Archiwum miesiąca: kwiecień 2017

Mąż stryjecznej prapraprababci Leon Niemyski

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę bliższych i dalszych krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Leon Niemyski (1858-1928), wydawca pisma „Ogniwo” (1902-1905).

Był synem Kazimierza Niemyskiego i Józefy Kacperkiewicz, której pierwszym mężem był Antoni Dobosiewicz rodzony brat mojego 4 razy pradziadka Hiacynta Szymona Dobosiewicza. Co ciekawsze Leon Niemyski ożenił się z Julią Flatt, która była córką Józefa Nikodema Flatta i Rozalii Dobosiewicz, córki innego rodzonego brata Hiacynta Szymona Dobosiewicza, czyli Tadeusza Antoniego.

Najlepiej pokrewieństwo obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Więcej o nim w Polskim Słowniku Biograficznym: http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/leon-niemyski

Udostępnij na:

Stryjeczna babcia Jadwiga Wanda Sinarska-Czaplicka

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę bliższych i dalszych krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Jadwiga Wanda Sinarska-Czaplicka (z domu Dunin-Wąsowicz).
Jej praprababcią była moja 4 razy prababka Franciszka Jasińska. Jednak moim 4 razy pradziadkiem był jej pierwszy mąż Antoni Onufry Felicjan Gorczycki, a prapradziadkiem Jadwigi Wandy z Dunin-Wąsowiczów Sinarskiej-Czaplickiej był drugi mąż Franciszki Jasińskiej – Teodor Błażej Doruchowski. Najlepiej pokrewieństwo obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Jadwiga Wanda Siniarska-Czaplicka z Dunin-Wąsowiczów (1913–1986), bibliotekarz, docent Instytutu Historii Kultury Materialnej PAN w Warszawie. Ur. 23 IX w majątku rodzinnym Jasień w pow. lipnowskim, była córką Hipolita Dunin-Wąsowicza (1874–1943), działacza politycznego i społecznego, i Heleny z Doruchowskich.

Więcej na stronie internetowego słownika biograficznego: http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/jadwiga-wanda-siniarska-czaplicka

Udostępnij na:

Ja z mamą

Niewiele jest zdjęć, na których jestem razem z mamą – Haliną ze Steców Piekarską. To jest jedyne, na którym widać dokładnie nasze miny. Zdjęcie zrobione w domu na Żoliborzu. Początek lat 80-tych. Fot: Tata. 

Udostępnij na:

Akt urodzenia brata praprapradziadka Neumanna

W 1831 roku urodził się Krystian Ferdynand Neumann rodzony brat mojego praprapradziadka Jana Aleksandra Leopolda Neumanna. Obaj byli synami Krystiana Neumanna i Marii Elżbiety z Benschów. Oto akt urodzenia Krystiana Ferdynanda.

Udostępnij na:

Stryjeczny praprapradziadek Bolesław Dehnel

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę bliższych i dalszych krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Bolesław Dehnel. Teodor Wespazjan Kossecki z Kossocic h. Rawicz, pułkownik wojska polskiego (1720-1805) oraz jego żona, z którą wziął ślub w 1761 Joanna Aleksandra Mielęcka h. Ciołek (Aulok) (1741-1805), czyli moi 6 razy pradziadkowie byli jego pradziadkami. Najlepiej pokrewieństwo obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Bolesław Walery Dehnel, jak podaje Wikipedia, (ur. 17 grudnia 1830 w Gorzycach, zm. 9 kwietnia 1863 pod Lokajciami na Litwie) – był to polski działacz niepodległościowy, powstaniec styczniowy.
Pochodził z rodziny hugenockiej osiadłej w Polsce po odwołaniu edyktu nantejskiego. Był synem Friedricha Augusta Dehnela i Anny z Kosseckich, córki wielkopolskiego działacza społecznego i niepodległościowego, Konstantego Kosseckiego, posła na sejm Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
Był urzędnikiem konsystorza ewangelickiego w Warszawie. W 1859 został członkiem pierwszego komitetu spiskowego w Warszawie, a następnie innych organizacji spiskowych. Aresztowany przez władze carskie 10 grudnia 1860. Uwolniony w 1861 założył pismo konspiracyjne Strażnica. Po wybuchu powstania styczniowego wstąpił do oddziału płk. Andruszkiewicza i zginął w potyczce pod Lokajciami 9 kwietnia 1863.

Oto jak wyglądał:

 

Udostępnij na:

Mąż stryjecznej prababci prezydent Stefan Starzyński

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę w miarę bliskich krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… prezydent Warszawy w 1939 Stefan Starzyński. Kim dla mnie był?
Powinowatym, a konkretnie mężem stryjecznej prababci. Jego druga żona Paulina z Chrzanowskich, która zmarła tuż przed wojną (w maju 1939 roku) była moją stryjeczną prababką. Pauliny prababcią była moja 4 razy prababka Franciszka Jasińska. Jednak moim 4 razy pradziadkiem był jej pierwszy mąż Antoni Onufry Felicjan Gorczycki, a pradziadkiem żony Stefana Starzyńskiego był drugi mąż Franciszki – Teodor Błażej Doruchowski. Najlepiej to obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Stefan Bronisław Starzyński ps. Lew – jak podaje Wikipedia – (ur. 19 sierpnia 1893 w Warszawie, zm. pomiędzy 21 a 23 grudnia 1939 w Warszawie lub jej okolicach) – polski polityk, ekonomista, publicysta, żołnierz WP (major rezerwy), prezydent Warszawy (1934–1939), przewodniczący Komitetu Obywatelskiego w czasie obrony Warszawy w 1939 roku.

Więcej w Wikipedii

oraz

Polskim Słowniku Biograficznym on-line.

Udostępnij na:

Nowela Czesława Demianiuka

W dokumentach po moim byłym zmarłym mężu Cezarym Szymczaku zachowała się teczka z napisem „Listy z USA”. To listy od brata teściowej Jadwigi Demianiuk pisane do niej i jej siostry Marii przez ich brata Czesława Demianiuka, który wyemigrował do USA i tam żył jako… Chester Domes (ur. 17 marca 1914 – zm. 16 czerwca 1988). Wraz z żoną Ellen (ur. 25 listopada 1919 – zm. 24 września 2004) z pochodzenia Niemką mieszkali w New Jersey pod adresem: 144 Kamm Ave, South River, New Jersey 08882-2310, USA.
W teczce zachowały się nie tylko jego listy, ale też inne papiery. Na przykład napisane na maszynie opowiadanie. Czesław podpisał je nazwiskiem Domański, bo pod takim nazwiskiem występował przed wojną jako tancerz.

Czesław Domański
„La donna et mobile”… (Nowela)

Od dzieciństwa Jurek marzył o skrzypcach. O zwykłych, sporządzonych z lipowego, drzewa, lakierowanych jasno-orzechowym lakierem, skrzypcach, jakich cale tuziny wisiały witrynach wystaw magazynów z instrumentami i przyborami muzycznymi. Spiesząc do szkoły, zatrzymywał sie przed znanym mu od wielu-lat magazynem na Krakowskim Przedmieściu i wtulając mizerną twarzyczkę w wytarte zajęcze futerka, jakim obszyty był kołnierz jego zniszczonego paletka, przytupując dla rozgrzewki nóżkami o kamienne płyty chodnika, pieścił załzawionymi oczyma rasowe kształty skrzypiec leżących na miękkich poduszkach sporządzonych z połyskującego ciepłą polnych chabrów, aksamitu. Obok niego spieszyli ludzzie do biur i fabryk dudniąc głucho obcasami o kamienie jezdni czy chodnika, pędziły dorożki, biegli jego rówieśnicy głośno chuchając w zmarznięte dłonie i spiesząc do szkoły aby zdążyć przed dzwonkiem, spieszyły gospodynie po zakupy do miasta a on ciężko wzdychając i pocierając od czasu do czasu sztywniejące od mrozu uszy, marzył… zapatrzony w wygiętą szyjkę gryfu podzielonego czterema prostymi liniami strun biegnących wzdłuż jego czarnej, matowej powierzchni. Marzył i modlił się w cichości swego maleńkiego serca prosząc Bozie o cud w wyniku którego mógłby się stać właścicielem dawno już wybranych z całej kolekcji znajdujących się poza na pół zamarznięta szybą skrzypiec, czarnego futerału wymoszczonego wewnątrz ciemnofioletowym aksamitem i połyskującego niklem, pulpitu do nut…
Z błogich marzeń wyrywały go i przywoływały do smutnej i beznadziejnej rzeczywistości dźwięki olbrzymiego dzwonka, którym tak umiejętnie od wielu lat wydzwaniał godzinę rozpoczęcia zajęć w szkole, stary i zasuszony jak egipska mumia, woźny pan Józef. W momencie gdy pierwsze dźwięki poprzez grubą sferę marzeń dotarły do świadomości Jurka, zrywał się wówczas jak spłoszony ptak od wystawy i rzuciwszy jeszcze raz okiem w kierunku skoncentrowanego świata swoich marzeń, jakim dla niego była wystawa magazynu z instrumentami muzycznymi, biegł co siły w zmarzłych nogach do mieszczącej się nieopodal szkoły…

W dniu w którym pan Jerzy Wyrwicz, słuchacz Szkoły Muzycznej uzyskał dyplom jej ukończenia oraz zapewnienie pomocy dalszych studiów w Konserwatorium i nagrodę za pilność w postaci nieprzeciętnej wartości skrzypiec z pamiątkową srebrną plakietką, los uśmiechnął się do niego
w całej swej okazałości.

Na skromnym bankiecie pożegnalnym, został przedstawiony znajomej kolegi panience nadzwyczajnej urody i wdzięku, studentce 5 roku medycyny. Panienka o twarzy jakie spotyka sie tylko na szkicach czy malowidłach z czasów Leonardo da Vinci wywarła  na młodzieńcu szalone wrażenie, które później przeobraziło się w najpiękniejsze uczucie jakie dostępne jest
nie wielu ludziom, w bezgraniczna miłość. Każda wolniejsza chwile spędzali razem snując najsilniejsze i najpiękniejsze plany na dalszą przestrzeń swego życia, które zdawało im się uśmiechać cała gama złudnych refleksów, podsycanych żarem młodych, gorejących świętą, godnych bogów z Olimpu, Miłością…

Lecz życie jest twarde, nieubłagane i nie znające kompromisów. Oboje biedni i aczkolwiek zdolności ich rokują wspaniałą przyszłość, jedno z nich musi ze studiów zrezygnować aby zarobkiem uzyskanym za ciężką pracę umożliwić, dokończenie studiów drugiemu.
Jerzy nie namyśla się długo. Przerywa swoje wymarzone studia, zamyka pamiątkowe i bezcenne dla niego skrzypce do futerału, nuty składa do szuflady i dzięki znajomościom i protekcjom otrzymuje niezłe stosunkowo płatne stanowisko nocnego dozorcy, przy miejskich pracach kanalizacyjnych.
W nocy łażąc wzdłuż porżniętych rowów kanalizacyjnych, między pompami, żelastwem i kupą wszelkiego rodzaju sprzętu. Jerzy zapatrzony w migocące gwiazdy na nieboskłonie marzy… Jak niegdyś, przy wystawie magazynu z instrumentami. Marzy o awansie o wyższej stawce płacy o swojej ukochanej ponad życie Hance, dla której poświęcił umiłowaną i wyśnioną muzykę, marzy o bezprzykładnych zdolnościach Hanki i czekających ją końcowych egzaminach. Snuje się jak cień między zwałami wykopanej ziemi, nieczuły na słoty i jesienne szarugi. Nieraz zadumany i wpatrzony w jesienne mgły snujące się w perspektywie rozkopanej ulicy spostrzega na lepkim ekranie porannych oparów, klasyczną twarzyczkę Hanki, która musi być lekarzem a później słynnym na świat cały chirurgiem. Z zadumy wyrywają go głosy budzącego sie do codziennego znoju, pracy i ciężkich zmagań o prawo do życia, miasta. Powraca wówczas do rzeczywistości spostrzegając dziury w swoim obuwiu, zniszczone odzienie i zapadłe, sczerniałe z przemęczenia i niedożywienia, policzki. Z ciężkim westchnieniem przegląda teren powierzony jego pieczy,  po czym podkładając kilka kawałków drew do piecyka, na którym stoi kocioł z miętą dla robotników, przygotowuje się do zdania swej nocnej służby, dziennemu dozorcy.
Na poddaszu, gdzie mieszka, zjada śniadanie bardziej niż skromne, myje się i ciężko składa swoje wychudzone ciało na polowym łóżku i natychmiast zapada w twardy sen, który, jest dalszym ciągiem jego nocnych marzeń.
Śni o koncertach o słynnym czarodzieju tonów Paganinim, o
Stradivariusie, o dyplomie Hanki i zamierzonych przez nią studiach chirurgicznych zagranica.

Dni jak szare koraliki nanizaną się na sznur czasu wydłużający się w lata.

I znowuż w nieodmiennej kolejności spłynęła na świat zima, wlokąc za sobą wspaniały tren śniegu przetkany iskrzącymi się gwiazdkami znowuż jak zeszłego roku i jak poprzedniego, powiadomiono Jerzego, ze na skutek mrozów prace kanalizacyjne wytrzymano do wiosny. I znowuż jak dwie poprzednie zimy, Jerzy rozpocznie intensywna głodówkę i wędrówkę od restauracji do restauracji, wynajmując się jako grajek, a z braku tego zajęcia jako zwykły pomywacz. Byleby przetrzymać do wiosny, do rozpoczęcia prac w kanalizacji. O otrzymaniu jakiegoś innego zajęcia chociażby gońca w biurze przestał już dawno nawet marzyć. To już będzie ostatnia zima… Pisała Hanka, że na wiosnę złoży wszystkie egzaminy i otrzyma dyplom a wówczas… on rozpocznie studia. Pobiorą się i będą szczęśliwi. To nic, że w piersiach trochę rzęzi i kłuje. Głupstwo. Przyjedzie Hanka a wszystko się zmieni. Odpocznie trochę, odżywi się a później przyjdzie i na niego kolej. A może i Stradivariusa kiedyś sobie kupi…

Nareszcie, Paryż! Jak ciężko mu się było przedostać przez ostatnią granicę. Któżby to przypuszczał, że pod każdym wagonem będą sprawdzać podwozia na  których – wcale dobrze i wygodnie się siedzi. Wprawdzie szalony pęd pociągu potęguje i tak niezły mróz ale można ostatecznie wytrzymać. Ho, ho! Człowiek jak chce to wszystko zwycięży i przetrzyma…Tylko najgorzej dokucza ten kaszel… Usiądzie sobie człowiek na podwoziu, ulokuje się wygodniej a tu cię w piersiach piecze i kłuje, że aż strach. Obsługa kręci się po peronach, smarownicy zaglądają wszędzie gdzie nie potrzeba. No, ale po tych trudach, udało się… Byleby tylko z dworca niepostrzeżenie się wydostać gdzieś przenocować jutro odnajdzie Hankę…  Cztery lata już minęło gdy się rozstali a, przeszło rok upłynął jak ostatni
list otrzymał od niej… No ale wiadomo, nie zawsze się znajdzie czas na pisanie listów…

Z daleka jarzą się prostokąty oświetlonych okien olbrzymiego bloku szpitalnego, w którego kierunku wlecze się osłabiony i trawiony gorączka gruźlika obdarty i głodny, Jerzy Wyrwicz. Byleby tylko pozwolili przez noc w jakimś zacisznym kącie przesiedzieć i dali coś gorącego się
napić. Jutro, gdy odnajdzie Hanke to ona zapłaci im za ten okruch litości, po królewsku…

Lekarz dyżurny doktor Hanna Douben, asystentka i żona profesora Andree Douben, siedząc przy biurku w swoim gabinecie przygotowany rękopis do druku. Jest to poważny artykuł do pisma fachowego traktujący o zastosowaniu chirurgii, przy zwalczaniu raka. Nieśmiało puka siostra dyżurna i melduje, że przed chwilą, portier szpitala znalazł tuż przed. Wyjściem jakiegoś włóczęgę, który omdlał z wyczerpania. Jest to prawdopodobnie jakiś cudzoziemiec, ponieważ nie można się z nim porozumieć po francusku.

Gdy doktor Hanna Douben pochylona nad włóczęgą, wsłuchiwała się w tętno jego serca, chory na moment otworzył oczy, spojrzał na twarz, później na rękę przyozdobioną ślubną obrączką i zakrztusił się. Sczerniała, nieogolona od wielu dni i brudna twarz, napęczniała jak nadmiernie nadmuchany balon, zsiniała i wraz z nieludzkim skowytem bluznęła fontanna krwi z szeroko rozwartych ust na    kitel, na twarz, na ręce pani doktor Hanny Douben, asystentki i żony profesora Andree Douben.
Za oknami, przecinając refleks padającego światła, poczęły wirować samotne jak gdyby zabłąkane płatki śniegu zasypując ślady cudzoziemskiego włóczęgi pozostawione przez niego na chodniku wiodącym do szpitala i do kresu swego przeznaczenia…

Udostępnij na:

Stryjeczny prapradziadek Gustaw Wincenty Jasiński

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę w miarę bliskich krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Gustaw Wincenty Jasiński lekarz i działacz polonijny (1863-1940). Jakie jest między nami pokrewieństwo? Najlepiej zilustruje to zrzut z ekranu wykresu drzewa, na którym widać, że moi 5 razy pradziadkowie Stanisław Jasiński i Jadwiga Sadowska h. Nałęcz byli jego pradziadkami. Ja jestem po ich córce Franciszce, która wyszła za mąż za mojego 4 razy pradziadka Antoniego Gorczyckiego, a on jest wnukiem jej rodzonego brata Feliksa Jasińskiego. Notka o nim jest w Polskim Słowniku Biograficznym, ale nie mam tego tomu. (t. 11 s. 40).

Udostępnij na:

Stryjeczny prapradziadek Feliks Stanisław Jasiński

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę w miarę bliskich krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… malarz Feliks Stanisław Jasiński. Jakie jest między nami pokrewieństwo? Najlepiej zilustruje to zrzut z ekranu wykresu drzewa, na którym widać, że moi 5 razy pradziadkowie Stanisław Jasiński i Jadwiga Sadowska h. Nałęcz byli jego pradziadkami. Ja jestem po ich córce Franciszce, która wyszła za mąż za mojego 4 razy pradziadka Antoniego Gorczyckiego, a on po Feliksie Jasińskim, jej rodzonym bracie.

Feliks Jasiński (obraz Félixa Vallottona)

Feliks Stanisław Jasiński – jak podaje wikipedia – (z fr: Félix-Stanislas Jasinski) (ur. 6 maja 1862 w Ząbkowie, zm. 8 sierpnia 1901 w Puteaux (Francja). Jego
ojciec walczył w Powstaniu styczniowym, a po jego upadku razem z rodziną udał się na emigrację do Belgii. Feliks Jasiński powrócił w 1871 na ziemie polskie i zamieszkał w Krakowie, gdzie uczęszczał na lekcje rysunku u Edwarda Lepszego. W 1880 wyjechał do Brukseli gdzie studiował na Akademii Sztuk Pięknych (Académie royale des Beaux-Arts de Bruxelles) oraz pobierał prywatne lekcje u Michaela van Alphena, dwa lata później przeniósł się na stałe do Paryża i rozpoczął studia w Académie Julian. Uczęszczał na lekcje grafiki u Paula Le Rata, po ukończeniu nauki stał się wybitnym twórcą grafiki reprodukcyjnej, miedziorytnictwa i akwaforty.
Od 1883 przez osiem sezonów uczestniczył w organizowanych na Polach Elizejskich Salonach Société des Artistes Français, a od 1893 do 1898 w Salon Société Nationale des Beaux Arts na Polach Marsowych.
Stale współpracował w charakterze ilustratora z tygodnikiem „L`Art” i „Gazette de Beaux Arts”. Został wybrany na członka Société des Beaux-Arts, współpracował z wieloma znanymi wydawcami w Paryżu, Nowym Jorku i Londynie.
Żywe relacje łączyły go z polskim środowiskiem artystycznym, stale uczestniczył w wystawach krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych i Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Od 1897 był członkiem Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”.
Jego twórczość była wysoko ceniona, mimo że był mistrzem reprodukcji to potraktowano ją jako interpretację dzieł innych mistrzów. Jego prace były wielokrotnie wystawiane poza granicami Francji m.in. w Brukseli (1884, 1893), w Monachium (1896). W 1889 otrzymał złoty medal na zorganizowanej w Paryżu wystawie „Blanc et Noir”, podobne odznaczenie otrzymał w 1900 na Wystawie światowej.

Udostępnij na: