Archiwum kategorii: Gorczyccy

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 5

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

Franciszek Gorczyczki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W Radkowie zaraz dostałem konia i zostałem zaliczony do oddziału kawalerii Jeziorańskiego wraz z kilku towarzyszami z oddziału ojcowskiego; pod Małogoszczą dobrze znalazła się jazda, źle zaś piechota. Zbyteczne jest robienie planu bitwy, którą się widziało przed 30 przeszło laty, tym bardziej, że plan ten w wydaniu Puzyrewskiego jest dokładny.

Jakie były straty powstańców w tej bitwie, nie wiem, wszakże musiały one być znaczne.

Wojska rosyjskie pod dowództwem Czengierego atakowały powstańców od strony Chęcin, tj. północno-wschodniej.

Podczas starcia 4 tylko strzały dane były z armat Jeziorańskiego, i to z małym skutkiem, sama jednak obecność armat po stronie powstańców sprawiła, iż po pierwszym zaraz wystrzale z nich wojsko rosyjskie na chwilę przestało posuwać się naprzód.

Ja w czasie bitwy byłem w oddziale kawalerii na lewym skrzydle, dokładnie nie mogłem widzieć co się działo na prawym.

Spod Małogoszczy Langiewicz z jeziorańskim prowadzili oddział w stronę południową i na trzeci dzień przybyli do Pieskowej Skały.

Pluton kawalerii, do którego byłem zaliczony, chwilowo pod komendą studenta szkoły wojskowej w Cuneo, którego nazwiska dobrze nie pomnę, wysłany był na rekonesans w stronę Wolbromia. Następnie odbyliśmy rekonesanse w stronę Olkusza i Pilicy. W bitwie, a raczej w ohydnym odwrocie z Pieskowej Skały[1], nie byłem, gdyż pluton nasz przedtem wysłany był na dalszy rekonesans i dopiero wracając usłyszeliśmy strzały już blisko miasteczka Skały.

Na drugą noc powstańcy napadli na wojska rosyjskie znajdujące się wówczas w Skale. Piechota rosyjska zajęła tu cmentarz na górze położony i ciężko prażyła atakujących.

Jazda nasza i mój pluton z nią razem atakowaliśmy kozaków, którzy bez poważnego oporu ustąpili w stronę zachodnią. Ze Skały cały oddział Langiewicza przyszedł do Goszczy, wsi położonej nad szosą krakowską, prowadzącą z Miechowa. Dokładnie nie pamiętam, ile tam dni staliśmy. Tu przybywała masa ochotników z Krakowa. Oddział żuawów Rochebruna obozował na łące w namiotach. W oddziale tym byli oficerami prawie wszyscy studenci szkoły w Cuneo i kilku Francuzów. Ta część oddziału Langiewicza najwięcej była mustrowana. Czachowski[2] dowodził piechotą, strzelcami, Czapski[3] – kawalerią.

Pustowojtow[4] była rzeczywiście adiutantem Czapskiego, a nie Langiewicza. Oddział w Goszczy rósł z dnia na dzień, broń i ładunki przywożono codziennie z Krakowa. Sądzę, iż w chwili wymarszu stąd oddział cały mógł liczyć około 8 tysięcy do 9 tysięcy ludzi.[5]

Placówki około Goszczy były rozstawione prawidłowo. Wysyłano również rekonesanse.

Langiewicz prawie że nie wychodził z dworu, gdzie miał kwaterę. Stary Czapski starał się o utrzymanie w porządku swej jazdy. Część oddziału należąca dawniej do jeziorańskiego i ta piechota, którą dowodził Czachowski, były utrzymane w większym rygorze, jak reszta wojsk powstańczych.

Nas najmłodszych najwięcej wysyłano na rekonesanse, gdyż my młodzi byliśmy posłuszniejsi od starszych. Pamiętam Jaszowskiego,[6] jak głośno mówił: „Młodych wysyłać na pikiety, bo starzy niegłupi stanc po kilka godzin.”

Żuawi i część piechoty Czachowskiego mogli stawić opór jako rzeczywiste wojsko, reszta była to zbieranina. Dwa szwadrony kawalerii były również porządniej przez oficerów Jeziorańskiego pilnowane, reszta w zupełnym nieładzie.

Nie pamiętam dokładnie, ile dni stał oddział w Goszczy, ale stał tam dość długo[7]. Langiewicz nie myślał o musztrowaniu oddziału, tylko o zrobieniu z siebie wielkiego człowieka, tam też ogłosił swą dyktaturę, która w rezultacie nie trwała całego tygodnia[8].


[1] Bitwa w Pieskowej Skale rozegrała się 4.III.1863.

[2] Dionizy Feliks Czachowski (ur. 1810 w Niedabylu, zm. 1863) – pułkownik, naczelnik wojenny województwa sandomierskiego w powstaniu styczniowym.

[3] Józef Ludwik Hutten-Czapski h. Leliwa, hrabia, (ur. 1806 w Mierzanowie k. Płocka, zm. 1900 w Krakowie) – oficer wojsk powstania listopadowego i powstania wielkopolskiego 1848 roku, generał w powstaniu styczniowym, ochotnik-szeregowiec armii francuskiej w wojnie francusko-pruskiej 1870 roku, kawaler orderu Virtuti Militari.

[4] Anna Henryka Pustowójtówna, rzadziej Pustowojtowa także Henryka Pustowojtówna, Henryka Lewenhard, Henryka Loewenhardt (ros. ́Анна Троф́имовна Пустовойт́ова także Анна Теофиловна Пустовойтова, franc. Henriette Pustawoitoff, Henriette Lewenhard (ur. 1838 w Wierzchowiskach koło Lublina, zm. 2 maja 1881 w Paryżu) – powstaniec styczniowy (używała pseudonimu Michał Smok), sanitariuszka podczas wojny francusko-pruskiej i Komuny Paryskiej.

[5] Liczba znacznie przesadzona. Zdaniem historyków oddział liczył od 2600 do 3000 ludzi.

[6] Prawdopodobnie chodzi o Stanisława Jankowskiego

[7] W Gosczy Langiewicz stanął 6.III i tu 10.III ogłosił się dyktatorem. 13 był już w Sosnówce.

[8] Langiewicz opuścił obóz 19.III.1863.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 19

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Siąszyce, 4 kwietnia 1921 r.

Wpadł w rękę referat kandydata praw bar. P. Nikolai o Chrystusie Panu, pisany w rosyjskim języku, a wydany w 1909 r. przez Petersburski Związek Chrześcijański Studentów. Prócz pierwszego rozdziału, pisanego ze zrozumieniem protestanckim, wszystkie inne wykazują historyczne bóstwo Pana Jezusa. Wykazuje dawność i prawdziwość ewangelii naszych. Prawdziwość cudów potwierdza to, ze nawet Żydzi w Talmudzie więcej jak w 40 miejscach wspominają o Chrystusie, Matce Jego i uczniach, piszą, że czynił cuda, nie przeczą temu, tylko mówią, że czynił je nieczystą siłą, boć to byli wrodzy Chrystusa, więc samym tym twierdzeniem o sile nieczystej potępiają siebie, bo wszystkie cuda wypływały z miłości bliźniego, z samej dobroci. Chrystus Pan był Bogiem-Człowiekiem, bo jako syn Człowieczy był jedynym, który przez życie przeszedł bez grzechu, nikt go nigdy Mu nie mógł zarzucić, nawet Faryzeusze. Ci ostatni zarzucali mu jedynie, że mienił się Bogiem, ale Nim był. Tylko Bóg mógł nas nauczyć niezrównanej modlitwy „Ojcze nasz”, tej pokory, tej miłości bliźniego, który nawet na krzyżu w katuszach wyrzekł: „panie, dopuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Jasno też bardzo dowodzi faktu Zmartwychwstania i przy dowodach o bóstwie Jezusa tłumaczy odpowiedź na zapytanie, czy jest Bogiem. Chrystus odpowiedział: „Tyś wyrzekł.” Nigdy nie rozumiałam tej odpowiedzi, zdawała mi się nie dość jasna, po raz pierwszy przeczytałam, że była najwyraźniejszą forma potwierdzenia, bo język grecki i łaciński nie miał specjalnego słowa „tak” i „nie”, tylko formę twierdzenia „dicis” – „mówisz, rzekłeś”. Czem dłużej żyję, to głębszą mam wiarę. Uważam, że tylko ona może nam dać szczęście. Bogu dzięki, że dzieci moje, synowie i zięciowie są religijni, to było zawsze największe pragnienie mojego męża, sam był dla nas przykładem pod względem wiary i zgadzania się z wolą Boską. 

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 18

To już ostatnia część rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka.

2014-02-08 19.32.31

20140228_142457

20140228_142502 20140228_142505 20140228_142512 20140228_142515

Z Franciszkiem musiało być podobnie, jak z jego ojcem, z tym, ze Franciszek musiał mieć bardziej filisterski charakter. Konsumował to, co inni z takim trudem zdobyli. Nie miał więc wielkiego zrozumienia dla pieniędzy. Żył w czasach panowania Sasów, nie mogło to nie mieć wpływu na jego zainteresowania i postepowanie. Żył za Stanisława Augusta. W 1765 r. wydano w Polsce pierwszy raz gazetę „Monitor”. Musiał Franciszek tym się interesować. Był w ówczesnym zrozumieniu intelektualistą. To chyba po nim odziedziczył swoje dziennikarskie zdolności Józef. W 1740 lub 1741 r. Konarski otworzył Collegium Nobilium[1]. Skoro miał pieniądze na pewno gromadził dzieła sztuki. Tak więc konfederacja Radomska, a potem barska były dla niego zgrzytami, które przeszywały jego spokojny żywot i kazały się angażować. Poznał przyszłą swoją żonę[2] w innych okolicach Polski i postanowił się do nich przenieść, bo i do stolicy było bliżej i okolice były spokojniejsze. Sprzedał więc swoje wsie w sandomierskim i kupił wsie w sieradzkim. Zrobił to już w dojrzałym całkiem wieku, bo tym bardziej był świadom tego co robi. Do przesiedlenia się musiała go bardzo namawiać żona, bo była przywiązana do okolic, w których się urodziła i tu miała liczną rodzinę.
Wreszcie Piotr Celestyn, o którym wiemy, że był bardzo stary, jak umarł, że był całe życie zdrów i nigdy nie bolała go nawet głowa. Kiedy go zabolała, to umarł. Jeśli przyjąć, że umarł tak, jak to miałem zapisane w 1852 r, to skoro długo żył  to musiał się urodzić w 1758 r. wiadomo z przekazu heraldycznego, że został burgrabią grodzkim sieradzkim w 1788 r. chyba tego stanowiska, choć w tamtych czasach straciło ono na znaczeniu, nie otrzymał jako młodszy, niż trzydziestoletni mężczyzna. Musiał się więc urodzić najwcześniej w 1758 r. 
Takie są przypuszczenia odnośnie naszych przodków. Myślę, że musi być jakaś prawda w tych hipotezach. Mogłem się pomylić o jakieś tam niewielkie lata. Mogło jednak być zupełnie inaczej. Ale dlatego się tym zająłem, ponieważ wydaje mi się, że na kanwie genealogii Gorczyckich można by napisać ładną serię ich rodu z uwzględnieniem wierności historycznych aktualnych dla każdego z nich. Wydaje mi się, ze nie może tu chodzić o napisanie jedynie ciekawego westernu na naszą modłę lub książki, która by na wzór sienkiewiczowski pokrzepiała serca rodaków. Saga powinna być wyjątkowo wierna historycznie i zawierać mnóstwo szczegółów odnośnie dawnych czasów i to nie tylko politycznych, ale także kulturalnych, obyczajowych itp. Wówczas może być atrakcyjna, wymagać to musi dokładnej znajomości epok, a to wymagać musi studiów. Może ktoś z rodziny będzie miał czas i talent do takiej pracy. Wówczas schemat będzie miał już gotowy. Będzie mógł w nim dokonać tylko drobnych korekt.

Żywiec 15.IX.1975

(-) Eugeniusz Tyblewski


[1] szkoła wyższa, założona w Warszawie przez pijara Stanisława Konarskiego w 1740 roku, początkowo jako Collegium Novum (nazwę zmieniono jesienią 1741) na ulicy Długiej, następnie rozbudowana do ulicy Miodowej (mieści się tam obecnie Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza), a po latach przeniesiona na Żoliborz do jurydyki Szymanowska, gdzie działała do roku 1832. Zadaniem tej instytucji było kształcenie nowego pokolenia Polaków, by przygotować je do przeprowadzenia przebudowy państwa polskiego. Efektami późniejszych reform i zmian były m.in. Sejm Czteroletni i jego największy sukces – Konstytucja 3 maja. – przyp. MKP

[2] Salomea Cheydebrant – przyp. MKP  

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 18

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Jest już późno. Mietek, syn Stasi Trzebuchowskiej, dawno śpi u matki w pokoju. Ona odmawia pacierze, a ja również zasnąć nie mogę, gdyż codzień słyszy się o jakimś napadzie. Kilka dni temu o drugiej w nocy weszlo do nas przez okno czterech złodziei Nie zdążyli nas okraść, bo ich spłoszyli strzałami Mietek Trzebuchowski z kuzynem swoim Ilewieckim (lub Śliwieckim). To najście złodziejskie bardzo niekorzystnie oddziałało na moje zdrowie. Serce mi ciągle dokucza. Była chwila, jak mnie obudził Mietek, mówiąc, że napad złodziei. Byłam pewna, ze to bandyci, a tych się zawsze boję, bo nie mam pieniędzy, mogą mi jednak nie wierzyć i znęcać się. Mogli przy tym zabrać nam wszystkie rzeczy.

Dostałam pensję, jako wdowa po weteranie z 63 roku. Otrzymałam je po raz pierwszy w tym miesiącu. Dziwne wrażenie zrobiło to na mnie. Tak mi boleśnie było, że będę korzystać z pieniędzy za krew wylaną przez mego męża w powstaniu. To jego naród nagrodził, bo przyznali uchwałą na sejmie dożywotnią pensję weteranom 63 r. i ich żonom wdowom. Dlatego, nim grosz użyłam z tej pensji, wydałam 200 marek na mszę św. za duszę mego męża. Nie zobaczył biedny wolnej Ojczyzn, choć walczył o jej swobodę.

O męża mego rodzinie wiem bardzo mało. W papierach dziadka Jana Tyblewskiego, porucznika wojsk polskich, urodzonego 13 czerwca 1777 r. we wsi Lubczu, obwodzie gnieźnieńskim w księstwie poznańskim wyczytałam, że uczęszczał  do szkoły w Bydgoszczy, a potem w Poznaniu. Zaciągnął się do wojska w rewolucją. Okryty ranami dostał się do kasztelana Gozmierskiego[1], gdzie czas jakiś przebywał w gościnie. Potem znów służył pod Księciem Poniatowskim. Następnie dostał w nagrodę zasług wojennych posadę w leśnictwie w Sokolnikach[2] i tam umarł. Jan Tyblewski miał dziesięcioro dzieci, z których syn Ignacy, właściwie Jakub, gdyż było to pierwsze imię, był ojcem mego męża. Teść mój Tyblewski był nadzwyczaj prawym człowiekiem. Całe swe życie przepracował w leśnictwie opatowskim, gdzie został nagrodzony od rodziny księcia Zajączka[3] folwarkiem w Brzezinach[4]. Ostatnie lat kilkanaście był obieralnym sędzią gminnym i na tym stanowisku umarł 21 kwietnia 1885 r. Poprawiłam datę z 19 na 21-ego, choć na razie zapomniałam, ale teraz sobie żywo przypomniałam, że mąż w dzień moich urodzin 20 kwietnia oświadczył mi się, a w parę godzin powiedział: „Nie wierzę w swoje szczęście, że jestem przyjęty, pani mnie pewno odmówi, lub spotka mnie coś bardzo złego, bo czuję taki niepokój”. Powtórzył mi to parę razy. Miał widać przeczucie, na drugi dzień rano ojciec jego zamknął oczy.

Ojca mego męża nie znałam wcale, wiem jednak, że znał czy osobiście, czy ze słyszenia mego ojca i bardzo życzył sobie dla swego syna małżeństwa ze mną. Zawsze wspominał mi mój Ignaś, że ojciec kazał mu podejść do łóżka i szeptem pytał się, czy już mi się oświadczył, był wtedy już bardzo chory.

Ojciec mego męża miał dziesięcioro dzieci: sześciu synów i cztery córki. Dwóch sióstr Ignasia nie znałam wcale: Marii i Czesławy, zdaje mi się, że mój mąż ich nie kochał[5]. Znałam tylko najstarszą Teklę pannę niemłodą już, Henclewską Praksię – ta była z sióstr najmłodsza, miała zacnego męża i dwie córki: Helenę nadzwyczaj sympatyczną i inteligentną. Do tej pory nie wyszła zamąż. Druga córka zamężna, ale nie pamiętam nazwiska[6], biedactwo dostała obłędu i córkę jej wychowuje siostra Helena[7].

Brat Dobiesław młodo bardzo umarł, zostawił żonę i syna. Oboje już nie żyją. Syn był księdzem.

Drugi brat mego męża starszy od Dobiesława, wdowiec z trzema córkami i synem, podczas wojny wyjechał do Mohylewa[8], a później do Saratowa. Imię mu Aleksander. Czterdzieści lat przesłużył w Towarzystwie Kredytowym Ziemskim i wysłużył jeszcze przed wojną europejską 2000 rs. Rocznie, co wtedy było dostatecznym na utrzymanie mając do śmierci taką emeryturę. Czy żyje Aleksander obecnie, nie wiem. Z powodu przerwanej komunikacji z Rosją nic o nim nie wiedzieliśmy.

Trzeci brat Namysł mieszka z rodziną w Warszawie. Najmłodszy Jan w Łodzi. Słyszałam, że ożenił się z osobą inteligentną i dobrą. Jeden ich syn był ochotnikiem w Wojsku Polskim.

Brat Kazimierz był rok czy dwa starszy od Jana. Był to ukochany brat mego męża. Ignaś urzędował już, jak Kazio chodził do gimnazjum i był stale u Ignasia do skończenia nauki w gimnazjum, Potem skończył szkołę Konstantynowską w Petersburgu i poszedł już na drogę wojskową. Do obrania sobie wojskowości przyczyniły się bardzo okoliczności, tj. trudne warunki ówczesne. Przy sześciu synach żaden nie służył w wojsku[9]. Ojciec przez patriotyzm zwalniał ich wszelkimi sposobami. Kiedy przyszło zwalniać piątego z kolei, to jest Kazimierza, było prawie niepodobieństwem do załatwienia. Wysoki, barczysty, więcej nawet jak przystojny mężczyzna z białymi jak perły zębami i świeżą cerą, robił wrażenie samego zdrowia, dlatego Ojciec postanowił oddać go do wojska, tym więcej, ze przebywał w domu rodziców kapitan pogranicznej straży, który mając stosunki, obiecał umieścić w szkole wojskowej w Petersburgu[10]. Stamtąd wyszedł już w stopniu oficera i miał zamiar w myśl zaleceń ojca i brata Ignacego odsłużyć wojskowość i potem iść do jakiegoś urzędu. Jednakże potem o te urzędy coraz trudniej było Polakowi i tak pozostał w wojsku, a że już ze zniszczonym zdrowiem wyszedł w randze pułkownika. Ożenił się z wdową Kokczyńską z domu Rudnicką z Zagaja. Wanda Rudnicka była moją cioteczną siostrą, a córką przyrodniej siostry mego Ojca Emilii z Doruchowskich Rudnickiej. Za pierwszym mężem była za swoim rodzenie ciotecznym bratem Julianem Kokczyńskim. Dzieci z nim nie miała, dopiero z Kazimierzem trzy córki: Kazimierę za Tańskim, Annę za inż. Falęckim i wandę obecnie młodziutką pannę, bardzo ładną, przypominającą w każdym rysie twarz ojca. Kazimierz miał dobry charakter, ale mało bardzo subtelny i w końcu życiem wojskowym i długą chorobą cukrową tak spaczony, że w końcu zdawało mi się, iż Kazimierz nie był zupełnie normalny. Umarł w szpitalu w Kursku[11] 1 kwietnia[12] 1918 r. i tam pochowany. Wojna go tam zagnała z rodziną, jak również mego ukochanego męża, obaj bracia leżą na obczyźnie.

Matka mego męża była z domu Głowacka. Bardzo młodo wyszła zamąż i biedna była nadzwyczaj wątłego zdrowia. Słyszałam, że ciągle chorowała. Widziałam raz jej fotografię, była bardzo przystojna, to też i dzieci, szczególnie synowie, odznaczali się urodą. Mąż mój, Kazimierz i Dobiesław byli najładniejsi.

Dalszej rodziny mego męża nie znałam wcale, bywaliśmy przeważnie u mojej rodziny, do której Ignaś się przywiązał i oni byli też z sercem dla niego[13].

Do mojej najbliższej rodziny zaliczam dzieci po braci mego Ojca Cyprianie. Miał pięcioro dzieci. Syna Antoniego ożenionego z Marią Królikowską. Oboje nie żyją, została tylko ich córka Zofia Gorczycka za Kazimierzem Mystkowskim, obecnie posłem w sejmie. Do wojny miał piekarnię pieczywa i fabrykę pierników. Był krociowym panem. Przez wojnę stracił wszystko, została mu opinia człowieka prawego, czego wybór na posła jest najlepszym dowodem[14].

Dzisiaj[15] syn mego stryja Cypriana Gorczyckiego Józef ożenił się z Julią Popielawską, zacną i ładną panną, nadzwyczaj pracowitą i lubiącą ład w domu, przywiązałam się do niej bardzo i kocham również jej córkę Halinę. Mam wrażenie, że jest mi bliższa, niż reszta jej rodzeństwa. Jest też daleko subtelniejsza i z takim sercem była jak jej matka dla mego męża.

Córek miał stryj dwie z drugiego małżeństwa i jedną z trzeciego. Najstarsza Natalia była za Janem de Tilly. Miała dwie córkę, młodszą Lilę[16] i starsza Marię za malarzem Niewiadomskim.

Druga córka Aleksandra wyszła za Franciszka Pawłowicza i była bezdzietna. Najmłodsza Maria za Zygmunta Rowińskiego.

Brat mego Ojca miał trzy żony. Pierwszą Jasińską Zofię, rodzenie cioteczną siostrę, drugą Korzeniowską Walerię, a trzecią Józefę Rudnicką. Z ciotecznym rodzeństwem po przyrodnich siostrach Ojca mojego miało się już dziś spotykam, a z dziećmi nic mnie już nie łączy, jedni tylko chłopcy Kokczyńscy są mi bardzo mili, szczególnie Zygmunt i dwóch Marcelich, bo ich po Adolfie syn robi wrażenie krewnego i życzę mu szczęścia z całego serca.

Mam wiadomości od zięcia Franusia, że jest nadzieja, iż dostanie w Mińsku Mazowieckim mieszkanie dla rodziny i sprowadzi zonę, dzieci i mnie starą i że nareszcie będziemy znów razem.  Skończy się może ta tułaczka Zosi, bo ciągle była u rodziny swego męża, gdyż zaraz po powrocie naszym z Rosji tak się składało, ze Franusiowie nie mogli być razem. Franuś najpierw pojechał narażony na niebezpieczeństwo na posadzie rządowej na Ukrainie, później poszedł do wojska po skasowaniu posad na Ukrainie, a po powrocie z wojska nie mógł znaleźć mieszkania dla swojej rodziny, gdyż w Polsce jest obecnie wielki brak mieszkań w miastach. Niedługo zatem prawdopodobnie wyjadę z Siąszyc, gdzie tyle serca od Stasi Trzebuchowskiej i jej dzieci doznałam, zostanie mi bardzo miłe wspomnienie z jej domu. Chciałabym, aby moje dzieci wiedziały, jakie kuzynostwo mnie łączy ze Stasią Trzebuchowską. Na początku pisałam, że pradziad miał trzech synów: Antoniego, Leona i Tadeusza, jestem wnuczką po Antonim, a Stasia tak samo w prostej linii po Tadeuszu. Tadeusz Gorczycki ożeniony był z Antoniną Jasińską, rodzona siostrą żony mego dziadka Antoniego. Tadeuszowie Gorczyccy mieli czworo dzieci, z których tylko wychował się Jan Gorczycki ksiądz i Stanisław ożeniony z Antoniną Kłokocką ze Smarzewa i z tego małżeństwa jest Stanisława z Gorczyckich Trzebuchowska, matka mego zięcia Antoniego.

Wspomniałam, że Wandzia przywiozła mnie do Siąszyc, gdzie chwilowo byli oboje z Antosiem. Napisałam to, nie wyjaśniwszy, dlaczego nie mieli swojego domu. Otóż wynikło to z przewrotu finansowego u nas w Polsce. Antos Trzebuchowski sprzedał rodzicom Siąszyce. Zdaje mi się, że chwilowo miał część swoich pieniędzy u swego szwagra i nim je odebrał i następnie szukał coś dla siebie odpowiedniego, to tak w tym czasie pieniądze szybko spadły, że za to co miał nie był w stanie nic kupić. Tym sposobem wiele naszych polskich rodzin zubożało, ponieważ sprzedali realności,a  nie kupili zaraz innych. Trudno, to jest wynik wojny, rzecz trudna do przewidzenia naprzód. Na to trzeba być politykiem i przewidzieć, ze mogą być takie bardzo nagłe zmiany; na wojnie są zawsze ofiary, tracą nie jednostki, a często kraj cały, my zaś Polacy zyskaliśmy w tej wojnie wolność Ojczyzny. Zięć mój Antoś, nie mogąc nic kupić, choćby niedużą wioskę, przyjął miejsce administratora w Świerzynach[17] u krewnej Haliny Kokczyńskiej, gdzie słyszę, że ma opinię dobrego gospodarza i również uznanie swej pracy ze strony Haliny.



[1]              Walenty Godzimirski, (Gozimirski) herbu Bończa (zm. po 1796 roku) – kasztelan elbląski od 1787 roku, stolnik wschowski od 1782 roku, wojski mniejszy wschowski, wojski większy wschowski, skarbnik wschowski od 1769 roku, szambelan Stanisława Augusta Poniatowskiego od 1776 roku, prezes komisji porządkowej gnieźnieńskiej – przyp. MKP.

[2]              Sokolniki – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie gnieźnieńskim, w gminie Mieleszyn – przyp. MKP.

[3]              Józef Zajączek książę herbu Świnka (ur. 10 marca 1752 w Kamieńcu Podolskim, zm. 28 lipca 1826 w Warszawie) – polski i francuski generał, jakobin polski, członek Rady Najwyższej Narodowej w czasie insurekcji kościuszkowskiej, pierwszy namiestnik Królestwa Polskiego, senator wojewoda Królestwa Polskiego w 1815[1]; wolnomularz – przyp. MKP.

[4]              Brzeziny – wieś w Polsce położona w Kotlinie Grabowskiej, w województwie wielkopolskim, w powiecie kaliskim, w gminie Brzeziny, w odległości około 23 km na południowy wschód od Kalisza – przyp. MKP.

[5]              Zdaje mi się wniosek zbyt pochopny. Cała ta sprawa stosunków Ignacego Tyblewskiego z jego rodzeństwem jest skomplikowana dwiema sprawami. Piszę o tym obszerniej w innym miejscu.

[6]              Winno być: Kazimiera za Mieczysławem Klubińskim, dwoje dzieci Barbara i Włodzimierz – przyp E.T..

[7]              Wedle kompetentnych wyjaśnień Marii z Tyblewskich Piątkowskiej (córki Jana i Leonii Działyńskiej) wiadomość ta jest mylna. Helena nigdy w ten sposób nie chorowała – przyp. E.T.

[8]                Mohylew (biał. Магілёў, Mahiloŭ; ros. Могилёв, Mogilow; jid. מאָלעוו, Molew) – miasto na Białorusi, nad Dnieprem, blisko granicy z Rosją, siedziba administracyjna obwodu mohylewskiego i rejonu mohylewskiego – przyp. MKP.

[9]              Mowa o wojsku rosyjskim – przyp. E.T.

[10]            Należy dodać, że dziadek Kazimierz miał również piękne ręce. Raz salutował, jak przechodziła caryca rosyjska, a ta zwróciła uwagę na jego ręce i kazała sobie je pokazać – przyp. E.T.

[11]            Kursk (ros. Курск) – miasto w Rosji, stolica obwodu kurskiego – przyp. MKP.

[12]            Zdaje mi się, że 14-go – przyp. E.T.

[13]            Bez porównania więcej szczegółów o rodzinie Tyblewskich zawiera pamiętnik wyżej wymienionej Marii Piątkowskiej – przyp. E.T. (Gdzie się znajduje ów pamiętnik na razie nie wiadomo – przyp. MKP.

[14]            Kazimierz Mystkowski jeszcze przed I wojną światową ubiegał się w Kaliszu o znaczną pożyczkę wraz z jakimś konkurentem u niemieckiego przemysłowca Fibigera. Fibiger nie był zdecydowany komu pożyczkę dać, a obu nie mógł. Wstał więc bardzo rano i poszedł do warsztatów pracy obu ewentualnych pożyczkobiorców i zastał przy pracy tylko Kazimierza Mystkowskiego. Wobec tego jemu dał pożyczkę, która uczyniła z niego człowieka bogatego.  Ów Fibiger miał w Kaliszu wspaniałą willę, czy tez pałac z okazałym frontowym wejściem. Wejście to było jednak stale zamknięte, a domownicy i goście używali tylko wejścia zapasowego. Fibiger twierdził, że frontowe wejście otworzy tylko dla niemieckiego cesarza Wilhelma.

[15]            Powinno być nie „dzisiaj” a „drugi” – przyp. S.K.

[16]            Walerię – przyp. S.K.

[17]            Świerzyny – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie zduńskowolskim, w gminie Zapolice – przyp. MKP.

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 17

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka.

2014-02-08 19.32.31

20140228_142446

20140228_142449 20140228_142454 20140228_142457

Przyjmujemy, że Marcin urodził się w 1649 r. i żył do 1742 r. urodził się więc wówczas, kiedy jego ojciec miał 39 lat. Czy to możliwe? Chyba tak, gdyby przyjąć wcześniejszą datę urodzenia, to jak już wyżej powiedziałem, zabrakłoby nam Gorczyckich do umieszczenia w trzech wiekach. Marcin był jedynym (prawdopodobnie) dzieckiem Samuela. Dlaczego? Chyba dlatego, że Samuel całe życie uganiał się za łupami i wdawał się w awantury i boje. Nie miał po prostu czasu na co innego. Jego zona mogła być osobą chorowitą, co także nie sprzyjało skłonnościom domatorskim Samuela. Fakt, że miała tylko jedno dziecko, może świadczyć o tym, że dość późno zaszła w ciążę i że przed tym miała jakieś z tym trudności. Była chyba także znacznie młodsza od męża. Albo Samuel późno się ożenił.[1] 
Z dokumentów wynika, że Marcin był w 1698 r. żonaty. Oczywiście ślub mógł być znacznie wcześniej. Marcinowi daję 98 lat życia. To zrozumiałe. Marcin miał już fortunę i nie musiał już tak usilnie o nią zabiegać. Żył w czasach bardziej spokojnych. Za jego życia były właściwie dwie wojny ukoronowane Chocimiem i Wiedniem. Udział szlachty w tych bitwach był znaczny. Pospolite ruszenie było poważnie przez Sobieskiego traktowane. Temu, kto nie wziął udziału w pospolitym ruszeniu konfiskowano wówczas majątki. Ryzyko się nie opłacało. Należy więc przypuszczać, że skoro Gorczyckim majątku nie skonfiskowano, to jeśli Marcin nie był nawet bohaterem, to i tak na tych wojnach, a właściwie bitwach był. Poza tym prowadził spokojny tryb życia. Był szlachcicem w czwartym pokoleniu. Fakt ten musiał wpłynąć na jego sposób życia, odżywiania się i pracy. Musiał więc mieć wpływ na przedłużenie życia.


[1] Równie dobrze mógł być konflikt „RH” – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 17

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Siąszyce, dnia 29.III.1921 r.

Niedawno wróciłam z kopalni „Czeladź” od Ignasia. Pobyt tam zostawił mi najmilsze wspomnienia. W synowej mojej znalazłam prawdziwą córkę, patrzałam na ukochaną siostrę Skrzynecką, na wnuka, na szczęście syna, że mu Pan Bóg dał żonę z sercem i że wrócił z wojny szczęśliwie z krzyżem walecznych na piersiach. Był w potyczkach nad Bugiem. 6 sierpnia przepłynął Bug w całym uzbrojeniu. W tym mokrym ubraniu cały dzień stał pod kulami bolszewickimi, z całym patriotyzmem bił się narażony ciągle na śmierć i Pan Bóg go ocalił, bo jakież to prawdziwe, że bez woli Boskiej włos człowiekowi z głowy nie spadnie. Ignaś poszedł na wojnę z takimi słabymi płucami, wychudzony po odbytej parę miesięcy temu chorobie płucnej, a wrócił po niewygodach wojennych w pełni sił[1]. Poszedł na ochotnika, tak samo zięć mój Franuś Kokczyński podczas inwazji bolszewickiej na Polskę. Obaj jednakowo wolni od służby wojskowej dla zdrowia słabego, nie wahali się rzucić żonę i dzieci i iść na obronę naszej wolnej Ojczyzny. Nigdy nie zapomnę tych strasznych dni podczas pochodu bolszewickiego na Warszawę. Byłam wtedy w Kaliszu. Polacy zgnębieni snuli się, milcząc, po ulicach. Często można było zobaczyć, jak idąc czytali gazety. Na twarzach przechodniów nie można było wyczytać radości. Tę tylko widziałam u Żydów, którzy przez wieki żyjąc z nami i innymi narodami, nie zżyli się i zlali z nimi, a tylko wyodrębnili i ściślej jeszcze zsolidaryzowali się ze sobą.

Byłam tak silnie zdenerwowana położeniem Kraju, że chwilami myśli zebrać nie mogłam. Ciągle widać było, po przyjściu każdego pociągu, całe rodziny uciekające od strony Warszawy. To zestawienie tej grozy utraty Ojczyzny, przelania krwi naszych rodaków w porównaniu z tymi śladami barbarzyństwa niemieckiego w Kaliszu, przez zbombardowanie i spalenie Kalisza, było straszne. Ruiny Kalisza przypominały Pompeję. Był to w swoim rodzaju niezwykły widok, imponujący swą grozą. Dla mnie Kalisz ma tyle wspomnień, że każda bytność wiele nerwów kosztuje. Czasem jak widzę w ruinach odkryte ściany pokoi, gdzie kiedyś z mężem mieszkałam, nie mogę oczu oderwać, czuję po prostu ból fizyczny w sercu, a pomimo tego patrzę i pastwię się sama nad sobą, bo mam wrażenie, że tam są mego męża myśli, słowa, a może i dusza, za którą tęsknię.

Koło drugiego mieszkania, gdzie mieszkaliśmy lat 20 oboje i wychowali nasze dzieci, również przejść obojętnie nie jestem w stanie. Czasem, jak nikogo nie ma, wejdę od strony podwórza i patrzę na ogród, na drzewa sadzone ręką mego męża. Patrzę na okna, schody, a wtedy kiedy zdaję sobie sprawę, że tam w pokoju, poza tymi drzwiami dawniej były najbliższe memu sercu osoby, a dziś tylko obcy ludzie, tłumię łkanie i uciekam, by ukryć łzy cisnące się do oczu[2].

Takie to życie ludzkie, więcej w nim łez niż radości.  Jadąc do Siąszyc cieszyłam się, że zobaczę Stasię Trzebuchowską, za którą tęskniłam. Tak zżyłam się z nią, tak przyzwyczaiłam do niej, do twarzy zawsze pogodnej i dziwnie troskliwej dla mnie i dla jej dzieci. Zastałam Stasię skamieniałą z bólu po stracie syna Bolesława. Nic ją dziś już nie cieszy. Straciła dziecko, które może nie więcej od innych ją kochało, ale najwięcej okazywało tego serca, którego tak w życiu pragnęła, a tak mało miała okazywane. Boleś Trzebuchowski skończył szkołę realną we Włocławku, chorążówkę w Warszawie. Był ochotnikiem w wojsku polskim od przeszło dwóch lat, walczył na frontach, a zginął w domu przez nieostrożność od kuli przy czyszczeniu rewolweru. Zapomniał wyjąć kulę i ta przez oko przeszła mózg. Tak się nie spodziewał wystrzału, że nawet oka nie zmrużył, powieka była nieprzestrzelona. Ksiądz zdążył przyjechać, dał mu rozgrzeszenie i ostatnie olejem świętym namaszczenie. Pochowany w grobie familijnym w Siąszycach. Miał lat 24.



[1]              Do dziś mam książeczkę do nabożeństwa, którą miał przy sobie mój Ojciec, kiedy przepływał przez Bug w czasie walki. Każda stroniczka książeczki była obwiedziona czerwoną ramką. Po wyjściu z wody Ojciec zauważył, że obwódki się rozpłynęły częściowo, w sposób widoczny – przyp. E.T.

[2]              W 1972 r. kiedy byłem w Kaliszu, dom dziadków Tyblewskich, to znaczy dom, w którym mieszkali wraz z dziećmi, stał jeszcze. Jego obecny stan jest już opłakany, ponieważ dom nie jest od szeregu lat restaurowany. Podobno jest przeznaczony do rozbiórki. Budował go architekt Thurner. Dom był urodziwy. Mam jego różne zdjęcia. Stał dawniej przy ul. Ogrodowej 7. Obecnie ta ulica nazywa się Kościuszki 7 – przyp. E.T.
W google maps jest streetwiev z tym domem. Dom stoi i straszy. Ma okna zabite dechami – przyp. MKP. 

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 16

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka.

2014-02-08 19.32.31

20140228_142428

20140228_142431 20140228_142437 20140228_142439 20140228_142446

Samuel żył w niezwykle trudnych czasach i ciekawych. W czasach „Ogniem i mieczem”, „Potopu”. Mieszkając w sandomierskiem w Mnichowie lub Korczynie nie do pomyślenia by nie wojował stale. Wiemy, że był okres, w którym Gorczyccy byli bardzo bogaci. Któż tę fortunę mógł zdobyć? Czasy Samuela najbardziej się do tego nadawały. Samuel to imię, to imię kojarzy mi się z innym Samuelem – Łaszczem. Była to postać niezmiernie barwna. Znam tę postać z encyklopedii biograficznej, którą stale w zeszytach kupuję. Nazwisku Łaszcza poświęcono sporo miejsca. Był to słynny zagończyk, rycerz nad wyraz odważny, niemal nie schodzący z konia, chyba tylko po to, by wejść do sądu. Tak, niestety, prócz tych zalet Łaszcz był niespotykanym warchołem i pieniaczem. Procesował się stale. Był nieskończenie często skazywany na banicję (o ile pamiętam posiadał 200 wyroków) i 27 coś razy na infamię. Zabierał majątki wszystkim, komu się dało. Nie pominął nawet rodzonej siostry. Dawnoby zgnił w więzieniu, gdyby nie fakt, że miał jakieś specjalne względy w rodzinie Koniecpolskich, a jak wiadomo, była to rodzina wpływowa. Hetman wybronił go wielokrotnie i jakoś się mu układało, że kiedy było z nim już bardzo źle, to wówczas nadchodziła jakaś potrzeba wojenna, Łaszcz na nią szedł i wracał z kolejnymi triumfami. Szwendał się po całych Kresach – Ukrainie, Białorusi i nie sposób by nie spotkał Samuela Gorczyckiego[1]. Mogli się tylko widzieć przelotnie, ale mogła się między nimi zadzieżgnąc nić przyjaźni. Skąd więc wzięła się ta fortuna Gorczyckich, czy nie z dobrego przykładu Łaszcza? W tych czasach niestety taki tryb życia nie był należycie w Polsce potępiany. Nie można wykluczyć, że fortunę Gorczyckich zrobił Samuel.
Samuel także miał burzliwe życie i nie mógł żyć dłużej niż 73 lata. Ponieważ dokument powiada, że już w 1632 r. był żonaty z Heleną Grotówną, przeto nie mógł chyba urodzić się później niż w 1610 r. Dokument miał chyba już kilka, kiedy został sporządzony. Nie wiem, ale wydaje mi się, że dobrze zrozumiałem zapis heraldyczny.  Czy mógł jednak urodzić się wcześniej? Oczywiście mógł, ale wówczas musiałby żyć nieprawdopodobnie długo. Skoro datę jego urodzenia przyjmujemy na 160 to z tego wynika, ze urodził się, kiedy jego ojciec miał 31 lat, to jest bardzo prawdopodobne, ponieważ Samuel miał rodzeństwo przed nim urodzone.


[1] Tego nie byłabym pewna – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 4

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczycki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Z pomocą przewodnika w czasie bardzo ciemnej nocy dostałem się do Słupowa, a stamtąd dążyłem w stronę, gdzie mieszkali moi rodzice. Na trzeci dzień rano przyjechałem do Jaworowi 9wieś na szosie pomiędzy Jędrzejowem i Szczekocinami), gdzie powiedziano mi, że powstanie wcale nie jest skończone, że mianowicie o milę stąd we wsi Radkowie wczoraj właśnie wieczorem stanął[1] oddział znakomicie uzbrojony, wymusztrowany, mający kilka armat i że oddział ten zostaje pod dowództwem Jeziorańskiego[2].

Najętą furmanką pojechałem do Radkowa, gdzie stanąłem w południe i zameldowałem się u dowódcy. Wypytał mnie on, skąd przybywam; półgłosem opowiedziałem mu o losach oddziału ojcowskiego i o nieudanym ataku na Miechów. Jeziorański polecił mi powtórzyć historię ataku tego głośno kilku u niego zebranym, a było tu z pięciu oficerów sztabowych. Jeden z nich, jak się dowiedziałem, awanturnik Stamirowski[3] po skończeniu mojej opowieści rzekł głośno: „Ten młody to musi być szpieg, radziłbym go aresztować. Niepodobna, aby cały oddział rozleciał się spod Miechowa.” Niestety powiedziałem prawdę, a byłem pierwszym, co przywiózł tę wiadomość o Miechowie Jeziorańskiemu. Zmęczony usnąłem na łóżku w jego pokoju. Obudził mię zaś alarm z wiadomością, iż jakieś wojsko zbliża się do Radkowa. Jeziorański wysłał zaraz rekonesans złożony z kawalerii i piechoty; okazało się jednak, iż był to odział Rosego, który tu przyprowadził Jabłoński[4], do niego przyłączyli się wszyscy znajomi moi z Ojcowa, którzy w ataku na Miechów nie uczestniczyli. Teraz dopiero przekonał się Stamirowski, iż wszystko, co opowiedziałem, było prawdą, a więcej od innych wiedzieć mogłem, jako ordynans-adiutant Kurowskiego podczas ataku na Miechów. Na drugi czy trzeci dzień cały oddział Jeziorańskiego wyruszył w stronę Małogoszczy dla połączenia się z Langiewiczem. Oddział Jeziorańskiego wraz z oddziałem z Ojcowa mógł liczyć przeszło może 2000 ludzi, nieźle uzbrojonych, i posiadał dwie armatki umieszczone na zwyczajnych przodkach od wozów; armatki te były żelazne.

Za oddziałem jechało kilkadziesiąt wozów, na których złożone były różne przedmioty: amunicja i żywność.

Połączenie oddziałów Jeziorańskiego i Langiewicza nastąpiło w Małogoszczy. Oddział Langiewicza był mniej liczny od naszego. Na drugi dzień rano (24 lutego) placówki dały znać, że wojska rosyjskie w rozwiniętym froncie z dwóch stron zbliżają się do miasta/ wysłano najpierw furgony w las, a raczej w krzaki, niedaleko miasta położone; piechota zajęła środek pozycji i tu w ciągu 15 minut oczekiwała na atak. Powstańcy zaraz jednak zaczęli uciekać za miasto odstrzeliwując się nader mało, a wojska rosyjskie, częścią rozsypane w tyraliery, a częścią w zwartych kolumnach, silnie i szybko zaczęły atakować pozycje powstańcze. Wówczas kawaleria nasza dwa czy trzy razy szła do ataku na zwarte kolumny rosyjskie, przy czym atak szwadronu Prędowskiego był świetny, gdyż nieomal rozbił kolumnę nieprzyjacielską i ułatwił odwrót wykonany w największym nieładzie przez naszych. Znaczna część piechoty powstańczej zmuszona była cofać się przez dużą górę, gdzieniegdzie porośniętą jałowcami, i tu nieprzyjaciel strzelał do nich, jak do kaczek.

Prawie wszystkie furgony zostały zabrane, a przy nich wybici wszyscy ludzie, a było między nimi dużo takich, którzy nie mieli broni żadnej. W ogóle oddział Jeziorańskiego dokonywał odwrotu w większym porządku jak oddział Langiewicza.


[1] Tj. 19.II.1863.

[2] Antoni Jeziorański, ps. Antoni Jovanovic (ur. 1827 w Warszawie, zm. we Lwowie) – generał polski powstania styczniowego.

[3] Tomasz Stamirowski, właśc.. ziemski, oficer sztabu Jeziorańskiego, w kwietniu dow. odziału u Czachowskiego, w maju dow. Żandarmerii rawskiej po Lipińskim. Za rabunek skazany na śmierć przez Rząd Nar., rozstrzelany przez Chmieleńskiego.

[4] Wg. Innych źródeł oddział ten przyprowadził Nowak. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 16

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Szczegółów z życia swojego z mężem moim nie będę opisywać, bo nie jestem w stanie pisać o nim bez łez. Dziś mamy 21 listopada 1920 jest to druga rocznica śmierci mego ukochanego męża, nie umiem opisać tęsknoty, jaka mnie za nim ogarnia, dlatego przejdę niedługo w swoich wspomnieniach do dnia dzisiejszego. Napisałam, ze w Kaliszu mieszkałam stale, tam też przyjechała do mnie Matka moja i po dwóch latach zmarła 2 marca 1901 r. pochowaliśmy ją obok mojego Ojca w Malanowie. Ignaś zajął się całym pogrzebem, a syn mój Ignaś pojechał z ciałem, bo mąż mój był zaziębiony, a żaden z synów przyjechać nie mógł. Przed śmiercią za moją namową przyjęła katolicyzm, ale do dziś dnia nie wiem, czy jej to szczęście dało. Odczułam bardzo śmierć Matki, tym więcej, że nie byłam względem niej taką córką, jak być powinnam.

W roku 1914 Wandzia była narzeczoną i miał być ślub. W parę tygodni wybuchła wojna 1 sierpnia i Niemcy zburzyli Kalisz. Przebyliśmy ten straszny tydzień ciągłego strzelania w mieście. Strzelano z karabinów i z armat, a kiedy Kalisz był już prawie pusty i w czterech miejscach już się palił, wyszliśmy we troje, to jest mąż mój, Wandzia i ja 8 sierpnia 1914 r. wyszliśmy pieszo w jednych rzeczach z dwoma walizkami i węzełkami na plecach i odtąd straciłam już dom swój i zaczęło się dla mnie życie tułacze. Wprawdzie pojechaliśmy do Rosji do Franusiów i tam jeszcze lat parę przebyliśmy spokojnych u nich, gdzie Franuś był wicedyrektorem, a później dyrektorem w charkowskiej guberni w Rohoźnej[1], ale z ciągłym przeczuciem rewolucji, która nas w Rosji zastała. Jeszcze za życia Ignasia był pogrom obywateli przez chłopów. [2]Ja z chorym już wtedy mężem byłam wysłana najprzód do miasta, a dzieci na parę godzin przed najściem chłopów zostały przysłane do nas do Sum ze służącą. Franusiowie zaś zostali do ostatniej chwili. Pogrom chłopski był 17 stycznia 1918 r.

Rano przysłali Franusiowie trochę mebli. Ani stolarz Polak, ani fornal nie powiedzieli im nic o niebezpieczeństwie w Rohoźnie. Jeszcze nie ustawiło się dobrze mebli, kiedy spienionymi końmi saniami zajechały dzieci ze służącą Frasyną Małoruską. Jak zobaczyłam, że niesie jakiś zawinięty tobół, domyśliłam się zaraz całego położenia. Juleczek rozpłakał się i powiedział, że rodzice zostali, a jego wysłali, kiedy on nie chciał jechać, tylko z nimi być razem, choćby w niebezpieczeństwie W tym dziecku widać było tyle serca i odwagi, że było mi boleśnie patrzeć na łzy jego. Nie wiedzieliśmy nic o Franusiach. Przyjechał jeszcze Niemiec kucem (jeniec) i przywiózł owiniętego kołdrą i derką świeżo zabitego wieprza, ale i ten Niemiec nie umiał nas nic objaśnić o Franusiach, mówił tylko to, co i foczpan, austriacki poddany, że poszli do jakiejś chałupy. Wanduś nasza była wtenczas z nami. Przebyliśmy kilka godzin z mężem, Wandzią i Julkiem strasznego niepokoju o Franusiów. Dopiero o 8-ej pod wieczór przyjechali przebrani oboje. Franuś po żołniersku, Zosia w chustce z jakimś chłopem. Mieli zamiar nie wychodzić wcale. Franuś za jakimś interesem poszedł do kantoru, a Zochna za nim, bojąc się o niego, bo powiedzieli, że tego dnia będzie pogrom, gdy tymczasem nadeszła cała horda z przeciwnej strony i zaraz zaczęli strzelać do okien i rabować mieszkania. Wobec tego Franusiowie postanowili wyjechać. Jednak straże chłopskie koni im nie dały i wyszli pieszo do sąsiedniej wsi. Takiej dzikości, jaka okazał lud rosyjski, to trudno sobie wyobrazić, rabowali co mogli, a co nie mogli – niszczyli. Mieszkanie po pogromie było straszne. Zostały tylko papiery i książki porozrzucane, pokrwawione, bo jedno drugiemu wydzierało przy rabunku i jak się domyślam, wchodząc oknami, by prędzej rabować, pokaleczyli się szkłem. Styczeń i luty przeszły względnie spokojnie, mieszkaliśmy wszyscy w Sumach. Znać już było straszne chłopów ze wsi rozpasanie, zdawało im się, że świat do nich należy. Widziałam raz chłopa, który rozłożył się na saniach z głową do koni i w ten sposób jechał przez miasto kłusem, nie myśląc, że kogo rozjedzie lub swój własny łeb roztrzaśnie.

W marcu byli już bolszewicy w Sumach i zaczęło się znęcanie nad inteligencją. Były ciągłe areszty. 22 marca aresztowali moc właścicieli domów. 24 tegoż miesiąca zaaresztowali kilkaset osób, między innymi mego zięcia Franusia i sołdaci ze sztychami i kulomiotami zapędzili ich na dworzec.  Mieli niby być wzięci do kopania okopów, ale tak naprawdę po co i na co ich aresztowali, nikt nie wiedział. Szaro już było, gdy ich prowadzili na dworzec. Obydwie moje córki wybiegły, ale sołdaci na koniach zmusili je do wejścia do domu. Do jednej z nich wycelował żołnierz. Straszna to była chwila, kiedyśmy wypatrywali oknem Franusia między prowadzonymi. Z małą Wanduchną na rękach wyszłam do drugiego pokoju i siłą woli stłumiłam płacz, aby Julek nie domyślał się, że w tej chwili jego ojca prowadzą koło nas w takim niebezpieczeństwie. Po jakiejś chwili Zosieńka i Wandzia znów wybiegły. Wandzia wróciła po chwili zmuszona i przekonana przez Zosię, że nic jej pomóc nie może. Tymczasem Zochna poszła na dworzec dowiedzieć się cokolwiek o Franusiu i zanieść mu coś do jedzenia. Zostałam z chorym mężem, nie poszłam za Zosią, choć była w równym Franusiowi niebezpieczeństwie, musiała iść przez puste pole wieczorem na dworzec, w czasie, gdzie zakazane było wychodzić z domu, gdyż ogłoszony był stan wojenny. Według mnie Zosia powinna była pójść tam, gdzie jej mąż był w niebezpieczeństwie. Na dworcu z trudem dotarła do Franusia, może dzięki temu, że sztab był niemiecki i usłyszawszy, że mówią tym językiem, odezwała się do nich tak samo i uzyskała pozwolenie zobaczenia się z mężem. W drodze powrotnej spotkała dwóch żołnierzy bolszewickich, którzy okazali się być także Niemcami, nie wyzutymi jeszcze ze czci i wiary, czy tez mądrzy prowokatorzy między Rosjanami, z kulturą europejską dość, że zlitowali się nad samotną kobietą i odprowadzili wieczorem do samego domu. Rozmawiałam z nimi i pytałam, czy im nie żal ojczyzny, do której nie będą mogli powrócić, że się złączyli z wrogami swymi. Na to mi odpowiedzieli: „My wrócimy do Niemiec, jak już tam będzie bolszewizm”. Franusia szczęśliwie wypuścili z aresztu, a w parę dni przyszło wojsko niemieckie 2 kwietnia do Sum. W wilię dnia, to jest 1 kwietnia bolszewickie wojsko wyszło, ograbiwszy mieszkańców z czego się dało. Zatrzymali się koło stacji Bachmacz[3] i tam do nich strzelały wojska niemieckie. W tym czasie byłam w mieście z małym Juleczkiem, jak usłyszał huk armat, tak posmutniał i powiedział: „Tak mi żal babciu”. Dziwna rzecz, ale momentalnie domyśliłam się jego myśli, jednak spytałam czego. Odpowiedział mi: „Tych dwóch Niemców, może ich teraz zabili, tych którzy odprowadzili mamusię”. Ta wdzięczność dziecka za przysługę oddaną matce zrobiła mi duża przyjemność. W tym moim wnuku i chrześniaku jest serce, a jak jest serce, to i sumienie i prawość.

18 sierpnia tegoż roku wyjechała Wandzia nasza do Kraju na ślub swój z Antosiem Trzebuchowskim i wyjechała biedactwo bez nas. Wyprowadziliśmy ją z Franusiem, jak mogliśmy najlepiej, pod opieką przyjaciół z Sum i kuzyna Dzierżawskiego.

Po wyjeździe Wandzi mąż mój żył jeszcze parę miesięcy. Chorował ciężko w Sumach, skąd przyjechał do Rohoźny i tam ten zacny człowiek, Polak, mąż i ojciec zakończył życie 21 listopada 1918 roku o godzinie czwartej po południu. Przed śmiercią Ignasia przyszedł list, że Wandzia szczęśliwie zajechała do Warszawy. Przyjechał Antoś i wzięli ślub 10 września 1918 r. na Koszykach. Zacna to ciotka Kazimiera Wyganowska, pobłogosławiła im i nie dała uczuć braku najbliższych, którym wojna i choroba przeszkodziła być razem ze swymi dziećmi. Ten list o ślubie był ostatnią pociechą Ignasia na ziemi. Życzył sobie zawsze tego małżeństwa i tego jeszcze doczekał. Umarł w czasie niepokoju na Ukrainie, Niemcy zbierali się już do opuszczenia Rosji; mieszkańcy oczekiwali anarchii. W dzień pogrzebu mego męża Franuś wywiózł dzieci, do miasta, to jest małą Wandzię, dla bezpieczeństwa. Idąc za trumną, miałam chwilę jakby ulgi, że już nie żyje, nie cierpi, że jest bezpieczny, że żaden chłop ruski krzywdy mu zrobić nie może. Pochowaliśmy go na ruskim cmentarzu. Tam biedak został na obcej ziemi, nie ujrzał wolnej Ojczyzny, tej Ojczyzny swojej, za którą krwią walczył. W 63 r. był w powstaniu, służył pod Oksińskim[4], ranny był 8 maja[5] pod Rychłocicami[6], w majątku Trepki[7] w ziemi sieradzkiej.

Jeśli kiedy które z dzieci odwiedziłoby grób ojca swego, to wiedzcie, że leży w Sumach w Charkowskiej guberni na miejskim cmentarzu na końcu ulicy Petropawłowskiej, około korpusu kadetów. Wszedłszy na cmentarz idzie się prosto główną aleją około 400 kroków. Następnie na lewo, tam leży obecnie kilku Polaków. Grób wewnątrz kazał Franuś wymurować bardzo głęboko. Na wierzchu ogrodzona mogiła drewnianymi sztachetami. Stoi tu duży krzyż dębowy z napisem na tarczy dębowej. Wszystko to pomalowane na kolor popielaty jasny. Na tablicy krzyża napisałam: „Ignacy Tyblewski b. radca prawny Rzędu Gub. Zamęt dziejowy powrotu mu wzbronił do Kraju swego, którego krwią bronił. Służył zawsze wiernie Bogu i Ojczyźnie i za nią stęskniony umarł na obczyźnie. Ur. 1.VIII.1845 r. um. 21 listopada 1918 r. w Rohoźnej[8].

Jak tylko mogłam odwiedzałam grób jego na cmentarzu, zawsze myśląc, że znów go zobaczę, a tylko ta myśl mnie przerażała, jak przyjdzie mi żegnać ten grób przed wyjazdem z Rosji po raz ostatni, może już na zawsze. Wyjęłam raz notes i napisałam te kilka wierszy:

Mogiła męża taka mi droga
Pośród obcych w otoczeniu wroga.
I tę mogiłę pożegnać muszę,
Tak jak żegnałam za życia duszę.
Cóż na to robić, taka ma dola
I taka widać Boska jest wola.”

I jednak stało się inaczej. Wyjechałam, nie poszłam pożegnać mego ukochanego męża nad jego mogiłą, choć konie zadysponował mi Franuś na cmentarz na trzecią godzinę po południu, a o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa. Zabrali nas, naszego właściciela cukrowni Prianisznikowa i plenipotenta Otto, oficerowie Denikina. Odtąd myśleliśmy tylko, jak się wydostać do Kraju, gdyż już uciekaliśmy nieraz, ale powrót do Kraju nie był taki łatwy. Na pociąg biletu dostać nie było można. Po tygodniu blisko siedzenia w Charkowie, wyruszyliśmy do Polski, nie wiedząc, którą drogą się dostaniemy. Podróż ta trwała kilka tygodni i była ona dla mnie czyśćcem na ziemi. Cały czas patrzyłam na straszne umęczenie fizyczne i moralne tak drogich mi osób. Oboje Franusiowie myśleli tylko o dzieciach i o mnie. Sami byli zawsze na ostatnim planie. Franuś kilka tygodni literalnie się nie położył, spał siedząc. Zochna to samo. Dzieci oboje byli ciężko chorzy, w zimie, w niewygodzie, zadymionym wagonie towarowym, gdzie nas było 23 osoby, a  jednej strasznej nocy jeszcze kilkunastu opryszków owszawionych, przypominających katorżników.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dojechaliśmy do granicy polskiej. Wszyscy przejęci wdzięcznością dla Boga, zaczęliśmy się modlić. Zdawało mi się to niemożliwe, że to już Polska i nasze polskie wojska. Ja tym więcej byłam przerażona, że myślałam, iż moim dzieciom zrobię na wstępie przyjazdu do Polski kłopot i zmartwienie swoją śmiercią Jechaliśmy bowiem do Wołoczysk[9] szosą brukowaną dużymi kamieniami i tak mnie serce rozbolało, iż byłam pewna, że nie dojadę do Polski.

Najpierw  z naszymi dziećmi, nawet z naszą maleńka kruszyna w gorączce – Wandzią, zajechaliśmy do Ignasia 24.XII.1919 r. przyjechał do nas do Sosnowca i zabrał na Piaski[10]. Tam dostałam tyfusu plamistego, którym zaraziłam się w drodze i moja ukochana siostra Maryla pielęgnowała nas z zaparciem siebie. Było ze mną bardzo źle. 7 stycznia ksiądz dał mi ostatnie olejem św. namaszczenie. Obok mnie równocześnie leżał Ignaś na zapalenie płuc i hiszpankę. Byłam b. chora, ale pamiętam każde krwią splunięcie jego. Później zachorowała Gienia i mały ich Gieniuś na zapalenie oskrzeli. Zawsze sobie to mówię, że jeśli przywieźliśmy im hiszpankę, to w tym mieszkaniu było jeszcze nasze szczęście, bo u Ignasia nikt do nas nie miał pretensji. Ignasiowie byli wdzięczni, żeśmy do nich najpierw przyjechali. Teraz strach mnie przejmuje, że mogłam się rozchorować gdzieś u kogoś innego i komuś narobić strachu i ambarasu.

Zaraz po chorobie Wanduś moja przywiozła mnie z czeladzi na wieś do Siąszyc[11] , do matki jej męża, gdzie oboje Antosiowie jeszcze chwilowo po sprzedaży Siąszyc mieszkali. Stachna Trzebuchowska, stryjeczna siostra moja, a matka mego zięcia, serdeczny list do mnie z zaproszeniami napisała, i u niej jestem już przeszło rok z przerwami. Wandzia, jak matka o dziecko, tak myślała o mnie, abym na świeżym powietrzu na wsi przyszła do siebie i biedactwo, nie mając już własnego domu, przywiozła mnie do drugiej swej matki, takiej osoby, jakich niełatwo w dzisiejszych czasach spotkać można. Jest to jedna z tych cichych i szlachetnych istot, wychowanych w tradycjach naszych polskich matek, która w cichości przechodzi przez życie, rozlewając wokół siebie spokój. Daje wszystko z siebie: serce, swą pracę, myśl ciągłą o innych, nie żąda nic dla siebie. Często przychodzi na myśl, że może dlatego dopiero teraz mieć będę stałe lokum, abym Stasię z Gorczyckich Trzebuchowską mogła poznać bliżej i porównać ze sobą. Zobaczyć jej wyższość duchową nad sobą i ten zupełny brak egoizmu. Może Bóg chciał, abym zobaczyła, że są istoty na świecie, które w zupełności mogą się wyrzec swojego „ja”. Tacy ludzie bywają zwykle niedoceniani, nawet przez bliskie im osoby, choćby najlepsze, a pozbawione subtelności.


[1]               Rohizne – ukr. Рогізне wieś na Ukrainie k. Sum. patrz. przyp. 2. – przyp. MKP

[2]              Sumy (ukr. Суми) – miasto w północno-wschodniej części Ukrainy nad rzeką Psioł, przy granicy z Rosją, stolica obwodu sumskiego – przyp. MKP.

[3]              Bachmacz (ukr. Бахмач) – miasto na Ukrainie w obwodzie czernihowskim, siedziba władz rejonu bachmaczackiego. Miasto zostało założone w latach 60.-70. XIX wieku, w związku z budową Kolei Kursko-Kijowskiej i Libawsko-Romieńskiej – przyp. MKP.

[4]              Józef Oxiński h. Oksza (ur. 19 marca 1840 w Płocku, zm. 13 listopada 1908 we Lwowie), polski inżynier, dowódca oddziału powstańczego w powstaniu styczniowym w województwie kaliskim – przyp. MKP.

[5]              8 maja 1863 r. doszło pod Rychłocicami do potyczki, w której po stronie polskiej dowodził Józef Oxiński. Zginęło 38 powstańców. Kapelan oddziału o. Zefiryn Maria Strupczewski, bernardyn z Piotrkowa Trybunalskiego, podczas udzielania sakramentu na polu walki był wzięty do niewoli, torturowany i stracony. Na skraju wsi, przy szosie w 1983 r. odsłonięto obelisk na kurhanie z tablicą ku czci powstańców 1863 r. Obelisk ten jednak obecnie znajduje się na miejscowym cmentarzu – przyp. MKP.

[6]              Rychłocice – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie wieluńskim, w gminie Konopnica. Wieś letniskowa nad Wartą – przyp. MKP.

[7]              Kalwińska rodzina Trepków h. Topór – przyp. MKP.

[8]              Jadwiga Tyblewska pisze czasem w „Rohoznej”, a czasem w „Rohoźnej”, natomiast ja pamiętam, że mówiło się potocznie w „Rohoźnej” – przyp. E.T..

[9]              Wołoczyska (ukr. Волочиськ, trb. Wołoczyśk) – miasto na Ukrainie w obwodzie chmielnickim, siedziba władz rejonu wołoczyskiego. Miasto leży na lewym brzegu Zbrucza, na Wyżynie Wołyńskiej – przyp. MKP.

[10]            O tym przyjeździe opowiadała mi Matka następująco: `Na Piaskach odbywała się właśnie Pasterka w domu zbornym kopalni, ponieważ nie było jeszcze na Piaskach kościoła, kiedy do Ojca mojego podszedł jakiś człowiek, który dopiero co wszedł do prowizorycznego kościoła i coś mu powiedział do ucha. Matka zauważyła, że Ojciec się cały zmienił na twarzy i natychmiast wyszedł wyjaśniając matce sytuację. Okazało się, że Jadwiga Tyblewska wraz z wujostwem Frankami przyjechali i czekają na Ojca na stacji kolejowej w Sosnowcu. Ojciec natychmiast wziął konie z kopalni i pojechał po swoich. Zastał ich w wyjątkowo opłakanym stanie, w złym zdrowiu i fatalnie wyglądających Ponieważ wtedy wszyscyśmy chorowali i wymagali opieki, a z drugiej strony chodziło o to aby choroba zaraźliwa nie przedostała się na zewnątrz naszego domu, kopalnia dała nam specjalna pielęgniarkę oraz w ostrożny sposób zorganizowała dostarczanie dla nas żywności.

 

 

Udostępnij na:

„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 15

Czas na dalszy ciąg rodzinnych plotek spisanych w latach 70-tych przez Ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską. Teraz przepisane przez nią dywagacje wuja Eugeniusza Tyblewskiego, wnuka Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, na temat rodu Gorczyckich. Przepisałam słowo w słowo nie zmieniając ani przecinka.

2014-02-08 19.32.31

20140228_142404 20140228_142410 20140228_142414 20140228_142420 20140228_142423 20140228_142428

Uśmierciłem Jana w 1617 r. Nie przypuszczam, by mógł ten rok przeżyć. Miał ciężkie życie. Miał odpowiedzialną funkcję. Był człowiekiem „nowym”. Nie mógł sobie pozwolić na niedopatrzenia na swoim stanowisku. Była wówczas dość bezwzględna walka o zaszczyty i stanowiska. Jan nie miał niczego, gdy został szlachcicem. Tytuł nie dawał jeszcze wszystkiego. Trzeba było jeszcze być posesjonatem. Jan skoncentrował ostatnie lata swego życia na zdobycie jakiejś fortuny i jak wiadomo z wiarygodnego przekazu zdobył, to znaczy przypuszczam, że nabył wieś Mnichowice. Musiało to być dla niego wielkim wysiłkiem. 
Przekaz heraldyków mówi, że Jakub był w 1617 r. dziedzicem wsi Mnichowice, a więc ja otrzymał od swego Ojca. Powstaje zatem pytanie, czy nie umarł już wcześniej, już w 1617 r. Nie przypuszczam, bo by zdobyć taką fortunę, jak wieś, musiał mieć na to odpowiednio dużo czasu. 
Rozpisałem się długo na temat Jana. Co do następnych będę bardziej powściągliwy.
Historycy na ogół przy swoich badaniach przyjmują 30 lat na jedno pokolenie. Tak uczy doświadczenie, co jednak nie jest regułą. W wypadku Gorczyckich rzecz jest bardzo trudna do ustalenia, jeśli chodzi o pierwszych Gorczyckich, to wypada u nich po 50 lat na pokolenie. Nie niemożliwe, ale i mało prawdopodobne. Jak więc jest z tym naprawdę? Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że w drzewie genealogicznym Gorczyckich brakuje jednego człowieka, wszystkie jednak przekazy wymieniają tylko tych, o których tu piszę, nikt nie wymienia nikogo więcej. Jeden z nich, chyba Niesiecki[1], podaje między innymi, że Bronisław Gorczycki umarł w Tomiszowicach[2] w 1887r. Wiemy z zapisków prababki Konstancji[3], że w Tomiszowicach mieszkali od 1886 do 1893 r. wiemy również z pamiętnika babki Jadwigi, że Bronisław umarł w Tomiszowicach. Jak więc nie wierzyć innym szczegółom heraldyków, skoro sprawdzalny przez nas wypadek jest tak dokładny? Trzeba więc wymienionych przez heraldyków Gorczyckich przyjąć jako listę pewną i pełną. Natomiast należy z tego także wnioskować inne rzeczy. To w pierwszym rzędzie, że żyli długo. Ta okoliczność, nie wydaje się budzić więcej zastrzeżeń. Wiemy, że znani nam Gorczyccy żyli na ogół bardzo długo. Musiało to być dziedziczne. Kiedy się przenieśli w spokojniejsze strony Rzeczypospolitej, musiał się ich żywot jeszcze uspokoić, co także sprzyjało.
Celem życia długowieczności Jakuba Gorczyckiego musiało być w pierwszym rzędzie umocnienie pozycji szlacheckiej. O co tu chodzi. W wiekach, które tu poruszam, stan szlachecki był pilnie strzeżony przed niepożądanymi intruzami, którzy się do niego chcieli wedrzeć. Szlachta niechętnie przyjmowała do swego grona nawet nowouszlachetnionych przez króla. Stąd stałe docinki, które dotykały nowonobilitowanych bez tradycji. Wywyższano się nad nich. Niestety tak było. Czytałem niedawno książkę, w której na ten temat dużo było informacji. Otóż, aby nie dać się zdegradować i przestać cokolwiek znaczyć, trzeba było nie tylko mieć majątek, ale także drastycznie reagować na docinki i obrazy. Zresztą takie wówczas były czasy, że o wszystko trzeba było się pojedynkować. Jakub dostał od ojca odpowiednie wyszkolenie wojskowej zadanie pilnowania honoru. Musiał więc z jednej strony często się pojedynkować, a z drugiej uczestniczyć w wojnach i bitwach, by dalej zyskiwać zasługi. Właściwie na tym mu zeszło życie. Życie to mogło być niezmiernie ciekawe i trudne. Nie mógł więc Jakub żyć zbyt długo mimo długowieczności rodziny. Daję mu 73 lata.


[1] Boniecki – przyp. – przyp. Stefanii z Ruszczykowskich Krosnowskiej,

[2] Tomiszowice – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie myszkowskim, w gminie Niegowa – przyp. MKP.

[3] Konstancja Gorczycka z Nieszkowskich  

Udostępnij na: