Archiwa tagu: konstancja z Nieszkowskich Gorczycka

O macierzyństwie moich prababek, czyli artykuł w majowym Mieszkańcu

W 10 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. „Matki, zony obywatelki, czyli… praca na kilkanaście etatów”. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Matki żony, obywatelki, czyli praca na kilkanaście etatów

Przeciętna polska rodzina składa się dziś z rodziców, a często jednego rodzica i dwójki a bywa, że jednego dziecka. Tymczasem jeszcze sto lat temu standardem były rodziny wielodzietne. Bywało, że miały dzieci nie kilkoro, ale… kilkanaścioro. W takich rodzinach matki pracowały na pełny etat i to nie jeden. Działo się tak nawet w szlacheckich, bo bycie niemal non stop w ciąży na przemian z połogiem to też ciężka praca. Zajrzałam do swojego drzewa genealogicznego, by pokazać takie matki-heroiny i zapewniam: były one w każdej rodzinie: i chłopskiej i mieszczańskiej i szlacheckiej.

Przy cudzych dzieciach…

Michał Piekarski – osierocony, gdy miał lat 8

W XIX wieku i wcześniej śmiertelność kobiet w czasie porodów była dość częsta. Podobnie ze śmiertelnością dzieci. Dzieci rodziły się martwe albo umierały podczas porodów lub chwilę później. Moja 3 razy prababcia, Julianna z Dobrzańskich Piekarska (1812-1849) zmarła, gdy mój prapradziadek Michał miał osiem lat. Zanim skończyła 36 lat zdążyła urodzić 3 razy pradziadkowi Pawłowi Piekarskiemu (1799-1865) siódemkę dzieci, z których dwójka zmarła w niemowlęctwie. Jednak ona wychować nie zdołała żadnego, bo gdy składano ją do grobu na Powązkach najstarsze osierocone dziecko miało zaledwie lat 10. Po jej śmierci 3 razy pradziadek ożenił się ponownie, by zapewnić osieroconym dzieciom kobiecą opiekę. Wszystko dlatego, że w tamtych czasach samotny mężczyzna, warszawski kowal, nie poradziłby sobie z pracą zawodową i wychowaniem dzieci. Jego nową żoną została Agata z Kasperkiewiczów, która nie urodziła mu dzieci, ale zajęła się jego potomstwem tak, że pilnowała, by się uczyły i zdobyły fach. Dlatego gdy sama owdowiała, wdzięczne a dorosłe już dzieci zmarłego męża postanowiły o nią zadbać i… wydały ją za mąż, by teraz to ona miała opiekę w postaci męskiego ramienia. Było to bowiem w czasach, gdy nie istniał system emerytalny, a ludzie całe życie odkładali na to, by na starość mieć z czego żyć. Życie wdów, często bywało wtedy zresztą bardzo smutne. Zdarzało się, że wdowy lądowały w przytułkach albo wprost na ulicy wyrzucane niczym niepotrzebny mebel na śmietnik nie tylko przez pasierbów, ale czasem nawet przez własne dzieci. Oczywiście rzecz dotyczyła ludzi prostych i niepiśmiennych, którzy nie wiedzieli, że mogą dochodzić swoich praw do zachowku w sądzie.

Twoje dzieci to moje dzieci

Zofia ze Stalskich Piekarska, druga żona Michała Piekarskiego

Syn wspomnianego już 3 razy pradziadka Pawła, czyli mój prapradziadek Michał Franciszek Piekarski (1841-1938), tak jak i ojciec warszawski kowal, był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego małżeństwa z moją praprababcią Julią ze Stalskich (1843-1873) miał troje dzieci. Ich pierwsze dziecko Kazio zmarło zaraz po porodzie, drugim był mój pradziadek Ludwik (1869-1945), a trzecim siostra Maria (1873-1899), której przyjście na świat zabiło matkę. Praprababcia Julia miała bowiem niespełna trzydzieści lat, gdy zmarła osierocając dwójkę dzieci i zostawiając prapradziadka wdowcem. By życie dwójki pociech nie wyglądało jak np. w bajce o Kopciuszku, gdzie straszna macocha znęcała się nad półsierotą, prapradziadek ożenił się z rodzoną siostrą zmarłej żony. Gdy pobierał się z moją praprababcią ta miała 24 lata, a jej obecna na ślubie rodzona siostra lat 11. Potem, gdy ona stawała na ślubnym kobiercu z wdowcem miała 17 lat. Wchodziła w związek z dorosłym człowiekiem i na wstępie „dostawała” w darze dwójkę dzieci. Na ślub trzeba było wprawdzie załatwić zgodę z samego Watykanu, ale udało się. Zofia ze Stalskich (1856-1935) została drugą żoną prapradziadka i urodziła mu jedenaścioro dzieci, z których dwójka zmarła. Tak więc młoda druga żona na głowie miała jedenastkę dzieci z czego „tylko” dziewiątka była jej, a dwójka to siostrzeńcy. Różnica między najstarszym a najmłodszym dzieckiem wynosiła… 30 lat. Z dat urodzenia i zgonu małżonków wynika, że choć druga żona prapradziadka była o 14 lat młodsza od swojego małżonka, jednak to ona odeszła pierwsza. Prapradziadek zmarł jako 97-letni starzec przeżywając obie żony, trójkę dzieci, a nawet kilku wnuków. Ze zdjęć jakie zachowały się w archiwach rodzinnych wynika, że druga żona wyglądała w pewnym momencie znacznie starzej od swojego starszego męża. Ale jak wynika z opowieści rodzinnych całe życie pracowała w pocie czoła, by wychować wszystkie dzieci, które miała pod opieką. Starała się wraz z mężem wykształcić synów (wszyscy skończyli studia), a córki wydać dobrze za mąż. Była to praca na… 11 etatów matki plus 1 etat żony.

Stryj, szwagier i mąż w jednym!

Joanna Nieszkowska h. Kościesza

Śluby z wdowcami żonatymi wcześniej z rodzonymi siostrami były dość powszechne, zwłaszcza w rodzinach szlacheckich. Nie mając tej wiedzy na temat genetyki, którą mamy teraz, ludzie szlachetnie urodzeni wierzyli, że wchodząc w małżeństwa z osobami spokrewnionymi zachowują cenną „błękitną krew”. Ponadto rodzina żony była im już rodziną znaną. Dla rodziny żony też było to dobre, bo drugi posag, dla drugiej córki nie musiał być już tak rozbudowany jak dla pierwszej, a jednocześnie ten pierwszy posag nie był tak do końca zmarnowany. W końcu druga córka korzystała z tego, co w posagu wniosła pierwsza. Jednak częste małżeństwa między krewnymi prowadziły przede wszystkim do genetycznego osłabiania potomstwa, a genealogicznie do niespotykanie wręcz dziwnych koligacji. Na przykład moja 4 razy prababka Joanna Nieszkowska h. Kościesza (1791-1886) wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja Stanisława Nieszkowskiego h. Kościesza (1776-1841), który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Karoliny. Jednak Karolina zmarła przy porodzie swojej jedynej córki Elżbiety Nieszkowskiej. Dlatego Joanna została nie tylko ciotką, ale i przybraną matką nowonarodzonej córki własnej siostry i stryjecznego stryja, który dopiero co był jej szwagrem, a chwilę potem sama została jego żoną i matką kolejnych dzieci, tym razem biologicznych. (Ale skomplikowana koligacja, prawda?) 4 razy prababka Joanna najbardziej jednak związana była z pasierbicą i to z nią spoczęła w jednej kwaterze na warszawskim cmentarzu kalwińskim. Podobno stało się tak dlatego, że jak napisała w pamiętniku jej wnuczka Jadwiga z Gorczyckich h. Jastrzębiec Tyblewska, Babka moja (…) była postacią nadzwyczaj świetlaną. Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo. (…) przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana”.

Albo w ciąży albo w połogu, byle byłby mąż

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza, Gorczycka h. Jastrzębiec

Życie szlachcianek nie wyglądało jednak lepiej niż życie żon i córek warszawskich kowali jeśli chodzi o liczbę rodzonych dzieci. Najstarszą córką Joanny Nieszkowskiej była moja 3 razy prababka Konstancja Gorczycka h. Jastrzębiec (1826-1901). Jej córka Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska tak napisała o matce: „Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało. (…) Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.”

Anna z Neumannów Przybytkowska na tle domu na Saskiej Kępie

W rodzinie opowiadało się, że 3 razy prababka była niemal non-stop w ciąży. Podobnie było jednak i z innymi moimi prababkami. Ta, która była panią na Saskiej Kępie, czyli moja 4 razy prababka Eufrozyna z Jopsów Szenk (1800-1893) miała… 17 dzieci. Wprawdzie jej córka, a moja 3 razy prababka, czyli Karolina z Szenków Neumann (1845-1962) miała tylko jedno i zmarła przy jego porodzie mając zaledwie 17 lat, ale już to jej jedyne dziecko, czyli moja 2 razy prababka Anna z Neumannów Przybytkowska (1862-1953) urodziła ósemkę. Była kobietą majętną, o wiele majętniejszą niż jej mąż Władysław Przybytkowski (1851-1933) obywatel m. Warszawy rodem z Kamionka. A jednak, gdy on po kielichu wskakiwał do Jeziorka Kamionkowskiego, by w przypływie ułańskiej fantazji płynąć wpław do domu rodziców, który stał w miejscu dzisiejszej fabryki Wedla, Anna stawała na brzegu krzycząc, by wracał, bo narobił jej dzieci i ma wobec niej obowiązki. Jakie? Po prostu być. W XIX wieku wdowa z dziećmi nawet, gdy miała pieniądze była narażona na szereg nieprzyjemności. A sępy pragnące naciągnąć ją na inwestycje, które mógłby doprowadzić ją do ruiny krążyły wokół czyhając, że w naiwności da się oskubać.

Rodzina Przybytkowskich

Kiedyś miłość i szczęście narzeczeńskie, jeśli nawet były, choć trzeba pamiętać, że pobierano się nie z miłości, a z rozsądku, to trwały krótko. Na dodatek macierzyństwo zaczynało się wcześnie i powtarzało wypełniając kobietom niemal całe życie.

Cały numer można pobrać tutaj: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2018/10.pdf

Udostępnij na:

Akt ślubu Józefa Wacława Gorczyckiego z Fidlerówną

Brat mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej Józef Wacław Gorczycki (oboje byli dziećmi Józefa Faustyna Gorczyckiego i Konstancji z Nieszkowskich) ożenił się z Aurelią Fidler. Oto ich akt ślubu z roku 1900, dzięki któremu wiem, jak nazywali się jej rodzice: Teofil Fidler i Izabela Truszkowska.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 16

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Szczegółów z życia swojego z mężem moim nie będę opisywać, bo nie jestem w stanie pisać o nim bez łez. Dziś mamy 21 listopada 1920 jest to druga rocznica śmierci mego ukochanego męża, nie umiem opisać tęsknoty, jaka mnie za nim ogarnia, dlatego przejdę niedługo w swoich wspomnieniach do dnia dzisiejszego. Napisałam, ze w Kaliszu mieszkałam stale, tam też przyjechała do mnie Matka moja i po dwóch latach zmarła 2 marca 1901 r. pochowaliśmy ją obok mojego Ojca w Malanowie. Ignaś zajął się całym pogrzebem, a syn mój Ignaś pojechał z ciałem, bo mąż mój był zaziębiony, a żaden z synów przyjechać nie mógł. Przed śmiercią za moją namową przyjęła katolicyzm, ale do dziś dnia nie wiem, czy jej to szczęście dało. Odczułam bardzo śmierć Matki, tym więcej, że nie byłam względem niej taką córką, jak być powinnam.

W roku 1914 Wandzia była narzeczoną i miał być ślub. W parę tygodni wybuchła wojna 1 sierpnia i Niemcy zburzyli Kalisz. Przebyliśmy ten straszny tydzień ciągłego strzelania w mieście. Strzelano z karabinów i z armat, a kiedy Kalisz był już prawie pusty i w czterech miejscach już się palił, wyszliśmy we troje, to jest mąż mój, Wandzia i ja 8 sierpnia 1914 r. wyszliśmy pieszo w jednych rzeczach z dwoma walizkami i węzełkami na plecach i odtąd straciłam już dom swój i zaczęło się dla mnie życie tułacze. Wprawdzie pojechaliśmy do Rosji do Franusiów i tam jeszcze lat parę przebyliśmy spokojnych u nich, gdzie Franuś był wicedyrektorem, a później dyrektorem w charkowskiej guberni w Rohoźnej[1], ale z ciągłym przeczuciem rewolucji, która nas w Rosji zastała. Jeszcze za życia Ignasia był pogrom obywateli przez chłopów. [2]Ja z chorym już wtedy mężem byłam wysłana najprzód do miasta, a dzieci na parę godzin przed najściem chłopów zostały przysłane do nas do Sum ze służącą. Franusiowie zaś zostali do ostatniej chwili. Pogrom chłopski był 17 stycznia 1918 r.

Rano przysłali Franusiowie trochę mebli. Ani stolarz Polak, ani fornal nie powiedzieli im nic o niebezpieczeństwie w Rohoźnie. Jeszcze nie ustawiło się dobrze mebli, kiedy spienionymi końmi saniami zajechały dzieci ze służącą Frasyną Małoruską. Jak zobaczyłam, że niesie jakiś zawinięty tobół, domyśliłam się zaraz całego położenia. Juleczek rozpłakał się i powiedział, że rodzice zostali, a jego wysłali, kiedy on nie chciał jechać, tylko z nimi być razem, choćby w niebezpieczeństwie W tym dziecku widać było tyle serca i odwagi, że było mi boleśnie patrzeć na łzy jego. Nie wiedzieliśmy nic o Franusiach. Przyjechał jeszcze Niemiec kucem (jeniec) i przywiózł owiniętego kołdrą i derką świeżo zabitego wieprza, ale i ten Niemiec nie umiał nas nic objaśnić o Franusiach, mówił tylko to, co i foczpan, austriacki poddany, że poszli do jakiejś chałupy. Wanduś nasza była wtenczas z nami. Przebyliśmy kilka godzin z mężem, Wandzią i Julkiem strasznego niepokoju o Franusiów. Dopiero o 8-ej pod wieczór przyjechali przebrani oboje. Franuś po żołniersku, Zosia w chustce z jakimś chłopem. Mieli zamiar nie wychodzić wcale. Franuś za jakimś interesem poszedł do kantoru, a Zochna za nim, bojąc się o niego, bo powiedzieli, że tego dnia będzie pogrom, gdy tymczasem nadeszła cała horda z przeciwnej strony i zaraz zaczęli strzelać do okien i rabować mieszkania. Wobec tego Franusiowie postanowili wyjechać. Jednak straże chłopskie koni im nie dały i wyszli pieszo do sąsiedniej wsi. Takiej dzikości, jaka okazał lud rosyjski, to trudno sobie wyobrazić, rabowali co mogli, a co nie mogli – niszczyli. Mieszkanie po pogromie było straszne. Zostały tylko papiery i książki porozrzucane, pokrwawione, bo jedno drugiemu wydzierało przy rabunku i jak się domyślam, wchodząc oknami, by prędzej rabować, pokaleczyli się szkłem. Styczeń i luty przeszły względnie spokojnie, mieszkaliśmy wszyscy w Sumach. Znać już było straszne chłopów ze wsi rozpasanie, zdawało im się, że świat do nich należy. Widziałam raz chłopa, który rozłożył się na saniach z głową do koni i w ten sposób jechał przez miasto kłusem, nie myśląc, że kogo rozjedzie lub swój własny łeb roztrzaśnie.

W marcu byli już bolszewicy w Sumach i zaczęło się znęcanie nad inteligencją. Były ciągłe areszty. 22 marca aresztowali moc właścicieli domów. 24 tegoż miesiąca zaaresztowali kilkaset osób, między innymi mego zięcia Franusia i sołdaci ze sztychami i kulomiotami zapędzili ich na dworzec.  Mieli niby być wzięci do kopania okopów, ale tak naprawdę po co i na co ich aresztowali, nikt nie wiedział. Szaro już było, gdy ich prowadzili na dworzec. Obydwie moje córki wybiegły, ale sołdaci na koniach zmusili je do wejścia do domu. Do jednej z nich wycelował żołnierz. Straszna to była chwila, kiedyśmy wypatrywali oknem Franusia między prowadzonymi. Z małą Wanduchną na rękach wyszłam do drugiego pokoju i siłą woli stłumiłam płacz, aby Julek nie domyślał się, że w tej chwili jego ojca prowadzą koło nas w takim niebezpieczeństwie. Po jakiejś chwili Zosieńka i Wandzia znów wybiegły. Wandzia wróciła po chwili zmuszona i przekonana przez Zosię, że nic jej pomóc nie może. Tymczasem Zochna poszła na dworzec dowiedzieć się cokolwiek o Franusiu i zanieść mu coś do jedzenia. Zostałam z chorym mężem, nie poszłam za Zosią, choć była w równym Franusiowi niebezpieczeństwie, musiała iść przez puste pole wieczorem na dworzec, w czasie, gdzie zakazane było wychodzić z domu, gdyż ogłoszony był stan wojenny. Według mnie Zosia powinna była pójść tam, gdzie jej mąż był w niebezpieczeństwie. Na dworcu z trudem dotarła do Franusia, może dzięki temu, że sztab był niemiecki i usłyszawszy, że mówią tym językiem, odezwała się do nich tak samo i uzyskała pozwolenie zobaczenia się z mężem. W drodze powrotnej spotkała dwóch żołnierzy bolszewickich, którzy okazali się być także Niemcami, nie wyzutymi jeszcze ze czci i wiary, czy tez mądrzy prowokatorzy między Rosjanami, z kulturą europejską dość, że zlitowali się nad samotną kobietą i odprowadzili wieczorem do samego domu. Rozmawiałam z nimi i pytałam, czy im nie żal ojczyzny, do której nie będą mogli powrócić, że się złączyli z wrogami swymi. Na to mi odpowiedzieli: „My wrócimy do Niemiec, jak już tam będzie bolszewizm”. Franusia szczęśliwie wypuścili z aresztu, a w parę dni przyszło wojsko niemieckie 2 kwietnia do Sum. W wilię dnia, to jest 1 kwietnia bolszewickie wojsko wyszło, ograbiwszy mieszkańców z czego się dało. Zatrzymali się koło stacji Bachmacz[3] i tam do nich strzelały wojska niemieckie. W tym czasie byłam w mieście z małym Juleczkiem, jak usłyszał huk armat, tak posmutniał i powiedział: „Tak mi żal babciu”. Dziwna rzecz, ale momentalnie domyśliłam się jego myśli, jednak spytałam czego. Odpowiedział mi: „Tych dwóch Niemców, może ich teraz zabili, tych którzy odprowadzili mamusię”. Ta wdzięczność dziecka za przysługę oddaną matce zrobiła mi duża przyjemność. W tym moim wnuku i chrześniaku jest serce, a jak jest serce, to i sumienie i prawość.

18 sierpnia tegoż roku wyjechała Wandzia nasza do Kraju na ślub swój z Antosiem Trzebuchowskim i wyjechała biedactwo bez nas. Wyprowadziliśmy ją z Franusiem, jak mogliśmy najlepiej, pod opieką przyjaciół z Sum i kuzyna Dzierżawskiego.

Po wyjeździe Wandzi mąż mój żył jeszcze parę miesięcy. Chorował ciężko w Sumach, skąd przyjechał do Rohoźny i tam ten zacny człowiek, Polak, mąż i ojciec zakończył życie 21 listopada 1918 roku o godzinie czwartej po południu. Przed śmiercią Ignasia przyszedł list, że Wandzia szczęśliwie zajechała do Warszawy. Przyjechał Antoś i wzięli ślub 10 września 1918 r. na Koszykach. Zacna to ciotka Kazimiera Wyganowska, pobłogosławiła im i nie dała uczuć braku najbliższych, którym wojna i choroba przeszkodziła być razem ze swymi dziećmi. Ten list o ślubie był ostatnią pociechą Ignasia na ziemi. Życzył sobie zawsze tego małżeństwa i tego jeszcze doczekał. Umarł w czasie niepokoju na Ukrainie, Niemcy zbierali się już do opuszczenia Rosji; mieszkańcy oczekiwali anarchii. W dzień pogrzebu mego męża Franuś wywiózł dzieci, do miasta, to jest małą Wandzię, dla bezpieczeństwa. Idąc za trumną, miałam chwilę jakby ulgi, że już nie żyje, nie cierpi, że jest bezpieczny, że żaden chłop ruski krzywdy mu zrobić nie może. Pochowaliśmy go na ruskim cmentarzu. Tam biedak został na obcej ziemi, nie ujrzał wolnej Ojczyzny, tej Ojczyzny swojej, za którą krwią walczył. W 63 r. był w powstaniu, służył pod Oksińskim[4], ranny był 8 maja[5] pod Rychłocicami[6], w majątku Trepki[7] w ziemi sieradzkiej.

Jeśli kiedy które z dzieci odwiedziłoby grób ojca swego, to wiedzcie, że leży w Sumach w Charkowskiej guberni na miejskim cmentarzu na końcu ulicy Petropawłowskiej, około korpusu kadetów. Wszedłszy na cmentarz idzie się prosto główną aleją około 400 kroków. Następnie na lewo, tam leży obecnie kilku Polaków. Grób wewnątrz kazał Franuś wymurować bardzo głęboko. Na wierzchu ogrodzona mogiła drewnianymi sztachetami. Stoi tu duży krzyż dębowy z napisem na tarczy dębowej. Wszystko to pomalowane na kolor popielaty jasny. Na tablicy krzyża napisałam: „Ignacy Tyblewski b. radca prawny Rzędu Gub. Zamęt dziejowy powrotu mu wzbronił do Kraju swego, którego krwią bronił. Służył zawsze wiernie Bogu i Ojczyźnie i za nią stęskniony umarł na obczyźnie. Ur. 1.VIII.1845 r. um. 21 listopada 1918 r. w Rohoźnej[8].

Jak tylko mogłam odwiedzałam grób jego na cmentarzu, zawsze myśląc, że znów go zobaczę, a tylko ta myśl mnie przerażała, jak przyjdzie mi żegnać ten grób przed wyjazdem z Rosji po raz ostatni, może już na zawsze. Wyjęłam raz notes i napisałam te kilka wierszy:

Mogiła męża taka mi droga
Pośród obcych w otoczeniu wroga.
I tę mogiłę pożegnać muszę,
Tak jak żegnałam za życia duszę.
Cóż na to robić, taka ma dola
I taka widać Boska jest wola.”

I jednak stało się inaczej. Wyjechałam, nie poszłam pożegnać mego ukochanego męża nad jego mogiłą, choć konie zadysponował mi Franuś na cmentarz na trzecią godzinę po południu, a o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa. Zabrali nas, naszego właściciela cukrowni Prianisznikowa i plenipotenta Otto, oficerowie Denikina. Odtąd myśleliśmy tylko, jak się wydostać do Kraju, gdyż już uciekaliśmy nieraz, ale powrót do Kraju nie był taki łatwy. Na pociąg biletu dostać nie było można. Po tygodniu blisko siedzenia w Charkowie, wyruszyliśmy do Polski, nie wiedząc, którą drogą się dostaniemy. Podróż ta trwała kilka tygodni i była ona dla mnie czyśćcem na ziemi. Cały czas patrzyłam na straszne umęczenie fizyczne i moralne tak drogich mi osób. Oboje Franusiowie myśleli tylko o dzieciach i o mnie. Sami byli zawsze na ostatnim planie. Franuś kilka tygodni literalnie się nie położył, spał siedząc. Zochna to samo. Dzieci oboje byli ciężko chorzy, w zimie, w niewygodzie, zadymionym wagonie towarowym, gdzie nas było 23 osoby, a  jednej strasznej nocy jeszcze kilkunastu opryszków owszawionych, przypominających katorżników.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dojechaliśmy do granicy polskiej. Wszyscy przejęci wdzięcznością dla Boga, zaczęliśmy się modlić. Zdawało mi się to niemożliwe, że to już Polska i nasze polskie wojska. Ja tym więcej byłam przerażona, że myślałam, iż moim dzieciom zrobię na wstępie przyjazdu do Polski kłopot i zmartwienie swoją śmiercią Jechaliśmy bowiem do Wołoczysk[9] szosą brukowaną dużymi kamieniami i tak mnie serce rozbolało, iż byłam pewna, że nie dojadę do Polski.

Najpierw  z naszymi dziećmi, nawet z naszą maleńka kruszyna w gorączce – Wandzią, zajechaliśmy do Ignasia 24.XII.1919 r. przyjechał do nas do Sosnowca i zabrał na Piaski[10]. Tam dostałam tyfusu plamistego, którym zaraziłam się w drodze i moja ukochana siostra Maryla pielęgnowała nas z zaparciem siebie. Było ze mną bardzo źle. 7 stycznia ksiądz dał mi ostatnie olejem św. namaszczenie. Obok mnie równocześnie leżał Ignaś na zapalenie płuc i hiszpankę. Byłam b. chora, ale pamiętam każde krwią splunięcie jego. Później zachorowała Gienia i mały ich Gieniuś na zapalenie oskrzeli. Zawsze sobie to mówię, że jeśli przywieźliśmy im hiszpankę, to w tym mieszkaniu było jeszcze nasze szczęście, bo u Ignasia nikt do nas nie miał pretensji. Ignasiowie byli wdzięczni, żeśmy do nich najpierw przyjechali. Teraz strach mnie przejmuje, że mogłam się rozchorować gdzieś u kogoś innego i komuś narobić strachu i ambarasu.

Zaraz po chorobie Wanduś moja przywiozła mnie z czeladzi na wieś do Siąszyc[11] , do matki jej męża, gdzie oboje Antosiowie jeszcze chwilowo po sprzedaży Siąszyc mieszkali. Stachna Trzebuchowska, stryjeczna siostra moja, a matka mego zięcia, serdeczny list do mnie z zaproszeniami napisała, i u niej jestem już przeszło rok z przerwami. Wandzia, jak matka o dziecko, tak myślała o mnie, abym na świeżym powietrzu na wsi przyszła do siebie i biedactwo, nie mając już własnego domu, przywiozła mnie do drugiej swej matki, takiej osoby, jakich niełatwo w dzisiejszych czasach spotkać można. Jest to jedna z tych cichych i szlachetnych istot, wychowanych w tradycjach naszych polskich matek, która w cichości przechodzi przez życie, rozlewając wokół siebie spokój. Daje wszystko z siebie: serce, swą pracę, myśl ciągłą o innych, nie żąda nic dla siebie. Często przychodzi na myśl, że może dlatego dopiero teraz mieć będę stałe lokum, abym Stasię z Gorczyckich Trzebuchowską mogła poznać bliżej i porównać ze sobą. Zobaczyć jej wyższość duchową nad sobą i ten zupełny brak egoizmu. Może Bóg chciał, abym zobaczyła, że są istoty na świecie, które w zupełności mogą się wyrzec swojego „ja”. Tacy ludzie bywają zwykle niedoceniani, nawet przez bliskie im osoby, choćby najlepsze, a pozbawione subtelności.


[1]               Rohizne – ukr. Рогізне wieś na Ukrainie k. Sum. patrz. przyp. 2. – przyp. MKP

[2]              Sumy (ukr. Суми) – miasto w północno-wschodniej części Ukrainy nad rzeką Psioł, przy granicy z Rosją, stolica obwodu sumskiego – przyp. MKP.

[3]              Bachmacz (ukr. Бахмач) – miasto na Ukrainie w obwodzie czernihowskim, siedziba władz rejonu bachmaczackiego. Miasto zostało założone w latach 60.-70. XIX wieku, w związku z budową Kolei Kursko-Kijowskiej i Libawsko-Romieńskiej – przyp. MKP.

[4]              Józef Oxiński h. Oksza (ur. 19 marca 1840 w Płocku, zm. 13 listopada 1908 we Lwowie), polski inżynier, dowódca oddziału powstańczego w powstaniu styczniowym w województwie kaliskim – przyp. MKP.

[5]              8 maja 1863 r. doszło pod Rychłocicami do potyczki, w której po stronie polskiej dowodził Józef Oxiński. Zginęło 38 powstańców. Kapelan oddziału o. Zefiryn Maria Strupczewski, bernardyn z Piotrkowa Trybunalskiego, podczas udzielania sakramentu na polu walki był wzięty do niewoli, torturowany i stracony. Na skraju wsi, przy szosie w 1983 r. odsłonięto obelisk na kurhanie z tablicą ku czci powstańców 1863 r. Obelisk ten jednak obecnie znajduje się na miejscowym cmentarzu – przyp. MKP.

[6]              Rychłocice – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie wieluńskim, w gminie Konopnica. Wieś letniskowa nad Wartą – przyp. MKP.

[7]              Kalwińska rodzina Trepków h. Topór – przyp. MKP.

[8]              Jadwiga Tyblewska pisze czasem w „Rohoznej”, a czasem w „Rohoźnej”, natomiast ja pamiętam, że mówiło się potocznie w „Rohoźnej” – przyp. E.T..

[9]              Wołoczyska (ukr. Волочиськ, trb. Wołoczyśk) – miasto na Ukrainie w obwodzie chmielnickim, siedziba władz rejonu wołoczyskiego. Miasto leży na lewym brzegu Zbrucza, na Wyżynie Wołyńskiej – przyp. MKP.

[10]            O tym przyjeździe opowiadała mi Matka następująco: `Na Piaskach odbywała się właśnie Pasterka w domu zbornym kopalni, ponieważ nie było jeszcze na Piaskach kościoła, kiedy do Ojca mojego podszedł jakiś człowiek, który dopiero co wszedł do prowizorycznego kościoła i coś mu powiedział do ucha. Matka zauważyła, że Ojciec się cały zmienił na twarzy i natychmiast wyszedł wyjaśniając matce sytuację. Okazało się, że Jadwiga Tyblewska wraz z wujostwem Frankami przyjechali i czekają na Ojca na stacji kolejowej w Sosnowcu. Ojciec natychmiast wziął konie z kopalni i pojechał po swoich. Zastał ich w wyjątkowo opłakanym stanie, w złym zdrowiu i fatalnie wyglądających Ponieważ wtedy wszyscyśmy chorowali i wymagali opieki, a z drugiej strony chodziło o to aby choroba zaraźliwa nie przedostała się na zewnątrz naszego domu, kopalnia dała nam specjalna pielęgniarkę oraz w ostrożny sposób zorganizowała dostarczanie dla nas żywności.

 

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 10

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Tym razem to przepisane notatki…

2014-02-08 19.32.31

20140228_142031

Konstancja z Kościesza Nieszkowskich Józefowa Gorczycka
(przepisane z kartki jej ręką pisanej)

  • Kącik (6 ½) 17-I-1846 – 24.IV.1852
  • Katowice (10) 24.IV.1852 – 24.II.1862 k./Myszkowa
  • Dąbrowno (3) 24.VI.1862 – 24.VI.1865 w pasie granicznym
  • Lgotka (7) 24.VII.1865 – 13.IV.1872
  • Częstochowa (1 ½) 12.IV.1872 – 15.I.1874
  • Żdżenice (2 ½) 15.I.1874 – 24.VI.1876 (pow. Turek)
  • Żuraw (2) 24.VI.1876 – 8.VI.1878
  • Kopiec (1) 1.VI.1878 – 1.VII.1879
  • Żdżenice (7) 1.VII.1879 – 15.VI.1886 (pow. Turek)
  • Tomiszowice (6 ½) 8.VII.1886 – 23.II.1893
  • Saratów (1) 17.IV.1893 – 27.VI.1894
  • Szeligi (4) 25.VI.1894 – 27.VI.1898
  • Kalisz 28.VI.1898
konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczycka h. Jastrzębiec

Ręką Jadzi z Gorczyckich Tyblewskiej: umarła 1901 3 III. Matka moja wypisała gdzie mieszkała przez część swego życia od dnia ślubu pisała razem z synem Franciszkiem. Nie jej ręką dalej pisane, bo tu już w Kaliszu życie skończyła.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich cz. 2

Czas na kolejną odsłonę pamiętnika córki Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza, czyli Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.

Przypisy wykonali najpierw: Eugeniusz Tyblewski (E.T.), potem Stanisława z Ruszczykowskich Krosnowska (S.K.), a potem ja (M.K.P.), ale w tym fragmencie chyba nie ma żadnego mojego przypisu.

Na początek znów przypomnę, jak wyglądała autorka.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska,
córka Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec
i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza.

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich Gorczycka

Matka moja pochodziła z rodziny kalwińskiej, Nieszkowscy przyjęli kalwinizm za czasów Zygmunta Augusta. Niejeden mógłby się dziwić, że w matki mojej rodzie, tak czysto polskim, powtarzało się imię August, otóż to było z tych czasów. Myślę, że za Jana Kazimierza, kiedy w 1658 r. w Polsce prześladowano protestantów i jeden z mych pradziadów, ostrzeżony przez konfederatów, że szlachta chce napaść i wymordować kalwińskie rodziny, wyjechał, a raczej uciekł do Niemiec i tam długie lata mieszkał, a nawet dzieci jego. Wtedy, wychodząc, dużo złota i srebra zatopił w Polsce w wodzie. Później wiele lat szukali, ale już skarbów nie było. W Polsce do mordów, do nocy św. Bartłomieja, jak we Francji, nie przyszło, tolerancja polska wzięła górę nad fanatyzmem religijnym. Jak musieli być wszyscy, a nawet i słożba, wrogo usposobieni do kalwinów, że uciekać musieli z domu własnego nocą i najmłodsze dziecko zostało na opiece krewnego katolika, bo niemożebne było zabrać dziecko, aby płaczem nie zdradziło całej rodziny. Straszne to musiało być dla rodziców. O tym dowiedziałam się od siostry mojej starszej, kiedy powiedziałam, że w kronice w klasztorze na Jasnej Górze jest wzmianka o zakonniku Nieszkowskim. Dziwiło mnie to, że z takiej rodziny kalwińskiej jeden był zakonnikiem. Na to odpowiedziała mi moja ukochana Maryla, że mogło to być jeszcze z czasów, kiedy Nieszkowscy byli katolikami, a jeśli później, to może było owo dziecko zostawione w czasie prześladowania w Polsce i wychowane po katolicku. Rodzina Matki mojej była bardzo nieliczna i wszyscy byli kalwinami. Odznaczali się zawsze wielka prawością, inteligencją, rycerskością, wielkim patriotyzmem. Będąc właścicielami majątków ziemskich, służyli zawsze w wojsku, a kiedy nastąpił podział Polski, walczyli później za wolność Ojczyzny. Rodzony stryj matki mojej Hieronim Nieszkowski po rewolucji 1830 r. emigrował do Francji i tam zmarł stęskniony za krajem.[1]
Obecnie żyjący brat mojej Matki także Hieronim Nieszkowski był uczestnikiem w powstaniu w 1863 r. i następnie długo więziony przez Moskali. W rodzinie Nieszkowskich jedna wada raziła mnie zawsze, to jest duma rodowa, a nawet powiedziałabym pycha, ale to było w ogóle w naszych polskich rodzinach u tak zwanych karmazynów.
Ojcu mojej matki było na imię Stanisław, wiem, że był masonem. Za młodu dziadek ożenił się z hrabianką Anną Rogalińską. Z tego małżeństwa był syn jedynak, który umarł kilkunastoletnim chłopcem; dokazując z lokajem spadł z płotu tak nieszczęśliwie, że coś sobie w krzyż zrobił. Matka zrozpaczona po śmierci syna niedługo zmarła. Dziadek drugą zonę miał stryjeczną siostrę Nieszkowską.[2] Z ta miał jedną córkę Elżbietę, przy której żona umarła, a dziadek ożenił się po raz trzeci z rodzoną siostrą drugiej żony Joanną Nieszkowską, to jest moją rodzoną babką.

joanna z kosciesza nieszkowskich kosciesza nieszkowska

Joanna Nieszkowska h. Kościesza

Babka moja Żaneta Nieszkowska (zawsze ją tak z francuska nazywały krewne), była postacią nadzwyczaj świetlaną.  Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo.[3]
Do lat dziesięciu babka Nieszkowska nie znała wcale polskiego języka, mówiła tylko po francusku i niemiecku. Być może dlatego do śmierci później używała zwrotów cudzoziemskich. W dzieciństwie zostawiana była często przez matkę swoją, która wyjeżdżała zwykle z mężem. Wiem, że prababka moja towarzyszyła mężowi podczas wojen napoleońskich. W ogóle prababka dużo przebywała w Paryżu i innych stolicach Europy. Z tego powodu przepadła nam sukcesja, bo nie mogła matka moja dowieść bliskiego pokrewieństwa z braku metryk, gdyż każdy prawie Nieszkowski rodził się zagranicą. Babka nie była bardzo szczęśliwa z mężem, miała troje dzieci: Konstancję – matkę moją, potem Paulinę za Ursynem Maleszewskim i Hieronima Nieszkowskiego ożenionego z Józefą Dzierżbicką.
Z rodziny bardzo nielicznej babki znałam tylko cioteczną siostrę jej Helenę Krąkowską i dzieci po drugiej siostrze Heleny Madalińskie. Stryjeczną siostrę miała tylko jedną Paulinę Nieszkowską za rosyjskim generałem Sobolewem. Dzieci wychowała po polsku. Syn umarł Kawalerem – Michał, Eliza wyszła za księcia Teniszewa, razem z nim przyjęła w Rzymie katolicyzm i siostrą (winno być: drugą córkę – przyp. S.K.) Paulinę, zamordowana w Warszawie dla rabunku. Prócz tych kuzynów nie znałam nikogo z rodziny babki Nieszkowskiej. Wychodząc za mąż, miała lat 30, doczekała się jednak prawnuków po dzieciach mojej matki. Umierając miała lat 90. Umarła w Warszawie u córki swej Pauliny Maleszewskiej i pochowana na cmentarzu kalwińskim w Warszawie. Do śmierci miała umysł przytomny, pamiętała dobrze daty historyczne, lubiła czytać gazety i każda jej rada, jaką mi udzieliła, przydała mi się w przyszłości.  W ostatnich latach zaniewidziała, a że była bardzo religijna, więc w każdą niedzielę jedna z sióstr czytała modlitwy i kazania z książek kalwińskich. Tak samo czytałyśmy gazety. Mając lat kilkanaście, wpadłam w manię pisywania wierszy i różnych nowel, wstydziłam się przyznać do tego, a tym bardziej przeczytać komu. Raz jednak, wiedząc, ze babka prawie nie widzi, włożyłam zeszyt do pisma „Biesiady literackie” i zaproponowałam, że przeczytam nowelę z tego pisma. Staruszka chętnie się zgodziła, a gdy skończyłam, zrobiła mi bardzo trafną uwagę, a nawet kilka w sposób nadzwyczaj delikatny, aby zbyt ostrą krytyką nieudolnego mego utworu nie obrazić mnie, po czym, spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się łagodnie i rzekła: „To moja wnuczka napisała, prawda?”

c.d.n. …


[1] Nie udało mi się poza pamiętnikiem Jadwigi Tyblewskiej potwierdzić wiadomość, że Hieronim Nieszkowski, powstaniec z 1830 r. był rodzonym stryjem Konstancji Nieszkowskiej. Wiem, ze miała stryjów Władysława-Aleksandra i Adama-Stanisława, ale ci chyba w powstaniu nie byli, gdyż wcześnie umarli. Nie ma jednak podstaw, by nie wierzyć autorce pamiętnika. (przyp. E.T.)

[2] Była nią Elżbieta Karolina Nieszkowska. Synowi Anny Rogalińskiej było na imię Hipolit. (przyp. E.T.)

[3] W ówczesnych czasach był to mankament tak istotny, że istotnie mógł spowodować niedojście małżeństwa do skutku. (przyp. E.T.) „Z opowiadań mojej matki wiem, że miłością Joanny z Nieszkowskich Nieszkowskiej był Pretwic (prawd. Pretwicz h. Gawron – przyp. MKP), człowiek z senatorskiego rodu (Prawdopodobnie kuzyn, gdyż praprababka była z domu Pretwicówna). Wobec tego musiała być inna przyczyna odmowy rodziców na małżeństwo. (przyp. S.K.) 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich cz. 1

Wśród rodzinnych pamiątek zachował się pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – rodzonej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Oryginał pamiętnika nie jest w moich rękach. Mam tylko maszynopis. W latach 70-tych pamiętnik przepisał na maszynie jej wnuk – Eugeniusz Tyblewski. Oryginał pamiętnika jest prawdopodobnie w rękach jego córki Moniki, która obiecała, że zajrzy do tych rodzinnych skarbów „w najbliższym dziesięcioleciu”. Przepisany pamiętnik wuj Eugeniusz opatrzył komentarzami. Potem pamiętnik został jeszcze raz przepisany, by zrobiło się z tego więcej egzemplarzy. Drugie przepisanie zrobiła ciotka Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska. Ona dodała swoje komentarze. Teraz pamiętnik przepisuję ja. Co jakiś czas tu zamieszczę jego fragment. Na początek pierwsza część, ale zacznijmy od zdjęcia autorki.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska,
córka Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec
i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza.

Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej

Dla mego Najdroższego Syna Ignacego te wspomnienia zostawiam

26.II.1920 r.

jozef faustyn gorczycki

Józef Faustyn Gorczycki

Kochałam bardzo Rodziców, Rodzeństwo i dalszą rodzinę, z wiekiem uczucie te we mnie się spotęgowało i dziś żałuję, że już nie żyją te osoby, któreby mi opowiedziały szczegóły z życia moich dziadów i babek. Z jakąż przyjemnością gawędziłabym dzisiaj z mą babką Nieszkowską, lub cioteczną jej siostrą Heleną Krąkowską, którą znałam, będąc bardzo młodą. Dzisiaj ona, jak inne współczesne jej osoby, dawno już w grobie. Dlatego nasunęła mi się myśl napisania mych wspomnień o rodzinie, a może kiedyś które z mych dzieci lub wnuków dozna podobnych do mnie uczuć i z przyjemnością te wspomnienia przeglądać będzie.
Pradziad mój ze strony Ojca, a jak dawniej mówili, pradziad po mieczu, Piotr Celestyn Gorczycki pochodził z rodziny szlacheckiej herbu Jastrzębiec. Mieszkał w majątku swoim w Malanowie w powiecie tureckim w ziemi kaliskiej. Pradziad Piotr Celestyn miał sześcioro dzieci, trzech synów: Antoniego, Leona i Tadeusza i trzy córki: jedną za Bożęckim, drugą za Racięckim, trzecią za Cieńskim[1]. Dwie ostatnie były bezdzietne. Synowie wszyscy trzej ożenili się z trzema rodzonymi siostrami Jasińskimi, z których dwie były bliźniętami. Pamiętam, jak jeszcze byłam na pensji, a raczej w gimnazjum i odwiedziłam siostrę stryjeczną Ojca Pelagię Dutkowską (córkę Leona G.) powiedziała mi wtenczas: „Powinnaś częściej do mnie przychodzić, ty pewno nie wiesz pokrewieństwa mego z twoim ojcem. Ojcowie byli rodzeni bracia, a matki rodzone siostry i w dodatku bliźnięta”. Ciotka była wdową i mieszkała w Kaliszu.
Najstarszy syn Piotra Celestyna Antoni był ojcem mego Ojca. Ożenił się z Franciszką Jasińską i miał troje dzieci: Cypriana, Józefa (mego Ojca) i córkę Salomeę. Bardzo mało wiem o moim dziadku Antonim, gdyż młodo bardzo umarł. Słyszałam tylko, że był zacnym człowiekiem i miał usposobienie nadzwyczaj łagodne, że nigdy służby surowo nie karał za przewinienia. Podobno, że kiedy służący zapomniał oczyścić mu obuwie, zawołał go, kazał mu usiąść na kanapie i najspokojniej sam przy nim oczyścił. Była to oryginalna kara w czasach jeszcze pańszczyzny, w czasach tak bezwzględnej surowości.
Ojciec mój Józef Faustyn Gorczycki urodził się w 1821 r. w mieście Turku, we dworku, który dziś jest plebanią dziekana.[2] Babka moja czasowo mieszkała tam; dawniej miasta miały ziemię i należącą do Turku dzierżawił dziadek mój Antoni.
Ojciec mój wcale nie pamiętał swego ojca, tylko starszy brat Cyprian, choć mały jeszcze chłopiec, cokolwiek przypominał sobie. Utkwił mu też żywo w pamięci ślub matki z ojczymem Teodorem Doruchowskim. Były wtedy jeszcze te troje dzieci bardzo małe. Zostały w dodatku po swoim ojcu, lecz na to ich mienie liczył Teodor Doruchowski. Sam nie mając nic zgoła, ożenił się z matką mojego ojca z Jasińskich Franciszką Gorczycką, której trudno było majątkiem własnym i dzierżawą samej zarządzać. Dlatego zdecydowała się na to małżeństwo. Nie wierzę, aby Teodor Doruchowski ożenił się z miłości, nie tylko dlatego, że wiem, że później żonę zdradzał, ale, że mógł o sierotach w dzień swego ślubu odezwać się tak pogardliwie, że brat starszy mego Ojca do śmierci to odezwanie pamiętał, był taki mały, a tak się zraził taką brutalnością i brakiem serca, że go już nigdy nie tylko nie kochał, ale nie lubił nawet. Szczęśliwe te dzieci, gdzie matka nie szuka już własnego szczęścia, a żyje tylko dla dzieci pomimo młodego wieku swego.
Nic dziwnego, że stryj mój i później nie przekonał się do ojczyma, gdyż ten ostatni nie chciał pasierbów wyżej kształcić, jak skończyli szkołę w Kaliszu, jak doszli do pełnoletności, dał im mniej majątku ich własnego, aniżeli swoim dzieciom, a było tych dzieci z drugiego małżeństwa matki mego Ojca: syn Feliks ożeniony z Wandą Kokczyńską, córka Apolonia za Apolinarym Kokczyńskim, Wiktoria za Dłużniakiewiczem, Maria za Alfonsem Rembowskim, Teodora za Leopoldem Chrzanowskim, Aniela za Franciszkiem Kokczyńskim, Emilia za Godzimierzem Rudnickim. Był jeszcze syn Roman umysłowo chory.
Miał zatem mój Ojciec ośmioro rodzeństwa przyrodniego. Ojciec kochał to rodzeństwo, szczególnie siostrę Wiktorię Dłużniakiewiczową i Anielę Kokczyńską. Matka mojego ojca była nadzwyczaj religijna, dożyła późnego wieku i prawie nigdy nie chorowała. Słyszałam, że jeśli czuła się czasem niezdrowo, to nigdy nie radziła się doktora, tylko jechała do Częstochowy na Jasną Górę do klasztoru i zawsze wracała zdrowa. Wiara w przyczynę N. Marii Panny ją uzdrawiała. Jeździła zwykle całym dworem, zabierała dzieci, kucharza, służące i często kogoś z rodziny. Mieszkała zawsze w Kaliskiem w Malanowie lub w Żdżenicach.
W dzień swojej śmierci (a miała lat już koło 80) była na nabożeństwie w Malanowie, poczem na obiad do siebie do Żdżenic przywiozła księdza. Nie czuła się wcale chora, nagle zrobiło się jej słabo, obecny ksiądz tyle, że zdążył dać rozgrzeszenie i najspokojniej życie zakończyła.
Ojciec mój, ukończywszy szkołę wojewódzką w Kaliszu, odbył praktykę gospodarską i w dwudziestym piątym roku ożenił się z Konstancją Nieszkowską dnia 17 stycznia 1846 r. Ślub brał tylko w kalwińskim kościele, bo tak życzyła sobie rodzina mej matki, a czym podobno była zmartwiona matka mego Ojca.
Ojciec kupił wieś Kącik w piotrkowskiem od matki żony, to jest od babki mojej Joanny Nieszkowskiej, naówczas już wdowy. c.d.n. 


[1] Dokładniej należy podać: Balbinę za Bożęckim (Borzęckim S.K.). Martynę za Racięckim i Teklę za Cieńskim. Martyna i Tekla były bezdzietne. (przyp. E.T.)

[2] Dokładniejszej daty urodzenia Józefa Faustyna Gorczyckiego nie udało mi się dotąd ustalić. Przyjmuję rok podany przez Jadwigę Gorczycką, chociaż Stefan Skawiński podaje rok 1820. Dokładny możliwie życiorys Józefa Faustyna podaję w innym miejscu. (przyp. E.T.) Ustalono: 15.II.1821 (przyp. S.K.)

Udostępnij na: