Czas na kolejną część wspomnień mojego Taty
Wieczorem, gdy zgasiliśmy światło i odsłoniliśmy rolety, nad miastem dostrzegliśmy łuny pożarów.
Na drugi dzień wyszliśmy z Antkiem do ogrodu. Nim zdecydowaliśmy się, co robić, ktoś nam powiedział, że szosą wilanowską idzie wojsko. Chęć zobaczenia wojska była silniejsza niż zakaz mamy oddalania się od domu. Minęliśmy szybko drewniany domek na wprost fortu[1], w którym mieszkał strażnik fortowy, Pałka, i przez leszczynowo-brzozowy lasek, porastający przedpole fortu między fosą a szkołą, pobiegliśmy w kierunku szosy. Wybiegając z lasku w Morszyńską, zobaczyliśmy w dali między drzewami osłaniającymi szosę idące stępa szwadrony kawalerii, a nieco dalej, na końcu kolumny, cztery zaprzęgi artyleryjskie z działami o czterokołowych lawetach. Gdy dobiegliśmy do zakrętu fosy koło willi majora Pomirskiego, syreny zawyły na alarm, a równocześnie dały się słyszeć dźwięki trąbki Szwadrony w karnym szyku rozproszyły się do rowów, pod drzewa osłaniające szosę, a zaprzęgi armatnie błyskawicznie zjechały na polanę koło ulicy Truskawieckiej. Żołnierze w grzebieniastych hełmach wyprzęgali konie, a obsługa dział sprawnie rozstawiała lawety. Kanonierzy zajęli miejsca na siodełkach dział. Byliśmy tak urzeczeni tym widokiem, że dopiero po chwili uświadomiliśmy sobie, że niebo nad nami drży od dudnienia ciężkich bombowców. Bardzo wysoko srebrzyły się sylwetki samolotów. Szły chmarą. Przeraziliśmy się. Spojrzeliśmy równocześnie, tak jak byśmy się zmówili, w kierunku dział. Lufy zwrócone skośnie ku niebu obracały się wokół osi jak dziecinny bąk wytracający szybkość. Po chwili z luf wraz z hukiem wytrysnęły płomienie, wokół samolotów zaczęły zaś wykwitać szare obłoczki eksplodujących pocisków. Każdemu z obłoczków towarzyszyło głębokie, krótkie, urywane echo. To nas uspokoiło. Bronią nas!
Wracając do domu i komentując po chłopięcemu oglądaną przed chwilą „wojenną rewię” naszego wojska, nie myśleliśmy o nalocie. Nie był dla nas straszny, choć zenitówki ciągle grzmiały zagłuszając warkot samolotów i dalekie detonacje bomb eksplodujących gdzieś w Śródmieściu. Gorzej, co powie mama.
Istotnie otrzymaliśmy surową burę. Jednakże opowieść Antka o naszych żołnierzach i o naszej artylerii złagodziła gniew mamy. Niemniej jednak surowo zakazała nam wychodzić z domu.
W niedzielę 3 września rano radio nadało komunikat o przystąpieniu Francji i Anglii do wojny. Następny komunikat donosił o walkach polskiej kawalerii na przedpolach Królewca. Poczuliśmy się z Antkiem wniebowzięci. Antek rzucił się natychmiast do szkolnego atlasu, żeby zobaczyć, jak daleko jest Królewiec od polskiej granicy.
5 września dziadek dostał żółtą kartę powołania do służby OPL. Równocześnie otrzymał żółtą opaskę z zielonym paskiem i owalną klamrą. Duma nas rozpierała. Tylko mama była bardzo stroskana brakiem jakichkolwiek wiadomości od ojca.
Blok nasz robił wrażenie wyludnionego. Wszyscy nasi sąsiedzi-oficerowie walczyli na froncie. Pozostali tylko emerytowany major Łuskino i prezes „Sokoła”, również emerytowany pułkownik Chełmicki.
Przebywaliśmy stale u dziadków — zawsze to drugie piętro — czasem zaś, podczas szczególnie uciążliwych nalotów, schodziliśmy jeszcze niżej, do państwa Rehmanów, gdzie w narożnym pokoju urządzono schron przeciwgazowy. Ale jak dotychczas ataków gazowych nie było. Dziadek twierdził, że Niemcy muszą przestrzegać konwencji międzynarodowych. Troszkę z Antkiem byliśmy zawiedzeni tym oświadczeniem dziadka, bo przecież mieliśmy maski gazowe. W takiej sytuacji nie będą nam potrzebne. O bombach w dniu 1 września, które upadły w fosę i w park, a nie w nasz dom, zdążyliśmy już zapomnieć. Wiedzieliśmy przecież, co to konwencja. Rozgrywając bitwy ołowianymi żołnierzami, surowo przestrzegaliśmy wszelkich konwencji.
6 września przyjechał na motorze stryjek. Zakład Ubezpieczeń Społecznych, w którym był kierownikiem drukarni, otrzymał nakaz ewakuacji. Stryj chciał przed odjazdem pożegnać rodziców. Jechał w nieznane. Ze sobą nie wziął nic. Jedyne jego wyposażenie stanowiła maszynka do golenia, papier higieniczny i stary pistolet steyer. Stryj zawsze był wesoły i pełen humoru. Teraz na jego twarzy rysowała się troska. Wobec niewątpliwego zbliżania się niemieckich wojsk do Warszawy stryj radził, żebyśmy wszyscy ulokowali się w Śródmieściu, aby tam przeczekać, aż Niemcy poniosą klęskę i będą musieli odstąpić. Zadzwonił do swojej znajomej, która mieszkała gdzieś na Marszałkowskiej, zapytując, czy nie moglibyśmy się zatrzymać u niej. Wyraziła zgodę, jednakże mama i dziadkowie nie chcieli podejmować żadnej decyzji bez ojca.
c.d.n.
[1] Fort czerniakowski — od r. 1921 im. generała Jana Henryka Dąbrowskiego — był jako Fort IX jednym z dziesięciu fortów zewnętrznego pierścienia dawnych umocnień rosyjskich, wznoszonych wokół Warszawy od r. 1880. Usytuowany na osi drogi Powiśle Czerniakowskie—Czerniaków—Wilanów, otoczony został szerokim zewnętrznym wałem, w którym wybudowano siedem żwiro-betonowych schronów bojowych z działami artylerii. Za wałem wzniesiono po stronie zachodniej trójskrzydłowe koszary szyjowe o konstrukcji ceglano-ziemnej, zawierające dwadzieścia dziewięć kazamat połączonych wąskim korytarzem wzdłuż tylnej ściany, a po stronie wschodniej — dwa schrony bojowe połączone ze sobą poterną. Po obu stronach osi koszar, wzdłuż brzegów fosy, znajdowały się przyczółki mostowe. Na wschodnim przyczółku był żelazny most zwodzony, osłaniany przez ceglano-ziemny dwukondygnacjowy schron wartowniczy na zewnątrz fosy. Poza obrębem fosy, na wprost wschodniego skrzydła, znajdowała się drewniana willa komendanta fortu, a nieco dalej na północ — drewniany budynek z czterema gankami, mieszczący mieszkania oficerskie. Przedpole fortu od strony północno-zachodniej porastał lasek brzozowo-leszczynowy. 5 sierpnia 1915 r. schrony artyleryjskie zostały wysadzone w powietrze przez ewakuujących się Rosjan. W r. 1921 zlokalizowano w forcie zakład Warsztatów Artyleryjskich Armii, który elaborował granaty, pociski artyleryjskie, bomby lotnicze, torpedy i miny morskie. W latach 1924—1928 wokół fortu pobudowano osiedle willowe. W r. 1928 na wprost fortu, po wschodniej stronie ulicy Powsińskiej, wzniesiono blok Spółdzielni Mieszkaniowej „Sadyba”, o numerach administracyjnych Powsińska 24 i 24a oraz Morszyńska 1, 3, 5, 7, i jednocześnie fort oraz budynki przynależne do niego przekazano Towarzystwu Przyjaciół Miasta Ogrodu Czerniakowa. Elementy forteczne usytuowane po wschodniej stronie ulicy Powsińskiej zostały wysadzone w powietrze, a na tym terenie założono park miejski. W budynku oficerskim zlokalizowano Prywatną Szkołę Powszechną III stopnia Towarzystwa Prywatnej Szkoły Powszechnej Miasta Ogrodu Czerniakowa, a w domu komendanta fortu zamieszkał były żandarm Pałka, któremu powierzono pieczę nad pustym już fortem.
About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka i dziennikarka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...