wędliny, miód, słodycze…”
A wszystko to na dwóch lub trzech karteczkach drobnym pismem. Jak się to wszystko zliczyło – wychodziły tony produktów.
Tata mówił:
– Szura, on nienormalny.
Jednak, kiedy został zwolniony, przyszedł bardzo normalny człowiek. My posyłaliśmy mu do obozu paczki 10 kg. W nich 1 kg oleju, 1-2 kg cukru, suchary i inne produkty.
– Leonid Józefowicz, czemu pisaliście takie listy?
– Byłem głodny.
Został zwolniony, kiedy wyzwolono Polskę.”
Z zesłania wrócił wyniszczony szkorbutem. Prawie ślepy i w depresji. Zamieszkał wraz z córkami w krasnojarskiej wsi Brianka i pracował w Jenisiejsku. Zmarł w 1962 roku.
Polski pępek świata
Leonid Józefowicz Piasecki był kuzynem mojej prababci. (Ich babcie były siostrami.) On był synem Józefa Piaseckiego i Heleny z Żernoklejewów, córki Marii Szenk, a ona córką Włądysława Przybytkowskiego i Anny z Neumannów Przybytkowskiej, córki Karoliny Szenk. Stąd wspólnie spędzany, z Karolcią i jej córką Janinką, czas na Saskiej Kępie i wspomnienia Kępy. Prawdopodobnie wcześniej, jako wnuk Rosjanina Żernoklejewowa, uczył się w rosyjskich szkołach, być może w Moskwie. Ale to domysły na podstawie tego, gdzie została wykonana jego fotografia z mojej kolekcji, a także na podstawie stopnia znajomości rosyjskiego i polskiego. Siergiej Smolkin napisał: „Z opowieści mamy i cioci wiem, że dziadek miał bardzo trudny charakter. Typowy polski szlachcic, pępek świata, wokół którego wszystko się kręci. Wyobrażam sobie, jak człowiekowi z takim charakterem było ciężko w obozach. Przed aresztowaniem w 1937 roku korespondował z rodziną z Warszawy, ale z kim, o czym i w jakim języku – nikt już dziś nie wie.”
Małgorzata córka Macieja
Artykuł, który ukazał się o mnie w miesięczniku Stolica w 2011 roku. Taki pierwszy medialny ślad moich genealogicznych zainteresowań rodziną.
Maciej Piekarski, historyk sztuki, dziennikarz, varsavianista, autor książek i setek tekstów o Warszawie, m.in. o Powstaniu Warszawskim, twórca programów telewizyjnych, słynął z nienagannej elegancji.
W pamięci bliskich pozostał też jako miłośnik żartów i wypraw na ryby.
Ale przede wszystkim był wspaniałym kompanem dla swojej jedynej córki Małgorzaty Karoliny, również dziennikarki telewizyjnej i pisarki
– Od kiedy sięgam pamięcią, ojciec traktował mnie po kumplowsku. To znaczy z jednej strony, byłam dla niego małą damą, której uszył na maszynie spódnicę na szkolny bal, a z drugiej… towarzyszem wypadów na ryby i uczniem w domowej szkółce strzelania z wiatrówki – mówi Małgorzata Piekarska.
Maciej Piekarski ukończył historię sztuki na KUL, ale sztuka nie wyczerpywała jego zainteresowań (chociaż sam chwytał czasami za ołówek czy pędzel). Przez wiele lat nie tylko pracował w Muzeum Narodowym, ale i uczył, m.in. historii sztuki w warszawskim Liceum Sztuk Plastycznych. Najważniejszą częścią jego działalności było jednak dziennikarstwo – był publicystą piszącym głównie o Warszawie i jej historii, współpracował m.in. ze „Stolicą”. W latach 70. związał się z Redakcją Publicystyki Kulturalnej 2 Programu TVP, a potem z Warszawskim Ośrodkiem Telewizyjnym. Wielu widzów pamięta go z takich programów, jak „Pegaz”, „Wiarus”, a przede wszystkim „Telewizyjny Kurier Warszawski”. Za swoją działalność został w 1998 r. uhonorowany statuetką złotej Syrenki – Nagrodą m.st. Warszawy. Nie był on jednak jedyną warszawską osobowością w rodzinie Piekarskich.
Potomkowie Holendrów
Udokumentowane związki Piekarskich z Warszawą sięgają końca XVIII wieku, kiedy to zamieszkał tu Piotr Jan Piekarski, mistrz kowalski. Gdzie znajdował się jego dom? Nie wiadomo, ale pewne jest, że jego syn Paweł (też kowal) zamieszkiwał na ulicy Podwale w domu swojego teścia Jana Pawła Dobrzańskiego. Rodzina jest jednak silnie związana innymi rejonami stolicy: z Sadybą oficerską, gdzie przy ulicy Morszyńskiej Ludwik i Zofia Piekarscy oraz ich syn Bronisław z żoną Janiną z Adamskich i synami Antonim i Maciejem spędzili wojnę, okupację hitlerowską i Powstanie Warszawskie; z Zatrasiem, czyli częścią Sadów Żoliborskich, gdzie Maciej i Halina Piekarscy wraz z córką Małgosią mieszkali prawie ćwierć wieku w gomułkowskim bloku, a także z Saską Kępą, na której przy ulicy Dąbrówki 4 mieli kamienicę wybudowaną przed wojną przez Leokadię Karolinę z Przybytkowskich Adamską – potomkinię Holendrów osuszających przed wiekami Saską Kępę. Część tej kamienicy udało się Piekarskim odzyskać dopiero pod koniec lat 80. To tu do końca swoich dni mieszkał wnuk Leokadii Karoliny – Maciej Piekarski z żoną Haliną. Dziś mieszka tu ich córka Małgorzata Karolina Piekarska, która po swojej prababce odziedziczyła drugie imię, z siedemnastoletnim synem, też Maciejem, i jamnikiem Zrazikiem.
Z miłości do ojczyzny i kobiety
Przekraczając próg mieszkania pani Małgorzaty, wchodzimy do miejsca, gdzie przeszłość znalazła swoją przystań: tutaj nie wyrzuca się niczego, co jest związane z historią rodziny, Warszawy i Polski. Wysoko pod sufitem piętrzą się półki roczników „Stolicy”, z obrazów i fotografii spoglądają babcie, stryjkowie i prapradziadowie: malarze i ich żony, marynarze i inżynierowie. Jest tu dokument stwierdzający, że Paweł Piekarski, po którym Maciej odziedziczył drugie imię, został powołany do Gwardii Narodowej podczas powstania listopadowego. Jest tu zdjęcie jego syna – Michała Piekarskiego, uczestnika powstania styczniowego.
– To guziki od kurtki Zbyszka Piekarskiego, stryjka mojego ojca, ucznia Szkoły Morskiej w Tczewie, który odebrał sobie życie, mając lat dziewiętnaście, podobno z powodu nieszczęśliwej miłości do Janiny Adamskiej. Janina bowiem z trzech braci Piekarskich wybrała Bronisława, przyszłego ojca mojego ojca – opowiada pani Małgorzata, która po latach wydała listy literacko utalentowanego Zbyszka w książce „Dziewiętnastoletni marynarz”. Na ścianie wisi powstańczy krzyż poległego w 1944 r. Antka, starszego brata Macieja. Jako szesnastoletni chłopak walczył on w batalionie „Chrobry” i w oddziale żandarmerii powstańczej Barry w Śródmieściu i na Starym Mieście. Zginął 7 września podczas ostrzału kwatery oddziału przy ulicy Zielnej 4. Tę i inne wojenne historie Maciej Piekarski opisał w swoich dwóch książkach: „Tak zapamiętałem. Wspomnienia z lat 1939-1945” i „Samotna placówka”, poświęconej obronie Fortu Czerniakowskiego we wrześniu 1939 r. Sam Maciej przeżył powstanie jako niespełna dwunastolatek w rodzinnym domu na Sadybie oficerskiej. Był posługaczem w pobliskiej filii Szpitala Ujazdowskiego. Wraz z rzeszą warszawiaków doświadczył wysiedlenia i tułaczki po Polsce, a później życia w zniszczonej stolicy.
Rodzinny optymizm
Maciej i Halina – rodzice Małgorzaty – poznali się, trzymając do chrztu jedno dziecko. Halina, z wykształcenia technik medyczny, znana z ciętego języka i aktorsko-kabaretowego talentu narracyjnego, początkowo kpiła z drobnej sylwetki Macieja, ale wkrótce ujął ją tym, że świetnie tańczył i po licznych perypetiach wzięli ślub.
To chyba rodzinny optymizm sprawił, że w rodzinie Piekarskich taką samą wagę jak do pamiątek po bohaterskich i tragicznych wydarzeniach przywiązuje się do świadectw miłości i krotochwil. Dlatego obok wspomnianego krzyża i marynarskich guzików pani Małgorzata przechowuje stareńką pocztówkę z przyklejonym bratkiem i ręcznie wypisaną sentencją „Serce tylko to prawdziwe, które kocha szczerze; życie tylko ten zrozumiał, kto je prosto bierze” od pradziadka Antoniego, zwanego Anatoleńkiem, dla prababki Leokadii, zwanej Karolcią. Oprócz pocztówki jest też pierwszy warszawski dokument tożsamości – wydana w 1867 r. książeczka legitymacyjna Julianny Piekarskiej ze Stalskich, żony Michała Piekarskiego. Znajduje się tu również laurka zrobiona dla pana Macieja przez jego kolegów z Muzeum Narodowego, na której do zdjęcia kilkuletniej Małgorzaty (wówczas Małgoreli) przyklejono okazałą muszkę, z rodzaju takich, jakie lubił nosić tata. Jest także ekslibris zaprojektowany przez muzealnego kolegą pana Macieja i jego samego dla pięcioletniej córeczki – nocnik z misiem i torebką. Żartobliwe dopełnienie kolekcji historycznych artefaktów stanowi gigantyczny zbiór figurek jamników, glinianych kogutków i kart do tarota, którymi pani Małgorzata czasem wróży. No i są oczywiście uginające się półki z książkami.
„Niegrzeczna” pisarka
Wyrastanie w domu pełnym barwnych opowieści na pewno przyczyniło się do tego, że Małgorela, gdy już dorosła, została pisarką. Idąc śladami ukochanych autorów z dzieciństwa: Adama Bahdaja, Hanny Ożogowskiej i Zbigniewa Nienackiego, do których wraca z przyjemnością do tej pory, postanowiła pisać powieści dla młodzieży. (Jak odróżnić je od książek dla dzieci? Otóż, książki dla dzieci, to te, które czytają nam rodzice, a książki dla młodzieży to te, które czytamy sami). Uważa bowiem, że kto nie poznał książek w dzieciństwie, ten nie zacznie ich czytać jako dorosły człowiek. A literatura młodzieżowa przygotowuje do odbioru tej poważniejszej.
– Moją drogę do wyboru literackiego fachu opisałam w książce „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką”. Ukaże się ona wiosną. To historia mojego dzieciństwa i atmosfery domu, które miały wpływ na postanowienie, że będę pisać. Mój wybór padł na „niegrzeczne” powieści przygodowe, bo sama zawsze byłam niegrzeczna i pyskata. Ze trzy razy wyrzucano mnie z przedszkola za „śpiewanie, tańczenie i bieganie”, a w nastoletnim życiu właśnie za pyskowanie „wyleciałam” z liceum – przyznaje pani Małgorzata.
Zanim jednak zaczęła realizować swe dziecięce postanowienia, skończyła historię sztuki, tak jak tata, i jak on zaczęła parać się dziennikarstwem. Po latach publikowania różnych tekstów prasowych, z których najbardziej chyba znane były felietony o muzyce „Wzrockowisko” w dwutygodniku „Cogito” (wydane w 2002 r. w formie książkowej), oraz pracy przy telewizyjnych reportażach, głównie o tematyce kulturalnej i społecznej, zaczęła pisać książki dla młodzieży.
Ukochana Saska Kępa
Pani Małgorzata ma krytyczne podejście do siebie i świata. Młodość widzi jako najważniejszy okres w życiu, kiedy człowiek jest jeszcze pełen optymizmu i nadziei, kiedy nie chce iść na łatwiznę i stawia sobie wielkie cele. Świat jest jednak tak urządzony, że większości z nas nie udaje się spełnić młodzieńczych marzeń. Często to wina środowiska, ale równie często – naszego własnego lenistwa. Frustracja, złość na świat i na siebie za swoje niepowodzenia to częste przywary wieku dorosłego, o czym można się przekonać, choćby czytając fora internetowe pełne jadowitych, kłamliwych i napastliwych komentarzy. Dlatego, mimo wrodzonego optymizmu, uważa większość ludzkości za wirus niszczący swoją planetę i samych siebie. I z tego też powodu pisze właśnie dla ludzi młodych – tych, którzy jeszcze mają szanse zrealizować swoje marzenia.
W książkach portretuje ukochaną Saską Kępę. Dla niej to małe miasteczko, tyle że położone w wielkim mieście. Tu umieściła m.in. frapujące przygody harcerzy z miejscowego gimnazjum, zmagających się ze złodziejami dzieł sztuki albo przemytnikami zwierząt („Tropiciele”, „Dzika”, a w przygotowaniu trzecia część „Siłacze”). Skrupulatnie oddaje realia warszawskie, ale miasto jest jednak tylko tłem akcji w opowieściach traktujących przede wszystkim o emocjach, którym musi stawić czoło młody człowiek („Klasa pani Czajki” i „LO-teria”). Większość tych historii została zaczerpnięta z życia i ma solidną reporterską podbudowę – np. teraz pani Małgorzata biega na treningi młodych zapaśników, by w najnowszej książce wiernie oddać ich środowisko i język. To zapewne ten realizm jest przyczyną, dla której młodzi czytelnicy tak chętnie sięgają po jej powieści. Piszą o tym w listach do autorki, i o tym, że przyjeżdżają na Saską Kępę, by porównać tę opisaną w książce z tą rzeczywistą.
Natalia Grzywalska
Artykuł ukazał się w numerze 3 (2011) Warszawskiego Magazynu Ilustrowanego STOLICA