Maciej Piekarski – “Tak zapamiętałem” cz. 24

Czas na kolejną część wspomnień mojego Taty…

tak zapamietalem

 

20 sierpnia rano zjawił się u nas Jędrek. Miał kilka godzin wolnych. Ze szczegółami opowiadał przebieg zwycięskiego siarcia z niemieckim patrolem samochodowym na Czerniakowie. Znał też szczegóły owego bratobójczego wypadku. Oddział powstańczy od rana obsadzał Czerniaków. Budowali tam barykady. Plac Bernardyński został zamknięty barykadami z trzech stron. Pierwszą barykadę stanowił przewrócony tramwaj, który uniemożliwiał dostęp na plac od strony miasta. Druga barykada, również frontem zwrócona do miasta, przecinała ulicę Czerniakowską przy klasztorze, pod oknami kancelarii parafialnej. Trzecia barykada zamykała ulicę Bernardyńską obok furtki prowadzącej na cmentarz kościelny. Barykady te nie były jeszcze ukończone, kiedy Niemcy pierwszy raz zaatakowali. Jędrek uzbrojony był w granaty i niemiecki peem typu Schmeisser, przydzielony na dwóch żołnierzy, z których kolejno jeden pełnił funkcję strzelca, drugi amunicyjnego — tak jak przy karabinie maszynowym. Ambicję każdego strzelca pistoletu maszynowego stanowiło strzelanie jak najkrótszymi seriami. Ponieważ do wieczora Niemcy jeszcze kilkakrotnie wysyłali w kierunku Czerniakowa patrole rozpoznawcze, które bez trudu były przez naszych przeganiane z przedpola, zapytałem z naiwną ciekawością Jędrka, ilu ma już wrogów na swoim koncie. Wyjaśnił mi skromnie, że trudno mu było stwierdzić w gorączce walki, przy dużej odległości nacierających, czy jego strzały były celne. Nie potrafił nawet powiedzieć, z jakim skutkiem rzucał swoje milsy. Z dużym zainteresowaniem oglądałem i ważyłem w ręku te żelazne jaja, porznięte nacięciami. Jędrek wyjaśniał mi cierpliwie działanie granatu: odkręcił denko, wyjął zapalnik, pokazywał, jak spuszcza się iglica itp.

Tejże samej nocy wypadło jeszcze Jędrkowi wraz z Tadkiem Tabiasem pełnić służbę patrolową na mokradłach na wschód od placu Bernardyńskiego, w kierunku Siekierek, które były opanowane przez Niemców. Uzbrojenie ich stanowiły granaty i stary ośmiostrzałowy lebel, do którego mogli ładować tylko po jednym naboju wskutek defektu podajnika. Na Siekierki dostęp prowadził przez drogę wolicką, tzw. Wójtówkę, gdzie od czasu do czasu dawało się słyszeć przejeżdżające niemieckie samochody. Przed wyjściem na patrol mówiono im, że muszą być bardzo ostrożni, żeby nie postrzelać swoich, bo podobno gdzieś na Czerniakowskiej, w rejonie ulicy Podchorążych, znajduje się całkowicie odcięty w tamtejszych blokach oddział powstańców, którzy są dobrze uzbrojeni i umundurowani w niemieckie mundury. Mogą zechcieć w nocy przebijać się na Czerniaków.

Nad ranem ściągnięto Jędrka i Tadka nad Jezioro Czerniakowskie, gdzie kopali dla siebie stanowiska strzeleckie. Jędrkowi wypadło stanowisko tuż przy moście, który został spalony poprzedniego wieczora, żeby uniemożliwić Niemcom wdarcie się z tej strony na Sadybę. Z dna jeziora sterczały nie dopalone kikuty pali, a dużo zwęglonych pływało po powierzchni. O świcie po drugiej stronie jeziora ukazał się patrol niemiecki. Z odległości około 300 metrów został on ostrzelany przez naszych. Gdy zaczęła się strzelanina, rów strzelecki Jędrka był wykopany tylko na tyle, że mógł w nim uklęknąć. Jako przedpiersie wykorzystał więc Jędrek odkopany przez siebie kawał krawężnika. Po wycofaniu się patrolu za jeziorem dał się słyszeć chrzęst gąsienic i ukazały się dwa czołgi, które po kilku minutach otworzyły ogień z dział do powstańców. Ponieważ jezioro stanowiło przeszkodę nie do przebycia dla czołgów, a piechoty niemieckiej nie było widać, dowódca dał powstańcom rozkaz wycofania się w obręb ulicy Goraszewskiej. Gdy nasi się wycofali, kilka pocisków eksplodowało w murach willi stanowiących bezpośredni cel czołgów. O dziewiątej rano, po zluzowaniu oddziału przez inny, chłopcy dostali całodzienną przepustkę.

Wyszliśmy z Jędrkiem nad fosę. Nieśmiało zapytałem, czy mogę jeszcze zatrzymać jego starą procę. Ofiarował mi ją oficjalnie. Teraz już go nie bawiła, nawet jej się wstydził. Był przecież żołnierzem, miał granaty i prawdziwego peema.

Około południa przyszedł stryjek. Na szyi miał zawieszoną niemiecką pryzmatyczną lornetkę polową, a na ramieniu na pasie nowiutkiego lśniącego oksydem mauzera. Stryjek jak zwykle ze swadą i humorem zaczął opowiadać historię swego uzbrojenia. Zdobył je osobiście wraz z jeńcami na przedpolach ulicy Okrężnej, na wprost swojej willi. Byli to ci sami jeńcy, których wczoraj przyprowadzono do nas na podwórko. Ich oddział bronił się w mokradłach zawzięcie. Nasi podpuścili ich specjalnie tak blisko, a potem ogniem erkaemów zamknęli im odwrót. Stanowiska naszych, położone w obrośniętych dzikim winem ogródkach willi wokół ulicy Okrężnej, były doskonale zabezpieczone i zamaskowane. Erkaemy znajdowały się na piętrach willi. Niemcy nie mieli żadnych szans odwrotu. Do przodu nie można, bo nasi, do tyłu nie można, bo bagna i nasi ogniem ryglują drogę. Nasi postanowili dwóch ostatnich wziąć żywcem. Stryjek z kilkoma żołnierzami, podczołgawszy się, wyskoczyli znienacka zza krzaków i przystawili im lufy do piersi. Towarzysze stryjka byli tak podnieceni własną determinacją, że w pierwszej chwili chcieli obydwu jeńców rozwalić. Ostatecznie skończyło się na przyłożeniu szkopom kilku kolb ich własnymi karabinami.

Podczas opowieści stryja babka sprawnie przyszywała mu do kołnierza marynarki biało-czerwone proporczyki. Ja tymczasem skorzystałem z jego nieuwagi i zająłem się karabinem, przymierzając się do niego i z zazdrością ważąc go w rękach. Był to nowiutki mauzer z wybitą datą produkcji: 1944.

Dzień 21 sierpnia utkwił mi w pamięci jako dzień pogrzebów. Raniutko za naszym blokiem, od strony wschodniej, tuż pod oknami powstańczego szpitala, w ogródku generałowej, razem z sąsiadkami rozpoczęliśmy kopanie pierwszych grobów. Pierwszym zmarłym, którego złożyliśmy do ziemi w skrzyni zbitej z ławek szkolnych, był bardzo młody chłopiec o ciemnych włosach, mający peudonim „Kobus”. Jego szczupłe bezwładne ciało zrobiło na mnie straszne wrażenie. Łzy przez cały czas cisnęły mi się do oczu. Pochlipywałem i kopałem. Kopaliśmy w milczeniu, zmieniając się co chwila. Jako drugiego po grzebaliśmy również młodego powstańca o pseudonimie „Cień”. Gdyśmy skończyli uklepywanie mogił, przyszedł wraz z pielęgniarką jeden z sąsiadów i zatknęli na grobach wycięte z dykty tabliczki z wypisanymi tuszem pseudonimami, nazwiskami, datami urodzenia i śmierci poległych. Obydwaj już byli poza naszym światem, bezpieczni od kul, które przerwały ich życie. Pierwszy z nich, strzelec „Kobus”, miał piętnaście lat i nazywał się Zygmunt Urbanowicz. „Cień”, dowódca II drużyny 8 kompanii, miał lat dwadzieścia jeden, nazywał się Zbigniew Kusiński i w cywilu był studentem Politechniki Warszawskiej. Pomyślałem o ich rodzicach, którzy jeżeli żyją, to gdzieś na pewno na nich czekają i nigdy nie zobaczą już swych synów. Zacząłem jeszcze żałośniej pochlipywać. Sąsiadki, widząc moje wzruszenie, chciały mi zaoszczędzić tych przykrych przeżyć i zaczęły odpędzać mnie od kopania następnych grobów, ale twardo rwałem się do łopaty. Chciałem chociaż w ten sposób „brać udział”.

Trzeci grób, który kopaliśmy, był przeznaczony dla kapitana „Korwina”, tego, co poległ podczas ostrzału artyleryjskiego na forcie. Przynieśli go na ramionach w zabitej już skrzyni żołnierze plutonu honorowego. W pogrzebie oprócz nich uczestniczył kapelan ksiądz Przybyła oraz kapitan „Jaszczur”. Gdy nad otwartą mogiłą ksiądz odprawiał egzekwie, pożerałem wzrokiem żołnierzy. Umundurowani byli jednakowo — w panterki, „przy pasach i ładownicach, z karabinami u nogi”. Wyglądali marsowo. Większość stanowili ludzie w średnim wieku, ci, którzy wojowali w lasach wraz ze swoim dowódcą żegnanym teraz na zawsze. Ogorzałe twarze były zmęczone. Szczególnie przykuł moją uwagę ciemny brunet o twarzy okolonej dawno nie golonym zarostem. Spod panterki pod szyją wychodził mu brązowy golf. Silną dłonią, na której wyraźnie zarysowywała się siatka żył, ściskał lufę karabinu. Ksiądz kończył egzekwie, pokropił mogiłę wodą święconą z buteleczki, którą wyjął z kieszeni, i ukląkł wysuwając do tyłu sztywną nogę jak drzewce sztandaru. Zapanowała cisza. Wszyscy popatrzyli na kapitana „Jaszczura”. Oczy miał spokojne, tylko policzki i czoło zdradzały napięcie. Kapitan „Jaszczur” w słowach wymawianych krótko, urywanymi zdaniami, scharakteryzował poległego. Kapitan „Korwin”, czyli Lucjan Dobaczewski, miał duże zasługi w pracy konspiracyjnej przez długie lata okupacji. Był między innymi wykładowcą w tajnej szkole podchorążych. Od pierwszych dni powstania wraz ze swym oddziałem toczył ciężkie boje przeciwko przeważającej sile Niemców — najpierw na Ochocie, a potem w lasach chojnowskich, dokąd przeprowadził swój batalion. Był kochanym i cenionym kolegą. W nocy z 18 na 19 sierpnia przez pierścień wroga zamykający stolicę przebił się znów do Warszawy ze swym wyborowym batalionem żołnierzy wypróbowanych w walkach. Poległ śmiercią walecznych. Pozostawił żonę i trzyletniego synka. W tym miejscu głos kapitana „Jaszczura” jakby się załamał. Skończył przemówienie wypowiedzianymi cicho słowami ułańskiej piosenki: „Spij kolego, w ciemnym grobie…” Padła komenda: „Baczność! Prezentuj broń!” Żołnierze sprawnie chwycili karabiny. Zebrani minutą ciszy uczcili pamięć poległego. Znów padła komenda: „Do nogi broń! Spocznij!” Ksiądz kapelan schylił się i rzucił grudę ziemi, która głucho uderzyła w żołnierską trumnę. Zaraz po nim rzucił garść ziemi kapitan „Jaszczur” i tak kolejno wszyscy. Po skończonym pogrzebie znów zakomenderowano: „Na ramię broń! Kierunek fort, odmarsz!” Pluton honorowy oddalał się równym krokiem, a ja mimo woli pomyślałem: dziś „Korwin” i dwóch żołnierzy — kto będzie następny jutro?

Niestety, jeszcze tego samego dnia kopaliśmy groby w ogródku generałowej. Uświadomiłem sobie wówczas sens piosenki powstańczej z 1863 roku, którą często we wczesnym dzieciństwie śpiewała mi do snu matka:

…i po garstce ziemi
z swych mogił pobrali,
to by dłońmi swemi
Polskę usypali…

About Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka i dziennikarka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...

Print Friendly, PDF & Email
Udostępnij na: