Archiwa tagu: powstanie styczniowe

Mój list z okazji obchodów rocznicy bitwy pod Szklarami

Oto mój list do Pana Adama Piaśnika Wójta gminy Jerzmanowice-Przeginia w związku z zaproszeniem na obchody 155 rocznicy bitwy pod Szklarami.

Szanowny Panie Wójcie,

Dziękując za zaproszenie na uroczystość i jednocześnie przepraszając, że ważne sprawy zawodowe nie pozwalają mi w niej uczestniczyć, pozwalam sobie przesłać na Pana ręce garść informacji o moim stryjecznym prapradziadku Franciszku Klemensie Józefie Gorczyckim h. Jastrzębiec ur. 23 listopada 1846 – zm. 27 maja 1902), który brał udział w bitwie pod Szklarami.

Pamięć o nim w rodzinie była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Był on rodzonym bratem mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wiem o nim jednak sporo z pozostawionych w rodzinnych dokumentach notatek i pamiętników.

Jego najmłodsza rodzona siostra Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska wspomniała w swoim pamiętniku:

Brat mój urodził się w 1846 r. 23 listopada. Nie miał zatem jeszcze siedemnastu lat skończonych, jak poszedł do powstania. Pamiętam, jak Matka nasza opowiadała, że jak przyjechał raz do domu, to był tak znużony, że przez trzy dni prawie nic nie jadł, tylko co trochę spał.”

W czasie Powstania Styczniowego Franciszek Gorczycki brał udział w kilkunastu bitwach: m.in. pod Sosnowicami, w Miechowie, w Małogoszczy, w Pieskowej Skale, pod Grochowiskami, Szklarami, Igołomią, Wodziłowem, Bodzechowem i Opatówkiem.

Najtragiczniejsza dla niego była bitwa pod Miechowem, gdyż był zaledwie jednym z pięciu, którzy wyszli z niej cało. Podobno dlatego, że miał dobrego konia. Kiedy z niego zsiadał stwierdził, że obie poły jego kożuszka były poprzestrzeliwane na wylot, choć on sam pozostał nietknięty. Jakiś czas walczył pod wodzą Francesco Nullo. Wiemy, że bił się do końca Powstania, bo do domu rodziców powrócił 16 lutego 1864 roku. Powstanie Styczniowe zaważyło na całym jego życiu. Wyrwany ze szkół (sam w pamiętniku pisał: „20 stycznia 1863 roku wyszedłem ze szkół do Powstania”) już do nich nie wrócił kształcąc się w domu, ale w tamtych czasach było to możliwe. Do Powstania poszedł dlatego, że już wcześniej w szkole działał w konspiracji.

Również jego życie osobiste nie przedstawiało się różowo. Był szaleńczo zakochany w stryjecznej siostrze Natalii Gorczyckiej i nawet oświadczył się o jej rękę, ale według rodzinnych przekazów odmowa rodzonego stryja Cypriana Nikodema brzmiała: „Mój drogi, jeżeli najstarszą córkę wydam za rządcę, to młodsza chyba za ekonomów.” Ukochana wyszła więc za mąż za bogatszego Jana de Tilly, z którym miała m.in. córkę Marię przyszłą żonę Eligiusza Niewiadomskiego. Sam Franciszek ożenił się później z Kazimierą Brzezińską. Był właścicielem majątku Tomaszowice, a potem Lgotka – rodzinnego majątku swojego ojca Józefa Faustyna Gorczyckiego.

W pamięci rodzeństwa zapisał się jako człowiek prawy i dobrego serca. Z małżeństwa z Kazimierą Brzezińską nie doczekał się nigdy własnych dzieci, doglądał więc licznych siostrzeńców i siostrzenic. W dwóch swoich wsiach gospodarował niestety niepraktycznie, dlatego Lgotkę sprzedał bratu swojej żony przenosząc się do Tomaszowic. Cechą jego charakteru, jak wspomina w pamiętnikach siostra Jadwiga, było, że „nigdy nie miał do nikogo długo urazy, wybaczał z serca i dlatego słowa, jakie Chrystus Pan nauczył: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, nie były dla niego wyrokiem potępiającym.”

Choć w stulecie Powstania Styczniowego ukazała się książka pod red. Prof. Stefana Kieniewicza pt. „Spiskowcy i partyzanci 1863r.” zawierająca m.in. jego wspomnienia to z przekazów rodzinnych wiem, że nie lubił mówić o Powstaniu. Być może dlatego, że Powstanie upadło, a może dlatego, że się po prostu bał? Nie doczekał przecież Niepodległości. Zmarł 27 maja 1902 roku w Częstochowie, dokąd przyjechał na operację i to w Częstochowie został pochowany.

Rękopis jego pamiętnika spłonął w Powstaniu Warszawskim w 1944 r. na ul. Bagatela, gdzie mieszkanie miał Stefan Skawiński, syn innej z jego sióstr Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej secundo voto Skrzyneckiej. Zostały jednak te wersje wcześniej przepisane na maszynie w kilku egzemplarzach, dzięki czemu możliwa była późniejsza publikacja wspomnień.

Zdjęcie Franciszka Gorczyckiego zrobione w okresie Powstania Styczniowego stoi u mnie w gabinecie. Na Pana ręce przesyłam jego skan dziękując za to, że po tylu latach od tamtych wydarzeń chcą Państwo o nich i o nim pamiętać.

Z wyrazami szacunku

Małgorzata Karolina Piekarska

Udostępnij na:

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W lutowym numerze bezpłatnego magazynu genealogicznego „More Maiorum” ukazał się mój artykuł, w którym piszę o swoich rodzinnych „szokach”. Numer można pobrać tutaj.

Niewygodne fakty o przodkach, czyli jak przeżyć prawdę

W każdej rodzinie są legendy. Powtarzane z ust do ust, przekazywane z pokolenia na pokolenie mówią o tym, że kiedyś nasi przodkowie byli więksi niż my, ważniejsi niż my i bogatsi niż my. Pewnego dnia stajemy przed wyzwaniem – chcemy te legendy udowodnić. I tak zmierzamy się z prawdą.

Przeważnie legendy dotyczą wielkiego majątku, który przepadł skonfiskowany za działalność patriotyczną przez cara Rosji bądź cesarza Prus. Są też takie o szlacheckim pochodzeniu i herbie odebranym za patriotyzm. A także opowieści o zmianie nazwiska poprzez kradzież dokumentów albo, żeby ukryć prawdziwe pochodzenie. Dopóki nie zaczniemy tego sprawdzać – wierzymy w te historie. Tak jak wierzymy, że wszyscy przodkowie zachowywali się godnie. Nikt z nich nie był zwolennikiem Targowicy, każdy antenat w XVIII wieku był w obozie patriotycznym, w XIX wieku wszyscy brali udział w powstaniach narodowych, w XX byli w legionach Piłsudskiego, bili Bolszewika, ratowali Żydów z holocaustu i bohatersko walczyli w powstaniu warszawskim. A potem… zmierzamy się z prawdą.

Pierwszy szok – morderca

Miałam dziesięć lat, gdy na ekrany kin wszedł film „Śmierć prezydenta” ze Zdzisławem Mrożewskim w roli Gabriela Narutowicza. Z rozmów rodzinnych dowiedziałam się, że to film, w którym pokazany jest nasz krewny. Oczywiście miałam nadzieję, że prezydent. Tymczasem okazało się, że tym „naszym” jest morderca Eligiusz Niewiadomski grany przez Marka Walczewskiego. Był mężem stryjecznej siostry mojej praprababci Marii de Tilly, której matka była z domu Gorczycka. Pokrewieństwo wydawało mi się dalekie, ale… zafascynowana nim była jedna z bliskich mi ciotek, która na dodatek od bierzmowania wzięła sobie na jego cześć Eligia. Twierdziła zresztą, że był to przypadek, on sam był nieszczęśliwym człowiekiem, miał zaburzenia itd., Jednak ja z wiekiem odkrywałam straszliwą prawdę. Zamordował. W procesie zeznawał, że najpierw chciał zamordować Piłsudskiego, którego uważał za głównego winowajcę demokratycznego i lewicowego rozkładu toczącego Polskę. Zrezygnował z zamiaru w momencie, w którym przeczytał w gazecie, że Józef Piłsudski zadeklarował, że nie zamierza się ubiegać o urząd Prezydenta RP. Pomysł dokonania zamachu powrócił, gdy prezydentem został Narutowicz. W momencie egzekucji wyraził wolę, by nie przywiązywano go do słupka ani nie zawiązywano mu oczu. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!”. Został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny 31 stycznia 1923. Ciotka, która na jego cześć wzięła sobie od bierzmowania Eligia, czyli Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska (również zapalony genealog) pokazywała mi w rodzinnym albumie zdjęcie grobu Niewiadomskiego i zdjęcie słupka, przy którym wykonano egzekucję. Kultu jakim go otaczała nie mogłam zrozumieć, bo czyn wydawał mi się odrażający. Ale potem okazało się, że rodzinne historie to wiele jeszcze mroczniejszych tajemnic.

Drugi szok – tchórz

Mama ciotki Steni – Zofia była z domu Skrzynecka. Jej dziadek Adam Skrzynecki był stryjecznym bratem generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, który brał udział i w Wojnach Napoleońskich i był jednym z dowódców w Powstaniu Listopadowym. Ciotka podkreślała to z dumą. Tymczasem w latach 60-tych ukazała się książka Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego”, w której o generale Skrzyneckim Łojek napisał, że: „Był po prostu dowódczym antytalentem. Brakowało mu elementarnego wojskowego wykształcenia, inteligencji, orientacji, samokrytycyzmu, odwagi podejmowania decyzji, zaufania do współpracowników. Pożerała go natomiast ambicja, roznosił snobizm. (…) Niedostatki socjalnego pochodzenia starał się gorliwie nadrobić krańcowym, zgoła maniackim obskurantyzmem i wstecznictwem.” Gdy moja Mama z Tatą w jakiejś dyskusji zacytowali podobne fragmenty, Ciotka, która jako księgarz z zawodu i prawdziwy bibliofil znała książkę Łojka, zgrzytnęła zębami i niemal wpadła w szał! Tłumaczyła „przodka”, że z placu boju nie uciekał, że to wszystko nerwy – zupełnie jakby była przy tym, a przecież… urodziła się 80 lat po Powstaniu Listopadowym. Jakże trudne było dla niej przyjęcie do wiadomości, że z badań historyków wynika, że spokrewniony z nią generał nie zachował się tak, jakby sobie tego życzyła.

Trzeci szok – samobójca

Miałam dziewiętnaście lat, gdy odkryłam coś, co ojciec chciał przede mną ukryć. Mianowicie to, że Zbigniew Piekarski brat jego ojca Bronisława Piekarskiego, a mojego dziadka popełnił samobójstwo w Szkole Morskiej w Tczewie. Miał dziewiętnaście lat, kiedy powiesił się w ustępie na ostatnim piętrze szkolnego gmachu. Jak to odkryłam? Najpierw przeczytałam jego listy, a potem w sposób naturalny zadałam ojcu pytanie: co stało się z ich autorem. Odparł, że zmarł na serce. To mi jednak nie pasowało. Przecież do Szkoły Morskiej nikt nie przyjąłby chłopaka z chorym sercem. Zaczęłam drążyć, pytać rodzinę, której członkowie podawali różne wersje z samobójstwem w hipnozie włącznie. Aż wreszcie… pojechałam do Tczewa.

Tam znalazłam jego grób, na którym płakałam tak strasznie, że przechodzący obok ludzie myśleli, iż ktoś mi umarł. Jakże musieli być zdumieni, gdy widzieli na tym grobie datę 1924. Z cmentarza trafiłam na plebanię, gdzie jedna z zakonnic pokazała mi księgę parafialną. Tam znalazłam wpis „śmierć przez powieszenie”. Szlochałam tak przeraźliwie, że roztrzęsiona zakonnica podała mi szklankę wody i krople walerianowe. Na tczewskiej poczcie głównej zamówiłam rozmowę z Warszawą i przez telefon krzyczałam na ojca, że mnie oszukał, bo mam dowody, iż to, co mówiła rodzina o śmierci Zbyszka, to prawda. Ojciec powiedział wtedy, że będzie ze mnie dziennikarz. Po śmierci ojca w rękę wpadła mi koperta z napisem śmierć Zbyszka. Wypadło z niej jego zdjęcie na katafalku, akt zgonu i odpisy zeznań kolegów, z których wynikało, że powiesił się tuż po tym, jak dostał domu wiadomość o żeniaczce brata, czyli mojego dziadka. Podobno dlatego, że też kochał się w mojej babci.

Czwarty szok – antysemita i złodziej

Wspomniana przeze mnie ciotka Stenia z Ruszczykowskich Krosnowska była jedną z najbliższych mi osób. To ona zaraziła mnie genealogią. Była cioteczną siostrą mojego dziadka Bronisława Piekarskiego, gdyż jej ojciec Stanisław Ruszczykowski był rodzonym bratem mojej prababci Zofii z Ruszczykowskich Piekarskiej. Jednocześnie jej matką była Zofia ze Skrzyneckich Ruszczykowska, cioteczna siostra własnego męża, gdyż jej matka Maria z Gorczyckich Skrzynecka była rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej matki i Zofii, która wyszła za Piekarskiego i Stanisława, który ożenił się z panną Skrzynecką. (Wiem, że dla zwykłego śmiertelnika zawiłe, ale przecież nie dla genealoga.) Ciotka Stenia poza dumą z przodka napoleońskiego generała, dumą z krewnego zabójcy prezydenta Narutowicza wielokrotnie chwaliła się dziadkiem Antonim Skrzyneckim pisarzem i dziennikarzem. Niestety, gdy pytałam o to, co pisał jej dziadek odpowiedź brzmiała zawsze tak samo: „Różne powieści”. I żadnej, choć była księgarzem i bibliotekarzem, nigdy mi nie pokazała. Cały swój majątek, na który składały się papiery i jej nadania genealogiczne zapisała mojemu ojcu. Tak więc pewnego dnia i ja stanęłam oko w oko z jej gromadzonymi przez lata papierami. Niestety nie było wśród nich żadnego tekstu, który by wyszedł spod pióra dziadka. Mocno mnie to zastanowiło. Zaczęłam grzebać i… wygrzebałam. Otóż dziadek ciotki – Antoni Skrzynecki był pisarzem antysemickim. Pisał pod pseudonimem Werytus lub Kościesza (to herb matki jego teściowej) takie rzeczy, z których żadna dziś nie nadaje się do publikacji. Wystarczy przeczytać tytuły: „Odżydzona ojczyzna”, „Czem są Żydzi i dokąd zmierzają”, „Wrogowie wiary i ojczyzny”, „Jak się odżydzać. Poradnik dla wszystkich Polaków”, czy „Czerwona jarmułka”.

Ale to nie wszystko! W Polskim Słowniku Biograficznym wyczytałam, że w 1898 roku środowisko literackie i dziennikarskie Warszawy wzburzyła sprawa plagiatu dokonanego przez Skrzyneckiego, który rękopis noweli Stanisława Hłaski pt. „Kobieta – siostra”, znaleziony w redakcji „Wędrowca”, opublikował pod pseudonimem Ignotus w tymże piśmie pod zmienionym tytułem „Homo. Kartka z życia Amerykanki”. Gdy w prasie ukazało się kilka artykułów piętnujących jego postępowanie Skrzynecki wytoczył redakcji „Tygodnika Ilustrowanego” proces o zniesławienie, ale go przegrał.

Przez lata myślałam, że spuścizna Antoniego Skrzyneckiego spłonęła w powstaniu warszawskim w mieszkaniu jego córki na Powiślu. Być może tak się stało. Myślę, jednak, że jego wnuczka, moja ukochana ciocia Stenia nie starała się po wojnie zgromadzić na powrót jego książek ze względu na tematykę, której obawiam się, że mogła się wstydzić. Skrzynecki zmarł w 1923 roku, a więc na 10 lat przed dojściem Hitlera do władzy. Jego wnuczka była żołnierzem Kedywu i po wojnie więźniem Fordonu. Widziała holocaust, do którego doprowadził antysemityzm i myślę, że mogło być jej wstyd za dziadka.

Piąty szok – nie ma herbu

Pradziadek Ludwik Piekarski inżynier-wodociągowiec przed wojną wygłaszał odczyty jako Ludwik Rola-Piekarski. W domu zachował się jego zegarek z herbem Rola, pieczęć lakowa z tymże herbem oraz herbowy talerz cynowy. W to, że Piekarscy są herbu Rola wierzył mój Ojciec, ale… jeszcze za jego życia zaczęły pojawiać się wątpliwości. Przecież ojciec pradziadka, czyli prapradziadek był kowalem. Kowal szlachcicem? Jak to możliwe? Ojciec mówił, że zdarzało się tak, że szlachta w XIX wieku traciła szlachectwo za udział w powstaniach. Gdy po śmierci ojca zaczęłam drążyć temat okazało się, że nawet jeśli moi przodkowie Piekarscy mieli jakiś herb, to musieli go stracić dużo wcześniej niż w wyniku udziału w powstaniach narodowych XIX wieku, gdyż w dziewiętnastowiecznych metrykach pojawia się określenie mieszczanin zarówno w odniesieniu do kowala Michała Piekarskiego (1841-1938) jak i jego ojca Pawła Piekarskiego (1799-1865), który przybył do Warszawy z Wadowic jako syn Piotra. Gdy Paweł bierze w warszawie ślub, a jest to rok 1829, więc przed powstaniem listopadowym, już jest mieszczaninem a nie szlachcicem. Nie miał szans stracić herbu w tym powstaniu.

Moja genealogiczna wiedza urywa się na Piotrze Piekarskim z Wadowic. Może to on był szlachcicem i stracił szlachectwo za udział w Powstaniu Kościuszkowskim? Nie wiem, czy kiedyś uda się to ustalić. Raczej wydaje mi się, że herbu nie było, bo gdyby był, wówczas część rodziny nie twierdziłaby, że brzmi… Leszczyc! Skąd więc się wzięła taka opowieść i pradziadkowy przydomek Rola? Prawdopodobnie pradziadek Ludwik Piekarski, ożeniwszy się z Zofią z Ruszczykowskich herbu Brochwicz nie chciał być z gorszej rodziny niż żona i wymyślił, że też ma herb. Ze wszystkich, którymi pieczętowali się Piekarscy zapewne wziął ten, który mu najbardziej pasował. Inna sprawa, że herb rodziny jego żony potwierdził car, co oznacza, że ojciec jego teścia, a mój prapradziadek Julian Ruszczykowski po prostu kolaborował z okupantem byle tylko zachować szlachectwo.

Szósty szok – nieślubne dzieci, przemoc domowa, wariaci i cudzołóstwo

Gdy kilkanaście lat temu zaczęłam tworzyć drzewo genealogiczne rodziny mojej mamy zwróciłam się o pomoc do jej siostry. Wypisywałam daty urodzenia poszczególnych sióstr babci, datę ślubu i… szok. Najstarsza córka prababci Katarzyny z Czochrów Kurzyńskiej urodziła się przed ślubem rodziców. Jak to możliwe? Ciotka powiedziała, że wtedy, przed wojną, mówiono, że prababcię ktoś zgwałcił, ale… dziś czasy już inne i może mi powiedzieć. Pradziadek wziął za żonę dziewczynę z panieńskim dzieckiem i dał temu dziecko swoje nazwisko. Pewnie dlatego pradziadek miał ciężką rękę i często bił swoją żonę, o czym w rodzinie krążyły legendy.

Po odkryciu w rodzinie samobójcy, kiedy pełna pretensji nagadałam rodzicom, że mnie okłamali ojciec powiedział, że tak w rodzinie bywa. Opowiedział mi też kilka innych historii, które z reguły zamiata się pod dywan, by odeszły w zapomnienie wraz ze śmiercią ich bohaterów, a więc o przodku, który zmarł na kochance na atak serca (a którego dane przemilczę, bo żyjący potomkowie mogą się zdenerwować), ciotecznym bracie swojej matki Erazmie Marii Węgierkiewiczu, który na skutek przeżyć wojennych popadł w obłęd i wszędzie widział szpiegów. Gdy poruszano przy nim, jego zdaniem niebezpieczny temat, kładł palec na ustach i z obłędem w oku rozglądał się dookoła. Zmarł bezdzietnie w latach 60. pochowany na cmentarzu wilanowskim w marynarce wnuka swojej ciotecznej siostry. Grobu nigdy nie znalazłam.

Szok może przeżyć każdy

Pamiętam opowieść znajomego genealoga, który odkrył antenata na liście więźniów Rawicza. Przeżył szok, bo antenat siedział tam za rozbój i gwałt, a rodzina latami opowiadała, że przodek był więziony za udział w jednym z powstań narodowych. Znam kilka historii o odkryciu, że dziadek był nieślubnym dzieckiem albo że pradziadek podpisał volkslistę. Z reguły przeżywamy taki szok, gdy przez lata budujemy sobie mit przodka – bohatera i człowiek bez skazy. I tylko jeden kolega bez skrępowania opowiadał, że jego ojciec przyszedł na świat, bo „babka puszczała się z Niemcami i partyzanci ogolili jej głowę na łyso”. Cóż… wiedzę o tym otrzymał dość wcześnie od rozwiedzionej z ojcem matki, a że sam ojca nie lubił, więc opowiadanie o nim i jego pochodzeniu złych rzeczy przychodziło mu dość łatwo.

Czy jednak warto grzebać dalej, gdy możemy odkryć coś „niefajnego”? Po tych kilkudziesięciu latach szperania w rodzinnej genealogii uspokajam. Warto. Bo przecież tak, jak niestety nie dziedziczymy zasług przodków, tak na szczęście nie dziedziczymy też ich przewinień. Choć zdarzają się tacy, którzy chcą nam wmówić, że jest inaczej. Nie wierzmy im. Sami piszemy swoją historię. Nie ma więc czego się bać. To co odkryjemy w rodzinnej przeszłości i tak już się kiedyś stało. A choć czasem budzi niesmak to czyż nie jest zwyczajnie i po ludzku ciekawe?

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 12

Oto  ostatnia już część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Jenerał Bosak (Hauke) poznał mnie już z dwóch wydarzeń, tj. raz kiedym zawrócił awangardę w Piotrkowicach, i drugi raz, jak mu zdawałem raport z dokonanego rekonesansu do Słupi. Polecił mi więc on w Jeziorku, abym pozostał przy nim, jako drugi adiutant do poszczególnych poruczeń, przy czym powiedział do Szemiota: „przyda się wam ten młodzieniec”. W Jeziorku też postawiłem mego konia przy koniach jenerała Bosaka i Szamiota, dałem mu jeść, a sam w oczekiwaniu rozkazów usiadłem na płocie. Jenerał chodził naradzając się z Szamiotem i Abichem[1]. Pikiety wtedy właśnie od strony Słupi rozstawiał były wachmistrz austriacki Lewandowski. Wkrótce spostrzegłem, iż ten właśnie Lewandowski z dwoma kawalerzystami z pikiety jadą ku nam galopem, a jednocześnie przy wschodzącym właśnie słońcu dojrzałem od strony Słupi blask uzbrojenia nadciągającej konnicy nieprzyjacielskiej. Wtedy stojąc na płocie zameldowałem jenerałowi o tym, co spostrzegłem dodając, że nadciągającą konnicą są zapewne dragoni. Rzekł mi na to Bosak; „Widać, poruczniku, masz trochę stracha. Czy byłeś już w jakiej bitwie? My przecież nic dojrzeć nie możemy”. W tej chwili nadjechał Lewandowski i oświadczył: „Moskale idą naprzód, jadą dragoni i kozacy, dobrze ich widziałem”. Potwierdził więc to, o czym ja pierwej zaraportowałem.

Polecono oddziałowi naszej piechoty iść ze środka wsi wprost w pole, oddział zaś naszej kawalerii, tj. te 100 koni, które stanowiły eskortę Bosaka, uszykowano we front, oczekując na jadących do ataku dragonów. Ze zbliżeniem się ich na jakie 150 kroków wszyscy kawalerzyści dali do nich ognia z karabinków, a następnie strzelali z rewolwerów.

(Nieco przedtem, tj. zanim dragoni zbliżyli się do nas na strzał, jeden z powstańców prawego skrzydła opuścił szeregi i począł uciekać do lasu. Szamiot zakomenderował, aby trzech żołnierzy dało do niego ognia, co gdy nastąpiło, uciekający spadł z konia, ale za to reszta powstańców stała jak mur oczekując rozkazów i ataku). 

Rażeni strzałami powstańców dragoni zmuszeni zostali cofnąć się dotarłszy do nas na jakie 30 kroków. Część ich tylko podsunęła się ku lewemu skrzydłu (na którym i ja stałem w drugim szeregu) i zabili nam Szamiota i 2 żołnierzy. Po odstąpieniu dragonów za górkę, oficerowie, którzy jechali przed ich frontem do ataku, a przy odwrocie cofnęli się ze swymi, zakomenderowali zaraz: „Stój!” „Strojsia!”, co sam słyszałem, tak blisko byliśmy od nich. Była to chwila zupełnej ciszy. Teraz do sformowanych znowu w kolumnę dragonów dała ognia nasza piechota, dragoni więc, zapewne z rozkazu głównego swego dowódcy, rozsypali się połową w tyraliery, druga ich połowa pojechała zająć las, aby uniemożliwić w tym kierunku odwrót naszej piechocie. Jednocześnie artyleria rosyjska dała do nas kilka strzałów. Prawie bez rozkazu cały nasz szwadron kawaleryjski rozsypał się w tyraliery i strzelając z koni do dragonów stępa zbliżaliśmy się do naszej piechoty.

Co się tyczy piechoty rosyjskiej, ta strzelała wprawdzie do nas, ale z tak daleka, że kule ich nie raniły, ale tylko uderzały w nas, ale za to sypały się tak gęsto, iż byliśmy jakby grochem obsypywani. Dostało się też i mnie; uderzyła mnie kula w lewy łokieć i choć nie raniła, obezwładniła rękę na 2 tygodnie.

Ustępując z kolonii Jeziorko[2] za górką natrafiliśmy na głęboki strumień ze stromymi brzegami. Tu to zginęła prawie cała nasza piechota; kto nie zginął lub nie był ranny, dostał się do niewoli. Artyleria strzelała najpierw granatami, z których ani jeden nie pękł, ale strzały kartaczami raziły strasznie naszą piechotę i kawalerię.

Po przejechaniu strumienia na górce spostrzegłem, że nowy oddział wojska rosyjskiego wysuwa się z lasu od strony Bodzentyna, z drugie, strony (prawej) mieliśmy dragonów i kozaków, byliśmy zatem zupełnie otoczeni. Mało sześć razy pytałem jenerała Haukego, co robić, nie odpowiadał nic, w końcu zaś rzekł: „sam nie wiem”.

Bez rozkazu zatem skomenderowałem front i atak na najbliższych od nas kozaków. Ci uciekli do dragonów, a my nie mając ich tuż na karku zdążyliśmy teraz wjechać w las leżący w stronie Starachowic. Hauke jechał prawie ostatni, tak iż ja popędzałem konia jenerałowi. Zdawało mi się, iż chciał on zginąć w tej pierwszej bitwie.

Piechotą naszą dowodził kapitan Doruchowski Konrad[3] dotąd, póki nie został ranny kartaczem.

Wszyscy koledzy jego oficerowie piechoty zginęli pod Jeziorkiem; rannego Doruchowskiego zostawili Rosjanie w jakiejś chłopskiej chałupie.

Pierwszy odpoczynek po tej niefortunnej pierwszej bitwie Haukego mieliśmy w folwarku Rataje w okolicy Wąchocka i tu ze 104 kawalerii znalazło się nas tylko 59 wszystkiego. Hauke był, zdaje się, chory na migrenę, do nikogo nie przemówił słowa.


[1] Gustaw Habich (Abich), szef sztabu Bosaka, ppłk, wzięty do niewoli pod Jeziorkiem 29.X.1863.

[2] Bitwa pod Jeziorkiem odbyła się 29.X,1863.

[3] Konrad Doruchowski był przyrodnim bratem Józefa Faustyna Gorczyckiego – Ojca autora pamiętnika. Matka Jóżefa Faustyna Gorczyckiego, Franciszka z Jasińskich  po śmierci pierwszego męża Antoniego Onufrego Felicjana Gorczyckiego wyszła drugi raz za mąż za Teodora Doruchowskiego. Z tego związku m.in. miała syna Konrada. Ponieważ stosunki między rodziną Doruchowskich a Gorczyckich nie były najlepsze, a to z tego powodu, że Teodor Doruchowski nie traktował zbyt dobrze pasierbiąt, dlatego, jak mówią przekazy rodzinne, o Konradzie Doruchowskim złośliwie mówiono, że był to jedyny Doruchowski, który brał udział w powstaniu styczniowym. W walce pod jeziorkiem stracił dłoń, którą trzeba było mu amputować i to bez znieczulenia. 

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 11

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Dnia 26, 27 lub 28 w nocy przeszliśmy Wisłę pod Przemkowem, zaraz też byliśmy spostrzeżeni przez straż graniczną czy tez kozaków, którzy dali do nas kilka strzałów, lecz zaraz uciekli. Noc była ciemna.

Około godz. 1 z południa przyjechaliśmy na fol[wark] Michałów w bliskości dóbr Góry, gdzie oczekiwał na oddział Bosak. Po należytym wypoczynku ruszyliśmy w stronę północną. Przed samym wieczorem przechodziliśmy przez Pinczów – tu dwaj miejscowi winiarze Żydzi wynieśli dla dowódcy 2 butelki dobrego wina.

Byłem najmłodszy z całego oddziału, w którym między innymi było 20 Węgrów mówiących po polsku; liczył on też bardzo dużo żołnierzy austriackich i pruskich, tak że kilkunastu w nim tylko było niewojskowych. Porządek panował wzorowy i wszelkie polecenia ściśle były wykonywane. Za Pińczowem, o ile pamiętam, pojechaliśmy 3w prawo. Kazano mi z plutonem jechać w awangardzie wysuniętej naprzód mniej więcej na odległość wiorsty przed oddziałem. Kiedyśmy wjeżdżali do Piotrkowic (pod Chmielnikiem), ujrzałem na odległośc około 300 kroków wchodzących tu z drugiej strony żołnierzy rosyjskich – piechotę. Kłusem zawróciłem awangardę do oddziału; nieprzyjaciel nie dał do nas ani jednego strzału. To spowodowało, iż oddział całym kłusem zawrócił w prawo ku dębowemu lasowi i tam na drugim jego skraju przepędziliśmy noc całą.

Spotkany w Piotrkowicach oddział rosyjski był prowadzony przez Czengierego, który wszedł na Chmieleńskiego; na drugi dzień rano pociągnął on stąd w stronę Słupi. Nasz oddział (Bosaka) postępował za nim w odległości może pół mili i tak szliśmy do godz. 2 po południu. Następnie zaś po prawej stronie lasami obeszliśmy Czengierego w chęci połączenia się z oddziałem Chmieleńskiego. Przed wieczorem, kiedyśmy wjeżdżali w las ś[wię]tokrzyski, kozacy dali kilka strzałów do naszej ariergardy. Lecz zaraz ustąpili. Około północy, podczas strasznego wichru, dotarliśmy do kościoła ś[wię]tokrzyskiego na górze. Tu w klasztorze kwaterował już oddział powstańczy, nieźle uzbrojony pod dowództwem Rębajły.[1] Dowódca był ciężko chory; oddział ten składał się z samej piechoty uzbrojonej w karabiny belgijskie. Polecono nam wprowadzić konie w korytarz klasztorny. Pamiętam, że wprowadzając swego konia przez kruchtę kościelną widziałem światełko przed wielkim ołtarzem, tj. przed Najświętszym Sakramentem. Piechota ulokowała się w celach klasztornych. Siano znaleźliśmy w pustym domku na podwórzu klasztoru. Chętnie je jadły nasze konie.

W pół godziny po rozlokowaniu się zawołano mię do Szamiota i Bosaka i polecono z półplutonem po wzięciu przewodnika z klasztoru dojechać do miasteczka Słupi i dowiedzieć się, gdzie poszedł oddział rosyjski. Wyjechaliśmy więc z klasztoru, a wicher dął tak, że nieomal wysadzał nas z siodeł. Kiedyśmy dojeżdżali do Słupi, z najpierwszej chałupki wybiegł w koszuli mieszczanin i ostrzegł abyśmy wracali, gdyż przed niecała godziną przybył tu Czengiery z 8 rotami piechoty i szwadronem dragonów z kozakami i dwoma czy czterema armatami. Powróciłem więc kłusem do klasztoru i zdałem o tym raport dowódcy. Zaraz tez wydano rozkaz wymarszu. Piechota Rębajły wyruszyła naprzód poprzedzona awangardą z półplutonu kawalerii i tak szliśmy do rannego brzasku aż do kolonii Jeziorko, gdzie się cały oddział zatrzymał dla dania wypoczynku ludziom i koniom.


[1] Karol Kalita de Brenzenheim (pseud. Rębajło) (ur. 1830 w Komarnie k. Rudek, zm. 1919 we Lwowie) – oficer wojsk austriackich, brał udział w rewolucji węgierskiej. Polski pułkownik, dowódca oddziału partyzanckiego w powstaniu styczniowym. Chory na tyfus udał się do Galicji 

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 10

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W ostatnich dniach września 1863r., dokładnie daty nie pamiętam, przyjechał Kurowski, pełniący wówczas godność komisarza Rządu Narodowego, z Krakowa do Drochlina (wieś położona pomiędzy Koniecpolem a Lelowem). Tu od 2 dni stał oddział Chmieleńskiego. Oddział iskry (Sokołowskiego) stał za Koniecpolem w stronę Włoszczowy. Z Drochlina wyprawiono do Iskry 2 oficerów z 20 kawalerzystami w celu sprowadzenia do Drochlina Iskry, co im się udało. Tu zaaresztowali go. Na drugi dzień sprowadzono tu też cały jego oddział, który składał się wówczas z 50 kawalerzystów i około 350 ludzi piechoty. Czy Kurowski przyjechał do Chmieleńskiego już z wyrokiem albo też czy go dopiero w Drochlinie sądzono, dobrze nie wiem; skazany on jednak został na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Iskra rzeczywiście zaniedbywał się okropnie, nie wiem, czy pił, ale podobno oddział jego wyprawiał najohydniejsze nadużycia.

Sam Iskra zgwałcił pannę R. i pozwalał na podobne rzeczy nie tylko oficerom, ale i żołnierzom swoim. Żołnierze jego zapuścili ogień w stodole we wsi w okolicy Włoszczowy. Stodoła się spaliła, a w niej znaczna część broni i amunicji, a ustawione w stodole karabiny w czasie pożaru wybuchały i nie można było do nich przystąpić.

Iskra został rozstrzelany w Drochlinie na błoniu od strony Koniecpola i tam pochowany. W kilka lat szczątki iskry zostały naruszone przez okolicznych owczarzy-guślarzy. 

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 9

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Na drugi dzień po rozstrzelaniu Iskry[1] cały oddział Chmieleńskiego, złożony z jego podkomendnych z oddziału Ottona (Węgra)[2] i oddziału Sokołowskiego (Iskry), przybył do Mełchowa i tam Chmieleński decydował się przyjąć bitwę z oddziałem wojska rosyjskiego, jaki nań dążył z Kielc[3]. W tym celu: a) oddział Ottona zajął krzaki od strony północnej, najwięcej ku Drochlinowi wysunięte, b) oddział po Iskrze (nie pamiętam, kto tym oddziałem dowodził)[4] zajął las położony po stronie południowej Bełchowa, c) oddział Chmieleńskiego środek pozycji, ogród i dwór w Bełchowie, d) kawaleria pod dowództwem Rzepeckiego[5] stała w wąwozie przy ogrodzie w Mełchowie.

Około godz. 9 rano zaczęła się bitwa pod Bełchowem. Piechota rosyjska najpierw z największą siłą (od strony wschodniej, tj. od Drochlina) atakowała oddział Ottona (na lewym skrzydle naszej pozycji) stojący i oczekujący bitwy w krzakach wśród pól, toteż z oddziału tego zginęła tylko 1/10 część. Sam Otton został ciężko ranny, uniesiony z pola bitwy przez swoich podczas odwrotu, zostawiony został we wsi Niegowa, gdzie umarł i tam pochowany został[6]. Podobno Otton ten był członkiem arystokratycznej rodziny węgierskiej[7]. W dwa lata po powstaniu kilka osób jego rodziny (w r. 1866) przyjechało do Niegowy, aby zmówić pacierz u jego grobu.

Około godz. 12 w południe zaczął się zupełny odwrót całego oddziału Chmieleńskiego. Nie mógł on skierować odwrotu tego w stronę zachodnią, tył mu bowiem zajęli z tej strony dragoni i część piechoty rosyjskiej, skierował więc odwrót ku Lelowu, tj. na południe, i po przejściu około Staromieścia przybył do Lgoty Błotnej, ciągle mając na karku wojsko rosyjskie i ciągle będąc zmuszony odstrzeliwać się najeżdżającym z boków kozakom i dragonom.

Chmieleński poszedł dalej do wsi Bystrzanowice, a następnie przez wsie Gorzków, Niegowę do Zdowa i aż do tej wsi był nieustannie ścigany przez wojska rosyjskie, które po drodze spaliły budowle dworskie w Bystrzanowicach, nie wiadomo nawet, z jakiego powodu, bo tam nie było nawet utarczki z powstańcami.

Kawaleria powstańcza pod dowództwem Rzepeckiego (z Ks. Poznańskiego), o którym nie wiem dobrze, czy był wojskowym pruskim, czy tez uczył się sztuki wojennej w Cunco, była wysłana przeciw dragonom biorącym tył oddziałowi w czasie bitwy (pod Bełchowem), sromotnie jednak uciekła w stronę Złotego Potoku i zatrzymała się dopiero w osadzie Julianka na drodze od Janowa do Przyrowa w bliskości wsi Zalesice.

W bitwie pod Bełchowem było Rosjan około 5 rot z dwoma działami. Trzy złączone pod Chmieleńskim oddziały liczyły od około 600 do 700 piechoty i 150 kawalerii. Była to chwila, kiedy Chmieleński miał największy oddział.

Najpierw powstańcy zostali wyparci z krzaków wśród pól (oddział Ottona), następnie ustępował oddział piechoty Chmieleńskiego (środek) w stronę lasku, w którym był ustawiony oddział po Iskrze (prawe skrzydło ze strony południowej).

Działa rosyjskie strzelały do oddziały Chmieleńskiego stojącego w ogrodzie i między budynkami dworskimi, nie robiąc szkody powstańcom, ale już po drugim wystrzale armatnim uciekła kawaleria jego stojąca, jak wiadomo, w wąwozie ciągnącym się obok ogrodu i zabudowań z prawej strony względnie do frontu powstańców w folwarku.


[1] Władysław Sokołowski, pseud. Iskra, dowódca partii powstańczej w Krakowskiem, za nadużycia i gwałty skazany na karę śmierci, rozstrzelany w Drochlinie 28.IX.1863 na mocy wyroku powstańczego sądu wojennego.

[2] Esterhazy, pseud. Otto (ur. ok. 1828, zginął 30 września 1863 w czasie bitwy pod Mełchowem) – węgierski powstaniec, rotmistrz kawalerii, dowódca oddziału wojsk polskich w czasie powstania styczniowego.

[3] Bitwa pod Bełchowem rozegrała się 30.IX.1863.

[4] Dow. Oddziału po Iskrze został Teofil Władyczański, pseud. Zaremba, b. ppłk wojsk carskich, płk powstańczy; zm. z ran po bitwie pod Bełchowem.

[5] A. Rzepecki, słuchacz szkoły wojskowej we Włoszech, rtm. Wojsk powstańczych, dow. Kawalerii u Chmieleńskiego, potem u Bosaka, w końcu listopada zdjęty z dowództwa za nieudolność, wkrótce schwytany i zesłany na Sybir.

[6] Esterhazy pochowany został w Lelowie.

[7] Rzeczywiście pochodził z węgierskiej rodziny magnackiej Esterházy. Pierwsza wzmianka na temat tej rodziny pochodzi z 1527. Trzej pierwsi znaczący członkowie rodu to bracia Nikolaus, Paul i Daniel Esterházy, dali oni początek do dziś istniejącym głównym liniom rodu Esterházy, mianowicie: Forchtenstein, Czesznek i Zvolen.

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 8

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Chmieliński najpierw formował swój oddział w lasach do dóbr Potok Złoty należących. Zaczął formować ten oddział w czerwcu czy tez początkach lipca (nie pamiętam dokładnie)[1], w lesie pomiędzy wsią Gorzków a miasteczkiem Huciska, przy dwóch niebotycznych jodłach, które do dziś dnia można widzieć wznoszące się wyżej nad lasy, w których stoją.

Porządek w obozie Chmieleńskiego był wzorowy. Chmieleński nawet za ostro, za despotycznie obchodził się ze swoimi żołnierzami.

W pierwszych dniach sierpnia dano znać Chmieleńskiemu, że 2 roty piechoty przyszły do janowa (mała mieścina, leżąca dziś w powiecie częstochowskim) o 6 wiorst od jego oddziału odległego.

Chmieleński ze swoim oddziałem wyruszył do janowa i zaatakował najpierw wojsko rosyjskie, którego część w czasie upału kąpała się w stawie przy byłej fabryce machin w Poniku. Następnie z osady Ponik atakowała uciekających żołnierzy do Janowa dalej o 1/5 wiorsty leżącego (na strzał karabinowy). Rosjanie zatarasowali się w domach, a Chmieleński po bardzo krótkim ataku na nich powrócił do swego obozu w lesie pod Hucisko. Po tej utarczce wojsko rosyjskie spaliło całe prawie miasteczko Janów i wioskę Ponik.

Dla 15 sierpnia 1863 r. Chmieleński  z oddziałem swoim około 300 piechoty i 60 konnicy przyszedł do wsi Biała Wielka pod Lelowem (pow. Włoszczowski)i rozstawił się w podwórzu pomiędzy dwoma folwarkami położonym. Po południu dano znać Chmieleńskiemu, że oddział wojska rosyjskiego idzie ku Lelowu i prowadzi ze sobą dwie armaty; wojsko to przed wieczorem stanęło rzeczywiście w Lelowie w odległości dwóch wiorst od Białej. Znajdujący się w tej wsi na wizycie obywatele prosili teraz Chmieleńskiego, aby stąd wyszedł z oddziałem i jeżeli chce przyjąć bitwę, niech lepiej obierze sobie dogodniejszą pozycję, aby nie narażał folwarku na spalenie. Odparł im na to: „Chcecie się mnie pozbyć, dlatego wyprawiacie z Białej”, uparł się i został tu na noc. Nadmieniam, że Biała leży w kotlinie nad rzeką Białką, pozycja więc obozu była taka, że z góry, zza wsi wojsko rosyjskie mogło strzelać do powstańców jak do kaczek. Chmieleński kazał tylko zaprząc do wozów wszystkie konie właściciela dóbr Biała i stały tak przez noc całą. Nad ranem pikiety oddziału bez wystrzału posprzątali kozacy, i to nie tylko te, które stały od strony Lelowa, ale nawet i pikietę konną, stojącą przy młynie z drugiej strony Białej, po czym przed wschodem słońca wpadła z nienacka na obóz Chmieleńskiego piechota rosyjska. Cały więc oddział jego w największym nieładzie i popłochu uciekł do lasu w stronę wsi Drochlin położonego, po stracie kilku ludzi w zabitych i rannych; przy czym wojsko rosyjskie zapewne żadnej straty nie poniosło, zabrało zaś właścicielowi Białej wszystkie jego konie i wozy, które potem musiał na licytacji w Częstochowie wykupywać, a powstańcom cały ich obóz[2]

Kto dowodził tu Rosjanami, nie wiem. Być może, że Erenrot z Częstochowy. Armaty, choć były ustawione za wsią, nie były czynne w tym starciu.


[1] Wg. Historyków w końcu czerwca i początkach lipca Chmieleński zorganizował w powiecie olkuskim oddział ok. 200 jazdy i stąd wyruszył pod Janów, gdzie 6 VII stoczył bitwę.

[2] Do bitwy nad Białą doszło 18.VI.

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 7

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W Wielki Czwartek[1] przed wieczorem wyjechałem z Krakowa najęta furmanką do oddziału Grekowicza, który miał przejść granicę (austriacką) na wprost Krzeszowic, gdzie tez przy granicy była przygotowywana dla niego broń. W Wielki Piątek wieczorem zebrało się nas kilkudziesięciu na folwarku Pisary, do dóbr Krzeszowickich należącego. W nocy zaszliśmy do lasu pod granicę, gdzie nam rozdano broń i amunicję, przyprowadzono tu kilka koni objuczonych ładunkami dla nas, a oprócz tego 15 innych dla kawalerzystów. Dochodząc cicho w nocy do granicy spotkaliśmy patrol austriacki z pięciu żołnierzy złożony, który na razie zażądał, abyśmy broń złożyli. Otoczony jednak dookoła uznał za właściwe zostawić nas w spokoju; na odchodnem został za to obdarowany cygarami. Około północy byliśmy już za granicą, a spostrzegli nas tu strażnicy graniczni około godziny 8 rano.

Głównym dowódcą oddziału był Grekowicz, połową piechoty jako oficer dowodził Denisewicz[2], drugą połową nie pamiętam kto. Nad 15 kawalerzystami powierzone miał dowództwo jako porucznik Groblewski Józef[3], był tu też i Hubicki. Przez całą sobotę zajęci byli wszyscy usilnie organizacją tego oddziałku. Obozowaliśmy na górze w lesie o jakie 1500 kroków od granicy austriackiej. Przy Grekowiczu kręcił się słynny „uciekinier” Wieniarski niby w godności komisarza Rządu Narodowego. Poznałem tam Dzwonkowskiego, niegdyś słynnego gracza, i kilku jego kolegów; wszyscy mieli już po 40 latach, a byli to ludzie niegdyś bogaci, obecnie zaś z powodu gry w karty nędzarze. Widziałem ich grających ze sobą w wolnej chwili od musztry w orła i coś tam (zapewne „reszkę”). Gry tej nie znam. Rzucali pieniądz i chodziło o to, na którą stronę spadnie; w braku lepszej, choć taką zabawiać się chcieli.

Ja przystałem do oddziału 15 kawalerzystów, którymi, jak to wzmiankowałem, dowodził dawno mi znany Groblewski.

W Wielką Niedzielę rano przechodził koło nas obozujących całą noc w tym lesie Grekowicz z Denisiewiczem i kilku innymi, a że zimno było przejmujące i czas dżdżysty, rzekł nam dowódca:

„Trzeba by sprowadzić wódki dla żołnierzy; niech no kilku pojedzie do Szklar, to blisko leżących, po wódkę” – i dał mi w tym celu rubli 8. Z Groblewskim zdecydowaliśmy jednak, że lepiej pójść tam z dwoma żołnierzami pieszo niż jechać konno, przejść bowiem można było blisko, a jechać trzeba by na okół daleko.

Przyszliśmy we trzech do karczmy w Szklarach. Nie mieli tu dużo wódki i za tę, którą znaleźliśmy, zapłaciłem 4 czy 5 rubli. Wyszedłszy na drogę nagle w odległości jakieś 300 kroków spostrzegamy jadących kozaków, więc przez chłopskie podwórze poczęliśmy umykać w stronę obozu; kozacy podążyli za nami i zaczęli strzelać. Wąwozem jednak, na dnie którego toczyła się wąska rzeczułka, udało się wszystkim nam trzem szczęśliwie dobiec do lasu. Głęboki i długi wąwóz przeszkodził kozakom dojechać do nas.

Na brzegu lasu zastaliśmy już naszą piechotę ustawiona przez Denisewicza za sosnami, która też dała ognia do goniących nas kozaków. Za chwilę wszakże zaczęła do lasu zbliżać się wąwozami piechota rosyjska, która powstańcy przyjęli również gęstymi strzałami.

Grekowicz zauważył, że część piechoty rosyjskiej z kozakami poszła w stronę naszego lewego skrzydła, polecił więc nam 15 kawalerzystom podjechać w tamtą stronę, zejść z koni na brzegu lasu i strzelać, aby dać poznać, że tamto miejsce od granicy austriackiej jest obsadzone.

Wojsko rosyjskie miało zamiar przez terytorium austriackie zajść nam od tyłu, lecz oddział austriackiej piechoty stał już na granicy, uniemożliwił więc spełnienie tego zamiaru. Na wprost nas stało przy granicy około 20 huzarów, którzy niektórym naszym dawali ładunki. Dwunastu nas na kraju lasu narażeni byliśmy na gęsty ogień piechoty. Jednego już strąciliśmy, dwóch drugich było rannych w ręce; obwiązałem obydwu rannych chustkami.

Na pomoc nam przybiegł Denisewicz z 15 strzelcami i to zdecydowało, że nieprzyjaciel odstąpił w górę ku wsi Szklary. Bitwa ta trwała od godz. 7 do 9½ rano[4]. Część naszego oddziału uciekła z powrotem za granicę i zaraz tam była rozbrojona przez Austriaków, 2/3 nas pozostało do wieczora na miejscu. W końcu widząc, ze nieprzyjaciel zajął okoliczne wzgórza i nie myśląc nas atakować czeka, aż wyjdziemy z naszego ukrycia na górze, z rozkazu Grekowicza i Denisewicza ukryliśmy broń naszą, po czym pod osłona zapadającej nocy, rozdzieliwszy się na drobniejsze partie, w kilku miejscach przemknęliśmy się też na terytorium austriackie dość szczęśliwie gdyż niewielu tylko dostało się w ręce pilnujących granicy żołnierzy.

Pod Szklarami mogło być około trzech rot piechoty i 50 kozaków, dowodził nimi ks. Szachowski[5] z Olkusza. Powstańców było ostatecznie 15 kawalerii i 180 piechoty uzbrojonej w karabiny belgijskie, kilka dubeltówek odtylcowych dane były kawalerii. Taka dubeltówkę własną Grekowicza ja dostałem wraz ze 100 ładunkami.

Po pierwszych zaraz strzałach uciekł z obozu wzmiankowany wyżej Wieniarski. Twierdzę tak dlatego, iż po powrocie z karczmy ze Szklar ani też w czasie starcia już więcej między nami nie widziałem. Straty powstańców były: 11 zabitych i około 20 kilku rannych; między innymi ranny był Denisewicz i dwóch Francuzów ochotników[6].


[1] 2.IV.1863.

[2] Andrzej Denisewicz, syn naczelnika żandarmerii w Ostrołęce. W powstaniu mjr, dow. Piechoty u Grekowicza, walczył w oddziale Iskry, a potem pod komendą Chmieleńskiego: rozbity pod Sadkowicami 4.IV.1864, wzięty do niewoli i rozstrzelany 14.V.1864 w Radomiu.

[3] Józef Groblewski (ur. 1835), rządca maj. Siedliska, por. dow. jazdy u Grekowicza.

[4] Bitwa pod Szklarami odbyła się 5.IV.1863.

[5] Aleksander Szachowski, ks. Gen.-mjr wojsk carskich, cząstkowy naczelnik wojenny pow. Olkuskiego i miechowskiego.

[6] Wg. Historyków powstańcy mieli 5 zabitych i 19 rannych. Po bitwie pod Szklarami Franciszek Gorczyczki przebywał prawdopodobnie poza kordonem, a następnie znalazł się znów w królestwie pod komendą Chmieleńskiego.

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 6

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Nie pamiętam dokładnie, ile dni stał oddział w Goszczy, ale stał tam dość długo[1]. Langiewicz nie myślał o musztrowaniu oddziału, tylko o zrobieniu z siebie wielkiego człowieka, tam też ogłosił swą dyktaturę, która w rezultacie nie trwała całego tygodnia[2].

Z Goszczy wysłał Jeziorański po naradzeniu się z Langiewiczem szwadron kawalerii na rekonesans w stronę Miechowa; byłem w tym szwadronie. Spotkaliśmy rekonesans rosyjski wysłany z tego miasta w stronę Słomnik, złożony z piechoty i kozaków. Następnie szwadron nasz przeszedł w stronę Pińczowa i tam dowiedział się dowodzący nasz, że wojsko z Miechowa i Kielc wychodzi na oddział Langiewicza celem rozbicia go i wypędzenia resztek do Galicji. Taki raport przy mnie złożył nasz dowódca jeziorańskiemu.

Na drugi dzień rano cały oddział dyktatora Langiewicza wyruszył w stronę północną. Szwadron, w którym służyłem, szedł w awangardzie na milę przodem, przeszliśmy Nidę pod Chrobrzem i kiedy dojeżdżaliśmy do Buska, około godziny 5 po południu usłyszeliśmy strzały armatnie w stronę Chrobrza[3]. Nie znałem dobrze polecenia, jakie miał dowódca szwadronu, zdaje się, że głownie szło o to, aby oddział nie padł w zasadzkę między Czangierego[4] z Kielc, a oddział, który miał wyjść ze Staszowa oraz z Radomia na pomoc Czengieremu. Strzałów armatnich było niewiele – może sześć czy osiem. Całą noc następną jeździliśmy to w stronę Pińczowa, to znów w stronę Chmielnika, a rano stanęliśmy dla odpoczynku dla ludzi i koni[5].


[1] W Gosczy Langiewicz stanął 6.III i tu 10.III ogłosił się dyktatorem. 13 był już w Sosnówce.

[2] Langiewicz opuścił obóz 19.III.1863.

[3] Zapewne odgłosy bitwy pod Chrobrzem 17.III.1863

[4] Ksawery Osipowicz Czengiery (Ченгеры Ксаверий Осипович, ur. 1816, zm. 1880) – rosyjski generał, uczestnik walk w powstaniu styczniowym.

[5] W tym mojescu wspomnienia się urywają. Jak wiadomo z historii, po opuszczeniu obozu przez  Langiewicza armia uległa rozproszeniu. Część zdezerterowała, część zaś od dow. Śmiechowskiego po bitwie pod Igołomią (21.III) przekroczyła granicę ścigana przez wojsko rosyjskie. Franciszek Gorczyczki w nieznanych okolicznościach znalazł się również poza kordonem. W Krakowie zaciągnął się znowu do szeregów powstańczych. 

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 5

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

Franciszek Gorczyczki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W Radkowie zaraz dostałem konia i zostałem zaliczony do oddziału kawalerii Jeziorańskiego wraz z kilku towarzyszami z oddziału ojcowskiego; pod Małogoszczą dobrze znalazła się jazda, źle zaś piechota. Zbyteczne jest robienie planu bitwy, którą się widziało przed 30 przeszło laty, tym bardziej, że plan ten w wydaniu Puzyrewskiego jest dokładny.

Jakie były straty powstańców w tej bitwie, nie wiem, wszakże musiały one być znaczne.

Wojska rosyjskie pod dowództwem Czengierego atakowały powstańców od strony Chęcin, tj. północno-wschodniej.

Podczas starcia 4 tylko strzały dane były z armat Jeziorańskiego, i to z małym skutkiem, sama jednak obecność armat po stronie powstańców sprawiła, iż po pierwszym zaraz wystrzale z nich wojsko rosyjskie na chwilę przestało posuwać się naprzód.

Ja w czasie bitwy byłem w oddziale kawalerii na lewym skrzydle, dokładnie nie mogłem widzieć co się działo na prawym.

Spod Małogoszczy Langiewicz z jeziorańskim prowadzili oddział w stronę południową i na trzeci dzień przybyli do Pieskowej Skały.

Pluton kawalerii, do którego byłem zaliczony, chwilowo pod komendą studenta szkoły wojskowej w Cuneo, którego nazwiska dobrze nie pomnę, wysłany był na rekonesans w stronę Wolbromia. Następnie odbyliśmy rekonesanse w stronę Olkusza i Pilicy. W bitwie, a raczej w ohydnym odwrocie z Pieskowej Skały[1], nie byłem, gdyż pluton nasz przedtem wysłany był na dalszy rekonesans i dopiero wracając usłyszeliśmy strzały już blisko miasteczka Skały.

Na drugą noc powstańcy napadli na wojska rosyjskie znajdujące się wówczas w Skale. Piechota rosyjska zajęła tu cmentarz na górze położony i ciężko prażyła atakujących.

Jazda nasza i mój pluton z nią razem atakowaliśmy kozaków, którzy bez poważnego oporu ustąpili w stronę zachodnią. Ze Skały cały oddział Langiewicza przyszedł do Goszczy, wsi położonej nad szosą krakowską, prowadzącą z Miechowa. Dokładnie nie pamiętam, ile tam dni staliśmy. Tu przybywała masa ochotników z Krakowa. Oddział żuawów Rochebruna obozował na łące w namiotach. W oddziale tym byli oficerami prawie wszyscy studenci szkoły w Cuneo i kilku Francuzów. Ta część oddziału Langiewicza najwięcej była mustrowana. Czachowski[2] dowodził piechotą, strzelcami, Czapski[3] – kawalerią.

Pustowojtow[4] była rzeczywiście adiutantem Czapskiego, a nie Langiewicza. Oddział w Goszczy rósł z dnia na dzień, broń i ładunki przywożono codziennie z Krakowa. Sądzę, iż w chwili wymarszu stąd oddział cały mógł liczyć około 8 tysięcy do 9 tysięcy ludzi.[5]

Placówki około Goszczy były rozstawione prawidłowo. Wysyłano również rekonesanse.

Langiewicz prawie że nie wychodził z dworu, gdzie miał kwaterę. Stary Czapski starał się o utrzymanie w porządku swej jazdy. Część oddziału należąca dawniej do jeziorańskiego i ta piechota, którą dowodził Czachowski, były utrzymane w większym rygorze, jak reszta wojsk powstańczych.

Nas najmłodszych najwięcej wysyłano na rekonesanse, gdyż my młodzi byliśmy posłuszniejsi od starszych. Pamiętam Jaszowskiego,[6] jak głośno mówił: „Młodych wysyłać na pikiety, bo starzy niegłupi stanc po kilka godzin.”

Żuawi i część piechoty Czachowskiego mogli stawić opór jako rzeczywiste wojsko, reszta była to zbieranina. Dwa szwadrony kawalerii były również porządniej przez oficerów Jeziorańskiego pilnowane, reszta w zupełnym nieładzie.

Nie pamiętam dokładnie, ile dni stał oddział w Goszczy, ale stał tam dość długo[7]. Langiewicz nie myślał o musztrowaniu oddziału, tylko o zrobieniu z siebie wielkiego człowieka, tam też ogłosił swą dyktaturę, która w rezultacie nie trwała całego tygodnia[8].


[1] Bitwa w Pieskowej Skale rozegrała się 4.III.1863.

[2] Dionizy Feliks Czachowski (ur. 1810 w Niedabylu, zm. 1863) – pułkownik, naczelnik wojenny województwa sandomierskiego w powstaniu styczniowym.

[3] Józef Ludwik Hutten-Czapski h. Leliwa, hrabia, (ur. 1806 w Mierzanowie k. Płocka, zm. 1900 w Krakowie) – oficer wojsk powstania listopadowego i powstania wielkopolskiego 1848 roku, generał w powstaniu styczniowym, ochotnik-szeregowiec armii francuskiej w wojnie francusko-pruskiej 1870 roku, kawaler orderu Virtuti Militari.

[4] Anna Henryka Pustowójtówna, rzadziej Pustowojtowa także Henryka Pustowojtówna, Henryka Lewenhard, Henryka Loewenhardt (ros. ́Анна Троф́имовна Пустовойт́ова także Анна Теофиловна Пустовойтова, franc. Henriette Pustawoitoff, Henriette Lewenhard (ur. 1838 w Wierzchowiskach koło Lublina, zm. 2 maja 1881 w Paryżu) – powstaniec styczniowy (używała pseudonimu Michał Smok), sanitariuszka podczas wojny francusko-pruskiej i Komuny Paryskiej.

[5] Liczba znacznie przesadzona. Zdaniem historyków oddział liczył od 2600 do 3000 ludzi.

[6] Prawdopodobnie chodzi o Stanisława Jankowskiego

[7] W Gosczy Langiewicz stanął 6.III i tu 10.III ogłosił się dyktatorem. 13 był już w Sosnówce.

[8] Langiewicz opuścił obóz 19.III.1863.

Udostępnij na: