Dalszy ciąg notesu dziadka Juliana Steca, a w nim przepisy kulinarne, notatki ogrodnicze i tym podobne.
Carski paszport pradziadka Ludwika
„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 3
Kolejna część plotek rodzinnych cioci Steni z Ruszczykowskich Krosnowskiej spisanych w latach 70-tych XX wieku w czerwonym notesie-kalendarzu.
Piotr Celestyn Gorczycki h. Jastrzębiec
Podobno jednej nocy przegrał 12 folwarków. Nigdy w życiu nie bolała go głowa – kiedyś się zaczął na to uskarżać i umarł.
Józef Faustyn Gorczycki h. Jastrzębiec
Ur. 15 lutego 1821 w Turku – zm. 12 grudnia 1880
Człowiek bardzo światły, choć mierny gospodarz.
Był przeciwnikiem Powstania Styczniowego, zdając sobie sprawę z jego beznadziejności, na wiadomość o wybuchu 42 letni człowiek jednej nocy osiwiał. Ale stało się. Skoro Powstanie jest – nie można stać z boku. Najstarszy syn Józefa Gorczyckiego – 16-letni Franciszek już jest w Partii – on sam tworzy w swoim domu lazaret powstańczy. Żona jego Konstancja z Kościesza Nieszkowskich własnymi rękami opatruje rannych. W czasach normalnych, w przerwach między porodami (rodziła 14 razy, wydała na świat 15ścioro dzieci), przedostatnim były bliźnięta) leżała na kanapie, paliła cygara i czytała panieńskie książki. W dworze w tym czasie była kundliczka Hatka, która nie znosiła Żydów i żebraków, lecz umiała od tych ostatnich odróżniać rannych, obdartych powstańców. Raz zgłosił się powstaniec nie ranny i porządnie ubrany. Hetka awanturowała się tak, że trzeba ja było izolować – dopiero po jakimś czasie wydało się, że rzekomy powstaniec był szpiegiem. Dwór był nachodzony przez szpiegów, zdarzały się rewizje, zazwyczaj w porę ostrzeżeni Józefostwo Gorczyccy zacierali ślady istnienia lazaretu. Raz zdążono ukryć rannych, ale nie uprzątnięto pościeli z kilkunastu łóżek. Rewizji dokonywali Kozacy. Józef Gorczycki prosił aresztującego go oficera, by uspokoił jego zonę, leżącą w połogu, że zabierze go tylko na jakieś wyjaśnienia.
– Panu grozi szubienica lub Sybir.
– Wiem, ale chodzi o uspokojenie chorej żony.
Oficer wszedł do sypialni pani domu – przy łóżku matki zgromadziły się dzieci o kilkunastomiesięcznej różnicy wieku. Ten widok wzruszył oficera.
– Daje pani Oficerskie słowo honoru, że zrobię wszystko, by mąż pani szybko wrócił.
Słowa dotrzymał. Józef Gorczycki po dwóch tygodniach był w domu. Lazaret funkcjonował dalej.
Powstanie dogorywało. Którejś nocy zjawił się ktoś z „góry” powstańczej. Niestety nie znam nazwiska, bo i wuj Skawiński, który mi to opowiadał, przypuszczał, że to był ktoś spokrewniony lub zaprzyjaźniony. Moskale następowali im na pięty – prosił Józefa Gorczyckiego, mieszkającego w pasie granicznym, o konie i człowieka, aby uciec za granicę. Usłyszał:
– Konie ci dam, człowieka nie, bo sam cię przewiozę.
Tak się stało. Wkrótce Józef Gorczycki został ponownie aresztowany. Na pytania gdzie i z kim był inkryminowanego dnia odpowiedział zgodnie z prawdą:
– Tu i tu za przepustką graniczną z … i tu wymienił nazwisko.
– Ano to dalsze śledztwo będzie, a teraz wyrok.
– Panowie, jakie śledztwo, jaki wyrok? To ja z narażeniem życia siłą wywożę człowieka, który by was dalej bił, a wy mi grozicie? Myślę, że mi order dacie.
Orderu wprawdzie nie otrzymał, ale wrócił szczęśliwie do domu.
Na kilka miesięcy przed śmiercią ułożył dla siebie epitafium wyryte na jego grobie w Malanowie.
„Czy mnie pojęto, o to mi nie chodzi,
W sumieniu mojem czerpałem nagrodę,
Jak noc brałem swych bliźnich do rodu
czekając słońca na lepsza pogodę
nie doczekałem, skończyłem, jak wielu,
ale w nadziei, że kraj dojdzie do celu.”
Lazaret był w majątku Dąbrowno.
Dowód osobisty dziadka Bronka
Notes ogrodniczy dziadka Juliana cz. 1
Dziadek Julian Stec (ojciec mojej mamy) był ogrodnikiem wykształconym m.in. w szkołach Warszawy i Krymu, ale nie wiem gdzie dokładnie. Prezentowałam już tutaj jego książeczkę wojskową. Czas na notes ogrodniczy.
Wizytówki prababci i pradziadka…
Kiedyś wizytówki były bez adresu. Służyły różnym celom. Wkładało się je np. w drzwi, by w ten sposób powiadomić nieobecnego w domu gospodarza, że było się u niego z wizytą i nie zastało. Z nadrukowanymi adresami były przeważnie wizytówki służbowe.
Maciej Piekarski – „Tak zapamiętałem” cz. 1
Ponieważ nikt nie jest zainteresowany wznowieniem wspomnieniowej książki mojego taty, a ja na sfinansowanie przedsięwzięcia po prostu pieniędzy nie mam, więc…
OSTATNIE LATO BEZTROSKIEGO DZIECIŃSTWA
Morze, nasze morze,
Wiernie ciebie będziem strzec!
Mamy rozkaz cię utrzymać
Albo na dnie, na dnie twoim lec,
Albo na dnie z honorem lec…
Echo niosło ulicą słowa żołnierskiej piosenki, której towarzyszył rytmiczny stukot uderzających o bruk podkutych żołnierskich butów. Wybiegłem przed furtką zobaczyć, jak kompania saperów wraca z codziennych ćwiczeń nad Narwią do twierdzy, do koszar.
Był skwarny sierpień, wakacje zbliżały się ku końcowi, niedługo trzeba będzie i mnie wracać do Warszawy, do szkoły.
Odkąd ojciec rozpoczął budowę wodociągów w Nowym Dworze, a potem magistrali wodociągowej dla Centrum Wyszkolenia Saperów w twierdzy modlińskiej, wakacje spędzaliśmy w Nowym Dworze. Zawsze miały one dla nas niezwykły urok — pływanie kajakiem po Narwi, łowienie ryb, włóczenie się po budowie ojca, gdzie zawsze pan, Paszeniuk, cieśla, zrobił nam jakąś zabawkę, łódkę czy szczudła, albo towarzyszenie ojcu w wyjazdach do twierdzy i moc różnych niespodzianek.
Tego lata do Nowego Dworu zjechało dużo znajomych i przyjaciół naszych rodziców na imieniny ojca w dniu 18 sierpnia. Przyjechał też pan Zdzisław Maszewski ze swoją piękną, niedawno poślubioną żoną, Zofią z Ziepultów, panowie Witold Nehrebecki, Antoni Galat i Jerzy Krawczyński. Większość z nich w ostatnich latach współpracowała z ojcem w Nowym Dworze, zdobywając praktykę inżynierską. Przybyła również nauczycielka mego brata, Antka, i jego druhna zuchowa, Genia Łaukajtis, wraz ze swą siostrą, Melą.
Robotnicy, chcąc ojcu zrobić niespodziankę, przygotowali parkiet z platform do szalunku, sprowadzili orkiestrą i zabawa była na sto dwa. Myśmy z Antkiem poczuli się swobodniejsi. Dorośli byli zajęci sobą — tańczyli do późna. Wieczorem, przy ognisku rozpalonym nad Narwią, echo niosło słowa modnej wówczas, ckliwej a jakże niestety proroczej piosenki: …za rok, za dzień, za chwilę razem nie będzie nas…”
Gdy wyszliśmy z kanału brudni, z poobcieranymi łokciami i kolanami, czekała na nas mama z ręcznikiem i mydłem. Nie była zadowolona z naszej wyprawy, ale udobruchał ją wesoły uśmiech pana Fredka.
Któż z nas mógł wówczas przypuszczać, że równo pięć lat później Antek już jako żołnierz będzie wędrował kanałami. Że wówczas również będzie przed nim szedł Niemiec — nie ten zaprzyjaźniony, ale jeniec oglądający się co chwila trwożliwie na lufę Antkowego peema. W tej chwili, gdy wychodziliśmy z kanału, nic nie zapowiadało tragicznych wydarzeń.
Piękne to były wakacje i Nowy Dwór był pięknym miasteczkiem: z dwoma kościołami — katolickim i ewangelickim — synagogą, rzeźnią, tartakiem i oczywiście magistratem, z którego czasami wychodził z bębnem policjant, ogłaszając różne zarządzenia burmistrza. Najbardziej ciekawiły mnie sklepiki w piętrowych drewniakach i stragany na rynku.
Dwa czynniki określały charakter miasta: Żydzi i wojsko. Obyczaje Żydów, których obserwowałem w Nowym Dworze, dla mnie zamieszkałego w Warszawie, w dość ekskluzywnej dzielnicy, miały blask egzotyki. W każdą sobotę ruch na ulicy zamierał. Większość sklepów była pozamykana, bo szabas. Za to w pozostałe dni tygodnia, oczywiście poza niedzielą, na ulicach roiło się od ludzi. Żydowskie sklepy kusiły. Można w nich było wszystko kupić. Pejsaci sprzedawcy mieli długie, czarne chałaty i czarne okrągłe jarmułki na głowach, a sprzedawczynie długie kwiaciaste kiecki i ufryzowane peruki. Na Warszawskiej, przed magistratem, sklep z artykułami technicznymi prowadził pan Natan Blatt, zwany Beniusiem. On nosił się normalnie, zaś nieco dalej, po stronie przeciwnej, właściciel sklepu z wędkami i przyborami rybackimi, wysoki, chudy, z długimi czarnymi pejsami, chodził w chałacie aż do samej ziemi i strasznie szwargotał.
Obok budynku Pocztowej Kasy Oszczędności, w którym rodzice wynajmowali tego roku mieszkanie, mieściła się żydowska szkoła. Podczas przerw panował w niej iście żydowski harmider. Niejednokrotnie podpuszczani przez starszych wyrostków toczyliśmy bójki z uczniami tej szkoły.
Gdy utonęła w Narwi córka starego Hanzyna, przed domem zebrał się tłum. Z wnętrza dochodziło zawodzenie płaczek. Lament płaczek towarzyszył też konduktowi pogrzebowemu aż na cmentarz. Po raz pierwszy i ostatni widziałem wówczas prawdziwy żydowski pogrzeb. Wprawdzie rok przedtem uczestniczyłem w pogrzebie Marii Monk, przyjaciółki szkolnej mojej mamy, na cmentarzu żydowskim na Okopowej, ale ponieważ była to rodzina zasymilowana, pogrzeb ten nie różnił się wiele od katolickiego, chociaż prowadził go rabin i towarzyszyły płaczki.
Któregoś dnia wraz z Antkiem poprosiliśmy naszego przyjaciela, pana Antka Kamińskiego, żeby nas zaprowadził do synagogi. Chcieliśmy zobaczyć, jak „kiwa się Żyd na pokucie”. Jeden z kolegów miał bowiem taką zabawkę: na dwóch łukowatych wklęsłych poręczach oparta swobodnie sylwetka rabina z długą brodą i w długim chałacie, wprowadzona w ruch wahadłowy, przez przeszło minutę „kiwała się na pokucie”. Chcieliśmy to zobaczyć w rzeczywistości. Weszliśmy do synagogi. Z wnętrza, w którym panował półmrok, wiało chłodem. Pośrodku rabin ubrany w czarną haftowaną szatę, w dużej czapie na głowie, bił pokłony w kierunku podium, na którym wisiał duży zapisany papier, oprawny w dwie srebrne korony. Rabin monotonnym gardłowym głosem powtarzał werset modlitwy, podnosząc co chwila rękę do góry. Na przedramieniu miał przywiązane srebrne kanciaste pudełeczko. Onieśmielony nieznanym widokiem zorientowałem się w pewnej chwili, że jestem w czapce na głowie. Zdjąłem ją szybko. Przysunąłem się do brata i chwyciłem go za rękę. W tym momencie rabin usłyszawszy, że ktoś jest w świątyni, odwrócił się ku nam. Na czole miał przywiązane takie samo srebrne pudełko jak na przedramieniu. Popatrzył na nas i wskazując na mnie palcem, zaczął coś bardzo głośno i gniewnie krzyczeć po żydowsku. Ze strachu włosy stanęły mi dęba na głowie. Wybuchnąłem płaczem, przytulając się do brata. W tym momencie pan Antek wcisnął mi czapkę na oczy. Rabin uspokoił się i zaczął mówić coś do pana Antka łamaną polszczyzną. Nie docierała do mnie treść rozmowy. Nie mogłem się uspokoić. Z łomocącym sercem ciągnąłem wszystkich do wyjścia.
Okazało się, że obraziłem Jehowę, wchodząc do świątyni bez nakrycia głowy. Od tej pory omijałem synagogę z daleka. Nie przypuszczałem wówczas, że za kilka miesięcy nie będzie w Nowym Dworze już ani synagogi, ani rabina, ani chederu, ani Żydów.
List cioci Danusi
„Plotki rodzinne” cioci Steni cz. 2
Czas na dalszy ciąg plotek spisanych przez ciocię Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską w latach 70-tych.
Joanna Nieszkowska h. Kościesza
Ur. 20 marca 1797 – zm. 25 maja 1886 w Warszawie
W młodości kochała się w jakimś Pretwicu[1] – prawdopodobnie kuzynie, ponieważ jej babka była Pretwicówna z domu. Nie wiem dlaczego rodzice jej byli temu małżeństwu przeciwni. Nie grały tu roli sprawy wyznaniowe, ponieważ Pretwicowie byli kalwinami. Ród Pretwiców był senatorski. „Za wojewody Pretwica spała spokojnie od tatarów okolica”. Raczej chyba sam epuzer miał jakieś cechy, które raziły rodziców panny.
Po śmierci siostry Elżbiety, która umarła w połogu, zostawiając córeczkę też Elżbietę (późniejszą Stanisławową Kossecką) Joanna wyszła za mąż za swego szwagra i stryja Stanisława Jana Konstantego Kościesza Nieszkowskiego. Wychowała swą siostrzenicę i troje własnych dzieci. Pochowana na cmentarzu kalwińskim[2] w Warszawie w kwaterze „P”.
Moja matka będąca wówczas ośmioletnią dziewczynką poznała swoją dziewięćdziesięcioletnią bez mała prababkę w Żdżenicach. Staruszka była ociemniała, całymi dniami robiła pończoszki na drutach i co pewien czas anonsowała „oczko mi spadło”. Podnoszenie oczek należało do dorosłych wnuczek. Prawnuczki mogły tylko patrzeć.
Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich cz. 3
Oto trzecia odsłona pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, rodzonej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Pamiętnik przepisał w latach 70-tych Eugeniusz Tyblewski (E.T.). Potem powieliła go Stefania z Ruszczykowskich-Krosnowska (S.K.).

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska,
córka Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec
i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza.
Oto ciąg dalszy opowieści o babce Jadwigi, czyli Joannie z Nieszkowskich Nieszkowskiej, która wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja, który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Elżbiety. Zrobiła to po to, by opiekować się zmarłą córeczką siostry – także Elżbietą. Zawiłe, prawda?
Przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana, choć zdaje mi się, że babka była za małżeństwem ciotki Elżbiety, które nie było szczęśliwe. Ciotka Elżbieta wyszła za syna senatora, za Stanisława Kosseckiego. Był bogaty, młody, przystojny i w dodatku kalwin, co bardzo przemawiało za nim w rodzinie, ale miał duże „ale”, które trudno określić, aby dobrać odpowiedniego wyrazu, nie można go było nazwać wariatem lub idiotą, nie był dziwakiem, a jednak jakiś nienormalny i co najważniejsze, często śmieszny. Może być, że przyczyniła się konwulsja w dzieciństwie. Ciotka wyszła za Kosseckiego mając zaledwie 16 lat z woli rodziców, ale po kilku latach rozwiodła się. Miała dwie córki, jedna dzieckiem umarła, a druga Józefa wyszła za Władysława Połkotyckiego matematyka w Warszawie. Była niezwykłej urody, dzieci nie miała, tylko adoptowała razem z mężem sierotę po swoim bracie ciotecznym (ze strony ojca swego) Marię Królikiewiczównę, wychowała ją od lat dziecinnych i wydała za mąż za Romualda Rebczyńskiego, kuzyna swego męża.[1] Dziś już nie żyje moja ciotka Kossecka, ani jej córka Józefa Połkotycka, cały zaś majątek, złożony z dwóch dużych kamienic w Warszawie, dostał się Marii Rebczyńskiej córce adoptowanej. Józefa Połkotycka zrobiła testament na korzyść nas, ciotecznego rodzeństwa, testament został podarty, ale żadne z nas nie podniosło tej kwestii, chciwość nie była nigdy rysem naszych charakterów.
c.d.n. …
[1] Nie pamiętam, od kogo to wiem, ale ojciec mojej ciotki Marii z Królikiewiczów Rybczyńskiej, Królikiewicz brał udział w powstaniu styczniowym. Potem więziony i gnany na piechotę przez Moskali na Sybir był w drodze dwa razy przekuwany, ponieważ z wycieńczenia i wychudzenia spadały mu kajdany. (przyp. E.T.)