Stefan Skawiński, czyli przyrodni brat Zofii ze Skrzyneckich Ruszczykowskiej był pomologiem. Za co dostał srebrny krzyż zasługi? Nie mam pojęcia… Ale wydaje mi się, że za jakieś prace pomologiczne. Zachowała się tylko legitymacja.
Listy, które zachowały się po naszych przodkach, krewnych czy przyjaciołach rodziny mogą odkryć przed nami niespodziewane historie. Choć, jak to bywa w przypadku papieru, przyjmie on wszystko. Codzienne rozterki, tęsknota za mamą, babcią czy siostrą. Jaka wiedza wypływa z rodzinnych listów?
O tym, że listy to kopalnia wiedzy o człowieku wiadomo od dawna. Według badaczy list jest prawdopodobnie tak stary, jak stare jest samo pismo. W końcu to po prostu pisemna wiadomość sporządzona wtedy, gdy nie można porozmawiać z kimś twarzą w twarz. Czyż nie listy stanowią dużą część Biblii? Czyż to nie list świętego Pawła do Koryntian czytany jest podczas ślubu i cytowany jako najpiękniejsze słowa o miłości? „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym.”
Fałszerstwa kontra oryginały
Listy to jednak nie tylko wspaniałe słowa, czy historie, ale… kopalnia wiedzy o człowieku i jego stosunkach rodzinnych. Oczywiście pod warunkiem, że… są autentyczne. Historia zna już bowiem kilka fałszerstw. Do najsłynniejszych należy sprawa rzekomych listów Chopina do Delfiny potockiej, którym w swoim czasie Jerzy Maria Smoter poświęcił całą książkę zatytułowaną „Spór o listy Chopina do Delfiny Potockiej”. Udowodnienie fałszerstwa sprawiło zresztą zawód wielu osobom, które chciały wierzyć, że nasz, tak na wskroś polski kompozytor, był nie tylko wrażliwym i umuzykalnionym romantykiem, ale też zwyczajnie jurnym chłopem lubiącym seks. Cóż… fragment jednego z listów brzmiał bowiem: Ty dla mnie wrotami raju jesteś, dla Ciebie sławy, twórczości, wszystkiego się wyrzeknę. Wolę nic nie tworzyć, byle się z Tobą położyć, ja zawsze najwierniejszy Fryc, co mocno tęskni do Twych cudnych cyc!!! Wiem, że kochasz mój dzyndz i jaja, a po tej dysertacji i szanować musisz, bo nie tylko nam rozkosz sprawiają, ale i mojej twórczości są źródłem. Niestety… Paulina Czernicka, która twierdziła, że jest właścicielką listów, poproszona o dostarczenie badaczom oryginałów poinformowała, że zostały one jej skradzione. Listy badano pod kątem autentyczności i stwierdzono, że jedynym faktem, który za tym przemawia jest ich styl, ale ten Czernicka mogła zaczerpnąć z innych listów Chopina. Poza tym nie zgadzają się daty spotkań i inne wydarzenia w listach opisane.
Na szczęście Delfina Potocka była też kochanką Zygmunta Krasińskiego, a ich korespondencja miłosna jest już na pewno prawdziwa. Pełna wzniosłych słów, pokazujących tęsknotę poety do kobiety, która uchodziła za najpiękniejszą niewiastę swojej epoki. Krasiński pisał bowiem: Czymże list Twój każdy, jeśli nie Tobą, ale Tobą pod tym kształtem. Dlaczegóż nie mogłabyś i pod innym mi się objawić? Dlaczego by Twoja postać nie zdołała powtórzyć się tysiąc razy, polecieć do mnie przez fale powietrza jak światło, jak magnetyzm? Dialy, dziś wieczór ja czekam na Ciebie. Czy przyjdziesz w płaszczu błękitnym i białej sukni, czy przyjdziesz do mego pokoju, kiedy ja sam będę, kiedy powiem: „Pokaż mi się, Dialy!” – Ukażesz mi się cicha. Krasiński nie planował z Delfiną, gdyż małżeństwo uważał za grób miłości. Zapewne swój listowny romans z nią traktował jako swoiste „życie pozagrobowe”, gdyż do dziś zachowało się jego 3500 listów do Potockiej, które powstały na przestrzeni 10 lat.
Cztery wersje odpowiedzi Kozaków
Do dziś trwa spór, czy prawdziwym jest list Kozaków zaporoskich do Sułtana. Rzekomo podpisany przez atamana koszowego Iwana Sirkę wraz z „całą Siczą Zaporoską” ma stanowić odpowiedź na ultimatum sułtana osmańskiego Mehmeda IV. Sułtan nakazywał Kozakom poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować. W odpowiedzi Kozacy napisali mu: Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, suki ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego, co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju złamany. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.
O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie nas w dupę pocałować!
Historycy skłaniają się do tego, że jest to najprawdopodobniej znacznie później napisana mistyfikacja. Do dziś zachowała się bowiem tylko kopia pochodząca z XVIII wieku. Ukraińcy w opracowaniach podają zresztą cztery wersje treści listu, z których każda w tym języku w pewnych fragmentach przezabawnie się rymuje. Na szczęście całość, nawet jeśli jest mistyfikacją, pokazuje jak wymyślne przekleństwa stosowano przed wiekami.
O czym pisał Król
Prawdziwa jest natomiast korespondencja Jana III Sobieskiego do Marysieńki. Tu widzimy prawdziwą miłość i pożądanie, gdy król pisze: Teraz dlaczego mię rozłącza z Wcią sercem moim, trudno się jego świętej badać woli, mam jednak w Nim nadzieję, że widząc wszystkie skrytości serca mego. nie dopuści na mnie tego, czego bym znieść nie mógł bez obrazy podobno Jego samego. Nie zabijajże mię tym, moja duszo jedyna, więcej; bo o tym myśląc, przed czasem najokrutniejszą przyszłoby umierać śmiercią. Ja, jeślim kiedy zgrzeszył przeciwko Wci memu sercu, przepraszam uniżenie, całując milion razy w śliczne nóżki. Z listów dowiadujemy się też co nieco o rodzinie i stosunkach w niej panujących. Pewnym jest, że Fanfanik – stanowił „oczko w „głowie” monarchy: Fanfanowi nieborakowi wszyscy kłaniają, a ja go z duszy obłapiam i całuję. Niech mu P. Bóg da zdrowie, jeśli to będzie z chwałą jego świętą.
Sporo jest o kontaktach dyplomatycznych z obcokrajowcami. Jednym z nich był Jerzy Fryderyk ks. Waldeck, który w 1683 dowodził wojskami bawarskimi w bitwie pod Wiedniem. Król pisał o nim: Waldeck przyjechał także w godzinę jakąś po księciu lotaryńskim. (…) Naprzód nie chciał pić inszego wina, jeno mozelskie z wodą, i to wody bardzo siła; jakoż cale nie pija. Rozochociwszy się jednak, pił i węgierskie. Ów Taff, co był posłem od niego na mojej elekcji, był też z nim, i zda mi się, że jest we wszystkim Robakowskim, i często mu do ucha szeptał i aby był nie pił, przestrzegał; ale się zaś i sam stróż upił, i samże potem ochoty dodawał. Gdy już sobie tedy podpił książę, po różnych komplementach pytał, jako się zowie po polsku ojciec i brat. Powiedziano mu. Tedy (jako owo ks. arcybiskup gnieźnieński zwykł czynić) powtórzył to z pięćset razy, pokazując na mnie: „To ojciec, a ja syn, a wy bracia moi”. Na Fanfanika zaś coraz, że „ten wprzód i tamci trzej, a ja piąty”. To znowu w moment zapomniał, jak ojciec po polsku. To tak tego było przez kilka godzin.
Listy ze szkoły
Myliłby się jednak ktoś, kto by myślał, że tylko listy wielkich przynoszą wiedzę o świecie, historii czy dawnych obyczajach. W 2005 roku z posiadanych przeze mnie listów do rodziców pisanych w latach 1922-24 przez Zbigniewa Piekarskiego powstała książka „Dziewiętnastoletni marynarz”. To opowieść o Szkole Morskiej w Tczewie uważanej za kolebkę polskich nawigatorów. Czytając je poznajemy rzecz jasna autora i jego rodzinę, ale przede wszystkim życie w szkole morskiej oraz dalekomorskie podróże pierwszym historycznym polskim statkiem szkolnym „Lwów”. Listy są jednym zachowanym zbiorem epistolograficznym dotyczącym szkoły morskiej i stanowiącym komplet obrazujący codzienne życie w nowej placówce edukacyjnej na odrodzonych ziemiach polskich. Ich autor pisał: Mamy tu takiego drugiego kapitana Maciejewicza, który przez nas jest pospolicie zwany „Macają”, wydziera się on od rana do nocy przez tubę, która bardzo przypomina rurę od samowara. Zdarzył tu się taki wypadeczek. Jeden z uczni siedział na pokładzie i zwijał linę w kółka, a tymczasem „Macaja” nastąpił mu z tyłu na linkę tak, że ten nie mógł jej wyciągnąć, nieodwracająca się więc krzyknął: „Złaź z linki gówno sobacze”, a „Macaja” na to: „Ty sam gówno sobacze” i poszedł sobie dalej.
Dziś trzech jegomości dostało karne roboty. Jeden wymył WC, drugi umywalnie, a trzeci oczyścił dzwon co wcale do przyjemnych rzeczy nie należy. Wszystko tylko za to, że spóźnili się na zbiórkę.
(…) Od tygodnia z górą, jak to pewnie wiadomo Tatusiowi z moich pocztówek, jestem na „Lwowie”. W podróży od Gdyni do Dunkierki widziałem wiele rzeczy nieprawdopodobnych, jak na przykład, pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń, których miedzy innymi tak samo jak i talerzy, kubków i łyżek nigdy nie myją tylko wprost opłukują, tak że siadając do stołu można już wiedzieć co będzie na obiad lub kolację. Tak samo niewiarygodną rzeczą może się wydawać wydanie nam żywności na dwie doby w postaci ½ bochenka chleba i kawałka surowej i słonej jak pies kiełbasy długości 6-7 centymetrów. Po drodze z Dunkierki do Cherbourga zatrzymywaliśmy się w Arras, Amiens, Rouen, Medizon i Serqigny mogliśmy zwiedzić to miasto gdyż w każdem zatrzymywaliśmy się na 3-5 godzin. W Rouen mieliśmy na przykład możność obejrzenia sławnej katedry z grobami Joanny D’Arc i Ryszard Lwie Serce i wielu innych sławnych kardynałów i monarchów. W Dunkierce jest wspaniały port cały podzielony na oddzielne baseny odgrodzone jeden od drugiego ruchomymi mostami, które przy nadejściu statku bez szumu powolutku się przekręcają i pozostawiają wolne przejście dla statku.
Od razu po przeczytaniu tych fragmentów widać jak zmieniła się obyczajowość. Gdyby dziś na szkolnym statku odbywało się „pranie bielizny w naczyniach, w których w czasie obiadu roznoszą zupę dla emigrantów, lub rzyganie do tych samych naczyń” natychmiast wkroczyłby Sanepid.
Jednym z bohaterów listów jest Mamert Stankiewicz, któremu Karol Olgierd Borhardt poświęcił książkę „Znaczy kapitan”. U Zbyszka Mamert był bohaterem historii, która miała miejsce po przybyciu statku do portu w Londynie: Zdarzył się na „Lwowie” ciekawy wypadek. Mianowicie znaleziono na statku parę butelek koniaku w czasie rewizji celnej, a że groziło to grubą karą (którą już statek zapłacił), więc komendant chciał się dowiedzieć czyj to koniak. Na ogólnej zbiórce odezwał się do nas kandydatów i załogi w ten mniej więcej sposób: „Celnicy chcą znaczy wiedzieć, kto to chował koniak, więc proszę się do mnie zgłosić i powiedzieć mi znaczy jego nazwisko. Jeśli się znaczy nikt nie zgłosi, to będę musiał wyznaczyć.” Kogo to on chciał wyznaczyć nie wiem, ale my zrozumieliśmy, że to on chce zwalić na kogoś całą winę. Zaczęły się rozmowy na ten temat, doszły one do uszu Mamerta, a ten, nie chcąc widocznie z nami zadzierać (już były dwa strajki), zapłacił sam karę.
Listy to także zagadka dla genealoga, kim są postaci, które wymienia? Zbyszek w jednym z listów pisał: Ukłony Bankowcom, Jagusi i Pelci. Pannie Waci szczególne ukłony. Niech się raz ucieszy! Co tam! Dopiero inne rodzinne listy pomogły mi odkryć, że Jagusia i Pelcia były córkami znajomych moich pradziadków. Niestety kim była panna Wacia – nie wiem do dziś.
Listy z więzienia
Listy pisano nie tylko ze szkoły, czy pola walki, jak w przypadku Jana III Sobieskiego, ale tez i z więzienia (i do więzienia), choć pamiętać należy, ze to zawsze osobliwa korespondencja, gdyż zawsze podlega cenzurze! Z takiej korespondencji między moją stryjeczno-stryjeczną babką Stefanią z Ruszczykowskich Krosnowską, a jej matką Zofią ze Skrzyneckich Ruszczykowską mogłam ułożyć całą historię więziennej odsiadki tej pierwszej, która trafiła do Fordonu jako wróg narodu. Była powstańcem warszawskim – żołnierzem Armii Krajowej i powstańcem warszawskim. Stefania pisała do matki z więzienia w Fordonie: Dostałam zezwolenie na złożenie listowne zeznań w sprawie wymordowania przez Niemców moich rannych w szpitalu – sprawiło mi to przyjemność, bo czułam, że biorę żywy udział w życiu społecznym, że nie jestem wyrzucona poza nawias. (…) Martwię się Tobą Tusieńko – wiem, że zawsze biedniejsi są ci, co zostają. Uwiezioną w Fordonie córkę Zofia Ruszczykowska starała się wszelkimi siłami uwolnić. Zachowała się nawet wizytówka inżyniera Zasława Malickiego, do którego najwyraźniej zwróciła się z prośbą o pomoc, gdyż na odwrocie wizytówki widnieje odręczny list (a więc znów list!) skierowany do „Ob. Mjr. Inż. Aleksandra Wolskiego”, ówczesnego dyrektora Departamentu IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Kolego! Proszę was bardzo, abyście zechcieli łaskawie przyjąć i w miarę możliwości przychylnie załatwić ob. Ruszczykowską, moją znajomą, która ma zmartwienie rodzinne. Łączę pozdrowienia i serdeczny uścisk dłoni. Z. Malicki. Nie wiadomo jednak jak wyglądała rozmowa z Wolskim, ani nawet czy Zofii Ruszczykowskiej udało się do niego trafić. 9 marca 1946 roku śmiertelnie potrącił ją przejeżdżający ulicą Rakowiecką samochód. W ostatnim liście do brata, napisanym i wysłanym na dzień przed śmiercią, opisała swoją wizytę u córki w więzieniu. Sprawa Steni jest na dobrej drodze i wiem, że wywiezienie nie wpłynie gorzej na pomyślne jej zakończenie. Meczę się jednak, że tak się jeszcze ciągnie. Gdy się dowiedziałam gdzie jest, zaraz wyszykowałam solidną paczkę i wyjechałam. Droga była szalenie męcząca – w wagonie byłam 16 godzin. Z Bydgoszczy do Fordonu jest blisko i jechałam wygodnie w jedną stronę koleją, w drugą wspaniałym autobusem. Stenię widziałam. Jest dobrej myśli, trzyma się dzielnie. W drugą stronę
jechałam znów nocą, było zimno, więc jeszcze dziś kaszlę i mam silną chrypkę. Paczki można wysyłać pocztą, więc jeszcze dziś wysłałam dwie… Gdy jej córka pisała do niej list i donosiła, jak bardzo martwi się o matkę nie wiedziała, że matka zwana przez nią Tusieńką już nie żyje. Zresztą obie paczki dotarły do niej do Fordonu już po śmierci matki. To o nich wspominała w liście Stenia pisząc dwa miesiące później: Paczkę świąteczną dostałyśmy w porządku. Byłyśmy wzruszone sercem – palemka i baranek do dziś dnia stoją na stole w celi.
Listy z podróży sanatorium
Najczęstszą przyczyną pisania listów jest… rozłąka. A tak to już jest, gdy ktoś wyrusza w podróż. W 2013 roku z listów pradziadka Antoniego Adamskiego do prababci Leokadii Karoliny z Przybytkowskich stworzyłam z mężem Zacharjaszem Muszyńskim, który jest aktorem, spektakl „Listy do Skręcipitki”. Spektakl opowiada nie tylko o miłości nadawcy do adresatki, ale jest też opowieścią o tęsknocie za ojczyzną i postrzeganiem jej przez autora. Grany wielokrotnie, w 2018 roku z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, był lekcją historii dla rzeszy gimnazjalistów i licealistów, którzy przez pryzmat opowieści o parze zwykłych ludzi uczyli się, ile dla przeciętnego Polaka znaczyła kiedyś ojczyzna i jak stawał w obronie jej imienia. Pradziadek pisał bowiem:
Towarzystwo marne, sami Kacapi – kolejarze. Zdążyłem już jednemu nawymyślać. A stało się tak: jest tu jedna panna dosyć inteligentna, z którą ja się zaznajomiłem. Otóż spacerowałem z nią, ja rozmawiałem po polsku, ona zaś pytała się o wyrazy, których nie rozumiała. Po drodze przyłączył się do nas jakiś drab, zaczął rozmawiać z nami po rosyjsku i słysząc, że ja mówię po polsku, odzywa się do tej panny, że on ze wstrętem słucha polską mowę! Karolciu! Szatan mnie od razu opanował! Wiesz jaki ja jestem gwałtowny. Zwymyślałem go strasznie! Plunąłem mu w oczy i w końcu namówiłem wszystkich, co koło mnie siedzą przy obiedzie, żeby nie chcieli z nim siedzieć. I trzeciego dnia Kacap sam przeniósł się na inny stół. (lipiec 1913)
Po wybuchu I wojny światowej pradziadek trafi do Kaługi. Wojna uniemożliwiała mu powrót do Polski. Wtedy pisał: Staram się wszelkimi siłami wrócić jak najprędzej. Lecz kiedy to nastąpi – nie wiem. Może w sierpniu, a może we wrześniu. Napiszcież na rany boskie Was proszę list do mnie! Czyście się mnie wyparli? Nasi robotnicy, których rodzina czytać i pisać nie umie, to otrzymują listy z Warszawy. Kolega, z którym mieszkam od czasu wyjazdu wczoraj otrzymał list z Warszawy od matki, a ja nic! Jakbym był sierotą i w kraju nie miał jednego serca, które by za mną westchnęło. W ostatnich czasach czuje się słabszy i drżę na myśl o poważniejszej chorobie. (5 lipca 1918) (…) Posiwiałem, zgarbiłem się, kaszel mój nieodstępny przyjaciel, coraz gorzej mnie męczy, więc choć w lipcu pewno wrócę do domu, pociechy ze mnie mieć nie będziecie. Ale trudno. Głównie cieszę się tym, że wrócę, zobaczę was wszystkich, Warszawę, Wisłę, Kępę… Przez cały ten czas wygnania, gdym się tylko czuł gorzej, a to było bardzo często, gdyż zima tutejsza mroźna, mróz tu dochodził i do trzydziestu stopni i więcej, jednego strasznie się bałem: umierać na wygnaniu. Tutaj dużo naszych umarło… (18 lipca 1918).
Żadne inne dokumenty nie mówią tyle o tęsknocie i miłości, także tej do ojczyzny, jak robią to właśnie listy. To z nich budujemy sobie obraz społeczeństwa i jego dziejów. Ale też przez nie najlepiej poznajemy autorów i ich charakter. Wiemy jaką mają wrażliwość. Dla rodzinnego genealoga listy przodków to wskazówka na ile jesteśmy do nich podobni.
Do chwili wynalezienia telegrafu, a później telefonu i internetu list stanowił jedyny sposób na porozumiewanie się ludzi na odległość. Dziś, gdy listy wyparły e-maile z pewną obawą myślę, czy coś zostanie po pokoleniach epoki cyfryzacji?
Stryjeczno-cioteczny pradziadek Stefan Skawiński napisał takie życzenia dla mojego stryja Antka. Stefan Skawiński był synem Ignacego Skawińskiego i Marii z Gorczyckich rodzonej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny, prababki stryja Antoniego. Jednocześnie jego matka, gdy umarł jej mąż Ignacy Skawiński, wyszła za mąż za Antoniego Skrzyneckiego, z którym miała m.in. córkę Zofię, która z kolei wyszła za mąż za Stanisława Ruszczykowskiego – syna wspomnianej już Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich. Uff… dobrnęłam do końca zawiłości.
Dzień dziecka, więc… słówko o dzieciach.
Kiedyś dzieci fotografowano rzadziej niż dorosłych. Dlatego generalnie mniej jest fotografii naszych przodków, gdy byli mali. A przecież musieli tacy być zanim stali się dorośli, pozakładali rodziny i porodzili dzieci, Dzięki którym to dzieciom i my jesteśmy na świecie. Fotografie poniżej to różni moi pradziadowie w wieku dziecięcym. Na początek… Mój ukochany pradziadek Antoni Adamski. Piszę „ukochany”, choć przecież zmarł jeszcze przed wojną. Poznałam go jednak dzięki jego własnym listom. Dlatego wiem, jaki był i przez to jest mi niezwykle bliskim człowiekiem. Bardzo żałuję, że nie poznałam go osobiście.
A ta dziewczynka z chłopczykiem to rodzeństwo mojej prababci Zosi z Ruszczykowskich Piekarskiej. Marysia, która później wyszła za mąż za aptekarza Karola Bellona i zamieszkała z nim w Koniecpolu, z którym miała córkę Stanisławę i syna Franusia. O nich za chwilę.
Wacuś niestety nigdy się nie ożenił i nie zostawił po sobie dzieci. Jako młody podróżnik zmarł na malarię, której nabawił się w Afryce. W moim gabinecie wisi jego wielka fotografia w takim afrykańskim podróżniczym kapeluszu, a w albumie jest taka sama – malutka. Jej prezentacja innym razem.
Dziewczynki poniżej to Marysia i Waleria de Tilly. To córki stryjecznej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Natalia Gorczycka wyszła za mąż za Jana de Tilly, z którym miała dwie córeczki. I to są własnie one. Marysia wyszła za mąż za Eligiusza Niewiadomskiego. Chodzi o artystę malarza, który zamordował prezydenta Gabriela Narutowicza i został skazany na karę śmierci, którego grób już tu prezentowałam. A Waleria?
Dziewczynki poniżej to znów panny Ruszczykowskie, czyli:
Marysia przyszła pani Bellonowa, Janina późniejsza Karasiewiczowa oraz moja prababcia Zosia z Ruszczykowskich później Ludwikowa Piekarska.
A to Adaś Skrzynecki z siostrą Zosią, która wyszła za mąż za rodzonego brata mojej prababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Zosia i Adaś byli jednocześnie dziećmi rodzonej siostry tejże mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej czyli Marii z Gorczyckich Skrzyneckiej.
I jeszcze Adaś sam.
A teraz… Stefek Skawiński, czyli syn z pierwszego małżeństwa Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej, sekundo voto Skrzyneckiej.
A to już Franuś Bellon – syn rodzonej siostry mojej prababci Zofi z Ruszczykowskich Piekarskiej, czyli Marii z Ruszczykowskich Bellonowej i Karola Bellona – aptekarza z Koniecpola. Zdjęcie dzięki… czytelniczce Krystynie Kazimierczak – dalekiej krewnej lub powinowatej, co cały czas ustalamy.
A jak wyglądała siostra Franusia? Tu na tym zdjęciu jest z dziadkiem, czyli moim prapradziadkiem Bronisławem Franciszkiem Ksawerym Ruszczykowskim – lekarzem oraz z ciocią, czyli Janiną z Ruszczykowskich Karasiewicz. Takie zdjęcie mamy my obie i ja i pani Krystyna.
I jeszcze moja praprababcia Emilia z Wróblewskich Adamska z braćmi, których imion nie udało mi się na razie ustalić.
A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.
Siostra moja Maria była dwa razy zamężna. Pierwszy mąż kochał ją bardzo, ale szczęścia nie dał, charaktery ich się nie dobrały. Być może byliby szczęśliwi, gdyby zżyli się dłużej. Ignacy Skawiński był prawym człowiekiem. Umarł w parę lat i zostawił syna Stefana małego, bo dopiero trzeci rok zaczął.
Maryla moja ukochana, jako wdowa dwudziestokilkuletnia, wyszła drugi raz za mąż za Antoniego Skrzyneckiego (Werytusa) z miłości.
Szwagier mój nie jest zły człowiek, miał swoje zalety, był pracowity, jako dziennikarz i literat bardzo pracował, ale był całe życie, ze tak powiem, rozpieszczonym dzieckiem, a Marylcia za dobra, za delikatna, aby ułożyć sobie życie tak, aby i ona miała w nim chwile jaśniejsze. Całe życie była z zaparciem siebie, nawet ja, co mam przekonanie, że ją tak bardzo kocham, potrafiłam ją wyzyskiwać parę miesięcy temu, podczas mojej choroby na tyfus plamisty. A to w ten sposób, że po całych nocach, jak mnie gorączka opuściła, nie mogłam sypiać, a ona rozmawiała ze mną, żebym się nie męczyła bezsennością. Było to u mojego Ignasia (syna), gdzie mieszka obecnie Marylka ze swoim mężem prawie niewidomym. Do Ignasia do kopalni „Czeladź”[1] przyjechałam z Rosji i w parę dni dostałam tyfusu. Ignaś z żoną był ciężko chory równocześnie na hiszpankę i zapalenie płuc, a mnie ta moja najdroższa siostra tak pielęgnowała, jak tylko taka siostra pielęgnować mogła, kosztem swego własnego zdrowia.
Z pierwszego małżeństwa Marylci syn Stefan Skawiński jest skończonym pomologiem. Kończył w Pradze czeskiej. Ma posadę w warszawie w Towarzystwie Ogrodniczym i pomaga matce i ojczymowi materialnie.[2] Z drugiego małżeństwa syn Adam Skrzynecki był literatem, miał też zdolność do poezji poważnej i humorystycznej treści. Był dobrym synem matki, kochał ją. Umarł na Wołyniu 21 września 1915 r. w majątku hr. Chodkiewicza, gdzie przygotowywał do gimnazjum synów hrabiego, a raczej uczył, bo chłopcy jeździli tylko rok rocznie zdawać egzaminy, a kształcili się w domu. Adaś pochowany w Januszpolu.[3] Był ceniony i lubiany bardzo przez Chodkiewiczów, ale pomimo ciągłej pomocy doktorskiej zmarł na zapalenie nerek i na serce.
Córka Marylci jedynaczka Zofia odebrała bardzo staranne wychowanie. Dostała patent i mogła udzielać lekcji, zawdzięczała to matce. Wyszła za mąż za brata rodzenie ciotecznego, to jest syna mojej siostry Stanisławy, Stanisława Ruszczykowskiego, mają jedną córkę Stefanię i jeszcze do dziś dnia nie mieli możności wrócić do Kraju, gdyż Staś służył na kolei w Nokoło-Połomie w kostromskiej[4] guberni, zajętej ciągle przez bolszewików.
[1] Kopalnia węgla kamiennego w Piaskach (obecnie dzielnica Czeladzi), eksploatowana od 1858 do roku 1996 – przyp. MKP.
[2] Wuj Stefan Skawiński był niezwykle uroczym i miłym człowiekiem, o jego zaletach możnaby długo pisać, ale zbyt dużo pieniędzy nie miał nigdy i nie mógł pomagać materialnie swej matce. Dziadkowie Skrzyneccy byli na utrzymaniu moich rodziców – przyp. E.T.
SPORTSTOWANIE KOMENTARZA: wuj Stefan Skawiński zarabiał bardzo dobrze. Niczego się nie dorobił, bo był niepraktyczny, prowadził kawalerski tryb życia, pomagał bardzo wielu osobom, w tym mojej Matce, na utrzymanie rodziców, a po śmierci ojczyma samej matki i osobiste wydatki przysyłał regularnie pieniądze. Najważniejsze jest to, że Wujostwo Tyblewscy otoczyli Babunię Skrzynecką taką miłością i szacunkiem, jakich nawet w tamtych dużo szlachetniejszych czasach nie wszyscy starzy ludzie doznawali od rodzonych dzieci – przyp. S.K.
[3] Januszpol do 1946 r. obecnie Iwanopil, (ukr. Іванопіль) – osiedle typu miejskiego na Ukrainie w rejonie cudnowskim obwodu żytomierskiego. Dawny majątek Adama i Seweryna Bukarów – przyp. MKP.
[4] Gubernia kostromska: jednostka administracyjna Imperium Rosyjskiego i RFSRR w centralnej Rosji, utworzona ukazem Katarzyny II w 1778 jako namiestnictwo kostromskie, od 1796 ukazem Pawła I przekształcone w gubernię. Stolicą guberni była Kostroma. Zlikwidowana w 1929 – przyp. MKP.
Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.
Hieronim Nieszkowski
Ur. – zm. 1922
Podobno w młodości był bardzo piękny. W 1863 r. ujęty z bronią w ręku pół roku przesiedział w więzieniu. Wyszedł na wolność tak zmieniony, że znajomi nie poznawali go.
Ożenił się z Józefą Dzierżbicką. Małżeństwo było bezdzietne. Młoda małżonka nie lubiła kwiatów – Hieronim potrafił ją tak w tym rozmiłować, że nawet po jego śmierci mieszkanie przypominało oranżerię.
Po powrocie z Rosji w 1921 r. moja matka postanowiła odwiedzić swego ciotecznego dziadka, u którego mieszkała jego siostra Paulina Maleszewska. Licząc się z tym, ze widok schorowanych starców może zrobić przykre wrażenie na ośmiolatce, dziecku, jakim wtedy byłam, zamierzała iść sama. Wuj Skawiński zaprotestował:
– Zabierz Stefulkę (tak mnie wtedy nazywano) przecież to są rodzinne relikwie.
Przyszłyśmy wieczorem. Prababcia Józefa Nieszkowska – młodsza wiele od męża przyjęła nas jakąś herbatką w oświetlonym stołowym pokoju – obok w ciemnym pokoju, do którego tylko sączyło się światło z jadalni leżało schorowane rodzeństwo. Poszłyśmy do nich. Oboje pamiętali moją matkę. Prababcia Maleszewska rozmawiała serdecznie, ale zwyczajnie, natomiast pradziadek Nieszkowski powiedział do mojej matki:
– Widzisz Zosiu, jaki się ze mnie stary niedołęga zrobił, a wszystkiemu winna ta Ojczyzna ukochana.
Przeszły mię mrówki. Po zakończeniu wizyty już na ulicy moja matka odezwała się:
– Co Ojczyzna winna, że dziadek jest stary…
Poczułam się jakaś rozczarowana.
W kilka miesięcy potem pradziadek zapadł na zdrowiu jeszcze poważniej. Wuj Skawiński, będąc na cmentarzu kalwińskim zauważył w kwaterze rodzinnej wykopany grób, zapytał cmentarnika, dla kogo.
– A to pani Nieszkowska kazała dwa tygodnie temu wykopać dla męża.
Tymczasem mąż nie tylko wówczas nie umarł, ale nawet na tyle wydobrzał, że chciał się ubrać. Okazało się, że wszystkie jego garnitury zostały sprzedane.
Pradziadek Hiruś umarł zresztą w tym samym roku. O ile nie ma drugiej kwatery rodzinnej na cmentarzu kalwińskim to leży obok swojej matki Joanny Kościesza Nieszkowskiej, siostry przyrodniej Elżbiety Kosseckiej, jej męża i ich córki Józefy Połkotyckiej (kwatera P). Niestety akta cmentarza zginęły w czasie walk powstańczych, nagrobka nie postawiono, a mnie pamięć zawodzi. W grobowcu jest 6 miejsc, płyty leżą cztery, a wiem, że tylko jedno miejsce zostało wolne, o czym w 1947 roku rozmawiałam z cmentarnikiem, który sam mi to przypomniał. Powiedziałam mu, że cała rodzina jest już katolicka.
– Nie szkodzi.
– Może państwu nie, ale nam tak. Mogę Panu tylko na pociechę powiedzieć, że będąc katolikami szczycimy się kalwińską krwią.
– Rozumiem panią, to są stare rody.
99 i ½ % przemawia za tym, ze piąte miejsce zajął Hieronim Nieszkowski. Paulina z Nieszkowskich Maleszewska przyjęła katolicyzm i spoczęła na cmentarzu bródnowskim. Józefa z Dzierżbickich Nieszkowska była katoliczką. Kto więc mógłby być pochowany, jako ten piąty?
Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.
Maria z Gorczyckich I-voto Ignacowa Skawińska II-voto Antoniowa Skrzynecka
Ur. XI.1853 – zm. 7.IV.1928
Pierwszy raz wychodziła za mąż za człowieka niekochanego – wybranego przez rodziców. Wesele odbywało się w rodzinnym majątku – trwało kilka dni. Na drugi, czy trzeci dzień po ślubie matka jej zauważyła, że młoda mężatka zwraca się do męża po imieniu i wyraziła swoje niezadowolenie, na co Maria odpowiedziała:
– Przecież ja nie opuszczę domu rodzicielskiego z żadnym obcym panem Skawińskim tylko z Ignasiem – moim mężem.
Wkrótce owdowiała zostając z małym synkiem. 26.XI.1877 r. wyszła za mąż powtórnie za Antoniego Skrzyneckiego[1] – dziennikarza i literata – tym razem z wielkiej miłości, która trwała całe życie.
Kiedy dzieci były jeszcze małe – Zofia (późniejsza Stanisławowa Ruszczykowska) miała dwa lata, Adam liczył sobie kilka miesięcy – Antoni Skrzynecki zachorował. W pewnym momencie przestał dawać znaki życia. Maria Skrzynecka wysłała służącą po doktora Chałubińskiego, a sama zaczęła nacierać szczotką ubraniową. Opowiadała potem, że robiła to bezmyślnie, traktowała to, jak objaw chorobliwy. Przed nadejściem lekarza Antoni Skrzynecki zaczął oddychać. Dziś, kiedy wiemy o dwóch stadiach śmierci: klinicznej i biologicznej, rozumiemy to, ale Maria Skrzynecka do końca życia nie wiedziała, że w ten sposób uratowała męża. Maria Skrzynecka posiadała wykształcenie tylko domowe, nie była na pensji, lecz mając wrodzoną inteligencję i zdolności, współpracując z mężem intelektualistą osiągnęła bardzo wysoki poziom. W chwili śmierci miała 74 lata – do końca życia zachowała jasny umysł. Na godzinę przed śmiercią (na zgorzelinę płuc) na zapytanie czuwającej przy niej siostrzenicy, jak nazywa się msza odprawiana w Wielki Piątek bez Najświętszego Sakramentu mocnym głosem odpowiedziała:
– Liturgia.
Jeszcze jedna ciekawostka: Między pierwszym a drugim małżeństwem upłynęło 5 lat. Na pewno przy pierwszym małżeństwie dostała kompletna wyprawę. Widziałam spis drugiej wyprawy zrobiony ręką jej ojca Józefa Gorczyckiego. Bielizna osobista, stołowa, pościelowa – wszystko liczone tuzinami, choć przecież w tak krótkim okresie poprzednia wyprawa musiała być jeszcze kompletna.
Dzieci kochała bardzo, ale potrafiła być twarda. Kiedy syn Adam uciekł ze szkół do Teatru; odnalazła go tuz przed świętami Bożego Narodzenia w Częstochowie. Rozmowa nie była przyjemna. Adam nie wrócił razem z matką – był obsadzony w sztuce, która aktualnie szła, lecz przyrzekł, że wkrótce się zwolni. Skrzyneccy wyprawili starsze dzieci (Stefana Skawińskiego i Zofię Skrzynecką) do swoich rodziców Adamostwa Skrzyneckich do Skrzynek i Błonia w Łęczyckiem. Adam Skrzynecki zgłosił się w dniu Wigilii – nie został wpuszczony do domu, choć rodzice całe święta przepłakali. Dopiero po świętach przyjęto marnotrawnego syna.
[1] Pisał pod pseudonimem Werytus.
Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek i anegdot pióra cioci Steni z Ruszczykowskich Krosnowskiej.
Ignacy Tyblewski
Ur. ? – zm. XI. 1918
Jeszcze jeden powstaniec z 1863 r. ranny leżał w szpitalu w Kaliszu. Uniknął wywiezienia na Sybir dzięki doktorowi Rymankiewiczowi, który na widok Kozaków zabierających rannych, kazał Tyblewskiemu włożyć na siebie fartuch felczerski i nieść za doktorem narzędzia. W 1914 roku Tyblewscy opuścili płonący Kalisz i wojnę przeżyli w Sumach na Ukrainie przy córce i zięciu (Zofia i Franciszek Kokczyńscy). W listopadzie 1918 roku Tyblewski zmarł. Trumnę jego okryto sztandarem. W kościele odbywało się nabożeństwo dziękczynne za zmartwychwstanie Polski. Kaznodzieja wskazał na trumnę Ignacego Tyblewskiego mówiąc, że leży w niej jeden z tych, którzy swym bohaterstwem i poświęceniem przyczynili się do odzyskania niepodległości.
Ignacy Tyblewski ożenił się w 1886 r. z Jadwigą Gorczycką. Na tydzień przed ślubem prosił narzeczoną, żeby pozwoliła się pocałować – odmówiła. Po jakimś czasie już jako żonie powiedział, że gdyby się wtedy zgodziła się pocałować, to byłby się z nią nie ożenił.
Jadwiga Tyblewska, będąc już staruszką, mówiła do mnie, wówczas już dorosłej panny, że nigdy nie widziała swego męża nagiego i mówiła to z uznaniem, jako o dowodzie szacunku.
Ignacy Tyblewski (jr.)
Ur. ? – zm. 3-IX-1946
Najstarszy syn Jadwigi i Ignacego Tyblewskich – również Ignacy. – zostawił w 1920 roku młodą żonę (Eugenię z Gorczyckich) i kilkumiesięcznego syna Eugeniusza i poszedł na front, jako ochotnik. Wrócił odznaczony Krzyżem Walecznych.
Jako czteroletnie dziecko w lecie w majątku Kokczyńskich gniewał się, gdy starsi kuzynowie nazywali go Tyblewski. Widocznie uważał, że to znaczy „ty brzydki” czy coś w tym rodzaju. Krzyczał, rzucał się z piąstkami na prześladowców. Kiedyś przyjechała jakaś dostojna ciotka:
– A to jest Ignaś Tyblewski.
Dziecko bardzo grzecznie, żałośnie zaprotestowało:
– Nie. „Ty – beśki”!
Józef Gorczycki (jr.)
Ur.? – zm. 1940
Najmłodszy syn Konstancji z Nieszkowskich i Józefa Gorczyckiego w 1920 r. miał przeszło 50 lat. Jako ochotnik poszedł na front.
A teraz przy wspomnieniach o nim opowiem o zwyczajach przyjętych w jego rodzeństwie. Do dorosłości doszło ich dziewięcioro. Do końca życia obserwowali formę wyniesioną z domu rodzicielskiego – otóż wszyscy bracia bez względu na wiek zwracali się do sióstr przez trzecią osobę (czy Marylka… niech Stasia…) tak samo mówili młodsi bracia do starszych, natomiast starsi bracia do młodszych, siostry do wszystkich braci mówiły po imieniu.
Józef Gorczycki był tylko sześć lat starszy od swego siostrzeńca Stefana Skawińskiego, który do końca życia tytułował go wujem. I przez trzecią osobę, nawet kiedy obaj przekroczyli 70-tkę.
Kiedyś, kiedy mieli powyżej lat dwudziestu, Stefan Skawiński odwiedził Józefa Gorczyckiego w jego majątku Szeligi. Ktoś usłyszał, jak stangret, który ich obu wiózł ze stacji opowiadał w czeladnej:
– Do naszego Jasia przyjechał jakiś pan. Jeden drugiemu mówił „wuju”, ale nie wiem, który któremu.