A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.
Siąszyce, dnia 29.III.1921 r.
Niedawno wróciłam z kopalni „Czeladź” od Ignasia. Pobyt tam zostawił mi najmilsze wspomnienia. W synowej mojej znalazłam prawdziwą córkę, patrzałam na ukochaną siostrę Skrzynecką, na wnuka, na szczęście syna, że mu Pan Bóg dał żonę z sercem i że wrócił z wojny szczęśliwie z krzyżem walecznych na piersiach. Był w potyczkach nad Bugiem. 6 sierpnia przepłynął Bug w całym uzbrojeniu. W tym mokrym ubraniu cały dzień stał pod kulami bolszewickimi, z całym patriotyzmem bił się narażony ciągle na śmierć i Pan Bóg go ocalił, bo jakież to prawdziwe, że bez woli Boskiej włos człowiekowi z głowy nie spadnie. Ignaś poszedł na wojnę z takimi słabymi płucami, wychudzony po odbytej parę miesięcy temu chorobie płucnej, a wrócił po niewygodach wojennych w pełni sił[1]. Poszedł na ochotnika, tak samo zięć mój Franuś Kokczyński podczas inwazji bolszewickiej na Polskę. Obaj jednakowo wolni od służby wojskowej dla zdrowia słabego, nie wahali się rzucić żonę i dzieci i iść na obronę naszej wolnej Ojczyzny. Nigdy nie zapomnę tych strasznych dni podczas pochodu bolszewickiego na Warszawę. Byłam wtedy w Kaliszu. Polacy zgnębieni snuli się, milcząc, po ulicach. Często można było zobaczyć, jak idąc czytali gazety. Na twarzach przechodniów nie można było wyczytać radości. Tę tylko widziałam u Żydów, którzy przez wieki żyjąc z nami i innymi narodami, nie zżyli się i zlali z nimi, a tylko wyodrębnili i ściślej jeszcze zsolidaryzowali się ze sobą.
Byłam tak silnie zdenerwowana położeniem Kraju, że chwilami myśli zebrać nie mogłam. Ciągle widać było, po przyjściu każdego pociągu, całe rodziny uciekające od strony Warszawy. To zestawienie tej grozy utraty Ojczyzny, przelania krwi naszych rodaków w porównaniu z tymi śladami barbarzyństwa niemieckiego w Kaliszu, przez zbombardowanie i spalenie Kalisza, było straszne. Ruiny Kalisza przypominały Pompeję. Był to w swoim rodzaju niezwykły widok, imponujący swą grozą. Dla mnie Kalisz ma tyle wspomnień, że każda bytność wiele nerwów kosztuje. Czasem jak widzę w ruinach odkryte ściany pokoi, gdzie kiedyś z mężem mieszkałam, nie mogę oczu oderwać, czuję po prostu ból fizyczny w sercu, a pomimo tego patrzę i pastwię się sama nad sobą, bo mam wrażenie, że tam są mego męża myśli, słowa, a może i dusza, za którą tęsknię.
Koło drugiego mieszkania, gdzie mieszkaliśmy lat 20 oboje i wychowali nasze dzieci, również przejść obojętnie nie jestem w stanie. Czasem, jak nikogo nie ma, wejdę od strony podwórza i patrzę na ogród, na drzewa sadzone ręką mego męża. Patrzę na okna, schody, a wtedy kiedy zdaję sobie sprawę, że tam w pokoju, poza tymi drzwiami dawniej były najbliższe memu sercu osoby, a dziś tylko obcy ludzie, tłumię łkanie i uciekam, by ukryć łzy cisnące się do oczu[2].
Takie to życie ludzkie, więcej w nim łez niż radości. Jadąc do Siąszyc cieszyłam się, że zobaczę Stasię Trzebuchowską, za którą tęskniłam. Tak zżyłam się z nią, tak przyzwyczaiłam do niej, do twarzy zawsze pogodnej i dziwnie troskliwej dla mnie i dla jej dzieci. Zastałam Stasię skamieniałą z bólu po stracie syna Bolesława. Nic ją dziś już nie cieszy. Straciła dziecko, które może nie więcej od innych ją kochało, ale najwięcej okazywało tego serca, którego tak w życiu pragnęła, a tak mało miała okazywane. Boleś Trzebuchowski skończył szkołę realną we Włocławku, chorążówkę w Warszawie. Był ochotnikiem w wojsku polskim od przeszło dwóch lat, walczył na frontach, a zginął w domu przez nieostrożność od kuli przy czyszczeniu rewolweru. Zapomniał wyjąć kulę i ta przez oko przeszła mózg. Tak się nie spodziewał wystrzału, że nawet oka nie zmrużył, powieka była nieprzestrzelona. Ksiądz zdążył przyjechać, dał mu rozgrzeszenie i ostatnie olejem świętym namaszczenie. Pochowany w grobie familijnym w Siąszycach. Miał lat 24.
[1] Do dziś mam książeczkę do nabożeństwa, którą miał przy sobie mój Ojciec, kiedy przepływał przez Bug w czasie walki. Każda stroniczka książeczki była obwiedziona czerwoną ramką. Po wyjściu z wody Ojciec zauważył, że obwódki się rozpłynęły częściowo, w sposób widoczny – przyp. E.T.
[2] W 1972 r. kiedy byłem w Kaliszu, dom dziadków Tyblewskich, to znaczy dom, w którym mieszkali wraz z dziećmi, stał jeszcze. Jego obecny stan jest już opłakany, ponieważ dom nie jest od szeregu lat restaurowany. Podobno jest przeznaczony do rozbiórki. Budował go architekt Thurner. Dom był urodziwy. Mam jego różne zdjęcia. Stał dawniej przy ul. Ogrodowej 7. Obecnie ta ulica nazywa się Kościuszki 7 – przyp. E.T.
W google maps jest streetwiev z tym domem. Dom stoi i straszy. Ma okna zabite dechami – przyp. MKP.