Archiwa tagu: Teodor Gorczycki

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 13

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka.

2014-02-08 19.32.31

20140228_142212 20140228_142220 20140228_142224

Ród Gorczyckich

Hipotezy w oparciu o dane heraldyczne. Autor: Eugeniusz Tyblewski

  • Jan 1558-1617
    W 1590 r. otrzymał szlachectwo od Zygmunta III
    W 1596 został burgrabią sandomierskim.
  • Jakub 1579-1652
    w 1617 dziedzic Mnichowic
  • Samuel 1610-1683
    1632 ożeniony z Heleną Grotówną (dok)
    1642
  • Marcin 1649-1742
    1698 pojął za żonę Małgorzatę Plecińską (dokument)
  • Franciszek 1706-1788
    W 1771 osiedlony w Sieradzkim (dok)
  • Piotr Celestyn 1758-1852
    W 1788 jest burgrabią grodzkim sieradzkim
    w 1838 wylegitymowany w Królestwie
  • Antoni 1790-1824
  • Józef 1821-1880
  • Teodor 1850-1934
  • Eugenia 1892-1975

Przy imionach Gorczyckich podałem ich hipotetyczne daty urodzenia i śmierci, kierując się następującymi danymi:

  1. Licząc od lat najpóźniejszych daty życia Eugenii, Teodora, Józefa są dokładnie znane.
  2. Daty Antoniego są też prawie pewne, ponieważ babka Jadwiga w swoim pamiętniku pisze, że kiedy Antoni umarł, to Józef – jego syn – miał zaledwie 3 lata i nie znał swego Ojca. (Nie pamiętał) pamiętał go jak przez mgłę jedynie starszy syn Cyprian, który miał wówczas 7 lat. Babka pisze również, że Antoni żył 36 lat. Wobec tego, wychodząc od roku urodzenia Józefa, łatwo obliczyć lata Antoniego.
  3. Znalazłem gdzieś w moich notatkach datę śmierci Piotra Celestyna, jako rok 1852, ale przy dacie był znak zapytania. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Prawdopodobnie dlatego, że data ta jest jakaś hipotetyczna i wyliczona z czegoś innego. 
Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 8

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Trzeciego mego brata Teodora przypominam sobie podczas naszego pobytu w Częstochowie. Ojciec nasz kupił tam kamienicę i mieszkaliśmy w Częstochowie dwa lata. Teodor brat mój był już dorosły, ładny, sympatyczny chłopiec, bywał u tak zwanej śmietanki towarzyskiej w mieście. Miałam wtedy najwyżej lat osiem, po raz pierwszy byłam w mieście, nie mogło mi się to pomieścić w głowie, że to nie wypada, abym wybiegała na ulicę, w dodatku bez kapelusza i przyglądała się wystawom w sklepach, a Teoś oburzał się na mnie o to. Pilnował, abym była odprowadzana na lekcję przez służącą. Ta służąca to było moje utrapienie. O ile możności starałam się wybiec sama, rozumie się, ze wtedy zawsze o kapeluszu zapominałam, dostawałam burę od nauczycielki, a w domu, jeśli spotkał mnie Teoś – drugą, przy tym stawiał mnie do kąta, lub klęczeć kazał. Wtedy też słyszałam po raz pierwszy o Ameryce i wyobrażałam sobie, że to tak musi być daleko, iż niemożebnym stamtąd powrócić a słyszałam, jak Teoś mówił, że ucieknie do Ameryki, jeśli ojciec będzie wymagał, aby się żenił z panią Sokólską, naszą znajomą. Ojciec, widząc jego niechęć, nie nalegał na to. Owa panna wyszła bardzo nieszczęśliwie za mąż za Szembeka, nie kochał jej wcale i postępował wcale nie po hrabiowsku. Raz u wód zostawił ja bez pieniędzy, tak, że obcy ludzie dali jej na drogę. Teoś był narzeczony z panną Kamilą Kamocką, bardzo sympatyczną osobą, nie ożenił się jednak, co go zraziło sama dobrze nie wiem, musiał nie kochać prawdziwie. Od tych dziecinnych lat dwóch, kiedy byłam z Teodorem razem, potem lata go nie widziałam. Był stale w Rosji, raz tylko przyjechał do nas po śmierci Ojca. Miłe mi bardzo zrobił wrażenie, byłam dumna, ze mam takiego sympatycznego brata i serdecznego. Przyjechał do mnie do Kalisza gdzie byłam ostatni rok w gimnazjum. Później zobaczyłam go w lat kilkanaście u najmłodszego brata w Szeligach,. Przyjechał z żoną Dorotą (Rychter z domu) i dwoma córeczkami Marylką i Gienią, najmłodsza Lora została w domu na Kaukazie pod opieką niani i siostry żony. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, jak zobaczyłam Teosia; z ślicznego młodego człowieka zrobił się starzec nieledwie. Taki mnie smutek ogarnął na myśl tę, co musiał przejść w życiu ten człowiek, że się tak strasznie zmienił. Nie rozkosz i szczęście wyryły mu bruzdy na czole i głowę siwizną okryły. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że to nie on jest. Dopatrywałam się, aby móc sobie wyobrazić jeszcze dawnego.  Jedynie uśmiech chwilami go przypominał. Synów miał dwóch, ale mu obaj umarli, zostały trzy córki: Maria za Henrykiem Podlewskim, Eugenia za moim najstarszym synem i Lora za Paderewskim. Obecnie, kiedy to piszę, nie wiem gdzie się mój dobry brat tuła, gdyż Brześć litewski zajęty był parę tygodni temu przez bolszewików, a w Brześciu Teoś był naczelnikiem telegrafu. Dokąd go ewakuowali, nie słyszałam, może już wrócił do Brześcia, jeśli nie z zoną, to sam po zajęciu przez nasze wojska. Listu jednak jeszcze od nich ani o nich nie miałam.
Straszna ta wojna obecna. Już siódmy rok idzie od tego czasu, kiedy Niemcy weszli na terytorium Polski i kiedy najpierw zaczęła się rozlewać krew naszych rodaków. Teraz przechodzimy najcięższe chwile, bo niedawno bolszewicy podchodzili pod Warszawę. Tam odparci zbierają swe siły i już idzie Budiennyj na Zamość, podobno siłą przewyższająca o wiele naszą armię. Byłam dziś na mszy świętej na intencje mego syna i zięciów, aby się Bóg opiekować nimi raczył. Mój Ignaś na południowym froncie, Franuś na północnym, brat Józio nie wiem gdzie. Wszyscy moi najdrożsi już w wojsku. Antoś mąż Wandzi mojej w tym tygodniu wstępuje. Czy tez ta nasza droga nam Ojczyzna wyjdzie zwycięsko z tej wojny? Czy Bóg policzy lata niewoli i da odetchnąć w wolnym nam kraju?[1]
Dziwne to się może wydawać, że w chwili tak niebezpiecznej dla kraju, dla mego Ignasia i zięciów, w chwili, kiedy nie mam jeszcze żadnych wiadomości o moim Leonku, młodszym synu, mogę pisać wspomnienia te. Tak, ale ja właśnie dlatego piszę teraz, bo myśli odrywam od tego, co boli i nerwy od zupełnego rozstroju ratuje. Czasem nadmiar przezywa się wrażeń. Niedawno byłam w Kaliszu. Wszystko przypominało mi męża na każdym kroku, tego ukochanego i niezapomnianego nigdy w mym sercu człowieka. W parku spotykałam ciągle jego kolegów, w gmachu (obecnie starostwa) jak byłam i widziałam te pokoje i schody, po których 40 lat chodził, zdawało mi się, że mi serce pęknie. Modląc się u św. Józefa na Mszy za Leonka, podniosłam oczy i przez chwilę wydawało mi się, że go widzę, tego mojego syna biednego, zdala od swoich i kraju. Idąc przez ulice spalonego Kalisza, w ruinach domów, gdzie dawniej z mężem bywałam, nawet szczątek ścian w znajomych mi pokojach upatrywałam. Tak mi boleśnie było, że jego już nie ma na świecie, że to już przeszłość niepowrotna.  Jak uprzątali gdzie gruzy, aby postawić nową kamienicę, miałam wrażenie, że zabierają jakąś moją osobistą własność, a ja nie mogę nawet protestować. Stałam i patrzałam nieraz długo na te znane mi miejsca. Nurzałam się w swoim cierpieniu, wszędzie czułam samotność, brak tego serca zawsze mi oddanego. Jak spotkałam polskie wojsko, serce mi się ścisnęło, że On już nie dożył tego, tej radości, aby zobaczyć naszą własną armię.
Podczas tej bytności mojej w Kaliszu Rosjanie podchodzili Warszawę, wiele osób prywatnych uciekało do Kalisza. Widać było ciągle rzeczy wiezione z kolei. Znać było w mieście ogólne przygnębienie, ciągle ktoś szedł z gazetą w ręku, słychać było tylko żargon żydowskich trochę ktoś z przejeżdżających udzielał niepokojących wieści. Sytuacja w Kraju tak mnie martwiła, że chwilami wstrzymywałam się, aby w głos, jak dziecko się nie rozpłakać. Nie słyszałam jak do mnie mówili, byłam po prostu nieprzytomna, uważałam, że dłużej w Kaliszu być nie mogę, bo czeka mnie obłęd. Było to 11 sierpnia 1920 r. Wróciłam do Siąszyc[2], do tej ciszy leśnej (mieszkalny dom pod samym lasem) i tu wkrótce doszły mnie lepsze wieści. Dziś mamy 8 września. Od Warszawy bolszewicy odpędzeni. Pod Zamościem konna armia Budionnego rozbita.


[1] O sprawach publicznych tu nie piszę, ponieważ są powszechnie znane, tu podaje jedynie, że przejścia wojenne mojego Ojca Ignacego Tyblewskiego opisałem, jak mogłem, we wspomnieniach o nim. Ojciec otrzymał za pobyt na froncie Krzyż walecznych – przyp. Eugeniusza Tyblewskiego.

[2] Siąszyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie konińskim, w gminie Rychwał. – przyp. MKP

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 7

I znów czas na dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Starszych braci nie pamiętam wcale w domu w dziecinnych moich latach, była taka różnica wieku, że oni wyszli już z domu. Biedna moja matka zawsze była chora i przez to nie zajmowała się mną, tylko najstarsza moja siostra Stanisława, moja chrzestna matka, a następnie druga siostra Maria, ta pieściła mnie, brała do łóżka swego i z dziecinnych lat te tylko pieszczoty pamiętam, bo starsza siostra kochała mnie nie mniej, jak własne dzieci, ale miała inne usposobienie, przy tym być może, że również mnie pieściła, ale byłam tak mała, jak wychodziła za mąż, że nie pamiętam, wiem, że zaraz po ślubie zabrała mnie z sobą, bo się zapłakiwałam, jak mi mówili, że odejdzie. W ogóle od sióstr wszystkich trzech i od braci całe moje życie doznawałam tyle serca, tak tkliwego, że nie mam słów na wypowiedzenie. Jak myślę o siostrach, nie umiem powiedzieć, która jest mi droższa. Z braci dwaj młodsi: Konstanty i Józef. Z nimi się razem chowałam, za nimi całe życie tęsknię, a starszych mogłabym policzyć ile razy w życiu widziałam.
Najstarszy brat mój Franciszek, ożeniony z Kazimierą Brzezińską, nie miał dzieci, ożenił się bogato. Ojciec nasz też dał mu trochę pieniędzy, przy tym odstąpił mu swoja wieś Lgotkę w niskim szacunku. Franio miał dobre serce, ale był trochę próżny. Majątek swój zapisał żonie, prosząc, aby nieduży legat po jej śmierci dostał się bratu mojemu Teodorowi, a drugi mnie i o tych legatach Kazimiera bratowa moja nie zapomniała. Żyła krótko po śmierci męża. Pochowani oboje na cmentarzu w Częstochowie, niedaleko kaplicy, zdaje mi się po prawej stronie. Coś mi się przypomina, że na pomniku jest Matka Boska i że mi pisała bratowa, że tak sobie umyśliła, bo Franio zawsze modlił się do Matki Boskiej. Na pogrzebie Frania byłam, umarł w Częstochowie, gdzie ze wsi na operacje przyjechał. Wieś po Ojcu naszym, to jest Lgotkę, sprzedał bratu swojej żony i później przeniósł się do Tomaszowic. Gospodarował niepraktycznie, bo mając równocześnie dwie wsie, jedną musiał sprzedać, choć nie miał dzieci i nadmiernych wydatków. Dla mnie był zawsze bardzo serdeczny. Cechą jego charakteru było, że nigdy nie miał do nikogo długo urazy, wybaczał z serca i dlatego słowa, jakie Chrystus Pan nauczył: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, nie były dla niego wyrokiem potępiającym.
Drugiego brata Bronisława znałam bardzo mało. Z dziecinnych lat przypomina się, że raz było całe towarzystwo w ogrodzie i on w mundurku uniwersyteckim siedział na trawie i dawał mi jakieś karmelki, mogłam mieć wtedy najwyżej trzeci rok. Uniwersytety nie skończył, nie przeszedł na wyższy kurs i bojąc się Ojca, który był bardzo surowy dla chłopców, wyjechał do Francji do Lyonu do wuja Nieszkowskiego, a raczej naszego dziadka i tam dłuższy czas przebywał. Broniś był bardzo zdolny, ale za wcześnie zaczął się bawić, bywać z wizytami, zamiast się uczyć. Komiczne miał zdarzenie w Warszawie. Jako student był przyjmowany w jednym domu bardzo przyzwoitym, gdzie poznał przystojną panienkę, dostarczał jej książek do czytania i w domu opowiadał o niej swojemu koledze Janowi Kamockiemu, synowi obywatela, sąsiadowi naszych rodziców. Obaj młodzi, zapalone głowy, uradzili, że Jan Kamocki przebierze się i jako służący odniesie pannie książki, a przy tej sposobności pocałuje pannę w rączkę. Wyszła najpierw do niego służąca, powiedział, że musi oddać samej panience, a kiedy oddał i pocałował w rączkę, pobiegł uszczęśliwiony do domu. Za nim w kilka minut wpadła służąca od tych państwa do mego brata, że jego służący ukradł samowar dymiący z korytarza. Pokazało się, że jakiś złodziej ukradł rzeczywiście, a służąca posądziła przebranego studenta, myśląc, że to służący. Rzecz cała wyjaśniła się wtedy, figiel się nie udał, a samowar, skradziony przez rzeczywistego złodzieja, przepadł bez wieści. Po wyjeździe do Francji brat mój nie stawił się do wojska, więc wrócić do kraju nie mógł, raz tylko na parę dni przyjechał sekretnie przed ślubem swoim do rodziców i potem w lat kilka wrócił do nas do domu chory na umyśle. Z nim razem przyjechała zona i dwoje dzieci. Ożeniony był z Kazimierą Ostroróg-Sadowską. Jedno z dzieci umarło u nas w Żdżenicach. Była to niezwykłej urody dziewczynka, miała wtedy piąty czy szósty rok. Śmierć jej zrobiła na mnie duże wrażenie, byłam jeszcze w gimnazjum i po raz pierwszy zastanowiłam się nad tym, że grzech pociąga karę i że powinniśmy się zawsze zgadzać z wolą Boską. Bratowa moja Kazimiera pierwsze dziecko straciła małe nagle. Zmarło przy piersi tak, że matka, patrząc na wesołe i zdrowe dziecko, myślała, że zasnęło, gdy tymczasem umarło na serce. Po śmierci tego dziecka strasznie wiarę w Pana Boga straciła i bluźniła, że tak nielitościwie nagle jej zabrał ukochaną córkę. W lat parę zachorowała druga córeczka, ta właśnie, co u nas chorowała i umarła. Chorowała na suchoty cały miesiąc, w końcu zrobił się wrzód na mózgu w głowie. Strasznie cierpiała, w tych cudnych oczach była taka boleść, że patrząc na nią trudno się było od łez wstrzymać, doktor nie robił żadnych nadziei. Matka jej wybiegła zrozpaczona na ganek, gdzie z Ojcem stałam, a Ojciec pocieszał ją, wtedy odpowiedziała: „Ona umrze, ale się jeszcze męczyć będzie, abym patrzała na jej cierpienia, żebym miała karę za moje bluźnierstwa, kiedy tamta momentalnie bez choroby zmarła.” I rzeczywiście męczyła się jeszcze przeszło całą dobę i co szczególne było, że dopóki tylko nie zaniemówiła, to do ostatniej chwili odpychała matkę od łoża, garnęła się tylko do siostry mojej starszej Saluni. Prócz tej dziewczynki była jeszcze jedna Wandzia, ta się wychowała. Zabrała ją matka od nas, następnie wykształciła w Galicji i wydała za mąż za Urzędnika Kaczorowskiego. Mieszkają w Krakowie i mają jedną córkę bardzo słabego zdrowia. Brat mój Bronisław był coraz więcej nieprzytomny. W kilka lat po śmierci naszego Ojca wziął go do siebie Franio do Tomaszowic i tam umarł na zapalenie płuc, a zona niedługo po nim w Galicji. Choroba umysłowa Bronisia postępowała powoli. Tak, że ojciec łudził się, że on nie jest chory umysłowo, a tylko leniwy i dlatego nie bierze się do pracy. Po śmierci ojca było mu coraz gorzej ze zdrowiem, biedna Matka kochała go bardzo i nie mogła pogodzić się z myślą, że umysł idiocieje, posyłała go po sprawunki, które zawsze źle załatwiał, nie miała siły kazać mu zostać w domu, jak chciał koniecznie jechać do miasta. Raz pojechał z kobietą, która miała interes do Turku i Matka nasza dała jej konie.  W drodze, jak zobaczył, że kobieta nie ma futra, zdjął swoje i okrył ja mimo protestu z jej strony. Przyjechał w samym tużurku podczas mrozu w zimie. Podobno zawsze był względem ludzi z sercem.

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 5

Czas na dalszy ciąg pałeczki pokoleń, czyli rodzinnych plotek i anegdot spisanych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. 2014-02-08 19.32.31

20140228_141452 20140228_141458

Bogusław Nieszkowski h. Kościesza

Jak wszyscy współcześni mu Nieszkowscy był oficerem napoleońskim. W bitwie berezyńskiej brał udział w stopniu pułkownika. Po klęsce spotkał konającego swego dziewiętnastoletniego syna Teodora, który w sekrecie przed Ojcem walczył, jako ochotnik.
Teodor Nieszkowski był bardzo udanym chłopcem, wszyscy sobie po nim bardzo dużo obiecywali. Zapłacił życiem wierząc, że gwiazda Napoleona wskrzesi Polskę.
Teodor Gorczycki otrzymał imię na cześć poległego Teodora Nieszkowskiego.

Paulina Berłowska

Nie była krewną, a jednak należała do rodziny. Szlachcianka zagrodowa , córka ogrodnika. 16-letnia dziewczynka weszła do domu Józefa Gorczyckiego, jako opiekunka dzieci. Wychowała dwa pokolenia. Drugie pokolenie nazywało ją „Ciocią Punią”. Ostatnie lata spędziła w Kaliszu w domu Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. W 1863 roku była zaręczona z powstańcem, który ulitował się nad młodym jeńcem i pozwolił mu uciec. Dowódca oddziału Mniewski kazał go za niesubordynację rozstrzelać. Ciocia Punia za mąż nie wyszła.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 5

Czas na kolejną część pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Pamiętnik pisany w latach 20-tych został przepisany w latach 70-tych na maszynie przez Eugeniusza Tyblewskiego, a następnie Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczycka h. Jastrzębiec

Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało:

Franciszek ożeniony z Kazimierą Brzezińską,
Bronisław ożeniony z Kazimierą Ostroróg-Sadowską,
Stanisława za dr Bronisławem Ruszczykowskim,
Teodor Ożeniony z Dorotą Rychterówną,
Maria z Ignacym Skawińskim, a następnie za Antonim Skrzyneckim,
Salomea – zakonnica (Maria Salomea),
Cyprian ożeniony z Cecylią Zaleską,[1]
Konstanty umarł Kawalerem,
Dziewiątym dzieckiem byłam ja,
Józef ożeniony z Adaminą Fidlerówną.

Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.

Dzieci starsze wychowywały się pod dozorem rezydentki, starej panny, Marii Szypowskiej, młodsze pod opieką starszych sióstr i domowników. Umiała matka moja przywiązać do siebie służbę, miała kilkanaście lat poczciwą bardzo gospodynię i zacności pannę służącą Paulinę Berłowską, był to anioł na ziemi. Przebyła u Matki mojej blisko 40 lat, a u mnie 26 lat. W czasie bombardowania Kalisza w 1914r., 8 sierpnia zostawiłam ją w szpitalu w Kaliszu, nie mogła z nami pieszo staruszka uciekać, a uciekać musieliśmy, bo Niemcy wyciągali z domów mężczyzn, aby co dziesiątego rozstrzelać. Kalisz już wtedy był tak pusty, że tylko 700 mężczyzn wzięli i gnali ich tak, że ks. Gwardian Wiktor Sakowicz nogę złamał, a z mężem byłoby tak samo, bo już miał ok. 70 lat. Zapędzili Niemcy naszych Polaków w ten sposób na pole i po całodziennym znęcaniu się puścili mówiąc, że przyszło od cesarza ułaskawienie. My jednak byliśmy daleko już, pojechaliśmy do Rosji, a moja biedna Paulinka zmarła w przytułku dla starców, gdzie ją przenieśli ze szpitala (po dwóch latach bytności w szpitalu), umarła 10 kwietnia 1917 r. pochował ją ksiądz Aleksander Kokczyński na Tyńcu. Zostawiając ją pod opieką znajomych doktorów w szpitalu, myślałam, że zostawiam ją na jakieś 3 lub 4 miesiące, wszyscy naówczas myśleli, że wojna dłużej nie potrwa, gdy tymczasem zostawiłam ją na zawsze. Blisko trzy lata była na opiece obcych, w tęsknocie za nami umarła samotna dla przykładu dla mnie, żeby nigdy naprzód stanowczo nie twierdzić, bo niczego na świecie w naszej przyszłości pewni nie jesteśmy. Biedna staruszka mówiła nieraz, że boi się, iż tu do śmierci u mnie nie będzie, przeczuwała widać. Wtedy powtarzałam jej: „choćbym wdową została, to jeszcze z nią się utrzymam z emerytury po mężu i do śmierci będziemy razem”. Stało się inaczej, „człowiek proponuje, Pan Bóg dysponuje”. Wspomnienie rozłączenia się z Pauliną Berkowską to jedno z najboleśniejszych wspomnień. W moim życiu przeżyłam tyle chwil strasznych, że serce powinno zamartwieć, a jednak, kiedy przed paru dniami w Kaliszu (14 maja 1920 r.) zaszłam do szpitala i zobaczyłam to miejsce, gdzie tę anielską istotę widziałam po raz ostatni, nie mogłam się wstrzymać od płaczu, wyszłam czym prędzej, bo zdawało mi się, że mi serce z bólu pęknie.

Nas dzieci Paulinka, a jak moje dzieci jej mówiły „Ciocia Punia”, nauczyła pacierza po katolicku, była dobrym duchem domu mojej Matki i mojego. Była inteligentna i dobra. W końcu wszyscy traktowali ją jak najbliższą krewną. Jak ja się urodziłam, to już kilkanaście lat była u moich rodziców. To była bez wad istota, za mąż nie wyszła, miała narzeczonego z naszej sfery, który zginął w powstaniu[2], potem nie wyszła za mąż, bo wychowywana była w domu posła Kaczkowskiego, potem obracała się u nas między inteligencją, więc do niższej sfery nie umiała się już zastosować. Z jej opowiadań wiem, że była córką ogrodnika, który służył u Kaczkowskich, a jak umarł to sierotę wzięli do dworu i bawiła się z dziećmi pańskimi. Zdaje mi się, że później była w domu Dobrzelewskich. Paulina Berłowska trzymała do chrztu mego brata Konstantego, gdyż Ojciec mój nie miał cienia dumy i nie lubił szukać dzieciom chrzestnych rodziców z jakąś myślą na przyszłość. Mnie np. trzymał starszy brat z najstarszą siostrą. Dom naszych rodziców był jednym z tych domów coraz rzadziej dziś spotykanych, gdzie każden był przyjmowany czy krewny, czy obcy ze staropolską gościnnością i sercem prawdziwym. 


[1] Żona Cypriana Gorczyckiego miała na imię Jadwiga Celestyna. Nazywano ją Cesia. (przyp. S.K.)

[2] Chodzi o powstanie styczniowe (przyp. M.K.P.)

 

Udostępnij na: