Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka. Przypisy w większości są autorstwa Cioci Steni. Moich tylko kilka. Całość pokazuje cudowną zabawę intelektualną dwójki emerytów w czasach, gdy nie było internetu.
Tak więc od 1852 jeśli przyjąć tę datę za prawdziwą, licząc wstecz muszą się zmieścić: Piotr Celestyn, Franciszek, Marcin, Samuel, Jakub i Jan. Jeśli się weźmie pod uwagę, że Jan dostał szlachectwo w 1590 r., a burgrabią został w 1596 to jego datę urodzenia przyjąć należy na rok 1558. Czyli, że w chwili, kiedy dostał szlachectwo musiał mieć około 32 lata. Dlaczego właśnie tyle? Tu należy odpowiedzieć nieco obszerniej. W rodzinie Gorczyckich dochowały się legendy względnie tradycja, że jeden z przodków był rycerzem drużyny Króla Bolesława Śmiałego i brał udział w zamordowaniu biskupa Stanisława. Otóż ten przekaz wydaje się być zupełnie prawdopodobny. Trudno go było akurat w takiej wersji wykombinować i kto to miał i dlaczego zmyślać. Taki przekaz musiał być w ówczesnych czasach bardzo uciążliwy. Wiadomym bowiem było, że wszyscy uczestnicy zamachu na św. Stanisława, wraz z Królem, zostali wyklęci.[1] Pociągało to za sobą bardzo wówczas groźne i dotkliwe konsekwencje. Sam król musiał zrezygnować z tronu i pójść na wygnanie, jego wspólnicy stracili szlachectwo rozproszyli się po całym kraju. Skoro klątwa pociągała tak przykre skutki, to dlaczego nie starano się w rodzinie Gorczyckich jak najszybciej o niej zapomnieć i wymazać to ze świadomości innych. Otóż wiadomą jest rzeczą, że wszyscy potomkowie nieszczęsnego jastrzębca byli chłopami, a to pociągnęło za sobą także przykre skutki, kto wie czy nie gorsze od klątwy, która dla potomnych musiała być siłą rzeczy czymś mniej dotkliwym niż dla Jastrzębca i jego najbliższych. Musieli więc wymigiwać się od obowiązków pańszczyźnianych i innych. Wówczas ich pytano, czemu nie słuchają pana, któremu podlegali. Odpowiadali wówczas, że sami są szlachtą. Musieli więc to wszystko udowodnić. Stąd ta sprawa nie szła w zapomnienie, ponieważ stale była żywa i potrzebna. Czy to dawało skutek, trudno powiedzieć. Należy wnioskować, że musiało być tak, jakby to można uznać za prawdopodobne. Właściciel dóbr, w których Gorczyccy mieszkali, chciał mieć możliwie dużo siły roboczej, bo od tego zależał jego dobrobyt. Takich, co się chcieli wymigać od pańszczyzny musiało być więcej. Istniało tych sposobów wiele i o wiele lepsze od tego, jakiego używali Gorczyccy. W tej sytuacji właściciel dóbr szlacheckich nie zgadzał się na zwalnianie nikogo od pańszczyzny. Zwłaszcza, że Gorczyccy mogli tego dowieść. W efekcie pracować musieli, bo ich do tego zmuszono, a pozostawała jedynie wiadomość o ich klątwie, co na pewno życia nie umilało.
Jan Gorczycki musiał być świadkiem takich zdarzeń w swojej młodości i postanowił za wszelką cenę wydostać się ze stanu chłopskiego. Czy jego wstępni nie chcieli tego samego? Na pewno tak, ale widocznie nie mieli na to odpowiednich warunków. Co było takim warunkiem? Otóż w pierwszym rzędzie siła fizyczna i w ogóle kondycja. Dawało to możność ubiegania się o szlachectwo za pomocą zasług wojennych.
Nie tylko kondycja dawała możność zasłużenia się na wojnie. Trzeba było także mieć okazję do takiego działania, które przez swą wyjątkowość uzasadniało nadanie szlachectwa. Musiał to być w wielu wypadkach raczej szczęśliwy zbieg okoliczności lub na przykład możliwość posiadania konia, o które nie było wówczas łatwo, były niezmiernie drogie i mogła je na wojnie posiadać tylko szlachta.
Skoro Jan dostał szlachectwo w 1590 r., to należy przypuszczać, że otrzymał je za zasługi wojenne albo odniesione w wojnie moskiewskiej Stefana Batorego, albo w bitwie pod Byczyną[2], gdyż obie te wojny bezpośrednio poprzedzały akt nadania szlachectwa. Należy przypuszczać, że nie chodziło tu raczej o wojnę moskiewską Stefana Batorego, bo wówczas chyba nadałby szlachectwo. Zygmunt waza rozpoczął panowanie w 1587, a bitwa pod Byczyną była w 1588 r.
Jak wiadomo w bitwie pod Byczyną przeciwko Maksymilianowi dowodził Jan Zamoyski. Istniał wówczas mocno zakorzeniony zwyczaj, że ówcześni nadawali imiona swoim dzieciom od imion swoich dobrodziei. Nie ulega wątpliwości, że największymi dobrodziejami dla Jana był albo Jan Zamoyski, albo Zygmunt Waza. Syn Jana nie otrzymał jednak imienia żadnego z nich. Wniosek z tego prosty, ze syn Jana Jakub musiał już żyć i mieć imię. Nie można wykluczyć, że dobrodziejem dla Jana mógł być ktoś inny, np. ten, kto w czasie bitwy użyczył mu konia. Mógł mieć na imię Jakub, ale to rozumowanie jest mniej prawdopodobne od pierwszego. Jan jako początkowo chłop musiał ożenić się stosunkowo wcześnie, bo taki był wówczas zwyczaj (u szlachty było różnie). Skoro ożenił się wcześnie, to może kiedy miał 20 lat, a Jakub urodził się w 1579 r., nie było po co odwlekać urodzin dziecka, środków antykoncepcyjnych nie znano[3], a religijność była wielka.
Przekaz w herbarzach mówi o jednym dziecku Jana – Jakubie. To dziwne, ponieważ rodziny były na ogół wówczas liczne. Kobieta albo była w ogóle bezdzietna albo skoro już mogła rodzić, to rodziła je stosunkowo często. Herbarze nie podają także imienia zony Jana. Jan musiał początkowo mieć więcej dzieci. Jednak przyczyną jego jednodziectwa musiał być jakiś tragiczny wypadek. Skoro nie miał więcej dzieci i imię żony jego nie zostało zanotowane do czasów, kiedy był Jan szlachcicem, to musiał prawdopodobnie stracić żonę i dzieci wcześniej przed tym nim został zasłużonym pod Byczyną.
Czasy te, o których piszę, zaczynają być coraz bardziej niespokojne. Nie ma już wprawdzie wielkich najazdów tatarskich, ale zdarzają się napady tatarskie o mniejszych rozmiarach, różnych oddziałów, nawet takich, które były podporządkowane polskiemu dowództwu. Czasem wojska rabowały swoich, bo im długo zalegano z żołdem. I oto można już przyjąć, że miał miejsce następujący wypadek[4].
Jan obudził się wcześnie w swojej chacie. Nie mógł spać, bo żywo w pamięci stała mu wczorajsza rozmowa z ekonomem odnośnie jego pracy w majątku szlacheckim. Pracy odmówił, a ekonom obiecał mu surową karę. Następnego dnia, jeżeli do pracy się nie stawi. Otworzył oczy i spojrzał na przypiecek. Nie było na nim drwa i nie było na czym zagotować strawy na śniadanie dla rodziny. Mówił wczoraj starszym chłopcom, by poszli po drwa do lasu, ale nie zrobili tego przez zapomnienie lub lenistwo. Spać nie mógł, więc wstał, ubrał się i nucąc cicho „kiedy ranne wstają zorze” (jeśli pieśń ta była już znana).[5] Wychodził z chaty do lasu. Zapomniał siekiery, więc się po nią cofnął. W lesie, kiedy ścinał drzewo na opał, słyszał jakby krzyki, jakby tętent, ale hałas się nie powtórzył, więc doszedł do wniosku, że mu się zdawało. Zarzucił wreszcie drzewo na plecy, związane mocno sznurem[6] i ruszył do domu. Po chwili jednak usłyszał hałasy, które poprzednio zlekceważył. Rzucił więc drewno i pobiegł do domu wiedziony złymi przeczuciami. Jeszcze w lesie ujrzał łuny nad wsią. Wieś się paliła i zewsząd słychać było krzyki mordowanych i piski dzieci. Chata jego stała na skraju wsi, dopadł ją dość szybko. Kiedy stanął w drzwiach otwartych na oścież słyszał jeszcze krzyk. Na dworze stał koń uwiązany do drzewa. W tym momencie w drzwiach ukazał się tatar i zrobił dziwną minę widząc Jana. Nie spodziewał się go tu zastać. W tym momencie Jan ciął go siekierą po głowie i Tatarzyn nie miał czasu, by jęknąć. Jan skoczył do izby i oczom jego ukazał się okropny widok i zona i dzieci leżały we krwi na klepisku. Zrozpaczony chwycił się za głowę i zawył okropnym głosem. Usłyszał to najmłodszy syn, który nie wiadomo dlaczego znalazł się na strychu nad izbą,. Jan zobaczywszy żywego syna, w okamgnieniu opanował się, skoczył po niego, złapał wpół i zniósł go po drabinie. Na dole zasłonił mu oczy, aby ten okropny widom nie utkwił mi na zawsze. Nie było czasu do stracenia. Tatarzy mogli się tu zjawić lada chwila, nie wiedząc czy chata została już obrabowana. Podniósł z ziemi szablę tatarską, chwycił syna za rękę i pognał z nim do lasu.
Ta okoliczność zupełnie wymyślona usprawiedliwia stan rodziny. Jan, kiedy się uratował, drugi raz nie ożenił się. Nie chciał rodzic dzieci, których by potem spotkał podobny los, jaki był jego udziałem. Postanowił za wszelką cenę zmienić stan. Zabicie Tatara, które wynikło samoczynnie, bez zastanowienia, pozwoliło mu uwierzyć we własne siły i spróbować sił w bitwie. Skoro się nie ożenił, to nie miał więcej dzieci. Mógł może żenić się po raz drugi, ale nie było na to czasu. Nie chciał się już żenić z chłopką, bo był szlachcicem, a szlachcianki nie bardzo miały ochotę wychodzić za mąż za szlachcica bez tradycji rodowej. Zresztą nie miał żadnych pieniędzy i teraz ten problem musiał mu głównie zaprzątać głowę. Nie mógł zresztą zapomnieć o swej tragicznie zmarłej żonie. Postanowił żyć po to, by jego synowi i jego potomnym było dobrze.
Z przekazu od herbarzystów wiadomo, że Jan w 1596 r. został burgrabią sandomirskim (sandomierskim). Był to urząd w tych czasach dużo ważki. Burgrabią nie mógł zostać smarkacz, choćby dobrze urodzony. Była to funkcja odpowiedzialna. Polegała wówczas na staraniu się wojskowym o gród. Trzeba było dbać o mury, o zamek, o żywność, o kwatery dla przemieszczających się wojsk. Skoro Jan tę funkcję dostał, musiał się przedtem wykazać jakimiś w tej materii zdolnościami. Musiał mieć chyba te 38 lat. Fakt ten przemawia również za trafnym ustaleniem jego daty urodzenia.
Stanowisko burgrabi ulegało znacznym zmianom w ciągu wieków. Brückner w swej encyklopedii podaje: „Burgrabia był zastępcą starosty w służbie wojskowej około grodu, tytuł pozostał szarża z czasem sama zanikła, gdyż burgrabia i pierwotnie urzędnicy królewscy, mianowani dla każdego grodu przeszli zupełnie pod władzę starostów, stali się ich urzędnikami lub znikli… Urzędu tego nie dostępowali urzędnicy ziemscy (kasztelanowie i inni), bo burgrabiów uwolnił Jagiełło od pospolitego ruszenia.”
Należy więc dalej wnioskować, że Jan, po zostaniu burgrabią nie uczestniczył już w wojnach. Będąc burgrabią sandomierskim, miasta leżącego stosunkowo blisko granicy miał i tak wiele wojskowych kłopotów. Polował z pewnością w olbrzymiej puszczy sandomierskiej, która wówczas leżała w kotlinie sandomierskiej, by dostarczać mięsa żubrów, dzików i saren[7] dla wojska. Sandomierz był wówczas w XVI w. ośrodkiem handlu wiślanego zbożem i produktami leśnymi. Musiał Jan mieć swój udział w tej dziedzinie życia. Nie było już wtedy większych bitew i wojen, w których możnaby zyskiwać sławę. Następną wielką bitwą była bitwa pod Kircholmem[8] w 1605 r. zakończona wspaniałym triumfem oręża polskiego i za następne 5 lat w 1610 r. miała znowu miejsce bitwa pod Kłuszynem, gdzie Żółkiewski gromił Moskali, a obie te bitwy stały się najsłynniejszymi, oprócz trzech innych, w całej naszej historii. W bitwach tych Jan już nie uczestniczył, bo był za stary. Natomiast uczestniczył w nich jego syn Jakub.
[1] To jest bardzo przekonywujące, bo jak pogodzić tradycję o pradawnym rodzie z datą 1590? – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej.
[2] Wg. Wikipedii:
Bitwa pod Byczyną została stoczona w dniu 24 stycznia 1588 roku pomiędzy wojskami pretendenta do tronu polskiego po śmierci Stefana Batorego, arcyksięcia austriackiego Maksymiliana III Habsburga, a armią Rzeczypospolitej dowodzoną przez hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego, stronnika Zygmunta III Wazy.
Wojska arcyksięcia w nocy 24 stycznia zajęły pozycję na wschód od Byczyny na trakcie królewskim wiodącym do Polski. Dokładne ustawienia armii polskiej nie jest znane. Wiadomo natomiast, że część armii prawej flanki po przeprawieniu się przez groblę, obeszła z boku lewe skrzydło wojsk Maksymiliana. Manewr ten na pewno umożliwiła silna mgła, która utrzymywała się jeszcze w godzinach rannych.
Obie armie stały przez kilka godzin naprzeciwko siebie. Po opadnięciu mgły, kiedy arcyksiążę zobaczył, że wojska polskie zachodzą go z boku, co groziło odcięciem odwrotu do Byczyny – wydał rozkaz do ataku. Bitwa trwała bardzo krótko, była bardzo krwawa i zamieniła się w rzeź uciekających żołnierzy. O sukcesie armii polskiej w części zadecydowała panika wśród Węgrów, którzy źle zrozumieli wydane rozkazy i jako pierwsi zaczęli uchodzić z pola walki. To spowodowało odwrót pozostałych oddziałów.
Arcyksiążę schronił się w Byczynie, którą z marszu wojska polskie zaczęły oblegać. Do ostrzału miasta wykorzystano działa pozostawione przez armię Maksymiliana. Wojsko szykowało się do szturmu miasta, jednak arcyksiążę kazał wywiesić białą flagę i rozpoczął pertraktacje o warunkach poddania się.
Dokładne miejsce, w którym stoczono bitwę nie jest znane do dzisiaj. Prawdopodobnie jest to rejon wzgórza 218 w pobliżu wsi Roszkowice, które okoliczni mieszkańcy dzisiaj nazywają wzgórzem śmierci. Nie znamy też dokładnie wielkości obu armii walczących stron. W źródłach podane są różne liczby od 3 do 6 tysięcy żołnierzy każda. Po bitwie na polecenie Jana Zamoyskiego, wydane burmistrzowi Byczyny, mieszkańcy miasta pochowali w jednej wspólnej mogile zabitych obu stron. Do dziś nie wiadomo ilu ich pochowano. Przekazy wspominają, że od 3 do 5 tysięcy. – przyp. MKP
[3] A sporysz? A malwa? – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej.
[4] Oczywiście mogło być 20 innych – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej.
[5] Autorem pieśni jest Franciszek Karpiński (1741-1825), więc anachronizm. Jan mógł nucić „Godzinki” – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej.
[6] Z tekstu wuja Eugeniusza wynika, że sznurem miał związane plecy, a nie drewno – przyp. MKP.
[7] Z tego zdania wynika, że puszcza leżała w kotlinie, by dostarczać mięsa żubrów, a wujowi zapewne chodziło o to, że Jan polował, by owego mięsa dostarczać.
[8] Bitwa pod Kircholmem (obecnie miejscowość Salaspils na Łotwie, 25 km na południowy wschód od Rygi) – bitwa stoczona 27 września 1605 w czasie polsko-szwedzkiej wojny o Inflanty w latach 1600-1611. Przyczyną bitwy były zmagania o dominium Maris Baltici. Dodatkowym czynnikiem była walka o tron szwedzki między Karolem Sudermańskim a Zygmuntem III Wazą.