Archiwum kategorii: Gorczyccy

O macierzyństwie moich prababek, czyli artykuł w majowym Mieszkańcu

W 10 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. „Matki, zony obywatelki, czyli… praca na kilkanaście etatów”. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Matki żony, obywatelki, czyli praca na kilkanaście etatów

Przeciętna polska rodzina składa się dziś z rodziców, a często jednego rodzica i dwójki a bywa, że jednego dziecka. Tymczasem jeszcze sto lat temu standardem były rodziny wielodzietne. Bywało, że miały dzieci nie kilkoro, ale… kilkanaścioro. W takich rodzinach matki pracowały na pełny etat i to nie jeden. Działo się tak nawet w szlacheckich, bo bycie niemal non stop w ciąży na przemian z połogiem to też ciężka praca. Zajrzałam do swojego drzewa genealogicznego, by pokazać takie matki-heroiny i zapewniam: były one w każdej rodzinie: i chłopskiej i mieszczańskiej i szlacheckiej.

Przy cudzych dzieciach…

Michał Piekarski – osierocony, gdy miał lat 8

W XIX wieku i wcześniej śmiertelność kobiet w czasie porodów była dość częsta. Podobnie ze śmiertelnością dzieci. Dzieci rodziły się martwe albo umierały podczas porodów lub chwilę później. Moja 3 razy prababcia, Julianna z Dobrzańskich Piekarska (1812-1849) zmarła, gdy mój prapradziadek Michał miał osiem lat. Zanim skończyła 36 lat zdążyła urodzić 3 razy pradziadkowi Pawłowi Piekarskiemu (1799-1865) siódemkę dzieci, z których dwójka zmarła w niemowlęctwie. Jednak ona wychować nie zdołała żadnego, bo gdy składano ją do grobu na Powązkach najstarsze osierocone dziecko miało zaledwie lat 10. Po jej śmierci 3 razy pradziadek ożenił się ponownie, by zapewnić osieroconym dzieciom kobiecą opiekę. Wszystko dlatego, że w tamtych czasach samotny mężczyzna, warszawski kowal, nie poradziłby sobie z pracą zawodową i wychowaniem dzieci. Jego nową żoną została Agata z Kasperkiewiczów, która nie urodziła mu dzieci, ale zajęła się jego potomstwem tak, że pilnowała, by się uczyły i zdobyły fach. Dlatego gdy sama owdowiała, wdzięczne a dorosłe już dzieci zmarłego męża postanowiły o nią zadbać i… wydały ją za mąż, by teraz to ona miała opiekę w postaci męskiego ramienia. Było to bowiem w czasach, gdy nie istniał system emerytalny, a ludzie całe życie odkładali na to, by na starość mieć z czego żyć. Życie wdów, często bywało wtedy zresztą bardzo smutne. Zdarzało się, że wdowy lądowały w przytułkach albo wprost na ulicy wyrzucane niczym niepotrzebny mebel na śmietnik nie tylko przez pasierbów, ale czasem nawet przez własne dzieci. Oczywiście rzecz dotyczyła ludzi prostych i niepiśmiennych, którzy nie wiedzieli, że mogą dochodzić swoich praw do zachowku w sądzie.

Twoje dzieci to moje dzieci

Zofia ze Stalskich Piekarska, druga żona Michała Piekarskiego

Syn wspomnianego już 3 razy pradziadka Pawła, czyli mój prapradziadek Michał Franciszek Piekarski (1841-1938), tak jak i ojciec warszawski kowal, był dwukrotnie żonaty. Z pierwszego małżeństwa z moją praprababcią Julią ze Stalskich (1843-1873) miał troje dzieci. Ich pierwsze dziecko Kazio zmarło zaraz po porodzie, drugim był mój pradziadek Ludwik (1869-1945), a trzecim siostra Maria (1873-1899), której przyjście na świat zabiło matkę. Praprababcia Julia miała bowiem niespełna trzydzieści lat, gdy zmarła osierocając dwójkę dzieci i zostawiając prapradziadka wdowcem. By życie dwójki pociech nie wyglądało jak np. w bajce o Kopciuszku, gdzie straszna macocha znęcała się nad półsierotą, prapradziadek ożenił się z rodzoną siostrą zmarłej żony. Gdy pobierał się z moją praprababcią ta miała 24 lata, a jej obecna na ślubie rodzona siostra lat 11. Potem, gdy ona stawała na ślubnym kobiercu z wdowcem miała 17 lat. Wchodziła w związek z dorosłym człowiekiem i na wstępie „dostawała” w darze dwójkę dzieci. Na ślub trzeba było wprawdzie załatwić zgodę z samego Watykanu, ale udało się. Zofia ze Stalskich (1856-1935) została drugą żoną prapradziadka i urodziła mu jedenaścioro dzieci, z których dwójka zmarła. Tak więc młoda druga żona na głowie miała jedenastkę dzieci z czego „tylko” dziewiątka była jej, a dwójka to siostrzeńcy. Różnica między najstarszym a najmłodszym dzieckiem wynosiła… 30 lat. Z dat urodzenia i zgonu małżonków wynika, że choć druga żona prapradziadka była o 14 lat młodsza od swojego małżonka, jednak to ona odeszła pierwsza. Prapradziadek zmarł jako 97-letni starzec przeżywając obie żony, trójkę dzieci, a nawet kilku wnuków. Ze zdjęć jakie zachowały się w archiwach rodzinnych wynika, że druga żona wyglądała w pewnym momencie znacznie starzej od swojego starszego męża. Ale jak wynika z opowieści rodzinnych całe życie pracowała w pocie czoła, by wychować wszystkie dzieci, które miała pod opieką. Starała się wraz z mężem wykształcić synów (wszyscy skończyli studia), a córki wydać dobrze za mąż. Była to praca na… 11 etatów matki plus 1 etat żony.

Stryj, szwagier i mąż w jednym!

Joanna Nieszkowska h. Kościesza

Śluby z wdowcami żonatymi wcześniej z rodzonymi siostrami były dość powszechne, zwłaszcza w rodzinach szlacheckich. Nie mając tej wiedzy na temat genetyki, którą mamy teraz, ludzie szlachetnie urodzeni wierzyli, że wchodząc w małżeństwa z osobami spokrewnionymi zachowują cenną „błękitną krew”. Ponadto rodzina żony była im już rodziną znaną. Dla rodziny żony też było to dobre, bo drugi posag, dla drugiej córki nie musiał być już tak rozbudowany jak dla pierwszej, a jednocześnie ten pierwszy posag nie był tak do końca zmarnowany. W końcu druga córka korzystała z tego, co w posagu wniosła pierwsza. Jednak częste małżeństwa między krewnymi prowadziły przede wszystkim do genetycznego osłabiania potomstwa, a genealogicznie do niespotykanie wręcz dziwnych koligacji. Na przykład moja 4 razy prababka Joanna Nieszkowska h. Kościesza (1791-1886) wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja Stanisława Nieszkowskiego h. Kościesza (1776-1841), który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Karoliny. Jednak Karolina zmarła przy porodzie swojej jedynej córki Elżbiety Nieszkowskiej. Dlatego Joanna została nie tylko ciotką, ale i przybraną matką nowonarodzonej córki własnej siostry i stryjecznego stryja, który dopiero co był jej szwagrem, a chwilę potem sama została jego żoną i matką kolejnych dzieci, tym razem biologicznych. (Ale skomplikowana koligacja, prawda?) 4 razy prababka Joanna najbardziej jednak związana była z pasierbicą i to z nią spoczęła w jednej kwaterze na warszawskim cmentarzu kalwińskim. Podobno stało się tak dlatego, że jak napisała w pamiętniku jej wnuczka Jadwiga z Gorczyckich h. Jastrzębiec Tyblewska, Babka moja (…) była postacią nadzwyczaj świetlaną. Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo. (…) przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana”.

Albo w ciąży albo w połogu, byle byłby mąż

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza, Gorczycka h. Jastrzębiec

Życie szlachcianek nie wyglądało jednak lepiej niż życie żon i córek warszawskich kowali jeśli chodzi o liczbę rodzonych dzieci. Najstarszą córką Joanny Nieszkowskiej była moja 3 razy prababka Konstancja Gorczycka h. Jastrzębiec (1826-1901). Jej córka Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska tak napisała o matce: „Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało. (…) Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.”

Anna z Neumannów Przybytkowska na tle domu na Saskiej Kępie

W rodzinie opowiadało się, że 3 razy prababka była niemal non-stop w ciąży. Podobnie było jednak i z innymi moimi prababkami. Ta, która była panią na Saskiej Kępie, czyli moja 4 razy prababka Eufrozyna z Jopsów Szenk (1800-1893) miała… 17 dzieci. Wprawdzie jej córka, a moja 3 razy prababka, czyli Karolina z Szenków Neumann (1845-1962) miała tylko jedno i zmarła przy jego porodzie mając zaledwie 17 lat, ale już to jej jedyne dziecko, czyli moja 2 razy prababka Anna z Neumannów Przybytkowska (1862-1953) urodziła ósemkę. Była kobietą majętną, o wiele majętniejszą niż jej mąż Władysław Przybytkowski (1851-1933) obywatel m. Warszawy rodem z Kamionka. A jednak, gdy on po kielichu wskakiwał do Jeziorka Kamionkowskiego, by w przypływie ułańskiej fantazji płynąć wpław do domu rodziców, który stał w miejscu dzisiejszej fabryki Wedla, Anna stawała na brzegu krzycząc, by wracał, bo narobił jej dzieci i ma wobec niej obowiązki. Jakie? Po prostu być. W XIX wieku wdowa z dziećmi nawet, gdy miała pieniądze była narażona na szereg nieprzyjemności. A sępy pragnące naciągnąć ją na inwestycje, które mógłby doprowadzić ją do ruiny krążyły wokół czyhając, że w naiwności da się oskubać.

Rodzina Przybytkowskich

Kiedyś miłość i szczęście narzeczeńskie, jeśli nawet były, choć trzeba pamiętać, że pobierano się nie z miłości, a z rozsądku, to trwały krótko. Na dodatek macierzyństwo zaczynało się wcześnie i powtarzało wypełniając kobietom niemal całe życie.

Cały numer można pobrać tutaj: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2018/10.pdf

Udostępnij na:

Podziękowania w prasie za opiekę nad praprapraprababcią

Oto notatka w prasie z podziękowaniem rodziny dla lekarza za opiekę nad staruszką Joanną z Nieszkowskich Nieszkowską, czyli moją praprapraprababcią. Dziękowano w 1861 roku, a Joanna Nieszkowska żyła jeszcze ćwierć wieku, bo zmarła 25 lat później w roku 1886 mając 90 lat.

Pod podziękowaniami podpisali się Józef Gorczycki, czyli jej zięć a mój praprapradziadek oraz jej syn Hieronim Nieszkowski i Ursyn Maleszewski drugi zięć, mąż jej córki Pauliny.

Parprapraprababcia wyglądała tak. Leży na cmentarzu kalwińskim w Warszawie.

Udostępnij na:

Słówko o Janie Zygmuncie Skrzyneckim

Jan Zygmunt Skrzynecki to stryjeczny brat Adama Skrzyneckiego, ojca Antoniego Skrzyneckiego, który ożenił się z Marią Gorczycką rodzoną siostrą mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.


Wg rodzinnych przekazów Marianna z Gorczyńskich Wojciechowa Skrzynecka z czternastoletnim Adamem Skrzyneckim w okresie Powstania Listopadowego odwiedziła generała w obozie wojennym przywożąc dotacje na cele Powstania. Były też w rodzinie listy generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego do Wojciecha Skrzyneckiego pisane przez „stryj” z podziękowaniami.

Kim był Jan Zygmunt Skrzynecki? Szlachcic herbu Bończa (ur. 8 lutego 1787 w Żebraku k. Siedlec, zm. 12 stycznia 1860 w Krakowie) – polski oficer, uczestnik wojen napoleońskich, generał armii polskiej i belgijskiej, wódz naczelny powstania listopadowego.


To zamieszczone w Wikipedii jego zdjęcie na wózku i w podeszłym wieku uważam za jedną z ciekawszych fotografii w zbiorach publicznych.

Jan Zygmunt Skrzynecki został pochowany w kościele Dominikanów w Krakowie.

Udostępnij na:

Stryjeczna stryjenka praprababci, czyli siostra sławnej poetki

W dokumentach rodzinnych znalazł się wiersz Wandy z Wasiłowskich Gorczyckiej, czyli rodzonej siostry Marii Konopnickiej z domu Wasiłowskiej. Zacytowała go w swoim pamiętniku Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, czyli siostra mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.

Do Marii Konopnickiej.

Czy ty pamiętasz, zbłąkane dziecię,
Cichego domku naszego ściany,
Grób naszej matki rzucony w świecie
I łzą sierocą oblany.
Czy ty pamiętasz? O, powiedz, droga,
Czyli ci obce ojca oblicze
I miłość… Którą wiódł nas do Boga
Przez całe życie.
Czy ci łza bólu serce pożarła,
Żeś się pamiątek takich zaparła,
Co ci przyświecać powinny.
O przemów, powiedz kto temu winny,
Bo ja zdumiona nie wiem, co znaczy
Ta walka z niebem, ten krzyk rozpaczy,
ten chaos myśli i słowa.
O przemów, powiedz, bom ja gotowa
Uwierzyć, że to złudzenie, 
Że mi się czary przyśniły,
Że tylko jakieś fałszywe cienie
Twoją mi duszę zakryły. 
Niedawno jeszcze, ach taka inna,
Takiej anielskiej pełna prostoty,
Wpół rozbudzone, na wpół dziecinna
Śniła na ziemi wiek złoty
I była jasna, jak dzień majowy.
Dziś gromy na się wzywa Jehowy…
Boże, mój Boże, co się z nią stało,
Czy serce w piersiach jej skamieniało, 
Że już przemówić nie zdoła, 
Że głosu mego, co łzami dyszy,
W szalonym biegu ona nie słyszy
I milczy, gdy na nie woła, 
Że grzeszną pychą duch jej zmazany
W świetne acz złudne odzian łachmany,
Wśród słońc bujając po niebie,
Odbiegł niestety od Ciebie…

Wiersz ten napisała z Wasiłowskich Wanda Walentynowa Gorczycka, zona stryjecznego brata mego ojca, a rodzona siostra Marii Konopnickiej. W tym czasie pisała, kiedy poetka tak wiarę straciła. Stryjenka moja nie drukowała nigdy swoich poezji, ale miała tę wyższość nad siostrą, ze dzieci wychowała religijnie i moralnie. Jedna z córek Walentynowej Gorczyckiej była za literatem Janem Nitowskim. Gospodarnością to żadna z panien Nitowskich (chyba Wasiłowskich) poszczycić się nie mogła. Pamiętam, jak mój Ojciec odwiedził raz Stryja Walentego w jego majątku na wsi i z oburzeniem opowiadał, że zastał stryjenkę przy fortepianie, a stryja przyszywającego guzik do koszulki dziecka. Pomimo że stryj Walenty był bliskim krewnym mego Ojca, gdyż ich Ojcowie byli rodzeni bracia Gorczyccy, a matki rodzone siostry Jasińskie, to jednak po śmierci stryja coraz rzadziej  spotykam jego dzieci i dziś nie wiem nawet dobrze gdzie mieszkają. Wiem tylko, że dwie starsze umarły, a mianowicie Jadwiga za Nitkowskim i Maria za Bolesławem Jarnowskim. Jedna z córek jest za Rutkowskim, a druga (to jest czwarta) za Felicjanem Dutkowskim. Synów zdaje się było dwóch: Karol i Zygmunt.

Jeśli idzie o genealogię dzieci stryjecznej stryjenki mojej praprababki Wandy Wasiłowskiej żony Walentego Aleksandra Gorczyckiego to tak wygląda sprawa jej/ich dzieci:

  • Karol Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1860) żonaty z Sabiną Kowalewską
  • Scholastyka Zofia Gorczycka h. Jastrzębiec  (ur. ok. 1880) zamężna z Feliksem Sewerynem Dutkowskim (ur. ok. 1870)
  • Helena Gorczycka h. Jastrzębiec (ur. ok. 1860) zamężna z Marianem Rutkowskim (ur. ok. 1860)
  • Stanisław Leon Tomasz Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1870)
  • Jadwiga Gorczycka h. Jastrzębiec (1862-1914) zamężna z Janem Nitowskim (1859-19260, z którym miała córkę Janinę Nitowską (1890-1939)
  • Maria Gorczycka h. Jastrzębiec (ur. ok. 1863)
  • Zygmunt Walenty Gorczycki h. Jastrzębiec (ur. ok. 1865)

A oto moje z nią pokrewieństwo.

Udostępnij na:

Byle do Polski

W 21 numerze Mieszkańca ukazał się mój artykuł pt. Byle do Polski. Dla potrzeb gazety trzeba było go skrócić. Tu pełna wersja.

Byle do Polski

11 listopada uznawany za dzień odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli jest tak naprawdę datą umowną. Zrodzona w 1918 roku na nowo Polska nie miała jeszcze ustalonych granic, których formowanie zajęło odradzającemu się państwu przeszło dwa lata. W tym celu odbyły się plebiscyty w 1919 roku na Górnym Śląsku, a w 1920 na Warmii i Mazurach. Z kolei o wschodnie granice trzeba było walczyć z bolszewickim najeźdźcą. Jednak już od 1918 roku zaczęli wracać do kraju Polacy, którzy przed I wojną światową, a także na jej skutek byli rozproszeni po rosyjskim imperium. Jak wyglądał ich powrót?

W rodzinnych archiwach mam dwie wstrząsające, nigdy niepublikowane relacje. Autorką pierwszej jest Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska, rodzona siostra mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Jadwiga w 1914 roku wraz z rodziną uciekła w głąb Rosji z płonącego Kalisza niczym bohaterka „Nocy i dni” Barbara Niechcic z powieściowego Kalińca. Wraz z mężem Ignacym Tyblewskim, córkami, zięciem i wnukiem zamieszkali niedaleko miasta Sumy w majątku Rohoźna – dziś na terenie Ukrainy. Tam zastała ich rewolucja październikowa. Jadwiga w swoim pamiętniku opisała między innymi opowieści o bolszewikach, którzy znęcali się nad inteligencją i niszczyli wszelkie dobra materialne jak np. książki, których znaczenia nie byli w stanie zrozumieć. Tam na obczyźnie, niedługo po wkroczeniu na ten teren wojsk bolszewickich, w listopadzie 1918 umarł jej mąż. Sama Jadwiga wraz z córką Zofią, zięciem Franciszkiem Kokczyńskim, wnukiem Juliuszem i niespełna roczną wnuczką Wandą zdecydowała się na powrót do kraju pisząc po latach:

o 12 godz. w południe były już tak alarmujące wieści, że bolszewicy nadciągają, iż wyjechaliśmy natychmiast na dworzec kolei, a na drugi dzień 21 listopada w rocznicę śmierci mojego męża, o 4-ej godzinie po południu wyruszył pociąg z nami do Charkowa. Zabrali nas, naszego właściciela cukrowni Prianisznikowa i plenipotenta Otto, oficerowie Denikina. Odtąd myśleliśmy tylko, jak się wydostać do Kraju, gdyż już uciekaliśmy nieraz, ale powrót do Kraju nie był taki łatwy. Na pociąg biletu dostać nie było można. Po tygodniu blisko siedzenia w Charkowie, wyruszyliśmy do Polski, nie wiedząc, którą drogą się dostaniemy. Podróż ta trwała kilka tygodni i była ona dla mnie czyśćcem na ziemi. Cały czas patrzyłam na straszne umęczenie fizyczne i moralne tak drogich mi osób. Oboje Franusiowie myśleli tylko o dzieciach i o mnie. Sami byli zawsze na ostatnim planie. Franuś kilka tygodni literalnie się nie położył, spał siedząc. Zochna to samo. Dzieci oboje byli ciężko chorzy, w zimie, w niewygodzie, zadymionym wagonie towarowym, gdzie nas było 23 osoby, a jednej strasznej nocy jeszcze kilkunastu opryszków owszawionych, przypominających katorżników.

Nigdy nie zapomnę tej chwili, kiedy dojechaliśmy do granicy polskiej. Wszyscy przejęci wdzięcznością dla Boga, zaczęliśmy się modlić. Zdawało mi się to niemożliwe, że to już Polska i nasze polskie wojska. Ja tym więcej byłam przerażona, że myślałam, iż moim dzieciom zrobię na wstępie przyjazdu do Polski kłopot i zmartwienie swoją śmiercią Jechaliśmy bowiem do Wołoczysk szosą brukowaną dużymi kamieniami i tak mnie serce rozbolało, iż byłam pewna, że nie dojadę do Polski.

Najpierw z naszymi dziećmi, nawet z naszą maleńka kruszyna w gorączce – Wandzią, zajechaliśmy do Ignasia (syna Jadwigi, który pracował jako inżynier w kopalni w Czeladzi) 24.XII.1919 r. przyjechał do nas do Sosnowca i zabrał na Piaski. Tam dostałam tyfusu plamistego, którym zaraziłam się w drodze i moja ukochana siostra Maryla pielęgnowała nas z zaparciem siebie. Było ze mną bardzo źle. 7 stycznia ksiądz dał mi ostatnie olejem św. namaszczenie. Obok mnie równocześnie leżał Ignaś na zapalenie płuc i hiszpankę. Byłam b. chora, ale pamiętam każde krwią splunięcie jego. Później zachorowała Gienia i mały ich Gieniuś (dzieci Ignacego) na zapalenie oskrzeli. Zawsze sobie to mówię, że jeśli przywieźliśmy im hiszpankę, to w tym mieszkaniu było jeszcze nasze szczęście, bo u Ignasia nikt do nas nie miał pretensji. Ignasiowie byli wdzięczni, żeśmy do nich najpierw przyjechali. Teraz strach mnie przejmuje, że mogłam się rozchorować gdzieś u kogoś innego i komuś narobić strachu i ambarasu.

Jadwiga wróciła do Polski zanim wybuchła wojna polsko-bolszewicka, która na dłuższy czas odcięła rodaków od odradzającej się ojczyzny. Ich powrót był możliwy dopiero po kończącym ją traktacie ryskim. Był to jednak powrót o wiele tragiczniejszy od tego, co opisała Jadwiga. Jednym z wracających był mój dziadek Bronisław Piekarski. Wracał na przełomie lat 1921/1922 z Baku niczym bohater „Przedwiośnia” Cezary Baryka. W drodze powrotnej towarzyszył mu rodzony brat Czesław Piekarski. Obaj młodzieńcy (jeden dwudziesto-, a drugi dziewiętnastoletni) nie mogli wrócić do rodzinnej Warszawy, bo nie mieliby się tam gdzie zatrzymać. Ich ojciec Ludwik Piekarski z matką Zofią z Ruszczykowskich i młodszym bratem Zbigniewem wracali do kraju statkiem przez Morze Czarne. Cała rodzina umówiła się na spotkanie w Koniecpolu. Tam wszystkich oczekiwała babka, teściowa i matka w jednej osobie, czyli Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska. Dziadek swój powrót opisał na czterech stroniczkach. Te zapisane drobnym maczkiem notatki są wstrząsającym świadectwem tego co widział. Dowodem na to, że nie wszyscy nasi rodacy mieli szczęście i dotarli do kraju cali i zdrowi.

(…) szare tłumy naszych rodaków wystawionych na pastwę tak zwanych „Czerezwyczajek i osobnych oddziałów” obficie zabarwiających blednący sztandar rewolucji szkarłatem krwi i ciemiężonego z sterroryzowanego ludu, zaczęły się uciekać do miast oblegających sowieckie urzędy ewakuacyjne registrując się i oczekując pierwszych transportów do ukochanej ziemi Rodzicielki. Zdawało by się że nic prostszego być nie może jak po załatwieniu wszystkich formalności związanych z kontrolą dokumentów mającą trwać w myśl układu o repatriacji zaledwie 20 dni i ogłosić spisy i po naładowaniu do echelonów wysłać rodaków naszych na zachód ku Polskiej granicy.
Lecz władze sowieckie nic i nigdy nie robią we wskazanym terminie.
Podobnie rzecz się przedstawia i w wypadku repatrjacji. Rodacy nasi pozbawieni wszelkiej opieki, albowiem delegacje polskie w Moskwie, Charkowie i Kijowie są wprost bezsilne wobec ignorujących je władz sowieckich, zmuszeni są wyczekiwać całemi miesiącami aż grupa demagogów-biurokratów raczy wziąć na siebie pracę przejrzenia spisów i zatwierdzania takowych, otwierając wymęczonym i wyzbytym z mienia rodakom perspektywę oczekiwania łaski wysłania ich do ojczyzny.
Oczekiwanie na załatwienie spisów i naładowania do echelonów trwa po 3-4 miesięcy w warunkach przechodzących pojęcie ludzkie.
Repatrianci pomieszczani przez władze ewakuacyjne do starych budowanych jeszcze za czasów caratu drewnianych nawpół rozwalonych baraków, absolutnie nieopalanych i posiadających często zamiast okien plecionki z liści mrą setkami z głodu, chłodu i chorób zakaźnych tak, że wypadki wymierania całych rodzin złożonych często z 7-8 osób stały się rzeczą stojącą na porządku dziennym, a co gorsza zostają często 4-5 letnie sieroty skazane wskutek swej niezaradności na śmierć jeszcze straszniejszą bo śmierć z głodu. Podobne dramaty przestały już wzruszać serca towarzyszów niedoli.
Wbrew „Układowi o Repatrjacji” prawie że nie karmieni albowiem tylko dzieci i wdowy otrzymują od czasu do czasu bo zaledwie 2-3 razy tygodniowo obiad złożony z talerza rozgotowanej w wodzie kaszy i ½ funta chleba ze słomą sieczka i patykami przywożonego nieraz na wozie służącym zarazem i do wywożenia trupów bez trumien, często osób umarłych na choroby zakaźne, rodacy nasi zmuszani są wyprzedawać resztki mienia swego ocalałego od rekwizycji ściślej grabieży wszechwładnej krwawej czerezwyczajki, pająkom w ludzkiej postaci – żydom, płacącym często zaledwie 1/5 część wartości.
Pomimo szerzących się chorób zakaźnych jak tyfus plamisty, brzuszny, czerwonka itp. Repatrianci pozbawieni są opieki lekarskiej, albowiem lekarze sowieccy mający za obowiązek leczenie tak zwanej (nieczytelne) swołoczy, ograniczają się do zajrzenia przez okna baraku do środka i rzucenia krótkiego zapytania „bolen” i następującego po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi rozkazu „w bolnicu”.
Szpitale sowieckie przeznaczone dla repatriantów najzupełniej nieopalane, pozbawione niezbędnych miejsc do załatwiania potrzeb fizycznych człowieka, utrzymane w warunkach nie odpowiadających najhumanitarniejszym wymaganiom higieny, pozbawione szpitalnej bielizny i niezbędnych lekarstw nazywane przez rodaków naszych „przedsionkiem śmierci” budzą strach paniczny, tak że umieszczanie chorych stan zdrowia których wymaga często troskliwej opieki lekarskiej odbywa się siłą.
Nic też dziwnego że zdarzają się wypadki ucieczki chorych mających do 40 stopni gorączki w mrozy dochodzące do 30 stopni z tak utrzymanego szpitala w jednej bieliźnie spowrotem do kozaków gdzie temperatura rzadko kiedy bywa wyższa od 10 stopni poniżej zera.
Jako widomy skutek podobnie troskliwej opieki lekarskiej dają się widzieć odbywające się 3-4 razy a nawet więcej pogrzeby na widok który serce się ściska z żalu i rozpaczy.
Trup rzucony na saneczki ciągnione to przez ojca to przez matkę, siostrę lub brata a często przez małe dzieci to liczące najwyżej 10 lat, nakryty płachta z leżącą na niej łopatą i toporem i zamiatający śnieg gołemi piętami przedstawia obraz nędzy i rozpaczy, na widok którego człowiek zaciska tylko pięści gniewie bezsilnym na władze sowieckie stawiające rodaków naszych narówni a nawet niżej od bydląt.
Nic też dziwnego, że skazani na życie w tak okropnych warunkach rodacy nasi umierają tysiącami użyźniając kośćmi swemi ziemię na obczyźnie, tak że nareszcie kiedy bezduszny biurokrata sowiecki zatwierdzi spisy i te zostają ogłoszone, połowa ludzi z danych spisów albo wymarła albo jest tak ciężko chora że jechać pomimo najszczerszych chęci nie może.
Ale z nadejściem spisów jeszcze niedola rodaków naszych się nie kończy. Jeszcze mają przed sobą oczekiwanie na wagony których władze sowieckie prawie że im dać nie mogą albowiem wszystkie stacje są wprost zawalone wagonami ale rozbitymi doszczętnie.
Wagony towarowe którymi jadą nasi rodacy często po dwa do trzech tysięcy wiorst do ostatniego czasu wcale nie były opalane tak że podczas mrozów dochodzących w Bolszewji do 40 stopni zdejmowano na większych stacjach z echelonów liczących do 2000 osób po 20 trupów.
Nareszcie zdziesiątkowani, wyzbyci z mienia i pieniędzy zmęczeni moralnie i zrujnowani materialnie rodacy nasi przybywają do Kraju oczekując w pierwszych dniach pobytu swego w Polsce pomocy.
I pomoc ta została zorganizowana na grosz publiczny.
Ale dla rozszerzenia tej pomocy jest nieodzowna szeroka i nieustająca ofiarność publiczna.
W takim to celu została ogłoszona z inicjatywy marszałka sejmu Wojciecha Trąmpczyńskiego dwutygodniówka na repatryjantów kiedy wszyscy obywatele złożą grosz wdowi na powracających z przedsionka piekieł rodaków.
I trzeba przyznać, że pomoc ta zorganizowana na tak małe jak dotychczas środki dźwigające z nędzy naszych braci rodaków, że Rodacy nasi po przybyciu do Równego i Baranowiczów są karmieni i zaopatrzeni w odzież, często nawet wspomagani pieniężnie tak że po przybyciu na miejsce stałego zamieszkania mogą wziąć się do pracy uczciwej i stanąć w szeregu z resztą Rodaków aby pracować nad odbudowaniem zrujnowanej przez pożogę wojny europejskiej i najazd hord bolszewickich ukochanej nam Ojczyzny.

W przyszłym roku minie sto lat od momentu, gdy Polska zaczęła pojawiać się na mapie Europy, kształtując swoje granice. Doczekało jej piąte pokolenie, ale zobaczyli na własne oczy nie wszyscy. Historycy spierają się o dokładnie liczby, ale szacują, że do odrodzonego jak Feniks z popiołów kraju zza wschodniej granicy wrócił co dziesiąty Polak.

Numer mieszkańca: http://mieszkaniec.pl/Archiwum/PDF/2017/21.pdf

Udostępnij na:

Akt ślubu Cypriana Nikodema Gorczyckiego z Eufrozyną Rozalią Leokadią Jasińską

Józef Faustyn Gorczycki to mój praprapradziadek. Jego fotografia stoi na mojej komodzie w sypialni. Miał kilkoro rodzeństwa. M.in. brata Cypriana Nikodema. W archiwach państwowych odkryłam jego akt ślubu z żoną Eufrozyną.

Udostępnij na:

Stryjeczna babcia Jadwiga Wanda Sinarska-Czaplicka

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę bliższych i dalszych krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Jadwiga Wanda Sinarska-Czaplicka (z domu Dunin-Wąsowicz).
Jej praprababcią była moja 4 razy prababka Franciszka Jasińska. Jednak moim 4 razy pradziadkiem był jej pierwszy mąż Antoni Onufry Felicjan Gorczycki, a prapradziadkiem Jadwigi Wandy z Dunin-Wąsowiczów Sinarskiej-Czaplickiej był drugi mąż Franciszki Jasińskiej – Teodor Błażej Doruchowski. Najlepiej pokrewieństwo obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Jadwiga Wanda Siniarska-Czaplicka z Dunin-Wąsowiczów (1913–1986), bibliotekarz, docent Instytutu Historii Kultury Materialnej PAN w Warszawie. Ur. 23 IX w majątku rodzinnym Jasień w pow. lipnowskim, była córką Hipolita Dunin-Wąsowicza (1874–1943), działacza politycznego i społecznego, i Heleny z Doruchowskich.

Więcej na stronie internetowego słownika biograficznego: http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/jadwiga-wanda-siniarska-czaplicka

Udostępnij na:

Mąż stryjecznej prababci prezydent Stefan Starzyński

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę w miarę bliskich krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… prezydent Warszawy w 1939 Stefan Starzyński. Kim dla mnie był?
Powinowatym, a konkretnie mężem stryjecznej prababci. Jego druga żona Paulina z Chrzanowskich, która zmarła tuż przed wojną (w maju 1939 roku) była moją stryjeczną prababką. Pauliny prababcią była moja 4 razy prababka Franciszka Jasińska. Jednak moim 4 razy pradziadkiem był jej pierwszy mąż Antoni Onufry Felicjan Gorczycki, a pradziadkiem żony Stefana Starzyńskiego był drugi mąż Franciszki – Teodor Błażej Doruchowski. Najlepiej to obrazuje ten wycinek drzewa genealogicznego.

Stefan Bronisław Starzyński ps. Lew – jak podaje Wikipedia – (ur. 19 sierpnia 1893 w Warszawie, zm. pomiędzy 21 a 23 grudnia 1939 w Warszawie lub jej okolicach) – polski polityk, ekonomista, publicysta, żołnierz WP (major rezerwy), prezydent Warszawy (1934–1939), przewodniczący Komitetu Obywatelskiego w czasie obrony Warszawy w 1939 roku.

Więcej w Wikipedii

oraz

Polskim Słowniku Biograficznym on-line.

Udostępnij na:

Stryjeczny pradziadek Janusz Wacław Dłużniakiewicz

Gdy kilka lat temu wykupiłam abonament do portalu wielcy.pl ze zdumieniem odkryłam sporą liczbę w miarę bliskich krewnych, pokrewieństwa z którymi zupełnie nie byłam świadoma. Kolejną z takich osób jest… Janusz Wacław Dłużniakiewicz. Jakie jest między nami pokrewieństwo? Najlepiej zilustruje to zrzut z ekranu wykresu drzewa, na którym widać, że moja cztery razy prababka Franciszka Jasińska była jego prababką. Ja jestem z linii jej pierwszego małżeństwa z Antonim Onufrym Felicjanem Gorczyckim h. Jastrzębiec, a on z drugiego małżeństwa, kiedy to po śmierci pierwszego męża (mojego prapraprapradziadka) Franciszka Jasińska wyszła za mąż drugi raz za Teodora Błażeja Doruchowskiego z Doruchowa h. Niesobia.

Janusz Wacław Dłużniakiewicz źródło: Wikipedia

Janusz Wacław Dłużniakiewicz – jak podaje Wikipedia – ps. „Sęp” (ur. 1 października 1888 w majątku Wacławów, zm. 19 października 1932 pod Kuńkowcami) – pułkownik piechoty Wojska Polskiego urodził się w rodzinie Zygmunta i Janiny, z domu Golcz. Naukę rozpoczął w Szkole Realnej w Kaliszu, ale został z niej usunięty za uczestnictwo w strajku szkolnym 1905. Naukę kontynuował w Szkole Handlowej w Kaliszu, w której w 1908 złożył maturę. Studiował na uniwersytecie w szwajcarskim Fryburgu.
Działał w organizacjach niepodległościowych, był jednym z przywódców stowarzyszenia „Filarecja”, działał w PPR – Frakcji Rewolucyjnej, Związku Walki Czynnej. W ramach Związku Strzeleckiego ukończył szkołę podoficerską i oficerską.
Na I wojnę światową wyruszył 6 sierpnia 1914 z krakowskich Oleandrów w składzie 2 plutonu 1 Kompanii Kadrowej. Następnie walczył w szeregach 1 Pułku Piechoty Legionów, awansując 2 lipca 1915 na porucznika. W szeregach I Brygady Legionów Polskich był dowódcą plutonu, następnie dowódcą kompanii. W listopadzie 1916 zaangażował się w działalność Polskiej Organizacji Wojskowej, działał jako komendant placu w Warszawie, później w okręgu łomżyńskim. W lipcu 1917 został aresztowany i następnie był internowany w Beniaminowie i Werlu aż do schyłku wojny do końca października 1918.
Po odzyskaniu wolności w listopadzie 1918 wstąpił do Wojska Polskiego i był dowódcą batalionu w 23 Pułku Piechoty. Od stycznia 1919 brał udział w w szeregach 32 Pułku Piechoty i walczył na froncie wołyńskim. W sierpniu 1919 przeniesiony do 3 Pułku Piechoty Legionów i walczył na froncie litewsko-białoruskim w wojnie polsko-bolszewickiej. 15 lipca 1920 został awansowany do stopnia majora. Od sierpnia 1920 był dowódcą batalionu w 11 Pułku Piechoty. Po zakończeniu działań wojennych kontynuował służbę wojskową. 13 czerwca 1922 został (10 lipca zatwierdzony) na stanowisku dowódcy batalionu 28 Pułku Strzelców Kaniowskich. W następnych latach pełnił służbę w 1 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Od kwietnia 1923 do listopada 1926 pełnił obowiązki zastępcy dowódcy tego oddziału. W 1923 otrzymał zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego z Teresą Teofilą Sokołowską. 3 listopada 1926 objął dowództwo 33 Pułku Piechoty w Łomży. Na tym stanowisku 24 grudnia 1929 awansował na pułkownika. 31 marca 1930 został wyznaczony na stanowisko dowódcy 2 Pułku Strzelców Podhalańskich w Sanoku.
Był szanowany i ceniony zarówno wśród żołnierzy, jak również mieszkańców Sanoka. Uprawiał sport. Miał żonę i syna.
19 października 1932 około godz. 11 utonął w Sanie pod Kuńkowcami, gdy w czasie wycieczki kajakowej przez podmuch wiatru przewrócił się kajak z żaglem; początkowo podróżujący z nim ppor. Aleksander Florkowski wyciągnął go z toni wodnej i usadowił na kajaku, lecz następnie pułkownik wskutek wyczerpania osunął się i utonął. Ciało pułkownika zostało odnalezione 21 października 1932 w okolicach Jarosławia, po czym zostało przewiezione koleją do Sanoka. 24 października 1932 został pochowany na sanockim cmentarzu. W późniejszym czasie jego szczątki zostały przeniesione na warszawski Cmentarz Wojskowy na Powązkach.

Udostępnij na:

Akt ślubu Józefa Wacława Gorczyckiego z Fidlerówną

Brat mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej Józef Wacław Gorczycki (oboje byli dziećmi Józefa Faustyna Gorczyckiego i Konstancji z Nieszkowskich) ożenił się z Aurelią Fidler. Oto ich akt ślubu z roku 1900, dzięki któremu wiem, jak nazywali się jej rodzice: Teofil Fidler i Izabela Truszkowska.

Udostępnij na: