Archiwa tagu: Szkoła Morska w Tczewie

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W lutowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł, w którym piszę o swoich rodzinnych „szokach”. Numer można pobrać tutaj.

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W każdej rodzinie są legendy. Powtarzane z ust do ust, przekazywane z pokolenia na pokolenie mówią o tym, że kiedyś nasi przodkowie byli więksi niż my, ważniejsi niż my i bogatsi niż my. Pewnego dnia stajemy przed wyzwaniem – chcemy te legendy udowodnić. I tak zmierzamy się z prawdą.

Przeważnie legendy dotyczą wielkiego majątku, który przepadł skonfiskowany za działalność patriotyczną przez cara Rosji bądź cesarza Prus. Są też takie o szlacheckim pochodzeniu i herbie odebranym za patriotyzm. A także opowieści o zmianie nazwiska poprzez kradzież dokumentów albo, żeby ukryć prawdziwe pochodzenie. Dopóki nie zaczniemy tego sprawdzać – wierzymy w te historie. Tak jak wierzymy, że wszyscy przodkowie zachowywali się godnie. Nikt z nich nie był zwolennikiem Targowicy, każdy antenat w XVIII wieku był w obozie patriotycznym, w XIX wieku wszyscy brali udział w powstaniach narodowych, w XX byli w legionach Piłsudskiego, bili Bolszewika, ratowali Żydów z holocaustu i bohatersko walczyli w powstaniu warszawskim. A potem… zmierzamy się z prawdą.

Pierwszy szok – morderca

Miałam dziesięć lat, gdy na ekrany kin wszedł film „Śmierć prezydenta” ze Zdzisławem Mrożewskim w roli Gabriela Narutowicza. Z rozmów rodzinnych dowiedziałam się, że to film, w którym pokazany jest nasz krewny. Oczywiście miałam nadzieję, że prezydent. Tymczasem okazało się, że tym „naszym” jest morderca Eligiusz Niewiadomski grany przez Marka Walczewskiego. Był mężem stryjecznej siostry mojej praprababci Marii de Tilly, której matka była z domu Gorczycka. Pokrewieństwo wydawało mi się dalekie, ale… zafascynowana nim była jedna z bliskich mi ciotek, która na dodatek od bierzmowania wzięła sobie na jego cześć Eligia. Twierdziła zresztą, że był to przypadek, on sam był nieszczęśliwym człowiekiem, miał zaburzenia itd., Jednak ja z wiekiem odkrywałam straszliwą prawdę. Zamordował. W procesie zeznawał, że najpierw chciał zamordować Piłsudskiego, którego uważał za głównego winowajcę demokratycznego i lewicowego rozkładu toczącego Polskę. Zrezygnował z zamiaru w momencie, w którym przeczytał w gazecie, że Józef Piłsudski zadeklarował, że nie zamierza się ubiegać o urząd Prezydenta RP. Pomysł dokonania zamachu powrócił, gdy prezydentem został Narutowicz. W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923. Ciotka, która na jego cześć wzięła sobie od bierzmowania Eligia, czyli Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska (również zapalony genealog) pokazywała mi w rodzinnym albumie zdjęcie grobu Niewiadomskiego i zdjęcie słupka, przy którym wykonano egzekucję. Kultu jakim go otaczała nie mogłam zrozumieć, bo czyn wydawał mi się odrażający. Ale potem okazało się, że rodzinne historie to wiele jeszcze mroczniejszych tajemnic.

Drugi szok – tchórz

Mama ciotki Steni – Zofia była z domu Skrzynecka. Jej dziadek Adam Skrzynecki był stryjecznym bratem generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, który brał udział i w Wojnach Napoleońskich i był jednym z dowódców w Powstaniu Listopadowym. Ciotka podkreślała to z dumą. Tymczasem w latach 60-tych ukazała się książka Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego”, w której o generale Skrzyneckim Łojek napisał, że: „Był po prostu dowódczym antytalentem. Brakowało mu elementarnego wojskowego wykształcenia, inteligencji, orientacji, samokrytycyzmu, odwagi podejmowania decyzji, zaufania do współpracowników. Pożerała go natomiast ambicja, roznosił snobizm. (…) Niedostatki socjalnego pochodzenia starał się gorliwie nadrobić krańcowym, zgoła maniackim obskurantyzmem i wstecznictwem.” Gdy moja Mama z Tatą w jakiejś dyskusji zacytowali podobne fragmenty, Ciotka, która jako księgarz z zawodu i prawdziwy bibliofil znała książkę Łojka, zgrzytnęła zębami i niemal wpadła w szał! Tłumaczyła „przodka”, że z placu boju nie uciekał, że to wszystko nerwy – zupełnie jakby była przy tym, a przecież… urodziła się 80 lat po Powstaniu Listopadowym. Jakże trudne było dla niej przyjęcie do wiadomości, że z badań historyków wynika, że spokrewniony z nią generał nie zachował się tak, jakby sobie tego życzyła.

Trzeci szok – samobójca

Miałam dziewiętnaście lat, gdy odkryłam coś, co ojciec chciał przede mną ukryć. Mianowicie to, że Zbigniew Piekarski brat jego ojca Bronisława Piekarskiego, a mojego dziadka popełnił samobójstwo w Szkole Morskiej w Tczewie. Miał dziewiętnaście lat, kiedy powiesił się w ustępie na ostatnim piętrze szkolnego gmachu. Jak to odkryłam? Najpierw przeczytałam jego listy, a potem w sposób naturalny zadałam ojcu pytanie: co stało się z ich autorem. Odparł, że zmarł na serce. To mi jednak nie pasowało. Przecież do Szkoły Morskiej nikt nie przyjąłby chłopaka z chorym sercem. Zaczęłam drążyć, pytać rodzinę, której członkowie podawali różne wersje z samobójstwem w hipnozie włącznie. Aż wreszcie… pojechałam do Tczewa.

Tam znalazłam jego grób, na którym płakałam tak strasznie, że przechodzący obok ludzie myśleli, iż ktoś mi umarł. Jakże musieli być zdumieni, gdy widzieli na tym grobie datę 1924. Z cmentarza trafiłam na plebanię, gdzie jedna z zakonnic pokazała mi księgę parafialną. Tam znalazłam wpis „śmierć przez powieszenie”. Szlochałam tak przeraźliwie, że roztrzęsiona zakonnica podała mi szklankę wody i krople walerianowe. Na tczewskiej poczcie głównej zamówiłam rozmowę z Warszawą i przez telefon krzyczałam na ojca, że mnie oszukał, bo mam dowody, iż to, co mówiła rodzina o śmierci Zbyszka, to prawda. Ojciec powiedział wtedy, że będzie ze mnie dziennikarz. Po śmierci ojca w rękę wpadła mi koperta z napisem śmierć Zbyszka. Wypadło z niej jego zdjęcie na katafalku, akt zgonu i odpisy zeznań kolegów, z których wynikało, że powiesił się tuż po tym, jak dostał domu wiadomość o żeniaczce brata, czyli mojego dziadka. Podobno dlatego, że też kochał się w mojej babci.

Czwarty szok – antysemita i złodziej

Wspomniana przeze mnie ciotka Stenia z Ruszczykowskich Krosnowska była jedną z najbliższych mi osób. To ona zaraziła mnie genealogią. Była cioteczną siostrą mojego dziadka Bronisława Piekarskiego, gdyż jej ojciec Stanisław Ruszczykowski był rodzonym bratem mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Jednocześnie jej matką była Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska, cioteczna siostra własnego męża, gdyż jej matka Maria z Gorczyckich Skrzynecka była rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej matki i Zofii, która wyszła za Piekarskiego i Stanisława, który ożenił się z panną Skrzynecką. (Wiem, że dla zwykłego śmiertelnika zawiłe, ale przecież nie dla genealoga.) Ciotka Stenia poza dumą z przodka napoleońskiego generała, dumą z krewnego zabójcy prezydenta Narutowicza wielokrotnie chwaliła się dziadkiem Antonim Skrzyneckim pisarzem i dziennikarzem. Niestety, gdy pytałam o to, co pisał jej dziadek odpowiedź brzmiała zawsze tak samo: „Różne powieści”. I żadnej, choć była księgarzem i bibliotekarzem, nigdy mi nie pokazała. Cały swój majątek, na który składały się papiery i jej nadania genealogiczne zapisała mojemu ojcu. Tak więc pewnego dnia i ja stanęłam oko w oko z jej gromadzonymi przez lata papierami. Niestety nie było wśród nich żadnego tekstu, który by wyszedł spod pióra dziadka. Mocno mnie to zastanowiło. Zaczęłam grzebać i… wygrzebałam. Otóż dziadek ciotki – Antoni Skrzynecki był pisarzem antysemickim. Pisał pod pseudonimem Werytus lub Kościesza (to herb matki jego teściowej) takie rzeczy, z których żadna dziś nie nadaje się do publikacji. Wystarczy przeczytać tytuły: „Odżydzona ojczyzna”, „Czem są Żydzi i dokąd zmierzają”, „Wrogowie wiary i ojczyzny”, „Jak się odżydzać. Poradnik dla wszystkich Polaków”, czy „Czerwona jarmułka”.

Ale to nie wszystko! W Polskim Słowniku Biograficznym wyczytałam, że w 1898 roku środowisko literackie i dziennikarskie Warszawy wzburzyła sprawa plagiatu dokonanego przez Skrzyneckiego, który rękopis noweli Stanisława Hłaski pt. „Kobieta – siostra”, znaleziony w redakcji „Wędrowca”, opublikował pod pseudonimem Ignotus w tymże piśmie pod zmienionym tytułem „Homo. Kartka z życia Amerykanki”. Gdy w prasie ukazało się kilka artykułów piętnujących jego postępowanie Skrzynecki wytoczył redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” proces o zniesławienie, ale go przegrał.

Przez lata myślałam, że spuścizna Antoniego Skrzyneckiego spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jego córki na Powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że jego wnuczka, moja ukochana ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Skrzynecki zmarł w 1923 roku, a więc na 10 lat przed dojściem Hitlera do władzy. Jego wnuczka była żołnierzem Kedywu i po wojnie więźniem Fordonu. Widziała holocaust, do którego doprowadził antysemityzm i myślę, że mogło być jej wstyd za dziadka.

Piąty szok – nie ma herbu

Pradziadek Ludwik Piekarski inżynier-wodociągowiec przed wojną wygłaszał odczyty jako Ludwik Rola-Piekarski. W domu zachował się jego zegarek z herbem Rola, pieczęć lakowa z tymże herbem oraz herbowy talerz cynowy. W to, że Piekarscy są herbu Rola wierzył mój Ojciec, ale… jeszcze za jego życia zaczęły pojawiać się wątpliwości. Przecież ojciec pradziadka, czyli prapradziadek był kowalem. Kowal szlachcicem? Jak to możliwe? Ojciec mówił, że zdarzało się tak, że szlachta w XIX wieku traciła szlachectwo za udział w powstaniach. Gdy po śmierci ojca zaczęłam drążyć temat okazało się, że nawet jeśli moi przodkowie Piekarscy mieli jakiś herb, to musieli go stracić dużo wcześniej niż w wyniku udziału w powstaniach narodowych XIX wieku, gdyż w dziewiętnastowiecznych metrykach pojawia się określenie mieszczanin zarówno w odniesieniu do kowala Michała Piekarskiego (1841-1938) jak i jego ojca Pawła Piekarskiego (1799-1865), który przybył do Warszawy z Wadowic jako syn Piotra. Gdy Paweł bierze w warszawie ślub, a jest to rok 1829, więc przed powstaniem listopadowym, już jest mieszczaninem a nie szlachcicem. Nie miał szans stracić herbu w tym powstaniu.

Moja genealogiczna wiedza urywa się na Piotrze Piekarskim z Wadowic. Może to on był szlachcicem i stracił szlachectwo za udział w Powstaniu Kościuszkowskim? Nie wiem, czy kiedyś uda się to ustalić. Raczej wydaje mi się, że herbu nie było, bo gdyby był, wówczas część rodziny nie twierdziłaby, że brzmi… Leszczyc! Skąd więc się wzięła taka opowieść i pradziadkowy przydomek Rola? Prawdopodobnie pradziadek Ludwik Piekarski, ożeniwszy się z Zofią z Ruszczykowskich herbu Brochwicz nie chciał być z gorszej rodziny niż żona i wymyślił, że też ma herb. Ze wszystkich, którymi pieczętowali się Piekarscy zapewne wziął ten, który mu najbardziej pasował. Inna sprawa, że herb rodziny jego żony potwierdził car, co oznacza, że ojciec jego teścia, a mój prapradziadek Julian Ruszczykowski po prostu kolaborował z okupantem byle tylko zachować szlachectwo.

Szósty szok – nieślubne dzieci, przemoc domowa, wariaci i cudzołóstwo

Gdy kilkanaście lat temu zaczęłam tworzyć drzewo genealogiczne rodziny mojej mamy zwróciłam się o pomoc do jej siostry. Wypisywałam daty urodzenia poszczególnych sióstr babci, datę ślubu i… szok. Najstarsza córka prababci Katarzyny z Czochrów Kurzyńskiej urodziła się przed ślubem rodziców. Jak to możliwe? Ciotka powiedziała, że wtedy, przed wojną, mówiono, że prababcię ktoś zgwałcił, ale… dziś czasy już inne i może mi powiedzieć. Pradziadek wziął za żonę dziewczynę z panieńskim dzieckiem i dał temu dziecko swoje nazwisko. Pewnie dlatego pradziadek miał ciężką rękę i często bił swoją żonę, o czym w rodzinie krążyły legendy.

Po odkryciu w rodzinie samobójcy, kiedy pełna pretensji nagadałam rodzicom, że mnie okłamali ojciec powiedział, że tak w rodzinie bywa. Opowiedział mi też kilka innych historii, które z reguły zamiata się pod dywan, by odeszły w zapomnienie wraz ze śmiercią ich bohaterów, a więc o przodku, który zmarł na kochance na atak serca (a którego dane przemilczę, bo żyjący potomkowie mogą się zdenerwować), ciotecznym bracie swojej matki Erazmie Marii Węgierkiewiczu, który na skutek przeżyć wojennych popadł w obłęd i wszędzie widział szpiegów. Gdy poruszano przy nim, jego zdaniem niebezpieczny temat, kładł palec na ustach i z obłędem w oku rozglądał się dookoła. Zmarł bezdzietnie w latach 60. pochowany na cmentarzu wilanowskim w marynarce wnuka swojej ciotecznej siostry. Grobu nigdy nie znalazłam.

Szok może przeżyć każdy

Pamiętam opowieść znajomego genealoga, który odkrył antenata na liście więźniów Rawicza. Przeżył szok, bo antenat siedział tam za rozbój i gwałt, a rodzina latami opowiadała, że przodek był więziony za udział w jednym z powstań narodowych. Znam kilka historii o odkryciu, że dziadek był nieślubnym dzieckiem albo że pradziadek podpisał volkslistę. Z reguły przeżywamy taki szok, gdy przez lata budujemy sobie mit przodka – bohatera i człowiek bez skazy. I tylko jeden kolega bez skrępowania opowiadał, że jego ojciec przyszedł na świat, bo „babka puszczała się z Niemcami i partyzanci ogolili jej głowę na łyso”. Cóż… wiedzę o tym otrzymał dość wcześnie od rozwiedzionej z ojcem matki, a że sam ojca nie lubił, więc opowiadanie o nim i jego pochodzeniu złych rzeczy przychodziło mu dość łatwo.

Czy jednak warto grzebać dalej, gdy możemy odkryć coś „niefajnego”? Po tych kilkudziesięciu latach szperania w rodzinnej genealogii uspokajam. Warto. Bo przecież tak, jak niestety nie dziedziczymy zasług przodków, tak na szczęście nie dziedziczymy też ich przewinień. Choć zdarzają się tacy, którzy chcą nam wmówić, że jest inaczej. Nie wierzmy im. Sami piszemy swoją historię. Nie ma więc czego się bać. To co odkryjemy w rodzinnej przeszłości i tak już się kiedyś stało. A choć czasem budzi niesmak to czyż nie jest zwyczajnie i po ludzku ciekawe?

Udostępnij na:

Drugi list Albina Serbinowicza

Brat mojego dziadka Zbigniew Piekarski uczeń szkoły Morskiej w Tczewie w 1924 roku popełnił samobójstwo. W 1925 roku Albin Serbinowicz (1871-1952) ojciec jednego z jego najlepszych kolegów Albina Serbinowicza (1902-1939) napisał do mojego pradziadka Ludwika list z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy przy budowie Portu w Gdyni. Albin Serbinowicz jr zginął w 1939 roku podczas kampanii wrześniowej w obronie Kępy Oksywskiej. Jego ojciec (autor listu) zmarł w 1952 roku. Obaj leżą na cmentarzu w Gdyni.
List Albina Serbinowicza seniora nie pozostał bez odpowiedzi. Pradziadek poparł jego starania i tak nadszedł drugi list. Tym razem podziękowanie. Choć nadal nie wiem, czy Albin Serbinowicz dostał tam pracę. Sądząc po tym, że leży na cmentarzu w Gdyni – jest to prawdopodobne.

listb01 listb02

 

Udostępnij na:

List Albina Serbinowicza

Brat mojego dziadka Zbigniew Piekarski uczeń szkoły Morskiej w Tczewie w 1924 roku popełnił samobójstwo. W 1925 roku Albin Serbinowicz (1871-1952) ojciec jednego z jego najlepszych kolegów Albina Serbinowicza (1902-1939) napisał do mojego pradziadka Ludwika list z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy przy budowie Portu w Gdyni. Albin Serbinowicz jr zginął w 1939 roku podczas kampanii wrześniowej w obronie Kępy Oksywskiej. Jego ojciec (autor listu) zmarł w 1952 roku. Obaj leżą na cmentarzu w Gdyni.

list01 list02 list03

Udostępnij na:

Pocztówki z podróży Zbyszka cz.1

Brat mojego dziadka, Zbigniew Piekarski, jak już wielokrotnie pisałam, był uczniem szkoły morskiej w Tczewie. Stał się też bohaterem mojej książki „Dziewiętnastoletni marynarz”. Prezentowałam już tu częściowo jego listy. Czas na pocztówki i to te strony niezapisane, a pokazujące co zwiedzał…  Najpierw jednak statek, którym popłynął do Cherbourga.

lwowDunkierka-list-48 arras-list-47 Paryz-list-49 rouen-list-46 rouen-list-52 rouen-list-53 Gdansk-list-58

Udostępnij na:

Zbyszek w szkole morskiej

 

Po Zbyszku Piekarskim – marynarzu ze szkoły morskiej w Tczewie zostały nie tylko list, ale i:
Dokument przyjęcia do Szkoły Morskiej z podpisem Gustawa Kańskiego.

zawiadomienie

Czarny notesik… a w nim? Na przykład plan lekcji.

notes2

 

Zielony notesik, a w nim jednoaktówka „Strach”

strach

Strach
Albo: „Ona boi się Jego”

Przerażający dramat w I akcie
(tylko dla osób z silnemi nerwami.)

osoby:
On
Ona
Oboje w strojach Bankowców (to znaczy zupełnie obdarci)

Akt I… i ostatni

(Scena przedstawia las. Wieczór. Za drzewami widać cos błyszczącego, na tym cosiu para włosków. On i Ona siedzą na trawie, przed nimi serweta, na niej chleb, kiełbasa, butelka wódki, 2 kieliszki.)

Ona: (wskazując to coś)
Co to idzie? O mój Boże!
Czym ujrzała ranna zorzę?
Czy to pożar gdzieś w oddali?
Czy się gdzie latarnia pali?…

On:
Nic nie idzie, cóż być może?
Trochę wczas na ranna zorzę,
Wokół nigdzie się nie pali,
Latarń nigdzie nie stawiali,
Bo latarnie, powiedz komu
Są potrzebne, gdy ma w domu
Dosyć światła. Więc przyjemniej,
Gdy jest w polu puściej, ciemniej…

Ona:
A więc co to się tak świeci?
Co to do nas tutaj leci?!
Może duch, lub jaka mara!?!
Blisko jest już ta poczwara?!?!!
Mdleję!!… Trzymaj mnie!!! Ja czuję,
Że te monstrum nas stratuje!!!!
Aaaaach!!!! (mdleje)

On: (podtrzymując ja patrzy w stronę świecącego cosia.)
Uspokój się, to nic złego.
Nie ma ducha tu żadnego.
Leci do nas tu chłopczyna
Na głowie świeci mu łysina.
Ach! Jakiż ty wzrok masz krótki!!!
To Gębalski poczuł wódkę!!!!
(Pospiesznie chowa butelkę i kieliszki pod serwetę.)
Zasłona spada

W tymże notesie był też… dowcip.

kawal


Udostępnij na:

Dokumenty Zbyszka – dziewiętnastoletniego marynarza

Już trochę tu pisałam o Zbigniewie Piekarskim uczniu szkoły morskiej w Tczewie. W końcu to nie tylko brat mojego dziadka, ale i bohater mojej książki „Dziewiętnastoletni marynarz”.

okladka

Teraz czas na jego dokumenty.

legitymacja-szkolna-tyflis

Tu legitymacja szkolna ze szkoły w Tyflisie – dziś Tbilisi.

legitymacja-szkolna-baku

Tu legitymacja ze szkoły w Baku. Rok później jego najstarszy brat (mój dziadek Bronisław Michał Piekarski) i Ojciec (mój pradziadek Ludwik Roch Piekarski) w tymże Baku zostali aresztowani przez władze bolszewickie.

ksiazeczka4

To książeczka żeglarska

ksiazeczka1

Z niej wiadomo, że w Warszawie mieszkał przy ul. Długiej, czyli… w Pasażu Simonsa.

ksiazeczka2

Tu widoczny podpis Mamerta Stankiewiczaksiazeczka3
legitymacja

A  to fotokopia legitymacji szkolnej. oryginał podarowaliśmy z tatą do Izby Pamięci spadkobierczyni szkoły morskiej., Można go teraz oglądać w Szkole Morskiej w Gdyni.

dowod-osobisty 

Udostępnij na:

Chłopaki ze „Lwowa”

Na Lwowie pływali bracia mojego dziadka – Bronisława Piekarskiego (1901-1960). Byli to Zbyszek (1905-1924) i Czesław (1902-1961).  Na zdjęciu – wszyscy trzej.

bracia-piekarscy

lwow

Po Zbyszku zachowało się prawie 70 listów z e Szkoły morskiej w Tczewie, które w swoim czasie zostały przeze mnie opublikowane w książce „Dziewiętnastoletni marynarz”

zbyszek

Zbyszek zmarł w Szkole morskiej śmiercią samobójczą. Te historie opisałam we wspomnianej książce.  telegramzbyszek-na-katafalku

To zdjęcie symbol tamtej epoki. Dziś nie fotografuje się zmarłych po śmierci. Kiedyś to robiono. Dziś większość ludzi powyrzucała takie fotografie, jako te „nieestetyczne”. Ja trzymam, bo taka jest ta historia.

okladka

Ktoś spyta: „A co z Czesławem?” Zmarł w 1961 roku. Kim był? To powie nekrolog… nekrolog-czeslawa

Udostępnij na: