Archiwa tagu: pamiętnik

Byle do Polski

W 21 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. Byle do Polski. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Byle do Polski

11 listopada uznawany za dzień odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli jest tak naprawdę datą umowną. Zrodzona w 1918 roku na nowo Polska nie miała jeszcze ustalonych granic, których formowanie zajęło odradzającemu się państwu przeszło dwa lata. W tym celu odbyły się plebiscyty w 1919 roku na Górnym Śląsku, a w 1920 na Warmii i Mazurach. Z kolei o wschodnie granice trzeba było walczyć z bolszewickim najeźdźcą. Jednak już od 1918 roku zaczęli wracać do kraju Polacy, którzy przed I wojną światową, a także na jej skutek byli rozproszeni po rosyjskim imperium. Jak wyglądał ich powrót?

W rodzinnych archiwach mam dwie wstrząsające, nigdy niepublikowane relacje. Autorką pierwszej jest Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, rodzona siostra mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Jadwiga w 1914 roku wraz z rodziną uciekła w głąb Rosji z płonącego Kalisza niczym bohaterka „Nocy i dni” Barbara Niechcic z powieściowego Kalińca. Wraz z mężem Ignacym Tyblewskim, córkami, zięciem i wnukiem zamieszkali niedaleko miasta Sumy w majątku Rohoźna – dziś na terenie Ukrainy. Tam zastała ich rewolucja październikowa. Jadwiga w swoim pamiętniku opisała między innymi opowieści o bolszewikach, którzy znęcali się nad inteligencją i niszczyli wszelkie dobra materialne jak np. książki, których znaczenia nie byli w stanie zrozumieć. Tam na obczyźnie, niedługo po wkroczeniu na ten teren wojsk bolszewickich, w listopadzie 1918 umarł jej mąż. Sama Jadwiga wraz z córką Zofią, zięciem Franciszkiem Kokczyńskim, wnukiem Juliuszem i niespełna roczną wnuczką Wandą zdecydowała się na powrót do kraju pisząc po latach:

o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa. Zabrali nas, naszego właściciela cukrowni Prianisznikowa i plenipotenta Otto, oficerowie Denikina. Odtąd myśleliśmy tylko, jak się wydostać do Kraju, gdyż już uciekaliśmy nieraz, ale powrót do Kraju nie był taki łatwy. Na pociąg biletu dostać nie było można. Po tygodniu blisko siedzenia w Charkowie, wyruszyliśmy do Polski, nie wiedząc, którą drogą się dostaniemy. Podróż ta trwała kilka tygodni i była ona dla mnie czyśćcem na ziemi. Cały czas patrzyłam na straszne umęczenie fizyczne i moralne tak drogich mi osób. Oboje Franusiowie myśleli tylko o dzieciach i o mnie. Sami byli zawsze na ostatnim planie. Franuś kilka tygodni literalnie się nie położył, spał siedząc. Zochna to samo. Dzieci oboje byli ciężko chorzy, w zimie, w niewygodzie, zadymionym wagonie towarowym, gdzie nas było 23 osoby, a jednej strasznej nocy jeszcze kilkunastu opryszków owszawionych, przypominających katorżników.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dojechaliśmy do granicy polskiej. Wszyscy przejęci wdzięcznością dla Boga, zaczęliśmy się modlić. Zdawało mi się to niemożliwe, że to już Polska i nasze polskie wojska. Ja tym więcej byłam przerażona, że myślałam, iż moim dzieciom zrobię na wstępie przyjazdu do Polski kłopot i zmartwienie swoją śmiercią Jechaliśmy bowiem do Wołoczysk szosą brukowaną dużymi kamieniami i tak mnie serce rozbolało, iż byłam pewna, że nie dojadę do Polski.

Najpierw z naszymi dziećmi, nawet z naszą maleńka kruszyna w gorączce – Wandzią, zajechaliśmy do Ignasia (syna Jadwigi, który pracował jako inżynier w kopalni w Czeladzi) 24.XII.1919 r. przyjechał do nas do Sosnowca i zabrał na Piaski. Tam dostałam tyfusu plamistego, którym zaraziłam się w drodze i moja ukochana siostra Maryla pielęgnowała nas z zaparciem siebie. Było ze mną bardzo źle. 7 stycznia ksiądz dał mi ostatnie olejem św. namaszczenie. Obok mnie równocześnie leżał Ignaś na zapalenie płuc i hiszpankę. Byłam b. chora, ale pamiętam każde krwią splunięcie jego. Później zachorowała Gienia i mały ich Gieniuś (dzieci Ignacego) na zapalenie oskrzeli. Zawsze sobie to mówię, że jeśli przywieźliśmy im hiszpankę, to w tym mieszkaniu było jeszcze nasze szczęście, bo u Ignasia nikt do nas nie miał pretensji. Ignasiowie byli wdzięczni, żeśmy do nich najpierw przyjechali. Teraz strach mnie przejmuje, że mogłam się rozchorować gdzieś u kogoś innego i komuś narobić strachu i ambarasu.

Jadwiga wróciła do Polski zanim wybuchła wojna polsko-bolszewicka, która na dłuższy czas odcięła rodaków od odradzającej się ojczyzny. Ich powrót był możliwy dopiero po kończącym ją traktacie ryskim. Był to jednak powrót o wiele tragiczniejszy od tego, co opisała Jadwiga. Jednym z wracających był mój dziadek Bronisław Piekarski. Wracał na przełomie lat 1921/1922 z Baku niczym bohater „Przedwiośnia” Cezary Baryka. W drodze powrotnej towarzyszył mu rodzony brat Czesław Piekarski. Obaj młodzieńcy (jeden dwudziesto-, a drugi dziewiętnastoletni) nie mogli wrócić do rodzinnej Warszawy, bo nie mieliby się tam gdzie zatrzymać. Ich ojciec Ludwik Piekarski z matką Zofią z Ruszczykowskich i młodszym bratem Zbigniewem wracali do kraju statkiem przez Morze Czarne. Cała rodzina umówiła się na spotkanie w Koniecpolu. Tam wszystkich oczekiwała babka, teściowa i matka w jednej osobie, czyli Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska. Dziadek swój powrót opisał na czterech stroniczkach. Te zapisane drobnym maczkiem notatki są wstrząsającym świadectwem tego co widział. Dowodem na to, że nie wszyscy nasi rodacy mieli szczęście i dotarli do kraju cali i zdrowi.

(…) szare tłumy naszych rodaków wystawionych na pastwę tak zwanych „Czerezwyczajek i osobnych oddziałów” obficie zabarwiających blednący sztandar rewolucji szkarłatem krwi i ciemiężonego z sterroryzowanego ludu, zaczęły się uciekać do miast oblegających sowieckie urzędy ewakuacyjne registrując się i oczekując pierwszych transportów do ukochanej ziemi Rodzicielki. Zdawało by się że nic prostszego być nie może jak po załatwieniu wszystkich formalności związanych z kontrolą dokumentów mającą trwać w myśl układu o repatriacji zaledwie 20 dni i ogłosić spisy i po naładowaniu do echelonów wysłać rodaków naszych na zachód ku Polskiej granicy.
Lecz władze sowieckie nic i nigdy nie robią we wskazanym terminie.
Podobnie rzecz się przedstawia i w wypadku repatrjacji. Rodacy nasi pozbawieni wszelkiej opieki, albowiem delegacje polskie w Moskwie, Charkowie i Kijowie są wprost bezsilne wobec ignorujących je władz sowieckich, zmuszeni są wyczekiwać całemi miesiącami aż grupa demagogów-biurokratów raczy wziąć na siebie pracę przejrzenia spisów i zatwierdzania takowych, otwierając wymęczonym i wyzbytym z mienia rodakom perspektywę oczekiwania łaski wysłania ich do ojczyzny.
Oczekiwanie na załatwienie spisów i naładowania do echelonów trwa po 3-4 miesięcy w warunkach przechodzących pojęcie ludzkie.
Repatrianci pomieszczani przez władze ewakuacyjne do starych budowanych jeszcze za czasów caratu drewnianych nawpół rozwalonych baraków, absolutnie nieopalanych i posiadających często zamiast okien plecionki z liści mrą setkami z głodu, chłodu i chorób zakaźnych tak, że wypadki wymierania całych rodzin złożonych często z 7-8 osób stały się rzeczą stojącą na porządku dziennym, a co gorsza zostają często 4-5 letnie sieroty skazane wskutek swej niezaradności na śmierć jeszcze straszniejszą bo śmierć z głodu. Podobne dramaty przestały już wzruszać serca towarzyszów niedoli.
Wbrew „Układowi o Repatrjacji” prawie że nie karmieni albowiem tylko dzieci i wdowy otrzymują od czasu do czasu bo zaledwie 2-3 razy tygodniowo obiad złożony z talerza rozgotowanej w wodzie kaszy i ½ funta chleba ze słomą sieczka i patykami przywożonego nieraz na wozie służącym zarazem i do wywożenia trupów bez trumien, często osób umarłych na choroby zakaźne, rodacy nasi zmuszani są wyprzedawać resztki mienia swego ocalałego od rekwizycji ściślej grabieży wszechwładnej krwawej czerezwyczajki, pająkom w ludzkiej postaci – żydom, płacącym często zaledwie 1/5 część wartości.
Pomimo szerzących się chorób zakaźnych jak tyfus plamisty, brzuszny, czerwonka itp. Repatrianci pozbawieni są opieki lekarskiej, albowiem lekarze sowieccy mający za obowiązek leczenie tak zwanej (nieczytelne) swołoczy, ograniczają się do zajrzenia przez okna baraku do środka i rzucenia krótkiego zapytania „bolen” i następującego po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi rozkazu „w bolnicu”.
Szpitale sowieckie przeznaczone dla repatriantów najzupełniej nieopalane, pozbawione niezbędnych miejsc do załatwiania potrzeb fizycznych człowieka, utrzymane w warunkach nie odpowiadających najhumanitarniejszym wymaganiom higieny, pozbawione szpitalnej bielizny i niezbędnych lekarstw nazywane przez rodaków naszych „przedsionkiem śmierci” budzą strach paniczny, tak że umieszczanie chorych stan zdrowia których wymaga często troskliwej opieki lekarskiej odbywa się siłą.
Nic też dziwnego że zdarzają się wypadki ucieczki chorych mających do 40 stopni gorączki w mrozy dochodzące do 30 stopni z tak utrzymanego szpitala w jednej bieliźnie spowrotem do kozaków gdzie temperatura rzadko kiedy bywa wyższa od 10 stopni poniżej zera.
Jako widomy skutek podobnie troskliwej opieki lekarskiej dają się widzieć odbywające się 3-4 razy a nawet więcej pogrzeby na widok który serce się ściska z żalu i rozpaczy.
Trup rzucony na saneczki ciągnione to przez ojca to przez matkę, siostrę lub brata a często przez małe dzieci to liczące najwyżej 10 lat, nakryty płachta z leżącą na niej łopatą i toporem i zamiatający śnieg gołemi piętami przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, na widok którego człowiek zaciska tylko pięści gniewie bezsilnym na władze sowieckie stawiające rodaków naszych narówni a nawet niżej od bydląt.
Nic też dziwnego, że skazani na życie w tak okropnych warunkach rodacy nasi umierają tysiącami użyźniając kośćmi swemi ziemię na obczyźnie, tak że nareszcie kiedy bezduszny biurokrata sowiecki zatwierdzi spisy i te zostają ogłoszone, połowa ludzi z danych spisów albo wymarła albo jest tak ciężko chora że jechać pomimo najszczerszych chęci nie może.
Ale z nadejściem spisów jeszcze niedola rodaków naszych się nie kończy. Jeszcze mają przed sobą oczekiwanie na wagony których władze sowieckie prawie że im dać nie mogą albowiem wszystkie stacje są wprost zawalone wagonami ale rozbitymi doszczętnie.
Wagony towarowe którymi jadą nasi rodacy często po dwa do trzech tysięcy wiorst do ostatniego czasu wcale nie były opalane tak że podczas mrozów dochodzących w Bolszewji do 40 stopni zdejmowano na większych stacjach z echelonów liczących do 2000 osób po 20 trupów.
Nareszcie zdziesiątkowani, wyzbyci z mienia i pieniędzy zmęczeni moralnie i zrujnowani materialnie rodacy nasi przybywają do Kraju oczekując w pierwszych dniach pobytu swego w Polsce pomocy.
I pomoc ta została zorganizowana na grosz publiczny.
Ale dla rozszerzenia tej pomocy jest nieodzowna szeroka i nieustająca ofiarność publiczna.
W takim to celu została ogłoszona z inicjatywy marszałka sejmu Wojciecha Trąmpczyńskiego dwutygodniówka na repatryjantów kiedy wszyscy obywatele złożą grosz wdowi na powracających z przedsionka piekieł rodaków.
I trzeba przyznać, że pomoc ta zorganizowana na tak małe jak dotychczas środki dźwigające z nędzy naszych braci rodaków, że Rodacy nasi po przybyciu do Równego i Baranowiczów są karmieni i zaopatrzeni w odzież, często nawet wspomagani pieniężnie tak że po przybyciu na miejsce stałego zamieszkania mogą wziąć się do pracy uczciwej i stanąć w szeregu z resztą Rodaków aby pracować nad odbudowaniem zrujnowanej przez pożogę wojny europejskiej i najazd hord bolszewickich ukochanej nam Ojczyzny.

W przyszłym roku minie sto lat od momentu, gdy Polska zaczęła pojawiać się na mapie Europy, kształtując swoje granice. Doczekało jej piąte pokolenie, ale zobaczyli na własne oczy nie wszyscy. Historycy spierają się o dokładnie liczby, ale szacują, że do odrodzonego jak Feniks z popiołów kraju zza wschodniej granicy wrócił co dziesiąty Polak.

Numer mieszkańca: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2017/21.pdf

Udostępnij na:

Powstanie przeżyła – zginęła pod kołami

To artykuł, kóry ukazał się w sierpniowym numerze miesięcznika Stolica. Redakcja musiała dokonać skrótów, by zmieścił się na 3 stronach. Tu w wersji pełnej.

Stolica_09-2015_okladka Stolica_09-2015_Page_03-1

powstanie1 powstanie2

Wśród wielu pamiątek rodzinnych jest niewielka koperta podpisana: Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska. W środku pozornie nic nie warte skrawki papierków, notesy z wierszami, święte obrazki, jakieś świstki, dokumenty, zaświadczenia i… kilka kartek napisanych równym pismem zatytułowanych: „Ze Skrzyneckich Zofia Ruszczykowska – Wspomnienia z Powstania”.
Ich autorka była bratową i jednocześnie cioteczną siostrą mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Miała jedyną córkę – Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską, która zmarła bezdzietnie i cały majątek w testamencie zapisała mojemu Ojcu – Maciejowi Piekarskiemu. Ten „majątek” to były setki dokumentów. W tym – ta koperta. A w niej – te wspomnienia.

zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 1 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 2 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 3 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 4 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 5 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 6 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 7 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 8 zofi ze skrzyneckich ruszczykowskiej wspomnienia z powstania 9

1 VIII. O godz., 17. Gdy się zaczęły silne i gęste ostrzały, zeszłam na parter i tam mieszkałam do 4. IX włącznie. Codziennie byłam u siebie, coś stamtąd zabierałam, prałam, ale w ostatnich dniach, ile razy weszłam na górę, zjawiały się samoloty. Na ogół trzymałam się dobrze duchowo, krzepiłam ducha w innych, chociaż czułam straszny niepokój o Stenię[1]. Prowadziłam walkę ze sobą, ale Bóg mi pomagał. Całe otoczenie było dla mnie bardzo dobre. Z całym domem zżyłam się. Opuściłam komunię świętą w pierwszy piątek i pierwszą sobotę miesiąca. W sobotę napadł mnie strach, całą noc nie spałam. W niedzielę 6. VIII poszłam do kościoła przez dwa podwórza, ulicę Dobrą i następnie dwa podwórza. Przystąpiłam do spowiedzi i komunii. Bóg zesłał dla mnie spokój, który nie opuścił mnie aż dotąd. Często bywałam w kościele, przechodząc Dobrą przekopem pod szynami. Poza tym ksiądz pięć razy dziennie miał msze w korytarzu biblioteki. Ostatni raz – 3 września, w przeddzień naszej ucieczki, przedostatni – w dniu imienin Córuchny, Franusia przyjęła komunię na intencję Steni, a kilka osób składało mi życzenia. Pierwsza pani Krukowska, potem generałowa. Nigdzie nie chodziłam poza kościołem, raz tylko przeszłam przez tunel do p. Rymarkiewiczowej (zdaje się było to 25. VIII.) Miałam dwie wizyty Stefana[2], którego zaskoczyło na pl. Dąbrowskiego – a także Lula przyszła, na chwilę po niej Jarek. Listy miałam od Luli i od Freda, który potem doniósł mi, że jest ranny. B. żałuję, że nie odważyłam się go odwiedzić, ale stanęło mi to na przeszkodzie, ze spadłam ze schodów i potłukłam się. Miałam okazję bezpośrednią do niego. Przysłał mi raz trochę miodu prawdziwego, potem 200 zł, na razie niepotrzebne. Odżywiałam się dobrze. Trudno mi było na górze gotować, ale stopniowo znosiłam zapasy swoje do Zosi, brałam też co dzień śniadania, obiady i kolacje z RGO (po 3 zł dziennie). Nastroje były różne. Częściej wesoło. Robiłam, co chciałam i do obowiązków społ. należało dyżurować w bramie w dzień. Młodzi dyżurowali w nocy i na górze. 4. IX zrobiło się gorąco. Atakowano elektrownię, która zapaliła się, Nr 62 zawalił się, a światło zgasło. Trzeba było zejść do schronu i tam nagle komendant powiedział, aby opuścić dom. Wszyscy się spieszyli, nie mogłam wpaść na górę. Nie było czasu nawet namyślać się, co zabrać. Wzięłam te pakunki, co miałam pod ręką. Dziewczynki radziły mi zostawić teczkę Steni, że ciężka, ale się uparłam. – Wyszłyśmy piwnicami – w jednej upadłam i mocno stłukłam bok, co czułam przeszło 3 tygodnie. Zatrzymaliśmy się na Kopernika i tam przeszła noc. Rano zaczęto rzucać bomby na tamtejsze domy. Uciekliśmy przez aleję Sikorskiego na Bracką 3 i stamtąd po 1 w nocy wysłałam 2 panienki na zwiady do Ziutków[3], którzy b. serdecznie zaprosili mnie do siebie.
6. IX zjawiłam się na Koszykowej. W dwa dni po mnie przyszli pp. Stefanostwo P[4]. z synem. Lora[5], Ziutek i ci troje mieszkali na I. p. w mieszkaniu Janusza[6] (o którym nic nie wiemy), a ja z wujenką na III p. Opiekowałam się Wujenką i pomagałam Stefanowej w gospodarstwie. Wychudłam bardzo, gdyż ze względów przezorności były wydzielane b. małe porcje. Osłabiłam się ogromnie. Trzeba przypomnieć, że stamtąd 3 razy byłam Mszach na Marszałkowskiej 48 – piwnicami i schronami, za każdym razem w innym mieszkaniu – wreszcie utworzono na Koszykowej 28 stałą Kaplicę z Najświętszym Sakramentem. Mogłam więc z łatwością bywać co dzień na mszy i przystępować do Komunii Świętej. Na intencję Steni – co mnie pocieszało ogromnie. 1 X. był w tej kaplicy ślub. Stefan był u Ziutków. 1 i 2 X nie chciał opuszczać Warszawy. Wreszcie 2 X. trzeba było opuścić Warszawę. Ziutek miał się zając Lorą, którą zapewne przeniesiono na noszach. Wujenkę powierzono mojej opiece. Część papierów i aparat fot. Zostawiłam w torbie Zosi w piwnicy – gdyż byłoby mi za ciężko. Nie wiedziałam, że Wujenka jest aż tak słaba. Musiałam nieść i jej rzeczy oraz zapasy żywności i jeszcze przyczepiła się do mej ręki, żeby ją prowadzić. Szłyśmy prosto ul. Śniadeckich, b. wolno z powodu nogi Wujenki. Poza tym były trudności przechodzenia przez liczne barykady, przy wąskich przejściach tworzyły się zatory. Szłyśmy do Dw. Zach, później bez barykad, ale sił mniej. Trzeba przyznać sprawiedliwie, że patrole niemieckie pomagały Wujence, a tym samym mnie. Na kilometr przed dworcem udało się wsiąść na wóz. O 11. wieczorem załadowano nas do wagonów bez dachu i zawieziono do Pruszkowa. Tam też trzeba było iść – nie tak wprawdzie daleko – ale też nie blisko, a Wujence było trudno, mnie z paczkami, w których mieściło się też trochę potrzebnej żywności – ciężko. Wreszcie doszłyśmy do baraku zatłoczonego bez żadnych ławek i tak spędziłyśmy I noc na zbyt małych pakunkach. Do kawy i chleba były takie ogonki, że trzeba było zadowolić się swoimi zapasami t.j. chlebem (pokruszonym), herbatnikami i cukrem. Około południa załadowano nas do węglarek bez dachu, zabłoconych i b. ciasno, jeszcze gorzej niż w baraku. Nie od razu pociąg ruszył, nie wiedzieliśmy dokąd nas wiozą – zawieziono nas do Starachowic i nie od razu pociąg otworzono. Spędziłyśmy tak II noc, często moknąc. Strasznie żal było mi Wujenki, obawiałam się, że jej żywej nie dowiozę.  Przy Krzyżu opadły mnie czarne myśli, przypuszczałam, że i ja żywa nie wrócę, ale starałam się pogodzić z losem. Gdyśmy czekali na wyładowanie, ludność rzucała nam po trochu: to chleb, to jabłka, to cebulę, a także podawała – choć z trudem, bo wysoko – ciepłą kawę. Wreszcie wypuszczono nas i można było spokojnie i swobodnie chodzić po miasteczku. Wujenkę z rzeczami zostawiłam w gmachu kina, sama szukałam po mieście czegoś do jedzenia i spotkałam księdza, który nastręczył nam mieszkanie. Tj. oprócz mnie jeszcze 8 innym osobom. Wróciwszy do Wujenki, zauważyłam, ze pamiętam tylko numer, a zapomniałam ulicy. Nie podobało mi się, że II piętro, schody okropne i dość daleko od dworca. Zdecydowałam, że najlepiej zostać w „kinie”, bo blisko, bez żadnych schodów i ciepło. Czułam straszne zmęczenie. Chodziłam znów po mieście i czekałam na deszczu w ogonku (udało się dostać mleko) na obiecaną zupę – zamiast niej dano maślankę grzaną, z której Wujenka była niezadowolona. Potem znów czekałam, gdyż miała być zupa, ale mało nie doczekałam się, zabrakło. III noc była najlepsza. Obiecali słomę, ale nie dali. Siedziałyśmy na krzesełkach. Nazajutrz czekałam na kawę, której nie dowieźli, ogonek się nie zmniejszał – wzięłam szczęśliwie z niedaleka za pieniądze. To samo zrobiłam z obiadem, tym bardziej, ze moc czasu zajęła mi rejestracja. W ogóle tak byłam zajęta, że nie mogłam nawet wpaść do Kościoła. Opuściłyśmy Starachowice wieczorem. Czekałyśmy kilka godzin na pociąg. Wreszcie dostałyśmy się do pasażerskiego, więc z dachem. W Skarżyskach trzeba było wysiąść i spędzić tam IV noc na dworcu siedząc na ławce. Tu kupiłam bilety do Łowicza. Przyszedł pociąg. Trzeba zaznaczyć, że wszędzie kogoś Pan Bóg zesłał, kto mi pomógł Wujenkę wsadzić do wagonu oraz wysadzić. Ledwie weszłyśmy do wagonu, zauważyłam brak torebki, w której było trochę grosza, książki do nabożeństwa, a co najważniejsze: dowód osobisty i bilety. Pomogła mi p. Oleńka Sikorska, że zostawiła wagon otwarty, a ja popędziłam – dość daleko na dworzec modląc się pokornie do św. Antoniego. Uważam za cud, że torebka spokojnie leżała na ławce i ja nie spóźniłam się.  Oleńka ustąpiła mi miejsca. Ona zna p. Marię Kur i właśnie jechała do Radomska. W wagonie natłoczyło się i dojechałyśmy do Koluszek, gdzie znów przesiadanie. Przegapiłyśmy z powodu jedzenia jeden pociąg, wieczorem trafiłyśmy na towarowy, ale z dachem i doskonale na ławce siedząc dojechałyśmy do Skierniewic. Pociąg przyjechał na dworzec. Wujenka musiała znów z trudem dla siebie i dla mnie przejść, mówiąc, ze nie może, jednak doszła. Stosunkowo niedaleko było potem do miejsca, gdzie staje miejscówka łowicka. Pomogła nam w tym znów dobra dusza. Dojechałyśmy szczęśliwie, ale ze spóźnieniem. Przeszła godzina policyjna, więc trzeba było V noc spędzić na dworcu w zimnym westybulu bez krzeseł. Domęczyłyśmy się tak do białego dnia, dorożki ani koni w ogóle nie było. Zostawiłam Wujenkę z częścią rzeczy. Sama poszłam do Zosi. Chciałam wrócić po Wujenkę, gdyż przekonałam się, ze są na miejscu, choć mieszkanie zmniejszone, a gości pełno. Zosia zatrzymała mnie, a po Wujenkę i resztę rzeczy poszła Wandeczka ze służącą. We dwie pieszo zaprowadziły ją. Tu dowiedziałam się, ze moja Córuchna żyje. Była tu, a jest obecnie w Skierniewicach. Dzięki Bogu. „Wycieczka krajoznawcza” skończyła się 7 X w dniu M.B różańcowej, zarazem I sobota miesiąca. Opuściłam więc znów I piątek i I sobotę, ale byłam w drodze i przyjechałam wyczerpana, zgarbiona, z bólem karku i pleców. Chce jak najprędzej jechać do Steni, muszę jednak trochę wyspać się, odpocząć, a także wyprać wszystko i wyreperować.

zofia ze skrzyneckich ruszczykowskaAutorka wspomnień spisanych na gorąco w 1944 roku na kilku wyrwanych z notesu kartkach, czyli Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska ur. 24 sierpnia 1878 roku była córką literata i dziennikarza Antoniego Skrzyneckiego oraz Marii z Gorczyckich I-voto Skawińskiej II-voto Skrzyneckiej. Wdowa po urzędniku Stanisławie Ruszczykowskim, który zaginął bez wieści w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Na ich ślub musiał zresztą dawać zgodę Watykan, gdyż Stanisław Ruszczykowski był synem Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej – rodzonej siostry Marii z Gorczyckich Skrzyneckiej. Z tego związku przyszła na świat tylko jedna córka – Stefania Ruszczykowska (ur. 18 czerwca 1913) późniejsza Krosnowska (w pamiętniczku wspominana jako Stenia), która w czasie powstania, jako sanitariuszka o pseudonimach „Bogda” i „Stenia” opatrywała rannych w szpitalu na Długiej. Obie panie przed wojną i tuż po wojnie pracowały w Bibliotece Narodowej. Stefania została jesienią 1945 roku aresztowana przez bezpiekę i za udział w związku przestępczym, za jaki uznano wówczas Armię Krajową, osadzona w więzieniu w Fordonie. W jednym z listów wysłanych stamtąd 5 maja 1946 roku pisała do matki: „Dostałam zezwolenie na złożenie listowne zeznań w sprawie wymordowania przez Niemców moich rannych w szpitalu – sprawiło mi to przyjemność, bo czułam, że biorę żywy udział w życiu społecznym, że nie jestem wyrzucona poza nawias. (…) Martwię się Tobą Tusieńko – wiem, że zawsze biedniejsi są ci, co zostają.” Nie wiedziała wówczas, że matka zwana przez nią Tusieńką już nie żyje. Uwiezioną w Fordonie córkę Zofia Ruszczykowska starała się wszelkimi siłami uwolnić. Zachowała się nawet wizytówka inżyniera Zasława Malickiego, do którego najwyraźniej zwróciła się z prośbą o pomoc, gdyż na odwrocie wizytówki widnieje odręczny list skierowany do „Ob. Mjr. Inż. Aleksandra Wolskiego”, ówczesnego dyrektora Departamentu IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. „Kolego! Proszę was bardzo, abyście zechcieli łaskawie przyjąć i w miarę możliwości przychylnie załatwić ob. Ruszczykowską, moją znajomą, która ma zmartwienie rodzinne. Łączę pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni. Z. Malicki”. Nie wiadomo jak wyglądała rozmowa z Wolskim, ani nawet czy Zofii Ruszczykowskiej udało się do niego trafić. 9 marca 1946 roku śmiertelnie potrącił ją przejeżdżający ulicą Rakowiecką samochód. W ostatnim liście do brata, napisanym i wysłanym na dzień przed śmiercią, opisała swoją wizytę u córki w więzieniu. „Sprawa Steni jest na dobrej drodze i wiem, że wywiezienie nie wpłynie gorzej na pomyślne jej zakończenie. Meczę się jednak, że tak się jeszcze ciągnie. Gdy się dowiedziałam gdzie jest, zaraz wyszykowałam solidną paczkę i wyjechałam. Droga była szalenie męcząca – w wagonie byłam 16 godzin. Z Bydgoszczy do Fordonu jest blisko i jechałam wygodnie w jedną stronę koleją, w drugą wspaniałym autobusem. Stenię widziałam. Jest dobrej myśli, trzyma się dzielnie. W drugą stronę jechałam znów nocą, było zimno, więc jeszcze dziś kaszlę i mam silną chrypkę. Paczki można wysyłać pocztą, więc jeszcze dziś wysłałam dwie…”

wizytowka inzyniera1wizytowka inzyniera2

Obie dotarły już po jej śmierci i to o nich wspominała w liście Stenia pisząc dwa miesiące później: „Paczkę świąteczną dostałyśmy w porządku. Byłyśmy wzruszone sercem – palemka i baranek do dziś dnia stoją na stole w celi.”

Po jej śmierci, ze względu na fakt, że córka siedziała przecież w więzieniu, a przyrodni o wiele starszy brat Stefan Skawiński mieszkał poza Warszawą, pogrzeb Zofii Ruszczykowskiej zorganizowali sąsiedzi z domu przy ulicy Wojciecha Górskiego 3. Z zachowanej karteczki datowanej na 6 czerwca 1946 rok wynika, że komitet domowy, którego przewodniczącą jest p. Zagrodzka stwierdza, że zmarła „nie posiadała żadnego majątku, wobec czego p. Jerzy Lincel wyłożył na pochówek własne fundusze”. Również sąsiedzi zajęli się likwidacją mieszkania, przekazując wszystkie drobiazgi przyjaciołom i rodzinie, by czekały na wyjście Stefanii z więzienia. Sprawców wypadku nigdy nie ustalono. 17 sierpnia 1946 roku brat zmarłej Stefan Skawiński otrzymał z prokuratury tzw. „smutny różowy papierek”, z którego wynikało, że „prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie śmierci Ruszczykowskiej (przejechanie przez samochód) wobec nieustalenia sprawców”. Stefania o śmierci matki dowiedziała się kilka miesięcy później.

prokuratura umorzenie dochodzenia ws smierci zofii ze skrzyneckich ruszczykowskiejPo Zofii został ten pamiętnik, kilka wstrząsających kartek (notatek-wyliczeń ile ma nażycie i z czego powinna zrezygnować, by dociągnąć do pierwszego) ilustrujących jej fatalną sytuację materialną, listy, notesy z wierszami, wizytówki, tasiemkowy kołnierzyk, który zrobiła w czasie tułaczki po powstaniu warszawskim, by nadal być damą, oraz strzaskane w wyniku wypadku okulary, których nikt nigdy nie wyrzucił. A i ja jakoś nie umiem tego zrobić.
legitymacja steni1a

legitymacja steni1b

PS Stefanię Ruszczykowską zwolniono z Fordonu dopiero w 1948 roku. Zmarła 25 kwietnia 1991 roku w Warszawie. Została pochowana na Cmentarzu Powązkowskim w jednym grobie razem z matką. Pogrzeb odbył się z wojskowymi honorami.

akt zgonu zofii skrzyneckiej

[1]              Córka to Stefania Eligia z Ruszczykowskich Krosnowska PS. Bogda.

[2]              Stefan Skawiński – przyrodni brat autorki.

[3]              Józef Gorczycki – brat matki Marii z Gorczyckich 1-voto Skawińskiej, 2-voto Skrzyneckiej

[4]              Stefanostwo P.

[5]              Eleonora Paderewska – kuzynka, córka Teodora Gorczyckiego rodzonego brata Marii z Gorczyckich.

[6]              Janusz Paderewski pseudonim „Boruta” poległ pod Pęcicami 5 sierpnia 1944 roku. Był synem Eleonory.

Udostępnij na:

„Opis mego życia”, czyli notatka prapradziadka Michała

Oto notatka, która pozostała po prapradziadku Michale Piekarskim.

opis mego zycia 1 opis mego zycia 2

Opis mego życia

„Urodziłem się w Warszawie dnia 24 września 1841 o godzinie 9 i pół rano w domu pod N 1822 przy ulicy Koźlej z ojca Pawła Piekarskiego rodem z Wadowic pod Krakowem i matki Julijanny z Dobrzańskich Piekarskiej rodem z Jarosławia w Galicji siostry rodzonej Jana Dobrzańskiego majora wojsk polskich, właściciela domu przy ulicy Żórawiej róg Kruczej i Dyonizego i Kacpra obywateli m. Włocławka. Dnia 17 sierpnia 1849 roku umarła mi matka lat 37. Ojciec w kwietniu 1850 r. ożenił się powtórnie z Agatą z Kasprowiczów. W dniu 15 sierpnia w dzień Wniebowzięcia Matki Boskiej, staliśmy się ofiarą ognia, który powstał w fabryce Braci Evans przy ulicy Świętojerskiej, sąsiadującej z posesją Haselberga, od 2-go podwórza, budynek cały był drewniany, prędko więc uległ spaleniu, tak że niewiele można było uratować z mienia i pracowni. Noc przepędziliśmy na placyku pod kościołem S.S. Sakramentek na Nowem Mieście. Lokalu tymczasowo użyczył rodzicom Jakób Przewoziński, majster murarski zamieszkały na Nowem Mieście z pracowni kowalskiej Franciszek Schilling, mój chrzestny ojciec. Dnia 1 Października rodzice przeprowadzili się na ulicę Podwale nr 500c w 1853 zdałem egzamin do klasy 1-szej szkoły Powiatowej realnej Nr 2 przy ulicy Freta w gmachu klasztornym Dominikanów. W 1857 uzyskałem patent ukończonych 4ch klas i otrzymanych w klasie 1ej list pochwalny w 2 i 3 nagrody ogólne i w 4ej list pochwalny, które zachowane u mnie. Po krótkim wypoczynku po nauce ojciec obrócił mnie do swego rzemiosła i byłem uczniem wraz drugimi terminatorami: Józefem lewińskim, Ludwikiem Babskim, Ludwikiem Wojdat, Antonim Kruk i 5 którego nazwiska nie pamiętam. Czeladnikiem był brat starszy Franciszek Piekarski. W dniu 5 stycznia 1865 r. zmarł ojciec mój Paweł Piekarski w wieku lat 66 o godz. 9 rano w czasie stanu wojennego, na pogrzeb trzeba było uzyskać pozwolenie na ilość osób, dla przepuszczenia przez rogatkę za pogrzebem z biura Ober-Policmajstra, ale przez znajomości uzyskałem na 30 osób. Pozostała rodzina składała się z Agaty z Kasprzaków[i] jako drugiej zony, Franciszka Piekarskiego majstra kowalskiego, Michała Piekarskiego majstra kowalskiego, Ludwiki Piekarskiej żony Jana Szczepańskiego majstra blacharskiego, Jana Piekarskiego czeladnika stolarskiego i Krystyny Piekarskiej panny. Po ukończeniu działów sądownie matka Agata wyprowadziła się od nas i wyszła za mąż powtórnie, a ja, Jan i Krystyna pozostaliśmy w miejscu przy pomocy dobrych ludzi, na licytacji nabyłem warsztat po ojcu z drugiej ręki od Izraela Braumrotch, człowieka wyznania mojżeszowego, który z małem wynagrodzeniem odstąpił mi go po skończonej licytacji, tak że nie poniosłem żadnej przeszkody w prowadzeniu roboty i utraty bundmanów. Zawdzięczam również szlachetne dla nas współczucie właścicielowi domu panu Aleksandrowi Jezierskiemu i żonie jego Feliksie z Ziemińskich, a to z zachowania się mojego i pracy gorliwej w warsztacie siostrę Krystynę wydałem za mąż za Juliana Drozdowicza majstra szewskiego w Październiku 1866 r a sam ożeniłem się z p. Julią Stalską, córką Łukasza i Józefy z Dobosiewiczów małżonków Stalskich. Ślub odbył się 19 lutego 1867 r. w kościele p.p. Wizytek. Po sześcioletnim pożyciu, umarła mi żona pozostali dzieci: Ludwik i Zosia – powtórnie zawarłem związek małżeński z rodzoną siostrą Julii, Zofią młodszą o 16 lat ode mnie, po uzyskaniu dyspensy z Rzymu od Ojca Świętego w czem mi załatwił to p. Konsystorz Warszawski ks. Wacław Gizaczyński, sekretarz Konsystorza i wikariusz parafi Świętego Jana przy kościele Katedralnym. Kolego szkolnym moim był brat…”

[i] Wcześniej pisał z Kaspowiczów. Jeszcze nie ustaliłam, jak brzmiało jej panieńskie nazwisko.

DSC_7736

Na fotografii trójka rodzeństwa: Michał, Franciszek i Krystyna.

Udostępnij na:

Notatki dziadka Bronka o powrocie do Polski

Dziadek Bronek, o czym już zresztą kilka razy pisałam, wracał do Polski z Baku, jak Cezary Baryka bohater „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego.  Oto jego notatka z podróży sporządzona już po powrocie do Polski. Bez osobistych wspomnień. Suchy opis.

powrot bronka 1 powrot bronka 2 powrot bronka 3 powrot bronka 4

12 lutego 1922 Chrząstów

16 miesięcy temu nad brzegami Bałtyku w stolicy powstałej na gruzach dziedzictwa carów Łotwy, Rydze zjechały się delegacje Polska i Sowiecka w celu zawarcia traktatu pokojowego mającego zakończyć polsko-bolszewicką wojnę.
Jednym z rezultatów rokowań obu delegacji było zawarcie w myśl wykonania VII paragrafu umowy o przedwstępnych warunkach pokoju „Układu o Repatriacji, zapewniającego powrót z „Raju Socjalistycznego” setkom tysięcy naszych rodaków bądź to wygnanych przez popleczników cara żandarmów tajnej policji, bądź to pędzonych nahajkami kozactwa w roku 1915 z prawego brzegu Wisły w głąb Rosji.
Zaraz po ogłoszeniu rzeczonego „Układu” szare tłumy naszych rodaków wystawionych na pastwę tak zwanych „Czerezwyczajek i osobnych oddziałów” obficie zabarwiających blednący sztandar rewolucji szkarłatem krwi i ciemiężonego z sterroryzowanego ludu, zaczęły się uciekać do miast oblegających sowieckie urzędy ewakuacyjne registrując się i oczekując pierwszych transportów do ukochanej ziemi Rodzicielki.
Zdawało by się że nic prostszego być nie może jak po załatwieniu wszystkich formalności związanych z kontrolą dokumentów mającą trwać w myśl układu o repatriacji zaledwie 20 dni i ogłosić spisy i po naładowaniu do echelonów wysłać rodaków naszych na zachód ku Polskiej granicy.
Lecz władze sowieckie nic i nigdy nie robią we wskazanym terminie.
Podobnie rzecz się przedstawia i w wypadku repatrjacji. Rodacy nasi pozbawieni wszelkiej opieki, albowiem delegacje polskie w Moskwie, Charkowie i Kijowie są wprost bezsilne wobec ignorujących je władz sowieckich, zmuszeni są wyczekiwać całemi miesiącami aż grupa demagogów-biurokratów raczy wziąć na siebie pracę przejrzenia spisów i zatwierdzania takowych, otwierając wymęczonym i wyzbytym z mienia rodakom perspektywę oczekiwania łaski wysłania ich do ojczyzny.
Oczekiwanie na załatwienie spisów i naładowania do echelonów trwa po 3-4 miesięcy w warunkach przechodzących pojęcie ludzkie.
Repatrianci pomieszczani przez władze ewakuacyjne do starych budowanych jeszcze za czasów caratu drewnianych nawpół rozwalonych baraków, absolutnie nieopalanych i posiadających często zamiast okien plecionki z liści mrą setkami z głodu, chłodu i chorób zakaźnych tak, że wypadki wymierania całych rodzin złożonych często z 7-8 osób stały się rzeczą stojącą na porządku dziennym, a co gorsza zostają często 4-5 letnie sieroty skazane wskutek swej niezaradności na śmierć jeszcze straszniejszą bo śmierć z głodu. Podobne dramaty przestały już wzruszać serca towarzyszów niedoli.
Wbrew „Układowi o Repatrjacji” prawie że nie karmieni albowiem tylko dzieci i wdowy otrzymują od czasu do czasu bo zaledwie 2-3 razy tygodniowo obiad złożony z talerza rozgotowanej w wodzie kaszy i ½ funta chleba ze słomą sieczka i patykami przywożonego nieraz na wozie służącym zarazem i do wywożenia trupów bez trumien, często osób umarłych na choroby zakaźne, rodacy nasi zmuszani są wyprzedawać resztki mienia swego ocalałego od rekwizycji ściślej grabieży wszechwładnej krwawej czerezwyczajki, pająkom w ludzkiej postaci – żydom, płacącym często zaledwie 1/5 część wartości.
Pomimo szerzących się chorób zakaźnych jak tyfus plamisty, brzuszny, czerwonka itp. Repatrianci pozbawieni są opieki lekarskiej, albowiem lekarze sowieccy mający za obowiązek leczenie tak zwanej (nieczytelne) swołoczy, ograniczają się do zajrzenia przez okna baraku do środka i rzucenia krótkiego zapytania „bolen” i następującego po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi rozkazu „w bolnicu”.
Szpitale sowieckie przeznaczone dla repatriantów najzupełniej nieopalane, pozbawione niezbędnych miejsc do załatwiania potrzeb fizycznych człowieka, utrzymane w warunkach nie odpowiadających najhumanitarniejszym wymaganiom higieny, pozbawione szpitalnej bielizny i niezbędnych lekarstw nazywane przez rodaków naszych „przedsionkiem śmierci” budzą strach paniczny, tak że umieszczanie chorych stan zdrowia których wymaga często troskliwej opieki lekarskiej odbywa się siłą.
Nic tez dziwnego że zdarzają się wypadki ucieczki chorych mających do 40 stopni gorączki w mrozy dochodzące do 30 stopni z tak utrzymanego szpitala w jednej bieliźnie spowrotem do kozaków gdzie temperatura rzadko kiedy bywa wyższa od 10 stopni poniżej zera.
Jako widomy skutek podobnie troskliwej opieki lekarskiej dają się widzieć odbywające się 3-4 razy a nawet więcej pogrzeby na widok który serce się ściska z żalu i rozpaczy.
Trup rzucony na saneczki ciągnione to przez ojca to przez matkę, siostrę lub brata a często przez małe dzieci to liczące najwyżej 10 lat, nakryty płachta z leżącą na niej łopatą i toporem i zamiatający śnieg gołemi piętami przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, na widok którego człowiek zaciska tylko pięści gniewie bezsilnym na władze sowieckie stawiające rodaków naszych narówni a nawet niżej od bydląt.
Nic tez dziwnego, że skazani na życie w tak okropnych warunkach rodacy nasi umierają tysiącami użyźniając kośćmi swemi ziemię na obczyźnie, tak że nareszcie kiedy bezduszny biurokrata sowiecki zatwierdzi spisy i te zostają ogłoszone, połowa ludzi z danych spisów albo wymarła albo jest tak ciężko chora że jechać pomimo najszczerszych chęci nie może.
Ale z nadejściem spisów jeszcze niedola rodaków naszych się nie kończy. Jeszcze mają przed sobą oczekiwanie na wagony których władze sowieckie prawie że im dać nie mogą albowiem wszystkie stacje są wprost zawalone wagonami ale rozbitymi doszczętnie.
Wagony towarowe którymi jadą nasi rodacy często po dwa do trzech tysięcy wiorst do ostatniego czasu wcale nie były opalane tak że podczas mrozów dochodzących w Bolszewji do 40 stopni zdejmowano na większych stacjach z echelonów liczących do 2000 osób po 20 trupów.
Nareszcie zdziesiątkowani, wyzbyci z mienia i pieniędzy zmęczeni moralnie i zrujnowani materialnie rodacy nasi przybywają do Kraju oczekując w pierwszych dniach pobytu swego w Polsce pomocy.
I pomoc ta została zorganizowana na grosz publiczny.
Ale dla rozszerzenia tej pomocy jest nieodzowna szeroka i nieustająca ofiarność publiczna.
W takim to celu została ogłoszona z inicjatywy marszałka sejmu Wojciecha Trąmpczyńskiego dwutygodnówka na repatryjantów kiedy wszyscy obywatele złożą grosz wdowi na powracających z przedsionka piekieł rodaków.
I trzeba przyznać, ze pomoc ta zorganizowana na tak małe jak dotychczas środki dźwigające z nędzy naszych braci rodaków, że Rodacy nasi po przybyciu do Równego i Baranowiczów są karmieni i zaopatrzeni w odzież, często nawet wspomagani pieniężnie tak że po przybyciu na miejsce stałego zamieszkania mogą wziąć się do pracy uczciwej i stanąć w szeregu z resztą Rodaków aby pracować nad odbudowaniem zrujnowanej przez pożogę wojny europejskiej i najazd hord bolszewickich ukochanej nam Ojczyzny.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 30

A teraz ostatnia część napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 9.XII.1934 r.

Drogi mi bardzo brat mój Teodor zmarł wczoraj. Jestem chora i nie mogę jechać nawet na pogrzeb. Zostało nas już tylko dwoje.

(W tym miejscu znajduje się wklejony drukowany nekrolog z gazety o następującej treści:)

S.P.
MARIA Z GORCZYCKICH
PODLEWSKA
żona profesora gimn. Tow. Im. Jana Zamoyskiego
opatrzona św. sakramentami, po długich i ciężkich cierpieniach zasnęła w Bogu dnia 26-go marca 1936 r.
nabożeństwo żałobne odbędzie się w dolnym kościele św. krzyża dnia 30. b.m. t.j. W poniedziałek, o godzinie. 10 1/2 rano, po skończeniu którego nastąpi wyprowadzenie zwłok na cmentarz Powązkowski do grobu rodzinnego, o czym zawiadamiają krewnych, przyjaciół, znajomych i życzliwych pogrążeni w głębokim smutku:
Matka, mąż, syn, siostry, szwagrowie, siostrzeńcy i rodzina.

(W dalszym ciągu tekst pamiętnika:)

Straciłam bardzo mi drogą córkę mego brata Teodora, Marię Podlewską, zmarła dnia 26 marca 1936 r. Była bardzo dobra, nie zaznała szczęścia na ziemi, ale za to jestem przekonana, należy do tych wybranych istot, których Stwórca nasz obdarza szczęściem wiecznym.

Łowicz, dnia 21.II.1937 r.

Przestałam pisać dziennik od czasu jak zostały wycięte z niego jedynie może wartościowe karty. Bardzo się już zestarzałam i pamięć straciłam.

28 lutego zakończyła życie Zofia z Gorczyckich Mystkowska Kazimierzowa. Była jedyną  córką mojego brata stryjecznego Antoniego. Zosia miała 6 tygodni, jak zmarł jej ojciec nagle na serce. Matka wyprowadziła się ze wsi do Kalisza i utrzymywała się z procentu od sumy po mężu. Żyłam z nią bliżej i miałam sposobność poznać charakter jej córki niezwykle szlachetny i idealny.

(Na stronie 136 kończy się właściwie pamiętnik pisany w formie dziennika. Jest to chyba ostatni zapis Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Następnie jest kilkanaście stron czystych i na stronach 152 i 153 znajduje się narysowane i napisane, zresztą w dość nieudolnej formie, drzewo genealogiczne Nieszkowskich, poczynając od jana oraz Gorczyckich od Piotra Celestyna.  Na stronie 154 znajduje się takie samo drzewo genealogiczne Tyblewskich, poczynając od Jana. Nie zamieszczam ich tutaj, ponieważ sam sporządziłem dużo lepsze. Na stronie 155 i na połowie str. 156 znajdują się zapiski robione prawdopodobnie w czasie pisania pamiętnika, o następującej treści:) (E.T.)

W 1824 r. umarł Antoni Gorczycki ojciec mego Ojca (w grudniu)
1873 r. um. Franciszka z Jasińskich 1 voto Gorczycka 2 voto Doruchowska matka mego Ojca (28 grudnia)
1841 r. 22 sierpnia umarł Stanisław Nieszkowski ojciec mojej Matki pochowany w Żelewie.
1886 r. 25 maja um. Joanna z Nieszkowskich Nieszkowska matka mojej Matki, umarła w Warszawie i pochowana na cmentarzu reformowanym. Urodziła się w 1797 r. 20 maja.
1878 r. 19 lutego um. Cyprian Gorczycki w Wólce (ziemia kaliska) jedyny brat mego Ojca.
1880 r. 12 grudnia zmarł w Kaliskim na wsi Żdżenice Ojciec mój Józef Gorczycki, ur. 1821.
1901 r. 2 marca zmarła moja Matka Konstancja z Nieszkowskich Gorczycka, ur. 1827 r.
1902 r. 27 maja zmarł Franciszek Gorczycki brat mój najstarszy, ur. w 1846 r.
1887 r. 23 marca zmarł Bronisław Gorczycki, ur. 1848 r.
1895 r. 3 marca umarł Cyprian Gorczycki ur. 1856[1]
1905 r. 30 maja umarł Konstanty Gorczycki ur. 1862.
1918 r. 21 listopada umarł Ignacy Tyblewski, pochowany w Sumach.
1919 r. 15 kwietnia umarła Salomea Gorczycka (zakonnica) w Jazłowcu ur. 1854.
1915 r. 21 września umarł Adam Skrzynecki, w Januszpolu pochowany ur. 1880 r.
1916 r. 24 listopada umarł Bronisław Ruszczykowski, ur. 1840 r.
1928 r. 7 kwietnia zmarła Maria z Gorczyckich 1 v. Skawińska, 2 v. Skrzynecka.
1929 r. 26 maja zmarła Stanisława z Gorczyckich Ruszczykowska, w Koniecpolu pochowana. 1929 r. z dnia 22 na 23 grudnia zmarła Aleksandra z Gorczyckich Pawłowiczowa pod Górą Kalwarią w willi Olesinek.
1911 r. dnia 11 sierpnia umarła Wanda Maleszewska.
1876 r. 6 lutego umarł Ignacy Skawiński ur. 1841 r.
1933 r. 1 października umarła Maria ze Złotnickich Tyblewska, pochowana w warszawie na Powązkach.

(Na stronach 158 i 159 wklejony jest drukowany nekrolog, wycięty z gazety dotyczący Józefa Gorczyckiego o następującej treści:)

jozef faustyn gorczycki

Józef Faustyn Gorczycki

Miarą wartości każdego człowieka jest jego działalność w społeczeństwie, bez względu na rodzaj tej działalności, na zakres nawet, byleby zmierzała ona zawsze do dobra współbraci, nieodłącznego od szczęścia i pomyślności całego społeczeństwa w obszernym znaczeniu, a w ścisłem: kraju rodzinnego, ojczystej ziemi. To tez gdy zmarł prawie nagle człowiek zupełnie zdrów i pełen energii, jakim był ś.p. Józef Gorczycki, wieść tę przyjęto z początku z niedowierzaniem, z osłupieniem, wreszcie ze smutkiem serdecznym, a rzewnym, którego echo zeszło się w dalekie strony kraju. A śp. Józefa znało szerokie grono naszego społeczeństwa, gdyż stanowił w nim jedną z ważniejszych i wybitniejszych osobistości.

Urodził się w 1821 r. w mieście Turku i pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, osiadłej od dawna w kaliskiem. Pierwiastkowe wychowanie odebrał w domu od matki swojej, staropolskiej matrony, która umiała zaszczepić w sercu syna te cnoty, które mu potem towarzyszyły w całym życiu. Po skończeniu szkoły wojewódzkiej w Kaliszu śp. Józef Gorczycki poświęcił się prawu i jako aplikant pracował w tutejszym trybunale. Nie poszedł jednak tą drogą, bo stan ziemianina rolnika ciągnął go do siebie. Jakoż odbywszy praktykę gospodarską i ożeniwszy się z panną Konstancją Nieszkowską, osiadł na początku w Piotrkowskim, a następnie przeniósł się w strony krakowskie. W tej okolicy śp. zmarły przepędził najdłuższą część swego pracowitego, zacnego i pozytywnego żywota.

Tu się okazały w całej pełni jego zasługi obywatelskie, zaparcie się zupełne i zapomnienie o sobie, gdy zachodziła potrzeba podążyć z pomocą innym. Żaden sąd polubowny, żaden kompromis w promieniu dziesięciomilowym nie odbył się bez śp. Józefa Gorczyckiego. W 1861 r. kiedy margrabia Wielopolski tworzył rady powiatowe, obywatele powiatu olkuskiego wybrali śp. zmarłego jednomyślnością głosów na radcę, a jak na tym stanowisku postępował – pamiętają do dziś dnia ziemianie w olkuskim.

Śp. Gorczycki miał duszę niezmiernie poetyczną; w młodych latach pisał ulotne poezyjki erotycznej treści, nie bez wartości; w późniejszych latach żartobliwej, humorystycznej treści, jak świadczy korespondencja wierszowana między nim a EX-Bocianem (Faustynem Świderskim), z którym zmarły pozostawał w stosunkach zażyłych, prowadzona.

Poezji swoich śp. Gorczycki nie drukował, za to był stałym korespondentem kilku pism prowincjonalnych; jak „Tygodnia Piotrkowskiego”, „Gazety Kieleckiej”, wreszcie naszego pisma. Oprócz faktów pisał artykuły ziemiańsko-społecznej treści z poczciwą, zacną atencją[2].

Całe jego życie to pasmo ciągłych usług i ofiar społecznych, wie o tym rodzina i znaczna liczba obywateli. Pod koniec życia śp. Józef Gorczycki chciał zapewnić przyszłośc dziesięciorgu swym dzieciom, z których troje pozostawił nieletnich, zabrał się do cięzkiej pracy uregulowania rodzinnego majątku Żdżenice. A prosił Boga tylko o parę lat życia, aby mógł dokończyć zaczętego dzieła. Niezbadane są jednak wyroki Opatrzności. W d. 12 grudnia, przed samą północą, to zacne i szlachetne serce bić przestało.

Bezsilnym jest pióro i wyobraźnia aby opisać ten żal i tę boleść, jaka ogarnęła wszystkich. Był to piorun spadły z jasnego nieba.

Zajęto się pogrzebem, a ten wymownie świadczył o czci i miłości, jakimi ś.p. Józef Gorczycki powszechnie się cieszył. Mnóstwo obywateli, włościan z kilku wiosek okolicznych, zapełniło kościół w Malanowie, skąd po odpowiednim nabożeństwie i egzorcie, wypowiedzianej przez księdza Jezierskiego wikariusza w Turku, rodzina, sąsiedzi i włościanie zanieśli trumnę na własnych barkach do grobu, pomimo że stan powietrza i drogi czynił to prawie niepodobnem. Na cmentarzu pożegnał śmiertelne szczątki wikariusz parafii Malanów ksiądz Komorowski.

Zmarł więc znów jeden z tych, którzy pojmowali, że życie nasze nie jest użyciem, ale obowiązkiem, bojowaniem ciągłym według psalmisty. Spoczął w grobie obok swej matki, która w nim to pojęcie w latach dziecinnych już zaszczepiła, a nam żyjącym jeszcze została ta wielka pociecha, że myśl śp. Józefa, jego czyny i działalność żyją wśród nas, bo jak słusznie powiedział Brodziński:
Chociaż nie skończysz, ciągle rób,
Ciebie, nie dzieło, porwie grób.
Choć tu na ziemi krótko nas,
Czas wszystko skończy, bo ma czas.

(Nie wiem kto jest autorem powyższej notatki. Na stronie 161 znajduje się rękopis Jadwigi Tyblewskiej następującej treści:)

znalazłam charakterystykę, którą blisko przed dwudziestu laty przysłał mi z Warszawy literat Józef Muklanowicz (lub Muklonowicz)[3], nazwał ją próbą charakterystyki, postaram się przepisać, o ile potrafię odczytać to jego nieczytelne pismo.

Próba charakterystyki.

Przede wszystkim kilka uwag natury ogólnej. Wszystkie dusze ludzkie, aczkolwiek tak nieskończenie różnorodne, mają wspólne pierwiastki od kombinacji których powstają różnice indywidualne. Zdaniem moim takich głównych pierwiastków jest 2 i tyleż rozumie się negacji. Więc 1) refleksyjność – kontrast impresjonizm, 2) obiektywizm – kontrast subiektywizm. Pierwszy maluje stosunek duszy niejako do zagadnień natury umysłowej, intelektualnej. Drugi jest wyrazem stosunku względem kwestii moralnych, etycznych.

Cały ten podział wygląda na papierze śmiesznie pretensjonalnie, lecz to moja wina, bo czuję, że nie oddałem należycie myśli mojej, wieka, który uwydatnia się między innymi w broszurze: „Człowiek genialny”. Otóż natura bezwarunkowo i wyłącznie impresjonistyczna nie zdarzyło mi się spotkać również niewielkiej domieszki refleksyjności. Do takiej kategorii nadmienię dla przykładu i wyjaśnienia kwestii należą artyści, o których Puszkin nadmienił: „……” w tym mieści się źródło wielu przymiotów i niektórych wad:, stąd wypływa delikatność, a raczej subtelność, współczucie, prawość (zupełna niezdolność, nieumiejętność fałszu, obłudy), lecz z drugiej strony porywczość, pewna niesprawiedliwość, a raczej nie sprawiedliwość, zaznaczyć wypada, że chodzi głównie o podkreślenie braku sprawiedliwości, jako potrzeby wprost duszy, tego gatunku zwłaszcza co twierdzi: „niechaj świat zginie, byle sprawiedliwości stała się zadość” i pewna niechęć do wgłębiania się, zamiłowanie ślizgania się po powierzchni. Co do drugiego pierwiastku: obiektywizm nie tak czysty wszelako jak impresjonizm, bo pewna doza (nieznaczna zresztą) subiektywizmu. Obiektywizm ten sprawia brak wszelkiego egoizmu, to jest nie bynajmniej jakieś zapomnienie ascetyczne o sobie, lecz odrzucenie stanowczo takiego światopoglądu, że własne ja jest centralnym punktem wszechświata, nawet pewne niedocenienie własnego ja, czemu poniekąd staje na zawadzie ów brak własnej refleksyjności, daru chłodnego rozumowania według teoretycznych wskazań. Gdyby przy takim obiektywiźmie była i refleksyjność, choćby w niewielkim stopniu, byłby materiał najzupełniej odpowiedni do stworzenia działacza społecznego w szerszym stylu, jednego z takich, co stanowią wyłączne punkty w historii, przy wspomnianym braku tworzy się to, co nazywają dobrocią, a co właściwie jest gotowością poświęcenia swego niedocenionego należycie ja, dla tego, co w danej chwili uważa się za ważniejsze, pożyteczniejsze.

(na stronie 164 jest przyklejony drukowany nekrolog Józefa Gorczyckiego następującej treści:)

W dniu 12 grudnia 1880 r. w majątku rodzinnym Żdżenice w powiecie tureckim guberni kaliskiej zmarł prawie nagle śp. Józef Gorczycki, obywatel ziemski, w wieku lat 59.

Zmarły należał do tej nielicznej już garstki ziemian naszych, którzy pojmując zadanie obywatela kraju, nie uchylają się od żadnych obowiązków społecznych, chociażby z pewną nawet znaczną ofiarnością połączonych. To też przemieszkując w kilku okolicach kraju, wszędzie pozostawił po sobie jak najlepsze wspomnienie, a ślady jego działalności obywatelskiej pozostała do dziś dnia w dawnym powiecie olkuskim, gdzie śp. Józef Gorczycki piastował przez cały czas istnienia rady powiatowej urząd radcy z jednomyślnego wyboru wszystkich ziemian. Następnie, gdy zaprowadzono samorząd gminny i wójci obieralni prócz administracyjnej mieli i sądową władzę, śp. Józef był jednym z pierwszych obywateli, którzy nie uchylali się od objęcia tego ważnego urzędu ze względu na ówczesne stosunki, a wiadomo jak przez długi przeciąg czasu myśl prawodawcy była spaczona, już to przez niewłaściwe wybory, już to z powodu niewłaściwego wpływu na samorząd gminny zarządów powiatowych, a zarazem dziwnej, niewytłumaczonej nawet trudnością położenia, obojętności inteligencji wiejskiej.

Wszystkie kwestie żywotne, odnoszące się do danej okolicy czy tez do…

(w tym miejscu nekrolog jest urwany, dalszego ciągu nie było. Natomiast pod nekrologiem jest własnoręczny dopisek Jadwigi Tyblewskiej następującej treści:)

Część nekrologu śp. Ojca mego znaleziona w ocalałych rzeczach i wywiezionych z pożaru Kalisza roku 1914 r.

(dziś już dobrze nie pamiętam, ale dalszą część nekrologu, idealnie pasującą do pierwszej, dostałem od kogoś z rodziny, względnie znalazłem u kogoś w papierach i wobec tego podaję dalszy ciąg nekrologu:)

… całego kraju, nie uchodziły bacznego umysłu sp. Józefa Gorczyckiego to też przechodząc wykształceniem ogół naszych ziemian, spostrzeżenia swe zamieszczał w korespondencjach pisywanych do „Gazety Kieleckiej”, „Kaliszanina”, „Tygodnia Piotrkowskiego” wreszcie i w naszym piśmie oprócz faktycznych wiadomości, podawał różne uwagi odnoszące się do kaliskiego w ogóle, a do powiatu tureckiego w szczególności.   Był tez obdarzony złotym, prawdziwie staropolskim humorem, który się objawiał nieraz w wierszowanej korespondencji, jaką prowadził z Faustynem Świderskim (EX-Bocianem).

Cichy i niezmordowany w pracy śp. Józef był wzorem dobrego męża, przykładnego ojca licznej rodziny i serdecznego krewnego i przyjaciela. Jakim był dla swoich znajomych i podwładnych, o tym świadczył liczny orszak pogrzebowy, niosący drogie zwłoki na miejsce wiecznego spoczynku na barkach własnych, pomimo złej drogi i fatalnego powietrza.

Wszyscy przed wszystkimi cenili w zmarłym szlachetność i delikatność uczuć, tak rzadkie w naszych czasach cnoty, oraz ducha obywatelskiego pełnego ofiarności, zapominającego nieraz, bodaj o sobie i najbliższych, a na pierwszym planie dobro bliźnich mającego na celu.

Niech popiołom ziemia lekką będzie, a pokój w wieczności zacnej duszy śp. Józefa Gorczyckiego.

(Na stronie 165 przyklejony jest nekrolog nastepującej treści:)

NEKROLOGIA

Ś.p. WILHELM NIESZKOWSKI, jeden z ostatnich już kilkunastu żyjących jeszcze w kraju naszym napoleończyków, zmarł dnia 23 czerwca rb. W Puławach, gdzie na łonie rodziny przepędził ostatnie lat kilka swego życia. Śp. Nieszkowski urodzony dnia 15 lutego 1795 r. we wsi Bogumiłowie w obwodzie sieradzkim, ukończywszy korpus kadetów w Kaliszu, wszedł dnia 11-go maja 1812 r. jako sierżant do pułku 7-go wojska Księstwa Warszawskiego i w tymże stopniu przenoszony do różnych pułków tegoż wojska, brał udział w kampaniach lat następnych, walcząc w bitwach: Pod Potsdorfem,[4] Wittembergiem,[5] Coswigiem,[6] i Lipskiem. W tej ostatniej bitwie ranny od kuli karabinowej, przeniesiony został do pułku nadwiślańskiego i w tymże służąc brał udział w bitwach: Pod Soissons[7], Acis-sur-aube[8] i St.Dizier[9]. Dnia 24 grudnia 1814 r. przeznaczony został do wzorowego batalionu grenadierów gwardii, nieboszczyk pod datą 10 kwietnia 1816 r. awansowany w nim został na starszego sierżanta. W rok później awansowany na podporucznika, przeniesiony został do 5 pułku piechoty liniowej b. wojska polskiego. Dnia 25 kwietnia 1825 r. mianowany porucznikiem w tymże pułku, a następnie adiutantem pułkowym, pozostał w nim aż do skończenia kariery wojskowej w sześc lat później przy przejściu granicy przez korpus Ramorina[10]. Krzyż Virtuti Militarii i medal Ś-ej Heleny pozostały mu jako pamiątki przepędzonych w wojsku lat młodych. Bystrość umysłu i wielka pamięć przebytych wypadków, jak niemniej zainteresowanie się sprawami publicznymi nie opuszczały go do ostatniej chwili życia, a przy dobrotliwości serca i chętnym obcowaniu ze znajomymi, jednały mu ogólną sympatię, czego wyraźnym objawem był pogrzeb, w dniu 25-m czerwca r.b. odbyty, na który stawiła się znaczna liczba młodzieży miejscowej i zwłoki dzielnego wiarusa przeniosła na własnych barkach do grobu na cmentarz parafialny we Włostowicach.

(Na ostatniej 166 stronie notesu u góry narysowany jest piórkiem i tuszem maleńki dwór w Żdżenicach – rysunek autorki pamiętnika. Pod rysunkiem własnoręczny podpis:)

Dwór w majątku Żdżenice, tutaj zmarła matka mego Ojca, tu też i Ojciec zakończył życie w 1880 r. 12 grudnia.[11]

(Pod tym podpisem jest wklejona krótka notka wycięta z gazety:)

(Nadesłane). W Częstochowie 27 maja b.r. zmarł Franciszek Gorczycki, obywatel ziemski, właściciel majątku Tomaszowice, guberni Piotrkowskiej.

(Pod tą notatką ręczna notatka jadwigi Tyblewskiej nast. Treśći:)

Franciszek Gorczycki był najstarszym moim bratem.

(Na tym wszelki tekst się kończy.)

Przepisał na maszynie w dniu 26 lipca 1974 r. w Krakowie Eugeniusz Tyblewski, wnuk rodzony Jadwigi Tyblewskiej.

Z tego odpisu przepisała cioteczna wnuczka z Ruszczykowskich Stefania Krosnowska 19.I.1981.

Z tego odpisu przepisała cioteczna praprawnuczka (rodzona praprawnuczka Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej siostry autorki pamiętnika) Małgorzata Karolina Piekarska.


[1]              Cyprian Gorczycki – brat Jadwigi – przyp. E.T.

[2]              Jeden z takich artykułów zachował się do dzisiaj – przyp. E.T. (nie wiem jaki i gdzie – przyp. MKP.)

[3]              Józef Muklanowicz – autor m.in. wydanej w 1905 r. książki pt. „Lenistwo” – przyp. MKP.

[4]              Być może chodzi o Poysdorf miasto w dolnej Austrii – przyp. MKP.

[5]              Chodzi o Wittenbergę miasto w Niemczech w kraju związkowym Saksonia-Anhalt – przyp. MKP.

[6]              Chodzi o Coswig (Anhalt) miasto w Niemczech, w kraju związkowym Saksonia-Anhalt w powiecie Wittenberga. – przyp. MKP.

[7]              Soissons – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Pikardia, w departamencie Aisne – przyp. MKP.

[8]              Powinno być Arcis-sur-Aube – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Szampania-Ardeny, w departamencie Aube – przyp. MKP.

[9]              Chodzi o Saint-Dizier – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Szampania-Ardeny, w departamencie Górna Marna – przyp. MKP.

[10]            Girolamo Ramorino, także Hieronim Ramorino (ur. 1792 w Genui, zm. 1849 w Turynie) – polski i włoski generał dywizji powstania listopadowego, uczestnik m.in. wojen napoleońskich – przyp. MKP.

[11]            Rysunek ten pokazywałem wujowi Stefanowi Skawińskiemu, który znał Żdżenice. Powiedział mi, ze rysunek jest właściwie wierny, tylko proporcje są nieudane. Tu dodaję, że Jadwiga Tyblewska miała pewne zdolności rysunkowe. Największe zdolności z jej rodzeństwa miała Salomea Gorczycka – przyp. E.T.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 29

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 19 czerwca 1932 r.

Wszyscy moi wnucy i wnuczki dobrze się uczą, jest to dla mnie wielką pociechą. Halina już idzie do 8 klasy i myślę, że będzie się dalej kształcić. Jakie to szczęście dla kobiet, że teraz są chowane w ten sposób, aby same dawały sobie radę w życiu. Znikły już teraz tak zwane panny na wydaniu. Dziś kobiecie łatwiej jest pracować samodzielnie. Myślę nieraz, że powinnam ten dziennik spalić przed śmiercią, bo nie ma on celu tego, w jakim zaczęłam go pisać, liczę jednak na to, że syn mój najdroższy to zrobi przez pamięć dla swojej matki, jeżeli będzie uważał, że jest w nim coś, co młodszemu pokoleniu może się wydać dziwnym lub nawet śmiesznym. Pisałam bowiem stroskana już życiem i latami trwającą chorobą. Pisząc ten dziennik, wspominałam też o powierzchowności osób niektórych, nie dlatego jednak, abym do zalet zewnętrznych przywiązywała jakąś wagę, lecz jedynie dlatego, że cofając się myślą do drogich mi osób, stawały mi w pamięci żywo, tak jak ich dawniej widziałam.

Ileż ja miłych chwil spędziłam z siostrą Marylą. Nieraz z tego, co mi opowiadała z czasów, kiedy nie żyłam jeszcze, robiłam sobie, gawędząc z nią, notatki. Pamiętała, będąc starsza ode mnie 10 lat, jak zabierali księżom majątki ziemskie. Wtedy biskup kielecki Majerczak pojechał do Warszawy, do Berga, ówczesnego oberpolicmajstra ożenionego z nabożną katoliczką pochodzenia włoskiego, – aby przez nią uzyskać odwołanie rozporządzenia. Na razie Berg nie obiecywał nic biskupowi, a kiedy go wyprowadzał z mieszkania spostrzegł, że biskup wychodzi bez kapelusza i zaraz przypomniał, żeby wziął kapelusz, na co biskup Majerczak odpowiedział: „Nie jest już mój, bo leży nie na moim gruncie”. To powiedzenie spowodowało, że najdłużej została ziemia kielecka własnością księży.

10 lat miała siostra moja Marylka, dlatego pamiętała już dobrze te straszne czasy, kiedy nasza Matka z narażeniem życia pielęgnowała rannych, Ojciec zaś wywoził sam powstańców za granicę poszukiwanych przez Moskali, lub odsyłał przez wiernego fornala nazwiskiem Rogacz, który zawsze umiał się przez granicę przemknąć. Raz bardzo długo, gdyż prawie miesiąc, nie wracał z Krakowa. Ojciec się niepokoił, że go Moskale złapali, a on szczęśliwie wrócił z wypasionymi końmi, bojąc się wrócić, gdyż mu powiedzieli, że na granicy Moskale. Woził tedy za pieniądze wodę w Krakowie, żywiąc tym sposobem siebie i konie.

Pamiętam też u mych Rodziców zacnego starego sługę Macieja, którego kozak do krwi uderzył nahajką, że nie chciał powiedzieć, gdzie jest Gniewosz[1] powstaniec i przeczył, że Ojciec mój Gniewosza wywiózł za granicę i u siebie w domu nie miał. Rozumie się Moskale nie uwierzyli i Ojca na czas jakiś zaaresztowali[2]. Ten Maciej za mojej pamięci to już z łóżka nie wstawał parę lat przed śmiercią. Matka nasza zawsze go odwiedzała, przeznaczyła mu kobietę, żeby go pielęgnowała i nam dzieciom kazała mu nosić owoce, a czasem podczas snu z much opędzać gałązką, co się mnie wtedy nie bardzo podobało. Miałam wtedy z pięć lat najwięcej, a brat mój Kostuś siedem. Kiedy będąc już stara, na przedstawieniu „Wiernej rzeki” Żeromskiego zobaczyłam starego sługę patriotę, przypomniał mi się żywot naszego Macieja, dwór moich Rodziców i od łez nie byłam się w stanie powstrzymać.


[1]              Płk Jan Nepomucen z Oleksowa Gniewosz h. Rawicz (ur. 1827 w Poniku, zm. 1892 w Krośnie) – publicysta, przemysłowiec, pisarz, dziennikarz, wydawca, kolekcjoner obrazów malarzy polskich, powstaniec wielkopolski w 1846 i 1848, styczniowy, więzień stanu z 1846 r. w Moabicie. W powstaniu styczniowym był kapitanem strzelców w oddziale naczelnika Apolinarego Kurowskiego. Po powstaniu emigrant we Francji i Szwajcarii – przyp. MKP.

[2]              Jadwiga Gorczycka bardzo lakonicznie pisze na ten temat. Tradycja rodzinna jest bogatsza. Oto co na ten temat pisze Stefania Krosnowska, znająca temat z opowiadań: „W czasie powstania styczniowego, na skutek donosu, w domu Józefa Gorczyckiego oddział kozaków robił rewizję. Wprawdzie rannych powstańców zdołano ukryć, ale pozostała pościeli niezasłana ze śladami krwi. Józef Gorczycki prosił aresztującego go oficera, by uspokoił jego żonę, mówiąc, że chodzi tylko o jakieś wyjaśnienia. Oficer odpowiedział: „Przecież panu grozi szubienica lub Sybir.” zgodził się jednak pójść do Konstancji Gorczyckiej. Wzruszony widokiem gromadki dzieci powiedział: „Daję pani Oficerskie słowo honoru, że zrobię wszystko, aby mąż pani wrócił.” Słowa dotrzymał. Józef Gorczycki po dwóch tygodniach wrócił w domu.
Powstanie  chyliło się ku upadkowi. Do Józefa Gorczyckiego mieszkającego w pasie przygranicznym i posiadającego tzw. „półpasek” upoważniający do przekraczania granicy, zgłosił się jeden z wyższych dowódców powstania. (Niestety, tradycja rodzinna nie przekazuje jego nazwiska) prosząc o konie i furmana dla ułatwienia ucieczki, gdyż ziemia paliła mu się pod stopami. (Chodziło pewnie właśnie o Gniewosza – przyp. E.T.) Józef Gorczycki osobiście przewiózł go przez granicę, a wkrótce po powrocie został ponownie aresztowany. Postawiony przed gronem oficerów śledczych, na pytanie gdzie i z kim był owego dnia, odpowiedział zgodnie z prawdą: Usłyszał: „No to dalsze śledztwo niepotrzebne – sprawa prosto do sądu”. Józef Gorczycki nie załamał się, odpowiedział: „Panowie, jakie śledztwo, jaki sąd? Przecież ja siłą z narażeniem własnego życia wywożę człowieka, który byłby was dalej bił. Myślę, że mi order dacie!” Orderu wprawdzie nie dali, niemniej Józef Gorczycki został uratowany – przyp. S.K. 

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 28

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 3 czer. 1929 r.

26 maja zmarła najstarsza z sióstr moich Stanisława Ruszczykowska, siostra, która mi zawsze matką była. Z powodu choroby na pogrzeb jechać nie mogłam, na pogrzeb, który zawsze będzie przykrym wspomnieniem dla wszystkich co znali, kochali i szanowali tę zacną Polkę i katoliczkę. Została pochowana bez księdza na skutek zatargu księdza z jej zięciem, nie tyczącego się wcale jej osoby. Sam ksiądz, to przyznał, że nie miał zmarłej nic do zarzucenia. Kto winien był, wyjaśni biskup, o którego sprawa się oparła. Niemniej jakie to bolesne dla nas, że taka katoliczka, która całe życie była przykładem dla innych, która za cały majątek, wartości kilkadziesiąt tysięcy rubli, kupiła długoterminową pożyczkę zwaloryzowaną później do minimum, oddała wszystkie srebro i złoto na skarb państwa, – nie odprowadził ksiądz na wieczny odpoczynek. Nie mam już żadnej siostry. Teraz na mnie już kolej.

Łowicz, 7 grudnia 1929 r.

Czwartoklasistka z gimnazjum państwowego opowiadała dzisiaj, że idąc z koleżanką odludną ulicą, schwycił ją pijak i ledwo zdołała mu się wyrwać, a koleżanka zostawiła ja i czym prędzej uciekła. Myślę, że rodzice nie będą mieli z dziewczynki tej pociechy, bo charakter dziecka przebija się od najmłodszych lat. Syn mój Ignaś nie miał więcej jak trzy lata, przed samym dworem w Żdżenicach od strony ogrodu zostawiła go piastunka z maleńką Zosią, która jeszcze nie chodziła i siedziała na kocu na ziemi. Nie wiem jakim sposobem dostało się stado gęsi do ogrodu, które mogły dziecko poszczypać, a nawet oka pozbawić. Mały Ignaś miał krok tylko aby wejść do pokoju. Nie uciekł jednak, krzyczał pomocy i zasłaniał siostrę Zosię, małym tylko patyczkiem się broniąc, póki nie nadbiegłyśmy z moją starszą siostrą na ratunek dzieciom. Tak, ale to samo dziecko, będąc dorosłym mężczyzną, było człowiekiem, który nie zawahał się bronić ojczyzny z narażeniem własnego życia.

W dziecku taki odruch prawego charakteru przypomina mi też zdarzenie na ulicy, jak szłam z najwyżej dziesięcioletnią Wandzią Kokczyńską. Jechał chłop z furą siana. Podbiegł jakiś wysoki bardzo mężczyzna, zwyczajny złodziej i wyciągnął z tyłu fury siana całą wiązkę. Wtedy momentalnie, kiedy wyciągał, Wandzia mała schwyciła go za kurtkę i krzyknęła: „Co pan robi”, a ów „pan” wyrwał się dziecku i uciekł ze sianem na skręcie ulicy. Nie doczekam już tego, ale myślę, że taka dziewczynka z poczuciem prawości wyrośnie na prawą kobietę, która nigdy nie postąpi niezgodnie z sumieniem.

Łowicz, 5 stycznia 1930 r.

z 22 na 23 grudnia 1929 r. zmarła Aleksandra Pawłowiczowa pod Górą Kalwarią w willi Olesinek, kupionej przez męża jej i nazwanej od żony imienia[1]. Św. p. Olesia Pawłowiczowa miała charakter bardzo szlachetny. Wiem, że przed śmiercią sprzedała willę siostrzeńcowi (właściwie ciotecznemu wnukowi), ale jestem pewna, że pamiętała w testamencie o siostrzenicy Mystkowskiej, to jest Zofii z Gorczyckich. Swoich dzieci nie miała, ale pomagała materialnie rodzinie męża, gdyż wzięła jednego chłopczyka, parę lat kształciła i kiedy przebywał w jej domu, była mu drugą matką. Straciłam w Olesi serdeczną stryjeczną siostrę.

Nie ma jeszcze dwóch lat, jak razem byłyśmy z Olesią w Częstochowie, na Piaskach i Koniecpolu. Nigdybym wtedy nie pomyślała, że ja taka cierpiąca przeżyję Olesię, ale ja mieszkam z córką, która mnie pielęgnuje z całym poświęceniem. Olesia umarła podobno bez cierpień z braku sił i słabego serca, po prostu zasnęła.


[1]              W 1923 r. byłem w Olesinku. Miałem wtedy zaledwie 4 lata. Brat mój Jerzy tam się nauczył chodzić. Drugi raz byłem w Olesinku w 1970 r. lub coś w tym rodzaju. Jest to teraz własność zakonnic, którym Olesinek zapisała ostatnia właścicielka Aleksandra z Wichlińskich Niewiadomska (żona Stefana, syna Eligiusza). Olesinek to mały dworek, którego fotografia się zachowała. Miał kilka pokoi, ganek, były zabudowania i duży sad. Razem kilka zdaje się hektarów. Od zakonnic otrzymałem stary samowar, w którym babka Aleksandra Pawłowiczowa gotowała herbatę – przyp. E.T.

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 27

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 27 maja 1928 r.

Przejrzałam notatki[1] brata mego Franciszka, w których wylicza bitwy i miejscowości. W bitwach był podczas powstania 1863 r. i gdzie kto dowodził:
1863 r. 9 lutego pod Sosnowicami[2], Kurowski[3]
1863 r. 17 lutego, w Miechowie[4], Kurowski
1863 r. 2 marca w Małogoszczy[5], Langiewicz[6], Jeziorański[7]
1863 r. w marcu w Pieskowej Skale[8], Langiewicz, Jeziorański
1863 r. w marcu pod Grochowiskami[9], Langiewicz, Jeziorański
1863 r. w marcu pod Grochowiskami, Bentke[10]
1863 r. w kwietniu, 1 dzień Wiel. Nocy Szklary[11], Gregowicz[12]
1863 r. 10 maja, Igołomia[13] Mierosławski[14], Krzykawka[15], Nullo[16]
1863 r. 27 października, przejazd przez Wisłę
1863 r. 29 paźdź. Hanke[17]
1864 r. w czerwcu pod Wodziłowem[18], Mycielski[19]
1864 r. w czerwcu Bodzechów[20], Hanke
1864 r. w czerwcu Opatówek[21],
16 lutego powrócił do rodziców do domu[22]

Wyszedł ze szkół do powstania 1863 r. 20 stycznia. Brat mój urodził się w 1846 r. 23 listopada. Nie miał zatem jeszcze siedemnastu lat skończonych, jak poszedł do powstania. Pamiętam, jak Matka nasza opowiadała, że jak przyjechał raz do domu, to był tak znużony, że przez trzy dni prawie nic nie jadł, tylko co trochę spał. W notatkach swych pisze, że pierwszym jego guwernerem był Tuliński (kaleka) były oficer Wojsk Polskich z 4 pułku piechoty, ranny kartaczem w nogę pod Grochowem.[23]

Łowicz, 30 czerwca 1928 r.

Wróciłam od mojej Wanduchny z Sokołowa gdzie tak bardzo miło czas spędziłam z mojemi Antkami. Widziałam, że zżyli się z sobą i łączy ich uczucie prawdziwe. Coraz większa tęsknota mnie ogarnia za siostrą Marylą, świat zdaje mi się o tyle smutniejszy, że trudno mi to nawet wypowiedzieć.

Łowicz, 3 października 1928 r.

Choroba, która mi dokucza od lat kilku, coraz więcej daje mi się we znaki. Szczęśliwa, że mogłam odwiedzić jeszcze moją siostrę Ruszczykowską i moich Ignasiów. Takie bardzo miłe wrażenie dla serca matki wywiozłam z ich domu. Ani razu nie uczułam tego, że jestem z synową, tylko z najbardziej kochającą i kochaną córką.


[1]              Notatki, o których pisze Jadwiga Tyblewska, znajdowały się na końcu almanachu rodzinnego, założonego przez Franciszka Gorczyckiego. Po śmierci Franciszka Gorczyckiego almanach był w posiadaniu Stefana Skawińskiego i był przez niego kontynuowany. Almanach ten spłonął w Powstaniu Warszawskim w 1944 r. na ul. Bagatela, gdzie  Stefan Skawiński miał mieszkanie. Na pewno chodziło o ten sam almanach, ponieważ sama go przeglądałam i czytałam i dobrze pamiętam, że sformułowania są dosłownie przepisane w pamiętniku Jadwigi tymi samymi słowami – przyp. S.K.

[2]              Powinno być: Sosnowcem, bo już wtedy tak brzmiała nazwa miasta – przyp. MKP.

[3]              Apolinary Kurowski herbu Nałęcz III (ur. 1818, zm. 11 maja 1878 w Baden) – pułkownik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[4]              Bitwa pod Miechowem – jedno ze starć powstania styczniowego, do którego doszło 17 lutego 1863 pod Miechowem w Małopolsce.

[5]              Bitwa pod Małogoszczem – jedna z największych bitew powstania styczniowego, miała miejsce 24 lutego 1863 roku. Generał Marian Langiewicz, będący dowódcą województwa sandomierskiego, przeprowadził w Górach Świętokrzyskich udaną koncentrację sił mających iść na Warszawę – przyp. MKP.

[6]              Marian Melchior Antoni Langiewicz (ur. 5 sierpnia 1827 w Krotoszynie, zm. 10 maja 1887 w Konstantynopolu)[1] – generał i dyktator powstania styczniowego – przyp. MKP.

[7]              Antoni Jeziorański, ps. Antoni Jovanovic (ur. 29 maja 1827 w Warszawie, zm. 16 lutego 1882 we Lwowie) – generał polski powstania styczniowego – przyp. MKP .

[8]              Bitwa pod Pieskową Skałą – miała miejsce 4 marca 1863 roku pod Pieskową Skałą w Małopolsce – przyp. MKP.

[9]              Bitwa pod Grochowiskami – miała miejsce 18 marca 1863 pod Grochowiskami, przysiółku zlokalizowanym pośród lasów, w połowie odległości między Pińczowem a Buskiem. Była to jedna z najkrwawszych w powstaniu styczniowym, całodniowa bitwa, zakończona zwycięstwem Polaków – przyp. MKP.

[10]            Powinno być Bentkowski, bo chodzi o Władysława Bentkowskiego (ur. 24 września 1817 w Warszawie, zm. 2 października 1887 w Poznaniu) – uczestnik obu polskich powstań narodowych w XIX wieku i rewolucji na Węgrzech w roku 1848 – 1849, dziennikarz i polityk Poznańskiego, oficer pruski – przyp. MKP.

[11]            Bitwa pod Szklarami – miała miejsce 5 marca 1863 r. – przyp. MKP.

[12]            Powinno być Grekowicz, bo chodzi o Józefa Adama Grekowicza. Ps. Gronostajski (ur. 13 lipca 1834 w Michalewie koło Mińska, zm. 26 lipca 1912 we Lwowie) – polski pułkownik, dowódca w powstaniu styczniowym, naczelnik sił zbrojnych województwa krakowskiego – przyp. MKP

[13]            Bitwa pod Igołomią – potyczka stoczona 21 marca 1863 pomiędzy powstańcami styczniowymi generała Józefa Śmiechowskiego a wojskami rosyjskimi – przyp. MKP.

[14]            Ludwik Adam Mierosławski (ur. 17 stycznia 1814 w Nemours – zm. 22 listopada 1878 w Paryżu) – polski generał, pisarz i poeta, działacz polityczny i niepodległościowy, a także historyk wojskowości – przyp. MKP.

[15]            Bitwa pod Krzykawką – jedna z bitew powstania styczniowego, rozegrana 5 maja 1863 na pograniczu wsi Krzykawka i Krzykawa koło Olkusza – przyp. MKP.

[16]            Francesco Nullo (ur. 1 marca 1826 w Bergamo, zm. 5 maja 1863 w Krzykawce) – pułkownik włoski. Przyjaciel i powiernik Giuseppe Garibaldiego, dowódca ochotników włoskich, tzw. garibaldczyków, którzy wzięli udział w powstaniu styczniowym 1863 – przyp. MKP.

[17]            Powinno być Hauke, bo chodzi o Józefa Hauke-Bosaka herbu Bosak. Hrabia, (ur. 19 marca 1834 w Petersburgu – zm. 21 stycznia 1871 pod Dijon) – generał broni, uczestnik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[18]            Powinno być: pod Radziłowem. Ostatnie walki powstańcze miały miejsce w dniu 3 marca 1864 roku, właśnie wtedy pod Radziłowem miała miejsca jedna z ostatnich potyczek wojsk powstańczych z Rosjanami. – przyp. MKP.

[19]            Rotm. Ludwik hr. Mycielski (ur. 14 września 1837 w Chocieszewicach, powiat krobski, zm. 4 listopada 1863 koło wsi Bojanówka niedaleko Chełma) – polski ziemianin, uczestnik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[20]            Bitwa pod Bodzechowem – 16 grudnia 1863 miała miejsce ostatnia bitwa oddziału Zygmunta Chmieleńskiego z wojskami rosyjskimi podczas Powstania Styczniowego – przyp. MKP.

[21]            Bitwa Opatowska miała miejsce 21 lutego 1864 w czasie powstania styczniowego – przyp. MKP.

[22]            Daty i nazwy nie zgadzają się z faktami z pamiętnika Franciszka Gorczyckiego. Jadwiga przepisywała zbyt pospiesznie lub nie umiała odczytać notatek brata – przyp. MKP.

[23]            Franciszek Gorczycki (syn Józefa Faustyna i Konstancji z Nieszkowskich) napisał pamiętniki, których niestety nigdy nie widziałem, ale wiem, że były u jego najmłodszego brata Józefa w Warszawie. Józefa Gorczyckiego znałem osobiście i kilka razy byłem u niego na ul. Szczyglej – przyp. E.T. (SPROSTOWANIE: Dziadkowie Józefostwo Gorczyccy mieszkali cały okres międzywojnia ul. Śliska 27 IIIp. Po zburzeniu mieszkania we wrześniu 1939 r. zamieszkali na ul. Miedzianej. – nru mieszkania nie pamiętam. Tam umarł Dziadek Józef  w r. 1940, a wkrótce po jego śmierci babcia Ada opuściła Warszawę, przenosząc się do swej rodziny gdzieś na południe Polski – przyp. S.K.) Mówił mi o tych pamiętnikach i o innych i twierdził, że ponieważ sam dzieci nie ma, odda je któremuś z wnuków, którego te sprawy będą interesowały. Niestety wszystkie te pamiętniki spłonęły w powstaniu warszawskim – przyp. E.T. (SPROSTOWANIE: Istotnie spłonęły, ale we wrześniu 1939 r. – przyp. S.K.) Początkowo myślałem, że zapisek Jadwigi Gorczyckiej dotyczący Franciszka jej brata jest jedynym mówiącym o jego walkach. Tymczasem w 1967 r. wyszła w druku praca zbiorowa p.t. „Spiskowcy i partyzanci 1863 r.” pod red. Stefana Kieniewicza. W książce znalazł się obszerny fragment pamiętnika Franciszka Gorczyckiego (28 stron druku) bardzo ciekawy. Jak do tego doszło, piszę w innym miejscu – przyp. E.T. Nie wiem gdzie jest to inne miejsce, w którym Eugeniusz Tyblewski napisał o pamiętniku Franciszka Gorczyckiego, bo na pewno nie w przypisach do pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – przyp. MKP. 

 

Udostępnij na: