Archiwum kategorii: Krosnowscy

Z Albumu Krosnowskich cz. 1

Po cioci Steni z Ruszczykowskich Krosnowskiej został album ze zdjęciami rodziny jej męża Ryszarda Krosnowskiego. Niektóre zdjęcia są podpisane. Oto pierwsze z nich – otwierające album. Ignacy Krosnowski z synami: Remigiuszem, Januariuszem i Ryszardem, czyli mężem cioci, a moim wujkiem.

01 krosnowski z synami

Udostępnij na:

Maszynopis ciotki Steni

Ten maszynopis jest w Archiwum Akt Nowych oraz kopia w domu. Przypomniał mi go jeden z czytelników.

Ostatni akt tragedii Starówki

2 września 1944 r. Powstańcy opuścili Starówkę, przenosząc się do Śródmieścia, aby tam walczyć dalej. Jedyny oddział, który pozostał – to my – sanitariuszki szpitala polowego przy ul. Długiej 7. Mamy kilkuset rannych i postanawiamy dzielić ich los. Pomimo że znany nam jest koniec szpitali wolskich, gdzie Niemcy wymordowali rannych razem z personelem, nie tracimy nadziei… Ubiegłej nocy odebrałyśmy rannym opaski, mundury, legitymacje i broń. Postanawiamy twierdzić, że wojsko ewakuowało wszystkich rannych, że pozostali tylko cywile. Na gmachu wywieszamy flagę Czerwonego Krzyża i czekamy.
Około godziny 9-tej przychodzi nasz nieoceniony kapelan o. Tomasz Rostworowski. Rozdając komunię św., udziela wiadomości:
– Na nasz teren wkroczył Wehrmacht. Dziękujmy Bogu, że nie SS ani własowcy. Pozwolili mi dokończyć mszę św. i przyjść tu do was. Zachowują się spokojnie. Za Wisłą znów słychać działa. Może ta nasza nowa niewola potrwa tylko dzień. Ufajcie…
W godzinę później wychodzę z podziemi. Przez okno parteru widzę na barykadzie zatkniętą białą chorągiew – najstraszniejszy widok dla żołnierza. Na podwórzu spotykam wkraczający oddział SS. Zwracają się do mnie po polsku:
– Gdzie leżą ranni polscy bandyci?
– Nie ma ich.
– Co się z nimi stał?
– Zostali zabrani.
– Kiedy?
– W ciągu ostatnich trzech dni.
– Kto ich zabrał?
– Wojsko.
– Niech pani nie kłamie – my wszystko wiemy.
– Panowie sprawdzą w szefostwie – obecnie szpital jest tylko cywilny.
Prowadzę ich do s. komendantki, która spokojny głosem zaczyna:
– Jesteśmy międzynarodową organizacją genewską…
Schodzę do rannych.
– Koledzy, do szpitala weszli esesowcy. Mogą tu robić rewizję. Proszę sobie przypomnieć, czy ktoś nie ma jakiegoś świstka, który mógłby zgubić nas wszystkich.
Z końca Sali woła mnie ranny:
– Siostro, prosimy do nas.
Podchodzę.
– Bliżej, siostro, tu kolega ma broń.
Opadają mi ręce. Nie umiem nawet skarcić tej nieostrożności.
– Siostro, co będzie?
– Dajcie, spróbuję wyrzucić.
Biorę basen, chowam pod nim Visa, zawiniętego w szalik, i wychodzę na podwórze. Wszędzie pełno esesmanów. Udaje mi się nieznacznie upuścić broń pod koła unieruchomionego zdobycznego samochodu. Uradowana spieszę do gmachu, gdy w górnym szpitalu słyszę pojedyncze strzały rewolwerowe. Rozumiem, co one znaczą, wiem, że moi ranni też je słyszą, i nie mam odwagi zejść do nich, choć wiem, że powinnam być tam i przeciwdziałać panice, która może już ogarnęła sale. Wahanie moje przerywają Niemcy, którzy każą wszystkim siostrom zgromadzić się w szefostwie, sami schodzą do podziemi. Nasłuchujemy strzałów – jest cisza. Przez okno widzimy, jak w ciągu półgodziny oddziały niszczycielskie podpalają trzy domy po drugiej stronie ulicy.
Wreszcie otwierają się drzwi. Dowiadujemy się, że szpital nasz został zatwierdzony, mamy pozostać i uruchomić sale na piętrach dla pomieszczenia rannych z prywatnych domów. Uważamy, że szala przechyliła się na naszą stronę że rannym nic nie grozi. Jak na skrzydłach wbiegamy na dół, dzielimy się z chłopcami radosnym nastrojem. Wracamy do normalnych zajęć: prześciełanie łóżek, opatrunki…
Wpadają Niemcy.
– Wszystkie siostry na górę! Schnell! Raus!
Pewne, że idziemy na jakąś odprawę, nie czujemy lęku. Jesteśmy w połowie schodów, gdy z głębi dobiega nowy rozkaz:
– Lekko ranni też mogą wyjść!
Rozumiemy. Chcemy wrócić, by jak najwięcej rannych móc uratować. Niestety – Niemcy wypędzają nas na podwórze, za nami wychodzi kilkanaście osób… Reszta? Słyszymy wściekłą palbę rewolwerową tam w podziemiach, a kiedy wyprowadzone na Podwale oglądamy się na szpital, widzimy gmach w płomieniach.
Taki był ostatni akt tragedii Starówki.

Stefania Ruszczykowska-Krosnowskaa

(s. Bogna)

(pisałam w roku 1947)b

a Powyżej podpis.

b Poniżej odręczny opatrzony dopisek: Otrz. 4 IX 74 i parafka.

Źródło: AAN, Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość, II-K-69 F, Wspomnienie Stefanii Ruszczykowskiej z zajęcia szpitala powstańczego przy ul. Długiej 7, 2 IX 1944 r., mps

AAN, Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość (1) AAN, Komisja Historii Kobiet w Walce o Niepodległość (2)

Udostępnij na:

W najnowszym numerze Stolicy

W najnowszym numerze miesięcznika „Stolica” znalazł się mój artykuł pt. „Powstanie przeżyła – zginęła pod kołami” powstały w oparciu o dokumenty publikowane tu na blogu, a przede wszystkim pamiętniczek-wspomnienia z powstania warszawskiego Zofii ze Skrzyneckich Ruszczykowskiej, czyli bratowej i jednocześnie siostry ciotecznej mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Matki obu pań były rodzonymi siostrami. Matką Zofii ze Skrzyneckich Ruszczykowskiej była Maria z Gorczyckich, zaś matką Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej i Stanisława Ruszczykowskiego (męża Zofii ze Skrzyneckich) była Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich, czyli moja rodzona praprababcia. zaś tekst mogłam napisac dzieki dokumentom, które odziedziczyłam po Ojcu, on zaś po swojej ciotce Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej, do której równiez mówiłam „ciociu”, a która była jedną z wazniejszych osób w moim życiu. Poza tym to ona zaszczepiła we mnie zainteresowanie historią własnej rodziny.

Stolica_09-2015_okladka

legitymacja steni5a

 

Udostępnij na: