Archiwa tagu: Józef Gorczycki

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 10

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Dzieci nie powinny sądzić rodziców co do ich wychowania, bo nie raz jednakowo są chowane, a tak bardzo odmienne. Każda matka chciałaby najlepiej wychować swoje dzieci. Moja matka miała bardzo wiele zalet, ale zapatrywała się w ten sposób, jak większość niestety kobiet z tej epoki, że moralność nie obowiązuje na równi mężczyzn i kobiet. Mnie się to zawsze zdawało, że to pobłażanie synom zrobiło, że dwóch skończyło obłędem. Dziś nie wiem, jak sądzić, czasem myślę, ze ja nie miałam prawa jej winić, dał mi tym Pan Bóg dowód, że ja nie umiałam jednego z synów wychować w moralności, to tylko, że pomimo win jego, wynikających z temperamentu, nie słyszałam nigdy z ust jego cynizmu, chociażby nawet dwuznacznego słowa.

Jozef Gorczycki Syn Jozefa Faustyna i Konstancji z Kosciesza Nieszkowskiej

Jozef Gorczycki – syn Jozefa Faustyna i Konstancji Nieszkowskiej

Najmłodszy brat mój Józef żyje i ma 53 lata. Gdzie jest obecnie nie wiem, bo, pomimo lat przeszło pięćdziesięciu, poszedł na wojnę, jako ochotnik. Słyszałam od zięcia, że się bardzo za sobą kręcił, wystarał się o listy protekcyjne, aby go jako zołnierza z karabinem wysłali na front, gdyż nie bardzo mieli ochotę, ze jest już stary. Ale on silny fizycznie i silny duchem, ten mój brat ukochany. Od 4 lat jego życia widziałam go raz tylko płaczącego i gnącego się pod ciężarem nieszczęścia, jak miał lat 11 czy 12, bo dobrze pamiętam, jak przyjechał z warszawy z gimnazjum, a Ojciec nasz leżał na katafalku. Nigdy bez łez wspomnieć o tym nie mogę i nigdy nie zapomnę, jaki mnie ból ogarnął na jego sieroctwo. On był najmłodszym z nas, tak bardzo przez Ojca kochanym i takim małym jeszcze. Cały czas, będąc w szkołach, czyli w gimnazjum w warszawie, był u ciotecznej siostry Połkotyckiej. Chciała Połkotycka Józia adoptować, ale o wychowaniu dziecka pojęcia nie miała. Mało inteligentna, trafiła na charakter uczuciowy, ale dumny, nie nadający się do schlebiania jej próżności. Zraziła go do siebie jeszcze w jego dziecinnych latach, niedługo po śmierci naszego ojca wydała bal, a widząc Józia małego w jego pokoju, spytała: „Czemu nie tańczysz i nie idziesz do salonu?”, „Bo mnie ojciec umarł” usłyszała odpowiedź tego dziecka, które już wtedy zrozumiało, że to nie są ludzie, oboje Połkotyccy, którzyby mu Ojca i matkę zastąpić mogli. Zamknął się w sobie i nie pragnął zmiany nazwiska. Nie okazywał uczuć, których nie miał. Wzięli dziewczynkę i tę adoptowali.

Jozef Gorczycki Syn Jozefa Faustyna i Konstancji z Kosciesza Nieszkowskiej2

Józef Gorczycki Syn Józefa Faustyna i KonstancjiNieszkowskiej

Józik ożenił się z Adą Fidlerówną i dzieci nie ma, za to dla moich jest z takim sercem, że nieraz mnie to rozrzewniało. Kocha tez bardzo Stefana, syna Marylci Skrzyneckiej z pierwszego małżeństwa. Dla mnie dużo w życiu zrobił, nieraz nad możność swoją. Wziął mi raz troje dzieci na kilka miesięcy. Raz uratował mi Ignasia od suchot, bo chodził do niego do szpitala kilka wiorst podczas Ignasia choroby zapalenia opłucnej i zobaczywszy niebezpieczeństwo, napisał do mnie. Wywiózł go ze mną ze szpitala. W Piotrkowie, nigdy nie zapomnę, jak przybiegł do Stasi Ruszczykowskiej do hotelu z gorącym mlekiem, poplamił palto, ale syn siostry miał mleko gorące i nie fałszowane. On potrafił w wilie Bożego narodzenia iść do chorego Ignasia pieszo od kolei, bo to dziecko siostry. Zosie i Wandzię poprosił do siebie na wakacje, jak tylko usłyszał, ze potrzebuje świeżego powietrza Zochna. A dla mnie? Dla mnie oddał ostatni grosz, jak usłyszał, że nie mogę jechać zobaczyć się z siostrą Salunią. Było mi tak boleśnie, że nie mogę zjechać się z rodziną. Mąż mój nie żałował mi nigdy, ale nie lubił bardzo, jak mnie w domu nie było, sam nie mógł kochać bardzo rodzeństwa swego, więc nie odczuwał mojej tęsknoty za rodzeństwem, przy tym nie mieliśmy na przyjemności takie, dlatego pamiętam tę chwilę, jak stałam w oknie i straszna tęsknota ogarnęła mnie za rodzeństwem, które razem zabrane sobie wyobrażałam, wtedym usłyszałam dzwonek w przedpokoju i wszedł służący z telegrafu, żebym zaraz jechała, bo depeszą drugą wysyła mi Józik pieniądze na drogę. Tej radości, jaka mi zrobił, nigdy nie zapomnę. Nie tymi pieniędzmi, że mogłam jechać, ucieszyłam się, ale, że mam takiego brata kochającego. Byłam dumna wobec własnego męża. Nieraz bardzo mi tęskno za nim, bo jak go widzę, to mało z nim mówię, jestem zawsze wzruszona dziwnie. Hamuję się, żeby płaczem nie wybuchnąć, może dlatego, że mało go widuję i nie widzę szczęśliwym, jakbym pragnęła. Mam zawsze wrażenie, że on z rodzeństwa najmniej miał jasnych chwil w życiu.
Jak usłyszałam, że poszedł na wojnę, ucieszyłam się, bo mam przekonanie, że mu to da chwilowe szczęście. Myśl moja jest z nim ciągle, ale on nie wie o tym, tak jak nie wie, że całe życie moje tęsknię za nim[1].


[1]              Józef Gorczycki, kiedy poszedł na wojnę w 1920 r., miał lat 53. Nie chciano go przyjąć do wojska nawet na ochotnika. Ostatecznie go przyjęto. Nazywano go najstarszym sierżantem Wojska Polskiego – przyp. E.T..   

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 7

I znów czas na dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Starszych braci nie pamiętam wcale w domu w dziecinnych moich latach, była taka różnica wieku, że oni wyszli już z domu. Biedna moja matka zawsze była chora i przez to nie zajmowała się mną, tylko najstarsza moja siostra Stanisława, moja chrzestna matka, a następnie druga siostra Maria, ta pieściła mnie, brała do łóżka swego i z dziecinnych lat te tylko pieszczoty pamiętam, bo starsza siostra kochała mnie nie mniej, jak własne dzieci, ale miała inne usposobienie, przy tym być może, że również mnie pieściła, ale byłam tak mała, jak wychodziła za mąż, że nie pamiętam, wiem, że zaraz po ślubie zabrała mnie z sobą, bo się zapłakiwałam, jak mi mówili, że odejdzie. W ogóle od sióstr wszystkich trzech i od braci całe moje życie doznawałam tyle serca, tak tkliwego, że nie mam słów na wypowiedzenie. Jak myślę o siostrach, nie umiem powiedzieć, która jest mi droższa. Z braci dwaj młodsi: Konstanty i Józef. Z nimi się razem chowałam, za nimi całe życie tęsknię, a starszych mogłabym policzyć ile razy w życiu widziałam.
Najstarszy brat mój Franciszek, ożeniony z Kazimierą Brzezińską, nie miał dzieci, ożenił się bogato. Ojciec nasz też dał mu trochę pieniędzy, przy tym odstąpił mu swoja wieś Lgotkę w niskim szacunku. Franio miał dobre serce, ale był trochę próżny. Majątek swój zapisał żonie, prosząc, aby nieduży legat po jej śmierci dostał się bratu mojemu Teodorowi, a drugi mnie i o tych legatach Kazimiera bratowa moja nie zapomniała. Żyła krótko po śmierci męża. Pochowani oboje na cmentarzu w Częstochowie, niedaleko kaplicy, zdaje mi się po prawej stronie. Coś mi się przypomina, że na pomniku jest Matka Boska i że mi pisała bratowa, że tak sobie umyśliła, bo Franio zawsze modlił się do Matki Boskiej. Na pogrzebie Frania byłam, umarł w Częstochowie, gdzie ze wsi na operacje przyjechał. Wieś po Ojcu naszym, to jest Lgotkę, sprzedał bratu swojej żony i później przeniósł się do Tomaszowic. Gospodarował niepraktycznie, bo mając równocześnie dwie wsie, jedną musiał sprzedać, choć nie miał dzieci i nadmiernych wydatków. Dla mnie był zawsze bardzo serdeczny. Cechą jego charakteru było, że nigdy nie miał do nikogo długo urazy, wybaczał z serca i dlatego słowa, jakie Chrystus Pan nauczył: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, nie były dla niego wyrokiem potępiającym.
Drugiego brata Bronisława znałam bardzo mało. Z dziecinnych lat przypomina się, że raz było całe towarzystwo w ogrodzie i on w mundurku uniwersyteckim siedział na trawie i dawał mi jakieś karmelki, mogłam mieć wtedy najwyżej trzeci rok. Uniwersytety nie skończył, nie przeszedł na wyższy kurs i bojąc się Ojca, który był bardzo surowy dla chłopców, wyjechał do Francji do Lyonu do wuja Nieszkowskiego, a raczej naszego dziadka i tam dłuższy czas przebywał. Broniś był bardzo zdolny, ale za wcześnie zaczął się bawić, bywać z wizytami, zamiast się uczyć. Komiczne miał zdarzenie w Warszawie. Jako student był przyjmowany w jednym domu bardzo przyzwoitym, gdzie poznał przystojną panienkę, dostarczał jej książek do czytania i w domu opowiadał o niej swojemu koledze Janowi Kamockiemu, synowi obywatela, sąsiadowi naszych rodziców. Obaj młodzi, zapalone głowy, uradzili, że Jan Kamocki przebierze się i jako służący odniesie pannie książki, a przy tej sposobności pocałuje pannę w rączkę. Wyszła najpierw do niego służąca, powiedział, że musi oddać samej panience, a kiedy oddał i pocałował w rączkę, pobiegł uszczęśliwiony do domu. Za nim w kilka minut wpadła służąca od tych państwa do mego brata, że jego służący ukradł samowar dymiący z korytarza. Pokazało się, że jakiś złodziej ukradł rzeczywiście, a służąca posądziła przebranego studenta, myśląc, że to służący. Rzecz cała wyjaśniła się wtedy, figiel się nie udał, a samowar, skradziony przez rzeczywistego złodzieja, przepadł bez wieści. Po wyjeździe do Francji brat mój nie stawił się do wojska, więc wrócić do kraju nie mógł, raz tylko na parę dni przyjechał sekretnie przed ślubem swoim do rodziców i potem w lat kilka wrócił do nas do domu chory na umyśle. Z nim razem przyjechała zona i dwoje dzieci. Ożeniony był z Kazimierą Ostroróg-Sadowską. Jedno z dzieci umarło u nas w Żdżenicach. Była to niezwykłej urody dziewczynka, miała wtedy piąty czy szósty rok. Śmierć jej zrobiła na mnie duże wrażenie, byłam jeszcze w gimnazjum i po raz pierwszy zastanowiłam się nad tym, że grzech pociąga karę i że powinniśmy się zawsze zgadzać z wolą Boską. Bratowa moja Kazimiera pierwsze dziecko straciła małe nagle. Zmarło przy piersi tak, że matka, patrząc na wesołe i zdrowe dziecko, myślała, że zasnęło, gdy tymczasem umarło na serce. Po śmierci tego dziecka strasznie wiarę w Pana Boga straciła i bluźniła, że tak nielitościwie nagle jej zabrał ukochaną córkę. W lat parę zachorowała druga córeczka, ta właśnie, co u nas chorowała i umarła. Chorowała na suchoty cały miesiąc, w końcu zrobił się wrzód na mózgu w głowie. Strasznie cierpiała, w tych cudnych oczach była taka boleść, że patrząc na nią trudno się było od łez wstrzymać, doktor nie robił żadnych nadziei. Matka jej wybiegła zrozpaczona na ganek, gdzie z Ojcem stałam, a Ojciec pocieszał ją, wtedy odpowiedziała: „Ona umrze, ale się jeszcze męczyć będzie, abym patrzała na jej cierpienia, żebym miała karę za moje bluźnierstwa, kiedy tamta momentalnie bez choroby zmarła.” I rzeczywiście męczyła się jeszcze przeszło całą dobę i co szczególne było, że dopóki tylko nie zaniemówiła, to do ostatniej chwili odpychała matkę od łoża, garnęła się tylko do siostry mojej starszej Saluni. Prócz tej dziewczynki była jeszcze jedna Wandzia, ta się wychowała. Zabrała ją matka od nas, następnie wykształciła w Galicji i wydała za mąż za Urzędnika Kaczorowskiego. Mieszkają w Krakowie i mają jedną córkę bardzo słabego zdrowia. Brat mój Bronisław był coraz więcej nieprzytomny. W kilka lat po śmierci naszego Ojca wziął go do siebie Franio do Tomaszowic i tam umarł na zapalenie płuc, a zona niedługo po nim w Galicji. Choroba umysłowa Bronisia postępowała powoli. Tak, że ojciec łudził się, że on nie jest chory umysłowo, a tylko leniwy i dlatego nie bierze się do pracy. Po śmierci ojca było mu coraz gorzej ze zdrowiem, biedna Matka kochała go bardzo i nie mogła pogodzić się z myślą, że umysł idiocieje, posyłała go po sprawunki, które zawsze źle załatwiał, nie miała siły kazać mu zostać w domu, jak chciał koniecznie jechać do miasta. Raz pojechał z kobietą, która miała interes do Turku i Matka nasza dała jej konie.  W drodze, jak zobaczył, że kobieta nie ma futra, zdjął swoje i okrył ja mimo protestu z jej strony. Przyjechał w samym tużurku podczas mrozu w zimie. Podobno zawsze był względem ludzi z sercem.

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 6

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek i anegdot pióra cioci Steni z Ruszczykowskich Krosnowskiej.

2014-02-08 19.32.31

20140228_141513 20140228_141533 20140228_141537 20140228_141543 20140228_141548 20140228_141556

Ignacy Tyblewski
Ur. ? – zm. XI. 1918
Jeszcze jeden powstaniec z 1863 r. ranny leżał w szpitalu w Kaliszu. Uniknął wywiezienia na Sybir dzięki doktorowi Rymankiewiczowi, który na widok Kozaków zabierających rannych, kazał Tyblewskiemu włożyć na siebie fartuch felczerski i nieść za doktorem narzędzia. W 1914 roku Tyblewscy opuścili płonący Kalisz i wojnę przeżyli w Sumach na Ukrainie przy córce i zięciu (Zofia i Franciszek Kokczyńscy). W listopadzie 1918 roku Tyblewski zmarł. Trumnę jego okryto sztandarem. W kościele odbywało się nabożeństwo dziękczynne za zmartwychwstanie Polski. Kaznodzieja wskazał na trumnę Ignacego Tyblewskiego mówiąc, że leży w niej jeden z tych, którzy swym bohaterstwem i poświęceniem przyczynili się do odzyskania niepodległości.
Ignacy Tyblewski ożenił się w 1886 r. z Jadwigą Gorczycką. Na tydzień przed ślubem prosił narzeczoną, żeby pozwoliła się pocałować – odmówiła. Po jakimś czasie już jako żonie powiedział, że gdyby się wtedy zgodziła się pocałować, to byłby się z nią nie ożenił.
Jadwiga Tyblewska, będąc już staruszką, mówiła do mnie, wówczas już dorosłej panny, że nigdy nie widziała swego męża nagiego i mówiła to z uznaniem, jako o dowodzie szacunku.

Ignacy Tyblewski (jr.)
Ur. ? – zm. 3-IX-1946
Najstarszy syn Jadwigi i Ignacego Tyblewskich – również Ignacy. – zostawił w 1920 roku młodą żonę (Eugenię z Gorczyckich) i kilkumiesięcznego syna Eugeniusza i poszedł na front, jako ochotnik. Wrócił odznaczony Krzyżem Walecznych.
Jako czteroletnie dziecko w lecie w majątku Kokczyńskich gniewał się, gdy starsi kuzynowie nazywali go Tyblewski. Widocznie uważał, że to znaczy „ty brzydki” czy coś w tym rodzaju. Krzyczał, rzucał się z piąstkami na prześladowców. Kiedyś przyjechała jakaś dostojna ciotka:
– A to jest Ignaś Tyblewski.
Dziecko bardzo grzecznie, żałośnie zaprotestowało:
– Nie. „Ty – beśki”!

Józef Gorczycki (jr.)
Ur.? – zm. 1940
Najmłodszy syn Konstancji z Nieszkowskich i Józefa Gorczyckiego w 1920 r. miał przeszło 50 lat. Jako ochotnik poszedł na front.
A teraz przy wspomnieniach o nim opowiem o zwyczajach przyjętych w jego rodzeństwie. Do dorosłości doszło ich dziewięcioro. Do końca życia obserwowali formę wyniesioną z domu rodzicielskiego – otóż wszyscy bracia bez względu na wiek zwracali się do sióstr przez trzecią osobę (czy Marylka… niech Stasia…) tak samo mówili młodsi bracia do starszych, natomiast starsi bracia do młodszych, siostry do wszystkich braci mówiły po imieniu.
Józef Gorczycki był tylko sześć lat starszy od swego siostrzeńca Stefana Skawińskiego, który do końca życia tytułował go wujem. I przez trzecią osobę, nawet kiedy obaj przekroczyli 70-tkę.
Kiedyś, kiedy mieli powyżej lat dwudziestu, Stefan Skawiński odwiedził Józefa Gorczyckiego w jego majątku Szeligi. Ktoś usłyszał, jak stangret, który ich obu wiózł ze stacji opowiadał w czeladnej:
– Do naszego Jasia przyjechał jakiś pan. Jeden drugiemu mówił „wuju”, ale nie wiem, który któremu. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 5

Czas na kolejną część pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Pamiętnik pisany w latach 20-tych został przepisany w latach 70-tych na maszynie przez Eugeniusza Tyblewskiego, a następnie Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczycka h. Jastrzębiec

Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało:

Franciszek ożeniony z Kazimierą Brzezińską,
Bronisław ożeniony z Kazimierą Ostroróg-Sadowską,
Stanisława za dr Bronisławem Ruszczykowskim,
Teodor Ożeniony z Dorotą Rychterówną,
Maria z Ignacym Skawińskim, a następnie za Antonim Skrzyneckim,
Salomea – zakonnica (Maria Salomea),
Cyprian ożeniony z Cecylią Zaleską,[1]
Konstanty umarł Kawalerem,
Dziewiątym dzieckiem byłam ja,
Józef ożeniony z Adaminą Fidlerówną.

Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.

Dzieci starsze wychowywały się pod dozorem rezydentki, starej panny, Marii Szypowskiej, młodsze pod opieką starszych sióstr i domowników. Umiała matka moja przywiązać do siebie służbę, miała kilkanaście lat poczciwą bardzo gospodynię i zacności pannę służącą Paulinę Berłowską, był to anioł na ziemi. Przebyła u Matki mojej blisko 40 lat, a u mnie 26 lat. W czasie bombardowania Kalisza w 1914r., 8 sierpnia zostawiłam ją w szpitalu w Kaliszu, nie mogła z nami pieszo staruszka uciekać, a uciekać musieliśmy, bo Niemcy wyciągali z domów mężczyzn, aby co dziesiątego rozstrzelać. Kalisz już wtedy był tak pusty, że tylko 700 mężczyzn wzięli i gnali ich tak, że ks. Gwardian Wiktor Sakowicz nogę złamał, a z mężem byłoby tak samo, bo już miał ok. 70 lat. Zapędzili Niemcy naszych Polaków w ten sposób na pole i po całodziennym znęcaniu się puścili mówiąc, że przyszło od cesarza ułaskawienie. My jednak byliśmy daleko już, pojechaliśmy do Rosji, a moja biedna Paulinka zmarła w przytułku dla starców, gdzie ją przenieśli ze szpitala (po dwóch latach bytności w szpitalu), umarła 10 kwietnia 1917 r. pochował ją ksiądz Aleksander Kokczyński na Tyńcu. Zostawiając ją pod opieką znajomych doktorów w szpitalu, myślałam, że zostawiam ją na jakieś 3 lub 4 miesiące, wszyscy naówczas myśleli, że wojna dłużej nie potrwa, gdy tymczasem zostawiłam ją na zawsze. Blisko trzy lata była na opiece obcych, w tęsknocie za nami umarła samotna dla przykładu dla mnie, żeby nigdy naprzód stanowczo nie twierdzić, bo niczego na świecie w naszej przyszłości pewni nie jesteśmy. Biedna staruszka mówiła nieraz, że boi się, iż tu do śmierci u mnie nie będzie, przeczuwała widać. Wtedy powtarzałam jej: „choćbym wdową została, to jeszcze z nią się utrzymam z emerytury po mężu i do śmierci będziemy razem”. Stało się inaczej, „człowiek proponuje, Pan Bóg dysponuje”. Wspomnienie rozłączenia się z Pauliną Berkowską to jedno z najboleśniejszych wspomnień. W moim życiu przeżyłam tyle chwil strasznych, że serce powinno zamartwieć, a jednak, kiedy przed paru dniami w Kaliszu (14 maja 1920 r.) zaszłam do szpitala i zobaczyłam to miejsce, gdzie tę anielską istotę widziałam po raz ostatni, nie mogłam się wstrzymać od płaczu, wyszłam czym prędzej, bo zdawało mi się, że mi serce z bólu pęknie.

Nas dzieci Paulinka, a jak moje dzieci jej mówiły „Ciocia Punia”, nauczyła pacierza po katolicku, była dobrym duchem domu mojej Matki i mojego. Była inteligentna i dobra. W końcu wszyscy traktowali ją jak najbliższą krewną. Jak ja się urodziłam, to już kilkanaście lat była u moich rodziców. To była bez wad istota, za mąż nie wyszła, miała narzeczonego z naszej sfery, który zginął w powstaniu[2], potem nie wyszła za mąż, bo wychowywana była w domu posła Kaczkowskiego, potem obracała się u nas między inteligencją, więc do niższej sfery nie umiała się już zastosować. Z jej opowiadań wiem, że była córką ogrodnika, który służył u Kaczkowskich, a jak umarł to sierotę wzięli do dworu i bawiła się z dziećmi pańskimi. Zdaje mi się, że później była w domu Dobrzelewskich. Paulina Berłowska trzymała do chrztu mego brata Konstantego, gdyż Ojciec mój nie miał cienia dumy i nie lubił szukać dzieciom chrzestnych rodziców z jakąś myślą na przyszłość. Mnie np. trzymał starszy brat z najstarszą siostrą. Dom naszych rodziców był jednym z tych domów coraz rzadziej dziś spotykanych, gdzie każden był przyjmowany czy krewny, czy obcy ze staropolską gościnnością i sercem prawdziwym. 


[1] Żona Cypriana Gorczyckiego miała na imię Jadwiga Celestyna. Nazywano ją Cesia. (przyp. S.K.)

[2] Chodzi o powstanie styczniowe (przyp. M.K.P.)

 

Udostępnij na: