A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.
Łowicz, 25 maja 1924 r.
Napisałam, że testament po ciotecznej siostrze mojej Józefie z Kosseckich Połkotyckiej został zniszczony. Otóż można by wnioskować, że zrobiła to jej przybrana córka Rebczyńska, a zatem powinnam wyjaśnić, że nie ją miałam na myśli, gdyż jak się coraz więcej przekonuję, to zrobiła osoba bardzo przewrotna, ale na szczęście obca naszej rodzinie.[1]
Drugie wyjaśnienie dać powinnam, dlaczego ciotka mojej Matki Paulina Nieszkowska wyszła za mąż za Rosjanina, będąc Polką i patriotką. O tym dowiedziałam się szczegółów bardzo niedawno. Była bardzo ładna, wykształcona i bogata. Miała wielu starających się, między nimi był jeden Moskal, jenerał Sobolew, o którym zupełnie nie myślała, gdyż zajęta była Polakiem. Dwóch pojedynkowało się o nią Suchorski i Suchorzewski, o taki błahy powód, że siadając do karety podała rękę nie temu, który się uważał, że będzie wybranym i rzeczywiście był kochany. Pojedynek skończył się śmiercią tego, którego kochała ciotka mojej matki. Odtąd przestała bywać na balach. Jenerał się wściekał, że był od drzwi odprawiony, aż w końcu przyszła delegacja Polaków z Kalisza, prosząc, żeby go przyjęła, iż wiele przez niego w owe straszne czasy dla Polski zrobić może, dlatego, że był gubernatorem ziemi kaliskiej. To ją skłoniło ostatecznie, że wyszła za Sobolewa. Dzięki temu bardzo dużo Polaków zostało przez nią w 1863 r. wyratowanych od Sybiru. Podczas wojny czytałam w „Gazecie Polskiej” wydawanej w Moskwie, w którym to piśmie był nekrolog ks. Elizy Teniszewowej starszej córki Sobolewowej.
31 maja 1924.
Syn ukochany mojej ciotki ksiądz kanonik Tadeusz Stawowski zmarł na raka. W Giżycach pochowany, był zawsze prawym człowiekiem i najprzykładniejszym księdzem.
17 sierpień 1924 r.
Byłam w kościele u panien Bernardynek, po raz pierwszy od 45 lat usłyszałam pieśń do Przenajświętszego Sakramentu, której mnie uczyli, jak przystępowałam do pierwszej Komunii Świętej. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, nie mogłam od łez się powstrzymać, tak mi stanęła w pamięci miniona już przeszłość. Czy to jest żal za minioną młodością? Nie, to jest żal za tymi, co już odeszli.
9 grudzień 1924 r. Łowicz
18 października urodził się w Łowiczu Tadzio, syn Wandzi Trzebuchowskiej, która przyjechała tu na czas słabości. Dziecko to niezmiernie mi miłe. Przypomina mi moje dzieci, szczególnie Ignasia. Jak patrzę na małego Tadzia, mam takie chwile, że zapominam o wszystkim i zdaje mi się, że ukochany mąż mój wejdzie i zapyta: „I cóż tam nasz mały modraczek?” – tak zawsze nazywaliśmy Ignasia.
Łowicz, 5 kwietnia 1925 r.
Dziś mija 40 lat, jak po raz pierwszy przyjechał do nas mąż mój było to pierwsze święto Wielkiej Nocy. Nie ma jeszcze pół wieku, a już wiele obyczajów zmieniło się w Polsce od tego czasu. Nie było przyjęte jeździć z wizytami w pierwsze święto Wielkiej Nocy ani Bożego Narodzenia, jeździło się tylko do kościoła, przynajmniej na wsiach tak było. To też z tego przyjazdu jakiś czas później miałam komiczną rozmowę z jedną z naszych służących. Upatrzyła chwilę, kiedy byłam sama i zaczęła się bardzo nieśmiało tłumaczyć, abym nie chciała iść za mąż za mego męża i w ogóle, żebyśmy go nie przyjmowali. Po długich omawianiach powiedziała w końcu, że musi być Żydem, a zrobiła ten wniosek dlatego, że przyjechał w pierwsze święto Wielkiej Nocy i był silnym brunetem, choć nie miał w twarzy nic wschodniego, tylko prędzej do Włocha był podobny.
Przyszedł rano list od Tadzia Kokczyńskiego, a niedawno od jego żony z Rzymu. Oboje tak bardzo serdecznie zapraszają do siebie do Szczekanicy. Jest to jeden z tych domów polskich (dworów) znanych z takiej prawdziwej staropolskiej gościnności. Pisząc o domu Tadziów, przyszedł mi na myśl mąż mój, jak nie mógł zrozumieć, że ktoś może być niegościnny[2]. Raz w ostatnich latach przed wojną był zaproszony z prałatem Płoszajem do Staszkowa[3] do Stawowskich na polowanie z Giżyc[4] do Sadowskich[5] (Ostrorogów). W Giżycach też polowali. Z nimi jechał Antoś Stawowski, który uprzedził żonę swoją, że przywiezie w wilią polowania tych dwóch starszych panów, żeby nie byli zmęczeni drogą. Był duży mróz na dworze i przyjechali koło 10-ej wieczór. Kuzyn nasz Antoś był przerażony, że jak przyjechali, dopiero służąca poszła palić w pokoju gościnnym nieopalonym wcale, a mąż mój był bardzo skłonny do zaziębienia. Prałat zaś miał lat przeszło 70. Ignaś, widząc zaambarasowanie pana domu, uśmiechnął się tylko i powiedział: „nie martw się, Antosiu, zobaczysz, że będzie wszystko dobrze”. Stawowska była z domu Sokołowska z Kujaw i pomimo że dzieci nie mieli, dziwnie była skąpa, nie kazała napalić, licząc, że może co wypadnie i nie przyjadą. Po skończonej kolacji Ignaś wyszedł wcześniej, poszedł do sypialnego pokoju Stawowskich i najspokojniej położył się do łóżka pani domu. Kiedy wszedł pierwszy Antoś do pokoju, szukając mego męża, powiedział mu: „Wybawiłem cię z kłopotu, my starzy tu się prześpimy, a wy młodzi w gościnnym pokoju.” Antoś, zawsze tak serdeczny i gościnny był bardzo zadowolony z pomysłu mego Ignasia. Czy magnifika również, śmiem wątpić. W jakiś czas słyszałam fakt ten powtarzany przez rodzinę Antosia z zadowoleniem i śmiechem, że choć raz Teosi oszczędność się nie udała.
Kuzyn mój Stawowski umarł nagle w Kaliszu; dziś żyje jeszcze siostra i brat jego w Warszawie. Majątek zapisał żonie i do dziś dnia ona tam mieszka w Staszkowie, a siostra u obcych, stara panna. Antos nigdy nie przypuszczał, że umrze tak prędko, był młody i zdrów. A żona zawsze robiła mu sceny, że ją nie kocha, nie myśli o niej, bo ona dawno swój zahipotekowany posag jemu zapisała. Tak go dręczyła, że że usiadł i wszystko jej zapisał. Mam wrażenie, że dla świętego spokoju, bo zawsze mówiła, że chora na serce. Sądził, że go nie przeżyje. Inaczej ta szlachetna dusza nie byłaby zapomniała o swojej rodzonej siostrze. Nadmienił tylko, że oddaje ją w opiekę sercu swej żony, a to serce nie jest bardzo czułe.
Łowicz, dnia 27.IV. 1928 r.
Już trzeci tydzień dobiega, jak umarła najdroższa moja siostra Maria z Gorczyckich Skrzynecka. Zamknęła oczy na zawsze w Wielką Sobotę dnia 7 kwietnia 1928 r. i pochowana w Zagórzu w murowanym grobie obok jej pierwszego męża Ignacego Skawińskiego. Była to anielska istota, z zaparciem siebie umiała kochać bliźnich swoich. Nigdy nie słyszałam skargi z ust Jej, choć ciężkie bardzo miała życie. Ostatnie 9 lat przebyła w domu mojego najukochańszego syna Ignacego.
[1] Ta notatka jest niestety nieprzekonywująca. Zrobiła ją chyba autorka w swojej dobroci, ale nie podała w sposób przekonywający nazwiska tej rzekomo obcej osoby – przyp. E.T.
[2] Szczekanicę znałem i dlatego nie mogę się powstrzymać od krótkiego jej opisania. Była to resztówka zakupiona przez Wuja Tadeusza Kokczyńskiego (właściwie Feliksa). Liczyła ok. 40 ha dobrej ziemi. Wspaniały był dwór. Trudno mi powiedzieć, jaki był stary, bo teraz, kiedy się na tym znam, już go oddawna nie widziałem. W każdym razie składał się z dwóch części. Głównej, starej i bardzo ładnej oraz nowej dobudówki o mniejszych walorach. Częściowo był piętrowy. Na pierwszym piętrze było chyba trzy lub cztery duże pokoje oddawane do użytku tylko gościom przyjezdnym. Domownicy mieszkali zawsze na parterze . Środkowy pokój na górze miał duży frontowy taras. Na parterze, o ile dobrze pamiętam, było 9 pokoi o powierzchni dziś już nie budowanej, w każdym razie ok. 30-40 m2. Był duży hall, w którym się jadało, gdyż był to właściwie pokój jadalny, był gabinet i pokój kredensowy itp. w dobudówce były pokoje gościnne i duża kuchnia. Dwór miał dwa ganki o bardzo dużych rozmiarach. Uroczy był wewnętrzny, obrośnięty gęsto winem dzikim, na którym się przeważnie siedziało w okresach ciepłych. Były tam leżanki i leżaki. Dwór był bardzo dobrze wyposażony, miał mnóstwo cennych mebli, obrazów, itp. stał w niewielkiej części parkowej ogrodu, z której większa część znajdowała się od strony frontowej, od drogi. W części parkowej wewnętrznej był olbrzymi piękny klomb i rosły trzy lipy olbrzymie chyba trzystuletnie. Ogród warzywny i owocowy, przylegający do parku, liczył kilka hektarów i rosło w nim mnóstwo drzew owocowych. W tym ogrodzie schowaliśmy sporo srebra i innych wartościowych rzeczy, zakopując do ziemi, których później właściciele nie mogli znaleźć. W Szczekanicy byłem ostatni raz w 1939 r. w czasie wojny i żałuję, że obraz jej uciekł mi z pamięci i nie mogę jej dokładniej opisać. Żałuję również, ze nie widziałem nigdy Malanowa, Żdżenic, Lgotki i też nie mogę jej opisać – przyp. E.T.
[3] Staszków – przysiółek wsi Rychnów w Polsce położony w województwie opolskim, w powiecie namysłowskim, w gminie Namysłów. Miejscowość wchodzi w skład sołectwa Rychnów – przyp. MKP.
[4] Giżyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie ostrzeszowskim, w gminie Grabów nad Prosną – przyp. MKP.
[5] Prababcia Jadwigi z Gorczyckich był z domu Sadowska – przyp. MKP.