Archiwa tagu: Małgorzata Karolina Piekarska

Małgorzata córka Macieja

Artykuł, który ukazał się o mnie w miesięczniku Stolica w 2011 roku. Taki pierwszy medialny ślad moich genealogicznych zainteresowań rodziną.

Maciej Piekarski, historyk sztuki, dziennikarz, varsavianista, autor książek i setek tekstów o Warszawie, m.in. o Powstaniu Warszawskim, twórca programów telewizyjnych, słynął z nienagannej elegancji.
W pamięci bliskich pozostał też jako miłośnik żartów i wypraw na ryby.

Ale przede wszystkim był wspaniałym kompanem dla swojej jedynej córki Małgorzaty Karoliny, również dziennikarki telewizyjnej i pisarki

Od kiedy sięgam pamięcią, ojciec traktował mnie po kumplowsku. To znaczy z jednej strony, byłam dla niego małą damą, której uszył na maszynie spódnicę na szkolny bal, a z drugiej… towarzyszem wypadów na ryby i uczniem w domowej szkółce strzelania z wiatrówki – mówi Małgorzata Piekarska. 

Maciej_PiekarskiMaciej Piekarski ukończył historię sztuki na KUL, ale sztuka nie wyczerpywała jego zainteresowań (chociaż sam chwytał czasami za ołówek czy pędzel). Przez wiele lat nie tylko pracował w Muzeum Narodowym, ale i uczył, m.in. historii sztuki w warszawskim Liceum Sztuk Plastycznych. Najważniejszą częścią jego działalności było jednak dziennikarstwo – był publicystą piszącym głównie o Warszawie i jej historii, współpracował m.in. ze „Stolicą”. W latach 70. związał się z Redakcją Publicystyki Kulturalnej 2 Programu TVP, a potem z Warszawskim Ośrodkiem Telewizyjnym. Wielu widzów pamięta go z takich programów, jak „Pegaz”, „Wiarus”, a przede wszystkim „Telewizyjny Kurier Warszawski”. Za swoją działalność został w 1998 r. uhonorowany statuetką złotej Syrenki – Nagrodą m.st. Warszawy. Nie był on jednak jedyną warszawską osobowością w rodzinie Piekarskich.

Potomkowie Holendrów

CCF07022011_00000Udokumentowane związki Piekarskich z Warszawą sięgają końca XVIII wieku, kiedy to zamieszkał tu Piotr Jan Piekarski, mistrz kowalski. Gdzie znajdował się jego dom? Nie wiadomo, ale pewne jest, że jego syn Paweł (też kowal) zamieszkiwał na ulicy Podwale w domu swojego teścia Jana Pawła Dobrzańskiego. CCI07022011_00000Rodzina jest jednak silnie związana innymi rejonami stolicy: z Sadybą oficerską, gdzie przy ulicy Morszyńskiej Ludwik i Zofia Piekarscy oraz ich syn Bronisław z żoną Janiną z Adamskich i synami Antonim i Maciejem spędzili wojnę, okupację hitlerowską i Powstanie Warszawskie; z Zatrasiem, czyli częścią Sadów Żoliborskich, gdzie Maciej i Halina Piekarscy wraz z córką Małgosią mieszkali prawie ćwierć wieku w gomułkowskim bloku, a także z Saską Kępą, na której przy ulicy Dąbrówki 4 mieli kamienicę wybudowaną przed wojną przez Leokadię Karolinę z Przybytkowskich Adamską – potomkinię Holendrów osuszających przed wiekami Saską Kępę. Część tej kamienicy udało się Piekarskim odzyskać dopiero pod koniec lat 80. To tu do końca swoich dni mieszkał wnuk Leokadii Karoliny – Maciej Piekarski z żoną Haliną. Dziś mieszka tu ich córka Małgorzata Karolina Piekarska, która po swojej prababce odziedziczyła drugie imię, z siedemnastoletnim synem, też Maciejem, i jamnikiem Zrazikiem.

Z miłości do ojczyzny i kobiety

IMG_9067Przekraczając próg mieszkania pani Małgorzaty, wchodzimy do miejsca, gdzie przeszłość znalazła swoją przystań: tutaj nie wyrzuca się niczego, co jest związane z historią rodziny, Warszawy i Polski. Wysoko pod sufitem piętrzą się półki roczników „Stolicy”, z obrazów i fotografii spoglądają babcie, stryjkowie i prapradziadowie: malarze i ich żony, marynarze i inżynierowie. Jest tu dokument stwierdzający, że Paweł Piekarski, po którym Maciej odziedziczył drugie imię, został powołany do Gwardii Narodowej podczas powstania listopadowego. Jest tu zdjęcie jego syna – Michała Piekarskiego, uczestnika powstania styczniowego. zbyszek

To guziki od kurtki Zbyszka Piekarskiego, stryjka mojego ojca, ucznia Szkoły Morskiej w Tczewie, który odebrał sobie życie, mając lat dziewiętnaście, podobno z powodu nieszczęśliwej miłości do Janiny Adamskiej. Janina bowiem z trzech braci Piekarskich wybrała Bronisława, przyszłego ojca mojego ojca – opowiada pani Małgorzata, która po latach wydała listy literacko utalentowanego Zbyszka w książce „Dziewiętnastoletni marynarz”. Na ścianie wisi powstańczy krzyż poległego w 1944 r. Antka, starszego brata Macieja. Jako szesnastoletni chłopak walczył on w batalionie „Chrobry” i w oddziale żandarmerii powstańczej Barry w Śródmieściu i na Starym Mieście. Zginął 7 września podczas ostrzału kwatery oddziału przy ulicy Zielnej 4. Tę i inne wojenne historie Maciej Piekarski opisał w swoich dwóch książkach: „Tak zapamiętałem. Wspomnienia z lat 1939-1945” i „Samotna placówka”, poświęconej obronie Fortu Czerniakowskiego we wrześniu 1939 r. Sam Maciej przeżył powstanie jako niespełna dwunastolatek w rodzinnym domu na Sadybie oficerskiej. Był posługaczem w pobliskiej filii Szpitala Ujazdowskiego. Wraz z rzeszą warszawiaków doświadczył wysiedlenia i tułaczki po Polsce, a później życia w zniszczonej stolicy.

Rodzinny optymizm

Maciej i Halina – rodzice Małgorzaty – poznali się, trzymając do chrztu jedno dziecko. Halina, z wykształcenia technik medyczny, znana z ciętego języka i aktorsko-kabaretowego talentu narracyjnego, początkowo kpiła z drobnej sylwetki Macieja, ale wkrótce ujął ją tym, że świetnie tańczył i po licznych perypetiach wzięli ślub.

karolka-z-jankaTo chyba rodzinny optymizm sprawił, że w rodzinie Piekarskich taką samą wagę jak do pamiątek po bohaterskich i tragicznych wydarzeniach przywiązuje się do świadectw miłości i krotochwil. Dlatego obok wspomnianego krzyża i marynarskich guzików pani Małgorzata przechowuje stareńką pocztówkę z przyklejonym bratkiem i ręcznie wypisaną sentencją „Serce tylko to prawdziwe, które kocha szczerze; życie tylko ten zrozumiał, kto je prosto bierze” od pradziadka Antoniego, zwanego Anatoleńkiem, dla prababki Leokadii, zwanej Karolcią. Oprócz pocztówki jest też pierwszy warszawski dokument tożsamości – wydana w 1867 r. książeczka legitymacyjna Julianny Piekarskiej ze Stalskich, żony Michała Piekarskiego. Znajduje się tu również laurka zrobiona dla pana Macieja przez jego kolegów z Muzeum Narodowego, na której do zdjęcia kilkuletniej Małgorzaty (wówczas Małgoreli) przyklejono okazałą muszkę, z rodzaju takich, jakie lubił nosić tata. Jest także ekslibris zaprojektowany przez muzealnego kolegą pana Macieja i jego samego dla pięcioletniej córeczki – nocnik z misiem i torebką. Żartobliwe dopełnienie kolekcji historycznych artefaktów stanowi gigantyczny zbiór figurek jamników, glinianych kogutków i kart do tarota, którymi pani Małgorzata czasem wróży. No i są oczywiście uginające się półki z książkami.

„Niegrzeczna” pisarka

Wyrastanie w domu pełnym barwnych opowieści na pewno przyczyniło się do tego, że Małgorela, gdy już dorosła, została pisarką. Idąc śladami ukochanych autorów z dzieciństwa: Adama Bahdaja, Hanny Ożogowskiej i Zbigniewa Nienackiego, do których wraca z przyjemnością do tej pory, postanowiła pisać powieści dla młodzieży. (Jak odróżnić je od książek dla dzieci? Otóż, książki dla dzieci, to te, które czytają nam rodzice, a książki dla młodzieży to te, które czytamy sami). Uważa bowiem, że kto nie poznał książek w dzieciństwie, ten nie zacznie ich czytać jako dorosły człowiek. A literatura młodzieżowa przygotowuje do odbioru tej poważniejszej.

Moją drogę do wyboru literackiego fachu opisałam w książce „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką”. Ukaże się ona wiosną. To historia mojego dzieciństwa i atmosfery domu, które miały wpływ na postanowienie, że będę pisać. Mój wybór padł na „niegrzeczne” powieści przygodowe, bo sama zawsze byłam niegrzeczna i pyskata. Ze trzy razy wyrzucano mnie z przedszkola za „śpiewanie, tańczenie i bieganie”, a w nastoletnim życiu właśnie za pyskowanie „wyleciałam” z liceum – przyznaje pani Małgorzata.

Zanim jednak zaczęła realizować swe dziecięce postanowienia, skończyła historię sztuki, tak jak tata, i jak on zaczęła parać się dziennikarstwem. Po latach publikowania różnych tekstów prasowych, z których najbardziej chyba znane były felietony o muzyce „Wzrockowisko” w dwutygodniku „Cogito” (wydane w 2002 r. w formie książkowej), oraz pracy przy telewizyjnych reportażach, głównie o tematyce kulturalnej i społecznej, zaczęła pisać książki dla młodzieży.

Ukochana Saska Kępa

kartka antolenka 1Pani Małgorzata ma krytyczne podejście do siebie i świata. Młodość widzi jako najważniejszy okres w życiu, kiedy człowiek jest jeszcze pełen optymizmu i nadziei, kiedy nie chce iść na łatwiznę i stawia sobie wielkie cele. Świat jest jednak tak urządzony, że większości z nas nie udaje się spełnić młodzieńczych marzeń. Często to wina środowiska, ale równie często – naszego własnego lenistwa. Frustracja, złość na świat i na siebie za swoje niepowodzenia to częste przywary wieku dorosłego, o czym można się przekonać, choćby czytając fora internetowe pełne jadowitych, kłamliwych i napastliwych komentarzy. Dlatego, mimo wrodzonego optymizmu, uważa większość ludzkości za wirus niszczący swoją planetę i samych siebie. I z tego też powodu pisze właśnie dla ludzi młodych – tych, którzy jeszcze mają szanse zrealizować swoje marzenia.

kartka antolenka 2W książkach portretuje ukochaną Saską Kępę. Dla niej to małe miasteczko, tyle że położone w wielkim mieście. Tu umieściła m.in. frapujące przygody harcerzy z miejscowego gimnazjum, zmagających się ze złodziejami dzieł sztuki albo  przemytnikami zwierząt („Tropiciele”, „Dzika”, a w przygotowaniu trzecia część „Siłacze”). Skrupulatnie oddaje realia warszawskie, ale miasto jest jednak tylko tłem akcji w opowieściach traktujących przede wszystkim o emocjach, którym musi stawić czoło młody człowiek („Klasa pani Czajki” i „LO-teria”). Większość tych historii została zaczerpnięta z życia i ma solidną reporterską podbudowę – np. teraz pani Małgorzata biega na treningi młodych zapaśników, by w najnowszej książce wiernie oddać ich środowisko i język. To zapewne ten realizm jest przyczyną, dla której młodzi czytelnicy tak chętnie sięgają po jej powieści. Piszą o tym w listach do autorki, i o tym, że  przyjeżdżają na Saską Kępę, by porównać tę opisaną w książce z tą rzeczywistą.

Natalia Grzywalska

Artykuł ukazał się w numerze 3 (2011) Warszawskiego Magazynu Ilustrowanego STOLICA

Udostępnij na:

Pamiątki po kryzysie cz.1.

To takie materialne nieprzyjemne wspomnienie z kryzysu… Sprawa kartek na jedzenie była przykra. Najgorzej wspominam brak czekolady i w ogóle słodyczy. Gdy po pół roku nie widzenia i nie jedzenia czekolady dostaliśmy paczkę z Niemiec, a tam 6 czekolad, od razu zjadłam wszystkie 6. Tamto zatwardzenie wspominam, jako jedno z koszmarniejszych przeżyć.

karta zaopatrzenia

Udostępnij na:

Maciej Piekarski „Dzieje rodziny Tchórzow” – cz. 2.

Dalszy ciąg niepublikowanego reportażu wspomnieniowego mojego Ojca.

janek

Jan Tchórz na zdjęciu zrobionym zaraz po otwarciu wagonu kolejowego na stacji Warszawa Wschodnia

W planie tegorocznego urlopu, poza Kazimierzem odnotowana była Borowina Starozamojska – odwiedziny u Janka.
W dniu 19 lipca skwarny dzień na przystanku PKS w Kazimierzu wsiedliśmy do luksusowego, klimatyzowanego autobusu pośpiesznego.
Droga wiodła przez Lublin, w którym przed dwudziestukilku laty mieszkałem przez pięć lat.
Nie mogłem teraz poznać miasta. W miejscu gdzie chodzi­liśmy za cmentarz na pola koło starej cegielni przygotowywać się do egzaminów – kompleksy domów LSM i miasteczka Uniwersy­teckiego. Dalej tam, gdzie za moich akademickich czasów była polna wyboista droga, na której nie mogły się wyminąć dwie furmanki, teraz szeroka dwupasmowa wyasfaltowana autostrada lubelskiej trasy „WZ”. Dwa nowoczesne Dworce autobusowe -jeden na targowisku pod „Czwartkiem”, drugi tuż koło nowego dworca kolejowego „Lublin Północny” niczym nie przypominały dawnego przystanku PKS koło baru „Pod koziołkiem” pomiędzy Świętoduską a Lubartowską na małym placyku na tyłach ratusza. Z dworca PKS, nowoczesną, niedawno przebitą arterią, wyjechaliśmy na ul. Kunickiego. Po lewej stronie ulicy Kunickiego, tam gdzie kiedyś wznosiły się stare rudery dziś olbrzymia, nowocze­sna dzielnica mieszkaniowa ciągnąca się aż do Majdanka. Za Majdankiem szeroka, dwupasmowa jezdnia. Jak ostatni raz jechałem tędy była to wąska klinkierowa droga.
Pomyślałem o Krasnymstawie, gdzie Ojciec w czterdziestych latach budował wodociągi, o Chomęciskach gdzie najpierw w czterdziestym siódmym, a później w sześćdziesiątym czwartym odwiedziłem Jasia.
Jak znajduję te miejsca!?
Dojeżdżając do Krasnegostawu dostrzegłem po lewej stronie rząd jednopiętrowych willi, a dalej nowoczesne bloki. Za nowym dziewiętnastowiecznym kościołem autobus skręcił w lewo.
Gdy kiedyś w 1947 pomagając Ojcu dokonywałem przy pomocy niwelatora pomiarów przekroju terenu wzdłuż jezdni pod przyszłe przewody wodociągowe i kanalizacyjne, ulica była wąska a jej nawierzchnię stanowiły tradycyjne kocie łby. Dziś autobus sunął miękko po gładkim asfalcie. Koło dawnego więzienia skręciliśmy w lewo na teren nowoczesnego dworca PKS. Dopiero po dłuższej chwili, gdy autobus przystanął uświadomiłem sobie, że jestem na terenie dawnego targowiska, na którym zawsze śmierdziało końskim i krowim gnojem. Dziś autobus zajechał pod kryte betonowymi płytami nowoczesne perony.
Im bliżej Starego Zamościa stawałem się coraz bardziej podniecony. Moje podniecenie udzielało się także Halinie.
W Izbicy, zaraz za zakrętem wówczas w czterdziestym siódmym stał tu jeszcze wypalony wrak czołgu, który omijając wtedy stary prychający Leyland musiał zwalniać tarasując wąską jezdnię swoim pudłem. Teraz, gdy przejeżdżaliśmy obok tego miejsca minął nas w pełnym biegu równie luksusowy jak nasz autokar wiozący jakąś wycieczkę Polonii.
Byłem cały napięty. Czy dobrze wskażę kierowcy miejsce gdzie chcielibyśmy wysiąść?  Jak teraz wyglądają Chomęciska?
Przypomniała mi się leżąca na skraju wsi tuż pod lasem Chomeńskim, kryta strzechą, budowana „na zrąb” chałupina Tchórzów. „Chata za wsią” – bez światła, bez studni, na dnie której leżały stosy min moździerzowych.
Wówczas w czterdziestym siódmym Tchórzyna przeniosła już chałupę z Borowiny z powrotem do Chomęcisk, na stare miejsce. Pamiętam dobrze tę chałupę. Z sieni wchodziło się do kuchni, w której królował olbrzymi piec z okapem.
W piecu w głębi w chlebowym palenisku Mama Tchórzyna piekła zawsze chleb wkładając go w pieczarę na długiej drewnianej łopacie otaczając następnie żarzącymi się węglami, które zagarniała starą drewnianą kociubą. Za kuchnią była mała izdebka, a po lewej stronie duża izba, zaś po prawej stronie od kuchni obórka, w której wówczas w czterdziestym siódmym ryczały biało-czarna jałóweczka i stara, kilkunastoletnia krowina z wojennym niemieckim metalowym kolczykiem w kłapciastym uchu.
Jak tam dzisiaj?
Dopiero gdy dostrzegłem z lewej strony krzyż przydrożny przy klinkierowej drodze prowadzącej w lewo w głąb wsi, zorientowałem się, że minęliśmy Chomęciska.
Wstałem z fotela, stanąłem obok kierowcy obserwując krajobraz po obu stronach drogi. Autobus zatrzymał się przed drogowskazem skierowanym na wschód z napisem „Udrycze 4 km. Wiedziałem, że jestem na miejscu. Jeszcze tylko 1200 metrów piechotą. Tam dalej za sadem dawnego folwarku Borowina mieszka Janek.
Halina była również bardzo podniecona.
– Zapytaj kogoś, może wysiedliśmy w złym miejscu?!
Wiedziałem, że to tu. Byłem pewien. Tylko droga jest inna, wyłożona klinkierem, nie taka wyboista polna jak kiedyś. Wtedy w czterdziestym siódmym, gdy wędrowałem z Jankiem miała głębokie koleiny i chałup było mniej i wszystkie kryte strzechą. Dziś idąc z Haliną i Małgosią mijaliśmy murowańce, z czerwonej, szarej lub białej cegły. Mimo to byłem pewien swego. Przed sadem po prawej stronie droga prowadząca w prawo i tabliczka informacyjna wskazująca drogę do składów chłodni. Gdy doszliśmy do ogrodzenia sadu usłyszeliśmy z tyłu turkot wozu.
Halina nie wierzyła, że idziemy w dobrym kierunku.
– Musisz zapytać – powiedziała.
W naszym kierunku zbliżał się wóz ogumiony, zaprzężony w kasztana. Siedział na nim czerstwy mężczyzna około sześćdziesiątki w słomianym farmersko-kowbojskim kapeluszu na głowie.
– Proszę pana! Czy do Jana Tchórza to jeszcze daleko? – zapytałem.
– Tego Jana Tchórza to trzeba, gałgana, dobrze wylać. Zaprosił gości, a sam nie wyszedł na ich spotkanie! W polu robi – odpowiedział mężczyzna – Ja jestem jego teść. Siadajcie.
Wgramoliliśmy się na wóz, przywitaliśmy się z Teściem serdecznie. Małgosia nie posiadała się ze szczęścia. Po raz pierwszy w życiu jechała wozem zaprzężonym w konia. Wkrótce wóz skręcił w prawo, osłoniły nas drzewa czereś­niowego sadu, wjeżdżaliśmy w obejścia.

c.d.n.

Udostępnij na:

Maciej Piekarski „Dzieje rodziny Tchórzow” – cz. 1.

Po moim Tacie – Macieju Piekarskim – został osobliwy utwór literacko dziennikarski zatytułowany „Dzieje rodziny Tchórzów”. Tekst powstał w 1976 roku. Oryginał jest w maszynopisie dlatego nie zamieszczam ani skanu ani zdjęcia.

W czasie okupacji niemieckiej moi dziadkowie, a rodzice Taty – Janina Karolina z Adamskich Piekarska i Bronisław Michał Piekarski adoptowali dziecko z Zamojszczyzny. Mój stryj Jan jechał do Oświęcimia. Kolejarze na Dworcu Wschodnim usłyszeli dobiegający z bydlęcych wagonów płacz dzieci i narażając życie postanowili je uratować. Całą historię Tata opisał w swoich wspomnieniach z czasów wojny zatytułowanych „Tak zapamiętałem”. Ale nie ma w nich wyodrębnionej historii samej Tchórzyny, bo w końcu „Tak zapamiętałem” to książka autobiograficzna.

„Dzieje rodziny Tchórzów”, aczkolwiek z mojego punktu widzenia napisane na tyle emocjonalnie, że brak w nich dystansu, jaki jest konieczny, by tego typu książka lepiej się czytała, to jednak właśnie przez ten brak dystansu pokazują ogromną wrażliwość mojego Ojca. Pokazują, jak on to przeżywał, jak kochał ten temat i jak pokochał całą rodzinę swojego adoptowanego brata.

Tekst jest też rodzajem reportażu z wizyty stryja Janka u nas i naszej u niego. Jestem jedną z bohaterek tego tekstu. Może kiedyś napiszę swoją wersję tamtej wizyty na Zamojszczyźnie.

janek

Jan Tchórz na zdjęciu zrobionym zaraz po otwarciu wagonu kolejowego na stacji Warszawa Wschodnia

Maciej Piekarski
DZIEJE RODZINY TCHÓRZÓW
Z SZUFLADY OJCA

Od dawna nurtowała mnie ta sprawa. Minęło przecież od tamtego czasu 33 lata.
Wielokroć przez ten czas otwierałem szufladę odziedziczonego po ojcu biurka. Wpadała mi w rękę żółta koperta. Znajduje się na niej wykonany ręką Ojca równym, wprawnym pismem: wyblakły już dzisiaj nieco napis: „Listy Tchórzyny”. Częstokroć otwierałem kopertę. Leżą w niej częściowo zaczerwienione od grzyba kartki zapisane niewprawnym pismem. Wśród nich jedna z tekstem zapisanym na maszynie, z nadrukiem w języ­ku niemieckim: „Polnisches Hilfskomitee Hauptausschuss”. Niżej pieczątka w czerwonym tuszu i niemiecki podpis.
Wśród listów są też trzy zdjęcie.
Jedno z nich przedstawia maleńkiego chłopczyka z ogoloną główką leżącego w żelaznym łóżeczku. Jego duże oczy zdradzają jakby przerażenie.
Drugie zdjęcie przedstawia tego samego chłopca. Ma już włosy. Są ciemne, spadają mu grzywką na czoło. Buźka uśmiech­nięta, a w oczach wesoły błysk.
I wreszcie trzecie zdjęcie. Na tle siatki jakiegoś ogro­dzenia siedzi sztywno na krzesełku wiejska kobieta. W spraco­wanych dłoniach trzyma torebkę. Po obu stronach kobiety stoją dwaj chłopcy ubrani w nieco przydługie spodenki sięgające niemal do kolan. Ten chłopiec z prawej strony trochę wyższy, ma około 12 lat. Ten z lewej wygląda na lat siedem. Obydwaj stoją sztywno wyprostowani trzymając przed sobą w dłoniach święte obrazki.
W 1986 roku, któregoś majowego wieczoru znów sięgnąłem po koperty. Wyjąłem listy i zdjęcia. Patrząc na zdjęcia porówny­wałem zdjęcia kobiety i zdjęcia tego maleńkiego chłopczyka z ogoloną główką w żelaznym łóżeczku.
Wspomnienia o tej kobiecie, o jej dzieciach wróciły jak by to było dziś. Postanowiłem napisać artykuł o Janku. Tego samego wieczora usiadłem przy ojcowym biurku. Rano artykuł był gotów. Zatytułowałem go „Syn dwóch matek”, i wysłałem do redakcji „Stolicy”. Ukazał się 20 czerwca.
Musiałem teraz napisać do Janka – wysłać mu „Stolicę”.
Nie widzieliśmy się 12 lat. Czekałem na wolną sobotę 3 lipca. Drugiego lipca naszkicowałem brudnopis listu. Długo go pisałem.
Nie zdążyłem wysłać tego listu.
Trzeciego lipca, gdy wracając z miasta włożyłem klucz do zamka u sąsiadki naprzeciw otworzyły się drzwi.
– Panie Maćku ma Pan gościa! – Zza pleców Pani Hanki dostrzegłem czarną czuprynę Janka.
Długo trwało powitanie. Stojąc w pokoju Pani Hanki, obejmując Janka, trzymany przez niego w ramionach dostrzegłem leżącą na stole „Stolicę”…
Od TAMTYCH DNI przed trzydziestu trzema laty wiele się zmieniło. Odeszli kolejno: Antek, którego żołnierska mogiła pozostała na jednej z płonących ulic śródmieścia w 1944, później Dziadek, Ojciec, Babcia Zosia, Babcia Karolcia i wreszcie na ostatku Matka.
Janek nie znał mego obecnego adresu. Ocalało jednak mieszkanie z tamtego czasu. Mieszka w nim teraz mój młodszy brat Bronek, którego wówczas nie było jeszcze na świecie. Janek skierował swoje pierwsze kroki właśnie tam, do starego mieszkania.
Rozpoznał stare kąty. Piec, za którym razem z naszą matką układał wówczas w 1943 polana. Pokój, w którym stało jego łóżeczko, korytarz piwniczny, z którego wygnali nas Niemcy 2 września.
Halina z Małgosią były u Babci Konstancji. Mieliśmy dwa dni dla siebie.
Wieczorem w piątek, tego samego dnia, co przyjechał Janek zatelefonowałem do Haliny. Telefon odebrała Małgosia. Powiedziałem, że przyjechał Jasio. Małgosia przekazała to Halinie.
W niedzielę wyruszyliśmy z Jankiem obejść jeszcze raz stare wojenne kąty. W międzyczasie, gdy z Jankiem byliśmy „na szlaku” wróciła Halina. Zaszła do Pani Hanki dowiedzieć się, co słychać. Rozmawiały o Janku i jego losach. Małgosia, jak zwykle ciekawska, dopytywała się niecierpliwie:
– Mamusiu! Jak to było z tym Jasiem!
Zniecierpliwiona Halina odpaliła:
– Dla kogo Jasio to Jasio! Dla ciebie Stryjek Janek! Masz dziesięć lat, umiesz czytać, na biurku u Ojca leży „Stolica”, idź do domu, przeczytaj i nie zawracaj głowy!
Małgosia wyszła. Po kilkunastu minutach wróciła szlochając, ładując się Halinie na kolana.
W pierwszych dniach lipca wyjechaliśmy z Haliną i Małgo­sią do Kazimierza nad Wisłą.

(c.d.n.)

Udostępnij na: