Archiwa tagu: Zofia Piekarska

Pradziadkowe dokumenty, czyli 10 lat na Kaukazie

Wielokrotnie w swoich genealogicznych badaniach sięgałam do posiadanych dokumentów. Przeważnie były one polskojęzyczne. Tymczasem po moim pradziadku inżynierze Ludwiku Piekarskim (1869–1945) zostało sporo dokumentów rosyjskojęzycznych obrazujących jego pobyt na Kaukazie. Wiele z nich pokazuje, jak rozwijała się gospodarka kaukaskich państewek, oraz jak wyglądały stosunki panujące między mieszkającymi tam Polakami a rdzennymi mieszkańcami Kaukazu, jak również obrazuje szeroko rozumiane kontakty pradziadka. Na Kaukazie pradziadek spędził przeszło 10 lat (1911–1921) poruszając się między istniejącymi tam dziś trzema głównymi państwami – Gruzją, Azerbejdżanem i Armenią, a także wyjeżdżając na teren dzisiejszej Turcji. Był to okres jego największej zawodowej i społecznej aktywności, gdyż pradziadek był wówczas mężczyzną w sile wieku. Ludwik Michajłowicz Piekarski działał, można powiedzieć, gdzie się dało. Prowadził na Kaukazie wszelkie możliwe interesy i zawierał wszelkie możliwe znajomości. Dokumenty pomagają w chronologicznym prześledzeniu 10 lat jego życia.

Ludwik Piekarski od 1911 roku mieszkał w Tyflisie (dziś Tbilisi leży w Gruzji) przy ul. Jelizawietskiej 1 m. 8, (czasem w dokumentach zapisywanej jako Elizawietyńska). Mieszkał tam wraz z żoną Zofią Konstancją z Ruszczykowskich Piekarską (1879–1962) oraz synami: moim dziadkiem Bronisławem (1901–1960), Czesławem (1902–1961) oraz Zbigniewem (1905–1924).

Kontakty pradziadka w tamtym okresie, a także i przez całe życie, były dość szerokie. Prawdo- podobnie wynikało to z cech charakteru, do których należała duża otwartość i serdeczność. O tych cechach świadczy szereg zachowanych do dziś dokumentów (zwłaszcza pisanych do niego listów), które w większości ułożone zostały chronologicznie i oprawione introligatorsko (jeszcze przez mojego ojca) w coś na kształt zawierającej ponad 100 stron książki. Dokumenty z pobytu pradziad- ka na Kaukazie stanowią sporą jej część. Można dzięki nim prześledzić historię tych ziem, a przede wszystkim przemian jakie na nich zachodzą w okresie I wojny światowej, Rewolucji Październikowej i tuż po, gdy po wielu zawirowaniach niemal cały Kaukaz na przeszło 70 lat staje się częścią Związku Radzieckiego podzieloną między trzy republiki. Czegoż w tych dokumentach nie ma?

Na przykład w czerwcu 1912 roku do pradziadka na jego tyfliski adres przyszedł list z Moskwy pisany przez jakiegoś znajomego o nieczytelnym podpisie, który informuje jakie międzynarodowe biznesy można prowadzić na początku XX wieku mieszkając w stolicy dzisiejszej Gruzji. Autor listu proponuje pradziadkowi handel blachą falistą, sprowadzanie maszyn do chłodzenia firmy K.G. Ganboldz Chemintz i kilka innych możliwości. Informuje przy tym, że katalog firm amerykań- skich posiadających przedstawicielstwa w Rosji prześle pradziadkowi osobnym listem z Warszawy. Z dokumentu wynika, że pradziadek po prostu szukał informacji jaki rozwinąć biznes po przeprowadzce na Kaukaz.

Z kolejnego dokumentu, datowanego 11 stycznia 1913 roku wynika, że Ludwik Michajłowicz Piekarski został zatrudniony w przedstawicielstwie Warszawskiego Biura Technicznego Kazimierza Iwanowicza Mateckiego (1855–1913), które specjalizowało się w instalacjach wodociągowych i kanalizacyjnych. Biurem w Tyflisie kierował inż. Wiktor Aleksandrowicz Rossman. Obowiąz- ki pradziadka spisane zostały na piśmie potwierdzonym notarialnie. Pradziadek odpowiadał m.in. za prace kanalizacyjne, wodociągowe, wentylacyjne i inne przeprowadzane dla Związku Szlachty Gruzińskiej i to zarówno w Tyflisie jak i Kutaisi, prace dla urzędu miasta Aleksandropol (dziś Giumri w Armenii), prace dla Aleksandryjskiego Seminarium Nauczycielskiego w Tyflisie, prace dla Prze- mysłowo-Handlowego Towarzystwa Naftowego „Armazad” z siedzibą w Baku (dziś Azerbejdżan), a szczególnie za ocieplenie koszar i domów mieszkalnych w Bibi-Ejbati Balachanach (rejon Baku). Pradziadek odpowiadał także za prace dla domu technicznego w Baku. Dokument poświadcza, że miał prawo odbierać zapłatę za wykonane prace, a także negocjować ceny. Na wszystko miał wypisywać pokwitowania.

Ludwik Roch Piekarski

Kolejne interesujące dokumenty są z maja i lipca 1914 roku. Nadawcą obu jest Tyfliska Giełda. W pierwszym dokumencie jej sekretarz informuje pradziadka, że został on członkiem Komisji Kwalifikacyjnej przy Giełdowym Komitecie i najbliższe zebranie odbędzie się 18 maja. W drugim dokumencie z dnia 12 lipca pradziadek jest proszony, by odpowiedział na przesłane na jego ręce pismo nr 1832 z dnia 21 czerwca, którego nadawcą jest Rosyjska Izba Eksportowa. Jednak czego owo pismo dotyczy, nie mam pojęcia, bo się nie zachowało.

W 1915 roku pradziadek otrzymał pozwolenie na broń. To osobliwy dokument, bo napisano w nim, że ważny jest tylko z fotografią. Ze zdjęcia przyszytego do czerwonego papieru nitką przy- twierdzoną po drugiej stronie lakową pieczęcią, patrzy na nas brodaty i łysiejący mężczyzna około 40-tki. Broń, której ma prawo używać to według dokumentu rewolwer Smith&Wesson. Najprawdopodobniej chodzi o model nr 3, bo w roku 1867 spółka Smith&Wesson otworzyła się na rynek rosyjski, a model nr 3 nazywany był Russian Model (Model Rosyjski), bo był niezwykle popularny w Rosji. Nie przypuszczam, by pradziadek używał innego. Pozwolenie wydano 15 marca 1915 roku w Batumi (dziś Gruzja), a rewolwer zapisany został w księdze broni pod numerem 120.

Ciekawym jest też dokument z 15 kwietnia 1915 roku wystawiony przez Ochotniczą Straż Pożarną w Tyflisie, z którego wynika, że pradziadek jest członkiem Komisji Technicznej Tyfliskiej Straży Pożar- nej. Pismo informuje pradziadka, że najbliższe zebranie odbędzie się w urzędzie miasta 18 czerwca o g. 8 wieczorem w gabinecie członka rady miasta, którym jest Książę Argutiński-Dołgorukow.

W tym samym roku pradziadek został członkiem Kaukaskiego Komitetu Chłodniczego. Składka roczna dla każdego członka wynosi 3 ruble i 30 listopada 1915 roku została przez pradziadka opłacona w całości.

Podczas pobytu na Kaukazie pradziadek działa w wielu organizacjach polonijnych. W 1916 roku został członkiem Polskiego Towarzystwa Pomocy Ofiarom Wojny. 22 lutego 1916 roku wpłacił składkę członkowską w wysokości 5 rubli i dowolną w wysokości 1 rubla. Wpłat na ten cel dokonywał zresztą jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe na podstawie tych kwitów widać postępującą inflację, gdyż w 1917 roku składka roczna wynosiła już rubli 40.

W roku 1916, a dokładnie 8 marca Naczelnik Departamentu Operacji Wojskowych Naczelnika Komunikacji Wojskowej Armii Kaukaskiej wydał pradziadkowi zaświadczenie, z którego wynika, że Ludwik Michajłowicz Piekarski miał prawo wyjechać do miejscowości Sarakamysz (dziś Turcja) w celu rozmów na temat budowy erzurumskiej drogi (Erzurum–miasto w Turcji). Jest to o tyle ciekawe, że dokument wydano pradziadkowi niemal tuż po tym, gdy na tym terenie zakończyła się tzw. „operacja Erzurum” trwająca od grudnia 1915 do lutego 1916 roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że podczas I wojny światowej Turcja znajdowała się po stronie Państw Centralnych, a Rosja po stronie Ententy. Oba państwa walczyły o wpływy na Bałkanach. Erzurum było „bramą” do doliny Passińskiej i do doliny Eufratu. W czasie I wojny światowej Turcy z pomocą Niemców unowocześnili stare fortyfikacje w mieście Erzurum, zbudowali nowe, dodali karabiny maszyno- we i artylerię, dzięki czemu pod koniec 1915 r. Erzurum było niemal nie do zdobycia. Jednak dzięki strategii dowódcy Kaukaskiej Armii, którym był Nikołaj Nikołajewicz Judenicz (1862–1933) udało się odbić twierdzę z rąk Turków. Oddziały Kaukazu weszły do Erzurum bez walki 16 lutego. Trzy tygodnie później pradziadek Ludwik Piekarski dostał pozwolenie wyjazdu na ten teren, by rozmawiać z naczelnikiem budowy erzurumskiej drogi i obejrzeć miejsca, gdzie zaprojektowano budowę linii kolejowej Sarakamysz – Gasan-Kala, czyli wiodącej od Sarakamysz do Gasan-Kala (dziś miasto Pasinler w Turcji).

Innym ciekawym dokumentem jest wystawione przez Kaukaskie Towarzystwo Rozwoju Miejsc Leczniczych zaświadczenie, z którego wynika, że decyzją z dnia 7 stycznia 1917 roku Ludwik Michajłowicz Piekarski został wyznaczony na przedstawiciela wystawy prezentującej lecznicze miejscowości na Kaukazie. Z tej wystawy zachowało się zresztą w archiwum rodzinnym kilka fotografii.

W lutym 1917 roku w Imperium Rosyjskim wybuchła rewolucja zwana lutową. Rząd Tymczasowy utworzył Specjalny Komitet Zakaukaski, który miał administrować regionem.

3 marca 1917 roku pradziadek został członkiem Kaukaskiego Oddziału Imperatorskiego Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Z tego okresu pochodzi zresztą teczka ze starannie złożonym i przeszło dwudziestoma mapami Kaukazu.

13 lipca 1917 roku rada Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Pracowników Polskich z siedzibą w Piotrogrodzie prosiło pradziadka, by zorganizował oddział Towarzystwa na Kaukazie. Pradziadek został członkiem Towarzystwa i wpłacił na jego rzecz 6 rubli, jako składkę za rok 1917. W tym samym okresie pomagał też tworzyć polskie szkoły na Kaukazie, czego dowodem jest list wysłany 28 sierpnia 1917 roku z Moskwy, a napisany przez Wandę Płotnicką, która prosi, by pomógł jej objąć na Kaukazie posadę nauczycielki.

Dwa miesiące później w nocy z 25 na 26 października 1917 roku wybuchła Rewolucja Październikowa. Upadek imperium rosyjskiego to dla kaukaskich państw była szansa na uzyskanie niepodległości. I tak kolejnym pismem z pradziadowej teczki jest pochodzące z listopada 1917 roku, a wysłane przez Gruzińską Radę Narodową zaproszenie do wzięcia udziału w otwarciu Gruzińskiego Naro- dowego Zjazdu w Narodowym Teatrze, który miał się odbyć w niedzielę 19 listopada 1917 roku o g. 12:00.

Kolejnym dokumentem jest telegram z lutego 1918 roku, w którym w 37 słowach (policzonych przez urzędnika pocztowego) niejaki „Kniaź Czołokajew” na ręce pradziadka przesyła podziękowanie za informację i gratulacje dotyczące wyborów do związku przysięgłych adwokatów. Podpisany pod telegramem Kniaź, czyli książę Czołokajew to zapewne znany w historii Gruzji Kaichosro, czyli Kakuca Czolokaszwili (1888–1930) szlachcic oraz dowódca wojskowy, uważany dziś za bohatera narodowego Gruzji, symbol gruzińskiego patriotyzmu i narodowego oporu wobec rządów radzieckich. Zmarły na gruźlicę we Francji i zapomniany przez lata, gdy Gruzja stanowiła republikę radziecką, stał się po odzyskaniu przez nią niepodległości postacią otoczoną do tego stopnia kultem, że w 2005 roku sprowadzono jego zwłok ii pochowano w Tbilisi w Panteonie Mtatsminda. Czemuż telegram otrzymał pradziadek, który nie był prawnikiem? Prawdopodobnie dlatego, że on zawiadomił o wynikach wyborów. To można wywnioskować z telegramu, na którym on widnieje jako adresat, a Kniaź Czołokajew jako nadawca podpisany na dole telegramu. Telegram z podziękowaniem za informacje o wynikach wyborów Czolokaszwili przesyłał w imieniu przewodniczącego Związku Szlachty Gruzińskiej w Tyflisie. Związek (dla którego zresztą prace wykonywało Warszawskie Biuro Techniczne K. Mateckiego zatrudniające pradziadka w swoim przedstawicielstwie w Tyflisie) powstał w 1801 roku i istniał aż do upadku Imperium Rosyjskiego, czyli przemian ustrojowych, które nasta- ły wraz z wybuchem Rewolucji Październikowej w 1917 roku. Związek Szlachty Gruzińskiej miał dwa oddziały –jeden w Kutaisi, a drugi w Tyflisie. Ostatnim przewodniczącym oddziału Tyfliskiego, od którego pradziadek otrzymał podziękowania i tym, w imieniu którego pisał do pradziadka Czołokajew (Czolokaszwili) był rozstrzelany później przez czekistów Konstantine (Kote) Abkhazi (1867–1923). Był oczywiście, podobnie jak Czolokaszwili, szlachcicem i zwolennikiem niepodległości Gruzji.

10 lutego 1918 roku Sejm Zakaukaski ogłosił powstanie niepodległej Zakaukaskiej Demokratycznej Republiki Federacyjnej, której przywódcą został Gruzin Nikola Czcheidze (1864–1926). Republika przetrwała zaledwie trzy miesiące. Pierwsza swoją niepodległość ogłosiła Gruzja: 26 maja 1918 roku. Dwa dni później oddzielne rządy powołały Armenia i Azerbejdżan, co oznaczało faktyczną likwidację republiki.

Kolejne trzy dokumenty z pradziadkowej teczki zostały wydane miesiąc później i stanowią świadectwo osobliwych operacji finansowych, w których pradziadek brał czynny udział. Można spokojnie nazwać je po prostu machlojkami. Wszystkie trzy dokumenty wystawione były przez tyfliskiego nota- riusza Aleksandra Iwanowicza Mitkiewicza mającego kantor na ulicy Ganowskiej nr 3/5. Notariusz wystawił dla Ludwika Michajłowicza Piekarskiego: 22 czerwca 1918 roku upoważnienie od Ewarysta Iwanowicza Modrzyckiego mieszkającego w Tyflisie przy ulicy Wielkoksiążęcej 52 do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej z rachunku nr 1339 kwoty wynoszącej 3060 rubli i 94 kopiejki i przesłanie jej na swój rachunek w Banku Wołga-Kama. A potem przesłanie jej do Warszawy na rachunek Modrzyckiego. 25 czerwca 1918 wystawił upoważnienie od Rafała Wikientjewicza Kwieciń- skiego mieszkającego w Tyflisie w zaułku Gribojedowskim do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej z rachunku nr 4909 kwoty 4896 rubli i 95 kopiejek. A 28 października 1918 roku upoważnienie od Osipa Jakowlewicza Karpika mieszkającego w Tyflisie przy ulicy Katolickiej do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej pieniędzy, ale kwota nie jest już wymieniona.

Wszystkie trzy dokumenty są o tyle ciekawe, że zostały wydane już po dekrecie Centralnego Komitetu Wykonawczego z 14 grudnia 1917 roku nacjonalizującym banki. Dodatkowo kapitał Banku Wołga-Kama Rozporządzeniem Rady Komisarzy Ludowych z 5 lutego z 1918 roku wraz z kapitałem akcyjnym innych prywatnych banków został skonfiskowany na rzecz Banku Państwowego Repu- bliki Federalnej Niemiec. Gdzie więc pradziadek wpłacał pieniądze? I czy w ogóle udało mu się je wypłacić? Na samym spodzie dokumentu z dnia 25 czerwca 1918 roku widnieje podpis Rafała Kwiecińskiego złożony w Warszawie dnia 12 lutego 1925 roku, którym Kwieciński poświadcza, że odbiera od pradziadka 4897 rubli. Ale jak 4897 rubli z 1925 roku ma się do 4896 rubli i 95 kopiejek z roku 1918? Przecież jeszcze w 1917 roku bolszewicki Rząd Tymczasowy dodrukował 17 miliardów przedrewolucyjnych rubli chcąc w ten sposób wyprzedzić ruch cen, które podniosły się w ciągu roku o 200%, wywołując zresztą sięgającą 400 % inflację. Na dodatek około 1921 roku w Związku Radzieckim wu życiu były co najmniej cztery rodzaje ogólnokrajowej waluty i kilka regionalnych. A jakby tego było mało po terenie dawnego imperium rosyjskiego krążyły miliardy fałszywych banknotów, bo w tamtych czasach nie było dobrych zabezpieczeń, gdyż emisję pieniądza papierowego ograniczała tylko ilość papieru i farb. W efekcie tego wszystkiego jeden przedwojenny rubel kosztował 20 milionów jednostek obowiązującej w 1922 roku sowieckiej waluty. Jakie ruble odebrał więc od pradziadka Kwieciński w roku 1925? Jeśli przedrewolucyjne to czy odebrał je naprawdę w tym dniu, w którym ich odbiór pokwitował?

Innym ciekawym dokumentem z pradziadowej teczki jest pochodząca z 3 kwietnia 1919 roku poświadczona kopia pisma wydanego przez Ministra Handlu i Przemysłu Azerbejdżańskiej Republiki Demokratycznej Mirzę Assadułajewa (1875–1936), który decyzją Rady Ministrów z 21 marca 1919 roku powołał Komitet do Spraw Przemysłu Bawełnianego i Naftowego, w skład którego weszli m.in. przedstawiciele Ministerstwa Handlu i Przemysłu oraz przedstawiciele Ministerstwa Finansów, a także kilka innych organów. Przy komitecie powstało biuro, którego dyrektorem został pradziadek Ludwik Michajłowicz Piekarski. Na to stanowisko został mianowanym przez przewodniczącego Inżyniera Technologa Abuzara Bek Irzajewa (1876–1920) rozstrzelanego zresztą przez Bolszewików po upad- ku Republiki Azerbejdżanu. Dołączona do dokumentu lista powstała podczas jednego posiedzeń i jest spisem pradziadkowych pomysłów oraz uwag dotyczących tego, w jakim kierunku powinien rozwijać się azerbejdżański przemysł i czym powinna zająć się Komisja. Lista liczy 20 pozycji, wśród których na drugim miejscu znajduje się uwaga o konieczności obniżenia cen podstawowych produktów kupowanych przez ludność Azerbejdżanu takich jak np. mąka.

W kwietniu 1919 roku pradziadek otrzymał podwójne zaproszenie od Rady Miasta Baku podpisane przez burmistrza P.F. Iljuszkina na bankiet na cześć oficerów z okazji przybycia Armii Azerbejdżańskiej do miasta. Z zaproszenia wynika, że bankiet odbędzie się w poniedziałek 7 kwietnia o g. 8 wieczorem w letniej siedzibie zebrań publicznych.

Z kolejnego dokumentu, wystawionego 4 maja 1919 roku, a będącego delegacją przedstawicielstwa Azerbejdżańskiej Republiki na konferencję Zakaukaskich Republik i Republiki Górskiej Północnego Kaukazu wynika, że pradziadek jest wysyłany do Tyflisu na zlecenie Ministerstwa Handlu i Przemysłu. Dokument delegujący pradziadka jest prośbą do Ministra Kontroli Państwowej, by udzielił pradziadkowi miejsca w wagonie, gdyż ten jedzie przedstawić komisji ds. Zakaukaskiej Konferencji ds. Finansowych i Gospodarczych materiały z Ministerstwa Handlu i Przemysłu.

Miesiąc później, bo 11 czerwca 1919 roku pradziadek otrzymał dokument adresowany do jego wysokości Dyrektora Departamentu Przemysłu i Handlu Republiki Gruzińskiej a podpisany przez Dyrektora Departamentu Rozwoju Handlu Republiki Azerbejdżańskiej będący zgodą na przewóz przez Ludwika Piekarskiego czasowo przebywającego w Tyflisie, rodowych sreber (noży i widel- ców), srebrnych przyborów piśmiennych, kompletu misek, dzbanku na kruszon, dwóch waz, tac, czajników itp., a także ubrań i obuwia. Zapewne udaje mu się to przewieźć, bo wiele takich pamiątek mam do dziś w domu.

30 lipca 1919 roku pradziadek otrzymał telegram, którego nadawca (A. Tumanianc) w imieniu Departamentu Stowarzyszenia Ormiańskich Pisarzy dziękuje Ludwikowi Michajłowiczowi Piekarskiemu określonemu jako przedstawiciel Polskiego Koła za informacje o okolicznościach zamordowania w Tyflisie ormiańskiego pisarza i redaktora pisma „Mszak” Ambarcuma Arakelyana. Z telegramu wynika, że członkowie stowarzyszenia wyrażają pradziadkowi wdzięczność i sympatię za „słowa potępienia zbrodni politycznej przeciwko człowiekowi pióra”. Ambarcum Arakelyan Astwacaturowicz (1865–1918) był pisarzem, dziennikarzem i działaczem społecznym. Założył m.in. pierwszą Kaukaską Ormiańską Fundacje Dobroczynną. Był też przewodniczącym Kaukaskiej Filii Uniwersytetu Ludowego. Został zabity w swoim domu z powodów politycznych 6 lipca 1918 roku. Niestety relacja pradziadka dotycząca szczegółów jego śmierci nie zachowała się. W końcu została przesłana ormiańskim pisarzom. Czym było pismo „Mszak”? Tytuł można przetłumaczyć jako „Robotnik”. Była to gazeta kulturalno-publicystyczna, która choć ukazywała się w gruzińskim Tyflisie, była wydawana w języku ormiańskim. Wychodziła w latach 1878–1921 początkowo jako tygodnik, a potem jako dziennik. Ambarcum redagował ją od 1898 roku, a na czele pisma stanął w roku 1913.

Kolejny dokument datowany 20 listopada 1919 roku i skierowany do Rady Ministrów informuje, że pradziadek nie dostał należnej mu pełnej sumy za wykonaną pracę dla Ministerstwa Handlu i Przemysłu Azerbejdżanu, dodatkowo nie dostał też należnego mu służbowego mieszkania, a jeszcze jakby było mało Zarząd Kolei Bakijsko-Tyfliskiej, którego był pracownikiem, żąda od niego pieniędzy za przechowywanie jego rzeczy. Pieniądze, które przyszły z Tyflisu i Baku 8 maja br. wynosiły tylko 6 tysięcy rubli, a przesłane 17 sierpnia – 10 tysięcy. Podpisani pod listem minister, dyrektor kancelarii oraz naczelnik mieszkań socjalnych tłumaczą, że inżynier Ludwik Michajłowicz Piekarski jest bardzo zasłużonym współpracownikiem. Autorzy listu przypominają, że pracował jako członek komisji Finansowo-Ekonomicznej Konferencji Zakaukaskiej, gdzie aktywnie zabierał głos, a jego spostrzeżenia dotyczące gospodarki Azerbejdżanu są niezwykle cenne. Piekarski przygotowywał bowiem projekty dotyczące gospodarki Azerbejdżanu, które następnie wysyłane były do Paryża. Projekty dotyczyły uprawy bawełny, jedwabiu, produkcji szkła, skór, buraków cukrowych, margaryny, tekstyliów, a także chloru, kauczuku i leków. Autorzy listu zwracając uwagę, że większość tych projektów się realizuje i proszą Radę Ministrów o rozwiązane pradziadkowego problemu. Zwłaszcza, że jak wynika z listu Ludwik Piekarski, mimo braku wynagrodzenia, nadal był zajęty działalnością na rzecz Azerbejdżanu organizując pracę chałupniczą.

20 kwietnia 1920 roku nadszedł dla rodziny pradziadka tragiczny dzień. Ludwik Piekarski został przez władze Bolszewickie aresztowany na dworcu w Baku wraz z najstarszym synem, a moim dziadkiem, Bronisławem Piekarskim. Obaj udali się na dworzec, by przywitać przedstawiciela Rządu Polskiego Tytusa Filipowicza (1873–1953), który przybył do Baku z misją dyplomatyczną. Pradziadek i dziadek podobnie jak Filipowicz zostali uznani za polskich zakładników toczącej się wówczas na polskich ziemiach wojny polsko-bolszewickiej. Prababka Zofia Piekarska została bez środków do życia. W pradziadkowej teczce (choć prababcia ma założoną przez mojego ojca swoją teczkę z papierami) znajduje się pochodzący z 20 maja 1920 roku dokument, z którego
wynika, że Zofia Konstancja Piekarska, jako stenografistka otrzymała przydział nr 1553
na służbowe mieszkanie w Baku przy ulicy Budagowskiej 5. Przydzielone lokum składało się z jednej izby i składziku. Prababka zamieszkiwała tam wraz z dwoma młodszymi synami – Czesławem i Zbigniewem. Pracowała jako stenografistka przy bolszewickim rządzie starając się uwolnić męża i pierworodnego syna. Z tego okresu pochodzi publikowana przez ojca w nr 1/1994 pisma „Niepodległość i pamięć” w artykule „Glosa do Przedwiośnia” fotografia zrobiona podczas jednej z podróży służbowych do Tyflisu. Po jednym z uroczystych posiedzeń
w Tyflisie, przedstawiciele władz bolszewickich postanowili sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie wszystkich dygnitarzy razem z urzędnikami i pracownikami biura. I tak na zbiorowej fotografii, która do dziś wisi w moim gabinecie, pośrodku stoją Józef Stalin (1878–1953), obok Ławrentij Beria (1899–1953) i Feliks Dzierżyński (1877–1926), a także Siergiej Kirow (1886–1934), Sergo Ordżonikidze (1886–1937), Michaił Frunze (1885–1925), Anastas Mikojan (1895–1978), a w pierwszym rzędzie druga z lewej prababcia Zofia Piekarska, której ostatecznie dzięki pomocy Mikojana udaje się uzyskać u Stalina zwolnienie syna i męża z więzienia. Bronisław Piekarski wraca do domu jeszcze w czerwcu. Ludwik wg wydanego 15 lutego 1922 roku przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych dokumentu, podpisanego zresztą przez Tytu- sa Filipowicza, siedzi w bakijskiej tiurmie do 15 grudnia 1920 roku. Jednak w jego teczce znajduje się dokument datowany na 8 sierpnia 1920 roku, którym jest przydział nr 3237. Wynika z niego, że Piekarskiemu naczelnemu inżynierowi, a więc na pewno pradziadkowi, przydziela się mieszkanie przy Stanisławskiej 44 w domu robotnika Domarowa. Przydzielone lokum składa się z dwóch izb.

Kolejny dokument z teczki, z datą 18 września 1920 roku, wystawia Polski Oddział Perskiego Konsulatu w Baku. Konsul stwierdza, że niejaki Jan Jurewicz Otmarsztejn wyjechał z Baku do Polski zabierając ze sobą 764 133 ruble. Ponieważ Otmarsztajn jest poddanym Polski, której interesów na terenie Baku pilnuje konsul Persji, dlatego na prośbę Ministerstwa Sprawiedliwości konsul zgadza się, by odebrać Otmarsztajnowi pieniądze, gdyż te należą do ministerstwa. Czemu papier znajduje się w pradziadkowej teczce? Nie mam pojęcia.

Kolejnym pismem jest protokół z 10 grudnia 1920 roku z posiedzenia Komitetu do Spraw Przemysłu Bawełnianego i Naftowego. Posiedzenie trwało ponad 2 godziny i na czterech stronach opisano jego przebieg. Z dokumentu wynika, że pradziadek brał w nim udział, a przecież do 15 grudnia wg wspomnianego już, a podpisanego przez Filipowicza, dokumentu powinien siedzieć w bakijskim więzieniu jako polski zakładnik. Czy wyszedł przed 8 sierpnia, na co wskazuje przydział lokalu przy Stanisławskiej? Czy jednak siedział do 15 grudnia, zaś data 10 grudnia na protokole z posiedzenia Komitetu jest podana jeszcze wg kalendarza juliańskiego (choć ten w Rosji zniesiono wraz z nasta- niem porządku wprowadzonego przez bolszewików), natomiast data na dokumencie z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych podana została wg kalendarza gregoriańskiego? Czy może Tytus Filipowicz się pomylił?

Kolejne dwa dokumenty w pradziadkowej teczce dotyczą… Jana Żurkowskiego. Pierwszy z nich z dnia 7 maja 1921 roku napisany jest ręcznym pismem na firmowym papierze Ambulatorium Chorób Nerwowych Bakijskiego Państwowego Uniwersytetu. Wynika z niego, że Żurkowski uległ prawo- stronnemu paraliżowi i jako człowiek chory wymaga długotrwałego leczenia oraz umieszczenia w osobnym pokoju. Obecnie Żurkowski znajduje się w klinice. Zaświadczenie ambulatoryjne wydaje się po to, by znaleźć dla niego pokój z odpowiednimi warunkami. Odpowiedzią na pismo z Ambulatorium jest drugi dokument. To również napisane ręcznym pismem zaświadczenie nr 616, a wydane 14 maja 1921 roku przez komitet domowy nr 119 rejonu VII, który potwierdza, że polski obywatel Jan Żurkowski z żoną przebywa w 14-metrowym pokoju.

Jan Żurkowski był prezesem Rady Miast Polskich w Baku i podpisał się pod (wspominanym przez mojego ojca w opublikowanym w nr V pisma „Pro Georgia” artykule pt. „Wspomnienie o moim dziadku Ludwiku Piekarskim”) dokumentem wydanym 22 stycznia 1919 roku przez Radę Organizacji Miast Polskich w Baku, a będącym Kartą Legitymacyjną stwierdzającą, że Piekarski Ludwik lat 49 urodzony w Warszawie, Polak, katolik jest obywatelem polskim. Ów dokument stanowił dla pradziadka coś w rodzaju dowodu tożsamości i pomógł w powrocie do Polski, który nastąpił w listo- padzie 1921 roku.

Jednym z ostatnich kaukaskich dokumentów w teczce jest pochodzące z listopada 1921 roku pismo będące odpowiedzią na pytanie pradziadka jakie towary są potrzebne w Gruzji, które można by sprowadzić z Polski, do której się wybiera. Nadawca pisma, którym jest szef aprowizacji Gruzji, stwierdza, że w Gruzji potrzebne są: sznurki, worki, liny, sukna i różne półfabrykaty. Ponadto szkło białe okienne, szkło czeskie, szkło aptekarskie i naczynia chemiczne. Potrzebne są również wyro- by metalowe takie jak: urządzenia dla obróbki metalu i drewna, gwoździe, nakrętki i śrubki. Oprócz tego żeliwne i żelazne rury, silniki elektryczne, maszyny parowe, samochody, jak również żelazo dachowe, cynk, ołów i wiele innych rzeczy.

11 listopada 1921 roku pradziadek otrzymał zaświadczenie Związku Gruzji, Azerbejdżanu i Armenii, że obywatel Polskiej Republiki Ludwik Michajłowicz Piekarski wiezie ze sobą towary, które nie podlegają konfiskacie i może nimi handlować pod warunkiem, że zgłosi je na cle.

Pradziadek do Polski wrócił drogą morską z portu Batumi. Taką polecił mu znajomy pan Jerzy Gruszkiewicz w wysłanym 14 czerwca 1921 roku z Batumi liście cytowanym przez mojego ojca we wspomnianym już artykule pt. „Glosa do Przedwiośnia” opublikowanym w numerze 1/1994 pisma „Niepodległość i pamięć”. Pradziadek zabrał ze sobą żonę i najmłodszego syna Zbigniewa oraz garść zgromadzonego przez 10 lat pobytu na Kaukazie dobytku, na który składał się m.in. sekretarzyk, który do dziś stoi w moim domu, a także kałamarz z kamienia mydlanego zwanego popular- nie słonińcem i trochę sreber. Ponieważ w polskim konsulacie otrzymał polecenie przewiezienia do kraju poczty dyplomatycznej, dzięki temu uzyskał pewne ułatwienie w drodze do Polski. Jego starsi synowie – Czesław i mój dziadek Bronisław wrócili drogą lądową przekraczając granice Polski w Równem 22 stycznia 1922 roku. Trzy dni wcześniej, bo 19 stycznia 1922 roku w „Kurjerze Warszawskim” ukazało się ogłoszenie, którego treść brzmi: „Piekarskich Bronisława i Czesława, synów Ludwika i Zofji z Ruszczykowskich, powracających z Baku do kraju i przebywających 4–9 października 1921 roku na stacji Kaziatyń, poszukują rodzice. Błagamy tych, którzy mogą udzielić informacji o losie synów naszych, aby zechcieli pisemnie lub ustnie zawiadomić: Warszawa, F. Piekarskiego, Podwale Nr. 1 a. 4, lub Koniecpol, Karol Bellon, L. Piekarskiemu.” Karol Bellon to mąż Marii z Ruszczykowskich Bellonowej, rodzonej siostry prababci Zofii Konstancji z Ruszczykowskich Piekarskiej, zaś F. Piekarski to Franciszek Piekarski (1876–1945) przyrodni brat pradziadka Ludwika. Pradziadkowie dopiero rozpoczynali życie w wolnej wreszcie Polsce. Rodzina w całości spotykała się dopiero w lutym 1922 roku w Koniecpolu, gdzie wraz z rodziną Bellonów, czyli córką i zięciem prowadzącymi aptekę w rynku oraz dwójką ich dzieci mieszkała teściowa Ludwika Piekarskiego, a moja praprababcia Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska (1849–1929).

Następne dokumenty po pradziadku, oprawione introligatorsko i zebrane w jego teczce, dotyczą już jego życia po powrocie do Polski. Nie brak wśród nich jednak listów, których autorzy dziękują mu za przekazane wieści od pozostałej na Kaukazie rodziny. Jest też pochodzące z 18 marca 1922 roku zawiadomienie, że 24 marca o g. 8:00 wieczorem w siedzibie Stowarzyszenia Techników w Warszawie odbędzie się odczyt pradziadka dotyczący „Ekonomicznych stosunków na Kaukazie”.

Po pradziadku zachowały się jednak nie tylko dokumenty, ale też sporo innych rzeczy, jak wspomniany przeze mnie sekretarzyk czy kałamarz z kamienia mydlanego, oraz wiele książek, z których kilka dotyczy Kaukazu. Najbardziej wzruszająca jest ofiarowana mu przez syna i synową publikacja z 1938 roku pt. „Azerbajdżan w walce o niepodległość”, której autorem jest Mehmed Emin Resul Zade (1884–1955). Wzruszająca dlatego, że na stronie tytułowej widnieje dedykacja: „Kochanemu tatusiowi od Bronka i Janki” oraz data 25 sierpnia 1941, co pokazuje, że w okupowanej Polsce, w czasie gdy Polakom brakło nadziei, jego dorosłe dzieci (syn Bronisław z synową Janiną z Adamskich) pocieszały go książką o czasach, krajach i zdarzeniach, w których brał czynny udział, jako aktywny zawodowo i w pełni sił człowiek. Wiem, że bardzo kochał Kaukaz. Przez całe życie przechowywał nie tylko przywiezione stamtąd dokumenty i pamiątki, ale też wspomniane mapy, egzemplarze wydawanego w Tyflisie Biuletynu Handlowego oraz fotografie czy pocztówki z widokami miast, wsi i krajobrazów, które widział. Przecież, gdy w listopadzie 1921 roku opuścił Kaukaz nigdy więcej już tam nie powrócił. Na Kaukazie zostawił jednak nie tylko swoje serce, ale także i meble złożone na bakijskiej plebanii, na co jest stosowny dokument sporządzony 30 października 1921 roku, podpisany zresztą przez proboszcza księdza Stefana Demurowa (1871–1938), wspominanego w „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego jako ksiądz Gruzin. Papier z pieczęcią bakijskiej parafii wymienia pozostawione przez pradziadka rzeczy. Wiem, że meble w stylu zakopiańskim pochodziły z majątku Henryka Sienkiewi- cza w Oblęgorku, a pradziadek nabył je w 1916 roku podczas pobytu w Polsce, po śmierci pisarza. W 1938 roku bakijski kościół został spalony przez bolszewików. Meble pewnie spłonęły wraz z nim. Zresztą historia uczy, że rację miał Michaił Bułhakow pisząc w „Mistrzu i Małgorzacie”, że tylko rękopisy nie płoną. Teczka z papierami pradziadka przeżyła wojnę i powstanie warszawskie, i choć nadgryziona jest zębem czasu to jednak wiele schowanych w niej rękopisów ma się dobrze choć przecież liczy sobie już przeszło sto lat.

Powyższy tekst został opublikowany w biuletynie Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego “Quaerenda” w nr 7/2020

Udostępnij na:

O czym szumią listy, czyli wiedza o przodkach tkwi w epistolografii

Listy, które zachowały się po naszych przodkach, krewnych czy przyjaciołach rodziny mogą odkryć przed nami niespodziewane historie. Choć, jak to bywa w przypadku papieru, przyjmie on wszystko. Codzienne rozterki, tęsknota za mamą, babcią czy siostrą. Jaka wiedza wypływa z rodzinnych listów?

O tym, że listy to kopalnia wiedzy o człowieku wiadomo od dawna. Według badaczy list jest prawdopodobnie tak stary, jak stare jest samo pismo. W końcu to po prostu pisemna wiadomość sporządzona wtedy, gdy nie można porozmawiać z kimś twarzą w twarz. Czyż nie listy stanowią dużą część Biblii? Czyż to nie list świętego Pawła do Koryntian czytany jest podczas ślubu i cytowany jako najpiękniejsze słowa o miłości? „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym.”

Fałszerstwa kontra oryginały

Listy to jednak nie tylko wspaniałe słowa, czy historie, ale… kopalnia wiedzy o człowieku i jego stosunkach rodzinnych. Oczywiście pod warunkiem, że… są autentyczne. Historia zna już bowiem kilka fałszerstw. Do najsłynniejszych należy sprawa rzekomych listów Chopina do Delfiny potockiej, którym w swoim czasie Jerzy Maria Smoter poświęcił całą książkę zatytułowaną „Spór o listy Chopina do Delfiny Potockiej”. Udowodnienie fałszerstwa sprawiło zresztą zawód wielu osobom, które chciały wierzyć, że nasz, tak na wskroś polski kompozytor, był nie tylko wrażliwym i umuzykalnionym romantykiem, ale też zwyczajnie jurnym chłopem lubiącym seks. Cóż… fragment jednego z listów brzmiał bowiem: Ty dla mnie wrotami raju jesteś, dla Ciebie sławy, twórczości, wszystkiego się wyrzeknę. Wolę nic nie tworzyć, byle się z Tobą położyć, ja zawsze najwierniejszy Fryc, co mocno tęskni do Twych cudnych cyc!!! Wiem, że kochasz mój dzyndz i jaja, a po tej dysertacji i szanować musisz, bo nie tylko nam rozkosz sprawiają, ale i mojej twórczości są źródłem. Niestety… Paulina Czernicka, która twierdziła, że jest właścicielką listów, poproszona o dostarczenie badaczom oryginałów poinformowała, że zostały one jej skradzione. Listy badano pod kątem autentyczności i stwierdzono, że jedynym faktem, który za tym przemawia jest ich styl, ale ten Czernicka mogła zaczerpnąć z innych listów Chopina. Poza tym nie zgadzają się daty spotkań i inne wydarzenia w listach opisane.

Na szczęście Delfina Potocka była też kochanką Zygmunta Krasińskiego, a ich korespondencja miłosna jest już na pewno prawdziwa. Pełna wzniosłych słów, pokazujących tęsknotę poety do kobiety, która uchodziła za najpiękniejszą niewiastę swojej epoki. Krasiński pisał bowiem: Czymże list Twój każdy, jeśli nie Tobą, ale Tobą pod tym kształtem. Dlaczegóż nie mogłabyś i pod innym mi się objawić? Dlaczego by Twoja postać nie zdołała powtórzyć się tysiąc razy, polecieć do mnie przez fale powietrza jak światło, jak magnetyzm? Dialy, dziś wieczór ja czekam na Ciebie. Czy przyjdziesz w płaszczu błękitnym i białej sukni, czy przyjdziesz do mego pokoju, kiedy ja sam będę, kiedy powiem: „Pokaż mi się, Dialy!” – Ukażesz mi się cicha. Krasiński nie planował z Delfiną, gdyż małżeństwo uważał za grób miłości. Zapewne swój listowny romans z nią traktował jako swoiste „życie pozagrobowe”, gdyż do dziś zachowało się jego 3500 listów do Potockiej, które powstały na przestrzeni 10 lat.

Cztery wersje odpowiedzi Kozaków

Do dziś trwa spór, czy prawdziwym jest list Kozaków zaporoskich do Sułtana. Rzekomo podpisany przez atamana koszowego Iwana Sirkę wraz z „całą Siczą Zaporoską” ma stanowić odpowiedź na ultimatum sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Sułtan nakazywał Kozakom poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować. W odpowiedzi Kozacy napisali mu: Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, suki ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego, co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju złamany. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.

O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie nas w dupę pocałować!

Historycy skłaniają się do tego, że jest to najprawdopodobniej znacznie później napisana mistyfikacja. Do dziś zachowała się bowiem tylko kopia pochodząca z XVIII wieku. Ukraińcy w opracowaniach podają zresztą cztery wersje treści listu, z których każda w tym języku w pewnych fragmentach przezabawnie się rymuje. Na szczęście całość, nawet jeśli jest mistyfikacją, pokazuje jak wymyślne przekleństwa stosowano przed wiekami.

O czym pisał Król

Prawdziwa jest natomiast korespondencja Jana III Sobieskiego do Marysieńki. Tu widzimy prawdziwą miłość i pożądanie, gdy król pisze: Teraz dlaczego mię rozłącza z Wcią sercem moim, trudno się jego świętej badać woli, mam jednak w Nim nadzieję, że widząc wszystkie skrytości serca mego. nie dopuści na mnie tego, czego bym znieść nie mógł bez obrazy podobno Jego samego. Nie zabijajże mię tym, moja duszo jedyna, więcej; bo o tym myśląc, przed czasem najokrutniejszą przyszłoby umierać śmiercią. Ja, jeślim kiedy zgrzeszył przeciwko Wci memu sercu, przepraszam uniżenie, całując milion razy w śliczne nóżki. Z listów dowiadujemy się też co nieco o rodzinie i stosunkach w niej panujących. Pewnym jest, że Fanfanik – stanowił „oczko w „głowie” monarchy: Fanfanowi nieborakowi wszyscy kłaniają, a ja go z duszy obłapiam i całuję. Niech mu P. Bóg da zdrowie, jeśli to będzie z chwałą jego świętą.

Sporo jest o kontaktach dyplomatycznych z obcokrajowcami. Jednym z nich był Jerzy Fryderyk ks. Waldeck, który w 1683 dowodził wojskami bawarskimi w bitwie pod Wiedniem. Król pisał o nim: Waldeck przyjechał także w godzinę jakąś po księciu lotaryńskim. (…) Naprzód nie chciał pić inszego wina, jeno mozelskie z wodą, i to wody bardzo siła; jakoż cale nie pija. Rozochociwszy się jednak, pił i węgierskie. Ów Taff, co był posłem od niego na mojej elekcji, był też z nim, i zda mi się, że jest we wszystkim Robakowskim, i często mu do ucha szeptał i aby był nie pił, przestrzegał; ale się zaś i sam stróż upił, i samże potem ochoty dodawał. Gdy już sobie tedy podpił książę, po różnych komplementach pytał, jako się zowie po polsku ojciec i brat. Powiedziano mu. Tedy (jako owo ks. arcybiskup gnieźnieński zwykł czynić) powtórzył to z pięćset razy, pokazując na mnie: „To ojciec, a ja syn, a wy bracia moi”. Na Fanfanika zaś coraz, że „ten wprzód i tamci trzej, a ja piąty”. To znowu w moment zapomniał, jak ojciec po polsku. To tak tego było przez kilka godzin.

Listy ze szkoły

Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że tylko listy wielkich przynoszą wiedzę o świecie, historii czy dawnych obyczajach. W 2005 roku z posiadanych przeze mnie listów do rodziców pisanych w latach 1922-24 przez Zbigniewa Piekarskiego powstała książka „Dziewiętnastoletni marynarz”. To opowieść o Szkole Morskiej w Tczewie uważanej za kolebkę polskich nawigatorów. Czytając je poznajemy rzecz jasna autora i jego rodzinę, ale przede wszystkim życie w szkole morskiej oraz dalekomorskie podróże pierwszym historycznym polskim statkiem szkolnym „Lwów”. Listy są jednym zachowanym zbiorem epistolograficznym dotyczącym szkoły morskiej i stanowiącym komplet obrazujący codzienne życie w nowej placówce edukacyjnej na odrodzonych ziemiach polskich. Ich autor pisał: Mamy tu takiego drugiego kapitana Maciejewicza, który przez nas jest pospolicie zwany „Macają”, wydziera się on od rana do nocy przez tubę, która bardzo przypomina rurę od samowara. Zdarzył tu się taki wypadeczek. Jeden z uczni siedział na pokładzie i zwijał linę w kółka, a tymczasem „Macaja” nastąpił mu z tyłu na linkę tak, że ten nie mógł jej wyciągnąć, nieodwracająca się więc krzyknął: „Złaź z linki gówno sobacze”, a „Macaja” na to: „Ty sam gówno sobacze” i poszedł sobie dalej.
Dziś trzech jegomości dostało karne roboty. Jeden wymył WC, drugi umywalnie, a trzeci oczyścił dzwon co wcale do przyjemnych rzeczy nie należy. Wszystko tylko za to, że spóźnili się na zbiórkę.

 

(…) Od tygodnia z górą, jak to pewnie wiadomo Tatusiowi z moich pocztówek, jestem na „Lwowie”. W podróży od Gdyni do Dunkierki widziałem wiele rzeczy nieprawdopodobnych, jak na przykład, pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń, których miedzy innymi tak samo jak i talerzy, kubków i łyżek nigdy nie myją tylko wprost opłukują, tak że siadając do stołu można już wiedzieć co będzie na obiad lub kolację. Tak samo niewiarygodną rzeczą może się wydawać wydanie nam żywności na dwie doby w postaci ½ bochenka chleba i kawałka surowej i słonej jak pies kiełbasy długości 6-7 centymetrów. Po drodze z Dunkierki do Cherbourga zatrzymywaliśmy się w Arras, Amiens, Rouen, Medizon i Serqigny mogliśmy zwiedzić to miasto gdyż w każdem zatrzymywaliśmy się na 3-5 godzin. W Rouen mieliśmy na przykład możność obejrzenia sławnej katedry z grobami Joanny D’Arc i Ryszard Lwie Serce i wielu innych sławnych kardynałów i monarchów. W Dunkierce jest wspaniały port cały podzielony na oddzielne baseny odgrodzone jeden od drugiego ruchomymi mostami, które przy nadejściu statku bez szumu powolutku się przekręcają i pozostawiają wolne przejście dla statku.

Od razu po przeczytaniu tych fragmentów widać jak zmieniła się obyczajowość. Gdyby dziś na szkolnym statku odbywało się „pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń” natychmiast wkroczyłby Sanepid.

 

Jednym z bohaterów listów jest Mamert Stankiewicz, któremu Karol Olgierd Borhardt poświęcił książkę „Znaczy kapitan”. U Zbyszka Mamert był bohaterem historii, która miała miejsce po przybyciu statku do portu w Londynie: Zdarzył się na „Lwowie” ciekawy wypadek. Mianowicie znaleziono na statku parę butelek koniaku w czasie rewizji celnej, a że groziło to grubą karą (którą już statek zapłacił), więc komendant chciał się dowiedzieć czyj to koniak. Na ogólnej zbiórce odezwał się do nas kandydatów i załogi w ten mniej więcej sposób: „Celnicy chcą znaczy wiedzieć, kto to chował koniak, więc proszę się do mnie zgłosić i powiedzieć mi znaczy jego nazwisko. Jeśli się znaczy nikt nie zgłosi, to będę musiał wyznaczyć.” Kogo to on chciał wyznaczyć nie wiem, ale my zrozumieliśmy, że to on chce zwalić na kogoś całą winę. Zaczęły się rozmowy na ten temat, doszły one do uszu Mamerta, a ten, nie chcąc widocznie z nami zadzierać (już były dwa strajki), zapłacił sam karę.

Listy to także zagadka dla genealoga, kim są postaci, które wymienia? Zbyszek w jednym z listów pisał: Ukłony Bankowcom, Jagusi i Pelci. Pannie Waci szczególne ukłony. Niech się raz ucieszy! Co tam! Dopiero inne rodzinne listy pomogły mi odkryć, że Jagusia i Pelcia były córkami znajomych moich pradziadków. Niestety kim była panna Wacia – nie wiem do dziś.

Listy z więzienia

Listy pisano nie tylko ze szkoły, czy pola walki, jak w przypadku Jana III Sobieskiego, ale tez i z więzienia (i do więzienia), choć pamiętać należy, ze to zawsze osobliwa korespondencja, gdyż zawsze podlega cenzurze! Z takiej korespondencji między moją stryjeczno-stryjeczną babką Stefanią z Ruszczykowskich Krosnowską, a jej matką Zofią ze Skrzyneckich Ruszczykowską mogłam ułożyć całą historię więziennej odsiadki tej pierwszej, która trafiła do Fordonu jako wróg narodu. Była powstańcem warszawskim – żołnierzem Armii Krajowej i powstańcem warszawskim. Stefania pisała do matki z więzienia w Fordonie: Dostałam zezwolenie na złożenie listowne zeznań w sprawie wymordowania przez Niemców moich rannych w szpitalu – sprawiło mi to przyjemność, bo czułam, że biorę żywy udział w życiu społecznym, że nie jestem wyrzucona poza nawias. (…) Martwię się Tobą Tusieńko – wiem, że zawsze biedniejsi są ci, co zostają. Uwiezioną w Fordonie córkę Zofia Ruszczykowska starała się wszelkimi siłami uwolnić. Zachowała się nawet wizytówka inżyniera Zasława Malickiego, do którego najwyraźniej zwróciła się z prośbą o pomoc, gdyż na odwrocie wizytówki widnieje odręczny list (a więc znów list!) skierowany do „Ob. Mjr. Inż. Aleksandra Wolskiego”, ówczesnego dyrektora Departamentu IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Kolego! Proszę was bardzo, abyście zechcieli łaskawie przyjąć i w miarę możliwości przychylnie załatwić ob. Ruszczykowską, moją znajomą, która ma zmartwienie rodzinne. Łączę pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni. Z. Malicki. Nie wiadomo jednak jak wyglądała rozmowa z Wolskim, ani nawet czy Zofii Ruszczykowskiej udało się do niego trafić. 9 marca 1946 roku śmiertelnie potrącił ją przejeżdżający ulicą Rakowiecką samochód. W ostatnim liście do brata, napisanym i wysłanym na dzień przed śmiercią, opisała swoją wizytę u córki w więzieniu. Sprawa Steni jest na dobrej drodze i wiem, że wywiezienie nie wpłynie gorzej na pomyślne jej zakończenie. Meczę się jednak, że tak się jeszcze ciągnie. Gdy się dowiedziałam gdzie jest, zaraz wyszykowałam solidną paczkę i wyjechałam. Droga była szalenie męcząca – w wagonie byłam 16 godzin. Z Bydgoszczy do Fordonu jest blisko i jechałam wygodnie w jedną stronę koleją, w drugą wspaniałym autobusem. Stenię widziałam. Jest dobrej myśli, trzyma się dzielnie. W drugą stronę 

jechałam znów nocą, było zimno, więc jeszcze dziś kaszlę i mam silną chrypkę. Paczki można wysyłać pocztą, więc jeszcze dziś wysłałam dwie… Gdy jej córka pisała do niej list i donosiła, jak bardzo martwi się o matkę nie wiedziała, że matka zwana przez nią Tusieńką już nie żyje. Zresztą obie paczki dotarły do niej do Fordonu już po śmierci matki. To o nich wspominała w liście Stenia pisząc dwa miesiące później: Paczkę świąteczną dostałyśmy w porządku. Byłyśmy wzruszone sercem – palemka i baranek do dziś dnia stoją na stole w celi.

Listy z podróży sanatorium

Najczęstszą przyczyną pisania listów jest… rozłąka. A tak to już jest, gdy ktoś wyrusza w podróż. W 2013 roku z listów pradziadka Antoniego Adamskiego do prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich stworzyłam z mężem Zacharjaszem Muszyńskim, który jest aktorem, spektakl „Listy do Skręcipitki”. Spektakl opowiada nie tylko o miłości nadawcy do adresatki, ale jest też opowieścią o tęsknocie za ojczyzną i postrzeganiem jej przez autora. Grany wielokrotnie, w 2018 roku z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, był lekcją historii dla rzeszy gimnazjalistów i licealistów, którzy przez pryzmat opowieści o parze zwykłych ludzi uczyli się, ile dla przeciętnego Polaka znaczyła kiedyś ojczyzna i jak stawał w obronie jej imienia. Pradziadek pisał bowiem:

Towarzystwo marne, sami Kacapi – kolejarze. Zdążyłem już jednemu nawymyślać. A stało się tak: jest tu jedna panna dosyć inteligentna, z którą ja się zaznajomiłem. Otóż spacerowałem z nią, ja rozmawiałem po polsku, ona zaś pytała się o wyrazy, których nie rozumiała. Po drodze przyłączył się do nas jakiś drab, zaczął rozmawiać z nami po rosyjsku i słysząc, że ja mówię po polsku, odzywa się do tej panny, że on ze wstrętem słucha polską mowę! Karolciu! Szatan mnie od razu opanował! Wiesz jaki ja jestem gwałtowny. Zwymyślałem go strasznie! Plunąłem mu w oczy i w końcu namówiłem wszystkich, co koło mnie siedzą przy obiedzie, żeby nie chcieli z nim siedzieć. I trzeciego dnia Kacap sam przeniósł się na inny stół. (lipiec 1913)

Po wybuchu I wojny światowej pradziadek trafi do Kaługi. Wojna uniemożliwiała mu powrót do Polski. Wtedy pisał: Staram się wszelkimi siłami wrócić jak najprędzej. Lecz kiedy to nastąpi – nie wiem. Może w sierpniu, a może we wrześniu. Napiszcież na rany boskie Was proszę list do mnie! Czyście się mnie wyparli? Nasi robotnicy, których rodzina czytać i pisać nie umie, to otrzymują listy z Warszawy. Kolega, z którym mieszkam od czasu wyjazdu wczoraj otrzymał list z Warszawy od matki, a ja nic! Jakbym był sierotą i w kraju nie miał jednego serca, które by za mną westchnęło. W ostatnich czasach czuje się słabszy i drżę na myśl o poważniejszej chorobie. (5 lipca 1918) (…) Posiwiałem, zgarbiłem się, kaszel mój nieodstępny przyjaciel, coraz gorzej mnie męczy, więc choć w lipcu pewno wrócę do domu, pociechy ze mnie mieć nie będziecie. Ale trudno. Głównie cieszę się tym, że wrócę, zobaczę was wszystkich, Warszawę, Wisłę, Kępę… Przez cały ten czas wygnania, gdym się tylko czuł gorzej, a to było bardzo często, gdyż zima tutejsza mroźna, mróz tu dochodził i do trzydziestu stopni i więcej, jednego strasznie się bałem: umierać na wygnaniu. Tutaj dużo naszych umarło… (18 lipca 1918).

Żadne inne dokumenty nie mówią tyle o tęsknocie i miłości, także tej do ojczyzny, jak robią to właśnie listy. To z nich budujemy sobie obraz społeczeństwa i jego dziejów. Ale też przez nie najlepiej poznajemy autorów i ich charakter. Wiemy jaką mają wrażliwość. Dla rodzinnego genealoga listy przodków to wskazówka na ile jesteśmy do nich podobni.

Do chwili wynalezienia telegrafu, a później telefonu i internetu list stanowił jedyny sposób na porozumiewanie się ludzi na odległość. Dziś, gdy listy wyparły e-maile z pewną obawą myślę, czy coś zostanie po pokoleniach epoki cyfryzacji?

Udostępnij na:

Jak pradziadkowie szukali synów

Dzięki Polonie odkryłam notkę, która wskazuje na to jak pradziadkowie szukali synów, czyli mojego dziadka i jego rodzonego brata. Punktami kontaktowymi mieszkanie przyrodniego brata pradziadka Ludwika, czyli Franciszka Piekarskiego oraz apteka w Koniecpolu szwagra prababci Karola Bellona.

„Piekarskich Bronisława i Czesława, synów Ludwika i Zofji z Ruszczykowskich, powracających z Baku do kraju i przebywających 4-9 października 1921 roku na stacji Kaziatyń, poszukują rodzice. Błagamy tych, którzy mogą udzielić informacji o losie synów naszych, aby zechcieli pisemnie lub ustnie zawiadomić: Warszawa, F. Piekarskiego, Podwale Nr. 1 ra. 4, lub Koniecpol, Karol Bellon, L. Piekarskiemu.”

Udostępnij na:

O macierzyństwie moich prababek, czyli artykuł w majowym Mieszkańcu

W 10 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. „Matki, zony obywatelki, czyli… praca na kilkanaście etatów”. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Matki żony, obywatelki, czyli praca na kilkanaście etatów

Przeciętna polska rodzina składa się dziś z rodziców, a często jednego rodzica i dwójki a bywa, że jednego dziecka. Tymczasem jeszcze sto lat temu standardem były rodziny wielodzietne. Bywało, że miały dzieci nie kilkoro, ale… kilkanaścioro. W takich rodzinach matki pracowały na pełny etat i to nie jeden. Działo się tak nawet w szlacheckich, bo bycie niemal non stop w ciąży na przemian z połogiem to też ciężka praca. Zajrzałam do swojego drzewa genealogicznego, by pokazać takie matki-heroiny i zapewniam: były one w każdej rodzinie: i chłopskiej i mieszczańskiej i szlacheckiej.

Przy cudzych dzieciach…

Michał Piekarski – osierocony, gdy miał lat 8

W XIX wieku i wcześniej śmiertelność kobiet w czasie porodów była dość częsta. Podobnie ze śmiertelnością dzieci. Dzieci rodziły się martwe albo umierały podczas porodów lub chwilę później. Moja 3 razy prababcia, Julianna z Dobrzańskich Piekarska (1812-1849) zmarła, gdy mój prapradziadek Michał miał osiem lat. Zanim skończyła 36 lat zdążyła urodzić 3 razy pradziadkowi Pawłowi Piekarskiemu (1799-1865) siódemkę dzieci, z których dwójka zmarła w niemowlęctwie. Jednak ona wychować nie zdołała żadnego, bo gdy składano ją do grobu na Powązkach najstarsze osierocone dziecko miało zaledwie lat 10. Po jej śmierci 3 razy pradziadek ożenił się ponownie, by zapewnić osieroconym dzieciom kobiecą opiekę. Wszystko dlatego, że w tamtych czasach samotny mężczyzna, warszawski kowal, nie poradziłby sobie z pracą zawodową i wychowaniem dzieci. Jego nową żoną została Agata z Kasperkiewiczów, która nie urodziła mu dzieci, ale zajęła się jego potomstwem tak, że pilnowała, by się uczyły i zdobyły fach. Dlatego gdy sama owdowiała, wdzięczne a dorosłe już dzieci zmarłego męża postanowiły o nią zadbać i… wydały ją za mąż, by teraz to ona miała opiekę w postaci męskiego ramienia. Było to bowiem w czasach, gdy nie istniał system emerytalny, a ludzie całe życie odkładali na to, by na starość mieć z czego żyć. Życie wdów, często bywało wtedy zresztą bardzo smutne. Zdarzało się, że wdowy lądowały w przytułkach albo wprost na ulicy wyrzucane niczym niepotrzebny mebel na śmietnik nie tylko przez pasierbów, ale czasem nawet przez własne dzieci. Oczywiście rzecz dotyczyła ludzi prostych i niepiśmiennych, którzy nie wiedzieli, że mogą dochodzić swoich praw do zachowku w sądzie.

Twoje dzieci to moje dzieci

Zofia ze Stalskich Piekarska, druga żona Michała Piekarskiego

Syn wspomnianego już 3 razy pradziadka Pawła, czyli mój prapradziadek Michał Franciszek Piekarski (1841-1938), tak jak i ojciec warszawski kowal, był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego małżeństwa z moją praprababcią Julią ze Stalskich (1843-1873) miał troje dzieci. Ich pierwsze dziecko Kazio zmarło zaraz po porodzie, drugim był mój pradziadek Ludwik (1869-1945), a trzecim siostra Maria (1873-1899), której przyjście na świat zabiło matkę. Praprababcia Julia miała bowiem niespełna trzydzieści lat, gdy zmarła osierocając dwójkę dzieci i zostawiając prapradziadka wdowcem. By życie dwójki pociech nie wyglądało jak np. w bajce o Kopciuszku, gdzie straszna macocha znęcała się nad półsierotą, prapradziadek ożenił się z rodzoną siostrą zmarłej żony. Gdy pobierał się z moją praprababcią ta miała 24 lata, a jej obecna na ślubie rodzona siostra lat 11. Potem, gdy ona stawała na ślubnym kobiercu z wdowcem miała 17 lat. Wchodziła w związek z dorosłym człowiekiem i na wstępie „dostawała” w darze dwójkę dzieci. Na ślub trzeba było wprawdzie załatwić zgodę z samego Watykanu, ale udało się. Zofia ze Stalskich (1856-1935) została drugą żoną prapradziadka i urodziła mu jedenaścioro dzieci, z których dwójka zmarła. Tak więc młoda druga żona na głowie miała jedenastkę dzieci z czego „tylko” dziewiątka była jej, a dwójka to siostrzeńcy. Różnica między najstarszym a najmłodszym dzieckiem wynosiła… 30 lat. Z dat urodzenia i zgonu małżonków wynika, że choć druga żona prapradziadka była o 14 lat młodsza od swojego małżonka, jednak to ona odeszła pierwsza. Prapradziadek zmarł jako 97-letni starzec przeżywając obie żony, trójkę dzieci, a nawet kilku wnuków. Ze zdjęć jakie zachowały się w archiwach rodzinnych wynika, że druga żona wyglądała w pewnym momencie znacznie starzej od swojego starszego męża. Ale jak wynika z opowieści rodzinnych całe życie pracowała w pocie czoła, by wychować wszystkie dzieci, które miała pod opieką. Starała się wraz z mężem wykształcić synów (wszyscy skończyli studia), a córki wydać dobrze za mąż. Była to praca na… 11 etatów matki plus 1 etat żony.

Stryj, szwagier i mąż w jednym!

Joanna Nieszkowska h. Kościesza

Śluby z wdowcami żonatymi wcześniej z rodzonymi siostrami były dość powszechne, zwłaszcza w rodzinach szlacheckich. Nie mając tej wiedzy na temat genetyki, którą mamy teraz, ludzie szlachetnie urodzeni wierzyli, że wchodząc w małżeństwa z osobami spokrewnionymi zachowują cenną „błękitną krew”. Ponadto rodzina żony była im już rodziną znaną. Dla rodziny żony też było to dobre, bo drugi posag, dla drugiej córki nie musiał być już tak rozbudowany jak dla pierwszej, a jednocześnie ten pierwszy posag nie był tak do końca zmarnowany. W końcu druga córka korzystała z tego, co w posagu wniosła pierwsza. Jednak częste małżeństwa między krewnymi prowadziły przede wszystkim do genetycznego osłabiania potomstwa, a genealogicznie do niespotykanie wręcz dziwnych koligacji. Na przykład moja 4 razy prababka Joanna Nieszkowska h. Kościesza (1791-1886) wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja Stanisława Nieszkowskiego h. Kościesza (1776-1841), który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Karoliny. Jednak Karolina zmarła przy porodzie swojej jedynej córki Elżbiety Nieszkowskiej. Dlatego Joanna została nie tylko ciotką, ale i przybraną matką nowonarodzonej córki własnej siostry i stryjecznego stryja, który dopiero co był jej szwagrem, a chwilę potem sama została jego żoną i matką kolejnych dzieci, tym razem biologicznych. (Ale skomplikowana koligacja, prawda?) 4 razy prababka Joanna najbardziej jednak związana była z pasierbicą i to z nią spoczęła w jednej kwaterze na warszawskim cmentarzu kalwińskim. Podobno stało się tak dlatego, że jak napisała w pamiętniku jej wnuczka Jadwiga z Gorczyckich h. Jastrzębiec Tyblewska, Babka moja (…) była postacią nadzwyczaj świetlaną. Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo. (…) przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana”.

Albo w ciąży albo w połogu, byle byłby mąż

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza, Gorczycka h. Jastrzębiec

Życie szlachcianek nie wyglądało jednak lepiej niż życie żon i córek warszawskich kowali jeśli chodzi o liczbę rodzonych dzieci. Najstarszą córką Joanny Nieszkowskiej była moja 3 razy prababka Konstancja Gorczycka h. Jastrzębiec (1826-1901). Jej córka Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska tak napisała o matce: „Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało. (…) Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.”

Anna z Neumannów Przybytkowska na tle domu na Saskiej Kępie

W rodzinie opowiadało się, że 3 razy prababka była niemal non-stop w ciąży. Podobnie było jednak i z innymi moimi prababkami. Ta, która była panią na Saskiej Kępie, czyli moja 4 razy prababka Eufrozyna z Jopsów Szenk (1800-1893) miała… 17 dzieci. Wprawdzie jej córka, a moja 3 razy prababka, czyli Karolina z Szenków Neumann (1845-1962) miała tylko jedno i zmarła przy jego porodzie mając zaledwie 17 lat, ale już to jej jedyne dziecko, czyli moja 2 razy prababka Anna z Neumannów Przybytkowska (1862-1953) urodziła ósemkę. Była kobietą majętną, o wiele majętniejszą niż jej mąż Władysław Przybytkowski (1851-1933) obywatel m. Warszawy rodem z Kamionka. A jednak, gdy on po kielichu wskakiwał do Jeziorka Kamionkowskiego, by w przypływie ułańskiej fantazji płynąć wpław do domu rodziców, który stał w miejscu dzisiejszej fabryki Wedla, Anna stawała na brzegu krzycząc, by wracał, bo narobił jej dzieci i ma wobec niej obowiązki. Jakie? Po prostu być. W XIX wieku wdowa z dziećmi nawet, gdy miała pieniądze była narażona na szereg nieprzyjemności. A sępy pragnące naciągnąć ją na inwestycje, które mógłby doprowadzić ją do ruiny krążyły wokół czyhając, że w naiwności da się oskubać.

Rodzina Przybytkowskich

Kiedyś miłość i szczęście narzeczeńskie, jeśli nawet były, choć trzeba pamiętać, że pobierano się nie z miłości, a z rozsądku, to trwały krótko. Na dodatek macierzyństwo zaczynało się wcześnie i powtarzało wypełniając kobietom niemal całe życie.

Cały numer można pobrać tutaj: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2018/10.pdf

Udostępnij na:

Sejm Zakaukaski

Fotografia Sejmu Zakaukaskiego to wbrew pozorom zdjęcie ściśle związane z moją rodziną. jak to? To prababcia Zofia z Ruszczykowskich Piekarska była pracownicą sejmu, stenografką i maszynistką. Być może ta rozmazana postać to ona. Jej pensja wg, zachowanych dokumentów wynosiła 4500 rubli. Sejm działał w Tyflisie od 5 stycznia 1918 roku do 26 maja 1918. 

Udostępnij na:

Słynne zdjęcie prababki ze Stalinem

Historia tej fotografii została opisana już kilka razy. Między innymi przez mojego Ojca w miesięczniku „Niepodległość i Pamięć” w 1994 roku. Ja też opisywałam ja kilkakrotnie. To fotografia rządu rewolucyjnego w Baku. Wśród komunistycznych dygnitarzy moja prababka Zofia Konstancja z Ruszczykowskich Piekarska. Pracowała tu jako sekretarka starając się w ten sposób wydobyć z więzienia męża i najstarszego syna, czyli mojego dziadka. Czy jej się to udało?
Oczywiście. Inaczej nie tylko mnie, ale i mojego ojca nie byłoby na świecie.

Teraz, po raz pierwszy zdjęcie zostało przeze mnie wyjęte z ramki i porządnie zeskanowane. Kto na nim jest? Prababka druga z lewej strony w dolnym rzędzie. A poza tym… Dzierżyński, Stalin, Beria, Mikojan, Ordżonikidze, Frunze i kilku innych morderców.

Udostępnij na:

Akt urodzenia Franciszka Pawła Piekarskiego

Oto akt urodzenia Franciszka Pawła Piekarskiego – przyrodniego brata mojego pradziadka Ludwika Rocha Piekarskiego. Mamą Franciszka Pawła była Zofia ze Stalskich, czyli rodzona siostra mamy Ludwika Rocha, gdyż prapradziadek Michał Franciszek ożenił się po śmierci Julii Stalskiej z jej rodzoną siostrą. Dzięki temu dzieci z pierwszego małżeństwa nie miały macochy, ale prawdziwą drugą mamę.  Franciszek Paweł został opisany przez dalekiego krewnego Michała Stalskiego w jego podkowiańskich opowieściach.

Udostępnij na:

List z Ostrowca od Józefa Karasiewicza

List od kuzyna prababci Zosi z Ruszczykowskich Piekarskiej – Józefa Karasiewicza. Znajdował się w „słynnej” teczce pradziadka Ludwika Piekarskiego.   list z ostrowca1 list z ostrowca2 list z ostrowca3

Udostępnij na:

Święty obrazek prababci Zosi

Prababcia Zosia pod koniec życia „pokłóciła się” z Panem Bogiem. Stało się tak zapewne dlatego, że przeżyła wszystkich trzech synów, męża, a nawet wnuka. Zanim jednak nastapiło to zerwanie więzów religijnych prababcia była rozmodlona. Oto jeden z jej obrazków. Jak wynika z odręcznej notatki – dostała go od swojego ojca – Bronisława Ruszczykowskiego.

obrazek prababci zosibobrazek prababci zosi

 

A oto link do strony parafii, na którą datek złożył prapradziadek Bronisław Ruszczykowski http://parafia.szczawnica.pl/

Udostępnij na: