A teraz znów dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.
Trzeciego mego brata Teodora przypominam sobie podczas naszego pobytu w Częstochowie. Ojciec nasz kupił tam kamienicę i mieszkaliśmy w Częstochowie dwa lata. Teodor brat mój był już dorosły, ładny, sympatyczny chłopiec, bywał u tak zwanej śmietanki towarzyskiej w mieście. Miałam wtedy najwyżej lat osiem, po raz pierwszy byłam w mieście, nie mogło mi się to pomieścić w głowie, że to nie wypada, abym wybiegała na ulicę, w dodatku bez kapelusza i przyglądała się wystawom w sklepach, a Teoś oburzał się na mnie o to. Pilnował, abym była odprowadzana na lekcję przez służącą. Ta służąca to było moje utrapienie. O ile możności starałam się wybiec sama, rozumie się, ze wtedy zawsze o kapeluszu zapominałam, dostawałam burę od nauczycielki, a w domu, jeśli spotkał mnie Teoś – drugą, przy tym stawiał mnie do kąta, lub klęczeć kazał. Wtedy też słyszałam po raz pierwszy o Ameryce i wyobrażałam sobie, że to tak musi być daleko, iż niemożebnym stamtąd powrócić a słyszałam, jak Teoś mówił, że ucieknie do Ameryki, jeśli ojciec będzie wymagał, aby się żenił z panią Sokólską, naszą znajomą. Ojciec, widząc jego niechęć, nie nalegał na to. Owa panna wyszła bardzo nieszczęśliwie za mąż za Szembeka, nie kochał jej wcale i postępował wcale nie po hrabiowsku. Raz u wód zostawił ja bez pieniędzy, tak, że obcy ludzie dali jej na drogę. Teoś był narzeczony z panną Kamilą Kamocką, bardzo sympatyczną osobą, nie ożenił się jednak, co go zraziło sama dobrze nie wiem, musiał nie kochać prawdziwie. Od tych dziecinnych lat dwóch, kiedy byłam z Teodorem razem, potem lata go nie widziałam. Był stale w Rosji, raz tylko przyjechał do nas po śmierci Ojca. Miłe mi bardzo zrobił wrażenie, byłam dumna, ze mam takiego sympatycznego brata i serdecznego. Przyjechał do mnie do Kalisza gdzie byłam ostatni rok w gimnazjum. Później zobaczyłam go w lat kilkanaście u najmłodszego brata w Szeligach,. Przyjechał z żoną Dorotą (Rychter z domu) i dwoma córeczkami Marylką i Gienią, najmłodsza Lora została w domu na Kaukazie pod opieką niani i siostry żony. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, jak zobaczyłam Teosia; z ślicznego młodego człowieka zrobił się starzec nieledwie. Taki mnie smutek ogarnął na myśl tę, co musiał przejść w życiu ten człowiek, że się tak strasznie zmienił. Nie rozkosz i szczęście wyryły mu bruzdy na czole i głowę siwizną okryły. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że to nie on jest. Dopatrywałam się, aby móc sobie wyobrazić jeszcze dawnego. Jedynie uśmiech chwilami go przypominał. Synów miał dwóch, ale mu obaj umarli, zostały trzy córki: Maria za Henrykiem Podlewskim, Eugenia za moim najstarszym synem i Lora za Paderewskim. Obecnie, kiedy to piszę, nie wiem gdzie się mój dobry brat tuła, gdyż Brześć litewski zajęty był parę tygodni temu przez bolszewików, a w Brześciu Teoś był naczelnikiem telegrafu. Dokąd go ewakuowali, nie słyszałam, może już wrócił do Brześcia, jeśli nie z zoną, to sam po zajęciu przez nasze wojska. Listu jednak jeszcze od nich ani o nich nie miałam.
Straszna ta wojna obecna. Już siódmy rok idzie od tego czasu, kiedy Niemcy weszli na terytorium Polski i kiedy najpierw zaczęła się rozlewać krew naszych rodaków. Teraz przechodzimy najcięższe chwile, bo niedawno bolszewicy podchodzili pod Warszawę. Tam odparci zbierają swe siły i już idzie Budiennyj na Zamość, podobno siłą przewyższająca o wiele naszą armię. Byłam dziś na mszy świętej na intencje mego syna i zięciów, aby się Bóg opiekować nimi raczył. Mój Ignaś na południowym froncie, Franuś na północnym, brat Józio nie wiem gdzie. Wszyscy moi najdrożsi już w wojsku. Antoś mąż Wandzi mojej w tym tygodniu wstępuje. Czy tez ta nasza droga nam Ojczyzna wyjdzie zwycięsko z tej wojny? Czy Bóg policzy lata niewoli i da odetchnąć w wolnym nam kraju?[1]
Dziwne to się może wydawać, że w chwili tak niebezpiecznej dla kraju, dla mego Ignasia i zięciów, w chwili, kiedy nie mam jeszcze żadnych wiadomości o moim Leonku, młodszym synu, mogę pisać wspomnienia te. Tak, ale ja właśnie dlatego piszę teraz, bo myśli odrywam od tego, co boli i nerwy od zupełnego rozstroju ratuje. Czasem nadmiar przezywa się wrażeń. Niedawno byłam w Kaliszu. Wszystko przypominało mi męża na każdym kroku, tego ukochanego i niezapomnianego nigdy w mym sercu człowieka. W parku spotykałam ciągle jego kolegów, w gmachu (obecnie starostwa) jak byłam i widziałam te pokoje i schody, po których 40 lat chodził, zdawało mi się, że mi serce pęknie. Modląc się u św. Józefa na Mszy za Leonka, podniosłam oczy i przez chwilę wydawało mi się, że go widzę, tego mojego syna biednego, zdala od swoich i kraju. Idąc przez ulice spalonego Kalisza, w ruinach domów, gdzie dawniej z mężem bywałam, nawet szczątek ścian w znajomych mi pokojach upatrywałam. Tak mi boleśnie było, że jego już nie ma na świecie, że to już przeszłość niepowrotna. Jak uprzątali gdzie gruzy, aby postawić nową kamienicę, miałam wrażenie, że zabierają jakąś moją osobistą własność, a ja nie mogę nawet protestować. Stałam i patrzałam nieraz długo na te znane mi miejsca. Nurzałam się w swoim cierpieniu, wszędzie czułam samotność, brak tego serca zawsze mi oddanego. Jak spotkałam polskie wojsko, serce mi się ścisnęło, że On już nie dożył tego, tej radości, aby zobaczyć naszą własną armię.
Podczas tej bytności mojej w Kaliszu Rosjanie podchodzili Warszawę, wiele osób prywatnych uciekało do Kalisza. Widać było ciągle rzeczy wiezione z kolei. Znać było w mieście ogólne przygnębienie, ciągle ktoś szedł z gazetą w ręku, słychać było tylko żargon żydowskich trochę ktoś z przejeżdżających udzielał niepokojących wieści. Sytuacja w Kraju tak mnie martwiła, że chwilami wstrzymywałam się, aby w głos, jak dziecko się nie rozpłakać. Nie słyszałam jak do mnie mówili, byłam po prostu nieprzytomna, uważałam, że dłużej w Kaliszu być nie mogę, bo czeka mnie obłęd. Było to 11 sierpnia 1920 r. Wróciłam do Siąszyc[2], do tej ciszy leśnej (mieszkalny dom pod samym lasem) i tu wkrótce doszły mnie lepsze wieści. Dziś mamy 8 września. Od Warszawy bolszewicy odpędzeni. Pod Zamościem konna armia Budionnego rozbita.
[1] O sprawach publicznych tu nie piszę, ponieważ są powszechnie znane, tu podaje jedynie, że przejścia wojenne mojego Ojca Ignacego Tyblewskiego opisałem, jak mogłem, we wspomnieniach o nim. Ojciec otrzymał za pobyt na froncie Krzyż walecznych – przyp. Eugeniusza Tyblewskiego.
[2] Siąszyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie konińskim, w gminie Rychwał. – przyp. MKP