Archiwa tagu: pamiętnik Jadwigi Tyblewskiej

Stryjeczna stryjenka praprababci, czyli siostra sławnej poetki

W dokumentach rodzinnych znalazł się wiersz Wandy z Wasiłowskich Gorczyckiej, czyli rodzonej siostry Marii Konopnickiej z domu Wasiłowskiej. Zacytowała go w swoim pamiętniku Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, czyli siostra mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.

Do Marii Konopnickiej.

Czy ty pamiętasz, zbłąkane dziecię,
Cichego domku naszego ściany,
Grób naszej matki rzucony w świecie
I łzą sierocą oblany.
Czy ty pamiętasz? O, powiedz, droga,
Czyli ci obce ojca oblicze
I miłość… Którą wiódł nas do Boga
Przez całe życie.
Czy ci łza bólu serce pożarła,
Żeś się pamiątek takich zaparła,
Co ci przyświecać powinny.
O przemów, powiedz kto temu winny,
Bo ja zdumiona nie wiem, co znaczy
Ta walka z niebem, ten krzyk rozpaczy,
ten chaos myśli i słowa.
O przemów, powiedz, bom ja gotowa
Uwierzyć, że to złudzenie, 
Że mi się czary przyśniły,
Że tylko jakieś fałszywe cienie
Twoją mi duszę zakryły. 
Niedawno jeszcze, ach taka inna,
Takiej anielskiej pełna prostoty,
Wpół rozbudzone, na wpół dziecinna
Śniła na ziemi wiek złoty
I była jasna, jak dzień majowy.
Dziś gromy na się wzywa Jehowy…
Boże, mój Boże, co się z nią stało,
Czy serce w piersiach jej skamieniało, 
Że już przemówić nie zdoła, 
Że głosu mego, co łzami dyszy,
W szalonym biegu ona nie słyszy
I milczy, gdy na nie woła, 
Że grzeszną pychą duch jej zmazany
W świetne acz złudne odzian łachmany,
Wśród słońc bujając po niebie,
Odbiegł niestety od Ciebie…

Wiersz ten napisała z Wasiłowskich Wanda Walentynowa Gorczycka, zona stryjecznego brata mego ojca, a rodzona siostra Marii Konopnickiej. W tym czasie pisała, kiedy poetka tak wiarę straciła. Stryjenka moja nie drukowała nigdy swoich poezji, ale miała tę wyższość nad siostrą, ze dzieci wychowała religijnie i moralnie. Jedna z córek Walentynowej Gorczyckiej była za literatem Janem Nitowskim. Gospodarnością to żadna z panien Nitowskich (chyba Wasiłowskich) poszczycić się nie mogła. Pamiętam, jak mój Ojciec odwiedził raz Stryja Walentego w jego majątku na wsi i z oburzeniem opowiadał, że zastał stryjenkę przy fortepianie, a stryja przyszywającego guzik do koszulki dziecka. Pomimo że stryj Walenty był bliskim krewnym mego Ojca, gdyż ich Ojcowie byli rodzeni bracia Gorczyccy, a matki rodzone siostry Jasińskie, to jednak po śmierci stryja coraz rzadziej  spotykam jego dzieci i dziś nie wiem nawet dobrze gdzie mieszkają. Wiem tylko, że dwie starsze umarły, a mianowicie Jadwiga za Nitkowskim i Maria za Bolesławem Jarnowskim. Jedna z córek jest za Rutkowskim, a druga (to jest czwarta) za Felicjanem Dutkowskim. Synów zdaje się było dwóch: Karol i Zygmunt.

Jeśli idzie o genealogię dzieci stryjecznej stryjenki mojej praprababki Wandy Wasiłowskiej żony Walentego Aleksandra Gorczyckiego to tak wygląda sprawa jej/ich dzieci:

  • Karol Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1860) żonaty z Sabiną Kowalewską
  • Scholastyka Zofia Gorczycka h. Jastrzębiec  (ur. ok. 1880) zamężna z Feliksem Sewerynem Dutkowskim (ur. ok. 1870)
  • Helena Gorczycka h. Jastrzębiec (ur. ok. 1860) zamężna z Marianem Rutkowskim (ur. ok. 1860)
  • Stanisław Leon Tomasz Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1870)
  • Jadwiga Gorczycka h. Jastrzębiec (1862-1914) zamężna z Janem Nitowskim (1859-19260, z którym miała córkę Janinę Nitowską (1890-1939)
  • Maria Gorczycka h. Jastrzębiec (ur. ok. 1863)
  • Zygmunt Walenty Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1865)

A oto moje z nią pokrewieństwo.

Udostępnij na:

Byle do Polski

W 21 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. Byle do Polski. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Byle do Polski

11 listopada uznawany za dzień odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli jest tak naprawdę datą umowną. Zrodzona w 1918 roku na nowo Polska nie miała jeszcze ustalonych granic, których formowanie zajęło odradzającemu się państwu przeszło dwa lata. W tym celu odbyły się plebiscyty w 1919 roku na Górnym Śląsku, a w 1920 na Warmii i Mazurach. Z kolei o wschodnie granice trzeba było walczyć z bolszewickim najeźdźcą. Jednak już od 1918 roku zaczęli wracać do kraju Polacy, którzy przed I wojną światową, a także na jej skutek byli rozproszeni po rosyjskim imperium. Jak wyglądał ich powrót?

W rodzinnych archiwach mam dwie wstrząsające, nigdy niepublikowane relacje. Autorką pierwszej jest Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, rodzona siostra mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Jadwiga w 1914 roku wraz z rodziną uciekła w głąb Rosji z płonącego Kalisza niczym bohaterka „Nocy i dni” Barbara Niechcic z powieściowego Kalińca. Wraz z mężem Ignacym Tyblewskim, córkami, zięciem i wnukiem zamieszkali niedaleko miasta Sumy w majątku Rohoźna – dziś na terenie Ukrainy. Tam zastała ich rewolucja październikowa. Jadwiga w swoim pamiętniku opisała między innymi opowieści o bolszewikach, którzy znęcali się nad inteligencją i niszczyli wszelkie dobra materialne jak np. książki, których znaczenia nie byli w stanie zrozumieć. Tam na obczyźnie, niedługo po wkroczeniu na ten teren wojsk bolszewickich, w listopadzie 1918 umarł jej mąż. Sama Jadwiga wraz z córką Zofią, zięciem Franciszkiem Kokczyńskim, wnukiem Juliuszem i niespełna roczną wnuczką Wandą zdecydowała się na powrót do kraju pisząc po latach:

o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa. Zabrali nas, naszego właściciela cukrowni Prianisznikowa i plenipotenta Otto, oficerowie Denikina. Odtąd myśleliśmy tylko, jak się wydostać do Kraju, gdyż już uciekaliśmy nieraz, ale powrót do Kraju nie był taki łatwy. Na pociąg biletu dostać nie było można. Po tygodniu blisko siedzenia w Charkowie, wyruszyliśmy do Polski, nie wiedząc, którą drogą się dostaniemy. Podróż ta trwała kilka tygodni i była ona dla mnie czyśćcem na ziemi. Cały czas patrzyłam na straszne umęczenie fizyczne i moralne tak drogich mi osób. Oboje Franusiowie myśleli tylko o dzieciach i o mnie. Sami byli zawsze na ostatnim planie. Franuś kilka tygodni literalnie się nie położył, spał siedząc. Zochna to samo. Dzieci oboje byli ciężko chorzy, w zimie, w niewygodzie, zadymionym wagonie towarowym, gdzie nas było 23 osoby, a jednej strasznej nocy jeszcze kilkunastu opryszków owszawionych, przypominających katorżników.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dojechaliśmy do granicy polskiej. Wszyscy przejęci wdzięcznością dla Boga, zaczęliśmy się modlić. Zdawało mi się to niemożliwe, że to już Polska i nasze polskie wojska. Ja tym więcej byłam przerażona, że myślałam, iż moim dzieciom zrobię na wstępie przyjazdu do Polski kłopot i zmartwienie swoją śmiercią Jechaliśmy bowiem do Wołoczysk szosą brukowaną dużymi kamieniami i tak mnie serce rozbolało, iż byłam pewna, że nie dojadę do Polski.

Najpierw z naszymi dziećmi, nawet z naszą maleńka kruszyna w gorączce – Wandzią, zajechaliśmy do Ignasia (syna Jadwigi, który pracował jako inżynier w kopalni w Czeladzi) 24.XII.1919 r. przyjechał do nas do Sosnowca i zabrał na Piaski. Tam dostałam tyfusu plamistego, którym zaraziłam się w drodze i moja ukochana siostra Maryla pielęgnowała nas z zaparciem siebie. Było ze mną bardzo źle. 7 stycznia ksiądz dał mi ostatnie olejem św. namaszczenie. Obok mnie równocześnie leżał Ignaś na zapalenie płuc i hiszpankę. Byłam b. chora, ale pamiętam każde krwią splunięcie jego. Później zachorowała Gienia i mały ich Gieniuś (dzieci Ignacego) na zapalenie oskrzeli. Zawsze sobie to mówię, że jeśli przywieźliśmy im hiszpankę, to w tym mieszkaniu było jeszcze nasze szczęście, bo u Ignasia nikt do nas nie miał pretensji. Ignasiowie byli wdzięczni, żeśmy do nich najpierw przyjechali. Teraz strach mnie przejmuje, że mogłam się rozchorować gdzieś u kogoś innego i komuś narobić strachu i ambarasu.

Jadwiga wróciła do Polski zanim wybuchła wojna polsko-bolszewicka, która na dłuższy czas odcięła rodaków od odradzającej się ojczyzny. Ich powrót był możliwy dopiero po kończącym ją traktacie ryskim. Był to jednak powrót o wiele tragiczniejszy od tego, co opisała Jadwiga. Jednym z wracających był mój dziadek Bronisław Piekarski. Wracał na przełomie lat 1921/1922 z Baku niczym bohater „Przedwiośnia” Cezary Baryka. W drodze powrotnej towarzyszył mu rodzony brat Czesław Piekarski. Obaj młodzieńcy (jeden dwudziesto-, a drugi dziewiętnastoletni) nie mogli wrócić do rodzinnej Warszawy, bo nie mieliby się tam gdzie zatrzymać. Ich ojciec Ludwik Piekarski z matką Zofią z Ruszczykowskich i młodszym bratem Zbigniewem wracali do kraju statkiem przez Morze Czarne. Cała rodzina umówiła się na spotkanie w Koniecpolu. Tam wszystkich oczekiwała babka, teściowa i matka w jednej osobie, czyli Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska. Dziadek swój powrót opisał na czterech stroniczkach. Te zapisane drobnym maczkiem notatki są wstrząsającym świadectwem tego co widział. Dowodem na to, że nie wszyscy nasi rodacy mieli szczęście i dotarli do kraju cali i zdrowi.

(…) szare tłumy naszych rodaków wystawionych na pastwę tak zwanych „Czerezwyczajek i osobnych oddziałów” obficie zabarwiających blednący sztandar rewolucji szkarłatem krwi i ciemiężonego z sterroryzowanego ludu, zaczęły się uciekać do miast oblegających sowieckie urzędy ewakuacyjne registrując się i oczekując pierwszych transportów do ukochanej ziemi Rodzicielki. Zdawało by się że nic prostszego być nie może jak po załatwieniu wszystkich formalności związanych z kontrolą dokumentów mającą trwać w myśl układu o repatriacji zaledwie 20 dni i ogłosić spisy i po naładowaniu do echelonów wysłać rodaków naszych na zachód ku Polskiej granicy.
Lecz władze sowieckie nic i nigdy nie robią we wskazanym terminie.
Podobnie rzecz się przedstawia i w wypadku repatrjacji. Rodacy nasi pozbawieni wszelkiej opieki, albowiem delegacje polskie w Moskwie, Charkowie i Kijowie są wprost bezsilne wobec ignorujących je władz sowieckich, zmuszeni są wyczekiwać całemi miesiącami aż grupa demagogów-biurokratów raczy wziąć na siebie pracę przejrzenia spisów i zatwierdzania takowych, otwierając wymęczonym i wyzbytym z mienia rodakom perspektywę oczekiwania łaski wysłania ich do ojczyzny.
Oczekiwanie na załatwienie spisów i naładowania do echelonów trwa po 3-4 miesięcy w warunkach przechodzących pojęcie ludzkie.
Repatrianci pomieszczani przez władze ewakuacyjne do starych budowanych jeszcze za czasów caratu drewnianych nawpół rozwalonych baraków, absolutnie nieopalanych i posiadających często zamiast okien plecionki z liści mrą setkami z głodu, chłodu i chorób zakaźnych tak, że wypadki wymierania całych rodzin złożonych często z 7-8 osób stały się rzeczą stojącą na porządku dziennym, a co gorsza zostają często 4-5 letnie sieroty skazane wskutek swej niezaradności na śmierć jeszcze straszniejszą bo śmierć z głodu. Podobne dramaty przestały już wzruszać serca towarzyszów niedoli.
Wbrew „Układowi o Repatrjacji” prawie że nie karmieni albowiem tylko dzieci i wdowy otrzymują od czasu do czasu bo zaledwie 2-3 razy tygodniowo obiad złożony z talerza rozgotowanej w wodzie kaszy i ½ funta chleba ze słomą sieczka i patykami przywożonego nieraz na wozie służącym zarazem i do wywożenia trupów bez trumien, często osób umarłych na choroby zakaźne, rodacy nasi zmuszani są wyprzedawać resztki mienia swego ocalałego od rekwizycji ściślej grabieży wszechwładnej krwawej czerezwyczajki, pająkom w ludzkiej postaci – żydom, płacącym często zaledwie 1/5 część wartości.
Pomimo szerzących się chorób zakaźnych jak tyfus plamisty, brzuszny, czerwonka itp. Repatrianci pozbawieni są opieki lekarskiej, albowiem lekarze sowieccy mający za obowiązek leczenie tak zwanej (nieczytelne) swołoczy, ograniczają się do zajrzenia przez okna baraku do środka i rzucenia krótkiego zapytania „bolen” i następującego po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi rozkazu „w bolnicu”.
Szpitale sowieckie przeznaczone dla repatriantów najzupełniej nieopalane, pozbawione niezbędnych miejsc do załatwiania potrzeb fizycznych człowieka, utrzymane w warunkach nie odpowiadających najhumanitarniejszym wymaganiom higieny, pozbawione szpitalnej bielizny i niezbędnych lekarstw nazywane przez rodaków naszych „przedsionkiem śmierci” budzą strach paniczny, tak że umieszczanie chorych stan zdrowia których wymaga często troskliwej opieki lekarskiej odbywa się siłą.
Nic też dziwnego że zdarzają się wypadki ucieczki chorych mających do 40 stopni gorączki w mrozy dochodzące do 30 stopni z tak utrzymanego szpitala w jednej bieliźnie spowrotem do kozaków gdzie temperatura rzadko kiedy bywa wyższa od 10 stopni poniżej zera.
Jako widomy skutek podobnie troskliwej opieki lekarskiej dają się widzieć odbywające się 3-4 razy a nawet więcej pogrzeby na widok który serce się ściska z żalu i rozpaczy.
Trup rzucony na saneczki ciągnione to przez ojca to przez matkę, siostrę lub brata a często przez małe dzieci to liczące najwyżej 10 lat, nakryty płachta z leżącą na niej łopatą i toporem i zamiatający śnieg gołemi piętami przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, na widok którego człowiek zaciska tylko pięści gniewie bezsilnym na władze sowieckie stawiające rodaków naszych narówni a nawet niżej od bydląt.
Nic też dziwnego, że skazani na życie w tak okropnych warunkach rodacy nasi umierają tysiącami użyźniając kośćmi swemi ziemię na obczyźnie, tak że nareszcie kiedy bezduszny biurokrata sowiecki zatwierdzi spisy i te zostają ogłoszone, połowa ludzi z danych spisów albo wymarła albo jest tak ciężko chora że jechać pomimo najszczerszych chęci nie może.
Ale z nadejściem spisów jeszcze niedola rodaków naszych się nie kończy. Jeszcze mają przed sobą oczekiwanie na wagony których władze sowieckie prawie że im dać nie mogą albowiem wszystkie stacje są wprost zawalone wagonami ale rozbitymi doszczętnie.
Wagony towarowe którymi jadą nasi rodacy często po dwa do trzech tysięcy wiorst do ostatniego czasu wcale nie były opalane tak że podczas mrozów dochodzących w Bolszewji do 40 stopni zdejmowano na większych stacjach z echelonów liczących do 2000 osób po 20 trupów.
Nareszcie zdziesiątkowani, wyzbyci z mienia i pieniędzy zmęczeni moralnie i zrujnowani materialnie rodacy nasi przybywają do Kraju oczekując w pierwszych dniach pobytu swego w Polsce pomocy.
I pomoc ta została zorganizowana na grosz publiczny.
Ale dla rozszerzenia tej pomocy jest nieodzowna szeroka i nieustająca ofiarność publiczna.
W takim to celu została ogłoszona z inicjatywy marszałka sejmu Wojciecha Trąmpczyńskiego dwutygodniówka na repatryjantów kiedy wszyscy obywatele złożą grosz wdowi na powracających z przedsionka piekieł rodaków.
I trzeba przyznać, że pomoc ta zorganizowana na tak małe jak dotychczas środki dźwigające z nędzy naszych braci rodaków, że Rodacy nasi po przybyciu do Równego i Baranowiczów są karmieni i zaopatrzeni w odzież, często nawet wspomagani pieniężnie tak że po przybyciu na miejsce stałego zamieszkania mogą wziąć się do pracy uczciwej i stanąć w szeregu z resztą Rodaków aby pracować nad odbudowaniem zrujnowanej przez pożogę wojny europejskiej i najazd hord bolszewickich ukochanej nam Ojczyzny.

W przyszłym roku minie sto lat od momentu, gdy Polska zaczęła pojawiać się na mapie Europy, kształtując swoje granice. Doczekało jej piąte pokolenie, ale zobaczyli na własne oczy nie wszyscy. Historycy spierają się o dokładnie liczby, ale szacują, że do odrodzonego jak Feniks z popiołów kraju zza wschodniej granicy wrócił co dziesiąty Polak.

Numer mieszkańca: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2017/21.pdf

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 30

A teraz ostatnia część napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 9.XII.1934 r.

Drogi mi bardzo brat mój Teodor zmarł wczoraj. Jestem chora i nie mogę jechać nawet na pogrzeb. Zostało nas już tylko dwoje.

(W tym miejscu znajduje się wklejony drukowany nekrolog z gazety o następującej treści:)

S.P.
MARIA Z GORCZYCKICH
PODLEWSKA
żona profesora gimn. Tow. Im. Jana Zamoyskiego
opatrzona św. sakramentami, po długich i ciężkich cierpieniach zasnęła w Bogu dnia 26-go marca 1936 r.
nabożeństwo żałobne odbędzie się w dolnym kościele św. krzyża dnia 30. b.m. t.j. W poniedziałek, o godzinie. 10 1/2 rano, po skończeniu którego nastąpi wyprowadzenie zwłok na cmentarz Powązkowski do grobu rodzinnego, o czym zawiadamiają krewnych, przyjaciół, znajomych i życzliwych pogrążeni w głębokim smutku:
Matka, mąż, syn, siostry, szwagrowie, siostrzeńcy i rodzina.

(W dalszym ciągu tekst pamiętnika:)

Straciłam bardzo mi drogą córkę mego brata Teodora, Marię Podlewską, zmarła dnia 26 marca 1936 r. Była bardzo dobra, nie zaznała szczęścia na ziemi, ale za to jestem przekonana, należy do tych wybranych istot, których Stwórca nasz obdarza szczęściem wiecznym.

Łowicz, dnia 21.II.1937 r.

Przestałam pisać dziennik od czasu jak zostały wycięte z niego jedynie może wartościowe karty. Bardzo się już zestarzałam i pamięć straciłam.

28 lutego zakończyła życie Zofia z Gorczyckich Mystkowska Kazimierzowa. Była jedyną  córką mojego brata stryjecznego Antoniego. Zosia miała 6 tygodni, jak zmarł jej ojciec nagle na serce. Matka wyprowadziła się ze wsi do Kalisza i utrzymywała się z procentu od sumy po mężu. Żyłam z nią bliżej i miałam sposobność poznać charakter jej córki niezwykle szlachetny i idealny.

(Na stronie 136 kończy się właściwie pamiętnik pisany w formie dziennika. Jest to chyba ostatni zapis Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Następnie jest kilkanaście stron czystych i na stronach 152 i 153 znajduje się narysowane i napisane, zresztą w dość nieudolnej formie, drzewo genealogiczne Nieszkowskich, poczynając od jana oraz Gorczyckich od Piotra Celestyna.  Na stronie 154 znajduje się takie samo drzewo genealogiczne Tyblewskich, poczynając od Jana. Nie zamieszczam ich tutaj, ponieważ sam sporządziłem dużo lepsze. Na stronie 155 i na połowie str. 156 znajdują się zapiski robione prawdopodobnie w czasie pisania pamiętnika, o następującej treści:) (E.T.)

W 1824 r. umarł Antoni Gorczycki ojciec mego Ojca (w grudniu)
1873 r. um. Franciszka z Jasińskich 1 voto Gorczycka 2 voto Doruchowska matka mego Ojca (28 grudnia)
1841 r. 22 sierpnia umarł Stanisław Nieszkowski ojciec mojej Matki pochowany w Żelewie.
1886 r. 25 maja um. Joanna z Nieszkowskich Nieszkowska matka mojej Matki, umarła w Warszawie i pochowana na cmentarzu reformowanym. Urodziła się w 1797 r. 20 maja.
1878 r. 19 lutego um. Cyprian Gorczycki w Wólce (ziemia kaliska) jedyny brat mego Ojca.
1880 r. 12 grudnia zmarł w Kaliskim na wsi Żdżenice Ojciec mój Józef Gorczycki, ur. 1821.
1901 r. 2 marca zmarła moja Matka Konstancja z Nieszkowskich Gorczycka, ur. 1827 r.
1902 r. 27 maja zmarł Franciszek Gorczycki brat mój najstarszy, ur. w 1846 r.
1887 r. 23 marca zmarł Bronisław Gorczycki, ur. 1848 r.
1895 r. 3 marca umarł Cyprian Gorczycki ur. 1856[1]
1905 r. 30 maja umarł Konstanty Gorczycki ur. 1862.
1918 r. 21 listopada umarł Ignacy Tyblewski, pochowany w Sumach.
1919 r. 15 kwietnia umarła Salomea Gorczycka (zakonnica) w Jazłowcu ur. 1854.
1915 r. 21 września umarł Adam Skrzynecki, w Januszpolu pochowany ur. 1880 r.
1916 r. 24 listopada umarł Bronisław Ruszczykowski, ur. 1840 r.
1928 r. 7 kwietnia zmarła Maria z Gorczyckich 1 v. Skawińska, 2 v. Skrzynecka.
1929 r. 26 maja zmarła Stanisława z Gorczyckich Ruszczykowska, w Koniecpolu pochowana. 1929 r. z dnia 22 na 23 grudnia zmarła Aleksandra z Gorczyckich Pawłowiczowa pod Górą Kalwarią w willi Olesinek.
1911 r. dnia 11 sierpnia umarła Wanda Maleszewska.
1876 r. 6 lutego umarł Ignacy Skawiński ur. 1841 r.
1933 r. 1 października umarła Maria ze Złotnickich Tyblewska, pochowana w warszawie na Powązkach.

(Na stronach 158 i 159 wklejony jest drukowany nekrolog, wycięty z gazety dotyczący Józefa Gorczyckiego o następującej treści:)

jozef faustyn gorczycki

Józef Faustyn Gorczycki

Miarą wartości każdego człowieka jest jego działalność w społeczeństwie, bez względu na rodzaj tej działalności, na zakres nawet, byleby zmierzała ona zawsze do dobra współbraci, nieodłącznego od szczęścia i pomyślności całego społeczeństwa w obszernym znaczeniu, a w ścisłem: kraju rodzinnego, ojczystej ziemi. To tez gdy zmarł prawie nagle człowiek zupełnie zdrów i pełen energii, jakim był ś.p. Józef Gorczycki, wieść tę przyjęto z początku z niedowierzaniem, z osłupieniem, wreszcie ze smutkiem serdecznym, a rzewnym, którego echo zeszło się w dalekie strony kraju. A śp. Józefa znało szerokie grono naszego społeczeństwa, gdyż stanowił w nim jedną z ważniejszych i wybitniejszych osobistości.

Urodził się w 1821 r. w mieście Turku i pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, osiadłej od dawna w kaliskiem. Pierwiastkowe wychowanie odebrał w domu od matki swojej, staropolskiej matrony, która umiała zaszczepić w sercu syna te cnoty, które mu potem towarzyszyły w całym życiu. Po skończeniu szkoły wojewódzkiej w Kaliszu śp. Józef Gorczycki poświęcił się prawu i jako aplikant pracował w tutejszym trybunale. Nie poszedł jednak tą drogą, bo stan ziemianina rolnika ciągnął go do siebie. Jakoż odbywszy praktykę gospodarską i ożeniwszy się z panną Konstancją Nieszkowską, osiadł na początku w Piotrkowskim, a następnie przeniósł się w strony krakowskie. W tej okolicy śp. zmarły przepędził najdłuższą część swego pracowitego, zacnego i pozytywnego żywota.

Tu się okazały w całej pełni jego zasługi obywatelskie, zaparcie się zupełne i zapomnienie o sobie, gdy zachodziła potrzeba podążyć z pomocą innym. Żaden sąd polubowny, żaden kompromis w promieniu dziesięciomilowym nie odbył się bez śp. Józefa Gorczyckiego. W 1861 r. kiedy margrabia Wielopolski tworzył rady powiatowe, obywatele powiatu olkuskiego wybrali śp. zmarłego jednomyślnością głosów na radcę, a jak na tym stanowisku postępował – pamiętają do dziś dnia ziemianie w olkuskim.

Śp. Gorczycki miał duszę niezmiernie poetyczną; w młodych latach pisał ulotne poezyjki erotycznej treści, nie bez wartości; w późniejszych latach żartobliwej, humorystycznej treści, jak świadczy korespondencja wierszowana między nim a EX-Bocianem (Faustynem Świderskim), z którym zmarły pozostawał w stosunkach zażyłych, prowadzona.

Poezji swoich śp. Gorczycki nie drukował, za to był stałym korespondentem kilku pism prowincjonalnych; jak „Tygodnia Piotrkowskiego”, „Gazety Kieleckiej”, wreszcie naszego pisma. Oprócz faktów pisał artykuły ziemiańsko-społecznej treści z poczciwą, zacną atencją[2].

Całe jego życie to pasmo ciągłych usług i ofiar społecznych, wie o tym rodzina i znaczna liczba obywateli. Pod koniec życia śp. Józef Gorczycki chciał zapewnić przyszłośc dziesięciorgu swym dzieciom, z których troje pozostawił nieletnich, zabrał się do cięzkiej pracy uregulowania rodzinnego majątku Żdżenice. A prosił Boga tylko o parę lat życia, aby mógł dokończyć zaczętego dzieła. Niezbadane są jednak wyroki Opatrzności. W d. 12 grudnia, przed samą północą, to zacne i szlachetne serce bić przestało.

Bezsilnym jest pióro i wyobraźnia aby opisać ten żal i tę boleść, jaka ogarnęła wszystkich. Był to piorun spadły z jasnego nieba.

Zajęto się pogrzebem, a ten wymownie świadczył o czci i miłości, jakimi ś.p. Józef Gorczycki powszechnie się cieszył. Mnóstwo obywateli, włościan z kilku wiosek okolicznych, zapełniło kościół w Malanowie, skąd po odpowiednim nabożeństwie i egzorcie, wypowiedzianej przez księdza Jezierskiego wikariusza w Turku, rodzina, sąsiedzi i włościanie zanieśli trumnę na własnych barkach do grobu, pomimo że stan powietrza i drogi czynił to prawie niepodobnem. Na cmentarzu pożegnał śmiertelne szczątki wikariusz parafii Malanów ksiądz Komorowski.

Zmarł więc znów jeden z tych, którzy pojmowali, że życie nasze nie jest użyciem, ale obowiązkiem, bojowaniem ciągłym według psalmisty. Spoczął w grobie obok swej matki, która w nim to pojęcie w latach dziecinnych już zaszczepiła, a nam żyjącym jeszcze została ta wielka pociecha, że myśl śp. Józefa, jego czyny i działalność żyją wśród nas, bo jak słusznie powiedział Brodziński:
Chociaż nie skończysz, ciągle rób,
Ciebie, nie dzieło, porwie grób.
Choć tu na ziemi krótko nas,
Czas wszystko skończy, bo ma czas.

(Nie wiem kto jest autorem powyższej notatki. Na stronie 161 znajduje się rękopis Jadwigi Tyblewskiej następującej treści:)

znalazłam charakterystykę, którą blisko przed dwudziestu laty przysłał mi z Warszawy literat Józef Muklanowicz (lub Muklonowicz)[3], nazwał ją próbą charakterystyki, postaram się przepisać, o ile potrafię odczytać to jego nieczytelne pismo.

Próba charakterystyki.

Przede wszystkim kilka uwag natury ogólnej. Wszystkie dusze ludzkie, aczkolwiek tak nieskończenie różnorodne, mają wspólne pierwiastki od kombinacji których powstają różnice indywidualne. Zdaniem moim takich głównych pierwiastków jest 2 i tyleż rozumie się negacji. Więc 1) refleksyjność – kontrast impresjonizm, 2) obiektywizm – kontrast subiektywizm. Pierwszy maluje stosunek duszy niejako do zagadnień natury umysłowej, intelektualnej. Drugi jest wyrazem stosunku względem kwestii moralnych, etycznych.

Cały ten podział wygląda na papierze śmiesznie pretensjonalnie, lecz to moja wina, bo czuję, że nie oddałem należycie myśli mojej, wieka, który uwydatnia się między innymi w broszurze: „Człowiek genialny”. Otóż natura bezwarunkowo i wyłącznie impresjonistyczna nie zdarzyło mi się spotkać również niewielkiej domieszki refleksyjności. Do takiej kategorii nadmienię dla przykładu i wyjaśnienia kwestii należą artyści, o których Puszkin nadmienił: „……” w tym mieści się źródło wielu przymiotów i niektórych wad:, stąd wypływa delikatność, a raczej subtelność, współczucie, prawość (zupełna niezdolność, nieumiejętność fałszu, obłudy), lecz z drugiej strony porywczość, pewna niesprawiedliwość, a raczej nie sprawiedliwość, zaznaczyć wypada, że chodzi głównie o podkreślenie braku sprawiedliwości, jako potrzeby wprost duszy, tego gatunku zwłaszcza co twierdzi: „niechaj świat zginie, byle sprawiedliwości stała się zadość” i pewna niechęć do wgłębiania się, zamiłowanie ślizgania się po powierzchni. Co do drugiego pierwiastku: obiektywizm nie tak czysty wszelako jak impresjonizm, bo pewna doza (nieznaczna zresztą) subiektywizmu. Obiektywizm ten sprawia brak wszelkiego egoizmu, to jest nie bynajmniej jakieś zapomnienie ascetyczne o sobie, lecz odrzucenie stanowczo takiego światopoglądu, że własne ja jest centralnym punktem wszechświata, nawet pewne niedocenienie własnego ja, czemu poniekąd staje na zawadzie ów brak własnej refleksyjności, daru chłodnego rozumowania według teoretycznych wskazań. Gdyby przy takim obiektywiźmie była i refleksyjność, choćby w niewielkim stopniu, byłby materiał najzupełniej odpowiedni do stworzenia działacza społecznego w szerszym stylu, jednego z takich, co stanowią wyłączne punkty w historii, przy wspomnianym braku tworzy się to, co nazywają dobrocią, a co właściwie jest gotowością poświęcenia swego niedocenionego należycie ja, dla tego, co w danej chwili uważa się za ważniejsze, pożyteczniejsze.

(na stronie 164 jest przyklejony drukowany nekrolog Józefa Gorczyckiego następującej treści:)

W dniu 12 grudnia 1880 r. w majątku rodzinnym Żdżenice w powiecie tureckim guberni kaliskiej zmarł prawie nagle śp. Józef Gorczycki, obywatel ziemski, w wieku lat 59.

Zmarły należał do tej nielicznej już garstki ziemian naszych, którzy pojmując zadanie obywatela kraju, nie uchylają się od żadnych obowiązków społecznych, chociażby z pewną nawet znaczną ofiarnością połączonych. To też przemieszkując w kilku okolicach kraju, wszędzie pozostawił po sobie jak najlepsze wspomnienie, a ślady jego działalności obywatelskiej pozostała do dziś dnia w dawnym powiecie olkuskim, gdzie śp. Józef Gorczycki piastował przez cały czas istnienia rady powiatowej urząd radcy z jednomyślnego wyboru wszystkich ziemian. Następnie, gdy zaprowadzono samorząd gminny i wójci obieralni prócz administracyjnej mieli i sądową władzę, śp. Józef był jednym z pierwszych obywateli, którzy nie uchylali się od objęcia tego ważnego urzędu ze względu na ówczesne stosunki, a wiadomo jak przez długi przeciąg czasu myśl prawodawcy była spaczona, już to przez niewłaściwe wybory, już to z powodu niewłaściwego wpływu na samorząd gminny zarządów powiatowych, a zarazem dziwnej, niewytłumaczonej nawet trudnością położenia, obojętności inteligencji wiejskiej.

Wszystkie kwestie żywotne, odnoszące się do danej okolicy czy tez do…

(w tym miejscu nekrolog jest urwany, dalszego ciągu nie było. Natomiast pod nekrologiem jest własnoręczny dopisek Jadwigi Tyblewskiej następującej treści:)

Część nekrologu śp. Ojca mego znaleziona w ocalałych rzeczach i wywiezionych z pożaru Kalisza roku 1914 r.

(dziś już dobrze nie pamiętam, ale dalszą część nekrologu, idealnie pasującą do pierwszej, dostałem od kogoś z rodziny, względnie znalazłem u kogoś w papierach i wobec tego podaję dalszy ciąg nekrologu:)

… całego kraju, nie uchodziły bacznego umysłu sp. Józefa Gorczyckiego to też przechodząc wykształceniem ogół naszych ziemian, spostrzeżenia swe zamieszczał w korespondencjach pisywanych do „Gazety Kieleckiej”, „Kaliszanina”, „Tygodnia Piotrkowskiego” wreszcie i w naszym piśmie oprócz faktycznych wiadomości, podawał różne uwagi odnoszące się do kaliskiego w ogóle, a do powiatu tureckiego w szczególności.   Był tez obdarzony złotym, prawdziwie staropolskim humorem, który się objawiał nieraz w wierszowanej korespondencji, jaką prowadził z Faustynem Świderskim (EX-Bocianem).

Cichy i niezmordowany w pracy śp. Józef był wzorem dobrego męża, przykładnego ojca licznej rodziny i serdecznego krewnego i przyjaciela. Jakim był dla swoich znajomych i podwładnych, o tym świadczył liczny orszak pogrzebowy, niosący drogie zwłoki na miejsce wiecznego spoczynku na barkach własnych, pomimo złej drogi i fatalnego powietrza.

Wszyscy przed wszystkimi cenili w zmarłym szlachetność i delikatność uczuć, tak rzadkie w naszych czasach cnoty, oraz ducha obywatelskiego pełnego ofiarności, zapominającego nieraz, bodaj o sobie i najbliższych, a na pierwszym planie dobro bliźnich mającego na celu.

Niech popiołom ziemia lekką będzie, a pokój w wieczności zacnej duszy śp. Józefa Gorczyckiego.

(Na stronie 165 przyklejony jest nekrolog nastepującej treści:)

NEKROLOGIA

Ś.p. WILHELM NIESZKOWSKI, jeden z ostatnich już kilkunastu żyjących jeszcze w kraju naszym napoleończyków, zmarł dnia 23 czerwca rb. W Puławach, gdzie na łonie rodziny przepędził ostatnie lat kilka swego życia. Śp. Nieszkowski urodzony dnia 15 lutego 1795 r. we wsi Bogumiłowie w obwodzie sieradzkim, ukończywszy korpus kadetów w Kaliszu, wszedł dnia 11-go maja 1812 r. jako sierżant do pułku 7-go wojska Księstwa Warszawskiego i w tymże stopniu przenoszony do różnych pułków tegoż wojska, brał udział w kampaniach lat następnych, walcząc w bitwach: Pod Potsdorfem,[4] Wittembergiem,[5] Coswigiem,[6] i Lipskiem. W tej ostatniej bitwie ranny od kuli karabinowej, przeniesiony został do pułku nadwiślańskiego i w tymże służąc brał udział w bitwach: Pod Soissons[7], Acis-sur-aube[8] i St.Dizier[9]. Dnia 24 grudnia 1814 r. przeznaczony został do wzorowego batalionu grenadierów gwardii, nieboszczyk pod datą 10 kwietnia 1816 r. awansowany w nim został na starszego sierżanta. W rok później awansowany na podporucznika, przeniesiony został do 5 pułku piechoty liniowej b. wojska polskiego. Dnia 25 kwietnia 1825 r. mianowany porucznikiem w tymże pułku, a następnie adiutantem pułkowym, pozostał w nim aż do skończenia kariery wojskowej w sześc lat później przy przejściu granicy przez korpus Ramorina[10]. Krzyż Virtuti Militarii i medal Ś-ej Heleny pozostały mu jako pamiątki przepędzonych w wojsku lat młodych. Bystrość umysłu i wielka pamięć przebytych wypadków, jak niemniej zainteresowanie się sprawami publicznymi nie opuszczały go do ostatniej chwili życia, a przy dobrotliwości serca i chętnym obcowaniu ze znajomymi, jednały mu ogólną sympatię, czego wyraźnym objawem był pogrzeb, w dniu 25-m czerwca r.b. odbyty, na który stawiła się znaczna liczba młodzieży miejscowej i zwłoki dzielnego wiarusa przeniosła na własnych barkach do grobu na cmentarz parafialny we Włostowicach.

(Na ostatniej 166 stronie notesu u góry narysowany jest piórkiem i tuszem maleńki dwór w Żdżenicach – rysunek autorki pamiętnika. Pod rysunkiem własnoręczny podpis:)

Dwór w majątku Żdżenice, tutaj zmarła matka mego Ojca, tu też i Ojciec zakończył życie w 1880 r. 12 grudnia.[11]

(Pod tym podpisem jest wklejona krótka notka wycięta z gazety:)

(Nadesłane). W Częstochowie 27 maja b.r. zmarł Franciszek Gorczycki, obywatel ziemski, właściciel majątku Tomaszowice, guberni Piotrkowskiej.

(Pod tą notatką ręczna notatka jadwigi Tyblewskiej nast. Treśći:)

Franciszek Gorczycki był najstarszym moim bratem.

(Na tym wszelki tekst się kończy.)

Przepisał na maszynie w dniu 26 lipca 1974 r. w Krakowie Eugeniusz Tyblewski, wnuk rodzony Jadwigi Tyblewskiej.

Z tego odpisu przepisała cioteczna wnuczka z Ruszczykowskich Stefania Krosnowska 19.I.1981.

Z tego odpisu przepisała cioteczna praprawnuczka (rodzona praprawnuczka Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej siostry autorki pamiętnika) Małgorzata Karolina Piekarska.


[1]              Cyprian Gorczycki – brat Jadwigi – przyp. E.T.

[2]              Jeden z takich artykułów zachował się do dzisiaj – przyp. E.T. (nie wiem jaki i gdzie – przyp. MKP.)

[3]              Józef Muklanowicz – autor m.in. wydanej w 1905 r. książki pt. „Lenistwo” – przyp. MKP.

[4]              Być może chodzi o Poysdorf miasto w dolnej Austrii – przyp. MKP.

[5]              Chodzi o Wittenbergę miasto w Niemczech w kraju związkowym Saksonia-Anhalt – przyp. MKP.

[6]              Chodzi o Coswig (Anhalt) miasto w Niemczech, w kraju związkowym Saksonia-Anhalt w powiecie Wittenberga. – przyp. MKP.

[7]              Soissons – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Pikardia, w departamencie Aisne – przyp. MKP.

[8]              Powinno być Arcis-sur-Aube – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Szampania-Ardeny, w departamencie Aube – przyp. MKP.

[9]              Chodzi o Saint-Dizier – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Szampania-Ardeny, w departamencie Górna Marna – przyp. MKP.

[10]            Girolamo Ramorino, także Hieronim Ramorino (ur. 1792 w Genui, zm. 1849 w Turynie) – polski i włoski generał dywizji powstania listopadowego, uczestnik m.in. wojen napoleońskich – przyp. MKP.

[11]            Rysunek ten pokazywałem wujowi Stefanowi Skawińskiemu, który znał Żdżenice. Powiedział mi, ze rysunek jest właściwie wierny, tylko proporcje są nieudane. Tu dodaję, że Jadwiga Tyblewska miała pewne zdolności rysunkowe. Największe zdolności z jej rodzeństwa miała Salomea Gorczycka – przyp. E.T.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 29

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 19 czerwca 1932 r.

Wszyscy moi wnucy i wnuczki dobrze się uczą, jest to dla mnie wielką pociechą. Halina już idzie do 8 klasy i myślę, że będzie się dalej kształcić. Jakie to szczęście dla kobiet, że teraz są chowane w ten sposób, aby same dawały sobie radę w życiu. Znikły już teraz tak zwane panny na wydaniu. Dziś kobiecie łatwiej jest pracować samodzielnie. Myślę nieraz, że powinnam ten dziennik spalić przed śmiercią, bo nie ma on celu tego, w jakim zaczęłam go pisać, liczę jednak na to, że syn mój najdroższy to zrobi przez pamięć dla swojej matki, jeżeli będzie uważał, że jest w nim coś, co młodszemu pokoleniu może się wydać dziwnym lub nawet śmiesznym. Pisałam bowiem stroskana już życiem i latami trwającą chorobą. Pisząc ten dziennik, wspominałam też o powierzchowności osób niektórych, nie dlatego jednak, abym do zalet zewnętrznych przywiązywała jakąś wagę, lecz jedynie dlatego, że cofając się myślą do drogich mi osób, stawały mi w pamięci żywo, tak jak ich dawniej widziałam.

Ileż ja miłych chwil spędziłam z siostrą Marylą. Nieraz z tego, co mi opowiadała z czasów, kiedy nie żyłam jeszcze, robiłam sobie, gawędząc z nią, notatki. Pamiętała, będąc starsza ode mnie 10 lat, jak zabierali księżom majątki ziemskie. Wtedy biskup kielecki Majerczak pojechał do Warszawy, do Berga, ówczesnego oberpolicmajstra ożenionego z nabożną katoliczką pochodzenia włoskiego, – aby przez nią uzyskać odwołanie rozporządzenia. Na razie Berg nie obiecywał nic biskupowi, a kiedy go wyprowadzał z mieszkania spostrzegł, że biskup wychodzi bez kapelusza i zaraz przypomniał, żeby wziął kapelusz, na co biskup Majerczak odpowiedział: „Nie jest już mój, bo leży nie na moim gruncie”. To powiedzenie spowodowało, że najdłużej została ziemia kielecka własnością księży.

10 lat miała siostra moja Marylka, dlatego pamiętała już dobrze te straszne czasy, kiedy nasza Matka z narażeniem życia pielęgnowała rannych, Ojciec zaś wywoził sam powstańców za granicę poszukiwanych przez Moskali, lub odsyłał przez wiernego fornala nazwiskiem Rogacz, który zawsze umiał się przez granicę przemknąć. Raz bardzo długo, gdyż prawie miesiąc, nie wracał z Krakowa. Ojciec się niepokoił, że go Moskale złapali, a on szczęśliwie wrócił z wypasionymi końmi, bojąc się wrócić, gdyż mu powiedzieli, że na granicy Moskale. Woził tedy za pieniądze wodę w Krakowie, żywiąc tym sposobem siebie i konie.

Pamiętam też u mych Rodziców zacnego starego sługę Macieja, którego kozak do krwi uderzył nahajką, że nie chciał powiedzieć, gdzie jest Gniewosz[1] powstaniec i przeczył, że Ojciec mój Gniewosza wywiózł za granicę i u siebie w domu nie miał. Rozumie się Moskale nie uwierzyli i Ojca na czas jakiś zaaresztowali[2]. Ten Maciej za mojej pamięci to już z łóżka nie wstawał parę lat przed śmiercią. Matka nasza zawsze go odwiedzała, przeznaczyła mu kobietę, żeby go pielęgnowała i nam dzieciom kazała mu nosić owoce, a czasem podczas snu z much opędzać gałązką, co się mnie wtedy nie bardzo podobało. Miałam wtedy z pięć lat najwięcej, a brat mój Kostuś siedem. Kiedy będąc już stara, na przedstawieniu „Wiernej rzeki” Żeromskiego zobaczyłam starego sługę patriotę, przypomniał mi się żywot naszego Macieja, dwór moich Rodziców i od łez nie byłam się w stanie powstrzymać.


[1]              Płk Jan Nepomucen z Oleksowa Gniewosz h. Rawicz (ur. 1827 w Poniku, zm. 1892 w Krośnie) – publicysta, przemysłowiec, pisarz, dziennikarz, wydawca, kolekcjoner obrazów malarzy polskich, powstaniec wielkopolski w 1846 i 1848, styczniowy, więzień stanu z 1846 r. w Moabicie. W powstaniu styczniowym był kapitanem strzelców w oddziale naczelnika Apolinarego Kurowskiego. Po powstaniu emigrant we Francji i Szwajcarii – przyp. MKP.

[2]              Jadwiga Gorczycka bardzo lakonicznie pisze na ten temat. Tradycja rodzinna jest bogatsza. Oto co na ten temat pisze Stefania Krosnowska, znająca temat z opowiadań: „W czasie powstania styczniowego, na skutek donosu, w domu Józefa Gorczyckiego oddział kozaków robił rewizję. Wprawdzie rannych powstańców zdołano ukryć, ale pozostała pościeli niezasłana ze śladami krwi. Józef Gorczycki prosił aresztującego go oficera, by uspokoił jego żonę, mówiąc, że chodzi tylko o jakieś wyjaśnienia. Oficer odpowiedział: „Przecież panu grozi szubienica lub Sybir.” zgodził się jednak pójść do Konstancji Gorczyckiej. Wzruszony widokiem gromadki dzieci powiedział: „Daję pani Oficerskie słowo honoru, że zrobię wszystko, aby mąż pani wrócił.” Słowa dotrzymał. Józef Gorczycki po dwóch tygodniach wrócił w domu.
Powstanie  chyliło się ku upadkowi. Do Józefa Gorczyckiego mieszkającego w pasie przygranicznym i posiadającego tzw. „półpasek” upoważniający do przekraczania granicy, zgłosił się jeden z wyższych dowódców powstania. (Niestety, tradycja rodzinna nie przekazuje jego nazwiska) prosząc o konie i furmana dla ułatwienia ucieczki, gdyż ziemia paliła mu się pod stopami. (Chodziło pewnie właśnie o Gniewosza – przyp. E.T.) Józef Gorczycki osobiście przewiózł go przez granicę, a wkrótce po powrocie został ponownie aresztowany. Postawiony przed gronem oficerów śledczych, na pytanie gdzie i z kim był owego dnia, odpowiedział zgodnie z prawdą: Usłyszał: „No to dalsze śledztwo niepotrzebne – sprawa prosto do sądu”. Józef Gorczycki nie załamał się, odpowiedział: „Panowie, jakie śledztwo, jaki sąd? Przecież ja siłą z narażeniem własnego życia wywożę człowieka, który byłby was dalej bił. Myślę, że mi order dacie!” Orderu wprawdzie nie dali, niemniej Józef Gorczycki został uratowany – przyp. S.K. 

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 28

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 3 czer. 1929 r.

26 maja zmarła najstarsza z sióstr moich Stanisława Ruszczykowska, siostra, która mi zawsze matką była. Z powodu choroby na pogrzeb jechać nie mogłam, na pogrzeb, który zawsze będzie przykrym wspomnieniem dla wszystkich co znali, kochali i szanowali tę zacną Polkę i katoliczkę. Została pochowana bez księdza na skutek zatargu księdza z jej zięciem, nie tyczącego się wcale jej osoby. Sam ksiądz, to przyznał, że nie miał zmarłej nic do zarzucenia. Kto winien był, wyjaśni biskup, o którego sprawa się oparła. Niemniej jakie to bolesne dla nas, że taka katoliczka, która całe życie była przykładem dla innych, która za cały majątek, wartości kilkadziesiąt tysięcy rubli, kupiła długoterminową pożyczkę zwaloryzowaną później do minimum, oddała wszystkie srebro i złoto na skarb państwa, – nie odprowadził ksiądz na wieczny odpoczynek. Nie mam już żadnej siostry. Teraz na mnie już kolej.

Łowicz, 7 grudnia 1929 r.

Czwartoklasistka z gimnazjum państwowego opowiadała dzisiaj, że idąc z koleżanką odludną ulicą, schwycił ją pijak i ledwo zdołała mu się wyrwać, a koleżanka zostawiła ja i czym prędzej uciekła. Myślę, że rodzice nie będą mieli z dziewczynki tej pociechy, bo charakter dziecka przebija się od najmłodszych lat. Syn mój Ignaś nie miał więcej jak trzy lata, przed samym dworem w Żdżenicach od strony ogrodu zostawiła go piastunka z maleńką Zosią, która jeszcze nie chodziła i siedziała na kocu na ziemi. Nie wiem jakim sposobem dostało się stado gęsi do ogrodu, które mogły dziecko poszczypać, a nawet oka pozbawić. Mały Ignaś miał krok tylko aby wejść do pokoju. Nie uciekł jednak, krzyczał pomocy i zasłaniał siostrę Zosię, małym tylko patyczkiem się broniąc, póki nie nadbiegłyśmy z moją starszą siostrą na ratunek dzieciom. Tak, ale to samo dziecko, będąc dorosłym mężczyzną, było człowiekiem, który nie zawahał się bronić ojczyzny z narażeniem własnego życia.

W dziecku taki odruch prawego charakteru przypomina mi też zdarzenie na ulicy, jak szłam z najwyżej dziesięcioletnią Wandzią Kokczyńską. Jechał chłop z furą siana. Podbiegł jakiś wysoki bardzo mężczyzna, zwyczajny złodziej i wyciągnął z tyłu fury siana całą wiązkę. Wtedy momentalnie, kiedy wyciągał, Wandzia mała schwyciła go za kurtkę i krzyknęła: „Co pan robi”, a ów „pan” wyrwał się dziecku i uciekł ze sianem na skręcie ulicy. Nie doczekam już tego, ale myślę, że taka dziewczynka z poczuciem prawości wyrośnie na prawą kobietę, która nigdy nie postąpi niezgodnie z sumieniem.

Łowicz, 5 stycznia 1930 r.

z 22 na 23 grudnia 1929 r. zmarła Aleksandra Pawłowiczowa pod Górą Kalwarią w willi Olesinek, kupionej przez męża jej i nazwanej od żony imienia[1]. Św. p. Olesia Pawłowiczowa miała charakter bardzo szlachetny. Wiem, że przed śmiercią sprzedała willę siostrzeńcowi (właściwie ciotecznemu wnukowi), ale jestem pewna, że pamiętała w testamencie o siostrzenicy Mystkowskiej, to jest Zofii z Gorczyckich. Swoich dzieci nie miała, ale pomagała materialnie rodzinie męża, gdyż wzięła jednego chłopczyka, parę lat kształciła i kiedy przebywał w jej domu, była mu drugą matką. Straciłam w Olesi serdeczną stryjeczną siostrę.

Nie ma jeszcze dwóch lat, jak razem byłyśmy z Olesią w Częstochowie, na Piaskach i Koniecpolu. Nigdybym wtedy nie pomyślała, że ja taka cierpiąca przeżyję Olesię, ale ja mieszkam z córką, która mnie pielęgnuje z całym poświęceniem. Olesia umarła podobno bez cierpień z braku sił i słabego serca, po prostu zasnęła.


[1]              W 1923 r. byłem w Olesinku. Miałem wtedy zaledwie 4 lata. Brat mój Jerzy tam się nauczył chodzić. Drugi raz byłem w Olesinku w 1970 r. lub coś w tym rodzaju. Jest to teraz własność zakonnic, którym Olesinek zapisała ostatnia właścicielka Aleksandra z Wichlińskich Niewiadomska (żona Stefana, syna Eligiusza). Olesinek to mały dworek, którego fotografia się zachowała. Miał kilka pokoi, ganek, były zabudowania i duży sad. Razem kilka zdaje się hektarów. Od zakonnic otrzymałem stary samowar, w którym babka Aleksandra Pawłowiczowa gotowała herbatę – przyp. E.T.

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 27

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 27 maja 1928 r.

Przejrzałam notatki[1] brata mego Franciszka, w których wylicza bitwy i miejscowości. W bitwach był podczas powstania 1863 r. i gdzie kto dowodził:
1863 r. 9 lutego pod Sosnowicami[2], Kurowski[3]
1863 r. 17 lutego, w Miechowie[4], Kurowski
1863 r. 2 marca w Małogoszczy[5], Langiewicz[6], Jeziorański[7]
1863 r. w marcu w Pieskowej Skale[8], Langiewicz, Jeziorański
1863 r. w marcu pod Grochowiskami[9], Langiewicz, Jeziorański
1863 r. w marcu pod Grochowiskami, Bentke[10]
1863 r. w kwietniu, 1 dzień Wiel. Nocy Szklary[11], Gregowicz[12]
1863 r. 10 maja, Igołomia[13] Mierosławski[14], Krzykawka[15], Nullo[16]
1863 r. 27 października, przejazd przez Wisłę
1863 r. 29 paźdź. Hanke[17]
1864 r. w czerwcu pod Wodziłowem[18], Mycielski[19]
1864 r. w czerwcu Bodzechów[20], Hanke
1864 r. w czerwcu Opatówek[21],
16 lutego powrócił do rodziców do domu[22]

Wyszedł ze szkół do powstania 1863 r. 20 stycznia. Brat mój urodził się w 1846 r. 23 listopada. Nie miał zatem jeszcze siedemnastu lat skończonych, jak poszedł do powstania. Pamiętam, jak Matka nasza opowiadała, że jak przyjechał raz do domu, to był tak znużony, że przez trzy dni prawie nic nie jadł, tylko co trochę spał. W notatkach swych pisze, że pierwszym jego guwernerem był Tuliński (kaleka) były oficer Wojsk Polskich z 4 pułku piechoty, ranny kartaczem w nogę pod Grochowem.[23]

Łowicz, 30 czerwca 1928 r.

Wróciłam od mojej Wanduchny z Sokołowa gdzie tak bardzo miło czas spędziłam z mojemi Antkami. Widziałam, że zżyli się z sobą i łączy ich uczucie prawdziwe. Coraz większa tęsknota mnie ogarnia za siostrą Marylą, świat zdaje mi się o tyle smutniejszy, że trudno mi to nawet wypowiedzieć.

Łowicz, 3 października 1928 r.

Choroba, która mi dokucza od lat kilku, coraz więcej daje mi się we znaki. Szczęśliwa, że mogłam odwiedzić jeszcze moją siostrę Ruszczykowską i moich Ignasiów. Takie bardzo miłe wrażenie dla serca matki wywiozłam z ich domu. Ani razu nie uczułam tego, że jestem z synową, tylko z najbardziej kochającą i kochaną córką.


[1]              Notatki, o których pisze Jadwiga Tyblewska, znajdowały się na końcu almanachu rodzinnego, założonego przez Franciszka Gorczyckiego. Po śmierci Franciszka Gorczyckiego almanach był w posiadaniu Stefana Skawińskiego i był przez niego kontynuowany. Almanach ten spłonął w Powstaniu Warszawskim w 1944 r. na ul. Bagatela, gdzie  Stefan Skawiński miał mieszkanie. Na pewno chodziło o ten sam almanach, ponieważ sama go przeglądałam i czytałam i dobrze pamiętam, że sformułowania są dosłownie przepisane w pamiętniku Jadwigi tymi samymi słowami – przyp. S.K.

[2]              Powinno być: Sosnowcem, bo już wtedy tak brzmiała nazwa miasta – przyp. MKP.

[3]              Apolinary Kurowski herbu Nałęcz III (ur. 1818, zm. 11 maja 1878 w Baden) – pułkownik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[4]              Bitwa pod Miechowem – jedno ze starć powstania styczniowego, do którego doszło 17 lutego 1863 pod Miechowem w Małopolsce.

[5]              Bitwa pod Małogoszczem – jedna z największych bitew powstania styczniowego, miała miejsce 24 lutego 1863 roku. Generał Marian Langiewicz, będący dowódcą województwa sandomierskiego, przeprowadził w Górach Świętokrzyskich udaną koncentrację sił mających iść na Warszawę – przyp. MKP.

[6]              Marian Melchior Antoni Langiewicz (ur. 5 sierpnia 1827 w Krotoszynie, zm. 10 maja 1887 w Konstantynopolu)[1] – generał i dyktator powstania styczniowego – przyp. MKP.

[7]              Antoni Jeziorański, ps. Antoni Jovanovic (ur. 29 maja 1827 w Warszawie, zm. 16 lutego 1882 we Lwowie) – generał polski powstania styczniowego – przyp. MKP .

[8]              Bitwa pod Pieskową Skałą – miała miejsce 4 marca 1863 roku pod Pieskową Skałą w Małopolsce – przyp. MKP.

[9]              Bitwa pod Grochowiskami – miała miejsce 18 marca 1863 pod Grochowiskami, przysiółku zlokalizowanym pośród lasów, w połowie odległości między Pińczowem a Buskiem. Była to jedna z najkrwawszych w powstaniu styczniowym, całodniowa bitwa, zakończona zwycięstwem Polaków – przyp. MKP.

[10]            Powinno być Bentkowski, bo chodzi o Władysława Bentkowskiego (ur. 24 września 1817 w Warszawie, zm. 2 października 1887 w Poznaniu) – uczestnik obu polskich powstań narodowych w XIX wieku i rewolucji na Węgrzech w roku 1848 – 1849, dziennikarz i polityk Poznańskiego, oficer pruski – przyp. MKP.

[11]            Bitwa pod Szklarami – miała miejsce 5 marca 1863 r. – przyp. MKP.

[12]            Powinno być Grekowicz, bo chodzi o Józefa Adama Grekowicza. Ps. Gronostajski (ur. 13 lipca 1834 w Michalewie koło Mińska, zm. 26 lipca 1912 we Lwowie) – polski pułkownik, dowódca w powstaniu styczniowym, naczelnik sił zbrojnych województwa krakowskiego – przyp. MKP

[13]            Bitwa pod Igołomią – potyczka stoczona 21 marca 1863 pomiędzy powstańcami styczniowymi generała Józefa Śmiechowskiego a wojskami rosyjskimi – przyp. MKP.

[14]            Ludwik Adam Mierosławski (ur. 17 stycznia 1814 w Nemours – zm. 22 listopada 1878 w Paryżu) – polski generał, pisarz i poeta, działacz polityczny i niepodległościowy, a także historyk wojskowości – przyp. MKP.

[15]            Bitwa pod Krzykawką – jedna z bitew powstania styczniowego, rozegrana 5 maja 1863 na pograniczu wsi Krzykawka i Krzykawa koło Olkusza – przyp. MKP.

[16]            Francesco Nullo (ur. 1 marca 1826 w Bergamo, zm. 5 maja 1863 w Krzykawce) – pułkownik włoski. Przyjaciel i powiernik Giuseppe Garibaldiego, dowódca ochotników włoskich, tzw. garibaldczyków, którzy wzięli udział w powstaniu styczniowym 1863 – przyp. MKP.

[17]            Powinno być Hauke, bo chodzi o Józefa Hauke-Bosaka herbu Bosak. Hrabia, (ur. 19 marca 1834 w Petersburgu – zm. 21 stycznia 1871 pod Dijon) – generał broni, uczestnik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[18]            Powinno być: pod Radziłowem. Ostatnie walki powstańcze miały miejsce w dniu 3 marca 1864 roku, właśnie wtedy pod Radziłowem miała miejsca jedna z ostatnich potyczek wojsk powstańczych z Rosjanami. – przyp. MKP.

[19]            Rotm. Ludwik hr. Mycielski (ur. 14 września 1837 w Chocieszewicach, powiat krobski, zm. 4 listopada 1863 koło wsi Bojanówka niedaleko Chełma) – polski ziemianin, uczestnik powstania styczniowego – przyp. MKP.

[20]            Bitwa pod Bodzechowem – 16 grudnia 1863 miała miejsce ostatnia bitwa oddziału Zygmunta Chmieleńskiego z wojskami rosyjskimi podczas Powstania Styczniowego – przyp. MKP.

[21]            Bitwa Opatowska miała miejsce 21 lutego 1864 w czasie powstania styczniowego – przyp. MKP.

[22]            Daty i nazwy nie zgadzają się z faktami z pamiętnika Franciszka Gorczyckiego. Jadwiga przepisywała zbyt pospiesznie lub nie umiała odczytać notatek brata – przyp. MKP.

[23]            Franciszek Gorczycki (syn Józefa Faustyna i Konstancji z Nieszkowskich) napisał pamiętniki, których niestety nigdy nie widziałem, ale wiem, że były u jego najmłodszego brata Józefa w Warszawie. Józefa Gorczyckiego znałem osobiście i kilka razy byłem u niego na ul. Szczyglej – przyp. E.T. (SPROSTOWANIE: Dziadkowie Józefostwo Gorczyccy mieszkali cały okres międzywojnia ul. Śliska 27 IIIp. Po zburzeniu mieszkania we wrześniu 1939 r. zamieszkali na ul. Miedzianej. – nru mieszkania nie pamiętam. Tam umarł Dziadek Józef  w r. 1940, a wkrótce po jego śmierci babcia Ada opuściła Warszawę, przenosząc się do swej rodziny gdzieś na południe Polski – przyp. S.K.) Mówił mi o tych pamiętnikach i o innych i twierdził, że ponieważ sam dzieci nie ma, odda je któremuś z wnuków, którego te sprawy będą interesowały. Niestety wszystkie te pamiętniki spłonęły w powstaniu warszawskim – przyp. E.T. (SPROSTOWANIE: Istotnie spłonęły, ale we wrześniu 1939 r. – przyp. S.K.) Początkowo myślałem, że zapisek Jadwigi Gorczyckiej dotyczący Franciszka jej brata jest jedynym mówiącym o jego walkach. Tymczasem w 1967 r. wyszła w druku praca zbiorowa p.t. „Spiskowcy i partyzanci 1863 r.” pod red. Stefana Kieniewicza. W książce znalazł się obszerny fragment pamiętnika Franciszka Gorczyckiego (28 stron druku) bardzo ciekawy. Jak do tego doszło, piszę w innym miejscu – przyp. E.T. Nie wiem gdzie jest to inne miejsce, w którym Eugeniusz Tyblewski napisał o pamiętniku Franciszka Gorczyckiego, bo na pewno nie w przypisach do pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – przyp. MKP. 

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 26

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 25 maja 1924 r.

Napisałam, że testament po ciotecznej siostrze mojej Józefie z Kosseckich Połkotyckiej został zniszczony. Otóż można by wnioskować, że zrobiła to jej przybrana córka Rebczyńska, a zatem powinnam wyjaśnić, że nie ją miałam na myśli, gdyż jak się coraz więcej przekonuję, to zrobiła osoba bardzo przewrotna, ale na szczęście obca naszej rodzinie.[1]

Drugie wyjaśnienie dać powinnam, dlaczego ciotka mojej Matki Paulina Nieszkowska wyszła za mąż za Rosjanina, będąc Polką i patriotką. O tym dowiedziałam się szczegółów bardzo niedawno. Była bardzo ładna, wykształcona i bogata. Miała wielu starających się, między nimi był jeden Moskal, jenerał Sobolew, o którym zupełnie nie myślała, gdyż zajęta była Polakiem. Dwóch pojedynkowało się o nią Suchorski i Suchorzewski, o taki błahy powód, że siadając do karety podała rękę nie temu, który się uważał, że będzie wybranym i rzeczywiście był kochany. Pojedynek skończył się śmiercią tego, którego kochała ciotka mojej matki. Odtąd przestała bywać na balach. Jenerał się wściekał, że był od drzwi odprawiony, aż w końcu przyszła delegacja Polaków z Kalisza, prosząc, żeby go przyjęła, iż wiele przez niego w owe straszne czasy dla Polski zrobić może, dlatego, że był gubernatorem ziemi kaliskiej. To ją skłoniło ostatecznie, że wyszła za Sobolewa. Dzięki temu bardzo dużo Polaków zostało przez nią w 1863 r. wyratowanych od Sybiru. Podczas wojny czytałam w „Gazecie Polskiej” wydawanej w Moskwie, w którym to piśmie był nekrolog ks. Elizy Teniszewowej starszej córki Sobolewowej.

31 maja 1924.

Syn ukochany mojej ciotki ksiądz kanonik Tadeusz Stawowski zmarł na raka. W Giżycach pochowany, był zawsze prawym człowiekiem i najprzykładniejszym księdzem.

17 sierpień 1924 r.

Byłam w kościele u panien Bernardynek, po raz pierwszy od 45 lat usłyszałam pieśń do Przenajświętszego Sakramentu, której mnie uczyli, jak przystępowałam do pierwszej Komunii Świętej. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, nie mogłam od łez się powstrzymać, tak mi stanęła w pamięci miniona już przeszłość. Czy to jest żal za minioną młodością? Nie, to jest żal za tymi, co już odeszli.

9 grudzień 1924 r. Łowicz

18 października urodził się w Łowiczu Tadzio, syn Wandzi Trzebuchowskiej, która przyjechała tu na czas słabości. Dziecko to niezmiernie mi miłe. Przypomina mi moje dzieci, szczególnie Ignasia. Jak patrzę na małego Tadzia, mam takie chwile, że zapominam o wszystkim i zdaje mi się, że ukochany mąż mój wejdzie i zapyta: „I cóż tam nasz mały modraczek?” – tak zawsze nazywaliśmy Ignasia.

Łowicz, 5 kwietnia 1925 r.

Dziś mija 40 lat, jak po raz pierwszy przyjechał do nas mąż mój było to pierwsze święto Wielkiej Nocy. Nie ma jeszcze pół wieku, a już wiele obyczajów zmieniło się w Polsce od tego czasu. Nie było przyjęte jeździć z wizytami w pierwsze święto Wielkiej Nocy ani Bożego Narodzenia, jeździło się tylko do kościoła, przynajmniej na wsiach tak było. To też z tego przyjazdu jakiś czas później miałam komiczną rozmowę z jedną z naszych służących. Upatrzyła chwilę, kiedy byłam sama i zaczęła się bardzo nieśmiało tłumaczyć, abym nie chciała iść za mąż za mego męża i w ogóle, żebyśmy go nie przyjmowali. Po długich omawianiach powiedziała w końcu, że musi być Żydem, a zrobiła ten wniosek dlatego, że przyjechał w pierwsze święto Wielkiej Nocy i był silnym brunetem, choć nie miał w twarzy nic wschodniego, tylko prędzej do Włocha był podobny.

Przyszedł rano list od Tadzia Kokczyńskiego, a niedawno od jego żony z Rzymu. Oboje tak bardzo serdecznie zapraszają do siebie do Szczekanicy. Jest to jeden z tych domów polskich (dworów) znanych z takiej prawdziwej staropolskiej gościnności. Pisząc o domu Tadziów, przyszedł mi na myśl mąż mój, jak nie mógł zrozumieć, że ktoś może być niegościnny[2]. Raz w ostatnich latach przed wojną był zaproszony z prałatem Płoszajem do Staszkowa[3] do Stawowskich na polowanie z Giżyc[4] do Sadowskich[5] (Ostrorogów). W Giżycach też polowali. Z nimi jechał Antoś Stawowski, który uprzedził żonę swoją, że przywiezie w wilią polowania tych dwóch starszych panów, żeby nie byli zmęczeni drogą. Był duży mróz na dworze i przyjechali koło 10-ej wieczór. Kuzyn nasz Antoś był przerażony, że jak przyjechali, dopiero służąca poszła palić w pokoju gościnnym nieopalonym wcale, a mąż mój był bardzo skłonny do zaziębienia. Prałat zaś miał lat przeszło 70. Ignaś, widząc zaambarasowanie pana domu, uśmiechnął się tylko i powiedział: „nie martw się, Antosiu, zobaczysz, że będzie wszystko dobrze”. Stawowska była z domu Sokołowska z Kujaw i pomimo że dzieci nie mieli, dziwnie była skąpa, nie kazała napalić, licząc, że może co wypadnie i nie przyjadą. Po skończonej kolacji Ignaś wyszedł wcześniej, poszedł do sypialnego pokoju Stawowskich i najspokojniej położył się do łóżka pani domu. Kiedy wszedł pierwszy Antoś do pokoju, szukając mego męża, powiedział mu: „Wybawiłem cię z kłopotu, my starzy tu się prześpimy, a wy młodzi w gościnnym pokoju.” Antoś, zawsze tak serdeczny i gościnny był bardzo zadowolony z pomysłu mego Ignasia. Czy magnifika również, śmiem wątpić. W jakiś czas słyszałam fakt ten powtarzany przez rodzinę Antosia z zadowoleniem i śmiechem, że choć raz Teosi oszczędność się nie udała.

Kuzyn mój Stawowski umarł nagle w Kaliszu; dziś żyje jeszcze siostra i brat jego w Warszawie. Majątek zapisał żonie i do dziś dnia ona tam mieszka w Staszkowie, a siostra u obcych, stara panna. Antos nigdy nie przypuszczał, że umrze tak prędko, był młody i zdrów. A żona zawsze robiła mu sceny, że ją nie kocha, nie myśli o niej, bo ona dawno swój zahipotekowany posag jemu zapisała. Tak go dręczyła, że że usiadł i wszystko jej zapisał. Mam wrażenie, że dla świętego spokoju, bo zawsze mówiła, że chora na serce. Sądził, że go nie przeżyje. Inaczej ta szlachetna dusza nie byłaby zapomniała o swojej rodzonej siostrze. Nadmienił tylko, że oddaje ją w opiekę sercu swej żony, a to serce nie jest bardzo czułe.

Łowicz, dnia 27.IV. 1928 r.

Już trzeci tydzień dobiega, jak umarła najdroższa moja siostra Maria z Gorczyckich Skrzynecka. Zamknęła oczy na zawsze w Wielką Sobotę dnia 7 kwietnia 1928 r. i pochowana w Zagórzu w murowanym grobie obok jej pierwszego męża Ignacego Skawińskiego. Była to anielska istota, z zaparciem siebie umiała kochać bliźnich swoich. Nigdy nie słyszałam skargi z ust Jej, choć ciężkie bardzo miała życie. Ostatnie 9 lat przebyła w domu mojego najukochańszego syna Ignacego.


[1]              Ta notatka jest niestety nieprzekonywująca. Zrobiła ją chyba autorka w swojej dobroci, ale nie podała w sposób  przekonywający nazwiska tej rzekomo obcej osoby – przyp. E.T.

[2]              Szczekanicę znałem i dlatego nie mogę się powstrzymać od krótkiego jej opisania. Była to resztówka zakupiona przez Wuja Tadeusza Kokczyńskiego (właściwie Feliksa). Liczyła ok. 40 ha dobrej ziemi. Wspaniały był dwór. Trudno mi powiedzieć, jaki był stary, bo teraz, kiedy się na tym znam, już go oddawna nie widziałem. W każdym razie składał się z dwóch części. Głównej, starej i bardzo ładnej oraz nowej dobudówki o mniejszych walorach. Częściowo był piętrowy. Na pierwszym piętrze było chyba trzy lub cztery duże pokoje oddawane do użytku tylko gościom przyjezdnym. Domownicy mieszkali zawsze na parterze . Środkowy pokój na górze miał duży frontowy taras. Na parterze, o ile dobrze pamiętam, było 9 pokoi o powierzchni dziś już nie budowanej, w każdym razie ok. 30-40 m2. Był duży hall, w którym się jadało, gdyż był to właściwie pokój jadalny, był gabinet i pokój kredensowy itp. w dobudówce były pokoje gościnne i duża kuchnia. Dwór miał dwa ganki o bardzo dużych rozmiarach. Uroczy był wewnętrzny, obrośnięty gęsto winem dzikim, na którym się przeważnie siedziało  w okresach ciepłych. Były tam leżanki i leżaki. Dwór był bardzo dobrze wyposażony, miał mnóstwo cennych mebli, obrazów, itp. stał w niewielkiej części parkowej ogrodu, z której większa część znajdowała się od strony frontowej, od drogi. W części parkowej wewnętrznej był olbrzymi piękny klomb i rosły trzy lipy olbrzymie chyba trzystuletnie. Ogród warzywny i owocowy, przylegający do parku, liczył kilka hektarów i rosło w nim mnóstwo drzew owocowych. W tym ogrodzie schowaliśmy sporo srebra i innych wartościowych rzeczy, zakopując do ziemi, których później właściciele nie mogli znaleźć. W Szczekanicy byłem ostatni raz w 1939 r. w czasie wojny i żałuję, że obraz jej uciekł mi z pamięci i nie mogę jej dokładniej opisać. Żałuję również, ze nie widziałem nigdy Malanowa, Żdżenic, Lgotki i też nie mogę jej opisać – przyp. E.T.

[3]              Staszków – przysiółek wsi Rychnów w Polsce położony w województwie opolskim, w powiecie namysłowskim, w gminie Namysłów. Miejscowość wchodzi w skład sołectwa Rychnów – przyp. MKP.

[4]              Giżyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie ostrzeszowskim, w gminie Grabów nad Prosną – przyp. MKP.

[5]              Prababcia Jadwigi z Gorczyckich był z domu Sadowska – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 25

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Strzelce Wielkie, 6 sierpnia 1923 r.

Nie umiem pielęgnować kwiatów, z wielką przyjemnością patrzę na dwie rabaty u Wandzi pełne kwiatów: bratków, goździków itd. Każdy prawie z tych kwiatów budzi inne wspomnienia z lat młodych. Koło płotu wysiały się pewnie z dawnych lat parę żółtych nagietków. Ten kwiat pospolity przypomina mi, kiedy dzieckiem będąc, wymykałam się cichaczem na wieś do piastunki mojej poczciwej Felkowej. Niosłam jej jak zwykle jakiś kawałek placka lub rodzynków i biegłam przez łąkę, kładkę, nad strumień, bojąc się, żeby mnie kto nie spostrzegł w domu. Szczęśliwa byłam, jak się zbliżałam do chaty, przed oknami której aż się żółciło od nagietek. Mieszkali wtedy rodzice moi w Lgocie Gawronnej w Kieleckim. Mogłam mieć najwyżej lat 7, ponieważ pamiętam, że dawna moja piastunka dała mi jakiś barszcz na ławce i stojąc, ledwo jeść mogłam. Zamążpójście tej mojej piastunki i tęsknota za nią to było pierwsze moje zmartwienie w mym życiu. Zdaje mi się, że ta sama piastunka karmiła brata mojego Józika. Pachnący groszek przypomina mi Saluńkę naszą, tę najidealniejszą istotę, jaką znałam w życiu. Ona tak lubiłam ten kwiatek. I siała go dużo. Goździki i astry przypominają mi mój pobyt z Matką w Busku, a duże żółte kwiaty, coś w rodzaju georginii tylko jeszcze wyższe, to męża mojego ukochanego. On je tak bardzo lubił i zachwycał się nimi w Rohoźnie, gdzie na bujnym czarnoziemie rozrastały się wspaniale. W ogrodzie Franusiów tam liście nasturcji dochodziły wielkości deserowych talerzyków. Najmilsze jednak kwiaty to narcyzy, te się nie wiążą z żadnym smutnym wspomnieniem, owszem przeciwnie – przypominają mi Żóraw, gdzie nadzwyczajnie stary dwór z dwoma gankami, werandą obrosłą dzikim winogronem, otoczony klombami, w których aż bielało na wiosnę od narcyzów, roił się gośćmi i rodziną. Tam nasza Marylka wyszła po raz drugi za mąż, tam jeszcze bywał brat mój Cypryś. Później już go więcej nie widziałam. Miałam lat 13 jak wyprowadziliśmy się z Żórawia. Róże przenoszą mnie w czasy narzeczeństwa i młodości mojej. Pamiętam jak snop cały ślicznych pełnych róż narwałam i wiozłam do miasta do koleżanki mojej.

Tak dla nas starych zostały tylko wspomnienia. Z chwilą, kiedy nasze dzieci zostają same ojcami i matkami, powinniśmy umieć wycofać się z życia, nasze zadanie skończone. Młodość moja, a raczej kilka lat przed zamążpójściem po śmierci ojca naszego przeżyłam  w ciągłej trosce o byt nasz. Ten czas to była nasza ruina majątkowa. Matka została ze zobowiązaniami na wsi 50 włókowej bez ojca rodziny. Patrzyłam ciągle na jej zabiegi i ciągłe troski samotnej wdowy, tego czasu zatem nie mogę zaliczyć do chwil jasnych w życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że mojej młodości nie żałowałam wcale, najszczęśliwszy czas w mojem życiu, to był wtenczas, kiedy mój Ignaś skończył naukę, córki dorosły i żyłam ich życiem. Tym moim dzieciom zawdzięczam najjaśniejsze chwile życia. One dzieliły się ze mną każdą myślą. Przeżywałam z nimi każdą ich radość, patrząc na nich i widząc jak są bardzo kochane. Byłam tak szczęśliwą, że nie mogłam równać nawet tego uczucia z tym, jak widziałam, że sama byłam kochana przez męża. To była dla mnie najpiękniejsza młodość. Teraz chciałabym, aby to samo przeżyły dzieci moje i dlatego przestając z wnukami ciagle kontroluję się sama, abym nie zabierała serc wnuków dla siebie, bo to by była krzywda mych dzieci, tym boleśniejsza, że zadana przez własną matkę. Dlatego napisałam, że czuję, iż powinnam się wycofać z życia Zadanie moje skończone, teraz myśl moja powinna zwrócić się na życie przyszłe Żebym się tylko więcej modlić mogła. Myśli mam tak rozpierzchniętą, że jedynie modlitwa za umarłych skupia myśl moją dłużej. 

Łowicz, 24 kwietnia 1924 r.

20 kwietnia 1924 r. zmarła w Kaliszu matka mego zięcia Helena z Dzierżawskich Kokczyńska. Zmarła szczęśliwa, bo otoczona wszystkimi dziećmi i najtroskliwszą opieką kochających ją synów. Pochowana w Malanowie obok męża i jego rodziców.

Łowicz, 18 maja 1924 r.

Najstarsza siostra mego męża Tekla zmarła w Kaliszu. Z dziesięciorga rodzeństwa żyje już tylko czworo. W tym czasie tak wypada mi, że notuje same zgony.

1 maja przyjechała do nas serdeczna przyjaciółka córki mojej Zosi pani Soszyńska i 3 maja skończyła życie. Pękła żyła sercowa. Pani Soszyńska była kobieta z zupełnym zaparciem się siebie, żyła zawsze z myślą o innych bez cienia egoizmu. Franusiowie sprowadzili jej księdza, zdążyła się jeszcze wyspowiadać. Nie miała dzieci, tylko staruszkę matkę przy sobie, o której w godzinie śmierci jeszcze pamiętała, zwróciła swoje śliczne czarne oczęta na męża i powiedziała: „Bądź dobry dla matki”. Było to ostatnie zdanie, jakie wypowiedziała. Potem, pomimo starań doktorów serce coraz słabiej biło, aż w końcu zupełnie zacichło. Śmierć tę odczuliśmy bardzo w całym domu, bo kochaliśmy panią Soszyńską jak bliską krewną. Zosi oczy od łez nie odsychały przez pierwsze te dni. Pochowana jest w Łowiczu. Na pogrzeb zjechała najbliższa rodzina, dwaj doktorzy: Machczyński po rodzonym bracie i Bodnar po siostrze. Mówili u nas podczas obiadu po pogrzebie, że taki koniec był dawno przewidywany przy chorym sercu i szczęście, że się nie przyszło to na ulicy lub w wagonie. Była od najmłodszych lat bardzo uczuciowa. Wyczerpało ją życie i pobyt w bolszewii. Było nam tak przykro, że teraz kiedy dostała się do Polski, kiedy warunki bytu zmieniły się jej na lepsze, to przyszła śmierć. Trudno, takie widać były wyroki Boskie. Najwięcej jest biedna jej ociemniała prawie matka, która przeżyła wszystkie trzy córki.

Byłam w Kaliszu podczas odpustu św. Józefa, wyspowiadałam się, pomodliłam za wszystkie moje dzieci i z takim żalem, taką tęsknotą żegnałam wychodząc cudowny obraz św. Józefa, z myślą, że pewno więcej go nie zobaczę. Ileż tam opieki tego świętego doznałam. Ile tam razem z ukochanym mężem gorąco się modliłam za nasze dzieci. Teraz jeździłam, aby podziękować za łaskę doznaną, że kiedy Wandzia, wnuczka, ciężko chorowała i spodziewana była operacja, przyrzekłam sobie rok pościć środy do św. Józefa i Pan Bóg za przyczyną tego świętego raczył mnie wysłuchać. Gorączka spadła i niebezpieczeństwo minęło. Odpust w Kaliszu ośmiodniowy przypada na opiekę św. Józefa w trzecią niedzielę Wielkiej Nocy. Raz w młodych latach pamiętam jak na 19 marca zjechały się siostry mego Ojca do Kalisza Chrzanowska i Rudnicka, a później z moim Ojcem pojechały do nas. Wiele osób przyjeżdżało  z Poznańskiego, teraz coraz mniej widzimy osób z inteligencji na tym odpuście, czyżby tak wiara zaniknąć miała w tego cudownego świętego, o którym św. Teresa pisze „nie pamiętamy, bym go o cobądź w święto Jego nadaremnie błagała.”[1]


[1]              Obraz św. Józefa z Matką Boską i małym Panem Jezusem znajduje się nadal w kościele w Kaliszu. Przekonałem się o tym, kiedy byłem osobiście w Kaliszu w 1962 r. widziałem go zresztą po raz pierwszy. Obraz ten miał burzliwe dzieje. Był przed wojną okradziony, ale złodziei złapano i odebrano im cenny łup. Stosunkowo niedawno, bo chyba w 1973 r. miał miejsce pożar w kościele, który strawił cenny bardzo i stary obraz w ołtarzu głównym, ale, jak czytałem, nie uszkodził obrazu św. Józefa – przyp. E.T.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 24

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 16 maja 1922 r.

Do Marii Konopnickiej.

Czy ty pamiętasz, zbłąkane dziecię,
Cichego domku naszego ściany,
Grób naszej matki rzucony w świecie
I łzą sierocą oblany.
Czy ty pamiętasz? O, powiedz, droga,
Czyli ci obce ojca oblicze
I miłość… Którą wiódł nas do Boga
Przez całe życie.
Czy ci łza bólu serce pożarła,
Żeś się pamiątek takich zaparła,
Co ci przyświecać powinny.
O przemów, powiedz kto temu winny,
Bo ja zdumiona nie wiem, co znaczy
Ta walka z niebem, ten krzyk rozpaczy,
ten chaos myśli i słowa.
O przemów, powiedz, bom ja gotowa
Uwierzyć, że to złudzenie,
Że mi się czary przyśniły,
Że tylko jakieś fałszywe cienie
Twoją mi duszę zakryły.
Niedawno jeszcze, ach taka inna,
Takiej anielskiej pełna prostoty,
Wpół rozbudzone, na wpół dziecinna
Śniła na ziemi wiek złoty
I była jasna, jak dzień majowy.
Dziś gromy na się wzywa Jehowy…
Boże, mój Boże, co się z nią stało,
Czy serce w piersiach jej skamieniało,
Że już przemówić nie zdoła,
Że głosu mego, co łzami dyszy,
W szalonym biegu ona nie słyszy
I milczy, gdy na nie woła,
Że grzeszną pychą duch jej zmazany
W świetne acz złudne odzian łachmany,
Wśród słońc bujając po niebie,
Odbiegł niestety od Ciebie…

Wiersz ten napisała z Wasiłowskich Wanda Walentynowa Gorczycka, zona stryjecznego brata mego ojca, a rodzona siostra Marii Konopnickiej. W tym czasie pisała, kiedy poetka tak wiarę straciła. Stryjenka moja nie drukowała nigdy swoich poezji, ale miała tę wyższość nad siostrą, ze dzieci wychowała religijnie i moralnie. Jedna z córek Walentynowej Gorczyckiej była za literatem Janem Nitowskim. Gospodarnością to żadna z panien Nitowskich (chyba Wasiłowskich) poszczycić się nie mogła. Pamiętam, jak mój Ojciec odwiedził raz Stryja Walentego w jego majątku na wsi i z oburzeniem opowiadał, że zastał stryjenkę przy fortepianie, a stryja przyszywającego guzik do koszulki dziecka. Pomimo że stryj Walenty był bliskim krewnym mego Ojca, gdyż ich Ojcowie byli rodzeni bracia Gorczyccy, a matki rodzone siostry Jasińskie, to jednak po śmierci stryja coraz rzadziej  spotykam jego dzieci i dziś nie wiem nawet dobrze gdzie mieszkają. Wiem tylko, że dwie starsze umarły, a mianowicie Jadwiga za Nitkowskim i Maria za Bolesławem Jarnowskim. Jedna z córek jest za Rutkowskim, a druga (to jest czwarta) za Felicjanem Dutkowskim. Synów zdaje się było dwóch: Karol i Zygmunt.

Przy tak licznej rodzinie, jak nasza, a w moim położeniu przy małych środkach finansowych, trudno jest widywać się z dalszą rodziną. W tych dniach odebrałam też list od mojej kuzynki mojej Stawowskiej, abym ją odwiedziła, gdyż biedactwo dogorywa na raka. Gdybym mogła, pojechałabym do niej, ale jestem teraz ciągle cierpiąca i zamiast przyjemności, mogłabym swoją osobą kłopotu przysporzyć. Ciotkę moją, co jest matką tej mojej kuzynki, Helenę z Ostrorogów Sadowskich Stawowską bardzo kocham. Doznałam od niej wiele serca. Na dwie godziny przed śmiercią prosiła, aby po mnie syn posłał konie. Rozumie się pojechałam natychmiast, aby ją jeszcze zobaczyć, ale już nie zastałam przy życiu. Było mi bardzo przykro, tym więcej, że i ciotka chciała się ze mną pożegnać. Całe życie była nieszczęśliwą; panna z bogatego bardzo domu i pomimo, że jedyna córka, została młodo wydana za człowieka, którego nie kochała i z tak wątłym zdrowiem, ze była przez lata pożycia z mężem ciągła przy nim siostrą miłosierdzia. Jako wdowa z braku męskiej opieki straciła majątek. Wieś zmuszona była sprzedać i dzieci wychowywać w trudnych warunkach. Umarła też na raka. Wyspowiadała się przed księdzem z sąsiedniej parafii, a w parę dni przed skonaniem prosiła syna księdza, aby jej dał koniecznie rozgrzeszenie w chwili śmierci i tak też się stało, jak wszedł do pokoju i zobaczył, ze matce zrobiło się niedobrze i że to prawdopodobnie konanie, stanął nad nią i do ostatniej chwili rozgrzeszał ją a ta anielska dusza z uśmiechem na ustach, ufna w miłosierdzie Boskie, patrząc na syna do ostatniego tchnienia, cicho zakończyła życie na wsi Dębe na probostwie swego syna. Podług mnie smutne miała życie, ale śmierć szczęśliwą. Ciało ciotki Stawowskiej zostało przywiezione do Giżyc, do grobu familijnego obok kościoła parafialnego. Dziś Giżyce są jeszcze w rękach ostatniego spadkobiercy księdza Mieczysława Sadowskiego, a proboszczem jest brat jego cioteczny Tadeusz Sadowski, ten właśnie syn ciotki Heleny Stawowskiej, który był przy jej śmierci. I który jestem pewna, przechodząc codziennie obok jej grobu do kościoła, westchnie w każdej mszy świętej za spokój duszy swojej zacnej matki. Ciotka Stawowska mieszkała w Poznańskim. Dopiero mniej więcej w 1885 lub 1886 r. przyjechała do królestwa, gdyż był to ten czas, kiedy Niemcy wypędzali Polaków nienaturalizowanych w Księstwie Poznańskim. Ten los spotkał i ciotkę Stawowską.

Z powodu choroby, która mi często dotkliwie dokucza, tak pamięć tracę, że nieraz zdaje mi się, że zrobiłam już to, o czym tylko myślałam, tak też nie zapisałam faktu urodzin mego najmłodszego wnuka. Ignasiowi urodził się syn 3 kwie-…..

(W tym miejscu tekst pamiętnika się urywa. Ostatnie słowa są napisane na końcu strony 114, a następnie w pamiętniku jest ślad ośmiu kartek wyciętych. Kartek tych nigdzie nie ma. Zostały zniszczone przez Jadwigę Tyblewską. Na pozostałych w notesie kawałkach kartek widać ślady tekstu, których zupełnie nie można odtworzyć. Pamiętnik otrzymałem od razu bez tych ośmiu kartek, wszystkie strony ponumerowałem i następnej istniejącej kartce dałem nr 115. ta ostatnia karta na stronie 115 ma wolny spory kawałek miejsca z papierowa przypinka u góry, co wskazuje na to, że w tym miejscu musiał być wklejony jakiś obcy tekst, być może klepsydra, jak poprzednio.)[1]
Tekst na str. 115 brzmi następująco:

….. wy, aby oddać ostatnia posługę człowiekowi, który zawsze pisał w duchu religijnym. Jeden z księży serdecznie przemówił nad grobem, wymieniając jego prace. Wspomniał o powieści „Wierzę w Boga”, która w owym czasie niewiary niektórych pisarzy, spowodowała wielu nieprzyjaciół[2].

Od tygodnia jestem w Strzelcach[3], gdzie Antoś jest na posadzie. Po raz pierwszy przyjechałam do domu mej córki Wandzi. Widzę jej serce na każdym kroku, tak by mi to u nich było dobrze, wygodnie, gdybym widziała ich szczęście, ale niestety tego ostatniego nie ma. Warunki życia przykre, przepracowani oboje, często się nawet nie rozumieją, choć każde ma tyle dobroci w sobie.

 


[1]              Wycięte kartki, jak mi mówiła Babka Jadwiga, dotyczyły dziejów Eligiusza Niewiadomskiego , który zastrzelił prezydenta Narutowicza. Jadwiga przedstawiała wersje specyficzną, taką jaka była powtarzana w rodzinie. Dodawała szereg szczegółów, które w wersji ogólnie dostępnej nie były w ogóle znane. I z tego właśnie względu pamiętnik był niezmiernie ciekawy. Można mieć pretensje o zniszczenie tych fragmentów, ale trzeba pamiętać, ze Wujek Franciszek Kokczyński był prezesem „Sokoła” i był narażony na rewizję. Znalezienie takiego pamiętnika mogło spowodować aresztowanie wuja – przyp. E.T.

[2]              Jak z tego fragmentu zapisu wynika, na pustym obecnie miejscu był nekrolog Antoniego Skrzyneckiego, który był autorem między innymi powieści „Wierzę w Boga” – przyp. E.T.

[3]              Strzelce Wielkie – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie pajęczańskim, w gminie Strzelce Wielkie – przyp. MKP.

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 23

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 18.III. 1922 r.

6 grudnia 1921 r. umarła siostra mojej matki Paulina z Nieszkowskich Maleszewska. Byłam chora i nie mogłam pojechać na pogrzeb. Wypadł mróz i taka gołoledź, że trudno iść za trumną, było tak ślisko, że się co trochę ktoś przewracał. Smutny to był pogrzeb. Dalsza rodzina i znajomi odprowadzili ciało tylko do mostu, a dalej aż na Bródno poszedł za trumną jedynie wnuk po siostrze Stefan Skawiński i kuzyn męża ciotki Ojrzyński. Nie leży ciotka Maleszewska z mężem swoim i córka na Powązkach, ani tez na kalwińskim cmentarzu z matką swoją i siostrą Kossecką, tylko samotna na Bródnie. Nie była ciotka szczęśliwa, nie wiodło jej się za życia i aż do grobu.

(W tym miejscu naklejony jest wycięty z gazety drukowany nekrolog):

Ś. +  P.
Hieronim Kościesza-Nieszkowski
b. obywatel ziemski, weteran 1863 r.
zmarł dnia 4 marca 1922 r., przeżywszy lat 88
Wyprowadzenie zwłok z mieszkania przy ul.
Hożej Nr.28 na cmentarz ewangelicko-reformo-
wany nastąpi we wtorek, dn. 7-ego b.m., o godz.
2-ej po poł., na które zaprasza krewnych, ko-
legów i życzliwych pozostała w głęboki smut-
ku                                           żona.

20/III. W trzy miesiące po ciotce Maleszewskiej umarł wuj Hieronim. Mimo, że nie byłam przywiązana do niego, ogarnął mnie dziwny żal. Przez chwilę nie mogłam łez powstrzymać. Na pogrzebie wuja szło wojsko z muzyką do samych wrót cmentarza. Oddano mu honory wojskowe jako powstańcowi w 63 roku. Wuj był długo więzionym po stłumieniu powstania i jak wrócił to był tak zmienionym, że go rodzona siostra nie poznała. Wuj Hieronim był rodzonym bratem mojej matki, jedynym już krewnym z rodziny Nieszkowskich i ostatnim ze starszej generacji w naszej rodzinie[1].

Łowicz, 15.IB.1922. Wielka Sobota.

Franusiowie wyjechali do Bierzwiennej[2] na święta, Julek do Piotrkowa, a raczek do Szczekanicy[3] do swojego stryja Tadeusza, gdyż w Bierzwiennej u Zygmunta Kokczyńskiego nie miałby towarzystwa chłopców. Jestem wdzięczna Zosi, że zrozumiała mnie, iż pomimo zaproszenia wolałam zostać sama. Tak mi tu dobrze, cicho swobodnie, tak dziwnie kojąco dla duszy. Ile razy mąż mi przyjdzie na myśl, modle się za niego i niczyjej nie zwracam uwagi i niczem się nie krępuję. Zawsze w mym domu w tym czasie miałam już stół suto zastawiony z barankiem na środku stołu, przybrany barwinkiem i zielenią według dawnych zwyczai. Mąż mój tak lubił te dawne tradycje, że nigdy z domu w sobotę nie wyszedł, aby samemu przyjąć księdza, jak przychodził święcić. Na drugi dzień przyjmowałam z wizytami mężczyzn, którzy zawsze w mieście przychodzili z życzeniami w pierwsze święto. Gdybym pojechała do Zygmusia, na każdym kroku czułabym się gościem, tak bardzo myślą daleko ze wspomnieniami, a krępowaną dostosowaniem się do otaczających osób.

Przed paru godzinami, pomimo zajęcia u siebie w handlu, Leonek pamiętał o mnie i przybiegł odwiedzić mnie. Każde z mych dzieci pamięta o starej matce, aby mi na niczym nigdy nie zbywało. Każde oddzielnie zaproponowało mi ponieść koszta mojej kuracji. Jutro pójdę do Leonków, a dziś poczytam jeszcze, co tak bardzo lubię i korzystam, póki mi wzrok jeszcze pozwala. Wspominam o zastawianiu stołu, bo mi się zdaje, że jak wnuki moje dorosną, to już zupełnie wyjdzie z mody ten zwyczaj pieczenia ciast, gotowania szynek, pieczenia indyków itd. na święta Wielkanocne, gdyż od czasu wojny nie słyszałam, aby księża jeździli święcić po domach zastawione stoły, jak dawniej u nas w Polsce było w zwyczaju. Naród polski był mniej podatny do przyjęcia chrześcijanizmu, aniżeli inne narody niesłowiańskie, dlatego papież niektóre święta, a raczej uroczystości pogańskie pozwolił połączyć z chrześcijańskimi, jak np. święcenie ziół na matkę Boską Zielną, święcenie mięs, ciast i tradycyjnych jajek, którymi się zawsze Polacy dzielili w Pierwsze święto Wielkiej Nocy, składając sobie życzenia wszelkiej pomyślności.

3 maja 1922 r. w Łowiczu.

25 kwietnia w Psarach zmarła Stanisława z Gorczyckich Trzebuchowska, ta droga memu sercu stryjeczna siostra, której całe życie, aż do zamknięcia oczu na zawsze było zaparciem się swego „ja”, posuniętym aż do bohaterstwa. Zmarła w strasznych cierpieniach na raka, gdyż aby bliskich swoich nie martwić, ukryła chorobę, aż do tego czasu, kiedy już rana była na wierzchu i rak w całym organiźmie, tak że żaden z doktorów operacji robić nie chciał, pomimo starań dzieci. A tyle czasu naprzód wiedziała co ją czeka. Poodwiedzała drogie sobie osoby, jak siostrę w Warszawie i dzieci, rozporządziła wszystkim, rozdała nawet miłe jej pamiątki, tłumacząc się, że starszej kobiecie to już niepotrzebne. Stanisława Trzebuchowska była typem polskiej matrony. W jej domu gościnnym potrzebującym dachu znalazł zawsze serce i tę prawdziwą delikatność uczuć szlachetnych, która potrafi odczuć nieszczęście innych.


[1]                Hieronim Nieszkowski miał szereg ciekawych przygód w powstaniu w 1863 r. Tu o jednym wspominam. Walka powstańcza polegała głównie na wojnie partyzanckiej, to znaczy powstańcy nagle się zjawiali, napadali na Moskali i zaraz się wycofywali, by nie dać przeciwnikom zebrać większych sił. Często więc trzeba było konno uciekać. Hieronim był szalenie ambitny i dumny. Bał się, aby nie zostać w takiej ucieczce zabitym kulą w plecy, bo toby było wysoce niehonorowo. Jeździł więc w takich wypadkach zawsze na koniu tyłem do kierunku jazdy. Wymagało to specjalnych umiejętności.

[2]              Są w Polsce trzy miejscowości o nazwie Bierzwienna. Bierzwienna Długa, Bierzwienna Długa-Kolonia i Bierzwienna Krótka. Nie wiadomo, którą Bierzwienną Jadwiga Tyblewska miała na myśli – przyp. MKP.

[3]              Szczekanica – dziś osiedle w Piotrkowie Trybunalskim – przyp. MKP.

Udostępnij na: