Archiwa tagu: Zbigniew Piekarski

Pradziadkowe dokumenty, czyli 10 lat na Kaukazie

Wielokrotnie w swoich genealogicznych badaniach sięgałam do posiadanych dokumentów. Przeważnie były one polskojęzyczne. Tymczasem po moim pradziadku inżynierze Ludwiku Piekarskim (1869–1945) zostało sporo dokumentów rosyjskojęzycznych obrazujących jego pobyt na Kaukazie. Wiele z nich pokazuje, jak rozwijała się gospodarka kaukaskich państewek, oraz jak wyglądały stosunki panujące między mieszkającymi tam Polakami a rdzennymi mieszkańcami Kaukazu, jak również obrazuje szeroko rozumiane kontakty pradziadka. Na Kaukazie pradziadek spędził przeszło 10 lat (1911–1921) poruszając się między istniejącymi tam dziś trzema głównymi państwami – Gruzją, Azerbejdżanem i Armenią, a także wyjeżdżając na teren dzisiejszej Turcji. Był to okres jego największej zawodowej i społecznej aktywności, gdyż pradziadek był wówczas mężczyzną w sile wieku. Ludwik Michajłowicz Piekarski działał, można powiedzieć, gdzie się dało. Prowadził na Kaukazie wszelkie możliwe interesy i zawierał wszelkie możliwe znajomości. Dokumenty pomagają w chronologicznym prześledzeniu 10 lat jego życia.

Ludwik Piekarski od 1911 roku mieszkał w Tyflisie (dziś Tbilisi leży w Gruzji) przy ul. Jelizawietskiej 1 m. 8, (czasem w dokumentach zapisywanej jako Elizawietyńska). Mieszkał tam wraz z żoną Zofią Konstancją z Ruszczykowskich Piekarską (1879–1962) oraz synami: moim dziadkiem Bronisławem (1901–1960), Czesławem (1902–1961) oraz Zbigniewem (1905–1924).

Kontakty pradziadka w tamtym okresie, a także i przez całe życie, były dość szerokie. Prawdo- podobnie wynikało to z cech charakteru, do których należała duża otwartość i serdeczność. O tych cechach świadczy szereg zachowanych do dziś dokumentów (zwłaszcza pisanych do niego listów), które w większości ułożone zostały chronologicznie i oprawione introligatorsko (jeszcze przez mojego ojca) w coś na kształt zawierającej ponad 100 stron książki. Dokumenty z pobytu pradziad- ka na Kaukazie stanowią sporą jej część. Można dzięki nim prześledzić historię tych ziem, a przede wszystkim przemian jakie na nich zachodzą w okresie I wojny światowej, Rewolucji Październikowej i tuż po, gdy po wielu zawirowaniach niemal cały Kaukaz na przeszło 70 lat staje się częścią Związku Radzieckiego podzieloną między trzy republiki. Czegoż w tych dokumentach nie ma?

Na przykład w czerwcu 1912 roku do pradziadka na jego tyfliski adres przyszedł list z Moskwy pisany przez jakiegoś znajomego o nieczytelnym podpisie, który informuje jakie międzynarodowe biznesy można prowadzić na początku XX wieku mieszkając w stolicy dzisiejszej Gruzji. Autor listu proponuje pradziadkowi handel blachą falistą, sprowadzanie maszyn do chłodzenia firmy K.G. Ganboldz Chemintz i kilka innych możliwości. Informuje przy tym, że katalog firm amerykań- skich posiadających przedstawicielstwa w Rosji prześle pradziadkowi osobnym listem z Warszawy. Z dokumentu wynika, że pradziadek po prostu szukał informacji jaki rozwinąć biznes po przeprowadzce na Kaukaz.

Z kolejnego dokumentu, datowanego 11 stycznia 1913 roku wynika, że Ludwik Michajłowicz Piekarski został zatrudniony w przedstawicielstwie Warszawskiego Biura Technicznego Kazimierza Iwanowicza Mateckiego (1855–1913), które specjalizowało się w instalacjach wodociągowych i kanalizacyjnych. Biurem w Tyflisie kierował inż. Wiktor Aleksandrowicz Rossman. Obowiąz- ki pradziadka spisane zostały na piśmie potwierdzonym notarialnie. Pradziadek odpowiadał m.in. za prace kanalizacyjne, wodociągowe, wentylacyjne i inne przeprowadzane dla Związku Szlachty Gruzińskiej i to zarówno w Tyflisie jak i Kutaisi, prace dla urzędu miasta Aleksandropol (dziś Giumri w Armenii), prace dla Aleksandryjskiego Seminarium Nauczycielskiego w Tyflisie, prace dla Prze- mysłowo-Handlowego Towarzystwa Naftowego „Armazad” z siedzibą w Baku (dziś Azerbejdżan), a szczególnie za ocieplenie koszar i domów mieszkalnych w Bibi-Ejbati Balachanach (rejon Baku). Pradziadek odpowiadał także za prace dla domu technicznego w Baku. Dokument poświadcza, że miał prawo odbierać zapłatę za wykonane prace, a także negocjować ceny. Na wszystko miał wypisywać pokwitowania.

Ludwik Roch Piekarski

Kolejne interesujące dokumenty są z maja i lipca 1914 roku. Nadawcą obu jest Tyfliska Giełda. W pierwszym dokumencie jej sekretarz informuje pradziadka, że został on członkiem Komisji Kwalifikacyjnej przy Giełdowym Komitecie i najbliższe zebranie odbędzie się 18 maja. W drugim dokumencie z dnia 12 lipca pradziadek jest proszony, by odpowiedział na przesłane na jego ręce pismo nr 1832 z dnia 21 czerwca, którego nadawcą jest Rosyjska Izba Eksportowa. Jednak czego owo pismo dotyczy, nie mam pojęcia, bo się nie zachowało.

W 1915 roku pradziadek otrzymał pozwolenie na broń. To osobliwy dokument, bo napisano w nim, że ważny jest tylko z fotografią. Ze zdjęcia przyszytego do czerwonego papieru nitką przy- twierdzoną po drugiej stronie lakową pieczęcią, patrzy na nas brodaty i łysiejący mężczyzna około 40-tki. Broń, której ma prawo używać to według dokumentu rewolwer Smith&Wesson. Najprawdopodobniej chodzi o model nr 3, bo w roku 1867 spółka Smith&Wesson otworzyła się na rynek rosyjski, a model nr 3 nazywany był Russian Model (Model Rosyjski), bo był niezwykle popularny w Rosji. Nie przypuszczam, by pradziadek używał innego. Pozwolenie wydano 15 marca 1915 roku w Batumi (dziś Gruzja), a rewolwer zapisany został w księdze broni pod numerem 120.

Ciekawym jest też dokument z 15 kwietnia 1915 roku wystawiony przez Ochotniczą Straż Pożarną w Tyflisie, z którego wynika, że pradziadek jest członkiem Komisji Technicznej Tyfliskiej Straży Pożar- nej. Pismo informuje pradziadka, że najbliższe zebranie odbędzie się w urzędzie miasta 18 czerwca o g. 8 wieczorem w gabinecie członka rady miasta, którym jest Książę Argutiński-Dołgorukow.

W tym samym roku pradziadek został członkiem Kaukaskiego Komitetu Chłodniczego. Składka roczna dla każdego członka wynosi 3 ruble i 30 listopada 1915 roku została przez pradziadka opłacona w całości.

Podczas pobytu na Kaukazie pradziadek działa w wielu organizacjach polonijnych. W 1916 roku został członkiem Polskiego Towarzystwa Pomocy Ofiarom Wojny. 22 lutego 1916 roku wpłacił składkę członkowską w wysokości 5 rubli i dowolną w wysokości 1 rubla. Wpłat na ten cel dokonywał zresztą jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe na podstawie tych kwitów widać postępującą inflację, gdyż w 1917 roku składka roczna wynosiła już rubli 40.

W roku 1916, a dokładnie 8 marca Naczelnik Departamentu Operacji Wojskowych Naczelnika Komunikacji Wojskowej Armii Kaukaskiej wydał pradziadkowi zaświadczenie, z którego wynika, że Ludwik Michajłowicz Piekarski miał prawo wyjechać do miejscowości Sarakamysz (dziś Turcja) w celu rozmów na temat budowy erzurumskiej drogi (Erzurum–miasto w Turcji). Jest to o tyle ciekawe, że dokument wydano pradziadkowi niemal tuż po tym, gdy na tym terenie zakończyła się tzw. „operacja Erzurum” trwająca od grudnia 1915 do lutego 1916 roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że podczas I wojny światowej Turcja znajdowała się po stronie Państw Centralnych, a Rosja po stronie Ententy. Oba państwa walczyły o wpływy na Bałkanach. Erzurum było „bramą” do doliny Passińskiej i do doliny Eufratu. W czasie I wojny światowej Turcy z pomocą Niemców unowocześnili stare fortyfikacje w mieście Erzurum, zbudowali nowe, dodali karabiny maszyno- we i artylerię, dzięki czemu pod koniec 1915 r. Erzurum było niemal nie do zdobycia. Jednak dzięki strategii dowódcy Kaukaskiej Armii, którym był Nikołaj Nikołajewicz Judenicz (1862–1933) udało się odbić twierdzę z rąk Turków. Oddziały Kaukazu weszły do Erzurum bez walki 16 lutego. Trzy tygodnie później pradziadek Ludwik Piekarski dostał pozwolenie wyjazdu na ten teren, by rozmawiać z naczelnikiem budowy erzurumskiej drogi i obejrzeć miejsca, gdzie zaprojektowano budowę linii kolejowej Sarakamysz – Gasan-Kala, czyli wiodącej od Sarakamysz do Gasan-Kala (dziś miasto Pasinler w Turcji).

Innym ciekawym dokumentem jest wystawione przez Kaukaskie Towarzystwo Rozwoju Miejsc Leczniczych zaświadczenie, z którego wynika, że decyzją z dnia 7 stycznia 1917 roku Ludwik Michajłowicz Piekarski został wyznaczony na przedstawiciela wystawy prezentującej lecznicze miejscowości na Kaukazie. Z tej wystawy zachowało się zresztą w archiwum rodzinnym kilka fotografii.

W lutym 1917 roku w Imperium Rosyjskim wybuchła rewolucja zwana lutową. Rząd Tymczasowy utworzył Specjalny Komitet Zakaukaski, który miał administrować regionem.

3 marca 1917 roku pradziadek został członkiem Kaukaskiego Oddziału Imperatorskiego Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Z tego okresu pochodzi zresztą teczka ze starannie złożonym i przeszło dwudziestoma mapami Kaukazu.

13 lipca 1917 roku rada Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Pracowników Polskich z siedzibą w Piotrogrodzie prosiło pradziadka, by zorganizował oddział Towarzystwa na Kaukazie. Pradziadek został członkiem Towarzystwa i wpłacił na jego rzecz 6 rubli, jako składkę za rok 1917. W tym samym okresie pomagał też tworzyć polskie szkoły na Kaukazie, czego dowodem jest list wysłany 28 sierpnia 1917 roku z Moskwy, a napisany przez Wandę Płotnicką, która prosi, by pomógł jej objąć na Kaukazie posadę nauczycielki.

Dwa miesiące później w nocy z 25 na 26 października 1917 roku wybuchła Rewolucja Październikowa. Upadek imperium rosyjskiego to dla kaukaskich państw była szansa na uzyskanie niepodległości. I tak kolejnym pismem z pradziadowej teczki jest pochodzące z listopada 1917 roku, a wysłane przez Gruzińską Radę Narodową zaproszenie do wzięcia udziału w otwarciu Gruzińskiego Naro- dowego Zjazdu w Narodowym Teatrze, który miał się odbyć w niedzielę 19 listopada 1917 roku o g. 12:00.

Kolejnym dokumentem jest telegram z lutego 1918 roku, w którym w 37 słowach (policzonych przez urzędnika pocztowego) niejaki „Kniaź Czołokajew” na ręce pradziadka przesyła podziękowanie za informację i gratulacje dotyczące wyborów do związku przysięgłych adwokatów. Podpisany pod telegramem Kniaź, czyli książę Czołokajew to zapewne znany w historii Gruzji Kaichosro, czyli Kakuca Czolokaszwili (1888–1930) szlachcic oraz dowódca wojskowy, uważany dziś za bohatera narodowego Gruzji, symbol gruzińskiego patriotyzmu i narodowego oporu wobec rządów radzieckich. Zmarły na gruźlicę we Francji i zapomniany przez lata, gdy Gruzja stanowiła republikę radziecką, stał się po odzyskaniu przez nią niepodległości postacią otoczoną do tego stopnia kultem, że w 2005 roku sprowadzono jego zwłok ii pochowano w Tbilisi w Panteonie Mtatsminda. Czemuż telegram otrzymał pradziadek, który nie był prawnikiem? Prawdopodobnie dlatego, że on zawiadomił o wynikach wyborów. To można wywnioskować z telegramu, na którym on widnieje jako adresat, a Kniaź Czołokajew jako nadawca podpisany na dole telegramu. Telegram z podziękowaniem za informacje o wynikach wyborów Czolokaszwili przesyłał w imieniu przewodniczącego Związku Szlachty Gruzińskiej w Tyflisie. Związek (dla którego zresztą prace wykonywało Warszawskie Biuro Techniczne K. Mateckiego zatrudniające pradziadka w swoim przedstawicielstwie w Tyflisie) powstał w 1801 roku i istniał aż do upadku Imperium Rosyjskiego, czyli przemian ustrojowych, które nasta- ły wraz z wybuchem Rewolucji Październikowej w 1917 roku. Związek Szlachty Gruzińskiej miał dwa oddziały –jeden w Kutaisi, a drugi w Tyflisie. Ostatnim przewodniczącym oddziału Tyfliskiego, od którego pradziadek otrzymał podziękowania i tym, w imieniu którego pisał do pradziadka Czołokajew (Czolokaszwili) był rozstrzelany później przez czekistów Konstantine (Kote) Abkhazi (1867–1923). Był oczywiście, podobnie jak Czolokaszwili, szlachcicem i zwolennikiem niepodległości Gruzji.

10 lutego 1918 roku Sejm Zakaukaski ogłosił powstanie niepodległej Zakaukaskiej Demokratycznej Republiki Federacyjnej, której przywódcą został Gruzin Nikola Czcheidze (1864–1926). Republika przetrwała zaledwie trzy miesiące. Pierwsza swoją niepodległość ogłosiła Gruzja: 26 maja 1918 roku. Dwa dni później oddzielne rządy powołały Armenia i Azerbejdżan, co oznaczało faktyczną likwidację republiki.

Kolejne trzy dokumenty z pradziadkowej teczki zostały wydane miesiąc później i stanowią świadectwo osobliwych operacji finansowych, w których pradziadek brał czynny udział. Można spokojnie nazwać je po prostu machlojkami. Wszystkie trzy dokumenty wystawione były przez tyfliskiego nota- riusza Aleksandra Iwanowicza Mitkiewicza mającego kantor na ulicy Ganowskiej nr 3/5. Notariusz wystawił dla Ludwika Michajłowicza Piekarskiego: 22 czerwca 1918 roku upoważnienie od Ewarysta Iwanowicza Modrzyckiego mieszkającego w Tyflisie przy ulicy Wielkoksiążęcej 52 do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej z rachunku nr 1339 kwoty wynoszącej 3060 rubli i 94 kopiejki i przesłanie jej na swój rachunek w Banku Wołga-Kama. A potem przesłanie jej do Warszawy na rachunek Modrzyckiego. 25 czerwca 1918 wystawił upoważnienie od Rafała Wikientjewicza Kwieciń- skiego mieszkającego w Tyflisie w zaułku Gribojedowskim do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej z rachunku nr 4909 kwoty 4896 rubli i 95 kopiejek. A 28 października 1918 roku upoważnienie od Osipa Jakowlewicza Karpika mieszkającego w Tyflisie przy ulicy Katolickiej do pobrania z Państwowej Kasy Oszczędnościowej pieniędzy, ale kwota nie jest już wymieniona.

Wszystkie trzy dokumenty są o tyle ciekawe, że zostały wydane już po dekrecie Centralnego Komitetu Wykonawczego z 14 grudnia 1917 roku nacjonalizującym banki. Dodatkowo kapitał Banku Wołga-Kama Rozporządzeniem Rady Komisarzy Ludowych z 5 lutego z 1918 roku wraz z kapitałem akcyjnym innych prywatnych banków został skonfiskowany na rzecz Banku Państwowego Repu- bliki Federalnej Niemiec. Gdzie więc pradziadek wpłacał pieniądze? I czy w ogóle udało mu się je wypłacić? Na samym spodzie dokumentu z dnia 25 czerwca 1918 roku widnieje podpis Rafała Kwiecińskiego złożony w Warszawie dnia 12 lutego 1925 roku, którym Kwieciński poświadcza, że odbiera od pradziadka 4897 rubli. Ale jak 4897 rubli z 1925 roku ma się do 4896 rubli i 95 kopiejek z roku 1918? Przecież jeszcze w 1917 roku bolszewicki Rząd Tymczasowy dodrukował 17 miliardów przedrewolucyjnych rubli chcąc w ten sposób wyprzedzić ruch cen, które podniosły się w ciągu roku o 200%, wywołując zresztą sięgającą 400 % inflację. Na dodatek około 1921 roku w Związku Radzieckim wu życiu były co najmniej cztery rodzaje ogólnokrajowej waluty i kilka regionalnych. A jakby tego było mało po terenie dawnego imperium rosyjskiego krążyły miliardy fałszywych banknotów, bo w tamtych czasach nie było dobrych zabezpieczeń, gdyż emisję pieniądza papierowego ograniczała tylko ilość papieru i farb. W efekcie tego wszystkiego jeden przedwojenny rubel kosztował 20 milionów jednostek obowiązującej w 1922 roku sowieckiej waluty. Jakie ruble odebrał więc od pradziadka Kwieciński w roku 1925? Jeśli przedrewolucyjne to czy odebrał je naprawdę w tym dniu, w którym ich odbiór pokwitował?

Innym ciekawym dokumentem z pradziadowej teczki jest pochodząca z 3 kwietnia 1919 roku poświadczona kopia pisma wydanego przez Ministra Handlu i Przemysłu Azerbejdżańskiej Republiki Demokratycznej Mirzę Assadułajewa (1875–1936), który decyzją Rady Ministrów z 21 marca 1919 roku powołał Komitet do Spraw Przemysłu Bawełnianego i Naftowego, w skład którego weszli m.in. przedstawiciele Ministerstwa Handlu i Przemysłu oraz przedstawiciele Ministerstwa Finansów, a także kilka innych organów. Przy komitecie powstało biuro, którego dyrektorem został pradziadek Ludwik Michajłowicz Piekarski. Na to stanowisko został mianowanym przez przewodniczącego Inżyniera Technologa Abuzara Bek Irzajewa (1876–1920) rozstrzelanego zresztą przez Bolszewików po upad- ku Republiki Azerbejdżanu. Dołączona do dokumentu lista powstała podczas jednego posiedzeń i jest spisem pradziadkowych pomysłów oraz uwag dotyczących tego, w jakim kierunku powinien rozwijać się azerbejdżański przemysł i czym powinna zająć się Komisja. Lista liczy 20 pozycji, wśród których na drugim miejscu znajduje się uwaga o konieczności obniżenia cen podstawowych produktów kupowanych przez ludność Azerbejdżanu takich jak np. mąka.

W kwietniu 1919 roku pradziadek otrzymał podwójne zaproszenie od Rady Miasta Baku podpisane przez burmistrza P.F. Iljuszkina na bankiet na cześć oficerów z okazji przybycia Armii Azerbejdżańskiej do miasta. Z zaproszenia wynika, że bankiet odbędzie się w poniedziałek 7 kwietnia o g. 8 wieczorem w letniej siedzibie zebrań publicznych.

Z kolejnego dokumentu, wystawionego 4 maja 1919 roku, a będącego delegacją przedstawicielstwa Azerbejdżańskiej Republiki na konferencję Zakaukaskich Republik i Republiki Górskiej Północnego Kaukazu wynika, że pradziadek jest wysyłany do Tyflisu na zlecenie Ministerstwa Handlu i Przemysłu. Dokument delegujący pradziadka jest prośbą do Ministra Kontroli Państwowej, by udzielił pradziadkowi miejsca w wagonie, gdyż ten jedzie przedstawić komisji ds. Zakaukaskiej Konferencji ds. Finansowych i Gospodarczych materiały z Ministerstwa Handlu i Przemysłu.

Miesiąc później, bo 11 czerwca 1919 roku pradziadek otrzymał dokument adresowany do jego wysokości Dyrektora Departamentu Przemysłu i Handlu Republiki Gruzińskiej a podpisany przez Dyrektora Departamentu Rozwoju Handlu Republiki Azerbejdżańskiej będący zgodą na przewóz przez Ludwika Piekarskiego czasowo przebywającego w Tyflisie, rodowych sreber (noży i widel- ców), srebrnych przyborów piśmiennych, kompletu misek, dzbanku na kruszon, dwóch waz, tac, czajników itp., a także ubrań i obuwia. Zapewne udaje mu się to przewieźć, bo wiele takich pamiątek mam do dziś w domu.

30 lipca 1919 roku pradziadek otrzymał telegram, którego nadawca (A. Tumanianc) w imieniu Departamentu Stowarzyszenia Ormiańskich Pisarzy dziękuje Ludwikowi Michajłowiczowi Piekarskiemu określonemu jako przedstawiciel Polskiego Koła za informacje o okolicznościach zamordowania w Tyflisie ormiańskiego pisarza i redaktora pisma „Mszak” Ambarcuma Arakelyana. Z telegramu wynika, że członkowie stowarzyszenia wyrażają pradziadkowi wdzięczność i sympatię za „słowa potępienia zbrodni politycznej przeciwko człowiekowi pióra”. Ambarcum Arakelyan Astwacaturowicz (1865–1918) był pisarzem, dziennikarzem i działaczem społecznym. Założył m.in. pierwszą Kaukaską Ormiańską Fundacje Dobroczynną. Był też przewodniczącym Kaukaskiej Filii Uniwersytetu Ludowego. Został zabity w swoim domu z powodów politycznych 6 lipca 1918 roku. Niestety relacja pradziadka dotycząca szczegółów jego śmierci nie zachowała się. W końcu została przesłana ormiańskim pisarzom. Czym było pismo „Mszak”? Tytuł można przetłumaczyć jako „Robotnik”. Była to gazeta kulturalno-publicystyczna, która choć ukazywała się w gruzińskim Tyflisie, była wydawana w języku ormiańskim. Wychodziła w latach 1878–1921 początkowo jako tygodnik, a potem jako dziennik. Ambarcum redagował ją od 1898 roku, a na czele pisma stanął w roku 1913.

Kolejny dokument datowany 20 listopada 1919 roku i skierowany do Rady Ministrów informuje, że pradziadek nie dostał należnej mu pełnej sumy za wykonaną pracę dla Ministerstwa Handlu i Przemysłu Azerbejdżanu, dodatkowo nie dostał też należnego mu służbowego mieszkania, a jeszcze jakby było mało Zarząd Kolei Bakijsko-Tyfliskiej, którego był pracownikiem, żąda od niego pieniędzy za przechowywanie jego rzeczy. Pieniądze, które przyszły z Tyflisu i Baku 8 maja br. wynosiły tylko 6 tysięcy rubli, a przesłane 17 sierpnia – 10 tysięcy. Podpisani pod listem minister, dyrektor kancelarii oraz naczelnik mieszkań socjalnych tłumaczą, że inżynier Ludwik Michajłowicz Piekarski jest bardzo zasłużonym współpracownikiem. Autorzy listu przypominają, że pracował jako członek komisji Finansowo-Ekonomicznej Konferencji Zakaukaskiej, gdzie aktywnie zabierał głos, a jego spostrzeżenia dotyczące gospodarki Azerbejdżanu są niezwykle cenne. Piekarski przygotowywał bowiem projekty dotyczące gospodarki Azerbejdżanu, które następnie wysyłane były do Paryża. Projekty dotyczyły uprawy bawełny, jedwabiu, produkcji szkła, skór, buraków cukrowych, margaryny, tekstyliów, a także chloru, kauczuku i leków. Autorzy listu zwracając uwagę, że większość tych projektów się realizuje i proszą Radę Ministrów o rozwiązane pradziadkowego problemu. Zwłaszcza, że jak wynika z listu Ludwik Piekarski, mimo braku wynagrodzenia, nadal był zajęty działalnością na rzecz Azerbejdżanu organizując pracę chałupniczą.

20 kwietnia 1920 roku nadszedł dla rodziny pradziadka tragiczny dzień. Ludwik Piekarski został przez władze Bolszewickie aresztowany na dworcu w Baku wraz z najstarszym synem, a moim dziadkiem, Bronisławem Piekarskim. Obaj udali się na dworzec, by przywitać przedstawiciela Rządu Polskiego Tytusa Filipowicza (1873–1953), który przybył do Baku z misją dyplomatyczną. Pradziadek i dziadek podobnie jak Filipowicz zostali uznani za polskich zakładników toczącej się wówczas na polskich ziemiach wojny polsko-bolszewickiej. Prababka Zofia Piekarska została bez środków do życia. W pradziadkowej teczce (choć prababcia ma założoną przez mojego ojca swoją teczkę z papierami) znajduje się pochodzący z 20 maja 1920 roku dokument, z którego
wynika, że Zofia Konstancja Piekarska, jako stenografistka otrzymała przydział nr 1553
na służbowe mieszkanie w Baku przy ulicy Budagowskiej 5. Przydzielone lokum składało się z jednej izby i składziku. Prababka zamieszkiwała tam wraz z dwoma młodszymi synami – Czesławem i Zbigniewem. Pracowała jako stenografistka przy bolszewickim rządzie starając się uwolnić męża i pierworodnego syna. Z tego okresu pochodzi publikowana przez ojca w nr 1/1994 pisma „Niepodległość i pamięć” w artykule „Glosa do Przedwiośnia” fotografia zrobiona podczas jednej z podróży służbowych do Tyflisu. Po jednym z uroczystych posiedzeń
w Tyflisie, przedstawiciele władz bolszewickich postanowili sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie wszystkich dygnitarzy razem z urzędnikami i pracownikami biura. I tak na zbiorowej fotografii, która do dziś wisi w moim gabinecie, pośrodku stoją Józef Stalin (1878–1953), obok Ławrentij Beria (1899–1953) i Feliks Dzierżyński (1877–1926), a także Siergiej Kirow (1886–1934), Sergo Ordżonikidze (1886–1937), Michaił Frunze (1885–1925), Anastas Mikojan (1895–1978), a w pierwszym rzędzie druga z lewej prababcia Zofia Piekarska, której ostatecznie dzięki pomocy Mikojana udaje się uzyskać u Stalina zwolnienie syna i męża z więzienia. Bronisław Piekarski wraca do domu jeszcze w czerwcu. Ludwik wg wydanego 15 lutego 1922 roku przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych dokumentu, podpisanego zresztą przez Tytu- sa Filipowicza, siedzi w bakijskiej tiurmie do 15 grudnia 1920 roku. Jednak w jego teczce znajduje się dokument datowany na 8 sierpnia 1920 roku, którym jest przydział nr 3237. Wynika z niego, że Piekarskiemu naczelnemu inżynierowi, a więc na pewno pradziadkowi, przydziela się mieszkanie przy Stanisławskiej 44 w domu robotnika Domarowa. Przydzielone lokum składa się z dwóch izb.

Kolejny dokument z teczki, z datą 18 września 1920 roku, wystawia Polski Oddział Perskiego Konsulatu w Baku. Konsul stwierdza, że niejaki Jan Jurewicz Otmarsztejn wyjechał z Baku do Polski zabierając ze sobą 764 133 ruble. Ponieważ Otmarsztajn jest poddanym Polski, której interesów na terenie Baku pilnuje konsul Persji, dlatego na prośbę Ministerstwa Sprawiedliwości konsul zgadza się, by odebrać Otmarsztajnowi pieniądze, gdyż te należą do ministerstwa. Czemu papier znajduje się w pradziadkowej teczce? Nie mam pojęcia.

Kolejnym pismem jest protokół z 10 grudnia 1920 roku z posiedzenia Komitetu do Spraw Przemysłu Bawełnianego i Naftowego. Posiedzenie trwało ponad 2 godziny i na czterech stronach opisano jego przebieg. Z dokumentu wynika, że pradziadek brał w nim udział, a przecież do 15 grudnia wg wspomnianego już, a podpisanego przez Filipowicza, dokumentu powinien siedzieć w bakijskim więzieniu jako polski zakładnik. Czy wyszedł przed 8 sierpnia, na co wskazuje przydział lokalu przy Stanisławskiej? Czy jednak siedział do 15 grudnia, zaś data 10 grudnia na protokole z posiedzenia Komitetu jest podana jeszcze wg kalendarza juliańskiego (choć ten w Rosji zniesiono wraz z nasta- niem porządku wprowadzonego przez bolszewików), natomiast data na dokumencie z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych podana została wg kalendarza gregoriańskiego? Czy może Tytus Filipowicz się pomylił?

Kolejne dwa dokumenty w pradziadkowej teczce dotyczą… Jana Żurkowskiego. Pierwszy z nich z dnia 7 maja 1921 roku napisany jest ręcznym pismem na firmowym papierze Ambulatorium Chorób Nerwowych Bakijskiego Państwowego Uniwersytetu. Wynika z niego, że Żurkowski uległ prawo- stronnemu paraliżowi i jako człowiek chory wymaga długotrwałego leczenia oraz umieszczenia w osobnym pokoju. Obecnie Żurkowski znajduje się w klinice. Zaświadczenie ambulatoryjne wydaje się po to, by znaleźć dla niego pokój z odpowiednimi warunkami. Odpowiedzią na pismo z Ambulatorium jest drugi dokument. To również napisane ręcznym pismem zaświadczenie nr 616, a wydane 14 maja 1921 roku przez komitet domowy nr 119 rejonu VII, który potwierdza, że polski obywatel Jan Żurkowski z żoną przebywa w 14-metrowym pokoju.

Jan Żurkowski był prezesem Rady Miast Polskich w Baku i podpisał się pod (wspominanym przez mojego ojca w opublikowanym w nr V pisma „Pro Georgia” artykule pt. „Wspomnienie o moim dziadku Ludwiku Piekarskim”) dokumentem wydanym 22 stycznia 1919 roku przez Radę Organizacji Miast Polskich w Baku, a będącym Kartą Legitymacyjną stwierdzającą, że Piekarski Ludwik lat 49 urodzony w Warszawie, Polak, katolik jest obywatelem polskim. Ów dokument stanowił dla pradziadka coś w rodzaju dowodu tożsamości i pomógł w powrocie do Polski, który nastąpił w listo- padzie 1921 roku.

Jednym z ostatnich kaukaskich dokumentów w teczce jest pochodzące z listopada 1921 roku pismo będące odpowiedzią na pytanie pradziadka jakie towary są potrzebne w Gruzji, które można by sprowadzić z Polski, do której się wybiera. Nadawca pisma, którym jest szef aprowizacji Gruzji, stwierdza, że w Gruzji potrzebne są: sznurki, worki, liny, sukna i różne półfabrykaty. Ponadto szkło białe okienne, szkło czeskie, szkło aptekarskie i naczynia chemiczne. Potrzebne są również wyro- by metalowe takie jak: urządzenia dla obróbki metalu i drewna, gwoździe, nakrętki i śrubki. Oprócz tego żeliwne i żelazne rury, silniki elektryczne, maszyny parowe, samochody, jak również żelazo dachowe, cynk, ołów i wiele innych rzeczy.

11 listopada 1921 roku pradziadek otrzymał zaświadczenie Związku Gruzji, Azerbejdżanu i Armenii, że obywatel Polskiej Republiki Ludwik Michajłowicz Piekarski wiezie ze sobą towary, które nie podlegają konfiskacie i może nimi handlować pod warunkiem, że zgłosi je na cle.

Pradziadek do Polski wrócił drogą morską z portu Batumi. Taką polecił mu znajomy pan Jerzy Gruszkiewicz w wysłanym 14 czerwca 1921 roku z Batumi liście cytowanym przez mojego ojca we wspomnianym już artykule pt. „Glosa do Przedwiośnia” opublikowanym w numerze 1/1994 pisma „Niepodległość i pamięć”. Pradziadek zabrał ze sobą żonę i najmłodszego syna Zbigniewa oraz garść zgromadzonego przez 10 lat pobytu na Kaukazie dobytku, na który składał się m.in. sekretarzyk, który do dziś stoi w moim domu, a także kałamarz z kamienia mydlanego zwanego popular- nie słonińcem i trochę sreber. Ponieważ w polskim konsulacie otrzymał polecenie przewiezienia do kraju poczty dyplomatycznej, dzięki temu uzyskał pewne ułatwienie w drodze do Polski. Jego starsi synowie – Czesław i mój dziadek Bronisław wrócili drogą lądową przekraczając granice Polski w Równem 22 stycznia 1922 roku. Trzy dni wcześniej, bo 19 stycznia 1922 roku w „Kurjerze Warszawskim” ukazało się ogłoszenie, którego treść brzmi: „Piekarskich Bronisława i Czesława, synów Ludwika i Zofji z Ruszczykowskich, powracających z Baku do kraju i przebywających 4–9 października 1921 roku na stacji Kaziatyń, poszukują rodzice. Błagamy tych, którzy mogą udzielić informacji o losie synów naszych, aby zechcieli pisemnie lub ustnie zawiadomić: Warszawa, F. Piekarskiego, Podwale Nr. 1 a. 4, lub Koniecpol, Karol Bellon, L. Piekarskiemu.” Karol Bellon to mąż Marii z Ruszczykowskich Bellonowej, rodzonej siostry prababci Zofii Konstancji z Ruszczykowskich Piekarskiej, zaś F. Piekarski to Franciszek Piekarski (1876–1945) przyrodni brat pradziadka Ludwika. Pradziadkowie dopiero rozpoczynali życie w wolnej wreszcie Polsce. Rodzina w całości spotykała się dopiero w lutym 1922 roku w Koniecpolu, gdzie wraz z rodziną Bellonów, czyli córką i zięciem prowadzącymi aptekę w rynku oraz dwójką ich dzieci mieszkała teściowa Ludwika Piekarskiego, a moja praprababcia Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska (1849–1929).

Następne dokumenty po pradziadku, oprawione introligatorsko i zebrane w jego teczce, dotyczą już jego życia po powrocie do Polski. Nie brak wśród nich jednak listów, których autorzy dziękują mu za przekazane wieści od pozostałej na Kaukazie rodziny. Jest też pochodzące z 18 marca 1922 roku zawiadomienie, że 24 marca o g. 8:00 wieczorem w siedzibie Stowarzyszenia Techników w Warszawie odbędzie się odczyt pradziadka dotyczący „Ekonomicznych stosunków na Kaukazie”.

Po pradziadku zachowały się jednak nie tylko dokumenty, ale też sporo innych rzeczy, jak wspomniany przeze mnie sekretarzyk czy kałamarz z kamienia mydlanego, oraz wiele książek, z których kilka dotyczy Kaukazu. Najbardziej wzruszająca jest ofiarowana mu przez syna i synową publikacja z 1938 roku pt. „Azerbajdżan w walce o niepodległość”, której autorem jest Mehmed Emin Resul Zade (1884–1955). Wzruszająca dlatego, że na stronie tytułowej widnieje dedykacja: „Kochanemu tatusiowi od Bronka i Janki” oraz data 25 sierpnia 1941, co pokazuje, że w okupowanej Polsce, w czasie gdy Polakom brakło nadziei, jego dorosłe dzieci (syn Bronisław z synową Janiną z Adamskich) pocieszały go książką o czasach, krajach i zdarzeniach, w których brał czynny udział, jako aktywny zawodowo i w pełni sił człowiek. Wiem, że bardzo kochał Kaukaz. Przez całe życie przechowywał nie tylko przywiezione stamtąd dokumenty i pamiątki, ale też wspomniane mapy, egzemplarze wydawanego w Tyflisie Biuletynu Handlowego oraz fotografie czy pocztówki z widokami miast, wsi i krajobrazów, które widział. Przecież, gdy w listopadzie 1921 roku opuścił Kaukaz nigdy więcej już tam nie powrócił. Na Kaukazie zostawił jednak nie tylko swoje serce, ale także i meble złożone na bakijskiej plebanii, na co jest stosowny dokument sporządzony 30 października 1921 roku, podpisany zresztą przez proboszcza księdza Stefana Demurowa (1871–1938), wspominanego w „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego jako ksiądz Gruzin. Papier z pieczęcią bakijskiej parafii wymienia pozostawione przez pradziadka rzeczy. Wiem, że meble w stylu zakopiańskim pochodziły z majątku Henryka Sienkiewi- cza w Oblęgorku, a pradziadek nabył je w 1916 roku podczas pobytu w Polsce, po śmierci pisarza. W 1938 roku bakijski kościół został spalony przez bolszewików. Meble pewnie spłonęły wraz z nim. Zresztą historia uczy, że rację miał Michaił Bułhakow pisząc w „Mistrzu i Małgorzacie”, że tylko rękopisy nie płoną. Teczka z papierami pradziadka przeżyła wojnę i powstanie warszawskie, i choć nadgryziona jest zębem czasu to jednak wiele schowanych w niej rękopisów ma się dobrze choć przecież liczy sobie już przeszło sto lat.

Powyższy tekst został opublikowany w biuletynie Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego “Quaerenda” w nr 7/2020

Udostępnij na:

Drugie wydanie „Dziewiętnastoletniego marynarza”

Zarówno w księgarniach stacjonarnych jak i internetowych jest już drugie wydanie  dokumentalnej książki pt. „Dziewiętnastoletni marynarz”. Ukazało się nakładem wydawnictwa Nautica, które zaproponowało publikację pod wpływem projektu „Dziewiętnastoletni marynarz – online„. Skany oryginałów listów od dawna znajdują się na portalu. Warto jednak zajrzeć do książki, w której są one zebrane w całośś, okraszone przypisami, komentarzami i opowieścią o rodzinie. Drugie wydanie jest uzupełnione o pewne fakty, a także dokumenty. Jest też dostępne w księgarniach internetowych w postaci e-booka.
Tytuł: Dziewiętnastoletni marynarz Autor: Piekarska Małgorzata Karolina Numer ISBN: 978-83-958682-7-6 Kod kreskowy (EAN): 9788395868276 liczba stron: 120 Wydawnictwo: Nautica Format: 14.5 x 20.5 cm Waga: 230 g Rok wydania: 2021
    Za jeden kubek ten Kuj się tu cały dzień O! Czarna kawo! Smak swój zmień!
Śpiewali w latach dwudziestych ubiegłego wieku na melodię „Bajadery” Imre Kalmana kadeci Szkoły Morskiej w Tczewie. Pierwszej państwowej szkoły morskiej w odrodzonej Polsce, w 1930 roku przeniesionej do Gdyni. Wśród nich dziewiętnastoletni Zbyszek Piekarski. Inteligentny, dowcipny młody człowiek, obdarzony zmysłem obserwacji rasowego reportażysty, marzący o dalekich podróżach. Niestety jego marzenia nie zostaną spełnione a młode życie zakończy się niespodziewanie. Pozostaną listy pisane do rodziny. Zabawne, szczere, zadziwiające przenikliwością i spostrzegawczością piszącego. Dzięki nim poznajemy realia życia młodych marynarzy i tczewskiej szkoły. Śledzimy losy polskiej rodziny, w czasach gdy para spodni kosztowała 6 mln marek a zakup cyrkli poważnie obciążał jej budżet. Towarzyszymy kadetom w rejsie „Lwowa” do Francji i spotykamy wybitne postaci marynarki – jak kpt. Konstanty Maciejewicz czy kpt. Mamert Stankiewicz. Małgorzata Karolina Piekarska zebrała w swojej książce listy Zbyszka (swojego stryjecznego dziadka), zdjęcia z archiwum rodzinnego i rodzinne opowieści. Stworzyła w ten sposób pełen emocji portret niezwykły – dziewiętnastoletniego marynarza i czasów w jakich przyszło mu żyć. Książkę od której nie sposób się oderwać. Małgorzata Karolina Piekarska stworzyła książkę niezwykłą. Za pomocą kompilacji listów i dokumentów, opatrzonych wstępem, relacjami z rodzinnego archiwum pamięci i licznymi zdjęciami, rekonstruuje szkolne lata swojego stryjecznego dziadka Zbigniewa Piekarskiego, słuchacza Szkoły Morskiej w Tczewie. W tle – historia tejże szkoły, bogato ilustrowana archiwalnymi fotografiami. Młode życie świetnego epistolografa i jego marynarską karierę przerwała tragiczna śmierć. Autorka stara się więc ocalić przynajmniej pamięć o dziewiętnastoletnim marynarzu.
Udostępnij na:

O czym szumią listy, czyli wiedza o przodkach tkwi w epistolografii

Listy, które zachowały się po naszych przodkach, krewnych czy przyjaciołach rodziny mogą odkryć przed nami niespodziewane historie. Choć, jak to bywa w przypadku papieru, przyjmie on wszystko. Codzienne rozterki, tęsknota za mamą, babcią czy siostrą. Jaka wiedza wypływa z rodzinnych listów?

O tym, że listy to kopalnia wiedzy o człowieku wiadomo od dawna. Według badaczy list jest prawdopodobnie tak stary, jak stare jest samo pismo. W końcu to po prostu pisemna wiadomość sporządzona wtedy, gdy nie można porozmawiać z kimś twarzą w twarz. Czyż nie listy stanowią dużą część Biblii? Czyż to nie list świętego Pawła do Koryntian czytany jest podczas ślubu i cytowany jako najpiękniejsze słowa o miłości? „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym.”

Fałszerstwa kontra oryginały

Listy to jednak nie tylko wspaniałe słowa, czy historie, ale… kopalnia wiedzy o człowieku i jego stosunkach rodzinnych. Oczywiście pod warunkiem, że… są autentyczne. Historia zna już bowiem kilka fałszerstw. Do najsłynniejszych należy sprawa rzekomych listów Chopina do Delfiny potockiej, którym w swoim czasie Jerzy Maria Smoter poświęcił całą książkę zatytułowaną „Spór o listy Chopina do Delfiny Potockiej”. Udowodnienie fałszerstwa sprawiło zresztą zawód wielu osobom, które chciały wierzyć, że nasz, tak na wskroś polski kompozytor, był nie tylko wrażliwym i umuzykalnionym romantykiem, ale też zwyczajnie jurnym chłopem lubiącym seks. Cóż… fragment jednego z listów brzmiał bowiem: Ty dla mnie wrotami raju jesteś, dla Ciebie sławy, twórczości, wszystkiego się wyrzeknę. Wolę nic nie tworzyć, byle się z Tobą położyć, ja zawsze najwierniejszy Fryc, co mocno tęskni do Twych cudnych cyc!!! Wiem, że kochasz mój dzyndz i jaja, a po tej dysertacji i szanować musisz, bo nie tylko nam rozkosz sprawiają, ale i mojej twórczości są źródłem. Niestety… Paulina Czernicka, która twierdziła, że jest właścicielką listów, poproszona o dostarczenie badaczom oryginałów poinformowała, że zostały one jej skradzione. Listy badano pod kątem autentyczności i stwierdzono, że jedynym faktem, który za tym przemawia jest ich styl, ale ten Czernicka mogła zaczerpnąć z innych listów Chopina. Poza tym nie zgadzają się daty spotkań i inne wydarzenia w listach opisane.

Na szczęście Delfina Potocka była też kochanką Zygmunta Krasińskiego, a ich korespondencja miłosna jest już na pewno prawdziwa. Pełna wzniosłych słów, pokazujących tęsknotę poety do kobiety, która uchodziła za najpiękniejszą niewiastę swojej epoki. Krasiński pisał bowiem: Czymże list Twój każdy, jeśli nie Tobą, ale Tobą pod tym kształtem. Dlaczegóż nie mogłabyś i pod innym mi się objawić? Dlaczego by Twoja postać nie zdołała powtórzyć się tysiąc razy, polecieć do mnie przez fale powietrza jak światło, jak magnetyzm? Dialy, dziś wieczór ja czekam na Ciebie. Czy przyjdziesz w płaszczu błękitnym i białej sukni, czy przyjdziesz do mego pokoju, kiedy ja sam będę, kiedy powiem: „Pokaż mi się, Dialy!” – Ukażesz mi się cicha. Krasiński nie planował z Delfiną, gdyż małżeństwo uważał za grób miłości. Zapewne swój listowny romans z nią traktował jako swoiste „życie pozagrobowe”, gdyż do dziś zachowało się jego 3500 listów do Potockiej, które powstały na przestrzeni 10 lat.

Cztery wersje odpowiedzi Kozaków

Do dziś trwa spór, czy prawdziwym jest list Kozaków zaporoskich do Sułtana. Rzekomo podpisany przez atamana koszowego Iwana Sirkę wraz z „całą Siczą Zaporoską” ma stanowić odpowiedź na ultimatum sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Sułtan nakazywał Kozakom poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować. W odpowiedzi Kozacy napisali mu: Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, suki ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego, co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju złamany. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.

O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie nas w dupę pocałować!

Historycy skłaniają się do tego, że jest to najprawdopodobniej znacznie później napisana mistyfikacja. Do dziś zachowała się bowiem tylko kopia pochodząca z XVIII wieku. Ukraińcy w opracowaniach podają zresztą cztery wersje treści listu, z których każda w tym języku w pewnych fragmentach przezabawnie się rymuje. Na szczęście całość, nawet jeśli jest mistyfikacją, pokazuje jak wymyślne przekleństwa stosowano przed wiekami.

O czym pisał Król

Prawdziwa jest natomiast korespondencja Jana III Sobieskiego do Marysieńki. Tu widzimy prawdziwą miłość i pożądanie, gdy król pisze: Teraz dlaczego mię rozłącza z Wcią sercem moim, trudno się jego świętej badać woli, mam jednak w Nim nadzieję, że widząc wszystkie skrytości serca mego. nie dopuści na mnie tego, czego bym znieść nie mógł bez obrazy podobno Jego samego. Nie zabijajże mię tym, moja duszo jedyna, więcej; bo o tym myśląc, przed czasem najokrutniejszą przyszłoby umierać śmiercią. Ja, jeślim kiedy zgrzeszył przeciwko Wci memu sercu, przepraszam uniżenie, całując milion razy w śliczne nóżki. Z listów dowiadujemy się też co nieco o rodzinie i stosunkach w niej panujących. Pewnym jest, że Fanfanik – stanowił „oczko w „głowie” monarchy: Fanfanowi nieborakowi wszyscy kłaniają, a ja go z duszy obłapiam i całuję. Niech mu P. Bóg da zdrowie, jeśli to będzie z chwałą jego świętą.

Sporo jest o kontaktach dyplomatycznych z obcokrajowcami. Jednym z nich był Jerzy Fryderyk ks. Waldeck, który w 1683 dowodził wojskami bawarskimi w bitwie pod Wiedniem. Król pisał o nim: Waldeck przyjechał także w godzinę jakąś po księciu lotaryńskim. (…) Naprzód nie chciał pić inszego wina, jeno mozelskie z wodą, i to wody bardzo siła; jakoż cale nie pija. Rozochociwszy się jednak, pił i węgierskie. Ów Taff, co był posłem od niego na mojej elekcji, był też z nim, i zda mi się, że jest we wszystkim Robakowskim, i często mu do ucha szeptał i aby był nie pił, przestrzegał; ale się zaś i sam stróż upił, i samże potem ochoty dodawał. Gdy już sobie tedy podpił książę, po różnych komplementach pytał, jako się zowie po polsku ojciec i brat. Powiedziano mu. Tedy (jako owo ks. arcybiskup gnieźnieński zwykł czynić) powtórzył to z pięćset razy, pokazując na mnie: „To ojciec, a ja syn, a wy bracia moi”. Na Fanfanika zaś coraz, że „ten wprzód i tamci trzej, a ja piąty”. To znowu w moment zapomniał, jak ojciec po polsku. To tak tego było przez kilka godzin.

Listy ze szkoły

Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że tylko listy wielkich przynoszą wiedzę o świecie, historii czy dawnych obyczajach. W 2005 roku z posiadanych przeze mnie listów do rodziców pisanych w latach 1922-24 przez Zbigniewa Piekarskiego powstała książka „Dziewiętnastoletni marynarz”. To opowieść o Szkole Morskiej w Tczewie uważanej za kolebkę polskich nawigatorów. Czytając je poznajemy rzecz jasna autora i jego rodzinę, ale przede wszystkim życie w szkole morskiej oraz dalekomorskie podróże pierwszym historycznym polskim statkiem szkolnym „Lwów”. Listy są jednym zachowanym zbiorem epistolograficznym dotyczącym szkoły morskiej i stanowiącym komplet obrazujący codzienne życie w nowej placówce edukacyjnej na odrodzonych ziemiach polskich. Ich autor pisał: Mamy tu takiego drugiego kapitana Maciejewicza, który przez nas jest pospolicie zwany „Macają”, wydziera się on od rana do nocy przez tubę, która bardzo przypomina rurę od samowara. Zdarzył tu się taki wypadeczek. Jeden z uczni siedział na pokładzie i zwijał linę w kółka, a tymczasem „Macaja” nastąpił mu z tyłu na linkę tak, że ten nie mógł jej wyciągnąć, nieodwracająca się więc krzyknął: „Złaź z linki gówno sobacze”, a „Macaja” na to: „Ty sam gówno sobacze” i poszedł sobie dalej.
Dziś trzech jegomości dostało karne roboty. Jeden wymył WC, drugi umywalnie, a trzeci oczyścił dzwon co wcale do przyjemnych rzeczy nie należy. Wszystko tylko za to, że spóźnili się na zbiórkę.

 

(…) Od tygodnia z górą, jak to pewnie wiadomo Tatusiowi z moich pocztówek, jestem na „Lwowie”. W podróży od Gdyni do Dunkierki widziałem wiele rzeczy nieprawdopodobnych, jak na przykład, pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń, których miedzy innymi tak samo jak i talerzy, kubków i łyżek nigdy nie myją tylko wprost opłukują, tak że siadając do stołu można już wiedzieć co będzie na obiad lub kolację. Tak samo niewiarygodną rzeczą może się wydawać wydanie nam żywności na dwie doby w postaci ½ bochenka chleba i kawałka surowej i słonej jak pies kiełbasy długości 6-7 centymetrów. Po drodze z Dunkierki do Cherbourga zatrzymywaliśmy się w Arras, Amiens, Rouen, Medizon i Serqigny mogliśmy zwiedzić to miasto gdyż w każdem zatrzymywaliśmy się na 3-5 godzin. W Rouen mieliśmy na przykład możność obejrzenia sławnej katedry z grobami Joanny D’Arc i Ryszard Lwie Serce i wielu innych sławnych kardynałów i monarchów. W Dunkierce jest wspaniały port cały podzielony na oddzielne baseny odgrodzone jeden od drugiego ruchomymi mostami, które przy nadejściu statku bez szumu powolutku się przekręcają i pozostawiają wolne przejście dla statku.

Od razu po przeczytaniu tych fragmentów widać jak zmieniła się obyczajowość. Gdyby dziś na szkolnym statku odbywało się „pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń” natychmiast wkroczyłby Sanepid.

 

Jednym z bohaterów listów jest Mamert Stankiewicz, któremu Karol Olgierd Borhardt poświęcił książkę „Znaczy kapitan”. U Zbyszka Mamert był bohaterem historii, która miała miejsce po przybyciu statku do portu w Londynie: Zdarzył się na „Lwowie” ciekawy wypadek. Mianowicie znaleziono na statku parę butelek koniaku w czasie rewizji celnej, a że groziło to grubą karą (którą już statek zapłacił), więc komendant chciał się dowiedzieć czyj to koniak. Na ogólnej zbiórce odezwał się do nas kandydatów i załogi w ten mniej więcej sposób: „Celnicy chcą znaczy wiedzieć, kto to chował koniak, więc proszę się do mnie zgłosić i powiedzieć mi znaczy jego nazwisko. Jeśli się znaczy nikt nie zgłosi, to będę musiał wyznaczyć.” Kogo to on chciał wyznaczyć nie wiem, ale my zrozumieliśmy, że to on chce zwalić na kogoś całą winę. Zaczęły się rozmowy na ten temat, doszły one do uszu Mamerta, a ten, nie chcąc widocznie z nami zadzierać (już były dwa strajki), zapłacił sam karę.

Listy to także zagadka dla genealoga, kim są postaci, które wymienia? Zbyszek w jednym z listów pisał: Ukłony Bankowcom, Jagusi i Pelci. Pannie Waci szczególne ukłony. Niech się raz ucieszy! Co tam! Dopiero inne rodzinne listy pomogły mi odkryć, że Jagusia i Pelcia były córkami znajomych moich pradziadków. Niestety kim była panna Wacia – nie wiem do dziś.

Listy z więzienia

Listy pisano nie tylko ze szkoły, czy pola walki, jak w przypadku Jana III Sobieskiego, ale tez i z więzienia (i do więzienia), choć pamiętać należy, ze to zawsze osobliwa korespondencja, gdyż zawsze podlega cenzurze! Z takiej korespondencji między moją stryjeczno-stryjeczną babką Stefanią z Ruszczykowskich Krosnowską, a jej matką Zofią ze Skrzyneckich Ruszczykowską mogłam ułożyć całą historię więziennej odsiadki tej pierwszej, która trafiła do Fordonu jako wróg narodu. Była powstańcem warszawskim – żołnierzem Armii Krajowej i powstańcem warszawskim. Stefania pisała do matki z więzienia w Fordonie: Dostałam zezwolenie na złożenie listowne zeznań w sprawie wymordowania przez Niemców moich rannych w szpitalu – sprawiło mi to przyjemność, bo czułam, że biorę żywy udział w życiu społecznym, że nie jestem wyrzucona poza nawias. (…) Martwię się Tobą Tusieńko – wiem, że zawsze biedniejsi są ci, co zostają. Uwiezioną w Fordonie córkę Zofia Ruszczykowska starała się wszelkimi siłami uwolnić. Zachowała się nawet wizytówka inżyniera Zasława Malickiego, do którego najwyraźniej zwróciła się z prośbą o pomoc, gdyż na odwrocie wizytówki widnieje odręczny list (a więc znów list!) skierowany do „Ob. Mjr. Inż. Aleksandra Wolskiego”, ówczesnego dyrektora Departamentu IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Kolego! Proszę was bardzo, abyście zechcieli łaskawie przyjąć i w miarę możliwości przychylnie załatwić ob. Ruszczykowską, moją znajomą, która ma zmartwienie rodzinne. Łączę pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni. Z. Malicki. Nie wiadomo jednak jak wyglądała rozmowa z Wolskim, ani nawet czy Zofii Ruszczykowskiej udało się do niego trafić. 9 marca 1946 roku śmiertelnie potrącił ją przejeżdżający ulicą Rakowiecką samochód. W ostatnim liście do brata, napisanym i wysłanym na dzień przed śmiercią, opisała swoją wizytę u córki w więzieniu. Sprawa Steni jest na dobrej drodze i wiem, że wywiezienie nie wpłynie gorzej na pomyślne jej zakończenie. Meczę się jednak, że tak się jeszcze ciągnie. Gdy się dowiedziałam gdzie jest, zaraz wyszykowałam solidną paczkę i wyjechałam. Droga była szalenie męcząca – w wagonie byłam 16 godzin. Z Bydgoszczy do Fordonu jest blisko i jechałam wygodnie w jedną stronę koleją, w drugą wspaniałym autobusem. Stenię widziałam. Jest dobrej myśli, trzyma się dzielnie. W drugą stronę 

jechałam znów nocą, było zimno, więc jeszcze dziś kaszlę i mam silną chrypkę. Paczki można wysyłać pocztą, więc jeszcze dziś wysłałam dwie… Gdy jej córka pisała do niej list i donosiła, jak bardzo martwi się o matkę nie wiedziała, że matka zwana przez nią Tusieńką już nie żyje. Zresztą obie paczki dotarły do niej do Fordonu już po śmierci matki. To o nich wspominała w liście Stenia pisząc dwa miesiące później: Paczkę świąteczną dostałyśmy w porządku. Byłyśmy wzruszone sercem – palemka i baranek do dziś dnia stoją na stole w celi.

Listy z podróży sanatorium

Najczęstszą przyczyną pisania listów jest… rozłąka. A tak to już jest, gdy ktoś wyrusza w podróż. W 2013 roku z listów pradziadka Antoniego Adamskiego do prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich stworzyłam z mężem Zacharjaszem Muszyńskim, który jest aktorem, spektakl „Listy do Skręcipitki”. Spektakl opowiada nie tylko o miłości nadawcy do adresatki, ale jest też opowieścią o tęsknocie za ojczyzną i postrzeganiem jej przez autora. Grany wielokrotnie, w 2018 roku z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, był lekcją historii dla rzeszy gimnazjalistów i licealistów, którzy przez pryzmat opowieści o parze zwykłych ludzi uczyli się, ile dla przeciętnego Polaka znaczyła kiedyś ojczyzna i jak stawał w obronie jej imienia. Pradziadek pisał bowiem:

Towarzystwo marne, sami Kacapi – kolejarze. Zdążyłem już jednemu nawymyślać. A stało się tak: jest tu jedna panna dosyć inteligentna, z którą ja się zaznajomiłem. Otóż spacerowałem z nią, ja rozmawiałem po polsku, ona zaś pytała się o wyrazy, których nie rozumiała. Po drodze przyłączył się do nas jakiś drab, zaczął rozmawiać z nami po rosyjsku i słysząc, że ja mówię po polsku, odzywa się do tej panny, że on ze wstrętem słucha polską mowę! Karolciu! Szatan mnie od razu opanował! Wiesz jaki ja jestem gwałtowny. Zwymyślałem go strasznie! Plunąłem mu w oczy i w końcu namówiłem wszystkich, co koło mnie siedzą przy obiedzie, żeby nie chcieli z nim siedzieć. I trzeciego dnia Kacap sam przeniósł się na inny stół. (lipiec 1913)

Po wybuchu I wojny światowej pradziadek trafi do Kaługi. Wojna uniemożliwiała mu powrót do Polski. Wtedy pisał: Staram się wszelkimi siłami wrócić jak najprędzej. Lecz kiedy to nastąpi – nie wiem. Może w sierpniu, a może we wrześniu. Napiszcież na rany boskie Was proszę list do mnie! Czyście się mnie wyparli? Nasi robotnicy, których rodzina czytać i pisać nie umie, to otrzymują listy z Warszawy. Kolega, z którym mieszkam od czasu wyjazdu wczoraj otrzymał list z Warszawy od matki, a ja nic! Jakbym był sierotą i w kraju nie miał jednego serca, które by za mną westchnęło. W ostatnich czasach czuje się słabszy i drżę na myśl o poważniejszej chorobie. (5 lipca 1918) (…) Posiwiałem, zgarbiłem się, kaszel mój nieodstępny przyjaciel, coraz gorzej mnie męczy, więc choć w lipcu pewno wrócę do domu, pociechy ze mnie mieć nie będziecie. Ale trudno. Głównie cieszę się tym, że wrócę, zobaczę was wszystkich, Warszawę, Wisłę, Kępę… Przez cały ten czas wygnania, gdym się tylko czuł gorzej, a to było bardzo często, gdyż zima tutejsza mroźna, mróz tu dochodził i do trzydziestu stopni i więcej, jednego strasznie się bałem: umierać na wygnaniu. Tutaj dużo naszych umarło… (18 lipca 1918).

Żadne inne dokumenty nie mówią tyle o tęsknocie i miłości, także tej do ojczyzny, jak robią to właśnie listy. To z nich budujemy sobie obraz społeczeństwa i jego dziejów. Ale też przez nie najlepiej poznajemy autorów i ich charakter. Wiemy jaką mają wrażliwość. Dla rodzinnego genealoga listy przodków to wskazówka na ile jesteśmy do nich podobni.

Do chwili wynalezienia telegrafu, a później telefonu i internetu list stanowił jedyny sposób na porozumiewanie się ludzi na odległość. Dziś, gdy listy wyparły e-maile z pewną obawą myślę, czy coś zostanie po pokoleniach epoki cyfryzacji?

Udostępnij na:

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W lutowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł, w którym piszę o swoich rodzinnych „szokach”. Numer można pobrać tutaj.

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W każdej rodzinie są legendy. Powtarzane z ust do ust, przekazywane z pokolenia na pokolenie mówią o tym, że kiedyś nasi przodkowie byli więksi niż my, ważniejsi niż my i bogatsi niż my. Pewnego dnia stajemy przed wyzwaniem – chcemy te legendy udowodnić. I tak zmierzamy się z prawdą.

Przeważnie legendy dotyczą wielkiego majątku, który przepadł skonfiskowany za działalność patriotyczną przez cara Rosji bądź cesarza Prus. Są też takie o szlacheckim pochodzeniu i herbie odebranym za patriotyzm. A także opowieści o zmianie nazwiska poprzez kradzież dokumentów albo, żeby ukryć prawdziwe pochodzenie. Dopóki nie zaczniemy tego sprawdzać – wierzymy w te historie. Tak jak wierzymy, że wszyscy przodkowie zachowywali się godnie. Nikt z nich nie był zwolennikiem Targowicy, każdy antenat w XVIII wieku był w obozie patriotycznym, w XIX wieku wszyscy brali udział w powstaniach narodowych, w XX byli w legionach Piłsudskiego, bili Bolszewika, ratowali Żydów z holocaustu i bohatersko walczyli w powstaniu warszawskim. A potem… zmierzamy się z prawdą.

Pierwszy szok – morderca

Miałam dziesięć lat, gdy na ekrany kin wszedł film „Śmierć prezydenta” ze Zdzisławem Mrożewskim w roli Gabriela Narutowicza. Z rozmów rodzinnych dowiedziałam się, że to film, w którym pokazany jest nasz krewny. Oczywiście miałam nadzieję, że prezydent. Tymczasem okazało się, że tym „naszym” jest morderca Eligiusz Niewiadomski grany przez Marka Walczewskiego. Był mężem stryjecznej siostry mojej praprababci Marii de Tilly, której matka była z domu Gorczycka. Pokrewieństwo wydawało mi się dalekie, ale… zafascynowana nim była jedna z bliskich mi ciotek, która na dodatek od bierzmowania wzięła sobie na jego cześć Eligia. Twierdziła zresztą, że był to przypadek, on sam był nieszczęśliwym człowiekiem, miał zaburzenia itd., Jednak ja z wiekiem odkrywałam straszliwą prawdę. Zamordował. W procesie zeznawał, że najpierw chciał zamordować Piłsudskiego, którego uważał za głównego winowajcę demokratycznego i lewicowego rozkładu toczącego Polskę. Zrezygnował z zamiaru w momencie, w którym przeczytał w gazecie, że Józef Piłsudski zadeklarował, że nie zamierza się ubiegać o urząd Prezydenta RP. Pomysł dokonania zamachu powrócił, gdy prezydentem został Narutowicz. W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923. Ciotka, która na jego cześć wzięła sobie od bierzmowania Eligia, czyli Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska (również zapalony genealog) pokazywała mi w rodzinnym albumie zdjęcie grobu Niewiadomskiego i zdjęcie słupka, przy którym wykonano egzekucję. Kultu jakim go otaczała nie mogłam zrozumieć, bo czyn wydawał mi się odrażający. Ale potem okazało się, że rodzinne historie to wiele jeszcze mroczniejszych tajemnic.

Drugi szok – tchórz

Mama ciotki Steni – Zofia była z domu Skrzynecka. Jej dziadek Adam Skrzynecki był stryjecznym bratem generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, który brał udział i w Wojnach Napoleońskich i był jednym z dowódców w Powstaniu Listopadowym. Ciotka podkreślała to z dumą. Tymczasem w latach 60-tych ukazała się książka Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego”, w której o generale Skrzyneckim Łojek napisał, że: „Był po prostu dowódczym antytalentem. Brakowało mu elementarnego wojskowego wykształcenia, inteligencji, orientacji, samokrytycyzmu, odwagi podejmowania decyzji, zaufania do współpracowników. Pożerała go natomiast ambicja, roznosił snobizm. (…) Niedostatki socjalnego pochodzenia starał się gorliwie nadrobić krańcowym, zgoła maniackim obskurantyzmem i wstecznictwem.” Gdy moja Mama z Tatą w jakiejś dyskusji zacytowali podobne fragmenty, Ciotka, która jako księgarz z zawodu i prawdziwy bibliofil znała książkę Łojka, zgrzytnęła zębami i niemal wpadła w szał! Tłumaczyła „przodka”, że z placu boju nie uciekał, że to wszystko nerwy – zupełnie jakby była przy tym, a przecież… urodziła się 80 lat po Powstaniu Listopadowym. Jakże trudne było dla niej przyjęcie do wiadomości, że z badań historyków wynika, że spokrewniony z nią generał nie zachował się tak, jakby sobie tego życzyła.

Trzeci szok – samobójca

Miałam dziewiętnaście lat, gdy odkryłam coś, co ojciec chciał przede mną ukryć. Mianowicie to, że Zbigniew Piekarski brat jego ojca Bronisława Piekarskiego, a mojego dziadka popełnił samobójstwo w Szkole Morskiej w Tczewie. Miał dziewiętnaście lat, kiedy powiesił się w ustępie na ostatnim piętrze szkolnego gmachu. Jak to odkryłam? Najpierw przeczytałam jego listy, a potem w sposób naturalny zadałam ojcu pytanie: co stało się z ich autorem. Odparł, że zmarł na serce. To mi jednak nie pasowało. Przecież do Szkoły Morskiej nikt nie przyjąłby chłopaka z chorym sercem. Zaczęłam drążyć, pytać rodzinę, której członkowie podawali różne wersje z samobójstwem w hipnozie włącznie. Aż wreszcie… pojechałam do Tczewa.

Tam znalazłam jego grób, na którym płakałam tak strasznie, że przechodzący obok ludzie myśleli, iż ktoś mi umarł. Jakże musieli być zdumieni, gdy widzieli na tym grobie datę 1924. Z cmentarza trafiłam na plebanię, gdzie jedna z zakonnic pokazała mi księgę parafialną. Tam znalazłam wpis „śmierć przez powieszenie”. Szlochałam tak przeraźliwie, że roztrzęsiona zakonnica podała mi szklankę wody i krople walerianowe. Na tczewskiej poczcie głównej zamówiłam rozmowę z Warszawą i przez telefon krzyczałam na ojca, że mnie oszukał, bo mam dowody, iż to, co mówiła rodzina o śmierci Zbyszka, to prawda. Ojciec powiedział wtedy, że będzie ze mnie dziennikarz. Po śmierci ojca w rękę wpadła mi koperta z napisem śmierć Zbyszka. Wypadło z niej jego zdjęcie na katafalku, akt zgonu i odpisy zeznań kolegów, z których wynikało, że powiesił się tuż po tym, jak dostał domu wiadomość o żeniaczce brata, czyli mojego dziadka. Podobno dlatego, że też kochał się w mojej babci.

Czwarty szok – antysemita i złodziej

Wspomniana przeze mnie ciotka Stenia z Ruszczykowskich Krosnowska była jedną z najbliższych mi osób. To ona zaraziła mnie genealogią. Była cioteczną siostrą mojego dziadka Bronisława Piekarskiego, gdyż jej ojciec Stanisław Ruszczykowski był rodzonym bratem mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Jednocześnie jej matką była Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska, cioteczna siostra własnego męża, gdyż jej matka Maria z Gorczyckich Skrzynecka była rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej matki i Zofii, która wyszła za Piekarskiego i Stanisława, który ożenił się z panną Skrzynecką. (Wiem, że dla zwykłego śmiertelnika zawiłe, ale przecież nie dla genealoga.) Ciotka Stenia poza dumą z przodka napoleońskiego generała, dumą z krewnego zabójcy prezydenta Narutowicza wielokrotnie chwaliła się dziadkiem Antonim Skrzyneckim pisarzem i dziennikarzem. Niestety, gdy pytałam o to, co pisał jej dziadek odpowiedź brzmiała zawsze tak samo: „Różne powieści”. I żadnej, choć była księgarzem i bibliotekarzem, nigdy mi nie pokazała. Cały swój majątek, na który składały się papiery i jej nadania genealogiczne zapisała mojemu ojcu. Tak więc pewnego dnia i ja stanęłam oko w oko z jej gromadzonymi przez lata papierami. Niestety nie było wśród nich żadnego tekstu, który by wyszedł spod pióra dziadka. Mocno mnie to zastanowiło. Zaczęłam grzebać i… wygrzebałam. Otóż dziadek ciotki – Antoni Skrzynecki był pisarzem antysemickim. Pisał pod pseudonimem Werytus lub Kościesza (to herb matki jego teściowej) takie rzeczy, z których żadna dziś nie nadaje się do publikacji. Wystarczy przeczytać tytuły: „Odżydzona ojczyzna”, „Czem są Żydzi i dokąd zmierzają”, „Wrogowie wiary i ojczyzny”, „Jak się odżydzać. Poradnik dla wszystkich Polaków”, czy „Czerwona jarmułka”.

Ale to nie wszystko! W Polskim Słowniku Biograficznym wyczytałam, że w 1898 roku środowisko literackie i dziennikarskie Warszawy wzburzyła sprawa plagiatu dokonanego przez Skrzyneckiego, który rękopis noweli Stanisława Hłaski pt. „Kobieta – siostra”, znaleziony w redakcji „Wędrowca”, opublikował pod pseudonimem Ignotus w tymże piśmie pod zmienionym tytułem „Homo. Kartka z życia Amerykanki”. Gdy w prasie ukazało się kilka artykułów piętnujących jego postępowanie Skrzynecki wytoczył redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” proces o zniesławienie, ale go przegrał.

Przez lata myślałam, że spuścizna Antoniego Skrzyneckiego spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jego córki na Powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że jego wnuczka, moja ukochana ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Skrzynecki zmarł w 1923 roku, a więc na 10 lat przed dojściem Hitlera do władzy. Jego wnuczka była żołnierzem Kedywu i po wojnie więźniem Fordonu. Widziała holocaust, do którego doprowadził antysemityzm i myślę, że mogło być jej wstyd za dziadka.

Piąty szok – nie ma herbu

Pradziadek Ludwik Piekarski inżynier-wodociągowiec przed wojną wygłaszał odczyty jako Ludwik Rola-Piekarski. W domu zachował się jego zegarek z herbem Rola, pieczęć lakowa z tymże herbem oraz herbowy talerz cynowy. W to, że Piekarscy są herbu Rola wierzył mój Ojciec, ale… jeszcze za jego życia zaczęły pojawiać się wątpliwości. Przecież ojciec pradziadka, czyli prapradziadek był kowalem. Kowal szlachcicem? Jak to możliwe? Ojciec mówił, że zdarzało się tak, że szlachta w XIX wieku traciła szlachectwo za udział w powstaniach. Gdy po śmierci ojca zaczęłam drążyć temat okazało się, że nawet jeśli moi przodkowie Piekarscy mieli jakiś herb, to musieli go stracić dużo wcześniej niż w wyniku udziału w powstaniach narodowych XIX wieku, gdyż w dziewiętnastowiecznych metrykach pojawia się określenie mieszczanin zarówno w odniesieniu do kowala Michała Piekarskiego (1841-1938) jak i jego ojca Pawła Piekarskiego (1799-1865), który przybył do Warszawy z Wadowic jako syn Piotra. Gdy Paweł bierze w warszawie ślub, a jest to rok 1829, więc przed powstaniem listopadowym, już jest mieszczaninem a nie szlachcicem. Nie miał szans stracić herbu w tym powstaniu.

Moja genealogiczna wiedza urywa się na Piotrze Piekarskim z Wadowic. Może to on był szlachcicem i stracił szlachectwo za udział w Powstaniu Kościuszkowskim? Nie wiem, czy kiedyś uda się to ustalić. Raczej wydaje mi się, że herbu nie było, bo gdyby był, wówczas część rodziny nie twierdziłaby, że brzmi… Leszczyc! Skąd więc się wzięła taka opowieść i pradziadkowy przydomek Rola? Prawdopodobnie pradziadek Ludwik Piekarski, ożeniwszy się z Zofią z Ruszczykowskich herbu Brochwicz nie chciał być z gorszej rodziny niż żona i wymyślił, że też ma herb. Ze wszystkich, którymi pieczętowali się Piekarscy zapewne wziął ten, który mu najbardziej pasował. Inna sprawa, że herb rodziny jego żony potwierdził car, co oznacza, że ojciec jego teścia, a mój prapradziadek Julian Ruszczykowski po prostu kolaborował z okupantem byle tylko zachować szlachectwo.

Szósty szok – nieślubne dzieci, przemoc domowa, wariaci i cudzołóstwo

Gdy kilkanaście lat temu zaczęłam tworzyć drzewo genealogiczne rodziny mojej mamy zwróciłam się o pomoc do jej siostry. Wypisywałam daty urodzenia poszczególnych sióstr babci, datę ślubu i… szok. Najstarsza córka prababci Katarzyny z Czochrów Kurzyńskiej urodziła się przed ślubem rodziców. Jak to możliwe? Ciotka powiedziała, że wtedy, przed wojną, mówiono, że prababcię ktoś zgwałcił, ale… dziś czasy już inne i może mi powiedzieć. Pradziadek wziął za żonę dziewczynę z panieńskim dzieckiem i dał temu dziecko swoje nazwisko. Pewnie dlatego pradziadek miał ciężką rękę i często bił swoją żonę, o czym w rodzinie krążyły legendy.

Po odkryciu w rodzinie samobójcy, kiedy pełna pretensji nagadałam rodzicom, że mnie okłamali ojciec powiedział, że tak w rodzinie bywa. Opowiedział mi też kilka innych historii, które z reguły zamiata się pod dywan, by odeszły w zapomnienie wraz ze śmiercią ich bohaterów, a więc o przodku, który zmarł na kochance na atak serca (a którego dane przemilczę, bo żyjący potomkowie mogą się zdenerwować), ciotecznym bracie swojej matki Erazmie Marii Węgierkiewiczu, który na skutek przeżyć wojennych popadł w obłęd i wszędzie widział szpiegów. Gdy poruszano przy nim, jego zdaniem niebezpieczny temat, kładł palec na ustach i z obłędem w oku rozglądał się dookoła. Zmarł bezdzietnie w latach 60. pochowany na cmentarzu wilanowskim w marynarce wnuka swojej ciotecznej siostry. Grobu nigdy nie znalazłam.

Szok może przeżyć każdy

Pamiętam opowieść znajomego genealoga, który odkrył antenata na liście więźniów Rawicza. Przeżył szok, bo antenat siedział tam za rozbój i gwałt, a rodzina latami opowiadała, że przodek był więziony za udział w jednym z powstań narodowych. Znam kilka historii o odkryciu, że dziadek był nieślubnym dzieckiem albo że pradziadek podpisał volkslistę. Z reguły przeżywamy taki szok, gdy przez lata budujemy sobie mit przodka – bohatera i człowiek bez skazy. I tylko jeden kolega bez skrępowania opowiadał, że jego ojciec przyszedł na świat, bo „babka puszczała się z Niemcami i partyzanci ogolili jej głowę na łyso”. Cóż… wiedzę o tym otrzymał dość wcześnie od rozwiedzionej z ojcem matki, a że sam ojca nie lubił, więc opowiadanie o nim i jego pochodzeniu złych rzeczy przychodziło mu dość łatwo.

Czy jednak warto grzebać dalej, gdy możemy odkryć coś „niefajnego”? Po tych kilkudziesięciu latach szperania w rodzinnej genealogii uspokajam. Warto. Bo przecież tak, jak niestety nie dziedziczymy zasług przodków, tak na szczęście nie dziedziczymy też ich przewinień. Choć zdarzają się tacy, którzy chcą nam wmówić, że jest inaczej. Nie wierzmy im. Sami piszemy swoją historię. Nie ma więc czego się bać. To co odkryjemy w rodzinnej przeszłości i tak już się kiedyś stało. A choć czasem budzi niesmak to czyż nie jest zwyczajnie i po ludzku ciekawe?

Udostępnij na:

Pradziadek i dziadkowie na wystawie w Tyflisie

Fotografie rodzinne z pobytu Ludwikostwa Piekarskich na Kaukazie to dość ciekawy zbiór. Oto dwa zdjęcia przedstawiające wystawę w Tyflisie, a na niej… widoki Baku. Na górnym zdjęciu pradziadek Ludwik, jego kolega i mój dziadek Bronek. Na dolnym dziadek Bronek z najmłodszym bratem – Zbyszkiem, który potem był marynarzem.

Udostępnij na:

Glosa do Przedwiośnia cz. 5 i ostatnia

W 1994 roku w pierwszym numerze pisma „Niepodległość i Pamięć” wydawanym do dziś przez Muzeum Niepodległości ukazał się artykuł mojego Ojca Macieja Piekarskiego o losach rodzinnych na Kaukazie. Oto piąty jego fragment. Ostatni.

„Niepodległość i Pamięć” R.I. nr 1 1994

okladka niepodleglosc i pamiec

Maciej Piekarski

Glosa do Przedwiośnia

Mowa do ręki

Rodzina Dziadka musiała się rozdzielić. Ojciec miał wtedy 20 lat, stryjowie – Czesław, lat 18, Zbyszek, lat 16. Ojciec i stryj Czesław byli w najbardziej niebezpiecznym wieku jak na rewolucyjne czasy. Podjęto rodzinną decyzję, że Ojciec ze Stryjem Czesławem będą wracać oddzielnie – bezpośrednio do Polski, drogą lądową. Natomiast Dziadek z Babką i stryjem Zbyszkiem przetartą już drogą morską przez Batumi i Konstantynopol. Odtwarzam powrót Ojca na podstawie dokumentów, zachowanej korespondencji i jego bezpośredniej relacji. Ojciec i Stryj Czesław wyruszyli bowiem pierwsi.
Ojca paszport to „Udostwierenie Nr 166” – kartka papieru z fotografią Ojca zapisana na maszynie cyrylicą, wydana 9 lipca 1921 r. przez Komitet Os Reemigracji Obywateli Polski, opatrzona w dniu 10 lipca 1921 r. przez konsula perskiego Mamed Chana za numerem 1382. Na dokumencie tym jest jeszcze jedna pieczęć w czerwonym tuszu odbita w dniu 20 sierpnia 1921 r. – wówczas najważniejsza dla Ojca – pieczęć otwierająca drogę do Ojczyzny – pieczęć „Czerezwyczajki”. Jest to pieczęć kolista z półksiężycem I gwiazdą w środku z napisami w języku tiurskim i rosyjskim z napisem w otoku: „Azerbejdżańska, Socjalisticzeskaja, Soyietskaja Respublika. – Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł” (Azerbejdżańska Socjalistyczna Sowiecka Republika – Narodowy Komisariat Spraw Wewnętrznych).
Z Baku wyjechali nazajutrz, 21 sierpnia, w gromadzie Polaków. Wraz z nimi jechali państwo Piotrowscy z synem Ignacym i córką Lidią, ich rówieśnikami. Pani Piotrowska z domu Prylowa, była urodzona w Rydze, miała więc kłopoty z uzyskaniem świadectwa umożliwiającego powrót do Polski. Dlatego też Ojciec ze Stryjem „przyznali się” do pani Piotrowskiej jako do matki. Nazwisko trochę podobne, urzędnicy czerezwyczajki nie znali alfabetu łacińskiego, przy tym pewna suma łapówki i… – udało się. Jechali koleją w specjalnie za grube pieniądze kupionym wagonie towarowym. Na każdej węzłowej większej stacji musieli płacić łapówki. Rubel nie wszędzie był chętnie przyjmowaną walutą. Czasami walutę zastępowała garść soli, za to, aby wagon doczepili do pociągu jadącego w kierunku Polski. W połowie października przybyli do Koziatynia, małego miasteczka położonego w odległości 26 kilometrów na południe od Berdyczowa. W Koziatyniu znajdował się swego rodzaju obóz przejściowy dla tzw. „zakładników polskich”. Gdy dojechali do Koziatynia byli już trzecią grupą Polaków, którzy znaleźli się w tym obozie. Miejscowa ukraińska czcrezwyczajka dokładnie i długo sprawdzała dokumenty wszystkich. Wraz z Ojcem i Stryjem, prócz państwa Piotrowskich w Koziatyniu przebywali inni znajomi z Tyflisu i Baku, a wśród nich ich rówieśnicy i koledzy z bakińskiej szkoły, młody Araszkiewicz i Wiktor Koziołkiewicz, zaś spośród starszych osób panowie Ottomarsztajn, Steblewski, Franciszek Jesionowski i państwo Trzcina. Czerezwyczajka zakwestionowała dokumenty Koziołkiewicza i Araszkiewicza, ale udało się przekupić komendanta. Warunki w obozie były koszmarne, brud, głód i choroby. Podczas pobytu w Koziatyniu zmarł pan Nowakowski, ten sam, dla którego pozdrowienia przesyłał na ręce Dziadka pan Gruszkiewicz. 29 października wyruszyła do Polski pierwsza grupa reemigrantów. Ojciec, Stryj i państwo Piotrowscy musieli jeszcze czekać. Ostatecznie do punktu odprawy granicznej w Równem do Etapu Urzędu Emigracyjnego przybyli dopiero 22 stycznia 1922 r. Na Etapie Urzędu Emigracyjnego musieli jeszcze przejść tak zwaną kwarantannę, dokładne badanie lekarskie i proces odwszawiania. Wypłacono też im zapomogę w wysokości 3.000 marek polskich na głowę i jakąś złachaną bieliznę. Świadectwo lekarskie wystawione przez Etap Urzędu Emigracyjnego zachowane do dziś ma numer 100692. Do tego czasu przez wschodnią granicę powróciło do Polski ponad sto tysięcy Polaków.

Przeszkody i ułatwienia

Dziadek z Babką i stryjem Zbyszkiem nieco później opuścili Baku, później też przybyli do Polski.
Dokumentem upoważniającym Dziadka do repatriacji była wspomniana karta legitymacyjna, która zastępowała paszport. Dziś pożółkła zawiera moc stempli – wizy perskie, tureckie, włoskie oraz lakową pieczęć z wizerunkiem polskiego Orła.
Wówczas na terenie Baku opiekę nad obywatelami polskimi sprawował konsul perski, Mamed Chan, zaś w Batumi konsul włoski. Nie cały dobytek mogli Dziadkowie zabrać ze sobą. Meble musieli zostawić. A pochodziły one z majątku Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku, nabyte przez Dziadka podczas pobytu w Polsce, po śmierci pisarza. Zostały przez Dziadka zdeponowane w Baku na plebanii polskiego kościoła parafialnego pod wezwaniem Matki Boskiej pod opieką proboszcza, księdza Stefana Demarowa, w dniu 30 października 1921 r. Dziadkowie zdecydowali się na powrót do kraju drogą przetartą przez pana Gruszkiewicza. Podróż z Baku do Batumi odbyli koleją. Batumi opuścili 29 listopada 1921 r. na włoskim statku „Carniolia”, starej rozklekotanej łajbie, na której prócz emigrantów wieziono bydło. Nieszczęsne woły i barany, pozamykane w drewnianych klatkach na pokładzie, ryczały podczas całej drogi. W połowie rejsu nadszedł sztorm. Zwierzęta miotały się w klatkach raniąc o deski, łamiąc kończyny, cierpiąc wraz z ludźmi na chorobę morską.
Do Konstantynopola statek przybił dopiero 22 grudnia. Pobyt w Konstantynopolu trwał aż do stycznia 1922 r. – cały miesiąc. W polskim konsulacie Dziadek otrzymał polecenie przewiezienia do kraju poczty dyplomatycznej, dzięki czemu uzyskał pewne ułatwienie w drodze do Polski. W kilka dni po przybyciu Ojca i Stryja do Polski nadjechali Dziadek, Babka i Stryj Zbyszek. Rodzina była w komplecie.
A co działo się tam, skąd przybyli?

Powikłane losy

Długo trwały walki kaukaskich narodów i plemion między sobą, a także z rewolucyjnym wojskiem. Od 1922 r. zapanował terror, aresztowania i zsyłki za koło polarne. W latach 1929-2931 trwała woj na domowa, a szczególnie krwawe walki miały miejsce w Karabachu.
W tym czasie Polska przyjęła do siebie wielu synów kaukaskich narodów. Wielu z nich odwdzięczy się jej jak najbardziej ukochanej matce. Gruzini – mjr WP, Artemi Aroniszydze, mjr Walerian Tewzadze bronili w 1939 r. Warszawy, odznaczeni zostali obydwaj Orderami Virtuti Militarii V Klasy.
Druga Wojna światowa nie ominęła narodów Kaukazu. Hitlerowskie wojska stanęły u wrót łańcucha górskiego. Wykorzystując złą sławę stalinowskiego terroru, rozniecając nacjonalizmy zaczęli hitlerowcy wśród radzieckich jeńców pochodzenia azerbejdżańskiego werbować ochotników do oddziałów nacjonalistycznych SS, podobnie jak to czynili z Turkiestańczykami i Ukraińcami. Sformowany z byłych jeńców Batalion SS „Azerbejdżan” zapisał się krwawo podczas Powstania Warszawskiego. Ale równocześnie wśród powstańców znaleźli się Gruzini, Ormianie i Azerowie zbiegli z niewoli niemieckiej, bądź uwolnieni przez Polaków. Walczyli z powstańcami ramię w ramię. Ci którzy przeżyli wojnę, nie powrócili jednak do swych rodzin, Ojczyzna miast witających otwartych ramion miała dla nich otwarte wrota łagrów.
Gdy wczytywałem się w dokumenty rodzinnego archiwum, chłonąc równocześnie doniesienia o dokonywujących się w Związku Radzieckim dzięki Michaiłowi Gorbaczowowi przemianach, gdy jednakże równocześnie słyszę o niepokojach etnicznych na Kaukazie wydaje mi się, że nad tym masywem górskim ciągle jeszcze unosi się duch Stalina i Berii utrwalonych obok mej Babki na pamiątkowej fotografii.

Udostępnij na:

Glosa do Przedwiośnia cz. 4

W 1994 roku w pierwszym numerze pisma „Niepodległość i Pamięć” wydawanym do dziś przez Muzeum Niepodległości ukazał się artykuł mojego Ojca Macieja Piekarskiego o losach rodzinnych na Kaukazie. Oto czwarty jego fragment.

„Niepodległość i Pamięć” R.I. nr 1 1994

okladka niepodleglosc i pamiec

Maciej Piekarski

Glosa do Przedwiośnia

Polski ambasador

Tymczasem 12 stycznia Rada Sprzymierzonych uznała niepodległość Republiki Azerbejdżańskiej. Wkrótce potem niepodległość Azerbejdżanu uznała również Polska. W połowie kwietnia 1920 r. przybył do Baku przedstawiciel Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego ambasador Tytus Filipowicz. Witali go na dworcu przedstawiciele bakińskiej Polonu, a wśród nich mój dziadek Ludwik jako przedstawiciel Związku Polaków i Ojciec, jako przedstawiciel Związku Młodzieży Polskiej. W tym samym czasie wrzenie rewolucyjne ogarnęło prowincję Karabach, wybuchło powstanie Ormian pociągające za sobą krwawe walki i moc ofiar. Działający w ukryciu w Azerbejdżanie działacze partii bolszewików wezwali telegraficznie Armię Czerwoną do zajęcia Azerbejdżanu. 27 kwietnia granicę Azerbejdżanu przekroczyło 60.000 żołnierzy z li armii. Jefremow, dowódca samochodu pancernego, który dotarł do dworu w Baku, depeszuje do dowódcy li armii, Lewandowskiego, o zajęcie Baku. Walki trwają na obrzeżach miasta, szlakach komunikacyjnych i w górach. Niebawem w Baku wkracza do akcji czerezwyczajka. Zostaje m.in. aresztowany ambasador Tytus Filipowicz, a także witający go Polacy: mój Dziadek i Ojciec.

Niezwykła fotografia

W czasie rewolucyjnych niepokojów moja Babka pozostała sama z dwoma młodszymi synami, bez środków do życia. Znała języki, stenografię, przedkładąjąc zaświadczenie z Sejmu Zakaukaskiego udało jej się uzyskać pracę stenografistki przy nowym rządzie rewolucyjnym. Chciała za wszelką cenę ratować syna i męża. Na Kaukaz, do Baku, zjechali wówczas wszyscy wybitniejsi działacze nowych komunistycznych rewolucyjnych władz Rosji. Wśród nich Stalin, Bena, Dzierżyński, Kirow, Ordżonikidze, Frunze, Mikojan i inni.
Po kilku dniach, gdy babka już jakoś się zaczepiła w nowej pracy i ponawiązywała jakieś kontakty, udała się do Anastasa Mikojana, którego znała z widzenia z okresu gdy on przebywał w Tyfusie. Prosiła go o pomoc, o zwolnienie syna i męża z więzienia wyjaśniając, że ani z kontrrewolucją, ani z rewolucją nie mają nic wspólnego, są Polakami i chcą wracać do kraju. Okazała mu też świadectwo obywatelstwa Dziadka wydane przez Związek Polaków.
„Idźcie do Dzierżyńskiego – powiedział Mikojan – on jest w tej sprawie najważniejszy, a ponadto sam jest Polakiem”. Usłuchała rady i stanęła przed obliczem szefa czerezwyczajki. Nic spojrzał nawet na nią, wysłuchał nie przerywając, poczem odpowiedział krótko: „Nie biezpokojsia! Ich zawtra rastrilajut!” Zmartwiała i odeszła. Wróciła znów do Mikojana, powtarzając werdykt Dzierżyńskiego. Mikojan starał się uspokoić znękaną. Ostatecznie w czerwcu Ojca zwolniono. Dziadkowi przyszło siedzieć jeszcze aż do grudnia. Przecież w międzyczasie był dzień 15 sierpnia, który jeden z ówczesnych dygnitarzy tak to skomentował Babce: „polskije raboczi izmienili!”. Z tamtego czasu zachowała się notatka Dziadka, pisana w więzieniu na kartce i zaświadczenie polskiego MSZ podpisane przez ambasadora Tytusa Filipowicza, potwierdzające pobyt w więzieniu w Baku.
Tymczasem Babka jako stenografistka musiała towarzyszyć władzom w różnych ich podróżach, m.in. do Tyflisu. Po jednym z uroczystych posiedzeń w Tyflisie, przedstawiciele władz postanowili sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie wszystkich dygnitarzy razem z urzędnikami takimi jak maszynistki, stenografistki i inni. Na tej zbiorowej fotografii pośrodku Stalin, obok Bena i Dzierżyński, Kirow, Ordżonikidze, Frunze, Mikojan, a z lewej druga w pierwszym rzędzie moja Babka – osobliwa pamiątka tamtych strasznych lat.

Transport emigrantów

Od momentu, gdy cała rodzina była już w komplecie, gdy wszyscy mieli świadomość, że tam daleko jest Wolna Polska, ciągle żyli myślą o powrocie do kraju. Jakie trudności piętrzyły się wówczas przed reemigrantami z terenów Kaukazu świadczy list wysłany w dniu 14 czerwca z Batumi do mego Dziadka przez pana Jerzego Gruszkiewicza.

„Szanowny Panie!
Dzisiaj o godzinie 7 wieczorem wyjeżdżamy morskim parowcem „Beno” (skradziony u Austriaków) do Konstantynopola. Podróż koleją przeszła bez wypadku. W Baku staliśmy jeszcze jedną dobę dlatego, że naszego wagonu nie przyczepili wczas do pociągu za co jednak zapłaciliśmy 50.000 rubli. Zapomniałem tein gorsze, że nie dotrzymują obietnicy, za dostarczenie wagonu z deskami zapłaciliśmy 200 tysięcy. W sumie kosztował nas wagon do Ba/w około miliona rubli (13 osób). W Ty/lisie nie zdążyłem postarać się o paszport polski –  funkcję konsula pełni pan Wiłkomirski, ale okazuje się, że dla rodaka nie umiał, czy nie chciał dość szybko załatwić. Paszport wizuje konsulat włoski. Ponieważ jednak w Gruzji nie można wyjechać bez zezwolenia „Czeka” a ta operacja zajmuje oko/o 5 dni, więc byłem zmuszony dalej z przykrością 1)0(1 jlagq austriacką jechać. Kolonia Polska w Tyflisie znajduje się niemal w takim samym położeniu co i w Baki,. Brak wszelkich wiadomości z kraju – na dwa radiotelegramy konsula włoskiego nie otrzymali z Warszawy żadnej odpowiedzi. Mimo to szykuje się transport w najbliższym czasie. Przed samym naszym wyjazdem nadeszła depesza z Konstantynopola, że dalsze transporty emigrantów muszą być najpierw zameldowane w konsulacie angielskim w Konstantynopolu i dopiero po otrzymaniu zezwolenia na transport może wyruszyć. Wobec tego trzeba liczyć się z tem, że formalności wyjazdu same miesiąc czasu, a może i więcej. – My moglibyśmy wyjechać omijając te formalności. Koszt przejazdu z Batumi do Konstantynopola 3 klasą od osoby wynosi 4 L angielskie. Kurs funta w B alumni 350 do 380 tysięcy rubli. W Tyfusie 250 do 300 tysięcy. Kupujcie funty w Baku. Lira turecka – 70.000.-, lira włoska 4.300 rubli w Batumi. W Batumi drożyzna. Funt mięsa 9-10.000 rubli, chleb 5.000.- do 7.000.- rubli. Na winie butelka 9.000 rubli. Rewizja w …[nieczytelne] nie bardzo ścisła. W Batumi daliśmy łapówki 200 tysięcy i poszło gładko. Do Batami przychodzą statki … [tekst nieczytelny]. Batumi to już droga do Europy. Wesoło nam i apetyt kolosalny. Przyroda cudowna. Podróż do Konstantynopola 5 da 6 dni. Zatrzymujemy się w czterech portach Małej Azji.
Otóż już na statku, więc ściskani dłoń i proszę znajomym p. Nowakowskim i Drejerowi ukłony. W Konstantynopolu zatrzymam się parę dni i co będę mógł to zrobię, aby przyspieszyć Wasz wyjazd.
J. Gruszkiewicz”.

Niełatwy był powrót Polaków do Ojczyzny.

c.d.n.

Udostępnij na:

Glosa do Przedwiośnia cz. 3

W 1994 roku w pierwszym numerze pisma „Niepodległość i Pamięć” wydawanym do dziś przez Muzeum Niepodległości ukazał się artykuł mojego Ojca Macieja Piekarskiego o losach rodzinnych na Kaukazie. Oto trzeci jego fragment.

„Niepodległość i Pamięć” R.I. nr 1 1994

okladka niepodleglosc i pamiec

Maciej Piekarski

Glosa do Przedwiośnia

Gruzja niepodległa

22 listopada 1.917 r. w Tyflisie, za powszechną zgodą partii politycznych została wybrana przez Kongres Narodowy Rada Narodowa Gruzji. 12 grudnia tegoż roku opanowano Arsenał, stworzono oddziały Gwardii Ludowej, których zadaniem była obrona niepodległości Gruzji.
5 stycznia 1918 r. w Tyflisie powołano do życia Sejm Zakaukaski, którego celem było stworzenie federacji narodów Kaukazu. Przedstawiciele partii Mussawat razem z przedstawicielami innych partii Azerbejdżanu utworzyli muzułmańską frakcję sejmową i domagali się oddzielenia Zakaukazia od Rosji, broniąc jednocześnie zasady ustroju federalnego także i dla Północnego Kaukazu, który jednak w tym sejmie nie był reprezentowany.
Jak wspomniałem, dziadkowie moi zamieszkiwali wówczas w Tyflisie. Babka moja, Zofia z Ruszczykowskich Piekarska, znała języki, znała stenografię. Udało jej się uzyskać w Sejmie Zakaukaskim posadę stenografistki. W rodzinnym archiwum zachowało się zdjęcie z posiedzenia Sejmu Zakaukaskiego, a także zaświadczenie Kancelarii Sejmu wystawione Babce potwierdzające zatrudnienie w okresie od 10 kwietnia (10 31 maja 1918 r. Honorarium Babki wyniosło wówczas 4.500 rubli. Sejm Zakaukaski został ostatecznie rozwiązany kilka dni przedtem, 26 maja.
Tymczasem wskutek traktatu pokojowego zawartego z Niemcami w Brześciu, na mocy którego pewne części Kaukazu do których miały pretensje i Gruzja, i Armenia zostały przyznane Turcji, wynikł zatarg zbrojny z Turcją. W Baku panowały niepokoje. Zrewolucjonizowane wojska wraz z ormiańska partią Dasznakiatsun w marcu 1918 r. urządziły pogrom ludności tiurskiej hakińskich muzułmanów. W świetle tych dramatycznych wydarzeń,  tak plastycznie opisanych przez  Stefana Zeromskiego, Sejm Zakaukaski nie miał już żadnego prestiżu.
Gruzja pierwsza wystąpiła z Sejmu Zakaukaskiego ogłaszając 26 maja swą niepodległość.

Suwerenność Azerbejdżanu

16 czerwca 1918 r. Azerbejdżańska Rada Narodowa W Gandży sformowała rząd, z Fatali Chanem Chojskim na czele, 15 września siły azerbejdżańsko-tureckie wypady z Baku Anglików, ale 17 października Baku opanowują oddziały angielskie przyhylcź Persji. Wraz-z Anglikami przybyli do Baku przedstawiciele tzw. Rządu „Ufimskiego”.
Na podstawie dekretu Azerbejdżańskiej Rady Narodowej, 7 grudnia został otwarty parlament Azerbejdżański, do którego weszli przedstawiciele wszystkich ugrupowań politycznych i narodowościowych (w tym mniejszości rosyjskiej). Warto nadmienić iż w parlamencie Azerbejdżańskim zasiadł również przedstawiciel Polonii bakińskiej, mec. Stanisław Wąsowicz. Większość parlamentarną stanowili przedstawiciele partii Mussawat. 18 grudnia powstał nowy gabinet koalicyjny z Fatali Chanem Chojskim. Dowódca sil sprzymierzonych gen. Tomson uznaje rząd koalicyjny za jedyny prawowity rząd Azerbejdżanu. Oddziały rządu „Ułimskiego” gen. Biczerachowa opuszczają Azerbejdżan.

Nasze ślady

W kwietniu 1919 r. askerowie, żołnierze azerbejdżańscy, sformowani w Gandży wkroczyli do Baku. W rodzinnym archiwum zachowało się zaproszenie drukowane w językach rosyjskich i tiurskim adresowane do mojego Dziadka na bankiet z okazji wkroczenia do Baku azerbejdżańskich wojsk. W sierpniu 1919 r. Anglicy opuścili Kaukaz.
Warto tutaj podkreślić, iż niemałą rolę W organizacji życia państwowego Azerbejdżanu i organizacji azerbejdżańskich wojsk odegrali Polacy. Generał Sulkiewicz był jednym z współtwórców przymierza wojskowego między Azerbejdżanem i Gruzją. Prokuratorem sądu apelacyjnego był Olgierd Kryczyński, późniejszy prokurator Sądu Najwyższego w Niepodległej Polsce. Jego brat, Leon Kryczyński, był dyrektorem kancelarii rządu Azerbejdżanu i redaktorem rządowego pisma, J. Chmurowicz był dyrektorem kancelarii MSZ Azerbejdżanu, Konstanty Sulkiewicz wicedyrektorem, Muchrański wicedyrektorem kancelarii Ministerstwa Kontroli, Aleksander Połtorzycki drugim dyrektorem w ministerstwie Przemysłu i Handlu. A oto inni Polacy, którzy brali czynny udział w życiu państwowym Azerbejdżanu: Czesław Gutkowski – sędzia śledczy, Czesław Kłossowski – podprokurator, Kazimierz Rzepski – podprokurator, Zygmunt Biliński – notariusz, Lachowicz – sędzia, Paciewicz – sędzia, Kisielewski dyrektor kancelarii Ministerstwa Sprawiedliwości. Także w armii azerbejdżańskiej znajdowało się wielu oficerów Polaków. Pułkownik Eugeniusz Dunin-Marcinkiewicz był organizatorem azerbejdżańskiej artylerii konnej, jednym z jej dywizjonów dowodził Polak, Charkiewicz. W piechocie służyli płk Dziewulski i kpt. Swietłowski. Arsenał Bakiński organizowali Polacy – płk Dunin-Marcinkiewicz i kpt. Rodziewicz. Wielu z nich to byli polscy Tatarzy. Lotnictwo azerbejdżańskie organizowali również Polacy, a wśród nich młody pilot Pławski. Do armii azerbejdżańskiej wstępowało też wielu młodych Polaków, wśród których znalazł się również mój Ojciec. Nie było mu danym walczyć. Pełnił służbę wartowniczą z wielkim rewolwerem w zabudowaniach lotniska.
Na przełomie 1919 i 1920 r. Azerbejdżan został zagrożony przez działania Armii Ochotniczej Denikina, zajmującej terytorium Republiki Górskiej. Dzięki interwencji rządów Azerbejdżanu i Gruzji w Radzie Państw Sprzymierzonych ustalono pas neutralny pomiędzy terytorium zajętym przez Armię Ochotniczą, a państwami Kaukazu. W tym samym czasie rząd Azerbejdżanu prowadził pertraktacje z Komisarzem Spraw Zagranicznych Cziczennem w sprawie uznania niepodległości Azerbejdżanu i nawiązania stosunków dyplomatycznych z rządem rewolucyjnym w Piotrogrodzie.

c.d.n.

Udostępnij na:

Glosa do Przedwiośnia cz. 2

W 1994 roku w pierwszym numerze pisma „Niepodległość i Pamięć” wydawanym do dziś przez Muzeum Niepodległości ukazał się artykuł mojego Ojca Macieja Piekarskiego o losach rodzinnych na Kaukazie. Oto drugi jego fragment.

„Niepodległość i Pamięć” R.I. nr 1 1994

okladka niepodleglosc i pamiec

Maciej Piekarski

Glosa do Przedwiośnia

Oko cyklonu

W styczniu 1919 r. Dziadek z rodziną przeniósł się do Baku. I tu Polonia jest bardzo prężna. Dom Polski w Baku, Katolickie Towarzystwo Dobroczynności ześrodkowują wielu Polaków. Dziadek zostaje prezesem Polskiego Towarzystwa  Wzajemnej Pomocy „OGNISKO”. Stara się tak jak i w Tyflisie, organizować powrót Polaków do niepodległej już Ojczyzny.
22 stycznia 1919 r. Rada Organizacji Polskich Miasta Baku wydała Dziadkowi kartę legitymacyjną nr 1968 potwierdzającą, że: „Piekarski Ludwik, lat 49, Polak, katolik, urodzony w Warszawie jest obywatelem Polski” co „Rada Organizacji Polskich Miasta Baku stwierdza”. Dokument ten podpisali Prezes Rady Jan Żurkowski i sekretarz Janowski. Ta legitymacja z białym orłem z czerwonym polu to równocześnie jakby paszport umożliwiający powrót do kraju.
Zatem, gdy bohater Przedwiośnia – Cezary Baryka znalazł się w o)ku cyklonu podczas pogromu Ormian nie mógł się w marcu 191 r. legitymować dokumentem wydanym przez „konsula Lechistanu”, bowiem Polska nic była wówczas jeszcze niepodległa, nie było na Kaukazie polskiego konsula. Jedynym dokumentem polskiej tożsamości Cezarego Baryki mogło być jedynie zaświadczenie którejś z polskich organizacji.
A jak w rzeczywistości wyglądała sytuacja na Kaukazie W gorących łatach 1918-1921?
Idee nacjonalistyczne wśród narodów Kaukazu rozbudziła rewolucja 1905 roku. Zrodziła się wtedy idea pantiurkizmu, ideologia odrodzenia narodowego i ukształtowania odrębnych samodzielnych państw dla wszystkich narodów, uciśnionych przez carską Rosję. W krótkim czasie poczyniła olbrzymie postępy. Przyczyniła się do tego akcja rosyjskich liberałów podczas wojny koalicji bałkańskiej przeciwko Turcji. gdy na szpaltach gazel dawano rady pielęgniarkom, by nic opatrywały rannych askerów, dopóki nie opatrzą żołnierzy słowiańskich. Takie postępowanie społeczeństwa rosyjskiego jeszcze bardziej podniecało ducha narodowego w masach tiurskich, więc i u Azerbejdżanów imperium rosyjskiego; wyrażało się to W kontrmanifestacjach studentów Tiurków i w masowym ruchu ochotniczym do armii tureckiej. Takie nastroje prtctrwaly bez zmiany do wojny światowej, w której Turcja i Rosja wzięły się za hary.

Kocioł kaukaski

Na terenie Azerbejdżanu, w Baku, przed wybuchem wojny światowej powstała partia nacjonalistyczno-demokratyczna Mussawat, która domagała się równouprawnienia narodowego i politycznego narodów Rosji. Dewizą Mussawatu były „wolność obywateli – równość narodów”.
Wybuch rewolucji lutowej przyspieszył dążenia narodów Kaukazu do samostanowienia. Narody Kaukazu zlikwidowały administrację namiestnika i rządy rosyjskiej hierokracji niemal na całym terytorium Kaukazu. Całkowita władza przeszła do rewolucyjnych Rad i ich egzekucyjnych komitetów powołanych do rządzenia krajem.
Zakaukaskie Rady Rewolucyjne utworzyły organ centralny, rezydujący w Tyflisie, którego celem było zjednoczenie i skoordynowanie działalności tych rad. Ten centralny organ zakaukaski wraz z radą tyfliską był kierowany przez jej prezesa Noe Żordania, lidera socjaldemokratycznej partii Gruzji.
Dla zastąpienia administracji namiestnika prowizoryczny rząd piotrogrodzki wydelegował, w składzie 5 członków, Komitet Specjalny, mający prerogatywy rządu. Składał się on z dwóch Gruzinów (A. Czchenkelii, K.Ahaszidze), z jednego Ormianina, jednego Azerbejdżanina i jednego Rosjanina, który pełnił funkcję prezesa.
W Azerbejdżanie na początku wojny powstał w Baku dziennik „Aczyksóz”, którego założycielem był Mehmed Emin Resul Zade. Pismo to stało się organem nacjonalistów azerbejdżańskich. W pierwszym numerze zawarte jest następujące stwierdzenie: „Wojna światowa bez względu na jej zakończenie musi przynieść narodom swobodę i pełne równouprawnienie”. Przed upadkiem dynastii Romanowych organizuje się w Gandży Tiurska Partia Federalistów, Żądając autonomii dla Azerbejdżanu. Niebawem federaliści z Gandży i partia Mussawat łączą się przyjmując nazwę Azerbejdżaiskiej Demokratycznej Partii Federalistów MUSSAWAT. W kwietniu 1917 r. odbywa się w Baku zjazd kaukaskich muzułmanów. Wysuwane są żądania rozczłonkowania Rosji na narodowo terytorialne jednostki autonomiczne, wysuwane jest hasło niepodległości Azerbejdżanu. W maju, w Moskwie, miał miejsce kolejny zjazd muzułmanów rosyjskich z całego terytorium cesarstwa. Mussawatyści domagali się federacyjnego ustroju nowej Rosji i autonomii dla narodów nierosyjskiego pochodzenia. Podczas wyborów do Konstytuanty rosyjskiej partia Mussawat rzuciła hasło autonomii dla Azerbejdżanu. Odniosła zwycięstwo 2/3 głosów wszystkich muzułmanów zakaukaskich.
W tej sytuacji Komitet Specjalny dla Zakaukazji, którego zadaniem było stworzenie i kierowanie nową administracją, będąc organem prowizorycznego rządu piotrogrodzkiego, w rzeczywistości grał rolę znikomą, gdyż cała istotna władza znalazła się w rękach centralnych i prowincjonalnych rad rewolucyjnych, które jak to miało miejsce w Gruzji, zawiadywały całą działalnością kraju. W wyniku Rewolucji Październikowej Kaukaz został odcięty od Rosji centralnej, a organizacje Kaukazu nic chciały się podporządkować nowym władzom rewolucyjnym. 11 listopada 1917 r. z inicjatywy zakaukaskich rad rewolucyjnych, Komitet Specjalny dla Zakaukazji został rozwiązany i zastąpiony przez nowy organ, Komisariat Zakaukaski, kierowany przez E. Gegeczkori. Od tego momentu, komisariat, w skład którego weszli Gruzini, Ormianie, Azerbejdżanie i Rosjanie, rezydując w Zakaukazji, przedstawiał legalny rząd kraju, niezależny od rządu piotrogrodzkicgo. Poza tą władzą centralną, Gruzini, Ormianie, Azerbejdżanie i Rosjanie, stworzyli u siebie rady narodowe, mające na celu zaspokojenie bieżących potrzeb narodowych.

c.d.n.

Udostępnij na: