Archiwa tagu: Franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 1

Oto wspomnienia z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczycki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W ostatnich dniach stycznia 1863 r. dowiedziałem się, że oddział powstańców organizuje się w Ojcowie. Na drugi dzień przybyłem tu i zastałem zebranych już około 200 powstańców pod dowództwem Kurowskiego[1]. Zostałem przyłączony do oddziału kawalerii. Było jej wówczas dwa plutony, każdy po 20 koni, którymi dowodzili Mięta-Mikołajewicz[2], b. oficer austriacki i były oficer pruski Nałęcz-Brudzewski[3].

Na drugi dzień po moim przybyciu do Ojcowa, po południu, po odbytej pierwszej mustrze na koniach jeden z oficerów kawalerii Franciszek Gaszyński[4] zapytał nas: „Kto chce na ochotnika jechać dziś ze mną na wyprawę?” Wystąpili: Hubicki, Elbanowski, piszący niniejsze wspomnienia i siedmiu jeszcze innych, których nazwisk nie pamiętam. Dziesięciu, mając jedenastego dowódcę Fr. Gaszyńskiego, pojechaliśmy nad granicą austriacką. Jak się tam w nocy dopiero dowiedziałem, chodziło o zaatakowanie straży nadgranicznej i odebranie jej, o ile się uda, koni i broni. W ciągu nocy przejechaliśmy mil kilka, lecz w domkach strażniczych, zwanych po rusku „posty”, nie było już żołnierzy, wszyscy bowiem zebrali się na przykomorku Szyce.

Rano dojechaliśmy do wsi Biały Kościół właśnie w tej chwili, kiedy na mszę dzwoniono. Wszyscy 11 weszliśmy do kościoła i wiedząc, że mamy atakować straż zebraną w Szycach, gorącośmy się modlili. Około 11 rano byliśmy już w Szycach i od razu przypuściliśmy gwałtowny atak na 17 strażników granicznych, mających oficera na czele i siedzących w pełnym rynsztunku na koniach[5]. Oficer natychmiast oddał szablę, żołnierze broń i konie, które oddaliśmy pod dozór miejscowym chłopom. Sami zaś szybko pojechaliśmy zaatakować piechotę, która pod dowództwem innego oficera poszła nad granicę. W chwili, kiedy na 200 kroków spostrzegliśmy tych żołnierzy nadgranicznych, idących w szeregach, byliśmy na górze, z której po lodzie, jakim droga była pokryta, galopem atakowaliśmy ten oddział. Oficer jadący na koniu oddał pałasz natychmiast i wjechał między nas, zaś cały ten oddział pieszych strażników eskortowany przez Hubickiego i Elbanowskiego przyszedł do Szyc i tu złożył broń na dwie pary przygotowanych już sani. Zawezwani miejscowi włościanie pilnowali borni i karmili nasze konie, a Gaszyński i nas pięciu byliśmy na mięsnym niby obiedzie na komorze. W czasie tego obiadu dano nam znać, że żołnierze (rosyjscy) buntują się i mogą broń i konie odebrać. Natychmiast więc wsiedliśmy na konie i eskortując zabrane konie i broń około godziny 2 wróciliśmy do Ojcowa. Na nasze spotkanie wyjechał z jakie pół wiorsty główny dowódca Kurowski i kilku innych, których jeszcze nie znałem.

Co dzień przybywali do Ojcowa nowi ochotnicy powstańczy i przybywało więcej koni. Kawaleria podzielona była na dwa oddziały: z czerwonymi i niebieskimi chorągiewkami. Musztry odbywały się codziennie, nawet dwa razy na dzień.

Kawaleria umieściła się w stajni i łazienkach przy Prądniku, piechota w domkach na górze, a kosynierzy w dolnym mieszkaniu Hotelu pod Łokietkiem. Pierwsze piętro zajmował Kurowski i jego sztab, a raczej pieczeniarze; do tych ostatnich należeli Gniewosz-Wieniarski, Rose i wielu innych.

Chociaż młodym wówczas byłem chłopcem, martwił mnie nieporządek i brak placówek dalej od obozu wysuniętych. Wprawdzie w dzień wyprawiano rekonesansy w stronę Skały i Olkusza, ale w nocy zaledwie zdołano uprosić kilku, i to najmłodszych, aby pojechali drogą ku Olkuszowi lub ku Michałowicom na odległość jednej lub najwięcej dwóch wiorst.


[1] Apolinary Kurowski herbu Nałęcz III (ur. 1818, zm. 11 maja 1878 w Baden) – pułkownik powstania styczniowego.

[2] Właściwie Ludwik Miętta-Mikołajewicz, b. oficer austriacki, dow. Kawalerii u Kurowskiego, zginął w Giebułtowie 16.III.1863 r. Spoczywa na cmentarzu w Lipinkach. 

[3] Edward Brudzewski (ur. 1838, zm. 1908), ziemianin polski, uczestnik powstania styczniowego. Walczył w stopniu oficerskim w oddziale Apolinarego Kurowskiego, dowodził szwadronem jazdy. Używał w okresie powstania pseudonimu Nałęcz. Został ranny pod Miechowem. Zieliński twierdzi, że chodzi o Edmunda Nałęcz Sadowskiego, b. oficera pruskiego, który walczył w oddziale Kurowskiego, potem Kononowicza, ranny w bitwie pod Rozniszewem (14 V), pod Zawadami dostał się do niewoli, rozstrzelany w Warce 4.VI.1863.

[4] Franciszek Gaszyński, por. kawalerii pod dow. Kurowskiego, organizator wojskowy pow. Kieleckiego od VI 1863.

[5] Wyprawa odbyła się 4.II.1863.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 7

I znów czas na dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Starszych braci nie pamiętam wcale w domu w dziecinnych moich latach, była taka różnica wieku, że oni wyszli już z domu. Biedna moja matka zawsze była chora i przez to nie zajmowała się mną, tylko najstarsza moja siostra Stanisława, moja chrzestna matka, a następnie druga siostra Maria, ta pieściła mnie, brała do łóżka swego i z dziecinnych lat te tylko pieszczoty pamiętam, bo starsza siostra kochała mnie nie mniej, jak własne dzieci, ale miała inne usposobienie, przy tym być może, że również mnie pieściła, ale byłam tak mała, jak wychodziła za mąż, że nie pamiętam, wiem, że zaraz po ślubie zabrała mnie z sobą, bo się zapłakiwałam, jak mi mówili, że odejdzie. W ogóle od sióstr wszystkich trzech i od braci całe moje życie doznawałam tyle serca, tak tkliwego, że nie mam słów na wypowiedzenie. Jak myślę o siostrach, nie umiem powiedzieć, która jest mi droższa. Z braci dwaj młodsi: Konstanty i Józef. Z nimi się razem chowałam, za nimi całe życie tęsknię, a starszych mogłabym policzyć ile razy w życiu widziałam.
Najstarszy brat mój Franciszek, ożeniony z Kazimierą Brzezińską, nie miał dzieci, ożenił się bogato. Ojciec nasz też dał mu trochę pieniędzy, przy tym odstąpił mu swoja wieś Lgotkę w niskim szacunku. Franio miał dobre serce, ale był trochę próżny. Majątek swój zapisał żonie, prosząc, aby nieduży legat po jej śmierci dostał się bratu mojemu Teodorowi, a drugi mnie i o tych legatach Kazimiera bratowa moja nie zapomniała. Żyła krótko po śmierci męża. Pochowani oboje na cmentarzu w Częstochowie, niedaleko kaplicy, zdaje mi się po prawej stronie. Coś mi się przypomina, że na pomniku jest Matka Boska i że mi pisała bratowa, że tak sobie umyśliła, bo Franio zawsze modlił się do Matki Boskiej. Na pogrzebie Frania byłam, umarł w Częstochowie, gdzie ze wsi na operacje przyjechał. Wieś po Ojcu naszym, to jest Lgotkę, sprzedał bratu swojej żony i później przeniósł się do Tomaszowic. Gospodarował niepraktycznie, bo mając równocześnie dwie wsie, jedną musiał sprzedać, choć nie miał dzieci i nadmiernych wydatków. Dla mnie był zawsze bardzo serdeczny. Cechą jego charakteru było, że nigdy nie miał do nikogo długo urazy, wybaczał z serca i dlatego słowa, jakie Chrystus Pan nauczył: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, nie były dla niego wyrokiem potępiającym.
Drugiego brata Bronisława znałam bardzo mało. Z dziecinnych lat przypomina się, że raz było całe towarzystwo w ogrodzie i on w mundurku uniwersyteckim siedział na trawie i dawał mi jakieś karmelki, mogłam mieć wtedy najwyżej trzeci rok. Uniwersytety nie skończył, nie przeszedł na wyższy kurs i bojąc się Ojca, który był bardzo surowy dla chłopców, wyjechał do Francji do Lyonu do wuja Nieszkowskiego, a raczej naszego dziadka i tam dłuższy czas przebywał. Broniś był bardzo zdolny, ale za wcześnie zaczął się bawić, bywać z wizytami, zamiast się uczyć. Komiczne miał zdarzenie w Warszawie. Jako student był przyjmowany w jednym domu bardzo przyzwoitym, gdzie poznał przystojną panienkę, dostarczał jej książek do czytania i w domu opowiadał o niej swojemu koledze Janowi Kamockiemu, synowi obywatela, sąsiadowi naszych rodziców. Obaj młodzi, zapalone głowy, uradzili, że Jan Kamocki przebierze się i jako służący odniesie pannie książki, a przy tej sposobności pocałuje pannę w rączkę. Wyszła najpierw do niego służąca, powiedział, że musi oddać samej panience, a kiedy oddał i pocałował w rączkę, pobiegł uszczęśliwiony do domu. Za nim w kilka minut wpadła służąca od tych państwa do mego brata, że jego służący ukradł samowar dymiący z korytarza. Pokazało się, że jakiś złodziej ukradł rzeczywiście, a służąca posądziła przebranego studenta, myśląc, że to służący. Rzecz cała wyjaśniła się wtedy, figiel się nie udał, a samowar, skradziony przez rzeczywistego złodzieja, przepadł bez wieści. Po wyjeździe do Francji brat mój nie stawił się do wojska, więc wrócić do kraju nie mógł, raz tylko na parę dni przyjechał sekretnie przed ślubem swoim do rodziców i potem w lat kilka wrócił do nas do domu chory na umyśle. Z nim razem przyjechała zona i dwoje dzieci. Ożeniony był z Kazimierą Ostroróg-Sadowską. Jedno z dzieci umarło u nas w Żdżenicach. Była to niezwykłej urody dziewczynka, miała wtedy piąty czy szósty rok. Śmierć jej zrobiła na mnie duże wrażenie, byłam jeszcze w gimnazjum i po raz pierwszy zastanowiłam się nad tym, że grzech pociąga karę i że powinniśmy się zawsze zgadzać z wolą Boską. Bratowa moja Kazimiera pierwsze dziecko straciła małe nagle. Zmarło przy piersi tak, że matka, patrząc na wesołe i zdrowe dziecko, myślała, że zasnęło, gdy tymczasem umarło na serce. Po śmierci tego dziecka strasznie wiarę w Pana Boga straciła i bluźniła, że tak nielitościwie nagle jej zabrał ukochaną córkę. W lat parę zachorowała druga córeczka, ta właśnie, co u nas chorowała i umarła. Chorowała na suchoty cały miesiąc, w końcu zrobił się wrzód na mózgu w głowie. Strasznie cierpiała, w tych cudnych oczach była taka boleść, że patrząc na nią trudno się było od łez wstrzymać, doktor nie robił żadnych nadziei. Matka jej wybiegła zrozpaczona na ganek, gdzie z Ojcem stałam, a Ojciec pocieszał ją, wtedy odpowiedziała: „Ona umrze, ale się jeszcze męczyć będzie, abym patrzała na jej cierpienia, żebym miała karę za moje bluźnierstwa, kiedy tamta momentalnie bez choroby zmarła.” I rzeczywiście męczyła się jeszcze przeszło całą dobę i co szczególne było, że dopóki tylko nie zaniemówiła, to do ostatniej chwili odpychała matkę od łoża, garnęła się tylko do siostry mojej starszej Saluni. Prócz tej dziewczynki była jeszcze jedna Wandzia, ta się wychowała. Zabrała ją matka od nas, następnie wykształciła w Galicji i wydała za mąż za Urzędnika Kaczorowskiego. Mieszkają w Krakowie i mają jedną córkę bardzo słabego zdrowia. Brat mój Bronisław był coraz więcej nieprzytomny. W kilka lat po śmierci naszego Ojca wziął go do siebie Franio do Tomaszowic i tam umarł na zapalenie płuc, a zona niedługo po nim w Galicji. Choroba umysłowa Bronisia postępowała powoli. Tak, że ojciec łudził się, że on nie jest chory umysłowo, a tylko leniwy i dlatego nie bierze się do pracy. Po śmierci ojca było mu coraz gorzej ze zdrowiem, biedna Matka kochała go bardzo i nie mogła pogodzić się z myślą, że umysł idiocieje, posyłała go po sprawunki, które zawsze źle załatwiał, nie miała siły kazać mu zostać w domu, jak chciał koniecznie jechać do miasta. Raz pojechał z kobietą, która miała interes do Turku i Matka nasza dała jej konie.  W drodze, jak zobaczył, że kobieta nie ma futra, zdjął swoje i okrył ja mimo protestu z jej strony. Przyjechał w samym tużurku podczas mrozu w zimie. Podobno zawsze był względem ludzi z sercem.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 5

Czas na kolejną część pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Pamiętnik pisany w latach 20-tych został przepisany w latach 70-tych na maszynie przez Eugeniusza Tyblewskiego, a następnie Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczycka h. Jastrzębiec

Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało:

Franciszek ożeniony z Kazimierą Brzezińską,
Bronisław ożeniony z Kazimierą Ostroróg-Sadowską,
Stanisława za dr Bronisławem Ruszczykowskim,
Teodor Ożeniony z Dorotą Rychterówną,
Maria z Ignacym Skawińskim, a następnie za Antonim Skrzyneckim,
Salomea – zakonnica (Maria Salomea),
Cyprian ożeniony z Cecylią Zaleską,[1]
Konstanty umarł Kawalerem,
Dziewiątym dzieckiem byłam ja,
Józef ożeniony z Adaminą Fidlerówną.

Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.

Dzieci starsze wychowywały się pod dozorem rezydentki, starej panny, Marii Szypowskiej, młodsze pod opieką starszych sióstr i domowników. Umiała matka moja przywiązać do siebie służbę, miała kilkanaście lat poczciwą bardzo gospodynię i zacności pannę służącą Paulinę Berłowską, był to anioł na ziemi. Przebyła u Matki mojej blisko 40 lat, a u mnie 26 lat. W czasie bombardowania Kalisza w 1914r., 8 sierpnia zostawiłam ją w szpitalu w Kaliszu, nie mogła z nami pieszo staruszka uciekać, a uciekać musieliśmy, bo Niemcy wyciągali z domów mężczyzn, aby co dziesiątego rozstrzelać. Kalisz już wtedy był tak pusty, że tylko 700 mężczyzn wzięli i gnali ich tak, że ks. Gwardian Wiktor Sakowicz nogę złamał, a z mężem byłoby tak samo, bo już miał ok. 70 lat. Zapędzili Niemcy naszych Polaków w ten sposób na pole i po całodziennym znęcaniu się puścili mówiąc, że przyszło od cesarza ułaskawienie. My jednak byliśmy daleko już, pojechaliśmy do Rosji, a moja biedna Paulinka zmarła w przytułku dla starców, gdzie ją przenieśli ze szpitala (po dwóch latach bytności w szpitalu), umarła 10 kwietnia 1917 r. pochował ją ksiądz Aleksander Kokczyński na Tyńcu. Zostawiając ją pod opieką znajomych doktorów w szpitalu, myślałam, że zostawiam ją na jakieś 3 lub 4 miesiące, wszyscy naówczas myśleli, że wojna dłużej nie potrwa, gdy tymczasem zostawiłam ją na zawsze. Blisko trzy lata była na opiece obcych, w tęsknocie za nami umarła samotna dla przykładu dla mnie, żeby nigdy naprzód stanowczo nie twierdzić, bo niczego na świecie w naszej przyszłości pewni nie jesteśmy. Biedna staruszka mówiła nieraz, że boi się, iż tu do śmierci u mnie nie będzie, przeczuwała widać. Wtedy powtarzałam jej: „choćbym wdową została, to jeszcze z nią się utrzymam z emerytury po mężu i do śmierci będziemy razem”. Stało się inaczej, „człowiek proponuje, Pan Bóg dysponuje”. Wspomnienie rozłączenia się z Pauliną Berkowską to jedno z najboleśniejszych wspomnień. W moim życiu przeżyłam tyle chwil strasznych, że serce powinno zamartwieć, a jednak, kiedy przed paru dniami w Kaliszu (14 maja 1920 r.) zaszłam do szpitala i zobaczyłam to miejsce, gdzie tę anielską istotę widziałam po raz ostatni, nie mogłam się wstrzymać od płaczu, wyszłam czym prędzej, bo zdawało mi się, że mi serce z bólu pęknie.

Nas dzieci Paulinka, a jak moje dzieci jej mówiły „Ciocia Punia”, nauczyła pacierza po katolicku, była dobrym duchem domu mojej Matki i mojego. Była inteligentna i dobra. W końcu wszyscy traktowali ją jak najbliższą krewną. Jak ja się urodziłam, to już kilkanaście lat była u moich rodziców. To była bez wad istota, za mąż nie wyszła, miała narzeczonego z naszej sfery, który zginął w powstaniu[2], potem nie wyszła za mąż, bo wychowywana była w domu posła Kaczkowskiego, potem obracała się u nas między inteligencją, więc do niższej sfery nie umiała się już zastosować. Z jej opowiadań wiem, że była córką ogrodnika, który służył u Kaczkowskich, a jak umarł to sierotę wzięli do dworu i bawiła się z dziećmi pańskimi. Zdaje mi się, że później była w domu Dobrzelewskich. Paulina Berłowska trzymała do chrztu mego brata Konstantego, gdyż Ojciec mój nie miał cienia dumy i nie lubił szukać dzieciom chrzestnych rodziców z jakąś myślą na przyszłość. Mnie np. trzymał starszy brat z najstarszą siostrą. Dom naszych rodziców był jednym z tych domów coraz rzadziej dziś spotykanych, gdzie każden był przyjmowany czy krewny, czy obcy ze staropolską gościnnością i sercem prawdziwym. 


[1] Żona Cypriana Gorczyckiego miała na imię Jadwiga Celestyna. Nazywano ją Cesia. (przyp. S.K.)

[2] Chodzi o powstanie styczniowe (przyp. M.K.P.)

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 4

Kolejna część plotek rodzinnych cioci Steni z Ruszczykowskich Krosnowskiej spisanych w latach 70-tych XX wieku w czerwonym notesie-kalendarzu.

2014-02-08 19.32.31

20140228_141418 20140228_141430 20140228_141440 20140228_141445

Konrad Doruchowski

W powstaniu styczniowym został ranny w rękę – trzeba było amputować dłoń. Operacja odbywała się w leśniczówce – nie było żadnych środków znieczulających nie mówiąc o narkozie. W czasie amputacji zdrową ręką nabierał landrynki i jadł je – nikt nie usłyszał nawet jęku.

Miałam jego fotografię: przystojny mężczyzna w sile wieku o pięknej postawie – jedna ręka była w kieszeni…. Ta bez dłoni.

 Franciszek Gorczycki h. Jastrzębiec 

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczycki
fot. z okresu Powstania Styczniowego

franciszek gorczycki powstaniec 1863 brat stansislawy anny sabiny syn jozefa faustyna

Franciszek Gorczycki

To, co ja wiem z tradycji rodzinnej różni się od jego własnych wspomnień wydanych w książce: „Spiskowcy i partyzanci 1863r.”[1] Wiem, że nie lubił mówić o Powstaniu – może dlatego, że Powstanie upadło – tak twierdził Wuj Skawiński. A może dlatego, że się po prostu bał – nie doczekał przecież Niepodległości – taka była supozycja mojej matki. W każdym razie widziałam notatkę robioną jego ręką: „20 stycznia 1863 roku wyszedłem ze szkół do Powstania.”. Toby znaczyło, że był w tajnej organizacji, skoro wyszedł do Powstania na 2 dni przed jego wybuchem. Brał udział w bitwie pod Miechowem – był jednym z pięciu, którzy z niej wyszli cało – ci, którzy mieli najlepsze konie. Kiedy zsiadał z konia stwierdził, ze obie poły kożuszka były poprzestrzeliwane na wylot – sam był nietknięty. Jakiś czas walczył pod wodzą Francesco Nullo. Bił się do końca Powstania. Po jego upadku i powrocie do domu – szkół nie kończył – usamodzielnił się. Pierwszą jego pracą było rządcostwo w majątku. Zakochał się w swej stryjecznej siostrze Natalii Gorczyckiej (późniejszej Janowej de Tilly). Oświadczył się o jej rękę, ale odmowa rodzonego stryja brzmiała: „Mój drogi, jeżeli najstarszą córkę wydam za rządcę, to młodsza chyba za ekonomów.” Franciszek Gorczycki ożenił się później z Kazimierą Brzezińską. Był właścicielem majątku Tomiszowice, potem Lgotka.


[1] Spiskowcy i partyzanci 1863 roku: Adolf Pieńkowski, Józef Zajac̨zkowski, Jan Łukasz Borkowski, Franciszek Łuczyński, Jan Słowacki, Henryk Wiercieński, Franciszek Ṡliwicki, Stanisław Rybicki, August Helle, Bolesław Rogowicz, Telesfor Tabaczyński, Stanisław Cholewiński, Franciszek Gorczycki…
Redaktorzy: Stefan Kieniewicz, Anna Borkiewicz-Celińska
Wydawca: Państwowe Wydawn. Naukowe, 1967

Udostępnij na: