W roku 1952 praprababka Anna z Neumannów Przybytkowska obchodziła 90 urodziny. Z tej okazji jej zięć Wacław Chodkowski (1878-1953) namalował jej portret. By staruszka miała niespodziankę namalował go biorąc wzór z dwóch fotografii. Oto druga z nich:
W 10 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. „Matki, zony obywatelki, czyli… praca na kilkanaście etatów”. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.
Matki żony, obywatelki, czyli praca na kilkanaście etatów
Przeciętna polska rodzina składa się dziś z rodziców, a często jednego rodzica i dwójki a bywa, że jednego dziecka. Tymczasem jeszcze sto lat temu standardem były rodziny wielodzietne. Bywało, że miały dzieci nie kilkoro, ale… kilkanaścioro. W takich rodzinach matki pracowały na pełny etat i to nie jeden. Działo się tak nawet w szlacheckich, bo bycie niemal non stop w ciąży na przemian z połogiem to też ciężka praca. Zajrzałam do swojego drzewa genealogicznego, by pokazać takie matki-heroiny i zapewniam: były one w każdej rodzinie: i chłopskiej i mieszczańskiej i szlacheckiej.
Przy cudzych dzieciach…
W XIX wieku i wcześniej śmiertelność kobiet w czasie porodów była dość częsta. Podobnie ze śmiertelnością dzieci. Dzieci rodziły się martwe albo umierały podczas porodów lub chwilę później. Moja 3 razy prababcia, Julianna z Dobrzańskich Piekarska (1812-1849) zmarła, gdy mój prapradziadek Michał miał osiem lat. Zanim skończyła 36 lat zdążyła urodzić 3 razy pradziadkowi Pawłowi Piekarskiemu (1799-1865) siódemkę dzieci, z których dwójka zmarła w niemowlęctwie. Jednak ona wychować nie zdołała żadnego, bo gdy składano ją do grobu na Powązkach najstarsze osierocone dziecko miało zaledwie lat 10. Po jej śmierci 3 razy pradziadek ożenił się ponownie, by zapewnić osieroconym dzieciom kobiecą opiekę. Wszystko dlatego, że w tamtych czasach samotny mężczyzna, warszawski kowal, nie poradziłby sobie z pracą zawodową i wychowaniem dzieci. Jego nową żoną została Agata z Kasperkiewiczów, która nie urodziła mu dzieci, ale zajęła się jego potomstwem tak, że pilnowała, by się uczyły i zdobyły fach. Dlatego gdy sama owdowiała, wdzięczne a dorosłe już dzieci zmarłego męża postanowiły o nią zadbać i… wydały ją za mąż, by teraz to ona miała opiekę w postaci męskiego ramienia. Było to bowiem w czasach, gdy nie istniał system emerytalny, a ludzie całe życie odkładali na to, by na starość mieć z czego żyć. Życie wdów, często bywało wtedy zresztą bardzo smutne. Zdarzało się, że wdowy lądowały w przytułkach albo wprost na ulicy wyrzucane niczym niepotrzebny mebel na śmietnik nie tylko przez pasierbów, ale czasem nawet przez własne dzieci. Oczywiście rzecz dotyczyła ludzi prostych i niepiśmiennych, którzy nie wiedzieli, że mogą dochodzić swoich praw do zachowku w sądzie.
Twoje dzieci to moje dzieci
Syn wspomnianego już 3 razy pradziadka Pawła, czyli mój prapradziadek Michał Franciszek Piekarski (1841-1938), tak jak i ojciec warszawski kowal, był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego małżeństwa z moją praprababcią Julią ze Stalskich (1843-1873) miał troje dzieci. Ich pierwsze dziecko Kazio zmarło zaraz po porodzie, drugim był mój pradziadek Ludwik (1869-1945), a trzecim siostra Maria (1873-1899), której przyjście na świat zabiło matkę. Praprababcia Julia miała bowiem niespełna trzydzieści lat, gdy zmarła osierocając dwójkę dzieci i zostawiając prapradziadka wdowcem. By życie dwójki pociech nie wyglądało jak np. w bajce o Kopciuszku, gdzie straszna macocha znęcała się nad półsierotą, prapradziadek ożenił się z rodzoną siostrą zmarłej żony. Gdy pobierał się z moją praprababcią ta miała 24 lata, a jej obecna na ślubie rodzona siostra lat 11. Potem, gdy ona stawała na ślubnym kobiercu z wdowcem miała 17 lat. Wchodziła w związek z dorosłym człowiekiem i na wstępie „dostawała” w darze dwójkę dzieci. Na ślub trzeba było wprawdzie załatwić zgodę z samego Watykanu, ale udało się. Zofia ze Stalskich (1856-1935) została drugą żoną prapradziadka i urodziła mu jedenaścioro dzieci, z których dwójka zmarła. Tak więc młoda druga żona na głowie miała jedenastkę dzieci z czego „tylko” dziewiątka była jej, a dwójka to siostrzeńcy. Różnica między najstarszym a najmłodszym dzieckiem wynosiła… 30 lat. Z dat urodzenia i zgonu małżonków wynika, że choć druga żona prapradziadka była o 14 lat młodsza od swojego małżonka, jednak to ona odeszła pierwsza. Prapradziadek zmarł jako 97-letni starzec przeżywając obie żony, trójkę dzieci, a nawet kilku wnuków. Ze zdjęć jakie zachowały się w archiwach rodzinnych wynika, że druga żona wyglądała w pewnym momencie znacznie starzej od swojego starszego męża. Ale jak wynika z opowieści rodzinnych całe życie pracowała w pocie czoła, by wychować wszystkie dzieci, które miała pod opieką. Starała się wraz z mężem wykształcić synów (wszyscy skończyli studia), a córki wydać dobrze za mąż. Była to praca na… 11 etatów matki plus 1 etat żony.
Stryj, szwagier i mąż w jednym!
Śluby z wdowcami żonatymi wcześniej z rodzonymi siostrami były dość powszechne, zwłaszcza w rodzinach szlacheckich. Nie mając tej wiedzy na temat genetyki, którą mamy teraz, ludzie szlachetnie urodzeni wierzyli, że wchodząc w małżeństwa z osobami spokrewnionymi zachowują cenną „błękitną krew”. Ponadto rodzina żony była im już rodziną znaną. Dla rodziny żony też było to dobre, bo drugi posag, dla drugiej córki nie musiał być już tak rozbudowany jak dla pierwszej, a jednocześnie ten pierwszy posag nie był tak do końca zmarnowany. W końcu druga córka korzystała z tego, co w posagu wniosła pierwsza. Jednak częste małżeństwa między krewnymi prowadziły przede wszystkim do genetycznego osłabiania potomstwa, a genealogicznie do niespotykanie wręcz dziwnych koligacji. Na przykład moja 4 razy prababka Joanna Nieszkowska h. Kościesza (1791-1886) wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja Stanisława Nieszkowskiego h. Kościesza (1776-1841), który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Karoliny. Jednak Karolina zmarła przy porodzie swojej jedynej córki Elżbiety Nieszkowskiej. Dlatego Joanna została nie tylko ciotką, ale i przybraną matką nowonarodzonej córki własnej siostry i stryjecznego stryja, który dopiero co był jej szwagrem, a chwilę potem sama została jego żoną i matką kolejnych dzieci, tym razem biologicznych. (Ale skomplikowana koligacja, prawda?) 4 razy prababka Joanna najbardziej jednak związana była z pasierbicą i to z nią spoczęła w jednej kwaterze na warszawskim cmentarzu kalwińskim. Podobno stało się tak dlatego, że jak napisała w pamiętniku jej wnuczka Jadwiga z Gorczyckich h. Jastrzębiec Tyblewska, „Babka moja (…) była postacią nadzwyczaj świetlaną. Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo. (…) przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana”.
Albo w ciąży albo w połogu, byle byłby mąż
Życie szlachcianek nie wyglądało jednak lepiej niż życie żon i córek warszawskich kowali jeśli chodzi o liczbę rodzonych dzieci. Najstarszą córką Joanny Nieszkowskiej była moja 3 razy prababka Konstancja Gorczycka h. Jastrzębiec (1826-1901). Jej córka Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska tak napisała o matce: „Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało. (…) Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.”
W rodzinie opowiadało się, że 3 razy prababka była niemal non-stop w ciąży. Podobnie było jednak i z innymi moimi prababkami. Ta, która była panią na Saskiej Kępie, czyli moja 4 razy prababka Eufrozyna z Jopsów Szenk (1800-1893) miała… 17 dzieci. Wprawdzie jej córka, a moja 3 razy prababka, czyli Karolina z Szenków Neumann (1845-1962) miała tylko jedno i zmarła przy jego porodzie mając zaledwie 17 lat, ale już to jej jedyne dziecko, czyli moja 2 razy prababka Anna z Neumannów Przybytkowska (1862-1953) urodziła ósemkę. Była kobietą majętną, o wiele majętniejszą niż jej mąż Władysław Przybytkowski (1851-1933) obywatel m. Warszawy rodem z Kamionka. A jednak, gdy on po kielichu wskakiwał do Jeziorka Kamionkowskiego, by w przypływie ułańskiej fantazji płynąć wpław do domu rodziców, który stał w miejscu dzisiejszej fabryki Wedla, Anna stawała na brzegu krzycząc, by wracał, bo narobił jej dzieci i ma wobec niej obowiązki. Jakie? Po prostu być. W XIX wieku wdowa z dziećmi nawet, gdy miała pieniądze była narażona na szereg nieprzyjemności. A sępy pragnące naciągnąć ją na inwestycje, które mógłby doprowadzić ją do ruiny krążyły wokół czyhając, że w naiwności da się oskubać.
Kiedyś miłość i szczęście narzeczeńskie, jeśli nawet były, choć trzeba pamiętać, że pobierano się nie z miłości, a z rozsądku, to trwały krótko. Na dodatek macierzyństwo zaczynało się wcześnie i powtarzało wypełniając kobietom niemal całe życie.
Cały numer można pobrać tutaj: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2018/10.pdf
Oto artykuł, który ukazał się w czerwcowym numerze „Mieszkańca” 11/2016.
Gdy zna się dobrze historię swojej rodziny, a jej korzenie sięgają głęboko, i gdy ma się świadomość, że przodkowie mieszkali tu od prawie dwustu lat, zupełnie inaczej wędruje się prawobrzeżnymi uliczkami Warszawy.
Moi pradziadowie Adam i Paulina z Kuramów Przybytkowscy mieszkali w pierwszej połowie XIX wieku na Kamionku, na terenie dzisiejszej Fabryki Wedla i Teatru Powszechnego. Nazwisko Przybytkowscy być może pochodzi od wsi… Zbytki (dzisiejszy Wawer), koło której prawdopodobnie mieszkali przodkowie Adama Przybytkowskiego. Mieszkańcy Zbytków w XVIII i XIX wieku zajmowali się rolą, a także przewozem ludzi przez Wisłę. Podobnie Adam Przybytkowski i jego synowie. Z przekazów rodzinnych wiem, że Adam z Pauliną uprawiali ziemię, a korzystali z łąk i pastwisk wokół Jeziorka Kamionkowskiego oraz terenu obecnego Stadionu Narodowego.
Dochowali się dziewięciorga dzieci, w tym siedmiu synów. Wszystkie dzieci chrzcili w parafii pw Matki Bożej Loretańskiej na Pradze. Synowie to: Jakub Józef, Paweł Ludwik, Jan, Maryan, Michał Juliusz Wawrzyniec oraz Nikodem Tomasz i Władysław. Mieli także dwie córki Józefę i Annę.
Jeden z synów, ale nie wiem który, zajmował teren między Jeziorkiem Kamionkowskim a obecną Aleją Waszyngtona. Mieszkał w domu drewnianym zwanym domem „nad sadzawką” w miejscu, gdzie dziś znajduje się Park Skaryszewski. Drugi syn, również nie wiem który, pozostał w domu rodzinnym na Kamionku i użytkował teren za drogą, którą łączyła Kamionek z Saską Kępą i odpowiadała dzisiejszej Alei Zielenieckiej. Trzeci syn mieszkał na Grochowskiej w okolicach obecnej dziś ulicy Międzynarodowej, ale nawet nie wiem, czym się zajmował. Czwarty zmarł w młodości i tym zapewne był Jakub Józef. O piątym nie wiem nic. Najwięcej informacji mam o dwóch pozostałych synach, czyli Władysławie i jego starszym bracie Nikodemie Tomaszu.
Władysław Przybytkowski urodzony w roku 1850 był moim rodzonym prapradziadkiem. 23 lutego 1879 roku ożenił się z jedną z najbogatszych mieszkanek Saskiej Kępy Anną Klotyldą Neumann. Neumannowie, tak jak i skoligaceni z nimi Wolframowie, Szenkowie czy Jopsowie, byli ewangelikami. Stąd ślub małżonków Przybytkowskich w kościele ewangelicko-augsburgskim św. Trójcy w Warszawie. Zwyczaje były bowiem takie, że małżeństwa zawierano w parafii panny młodej. Małżeństwo zamieszkało na Saskiej Kępie w domu zwanym wtedy „na łąkach”, który dziś stoi przy ul. Walecznych 37 i nadal należy do rodziny. Ów dom jeszcze w latach 50. XX wieku miał na dachu litery WP, czyli inicjały Władysława Przybytkowskiego, aczkolwiek prym w domu wiodła jego żona Anna Klotylda.
Z rodzinnych przekazów wiem, że Władysławowi zdarzało się po kielichu przepływać wpław Jeziorko Kamionkowskie. Być może chciał w ten sposób dotrzeć do rodziców? Prababka podobno stawała wtedy na brzegu i wrzeszczała, że mąż ma natychmiast wracać, bo się potopi, a przecież mają mnóstwo dzieci. Anna rodziła jedenaście razy, ale dwójka dzieci zmarła w niemowlęctwie, więc wraz z mężem doczekała się dziewięciorga potomstwa. Czterech synów: Józefa Edmunda, Edmunda Aleksandra, Eugeniusza Ignacego i Kazimierza oraz pięciu córek: Anieli, Heleny, Otylii, Janiny oraz Leokadii Karoliny, która była moją prababcią.
Starszym bratem Władysława był Nikodem Tomasz Przybytkowski według metryk urodzony w 1843 roku. Jako niespełna dwudziestolatek wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Do powstania zgłosił się zresztą z własnym koniem. W okolicach Białej Podlaskiej podczas potyczki Rosjanin odciął mu szablą dłoń. Ranny trafił do szpitala, gdzie opiekowała się nim młodziutka zakonnica o imieniu Eufemia. Nikodem Tomasz, wyrażając wdzięczność za opiekę, przyrzekł zakonnicy, że gdy się ożeni i będzie miał córkę, to da jej na imię Eufemia. W 1875 roku ożenił się z Florentyną Bednarską. Ślub odbył się w kościele św. Krzyża, czyli w parafii panny młodej. Florentynie nie przeszkadzało, że ukochany nie ma ręki. Była dumna z narzeczonego, a potem męża powstańca. W 1876 roku na świat przychodzi ich pierworodny syn Stanisław Zygmunt, cztery lata później córka, która zgodnie z obietnicą daną przez Nikodema Tomasza zakonnicy Eufemii, otrzymała na chrzcie świętym imiona Eufemia Konstancja.
Gdy w 1879 roku młodszy brat Nikodema Tomasza – Władysław żeni się z Anną Klotyldą z Neumanów, zmienia się także życie starszego z braci. Wg przekazów rodzinnych Neumannowie byli właścicielami ziemi na Saskiej Kępie ciągnącej się od Wisły wzdłuż Alei Poniatowskiego i Al. Waszyngtona aż do kanału w okolicach obecnej ulicy Międzynarodowej.
Gdy Anna z Neumannów Przybytkowska dowiedziała się, że brat męża ma małe dzieci, zaś w powstaniu styczniowym stracił dłoń, postanowiła pomóc szwagrowi. Podarowała mu spory plac przy Wiśle. To teren przy obecnej wieżycy Mostu Poniatowskiego u wylotu ulicy Jakubowskiej na Wał Miedzeszyński. Postawiony tam został drewniany dom. Nikodem Tomasz kupił łódź do przewozu mieszkańców Warszawy na Saską Kępę i z powrotem. Były to czasy, gdy Saska Kępa stanowiła miejsce majówek warszawiaków. Były tu karuzela i strzelnica, a także grała kapela i odbywały się zabawy. Nikodem Tomasz miał więc dużo chętnych do przewozu. A ponieważ z ust do ust przekazywano sobie wiadomość, że to powstaniec, dlatego w czasie przepraw przez rzekę polska młodzież i mężczyźni wyręczali Tomasza i sami wiosłowali. Przekazy rodzinne mówią, że podobno wieczorami na łódce wywieszano czasem polską chorągiew i śpiewano pieśni patriotyczne, ale podejrzewam, że to raczej rodzinna legenda. Woda przecież niesie śpiew. A carska ochrana była czujna.
Nikodem Tomasz, wraz z powiększoną do 7 osób rodziną, mieszkał nad Wisłą tylko do około 1900 roku. Brzeg Wisły musiał opuścić w związku z budową mostu Mikołajewskiego, czyli obecnie Poniatowskiego. Przeniósł się jednak niedaleko, gdyż do domu zakupionego na rogu ulicy Jakubowskiej i Estońskiej. Dom był piętrowy i murowany. Na piętrze było mieszkanie, a na parterze urządzono restaurację. Rodzina Tomasza i Florentyny z Bednarskich liczyła pięcioro dzieci: dwóch synów – Stanisława i Feliksa oraz trzy córki, oprócz Eufemii także Anielę i Wandę.
Nikodem Tomasz miał stamtąd blisko do rodzonego brata Władysława, który w jednym miejscu na Saskiej Kępie mieszkał aż do swojej śmierci w 1933 roku. Obaj bracia zostali po śmierci pochowani na cmentarzu Bródnowskim. Nikodem Tomasz w jednym grobie z żoną. Władysław z synem i jedną z córek. Jego żona Anna, która zmarła w latach 50. XX wieku, jako ewangeliczka spoczęła na cmentarzu ewangelicko-augsburskim. Na jej grobie widnieje napis „Obywatelka Saskiej Kępy”.
Ilekroć jestem nad Jeziorkiem Kamionkowskim zastanawiam się jak wyglądał teren po drugiej stronie, gdy nie było tam ani Wedla ani teatru. Gdzie dokładnie stał dom Adama i Pauliny? Wyobrażam też sobie stojącą na brzegu i pomstująca na prapradziadka praprababcię Annę. Z kolei ilekroć jestem nad brzegiem Wisły wyobrażam sobie bezrękiego Nikodema Tomasza i jego łódkę. A gdy chodzę uliczkami Saskiej Kępy czuję jak krok w krok za mną snują się ich cienie.
Źródło: Mieszkaniec nr 11/2016, czerwiec 2016
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto trzydziesta dziewiąta fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
Pradziadek Antoni Adamski na tle domu teściów Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich.
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto dwudziesta ósma fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
To prababcia Karolcia, czyli Leokadia Karolina z Przybytkowskich Adamska. W ogrodzie domu jej rodziców Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich stojącym do dziś przy ul. Walecznych 37.
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto dwudziesta piąta fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
Pradziadek Antoni Adamski gdzieś w zimowym ogrodzie teściów Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich na Saskiej Kępie.
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto dziewiętnasta fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
To prababcia Leokadia karolina z Przybytkowskich Adamska. W tle dom jej rodziców Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich stojący do dziś przy ul. Walecznych 37.
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto szesnasta fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
Pradziadkowie: Antoni Adamski z Leokadią Karoliną z Przybytkowskich Adamską. Spacer po ogrodach i polach Saskiej Kępy. Wszystko należało do praprababci Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich.
„Gnijący album”. Tak nazwałam pokryty pleśnią fotograficzny album leżący na strychu. Są w nim na pewno fotografie rodzinne. Niestety nie jestem w stanie rozpoznać wszystkich osób i wszystkich miejsc, w których zostały wykonane. Liczę na pomoc czytelników.
Oto piętnasta fotografia. Zdjęcia pochodzą z okresu mniej więcej 1912-1915.
Pradziadek Antoni Adamski pod jednym z saskokępskich drzew. Gdzieś w ogrodzie domu teściów Anny z Neumannów i Władysława Przybytkowskich. Dziś Walecznych 37.