Wielokrotnie już tu pisałam, że kiedyś ludzie przepisywali dla siebie swoje ulubione wiersze. Oto „Lokomotywa” Juliana Tuwima przepisana we fragmencie przez Zofię ze Skrzyneckich Ruszczykowską. Rękopis z roku 1945.
Archiwa tagu: wiersz
Tajemniczy wierszyk o fikającej Stasi
Stefan Skawiński dla Antka…
Stryjeczno-cioteczny pradziadek Stefan Skawiński napisał takie życzenia dla mojego stryja Antka. Stefan Skawiński był synem Ignacego Skawińskiego i Marii z Gorczyckich rodzonej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny, prababki stryja Antoniego. Jednocześnie jego matka, gdy umarł jej mąż Ignacy Skawiński, wyszła za mąż za Antoniego Skrzyneckiego, z którym miała m.in. córkę Zofię, która z kolei wyszła za mąż za Stanisława Ruszczykowskiego – syna wspomnianej już Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich. Uff… dobrnęłam do końca zawiłości.
Wiersz pradziadka o Skautach
Pradziadek Ludwik Piekarski (1869-1945), inżynier z wykształcenia, miał ogromną łatwość rymowania. pisał śmieszne wierszyki na różne okazje. Oto jeden z nich. Powstał w Tyflisie, czyli dzisiejszym Tbilisi mniej więcej sto lat temu… A wspominany jest tu jego średni syn, brat mojego dziadka Czesław Piekarski.
Sztambuch prababci Karolci cz. 6
Ostatnia część sztambucha prababci Karolci, czyli Leokadii Karoliny z Przybytkowskich Adamskiej z wierszami pradziadka Antoleńka, czyli Antoniego Adamskiego.
Czy tak będzie?…
Cudna wiosna przeminęła,
We wspomnieniach jeszcze żyje,
Mnie tęsknota ogarnęła,
Serce me w rozpaczy bije.
I liść opada z drzewiny
Na wpół już umarłą ziemię;
Pójdę ja do swej dziewczyny,
Wnet ulży mi moje brzemię.
Bo gdy w jej oczęta spojrzę,
I w usteczka pocałuję,
A współczucia łezkę dojrzę,
Od razu spokój znajduję.
I jeśli mi kiedy źle będzie
I smutek życie zakłóci
To gdy ona przy mnie siędzie
Na nowo szczęście powróci.
W szare zaś wieczory zimowe
Gdy młodość nasza zwiędnieje
Na jej kolanach położę swą głowę
Ona mi przypomni nasze stare dzieje
I żyć będziemy przeszłością więcej
Na tym świecie biednym
I nieraz doznamy rozkoszy dziecięcej
Żyjąc z celem jednym.
Antek
18 sierp. 1903
Karolka!
Za czem my gonimy? Czego my pragniemy? O biedna ty duszo moja, gdybyś mnie nie znała, nie potrzebowałabyś się tak smucić! Bo czyż można nazwać to szczęściem, gdy ty codziennie płaczesz, gdy ja zamiast przynieść ci ulgę, przynoszę ci jeno smutek… Ja wiem, żem jest niedobry, że zabrałem ci wszystko, a w zamian dałem ci ból i ŁZY. Czy myślisz Karolciu, że gdy my się pobierzemy, to łez już nie będzie? Nie wierz temu Karolciu! Gdzie jest życie, tam muszą być łzy i gdy my będziemy zupełnie szczęśliwi, to wtedy będzie nas bolał ból bliźnich naszych. Zadaniem człowieka na świecie jest cierpienie. Ty co wierzysz w życie pozagrobowe, możesz się jeszcze pocieszać ta myślą, że za wszystkie cierpienia, których doznajesz tu, na ziemi, czeka cię nagroda w niebie, lecz dla mnie ze śmiercią kończy się wszystko, więc cierpię gorzej. Ty, biedaczko, poświęciłaś się dla mnie cała, ja zaś czem ci się za to wszystko wypłacam?
1/6/1903
Notes pradziadka Antoniego cz. 6
Notes pradziadka Antoniego cz. 5
Sztambuch prababci Karolci cz. 5
Kolejna odsłona sztambucha prababci Karolci z wierszami jej męża a mojego pradziadka Antoniego Adamskiego.
Jeśli zobaczysz, przechodząc drogą
Że liść ci do nóg upadł z szelestem,
Obejdź go lepiej – nie zdepcz go nogą,
Pomyśl, że może ja to nim jestem!
Jeżeli w klatce zobaczysz ptaka,
Nie ciesz się z jego trwogi i męki;
I pomyśl sobie, że dola taka
Mnie zgotowana z przeznaczeń męki
Jeżeli spotkasz gdzie psa przybłędę,
Nie bij go, gdy się w ślad twój powlecze
Pomyśl, że może ja to nim będę,
Że może pies ma czucia człowiecze.
Bo w szumie listka, co wiatr nim targa,
W kwielniu ptaka i psa skowycie –
Pamiętaj o tem!… jest cicha skarga
Na moją dolę, na moje życie.
19 grudz. 1903 r.
Nie sądźcie mnie bracia za żółć i za łzy,
Za ból i za rozpacz, co w piersi mej drży…
I cóżem ja winien, że brudny wasz świat
Że brat nasz rodzony to wróg nam i kat.
Że ciasno i ciemno mi pośród tych dusz
Co prawdę skrywają pod wieńcem pstrych róż.
Że w łonie nam zapał wypalił się zgasł.
Że innych zachwytów czekałem od was,
Że szarą mi wasza tęsknota i żal
Ból serce me gryzie, jak gryzie rdza stal;
Że pusto mi z wami i obco i źle
I zimne choć smutne spojrzenia wam śle:
I cóżem ja winien, że serce me gad
Zatruwa szyderstwem i wlewa w pierś jad,
Że łez brylantami ma droga się skrzy?
Nie sądźcie mnie bracia za ból i za łzy.
Zdawało mi się, ze w życia trudzie
Miłość mnie wieńczy uczucia kwiatem,
Że mnie serdecznie kochają ludzie,
Bądź nam kochankiem i bądź nam bratem?…
I zdało mi się, że los okrutny
Wieńcem cierniowym nie krwawi czoła,
Dalej, wędrowcze, blade i smutny
Nikt cię nie kocha, nikt cię nie woła.
Sztambuch prababci Karolci cz. 4
To kolejna odsłona sztambucha prababci Karolci (Leokadii Karoliny z Przybytkowskich Adamskiej), czyli podarowanego jej przez męża Antoniego Adamskiego, a ilustrowanego przez Karola Szonerta albumu z wierszami.
Wieczorne sny
Czy ty zastęsknisz, gdy po ciężkiej pracy
Wracasz do pustki, do swojego domu
A nikt kochany na odgłos twych kroków
Na próg nie bieży, witać nie ma komu.
I kiedy troska powszednia, codzienna
Ciężkim kamieniem piersi ci przywali.
nikt ci nie powie „Ciężar podziel ze mną”
O ukochany, bądź mężnym, idź dalej.
Czy ty zastęsknisz, kiedy podłość ludzi
Straszną goryczą usta twe napoi
A nikt nie szepnie: „Ja kocham cię zawsze”
O wszystkiem wątpiąc, wierz miłości mojej.
Czy ty zatęsknisz, że szczebiot dziecięcy,
Ni uśmiech kobiety nigdy nie ożywi
Ścian twojej chaty wesołym rozgwarem
Co by ci mówił: „my z tobą szczęśliwi”
Czy ty zatęsknisz?
Czy ty zatęsknisz, czy w oczach ci stanie
Że jest na świecie pokrewna ci dusza
Krwią, sercem, duchem bezgranicznie twoja
A która przecież los zdala stać zmusza.
Że ona ręce ściąga przez otchłanie,
Rwąc się ku tobie sercem i oczyma
Zdolna czuć, myśleć, działać – a bezsilna
Bo przez tę otchłań żadnej drogi nie ma.
Czy ty zatęsknisz?
Pieśń żołnierza
Ja w tej izbie spać nie mogę
Inną izbę daj sąsiedzie!
Bo stąd okna są na drogę
Tędy często poczta jedzie.
A gdy w nocy trąbka dzwoni,
Tak mi mocno serce skacze,
Myślę, że trąbią do koni,
I potem aż do dnia płaczę.
Oczy zamknięte to się marzy
Nasze konie chorągiewki,
Ognie nocne, krzyki straży
I wiarusów naszych śpiewki
Ocykam się i w ocknieniu
Słyszę głos mego kaprala
On mię klaszcze po ramieniu
Wstawaj! Jedźwa na moskala!
Wstaję: aż ja w pruskiej ziemi!
Jak tam, lepiej leżeć w błocie,
W chłodzie, głodzie i na słocie…
Ale w Polsce między swemi.
Jużbym tej nocy nie zasnął,
A czekałbym na kaprala.
Żeby znowu w ramię klasną.
„Wstawaj! Pójdźwa na moskala!”
Dawniej, a dziś…
Dawniej Twoje spojrzenie
Sprawiało mi przyjemne drżenie.
Innej rozkoszy nie znałem,
Gdy usta twe całowałem.
Siedząc przy tobie i patrząc na Ciebie
Zdawało mi się, że jestem w niebie.
I tak mi było dobrze z tobą
Aż się nareszcie dusza okryła żałobą.
Ja czuję, iż jestem inny.
Mniej szczery, obojętny, zimny
I już się ciebie nie pytam.
Co robisz rano, wieczór, gdy cię witam.
Nie tak całuję szczerze,
Choć wiem, że mnie kochasz, że mówisz pacierze
Ażeby mi stwórca dał zdrowie
A ten niedobry Antek zdziczał, nawet nie powie,
Co robił dzień cały
A przecież twoje oczęta płakały
Gdy mnie co bolało, gdym był smutny
Nigdyś nie myślała, żem taki okrutny
I dzisiaj przeze mnie zalewasz się łzami
Żyjąc tylko wspomnieniami,
A ja zawsze będę taki
Na rozkosz i na ból jednaki!
Antek