Archiwa tagu: pamiętnik

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 26

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 25 maja 1924 r.

Napisałam, że testament po ciotecznej siostrze mojej Józefie z Kosseckich Połkotyckiej został zniszczony. Otóż można by wnioskować, że zrobiła to jej przybrana córka Rebczyńska, a zatem powinnam wyjaśnić, że nie ją miałam na myśli, gdyż jak się coraz więcej przekonuję, to zrobiła osoba bardzo przewrotna, ale na szczęście obca naszej rodzinie.[1]

Drugie wyjaśnienie dać powinnam, dlaczego ciotka mojej Matki Paulina Nieszkowska wyszła za mąż za Rosjanina, będąc Polką i patriotką. O tym dowiedziałam się szczegółów bardzo niedawno. Była bardzo ładna, wykształcona i bogata. Miała wielu starających się, między nimi był jeden Moskal, jenerał Sobolew, o którym zupełnie nie myślała, gdyż zajęta była Polakiem. Dwóch pojedynkowało się o nią Suchorski i Suchorzewski, o taki błahy powód, że siadając do karety podała rękę nie temu, który się uważał, że będzie wybranym i rzeczywiście był kochany. Pojedynek skończył się śmiercią tego, którego kochała ciotka mojej matki. Odtąd przestała bywać na balach. Jenerał się wściekał, że był od drzwi odprawiony, aż w końcu przyszła delegacja Polaków z Kalisza, prosząc, żeby go przyjęła, iż wiele przez niego w owe straszne czasy dla Polski zrobić może, dlatego, że był gubernatorem ziemi kaliskiej. To ją skłoniło ostatecznie, że wyszła za Sobolewa. Dzięki temu bardzo dużo Polaków zostało przez nią w 1863 r. wyratowanych od Sybiru. Podczas wojny czytałam w „Gazecie Polskiej” wydawanej w Moskwie, w którym to piśmie był nekrolog ks. Elizy Teniszewowej starszej córki Sobolewowej.

31 maja 1924.

Syn ukochany mojej ciotki ksiądz kanonik Tadeusz Stawowski zmarł na raka. W Giżycach pochowany, był zawsze prawym człowiekiem i najprzykładniejszym księdzem.

17 sierpień 1924 r.

Byłam w kościele u panien Bernardynek, po raz pierwszy od 45 lat usłyszałam pieśń do Przenajświętszego Sakramentu, której mnie uczyli, jak przystępowałam do pierwszej Komunii Świętej. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, nie mogłam od łez się powstrzymać, tak mi stanęła w pamięci miniona już przeszłość. Czy to jest żal za minioną młodością? Nie, to jest żal za tymi, co już odeszli.

9 grudzień 1924 r. Łowicz

18 października urodził się w Łowiczu Tadzio, syn Wandzi Trzebuchowskiej, która przyjechała tu na czas słabości. Dziecko to niezmiernie mi miłe. Przypomina mi moje dzieci, szczególnie Ignasia. Jak patrzę na małego Tadzia, mam takie chwile, że zapominam o wszystkim i zdaje mi się, że ukochany mąż mój wejdzie i zapyta: „I cóż tam nasz mały modraczek?” – tak zawsze nazywaliśmy Ignasia.

Łowicz, 5 kwietnia 1925 r.

Dziś mija 40 lat, jak po raz pierwszy przyjechał do nas mąż mój było to pierwsze święto Wielkiej Nocy. Nie ma jeszcze pół wieku, a już wiele obyczajów zmieniło się w Polsce od tego czasu. Nie było przyjęte jeździć z wizytami w pierwsze święto Wielkiej Nocy ani Bożego Narodzenia, jeździło się tylko do kościoła, przynajmniej na wsiach tak było. To też z tego przyjazdu jakiś czas później miałam komiczną rozmowę z jedną z naszych służących. Upatrzyła chwilę, kiedy byłam sama i zaczęła się bardzo nieśmiało tłumaczyć, abym nie chciała iść za mąż za mego męża i w ogóle, żebyśmy go nie przyjmowali. Po długich omawianiach powiedziała w końcu, że musi być Żydem, a zrobiła ten wniosek dlatego, że przyjechał w pierwsze święto Wielkiej Nocy i był silnym brunetem, choć nie miał w twarzy nic wschodniego, tylko prędzej do Włocha był podobny.

Przyszedł rano list od Tadzia Kokczyńskiego, a niedawno od jego żony z Rzymu. Oboje tak bardzo serdecznie zapraszają do siebie do Szczekanicy. Jest to jeden z tych domów polskich (dworów) znanych z takiej prawdziwej staropolskiej gościnności. Pisząc o domu Tadziów, przyszedł mi na myśl mąż mój, jak nie mógł zrozumieć, że ktoś może być niegościnny[2]. Raz w ostatnich latach przed wojną był zaproszony z prałatem Płoszajem do Staszkowa[3] do Stawowskich na polowanie z Giżyc[4] do Sadowskich[5] (Ostrorogów). W Giżycach też polowali. Z nimi jechał Antoś Stawowski, który uprzedził żonę swoją, że przywiezie w wilią polowania tych dwóch starszych panów, żeby nie byli zmęczeni drogą. Był duży mróz na dworze i przyjechali koło 10-ej wieczór. Kuzyn nasz Antoś był przerażony, że jak przyjechali, dopiero służąca poszła palić w pokoju gościnnym nieopalonym wcale, a mąż mój był bardzo skłonny do zaziębienia. Prałat zaś miał lat przeszło 70. Ignaś, widząc zaambarasowanie pana domu, uśmiechnął się tylko i powiedział: „nie martw się, Antosiu, zobaczysz, że będzie wszystko dobrze”. Stawowska była z domu Sokołowska z Kujaw i pomimo że dzieci nie mieli, dziwnie była skąpa, nie kazała napalić, licząc, że może co wypadnie i nie przyjadą. Po skończonej kolacji Ignaś wyszedł wcześniej, poszedł do sypialnego pokoju Stawowskich i najspokojniej położył się do łóżka pani domu. Kiedy wszedł pierwszy Antoś do pokoju, szukając mego męża, powiedział mu: „Wybawiłem cię z kłopotu, my starzy tu się prześpimy, a wy młodzi w gościnnym pokoju.” Antoś, zawsze tak serdeczny i gościnny był bardzo zadowolony z pomysłu mego Ignasia. Czy magnifika również, śmiem wątpić. W jakiś czas słyszałam fakt ten powtarzany przez rodzinę Antosia z zadowoleniem i śmiechem, że choć raz Teosi oszczędność się nie udała.

Kuzyn mój Stawowski umarł nagle w Kaliszu; dziś żyje jeszcze siostra i brat jego w Warszawie. Majątek zapisał żonie i do dziś dnia ona tam mieszka w Staszkowie, a siostra u obcych, stara panna. Antos nigdy nie przypuszczał, że umrze tak prędko, był młody i zdrów. A żona zawsze robiła mu sceny, że ją nie kocha, nie myśli o niej, bo ona dawno swój zahipotekowany posag jemu zapisała. Tak go dręczyła, że że usiadł i wszystko jej zapisał. Mam wrażenie, że dla świętego spokoju, bo zawsze mówiła, że chora na serce. Sądził, że go nie przeżyje. Inaczej ta szlachetna dusza nie byłaby zapomniała o swojej rodzonej siostrze. Nadmienił tylko, że oddaje ją w opiekę sercu swej żony, a to serce nie jest bardzo czułe.

Łowicz, dnia 27.IV. 1928 r.

Już trzeci tydzień dobiega, jak umarła najdroższa moja siostra Maria z Gorczyckich Skrzynecka. Zamknęła oczy na zawsze w Wielką Sobotę dnia 7 kwietnia 1928 r. i pochowana w Zagórzu w murowanym grobie obok jej pierwszego męża Ignacego Skawińskiego. Była to anielska istota, z zaparciem siebie umiała kochać bliźnich swoich. Nigdy nie słyszałam skargi z ust Jej, choć ciężkie bardzo miała życie. Ostatnie 9 lat przebyła w domu mojego najukochańszego syna Ignacego.


[1]              Ta notatka jest niestety nieprzekonywująca. Zrobiła ją chyba autorka w swojej dobroci, ale nie podała w sposób  przekonywający nazwiska tej rzekomo obcej osoby – przyp. E.T.

[2]              Szczekanicę znałem i dlatego nie mogę się powstrzymać od krótkiego jej opisania. Była to resztówka zakupiona przez Wuja Tadeusza Kokczyńskiego (właściwie Feliksa). Liczyła ok. 40 ha dobrej ziemi. Wspaniały był dwór. Trudno mi powiedzieć, jaki był stary, bo teraz, kiedy się na tym znam, już go oddawna nie widziałem. W każdym razie składał się z dwóch części. Głównej, starej i bardzo ładnej oraz nowej dobudówki o mniejszych walorach. Częściowo był piętrowy. Na pierwszym piętrze było chyba trzy lub cztery duże pokoje oddawane do użytku tylko gościom przyjezdnym. Domownicy mieszkali zawsze na parterze . Środkowy pokój na górze miał duży frontowy taras. Na parterze, o ile dobrze pamiętam, było 9 pokoi o powierzchni dziś już nie budowanej, w każdym razie ok. 30-40 m2. Był duży hall, w którym się jadało, gdyż był to właściwie pokój jadalny, był gabinet i pokój kredensowy itp. w dobudówce były pokoje gościnne i duża kuchnia. Dwór miał dwa ganki o bardzo dużych rozmiarach. Uroczy był wewnętrzny, obrośnięty gęsto winem dzikim, na którym się przeważnie siedziało  w okresach ciepłych. Były tam leżanki i leżaki. Dwór był bardzo dobrze wyposażony, miał mnóstwo cennych mebli, obrazów, itp. stał w niewielkiej części parkowej ogrodu, z której większa część znajdowała się od strony frontowej, od drogi. W części parkowej wewnętrznej był olbrzymi piękny klomb i rosły trzy lipy olbrzymie chyba trzystuletnie. Ogród warzywny i owocowy, przylegający do parku, liczył kilka hektarów i rosło w nim mnóstwo drzew owocowych. W tym ogrodzie schowaliśmy sporo srebra i innych wartościowych rzeczy, zakopując do ziemi, których później właściciele nie mogli znaleźć. W Szczekanicy byłem ostatni raz w 1939 r. w czasie wojny i żałuję, że obraz jej uciekł mi z pamięci i nie mogę jej dokładniej opisać. Żałuję również, ze nie widziałem nigdy Malanowa, Żdżenic, Lgotki i też nie mogę jej opisać – przyp. E.T.

[3]              Staszków – przysiółek wsi Rychnów w Polsce położony w województwie opolskim, w powiecie namysłowskim, w gminie Namysłów. Miejscowość wchodzi w skład sołectwa Rychnów – przyp. MKP.

[4]              Giżyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie ostrzeszowskim, w gminie Grabów nad Prosną – przyp. MKP.

[5]              Prababcia Jadwigi z Gorczyckich był z domu Sadowska – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 25

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Strzelce Wielkie, 6 sierpnia 1923 r.

Nie umiem pielęgnować kwiatów, z wielką przyjemnością patrzę na dwie rabaty u Wandzi pełne kwiatów: bratków, goździków itd. Każdy prawie z tych kwiatów budzi inne wspomnienia z lat młodych. Koło płotu wysiały się pewnie z dawnych lat parę żółtych nagietków. Ten kwiat pospolity przypomina mi, kiedy dzieckiem będąc, wymykałam się cichaczem na wieś do piastunki mojej poczciwej Felkowej. Niosłam jej jak zwykle jakiś kawałek placka lub rodzynków i biegłam przez łąkę, kładkę, nad strumień, bojąc się, żeby mnie kto nie spostrzegł w domu. Szczęśliwa byłam, jak się zbliżałam do chaty, przed oknami której aż się żółciło od nagietek. Mieszkali wtedy rodzice moi w Lgocie Gawronnej w Kieleckim. Mogłam mieć najwyżej lat 7, ponieważ pamiętam, że dawna moja piastunka dała mi jakiś barszcz na ławce i stojąc, ledwo jeść mogłam. Zamążpójście tej mojej piastunki i tęsknota za nią to było pierwsze moje zmartwienie w mym życiu. Zdaje mi się, że ta sama piastunka karmiła brata mojego Józika. Pachnący groszek przypomina mi Saluńkę naszą, tę najidealniejszą istotę, jaką znałam w życiu. Ona tak lubiłam ten kwiatek. I siała go dużo. Goździki i astry przypominają mi mój pobyt z Matką w Busku, a duże żółte kwiaty, coś w rodzaju georginii tylko jeszcze wyższe, to męża mojego ukochanego. On je tak bardzo lubił i zachwycał się nimi w Rohoźnie, gdzie na bujnym czarnoziemie rozrastały się wspaniale. W ogrodzie Franusiów tam liście nasturcji dochodziły wielkości deserowych talerzyków. Najmilsze jednak kwiaty to narcyzy, te się nie wiążą z żadnym smutnym wspomnieniem, owszem przeciwnie – przypominają mi Żóraw, gdzie nadzwyczajnie stary dwór z dwoma gankami, werandą obrosłą dzikim winogronem, otoczony klombami, w których aż bielało na wiosnę od narcyzów, roił się gośćmi i rodziną. Tam nasza Marylka wyszła po raz drugi za mąż, tam jeszcze bywał brat mój Cypryś. Później już go więcej nie widziałam. Miałam lat 13 jak wyprowadziliśmy się z Żórawia. Róże przenoszą mnie w czasy narzeczeństwa i młodości mojej. Pamiętam jak snop cały ślicznych pełnych róż narwałam i wiozłam do miasta do koleżanki mojej.

Tak dla nas starych zostały tylko wspomnienia. Z chwilą, kiedy nasze dzieci zostają same ojcami i matkami, powinniśmy umieć wycofać się z życia, nasze zadanie skończone. Młodość moja, a raczej kilka lat przed zamążpójściem po śmierci ojca naszego przeżyłam  w ciągłej trosce o byt nasz. Ten czas to była nasza ruina majątkowa. Matka została ze zobowiązaniami na wsi 50 włókowej bez ojca rodziny. Patrzyłam ciągle na jej zabiegi i ciągłe troski samotnej wdowy, tego czasu zatem nie mogę zaliczyć do chwil jasnych w życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że mojej młodości nie żałowałam wcale, najszczęśliwszy czas w mojem życiu, to był wtenczas, kiedy mój Ignaś skończył naukę, córki dorosły i żyłam ich życiem. Tym moim dzieciom zawdzięczam najjaśniejsze chwile życia. One dzieliły się ze mną każdą myślą. Przeżywałam z nimi każdą ich radość, patrząc na nich i widząc jak są bardzo kochane. Byłam tak szczęśliwą, że nie mogłam równać nawet tego uczucia z tym, jak widziałam, że sama byłam kochana przez męża. To była dla mnie najpiękniejsza młodość. Teraz chciałabym, aby to samo przeżyły dzieci moje i dlatego przestając z wnukami ciagle kontroluję się sama, abym nie zabierała serc wnuków dla siebie, bo to by była krzywda mych dzieci, tym boleśniejsza, że zadana przez własną matkę. Dlatego napisałam, że czuję, iż powinnam się wycofać z życia Zadanie moje skończone, teraz myśl moja powinna zwrócić się na życie przyszłe Żebym się tylko więcej modlić mogła. Myśli mam tak rozpierzchniętą, że jedynie modlitwa za umarłych skupia myśl moją dłużej. 

Łowicz, 24 kwietnia 1924 r.

20 kwietnia 1924 r. zmarła w Kaliszu matka mego zięcia Helena z Dzierżawskich Kokczyńska. Zmarła szczęśliwa, bo otoczona wszystkimi dziećmi i najtroskliwszą opieką kochających ją synów. Pochowana w Malanowie obok męża i jego rodziców.

Łowicz, 18 maja 1924 r.

Najstarsza siostra mego męża Tekla zmarła w Kaliszu. Z dziesięciorga rodzeństwa żyje już tylko czworo. W tym czasie tak wypada mi, że notuje same zgony.

1 maja przyjechała do nas serdeczna przyjaciółka córki mojej Zosi pani Soszyńska i 3 maja skończyła życie. Pękła żyła sercowa. Pani Soszyńska była kobieta z zupełnym zaparciem się siebie, żyła zawsze z myślą o innych bez cienia egoizmu. Franusiowie sprowadzili jej księdza, zdążyła się jeszcze wyspowiadać. Nie miała dzieci, tylko staruszkę matkę przy sobie, o której w godzinie śmierci jeszcze pamiętała, zwróciła swoje śliczne czarne oczęta na męża i powiedziała: „Bądź dobry dla matki”. Było to ostatnie zdanie, jakie wypowiedziała. Potem, pomimo starań doktorów serce coraz słabiej biło, aż w końcu zupełnie zacichło. Śmierć tę odczuliśmy bardzo w całym domu, bo kochaliśmy panią Soszyńską jak bliską krewną. Zosi oczy od łez nie odsychały przez pierwsze te dni. Pochowana jest w Łowiczu. Na pogrzeb zjechała najbliższa rodzina, dwaj doktorzy: Machczyński po rodzonym bracie i Bodnar po siostrze. Mówili u nas podczas obiadu po pogrzebie, że taki koniec był dawno przewidywany przy chorym sercu i szczęście, że się nie przyszło to na ulicy lub w wagonie. Była od najmłodszych lat bardzo uczuciowa. Wyczerpało ją życie i pobyt w bolszewii. Było nam tak przykro, że teraz kiedy dostała się do Polski, kiedy warunki bytu zmieniły się jej na lepsze, to przyszła śmierć. Trudno, takie widać były wyroki Boskie. Najwięcej jest biedna jej ociemniała prawie matka, która przeżyła wszystkie trzy córki.

Byłam w Kaliszu podczas odpustu św. Józefa, wyspowiadałam się, pomodliłam za wszystkie moje dzieci i z takim żalem, taką tęsknotą żegnałam wychodząc cudowny obraz św. Józefa, z myślą, że pewno więcej go nie zobaczę. Ileż tam opieki tego świętego doznałam. Ile tam razem z ukochanym mężem gorąco się modliłam za nasze dzieci. Teraz jeździłam, aby podziękować za łaskę doznaną, że kiedy Wandzia, wnuczka, ciężko chorowała i spodziewana była operacja, przyrzekłam sobie rok pościć środy do św. Józefa i Pan Bóg za przyczyną tego świętego raczył mnie wysłuchać. Gorączka spadła i niebezpieczeństwo minęło. Odpust w Kaliszu ośmiodniowy przypada na opiekę św. Józefa w trzecią niedzielę Wielkiej Nocy. Raz w młodych latach pamiętam jak na 19 marca zjechały się siostry mego Ojca do Kalisza Chrzanowska i Rudnicka, a później z moim Ojcem pojechały do nas. Wiele osób przyjeżdżało  z Poznańskiego, teraz coraz mniej widzimy osób z inteligencji na tym odpuście, czyżby tak wiara zaniknąć miała w tego cudownego świętego, o którym św. Teresa pisze „nie pamiętamy, bym go o cobądź w święto Jego nadaremnie błagała.”[1]


[1]              Obraz św. Józefa z Matką Boską i małym Panem Jezusem znajduje się nadal w kościele w Kaliszu. Przekonałem się o tym, kiedy byłem osobiście w Kaliszu w 1962 r. widziałem go zresztą po raz pierwszy. Obraz ten miał burzliwe dzieje. Był przed wojną okradziony, ale złodziei złapano i odebrano im cenny łup. Stosunkowo niedawno, bo chyba w 1973 r. miał miejsce pożar w kościele, który strawił cenny bardzo i stary obraz w ołtarzu głównym, ale, jak czytałem, nie uszkodził obrazu św. Józefa – przyp. E.T.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 24

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 16 maja 1922 r.

Do Marii Konopnickiej.

Czy ty pamiętasz, zbłąkane dziecię,
Cichego domku naszego ściany,
Grób naszej matki rzucony w świecie
I łzą sierocą oblany.
Czy ty pamiętasz? O, powiedz, droga,
Czyli ci obce ojca oblicze
I miłość… Którą wiódł nas do Boga
Przez całe życie.
Czy ci łza bólu serce pożarła,
Żeś się pamiątek takich zaparła,
Co ci przyświecać powinny.
O przemów, powiedz kto temu winny,
Bo ja zdumiona nie wiem, co znaczy
Ta walka z niebem, ten krzyk rozpaczy,
ten chaos myśli i słowa.
O przemów, powiedz, bom ja gotowa
Uwierzyć, że to złudzenie,
Że mi się czary przyśniły,
Że tylko jakieś fałszywe cienie
Twoją mi duszę zakryły.
Niedawno jeszcze, ach taka inna,
Takiej anielskiej pełna prostoty,
Wpół rozbudzone, na wpół dziecinna
Śniła na ziemi wiek złoty
I była jasna, jak dzień majowy.
Dziś gromy na się wzywa Jehowy…
Boże, mój Boże, co się z nią stało,
Czy serce w piersiach jej skamieniało,
Że już przemówić nie zdoła,
Że głosu mego, co łzami dyszy,
W szalonym biegu ona nie słyszy
I milczy, gdy na nie woła,
Że grzeszną pychą duch jej zmazany
W świetne acz złudne odzian łachmany,
Wśród słońc bujając po niebie,
Odbiegł niestety od Ciebie…

Wiersz ten napisała z Wasiłowskich Wanda Walentynowa Gorczycka, zona stryjecznego brata mego ojca, a rodzona siostra Marii Konopnickiej. W tym czasie pisała, kiedy poetka tak wiarę straciła. Stryjenka moja nie drukowała nigdy swoich poezji, ale miała tę wyższość nad siostrą, ze dzieci wychowała religijnie i moralnie. Jedna z córek Walentynowej Gorczyckiej była za literatem Janem Nitowskim. Gospodarnością to żadna z panien Nitowskich (chyba Wasiłowskich) poszczycić się nie mogła. Pamiętam, jak mój Ojciec odwiedził raz Stryja Walentego w jego majątku na wsi i z oburzeniem opowiadał, że zastał stryjenkę przy fortepianie, a stryja przyszywającego guzik do koszulki dziecka. Pomimo że stryj Walenty był bliskim krewnym mego Ojca, gdyż ich Ojcowie byli rodzeni bracia Gorczyccy, a matki rodzone siostry Jasińskie, to jednak po śmierci stryja coraz rzadziej  spotykam jego dzieci i dziś nie wiem nawet dobrze gdzie mieszkają. Wiem tylko, że dwie starsze umarły, a mianowicie Jadwiga za Nitkowskim i Maria za Bolesławem Jarnowskim. Jedna z córek jest za Rutkowskim, a druga (to jest czwarta) za Felicjanem Dutkowskim. Synów zdaje się było dwóch: Karol i Zygmunt.

Przy tak licznej rodzinie, jak nasza, a w moim położeniu przy małych środkach finansowych, trudno jest widywać się z dalszą rodziną. W tych dniach odebrałam też list od mojej kuzynki mojej Stawowskiej, abym ją odwiedziła, gdyż biedactwo dogorywa na raka. Gdybym mogła, pojechałabym do niej, ale jestem teraz ciągle cierpiąca i zamiast przyjemności, mogłabym swoją osobą kłopotu przysporzyć. Ciotkę moją, co jest matką tej mojej kuzynki, Helenę z Ostrorogów Sadowskich Stawowską bardzo kocham. Doznałam od niej wiele serca. Na dwie godziny przed śmiercią prosiła, aby po mnie syn posłał konie. Rozumie się pojechałam natychmiast, aby ją jeszcze zobaczyć, ale już nie zastałam przy życiu. Było mi bardzo przykro, tym więcej, że i ciotka chciała się ze mną pożegnać. Całe życie była nieszczęśliwą; panna z bogatego bardzo domu i pomimo, że jedyna córka, została młodo wydana za człowieka, którego nie kochała i z tak wątłym zdrowiem, ze była przez lata pożycia z mężem ciągła przy nim siostrą miłosierdzia. Jako wdowa z braku męskiej opieki straciła majątek. Wieś zmuszona była sprzedać i dzieci wychowywać w trudnych warunkach. Umarła też na raka. Wyspowiadała się przed księdzem z sąsiedniej parafii, a w parę dni przed skonaniem prosiła syna księdza, aby jej dał koniecznie rozgrzeszenie w chwili śmierci i tak też się stało, jak wszedł do pokoju i zobaczył, ze matce zrobiło się niedobrze i że to prawdopodobnie konanie, stanął nad nią i do ostatniej chwili rozgrzeszał ją a ta anielska dusza z uśmiechem na ustach, ufna w miłosierdzie Boskie, patrząc na syna do ostatniego tchnienia, cicho zakończyła życie na wsi Dębe na probostwie swego syna. Podług mnie smutne miała życie, ale śmierć szczęśliwą. Ciało ciotki Stawowskiej zostało przywiezione do Giżyc, do grobu familijnego obok kościoła parafialnego. Dziś Giżyce są jeszcze w rękach ostatniego spadkobiercy księdza Mieczysława Sadowskiego, a proboszczem jest brat jego cioteczny Tadeusz Sadowski, ten właśnie syn ciotki Heleny Stawowskiej, który był przy jej śmierci. I który jestem pewna, przechodząc codziennie obok jej grobu do kościoła, westchnie w każdej mszy świętej za spokój duszy swojej zacnej matki. Ciotka Stawowska mieszkała w Poznańskim. Dopiero mniej więcej w 1885 lub 1886 r. przyjechała do królestwa, gdyż był to ten czas, kiedy Niemcy wypędzali Polaków nienaturalizowanych w Księstwie Poznańskim. Ten los spotkał i ciotkę Stawowską.

Z powodu choroby, która mi często dotkliwie dokucza, tak pamięć tracę, że nieraz zdaje mi się, że zrobiłam już to, o czym tylko myślałam, tak też nie zapisałam faktu urodzin mego najmłodszego wnuka. Ignasiowi urodził się syn 3 kwie-…..

(W tym miejscu tekst pamiętnika się urywa. Ostatnie słowa są napisane na końcu strony 114, a następnie w pamiętniku jest ślad ośmiu kartek wyciętych. Kartek tych nigdzie nie ma. Zostały zniszczone przez Jadwigę Tyblewską. Na pozostałych w notesie kawałkach kartek widać ślady tekstu, których zupełnie nie można odtworzyć. Pamiętnik otrzymałem od razu bez tych ośmiu kartek, wszystkie strony ponumerowałem i następnej istniejącej kartce dałem nr 115. ta ostatnia karta na stronie 115 ma wolny spory kawałek miejsca z papierowa przypinka u góry, co wskazuje na to, że w tym miejscu musiał być wklejony jakiś obcy tekst, być może klepsydra, jak poprzednio.)[1]
Tekst na str. 115 brzmi następująco:

….. wy, aby oddać ostatnia posługę człowiekowi, który zawsze pisał w duchu religijnym. Jeden z księży serdecznie przemówił nad grobem, wymieniając jego prace. Wspomniał o powieści „Wierzę w Boga”, która w owym czasie niewiary niektórych pisarzy, spowodowała wielu nieprzyjaciół[2].

Od tygodnia jestem w Strzelcach[3], gdzie Antoś jest na posadzie. Po raz pierwszy przyjechałam do domu mej córki Wandzi. Widzę jej serce na każdym kroku, tak by mi to u nich było dobrze, wygodnie, gdybym widziała ich szczęście, ale niestety tego ostatniego nie ma. Warunki życia przykre, przepracowani oboje, często się nawet nie rozumieją, choć każde ma tyle dobroci w sobie.

 


[1]              Wycięte kartki, jak mi mówiła Babka Jadwiga, dotyczyły dziejów Eligiusza Niewiadomskiego , który zastrzelił prezydenta Narutowicza. Jadwiga przedstawiała wersje specyficzną, taką jaka była powtarzana w rodzinie. Dodawała szereg szczegółów, które w wersji ogólnie dostępnej nie były w ogóle znane. I z tego właśnie względu pamiętnik był niezmiernie ciekawy. Można mieć pretensje o zniszczenie tych fragmentów, ale trzeba pamiętać, ze Wujek Franciszek Kokczyński był prezesem „Sokoła” i był narażony na rewizję. Znalezienie takiego pamiętnika mogło spowodować aresztowanie wuja – przyp. E.T.

[2]              Jak z tego fragmentu zapisu wynika, na pustym obecnie miejscu był nekrolog Antoniego Skrzyneckiego, który był autorem między innymi powieści „Wierzę w Boga” – przyp. E.T.

[3]              Strzelce Wielkie – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie pajęczańskim, w gminie Strzelce Wielkie – przyp. MKP.

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 23

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 18.III. 1922 r.

6 grudnia 1921 r. umarła siostra mojej matki Paulina z Nieszkowskich Maleszewska. Byłam chora i nie mogłam pojechać na pogrzeb. Wypadł mróz i taka gołoledź, że trudno iść za trumną, było tak ślisko, że się co trochę ktoś przewracał. Smutny to był pogrzeb. Dalsza rodzina i znajomi odprowadzili ciało tylko do mostu, a dalej aż na Bródno poszedł za trumną jedynie wnuk po siostrze Stefan Skawiński i kuzyn męża ciotki Ojrzyński. Nie leży ciotka Maleszewska z mężem swoim i córka na Powązkach, ani tez na kalwińskim cmentarzu z matką swoją i siostrą Kossecką, tylko samotna na Bródnie. Nie była ciotka szczęśliwa, nie wiodło jej się za życia i aż do grobu.

(W tym miejscu naklejony jest wycięty z gazety drukowany nekrolog):

Ś. +  P.
Hieronim Kościesza-Nieszkowski
b. obywatel ziemski, weteran 1863 r.
zmarł dnia 4 marca 1922 r., przeżywszy lat 88
Wyprowadzenie zwłok z mieszkania przy ul.
Hożej Nr.28 na cmentarz ewangelicko-reformo-
wany nastąpi we wtorek, dn. 7-ego b.m., o godz.
2-ej po poł., na które zaprasza krewnych, ko-
legów i życzliwych pozostała w głęboki smut-
ku                                           żona.

20/III. W trzy miesiące po ciotce Maleszewskiej umarł wuj Hieronim. Mimo, że nie byłam przywiązana do niego, ogarnął mnie dziwny żal. Przez chwilę nie mogłam łez powstrzymać. Na pogrzebie wuja szło wojsko z muzyką do samych wrót cmentarza. Oddano mu honory wojskowe jako powstańcowi w 63 roku. Wuj był długo więzionym po stłumieniu powstania i jak wrócił to był tak zmienionym, że go rodzona siostra nie poznała. Wuj Hieronim był rodzonym bratem mojej matki, jedynym już krewnym z rodziny Nieszkowskich i ostatnim ze starszej generacji w naszej rodzinie[1].

Łowicz, 15.IB.1922. Wielka Sobota.

Franusiowie wyjechali do Bierzwiennej[2] na święta, Julek do Piotrkowa, a raczek do Szczekanicy[3] do swojego stryja Tadeusza, gdyż w Bierzwiennej u Zygmunta Kokczyńskiego nie miałby towarzystwa chłopców. Jestem wdzięczna Zosi, że zrozumiała mnie, iż pomimo zaproszenia wolałam zostać sama. Tak mi tu dobrze, cicho swobodnie, tak dziwnie kojąco dla duszy. Ile razy mąż mi przyjdzie na myśl, modle się za niego i niczyjej nie zwracam uwagi i niczem się nie krępuję. Zawsze w mym domu w tym czasie miałam już stół suto zastawiony z barankiem na środku stołu, przybrany barwinkiem i zielenią według dawnych zwyczai. Mąż mój tak lubił te dawne tradycje, że nigdy z domu w sobotę nie wyszedł, aby samemu przyjąć księdza, jak przychodził święcić. Na drugi dzień przyjmowałam z wizytami mężczyzn, którzy zawsze w mieście przychodzili z życzeniami w pierwsze święto. Gdybym pojechała do Zygmusia, na każdym kroku czułabym się gościem, tak bardzo myślą daleko ze wspomnieniami, a krępowaną dostosowaniem się do otaczających osób.

Przed paru godzinami, pomimo zajęcia u siebie w handlu, Leonek pamiętał o mnie i przybiegł odwiedzić mnie. Każde z mych dzieci pamięta o starej matce, aby mi na niczym nigdy nie zbywało. Każde oddzielnie zaproponowało mi ponieść koszta mojej kuracji. Jutro pójdę do Leonków, a dziś poczytam jeszcze, co tak bardzo lubię i korzystam, póki mi wzrok jeszcze pozwala. Wspominam o zastawianiu stołu, bo mi się zdaje, że jak wnuki moje dorosną, to już zupełnie wyjdzie z mody ten zwyczaj pieczenia ciast, gotowania szynek, pieczenia indyków itd. na święta Wielkanocne, gdyż od czasu wojny nie słyszałam, aby księża jeździli święcić po domach zastawione stoły, jak dawniej u nas w Polsce było w zwyczaju. Naród polski był mniej podatny do przyjęcia chrześcijanizmu, aniżeli inne narody niesłowiańskie, dlatego papież niektóre święta, a raczej uroczystości pogańskie pozwolił połączyć z chrześcijańskimi, jak np. święcenie ziół na matkę Boską Zielną, święcenie mięs, ciast i tradycyjnych jajek, którymi się zawsze Polacy dzielili w Pierwsze święto Wielkiej Nocy, składając sobie życzenia wszelkiej pomyślności.

3 maja 1922 r. w Łowiczu.

25 kwietnia w Psarach zmarła Stanisława z Gorczyckich Trzebuchowska, ta droga memu sercu stryjeczna siostra, której całe życie, aż do zamknięcia oczu na zawsze było zaparciem się swego „ja”, posuniętym aż do bohaterstwa. Zmarła w strasznych cierpieniach na raka, gdyż aby bliskich swoich nie martwić, ukryła chorobę, aż do tego czasu, kiedy już rana była na wierzchu i rak w całym organiźmie, tak że żaden z doktorów operacji robić nie chciał, pomimo starań dzieci. A tyle czasu naprzód wiedziała co ją czeka. Poodwiedzała drogie sobie osoby, jak siostrę w Warszawie i dzieci, rozporządziła wszystkim, rozdała nawet miłe jej pamiątki, tłumacząc się, że starszej kobiecie to już niepotrzebne. Stanisława Trzebuchowska była typem polskiej matrony. W jej domu gościnnym potrzebującym dachu znalazł zawsze serce i tę prawdziwą delikatność uczuć szlachetnych, która potrafi odczuć nieszczęście innych.


[1]                Hieronim Nieszkowski miał szereg ciekawych przygód w powstaniu w 1863 r. Tu o jednym wspominam. Walka powstańcza polegała głównie na wojnie partyzanckiej, to znaczy powstańcy nagle się zjawiali, napadali na Moskali i zaraz się wycofywali, by nie dać przeciwnikom zebrać większych sił. Często więc trzeba było konno uciekać. Hieronim był szalenie ambitny i dumny. Bał się, aby nie zostać w takiej ucieczce zabitym kulą w plecy, bo toby było wysoce niehonorowo. Jeździł więc w takich wypadkach zawsze na koniu tyłem do kierunku jazdy. Wymagało to specjalnych umiejętności.

[2]              Są w Polsce trzy miejscowości o nazwie Bierzwienna. Bierzwienna Długa, Bierzwienna Długa-Kolonia i Bierzwienna Krótka. Nie wiadomo, którą Bierzwienną Jadwiga Tyblewska miała na myśli – przyp. MKP.

[3]              Szczekanica – dziś osiedle w Piotrkowie Trybunalskim – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 22

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 30 października 1921 r.

Syn mój Leonek wrócił z rodzina do Kraju, za parę dni, może mi Pan Bóg da, że dożyję i zobaczę go w domu Franusiów w Łowiczu, gdzie obecnie mieszkamy już trzeci miesiąc. Podobno wrócił Leonek zdrowy i nie w nędzy, jak dużo naszych powracało. Jego nieszczęście to jest brak ręki. Uratowało go to od okradzenia w drodze. Poodkręcał sprężyny i w sztucznej ręce schował brylanty i biżuterię, którą kupował, aby nie przywozić pieniędzy rosyjskich czy sowieckich, które u nas nie mają wartości. Leonek jechał z Irkucka 2 i pół miesiąca. Ignaś w Warszawie był wczoraj i miło mi bardzo, że po tylu latach obaj bracia niespodziewanie się zobaczyli. Mam już wszystkie moje dzieci w Kraju, to jest w naszej wolnej Polsce, brak tylko mego ukochanego męża. On jeden samotny został na obczyźnie.

Łowicz, dnia 24 listopada 1921 r.

21 listopada minęło 3 lata od śmierci mego męża. W ten dzień Franuś z Zosią chcieli prosić o Mszę św. za dusze Ojca, ale z powodów niezależnych od nas, dziś dopiero ksiądz odprawił w kolegiacie i byliśmy na tym nabożeństwie wszyscy troje. Leonkowie przyjechali z dziećmi do Franusiów, byli jakiś czas, a wczoraj wyprowadzili się do miasta, gdzie czasowo mają pokój. Dzieci mają dwoje, są zdrowe i ładne. Oni oboje też dobrze wyglądają, żeby mogli tylko się jakoś ustalić i on znaleźć pracę, bo zwłaszcza oni przy niepraktyczności Mani dużo potrzebują. Tak dobrze wychowana, a tak nieprzywykła do zajęć kobiecych żona Leonka, cóż robić, kiedy inaczej być nie może, żeby choć oduczyła się palić papierosy. Palenie to nie tylko zajmuje czas, powoduje wydatek, ale rujnuje zdrowie palącemu i otaczającym. Teraz kiedy jest taka wielka trudność w dostaniu mieszkania i z musu nieraz trzeba się mieścić z rodziną w jednym pokoju lub dwóch, to palenie jest krzywdą dla dzieci.

Brak mieszkań u nas w Polsce zrobiła ochrona lokatorów, za mieszkania najęte przed wojną nie wolno właścicielom podwyższać samowolnie czynszu, co do czynszów późniejszych są także ograniczenia tak, że pieniądze za lokale nie pokrywają podatków i utrzymania kamienicy w porządku To nie zachęca do budowy nowych domów, dlatego św. pamięci Niemojewski pisał w „niepodległej myśli”: „Król Kazimierz zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, my zaś nieopatrzną gospodarką doprowadzimy, ze będzie zrujnowaną.” obecnie czytałam, że kwestia płacenia za lokale ma być do sejmu wniesiona i taksa zwiększona. My mieszkamy w dwóch pokojach tylko znaleźliśmy szczęśliwym trafem w pałacyku wdowy pani Strzeleckiej. Jest to prawie już za miastem, w ogrodzie. Idzie się długa aleja orzechową do samej nieledwie werandy. Pałacyk[1] ten z niewielką wieżyczką budował przed studwudziestu laty generał Klicki[2] z cegieł biskupiego pałacu. Na dole była tylko biblioteka, gdzie obecnie mieszkamy Na górze, to jest pierwszym piętrze, było mieszkanie jenerała, kuchnia opodal w oddzielnym domku, a dalej jeszcze kaplica, dziś przerobiona na mieszkanie, znać dotychczas gdzie był dzwonek. W ogóle miłe mamy otoczenie, zwłaszcza dla nas, co pochodzimy z rodziców, których rodzina z pokolenia na pokolenie mieszkała na wsi, to też ten dom w ogrodzie, przypominający stary dwór polski na wsi ma zawsze dla nas pewien urok.

Łowicz, 25. XI. 1921 r.

Od jakiegoś czasu czuję się niedobrze ze zdrowiem. Być może, że jeszcze długo pożyję tak kwękając jak obecnie, a może to już zbliża się koniec. Jak umrę, kochani moi, nie płaczcie za mną i nic sobie nigdy nie wyrzucajcie. Nie mam najmniejszego żalu do żadnego z mych dzieci ani własnych, ani przybranych, ani tez mego rodzeństwa. Otaczaliście mnie zawsze nieprzebraną dobrocią serc waszych. Pisze o tym umyślnie, gdyż jak tracimy drogą nam osobę, to zapominamy wszystko złe od niej, a pamiętamy tylko dobre, ogarnia nas żal, że nie możemy już okazać jej serca, że jesteśmy dłużni względem niej moralnie, ogarnia nas tęsknota i wyrzut sumienia. Otóż pragnę, by żadne z mych dzieci tego po mojej śmierci nie doznało, bo to jest wynik przeczulenia. Szczególniej byłoby to aktualne względem mej osoby, gdyż przez całe życie byłam nerwowa i dlatego chociaż nie przez zła wolę, ale mogłam komuś wyrządzić przykrość. Dlatego nie ja Wam, ale WY mnie przebaczcie.


[1]              Pałacyk istnieje do dziś i mieści się w nim Muzeum – przyp. MKP.

[2]              Stanisław Klicki herbu Prus I (ur. 16 listopada 1775 w Drążewie, zm. 23 kwietnia 1847 w Rzymie) – polski kawalerzysta, generał dywizji Królestwa Polskiego, baron Cesarstwa Francuzów – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 21

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Mińsk mazowiecki, 30 maja 1921 r.

8 maja wyjechałam z Siąszyc. Zostało mi najmilsze wspomnienie z mojego tam pobytu. Ostatnie dni byłam bardzo wzruszona. Miałam wrażenie, że wyjeżdżam nie tylko od Stasi, ale z domu mojej Wandzi, tak każdy przedmiot mi ja przypominał, bo tak drobiazgowo, jak o dziecku o mnie, kiedy mnie w Siąszycach zostawiała. 9 maja przyjechałam do Świerzyn[1] i zobaczyłam najmłodszą moją wnusię Zosię. Tak mi to miło było to maleńkie bobo, zdaje mi się, że podobna do rodziny Trzebuchowskich.

14 maja Franuś przywiózł mnie do Mińska z małą Wandzią. Mieszkamy w maleńkim domeczku, ale jest nam tu bardzo dobrze i miło, tak cicho, spokojnie. Dzisiaj oboje Franusiowie pojechali do Warszawy po różne sprawunki. Bardzo im wdzięczna jestem, że widzę jak oboje się starają, abym nie czuła tego, że nie jestem u siebie w domu i rzeczywiście jestem jak w domu, bo czuje ich serca na każdym kroku, tak ze strony Zosi, jak i Franusia. Nie zapomnę nigdy wizyty siostry Franusia u nas w Mińsku Anielki, dał mi tak dowód przywiązania przy niej względem mnie, jakiego mogłam  się spodziewać po rodzonym synu. Tak on już dawno zajął miejsce między moimi dziećmi w mym sercu i znów teraz muszę powtórzyć, że niczym nie zasłużyłam sobie na tak bardzo dobre przybrane dzieci.

Niepokoję się znów polityką, na Górnym Śląsku powstanie, znów nasi przeleją krew, niepodobna, żeby koalicja nie przyznała nam Szląska. Samo powstanie dowiodło, że Szląsk jest polski, a Europa nie może patrzeć spokojnie na walkę naszą, bo to znów groziłoby europejską wojną. W nas Polakach jest patriotyzm i miłość Ojczyzny z zaparciem się siebie.

W przeszłym miesiącu byłam w Warszawie i dowiedziałam się, że jedyna już dziś moja ciotka, rodzona siostra Matki, Paulina z Nieszkowskich Maleszewska przyjęła katolicyzm. Jadąc, myślałam o tym, aby jej pastora kalwińskiego sprowadzić. Wiedziałam, że jest protestantką aż do fanatyzmu.  Pamiętam, że nie wybaczyła naszej Matce, iż została katoliczką – wreszcie, ze miała żal za to do mnie i do mojego męża, że to co się stało za naszą namową. Dlatego, jak się dowiedziałam  ze jest chora i prawie na łasce bratowej, zagorzałej, jak to mówią katoliczki, chciałam dopomóc ciotce w sprowadzeniu do domu pastora Tymczasem, jak przyjechałam, powiedziała mi wujenka Hieronimowa Nieszkowska, że ciotka Maleszewska parę dni temu przyjęła katolicyzm. Czy jest szczęśliwa, nie wiem, przez delikatność nie chciałam zapytać, a do mnie się w tej kwestii nie odezwała. Prosiła mnie, abym się modliła się za nią: „żebym długo nie żyła, cierpię tak bardzo, że pragnę już śmierci.” Nie spytałam, czy ciotka cierpi fizycznie, czy tylko moralnie Jestem pewna, że cierpiała i fizycznie i moralnie, dlatego nie pytałam. Taka samotna, nikogo nie ma z bliskich sercem. Żyje jeszcze brat (wuj Hieronim), ale jest nieprzytomny, umysł ma tak przemieniony, że chwilami nie poznaje obecnych. 


[1]              Świerzyny – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie zduńskowolskim, w gminie Zapolice przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 20

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

10 kwiecień 1921 r. Siąszyce

Parę dni temu 5 kwietnia Wanduchnie mojej przybyła córeczka. Urodziła się o 8 rano. Mnie przy Wandzi zastąpiła Zochna. Ciągle jestem myślą z tymi moimi ukochanymi córkami. Jak ja powinnam Panu Bogu dziękować, że mi dał takie kochające dzieci. Ignaś jak córka myślał o moich potrzebach, kazał mi przyrzec, że mu napiszę, jak tylko mi będzie czego trzeba, okazał mi tyle serca, one obydwie myślały o tym, abym nie była przy chorobie Wandzi, nie męczyła się niespaniem nocami. Tak nie wszystkie dzieci umieją myśleć o starej matce. Żeby Bóg raczył zna,c na nich wszystkie swe łaski i błogosławił wszystkim mym dzieciom i wnukom. Synowie moi i córki kochają się również między sobą. Dla mnie to taka wielka przyjemność, że i przybrane dzieci są z sercem dla siebie.

Parę tygodni temu matka Antosia kupiła za kilka tysięcy marek dwa sznurki rżniętych korali dla mojej Wandzi. Kupiła z oszczędzonych dla siebie pieniędzy. Te korale leżą tu jeszcze, bo nie było okazji, aby je Wandzi przesłać. Dziś spojrzawszy na nie powiedziałam, że będzie miała wnusia prezent, na co mi Stasia Trzebuchowska odpowiedziała: „O, nie, to wcale nie dla wnusi naszej, ona może sobie kiedy nosić je w przyszłości, ale kupiłam to dla naszej Wandzi, nie z myślą dla wnuczki.” Tak to z akcentem powiedziała i z taką miłością o Wandzi, że nieraz jak rozmawiamy sobie obydwie matki, to widzę to, że kocha ją na równi ze swojemi córkami. Chciałabym, aby to kiedyś wiedziała w przyszłości ta mała kruszynka Wandzi, córuchna, że matka jej przez babkę taką zacną była kochana. Piszę dzisiaj o uczuciach rodzinnych w naszej rodzinie, bo dla mnie to bardzo dużo znaczy. Nie rozumiem tych ludzi, którzy nie umieją kochać, nie starają się o uczucie dla siebie osób sobie bliskich i przejdą przez życie zimni i obojętni. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 19

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Siąszyce, 4 kwietnia 1921 r.

Wpadł w rękę referat kandydata praw bar. P. Nikolai o Chrystusie Panu, pisany w rosyjskim języku, a wydany w 1909 r. przez Petersburski Związek Chrześcijański Studentów. Prócz pierwszego rozdziału, pisanego ze zrozumieniem protestanckim, wszystkie inne wykazują historyczne bóstwo Pana Jezusa. Wykazuje dawność i prawdziwość ewangelii naszych. Prawdziwość cudów potwierdza to, ze nawet Żydzi w Talmudzie więcej jak w 40 miejscach wspominają o Chrystusie, Matce Jego i uczniach, piszą, że czynił cuda, nie przeczą temu, tylko mówią, że czynił je nieczystą siłą, boć to byli wrodzy Chrystusa, więc samym tym twierdzeniem o sile nieczystej potępiają siebie, bo wszystkie cuda wypływały z miłości bliźniego, z samej dobroci. Chrystus Pan był Bogiem-Człowiekiem, bo jako syn Człowieczy był jedynym, który przez życie przeszedł bez grzechu, nikt go nigdy Mu nie mógł zarzucić, nawet Faryzeusze. Ci ostatni zarzucali mu jedynie, że mienił się Bogiem, ale Nim był. Tylko Bóg mógł nas nauczyć niezrównanej modlitwy „Ojcze nasz”, tej pokory, tej miłości bliźniego, który nawet na krzyżu w katuszach wyrzekł: „panie, dopuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Jasno też bardzo dowodzi faktu Zmartwychwstania i przy dowodach o bóstwie Jezusa tłumaczy odpowiedź na zapytanie, czy jest Bogiem. Chrystus odpowiedział: „Tyś wyrzekł.” Nigdy nie rozumiałam tej odpowiedzi, zdawała mi się nie dość jasna, po raz pierwszy przeczytałam, że była najwyraźniejszą forma potwierdzenia, bo język grecki i łaciński nie miał specjalnego słowa „tak” i „nie”, tylko formę twierdzenia „dicis” – „mówisz, rzekłeś”. Czem dłużej żyję, to głębszą mam wiarę. Uważam, że tylko ona może nam dać szczęście. Bogu dzięki, że dzieci moje, synowie i zięciowie są religijni, to było zawsze największe pragnienie mojego męża, sam był dla nas przykładem pod względem wiary i zgadzania się z wolą Boską. 

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 18

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Jest już późno. Mietek, syn Stasi Trzebuchowskiej, dawno śpi u matki w pokoju. Ona odmawia pacierze, a ja również zasnąć nie mogę, gdyż codzień słyszy się o jakimś napadzie. Kilka dni temu o drugiej w nocy weszlo do nas przez okno czterech złodziei Nie zdążyli nas okraść, bo ich spłoszyli strzałami Mietek Trzebuchowski z kuzynem swoim Ilewieckim (lub Śliwieckim). To najście złodziejskie bardzo niekorzystnie oddziałało na moje zdrowie. Serce mi ciągle dokucza. Była chwila, jak mnie obudził Mietek, mówiąc, że napad złodziei. Byłam pewna, ze to bandyci, a tych się zawsze boję, bo nie mam pieniędzy, mogą mi jednak nie wierzyć i znęcać się. Mogli przy tym zabrać nam wszystkie rzeczy.

Dostałam pensję, jako wdowa po weteranie z 63 roku. Otrzymałam je po raz pierwszy w tym miesiącu. Dziwne wrażenie zrobiło to na mnie. Tak mi boleśnie było, że będę korzystać z pieniędzy za krew wylaną przez mego męża w powstaniu. To jego naród nagrodził, bo przyznali uchwałą na sejmie dożywotnią pensję weteranom 63 r. i ich żonom wdowom. Dlatego, nim grosz użyłam z tej pensji, wydałam 200 marek na mszę św. za duszę mego męża. Nie zobaczył biedny wolnej Ojczyzn, choć walczył o jej swobodę.

O męża mego rodzinie wiem bardzo mało. W papierach dziadka Jana Tyblewskiego, porucznika wojsk polskich, urodzonego 13 czerwca 1777 r. we wsi Lubczu, obwodzie gnieźnieńskim w księstwie poznańskim wyczytałam, że uczęszczał  do szkoły w Bydgoszczy, a potem w Poznaniu. Zaciągnął się do wojska w rewolucją. Okryty ranami dostał się do kasztelana Gozmierskiego[1], gdzie czas jakiś przebywał w gościnie. Potem znów służył pod Księciem Poniatowskim. Następnie dostał w nagrodę zasług wojennych posadę w leśnictwie w Sokolnikach[2] i tam umarł. Jan Tyblewski miał dziesięcioro dzieci, z których syn Ignacy, właściwie Jakub, gdyż było to pierwsze imię, był ojcem mego męża. Teść mój Tyblewski był nadzwyczaj prawym człowiekiem. Całe swe życie przepracował w leśnictwie opatowskim, gdzie został nagrodzony od rodziny księcia Zajączka[3] folwarkiem w Brzezinach[4]. Ostatnie lat kilkanaście był obieralnym sędzią gminnym i na tym stanowisku umarł 21 kwietnia 1885 r. Poprawiłam datę z 19 na 21-ego, choć na razie zapomniałam, ale teraz sobie żywo przypomniałam, że mąż w dzień moich urodzin 20 kwietnia oświadczył mi się, a w parę godzin powiedział: „Nie wierzę w swoje szczęście, że jestem przyjęty, pani mnie pewno odmówi, lub spotka mnie coś bardzo złego, bo czuję taki niepokój”. Powtórzył mi to parę razy. Miał widać przeczucie, na drugi dzień rano ojciec jego zamknął oczy.

Ojca mego męża nie znałam wcale, wiem jednak, że znał czy osobiście, czy ze słyszenia mego ojca i bardzo życzył sobie dla swego syna małżeństwa ze mną. Zawsze wspominał mi mój Ignaś, że ojciec kazał mu podejść do łóżka i szeptem pytał się, czy już mi się oświadczył, był wtedy już bardzo chory.

Ojciec mego męża miał dziesięcioro dzieci: sześciu synów i cztery córki. Dwóch sióstr Ignasia nie znałam wcale: Marii i Czesławy, zdaje mi się, że mój mąż ich nie kochał[5]. Znałam tylko najstarszą Teklę pannę niemłodą już, Henclewską Praksię – ta była z sióstr najmłodsza, miała zacnego męża i dwie córki: Helenę nadzwyczaj sympatyczną i inteligentną. Do tej pory nie wyszła zamąż. Druga córka zamężna, ale nie pamiętam nazwiska[6], biedactwo dostała obłędu i córkę jej wychowuje siostra Helena[7].

Brat Dobiesław młodo bardzo umarł, zostawił żonę i syna. Oboje już nie żyją. Syn był księdzem.

Drugi brat mego męża starszy od Dobiesława, wdowiec z trzema córkami i synem, podczas wojny wyjechał do Mohylewa[8], a później do Saratowa. Imię mu Aleksander. Czterdzieści lat przesłużył w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim i wysłużył jeszcze przed wojną europejską 2000 rs. Rocznie, co wtedy było dostatecznym na utrzymanie mając do śmierci taką emeryturę. Czy żyje Aleksander obecnie, nie wiem. Z powodu przerwanej komunikacji z Rosją nic o nim nie wiedzieliśmy.

Trzeci brat Namysł mieszka z rodziną w Warszawie. Najmłodszy Jan w Łodzi. Słyszałam, że ożenił się z osobą inteligentną i dobrą. Jeden ich syn był ochotnikiem w Wojsku Polskim.

Brat Kazimierz był rok czy dwa starszy od Jana. Był to ukochany brat mego męża. Ignaś urzędował już, jak Kazio chodził do gimnazjum i był stale u Ignasia do skończenia nauki w gimnazjum, Potem skończył szkołę Konstantynowską w Petersburgu i poszedł już na drogę wojskową. Do obrania sobie wojskowości przyczyniły się bardzo okoliczności, tj. trudne warunki ówczesne. Przy sześciu synach żaden nie służył w wojsku[9]. Ojciec przez patriotyzm zwalniał ich wszelkimi sposobami. Kiedy przyszło zwalniać piątego z kolei, to jest Kazimierza, było prawie niepodobieństwem do załatwienia. Wysoki, barczysty, więcej nawet jak przystojny mężczyzna z białymi jak perły zębami i świeżą cerą, robił wrażenie samego zdrowia, dlatego Ojciec postanowił oddać go do wojska, tym więcej, ze przebywał w domu rodziców kapitan pogranicznej straży, który mając stosunki, obiecał umieścić w szkole wojskowej w Petersburgu[10]. Stamtąd wyszedł już w stopniu oficera i miał zamiar w myśl zaleceń ojca i brata Ignacego odsłużyć wojskowość i potem iść do jakiegoś urzędu. Jednakże potem o te urzędy coraz trudniej było Polakowi i tak pozostał w wojsku, a że już ze zniszczonym zdrowiem wyszedł w randze pułkownika. Ożenił się z wdową Kokczyńską z domu Rudnicką z Zagaja. Wanda Rudnicka była moją cioteczną siostrą, a córką przyrodniej siostry mego Ojca Emilii z Doruchowskich Rudnickiej. Za pierwszym mężem była za swoim rodzenie ciotecznym bratem Julianem Kokczyńskim. Dzieci z nim nie miała, dopiero z Kazimierzem trzy córki: Kazimierę za Tańskim, Annę za inż. Falęckim i wandę obecnie młodziutką pannę, bardzo ładną, przypominającą w każdym rysie twarz ojca. Kazimierz miał dobry charakter, ale mało bardzo subtelny i w końcu życiem wojskowym i długą chorobą cukrową tak spaczony, że w końcu zdawało mi się, iż Kazimierz nie był zupełnie normalny. Umarł w szpitalu w Kursku[11] 1 kwietnia[12] 1918 r. i tam pochowany. Wojna go tam zagnała z rodziną, jak również mego ukochanego męża, obaj bracia leżą na obczyźnie.

Matka mego męża była z domu Głowacka. Bardzo młodo wyszła zamąż i biedna była nadzwyczaj wątłego zdrowia. Słyszałam, że ciągle chorowała. Widziałam raz jej fotografię, była bardzo przystojna, to też i dzieci, szczególnie synowie, odznaczali się urodą. Mąż mój, Kazimierz i Dobiesław byli najładniejsi.

Dalszej rodziny mego męża nie znałam wcale, bywaliśmy przeważnie u mojej rodziny, do której Ignaś się przywiązał i oni byli też z sercem dla niego[13].

Do mojej najbliższej rodziny zaliczam dzieci po braci mego Ojca Cyprianie. Miał pięcioro dzieci. Syna Antoniego ożenionego z Marią Królikowską. Oboje nie żyją, została tylko ich córka Zofia Gorczycka za Kazimierzem Mystkowskim, obecnie posłem w sejmie. Do wojny miał piekarnię pieczywa i fabrykę pierników. Był krociowym panem. Przez wojnę stracił wszystko, została mu opinia człowieka prawego, czego wybór na posła jest najlepszym dowodem[14].

Dzisiaj[15] syn mego stryja Cypriana Gorczyckiego Józef ożenił się z Julią Popielawską, zacną i ładną panną, nadzwyczaj pracowitą i lubiącą ład w domu, przywiązałam się do niej bardzo i kocham również jej córkę Halinę. Mam wrażenie, że jest mi bliższa, niż reszta jej rodzeństwa. Jest też daleko subtelniejsza i z takim sercem była jak jej matka dla mego męża.

Córek miał stryj dwie z drugiego małżeństwa i jedną z trzeciego. Najstarsza Natalia była za Janem de Tilly. Miała dwie córkę, młodszą Lilę[16] i starsza Marię za malarzem Niewiadomskim.

Druga córka Aleksandra wyszła za Franciszka Pawłowicza i była bezdzietna. Najmłodsza Maria za Zygmunta Rowińskiego.

Brat mego Ojca miał trzy żony. Pierwszą Jasińską Zofię, rodzenie cioteczną siostrę, drugą Korzeniowską Walerię, a trzecią Józefę Rudnicką. Z ciotecznym rodzeństwem po przyrodnich siostrach Ojca mojego miało się już dziś spotykam, a z dziećmi nic mnie już nie łączy, jedni tylko chłopcy Kokczyńscy są mi bardzo mili, szczególnie Zygmunt i dwóch Marcelich, bo ich po Adolfie syn robi wrażenie krewnego i życzę mu szczęścia z całego serca.

Mam wiadomości od zięcia Franusia, że jest nadzieja, iż dostanie w Mińsku Mazowieckim mieszkanie dla rodziny i sprowadzi zonę, dzieci i mnie starą i że nareszcie będziemy znów razem.  Skończy się może ta tułaczka Zosi, bo ciągle była u rodziny swego męża, gdyż zaraz po powrocie naszym z Rosji tak się składało, ze Franusiowie nie mogli być razem. Franuś najpierw pojechał narażony na niebezpieczeństwo na posadzie rządowej na Ukrainie, później poszedł do wojska po skasowaniu posad na Ukrainie, a po powrocie z wojska nie mógł znaleźć mieszkania dla swojej rodziny, gdyż w Polsce jest obecnie wielki brak mieszkań w miastach. Niedługo zatem prawdopodobnie wyjadę z Siąszyc, gdzie tyle serca od Stasi Trzebuchowskiej i jej dzieci doznałam, zostanie mi bardzo miłe wspomnienie z jej domu. Chciałabym, aby moje dzieci wiedziały, jakie kuzynostwo mnie łączy ze Stasią Trzebuchowską. Na początku pisałam, że pradziad miał trzech synów: Antoniego, Leona i Tadeusza, jestem wnuczką po Antonim, a Stasia tak samo w prostej linii po Tadeuszu. Tadeusz Gorczycki ożeniony był z Antoniną Jasińską, rodzona siostrą żony mego dziadka Antoniego. Tadeuszowie Gorczyccy mieli czworo dzieci, z których tylko wychował się Jan Gorczycki ksiądz i Stanisław ożeniony z Antoniną Kłokocką ze Smarzewa i z tego małżeństwa jest Stanisława z Gorczyckich Trzebuchowska, matka mego zięcia Antoniego.

Wspomniałam, że Wandzia przywiozła mnie do Siąszyc, gdzie chwilowo byli oboje z Antosiem. Napisałam to, nie wyjaśniwszy, dlaczego nie mieli swojego domu. Otóż wynikło to z przewrotu finansowego u nas w Polsce. Antos Trzebuchowski sprzedał rodzicom Siąszyce. Zdaje mi się, że chwilowo miał część swoich pieniędzy u swego szwagra i nim je odebrał i następnie szukał coś dla siebie odpowiedniego, to tak w tym czasie pieniądze szybko spadły, że za to co miał nie był w stanie nic kupić. Tym sposobem wiele naszych polskich rodzin zubożało, ponieważ sprzedali realności,a  nie kupili zaraz innych. Trudno, to jest wynik wojny, rzecz trudna do przewidzenia naprzód. Na to trzeba być politykiem i przewidzieć, ze mogą być takie bardzo nagłe zmiany; na wojnie są zawsze ofiary, tracą nie jednostki, a często kraj cały, my zaś Polacy zyskaliśmy w tej wojnie wolność Ojczyzny. Zięć mój Antoś, nie mogąc nic kupić, choćby niedużą wioskę, przyjął miejsce administratora w Świerzynach[17] u krewnej Haliny Kokczyńskiej, gdzie słyszę, że ma opinię dobrego gospodarza i również uznanie swej pracy ze strony Haliny.



[1]              Walenty Godzimirski, (Gozimirski) herbu Bończa (zm. po 1796 roku) – kasztelan elbląski od 1787 roku, stolnik wschowski od 1782 roku, wojski mniejszy wschowski, wojski większy wschowski, skarbnik wschowski od 1769 roku, szambelan Stanisława Augusta Poniatowskiego od 1776 roku, prezes komisji porządkowej gnieźnieńskiej – przyp. MKP.

[2]              Sokolniki – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie gnieźnieńskim, w gminie Mieleszyn – przyp. MKP.

[3]              Józef Zajączek książę herbu Świnka (ur. 10 marca 1752 w Kamieńcu Podolskim, zm. 28 lipca 1826 w Warszawie) – polski i francuski generał, jakobin polski, członek Rady Najwyższej Narodowej w czasie insurekcji kościuszkowskiej, pierwszy namiestnik Królestwa Polskiego, senator wojewoda Królestwa Polskiego w 1815[1]; wolnomularz – przyp. MKP.

[4]              Brzeziny – wieś w Polsce położona w Kotlinie Grabowskiej, w województwie wielkopolskim, w powiecie kaliskim, w gminie Brzeziny, w odległości około 23 km na południowy wschód od Kalisza – przyp. MKP.

[5]              Zdaje mi się wniosek zbyt pochopny. Cała ta sprawa stosunków Ignacego Tyblewskiego z jego rodzeństwem jest skomplikowana dwiema sprawami. Piszę o tym obszerniej w innym miejscu.

[6]              Winno być: Kazimiera za Mieczysławem Klubińskim, dwoje dzieci Barbara i Włodzimierz – przyp E.T..

[7]              Wedle kompetentnych wyjaśnień Marii z Tyblewskich Piątkowskiej (córki Jana i Leonii Działyńskiej) wiadomość ta jest mylna. Helena nigdy w ten sposób nie chorowała – przyp. E.T.

[8]                Mohylew (biał. Магілёў, Mahiloŭ; ros. Могилёв, Mogilow; jid. מאָלעוו, Molew) – miasto na Białorusi, nad Dnieprem, blisko granicy z Rosją, siedziba administracyjna obwodu mohylewskiego i rejonu mohylewskiego – przyp. MKP.

[9]              Mowa o wojsku rosyjskim – przyp. E.T.

[10]            Należy dodać, że dziadek Kazimierz miał również piękne ręce. Raz salutował, jak przechodziła caryca rosyjska, a ta zwróciła uwagę na jego ręce i kazała sobie je pokazać – przyp. E.T.

[11]            Kursk (ros. Курск) – miasto w Rosji, stolica obwodu kurskiego – przyp. MKP.

[12]            Zdaje mi się, że 14-go – przyp. E.T.

[13]            Bez porównania więcej szczegółów o rodzinie Tyblewskich zawiera pamiętnik wyżej wymienionej Marii Piątkowskiej – przyp. E.T. (Gdzie się znajduje ów pamiętnik na razie nie wiadomo – przyp. MKP.

[14]            Kazimierz Mystkowski jeszcze przed I wojną światową ubiegał się w Kaliszu o znaczną pożyczkę wraz z jakimś konkurentem u niemieckiego przemysłowca Fibigera. Fibiger nie był zdecydowany komu pożyczkę dać, a obu nie mógł. Wstał więc bardzo rano i poszedł do warsztatów pracy obu ewentualnych pożyczkobiorców i zastał przy pracy tylko Kazimierza Mystkowskiego. Wobec tego jemu dał pożyczkę, która uczyniła z niego człowieka bogatego.  Ów Fibiger miał w Kaliszu wspaniałą willę, czy tez pałac z okazałym frontowym wejściem. Wejście to było jednak stale zamknięte, a domownicy i goście używali tylko wejścia zapasowego. Fibiger twierdził, że frontowe wejście otworzy tylko dla niemieckiego cesarza Wilhelma.

[15]            Powinno być nie „dzisiaj” a „drugi” – przyp. S.K.

[16]            Walerię – przyp. S.K.

[17]            Świerzyny – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie zduńskowolskim, w gminie Zapolice – przyp. MKP.

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 17

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Siąszyce, dnia 29.III.1921 r.

Niedawno wróciłam z kopalni „Czeladź” od Ignasia. Pobyt tam zostawił mi najmilsze wspomnienia. W synowej mojej znalazłam prawdziwą córkę, patrzałam na ukochaną siostrę Skrzynecką, na wnuka, na szczęście syna, że mu Pan Bóg dał żonę z sercem i że wrócił z wojny szczęśliwie z krzyżem walecznych na piersiach. Był w potyczkach nad Bugiem. 6 sierpnia przepłynął Bug w całym uzbrojeniu. W tym mokrym ubraniu cały dzień stał pod kulami bolszewickimi, z całym patriotyzmem bił się narażony ciągle na śmierć i Pan Bóg go ocalił, bo jakież to prawdziwe, że bez woli Boskiej włos człowiekowi z głowy nie spadnie. Ignaś poszedł na wojnę z takimi słabymi płucami, wychudzony po odbytej parę miesięcy temu chorobie płucnej, a wrócił po niewygodach wojennych w pełni sił[1]. Poszedł na ochotnika, tak samo zięć mój Franuś Kokczyński podczas inwazji bolszewickiej na Polskę. Obaj jednakowo wolni od służby wojskowej dla zdrowia słabego, nie wahali się rzucić żonę i dzieci i iść na obronę naszej wolnej Ojczyzny. Nigdy nie zapomnę tych strasznych dni podczas pochodu bolszewickiego na Warszawę. Byłam wtedy w Kaliszu. Polacy zgnębieni snuli się, milcząc, po ulicach. Często można było zobaczyć, jak idąc czytali gazety. Na twarzach przechodniów nie można było wyczytać radości. Tę tylko widziałam u Żydów, którzy przez wieki żyjąc z nami i innymi narodami, nie zżyli się i zlali z nimi, a tylko wyodrębnili i ściślej jeszcze zsolidaryzowali się ze sobą.

Byłam tak silnie zdenerwowana położeniem Kraju, że chwilami myśli zebrać nie mogłam. Ciągle widać było, po przyjściu każdego pociągu, całe rodziny uciekające od strony Warszawy. To zestawienie tej grozy utraty Ojczyzny, przelania krwi naszych rodaków w porównaniu z tymi śladami barbarzyństwa niemieckiego w Kaliszu, przez zbombardowanie i spalenie Kalisza, było straszne. Ruiny Kalisza przypominały Pompeję. Był to w swoim rodzaju niezwykły widok, imponujący swą grozą. Dla mnie Kalisz ma tyle wspomnień, że każda bytność wiele nerwów kosztuje. Czasem jak widzę w ruinach odkryte ściany pokoi, gdzie kiedyś z mężem mieszkałam, nie mogę oczu oderwać, czuję po prostu ból fizyczny w sercu, a pomimo tego patrzę i pastwię się sama nad sobą, bo mam wrażenie, że tam są mego męża myśli, słowa, a może i dusza, za którą tęsknię.

Koło drugiego mieszkania, gdzie mieszkaliśmy lat 20 oboje i wychowali nasze dzieci, również przejść obojętnie nie jestem w stanie. Czasem, jak nikogo nie ma, wejdę od strony podwórza i patrzę na ogród, na drzewa sadzone ręką mego męża. Patrzę na okna, schody, a wtedy kiedy zdaję sobie sprawę, że tam w pokoju, poza tymi drzwiami dawniej były najbliższe memu sercu osoby, a dziś tylko obcy ludzie, tłumię łkanie i uciekam, by ukryć łzy cisnące się do oczu[2].

Takie to życie ludzkie, więcej w nim łez niż radości.  Jadąc do Siąszyc cieszyłam się, że zobaczę Stasię Trzebuchowską, za którą tęskniłam. Tak zżyłam się z nią, tak przyzwyczaiłam do niej, do twarzy zawsze pogodnej i dziwnie troskliwej dla mnie i dla jej dzieci. Zastałam Stasię skamieniałą z bólu po stracie syna Bolesława. Nic ją dziś już nie cieszy. Straciła dziecko, które może nie więcej od innych ją kochało, ale najwięcej okazywało tego serca, którego tak w życiu pragnęła, a tak mało miała okazywane. Boleś Trzebuchowski skończył szkołę realną we Włocławku, chorążówkę w Warszawie. Był ochotnikiem w wojsku polskim od przeszło dwóch lat, walczył na frontach, a zginął w domu przez nieostrożność od kuli przy czyszczeniu rewolweru. Zapomniał wyjąć kulę i ta przez oko przeszła mózg. Tak się nie spodziewał wystrzału, że nawet oka nie zmrużył, powieka była nieprzestrzelona. Ksiądz zdążył przyjechać, dał mu rozgrzeszenie i ostatnie olejem świętym namaszczenie. Pochowany w grobie familijnym w Siąszycach. Miał lat 24.



[1]              Do dziś mam książeczkę do nabożeństwa, którą miał przy sobie mój Ojciec, kiedy przepływał przez Bug w czasie walki. Każda stroniczka książeczki była obwiedziona czerwoną ramką. Po wyjściu z wody Ojciec zauważył, że obwódki się rozpłynęły częściowo, w sposób widoczny – przyp. E.T.

[2]              W 1972 r. kiedy byłem w Kaliszu, dom dziadków Tyblewskich, to znaczy dom, w którym mieszkali wraz z dziećmi, stał jeszcze. Jego obecny stan jest już opłakany, ponieważ dom nie jest od szeregu lat restaurowany. Podobno jest przeznaczony do rozbiórki. Budował go architekt Thurner. Dom był urodziwy. Mam jego różne zdjęcia. Stał dawniej przy ul. Ogrodowej 7. Obecnie ta ulica nazywa się Kościuszki 7 – przyp. E.T.
W google maps jest streetwiev z tym domem. Dom stoi i straszy. Ma okna zabite dechami – przyp. MKP. 

 

Udostępnij na: