Archiwum kategorii: Gorczyccy

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 25

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Strzelce Wielkie, 6 sierpnia 1923 r.

Nie umiem pielęgnować kwiatów, z wielką przyjemnością patrzę na dwie rabaty u Wandzi pełne kwiatów: bratków, goździków itd. Każdy prawie z tych kwiatów budzi inne wspomnienia z lat młodych. Koło płotu wysiały się pewnie z dawnych lat parę żółtych nagietków. Ten kwiat pospolity przypomina mi, kiedy dzieckiem będąc, wymykałam się cichaczem na wieś do piastunki mojej poczciwej Felkowej. Niosłam jej jak zwykle jakiś kawałek placka lub rodzynków i biegłam przez łąkę, kładkę, nad strumień, bojąc się, żeby mnie kto nie spostrzegł w domu. Szczęśliwa byłam, jak się zbliżałam do chaty, przed oknami której aż się żółciło od nagietek. Mieszkali wtedy rodzice moi w Lgocie Gawronnej w Kieleckim. Mogłam mieć najwyżej lat 7, ponieważ pamiętam, że dawna moja piastunka dała mi jakiś barszcz na ławce i stojąc, ledwo jeść mogłam. Zamążpójście tej mojej piastunki i tęsknota za nią to było pierwsze moje zmartwienie w mym życiu. Zdaje mi się, że ta sama piastunka karmiła brata mojego Józika. Pachnący groszek przypomina mi Saluńkę naszą, tę najidealniejszą istotę, jaką znałam w życiu. Ona tak lubiłam ten kwiatek. I siała go dużo. Goździki i astry przypominają mi mój pobyt z Matką w Busku, a duże żółte kwiaty, coś w rodzaju georginii tylko jeszcze wyższe, to męża mojego ukochanego. On je tak bardzo lubił i zachwycał się nimi w Rohoźnie, gdzie na bujnym czarnoziemie rozrastały się wspaniale. W ogrodzie Franusiów tam liście nasturcji dochodziły wielkości deserowych talerzyków. Najmilsze jednak kwiaty to narcyzy, te się nie wiążą z żadnym smutnym wspomnieniem, owszem przeciwnie – przypominają mi Żóraw, gdzie nadzwyczajnie stary dwór z dwoma gankami, werandą obrosłą dzikim winogronem, otoczony klombami, w których aż bielało na wiosnę od narcyzów, roił się gośćmi i rodziną. Tam nasza Marylka wyszła po raz drugi za mąż, tam jeszcze bywał brat mój Cypryś. Później już go więcej nie widziałam. Miałam lat 13 jak wyprowadziliśmy się z Żórawia. Róże przenoszą mnie w czasy narzeczeństwa i młodości mojej. Pamiętam jak snop cały ślicznych pełnych róż narwałam i wiozłam do miasta do koleżanki mojej.

Tak dla nas starych zostały tylko wspomnienia. Z chwilą, kiedy nasze dzieci zostają same ojcami i matkami, powinniśmy umieć wycofać się z życia, nasze zadanie skończone. Młodość moja, a raczej kilka lat przed zamążpójściem po śmierci ojca naszego przeżyłam  w ciągłej trosce o byt nasz. Ten czas to była nasza ruina majątkowa. Matka została ze zobowiązaniami na wsi 50 włókowej bez ojca rodziny. Patrzyłam ciągle na jej zabiegi i ciągłe troski samotnej wdowy, tego czasu zatem nie mogę zaliczyć do chwil jasnych w życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że mojej młodości nie żałowałam wcale, najszczęśliwszy czas w mojem życiu, to był wtenczas, kiedy mój Ignaś skończył naukę, córki dorosły i żyłam ich życiem. Tym moim dzieciom zawdzięczam najjaśniejsze chwile życia. One dzieliły się ze mną każdą myślą. Przeżywałam z nimi każdą ich radość, patrząc na nich i widząc jak są bardzo kochane. Byłam tak szczęśliwą, że nie mogłam równać nawet tego uczucia z tym, jak widziałam, że sama byłam kochana przez męża. To była dla mnie najpiękniejsza młodość. Teraz chciałabym, aby to samo przeżyły dzieci moje i dlatego przestając z wnukami ciagle kontroluję się sama, abym nie zabierała serc wnuków dla siebie, bo to by była krzywda mych dzieci, tym boleśniejsza, że zadana przez własną matkę. Dlatego napisałam, że czuję, iż powinnam się wycofać z życia Zadanie moje skończone, teraz myśl moja powinna zwrócić się na życie przyszłe Żebym się tylko więcej modlić mogła. Myśli mam tak rozpierzchniętą, że jedynie modlitwa za umarłych skupia myśl moją dłużej. 

Łowicz, 24 kwietnia 1924 r.

20 kwietnia 1924 r. zmarła w Kaliszu matka mego zięcia Helena z Dzierżawskich Kokczyńska. Zmarła szczęśliwa, bo otoczona wszystkimi dziećmi i najtroskliwszą opieką kochających ją synów. Pochowana w Malanowie obok męża i jego rodziców.

Łowicz, 18 maja 1924 r.

Najstarsza siostra mego męża Tekla zmarła w Kaliszu. Z dziesięciorga rodzeństwa żyje już tylko czworo. W tym czasie tak wypada mi, że notuje same zgony.

1 maja przyjechała do nas serdeczna przyjaciółka córki mojej Zosi pani Soszyńska i 3 maja skończyła życie. Pękła żyła sercowa. Pani Soszyńska była kobieta z zupełnym zaparciem się siebie, żyła zawsze z myślą o innych bez cienia egoizmu. Franusiowie sprowadzili jej księdza, zdążyła się jeszcze wyspowiadać. Nie miała dzieci, tylko staruszkę matkę przy sobie, o której w godzinie śmierci jeszcze pamiętała, zwróciła swoje śliczne czarne oczęta na męża i powiedziała: „Bądź dobry dla matki”. Było to ostatnie zdanie, jakie wypowiedziała. Potem, pomimo starań doktorów serce coraz słabiej biło, aż w końcu zupełnie zacichło. Śmierć tę odczuliśmy bardzo w całym domu, bo kochaliśmy panią Soszyńską jak bliską krewną. Zosi oczy od łez nie odsychały przez pierwsze te dni. Pochowana jest w Łowiczu. Na pogrzeb zjechała najbliższa rodzina, dwaj doktorzy: Machczyński po rodzonym bracie i Bodnar po siostrze. Mówili u nas podczas obiadu po pogrzebie, że taki koniec był dawno przewidywany przy chorym sercu i szczęście, że się nie przyszło to na ulicy lub w wagonie. Była od najmłodszych lat bardzo uczuciowa. Wyczerpało ją życie i pobyt w bolszewii. Było nam tak przykro, że teraz kiedy dostała się do Polski, kiedy warunki bytu zmieniły się jej na lepsze, to przyszła śmierć. Trudno, takie widać były wyroki Boskie. Najwięcej jest biedna jej ociemniała prawie matka, która przeżyła wszystkie trzy córki.

Byłam w Kaliszu podczas odpustu św. Józefa, wyspowiadałam się, pomodliłam za wszystkie moje dzieci i z takim żalem, taką tęsknotą żegnałam wychodząc cudowny obraz św. Józefa, z myślą, że pewno więcej go nie zobaczę. Ileż tam opieki tego świętego doznałam. Ile tam razem z ukochanym mężem gorąco się modliłam za nasze dzieci. Teraz jeździłam, aby podziękować za łaskę doznaną, że kiedy Wandzia, wnuczka, ciężko chorowała i spodziewana była operacja, przyrzekłam sobie rok pościć środy do św. Józefa i Pan Bóg za przyczyną tego świętego raczył mnie wysłuchać. Gorączka spadła i niebezpieczeństwo minęło. Odpust w Kaliszu ośmiodniowy przypada na opiekę św. Józefa w trzecią niedzielę Wielkiej Nocy. Raz w młodych latach pamiętam jak na 19 marca zjechały się siostry mego Ojca do Kalisza Chrzanowska i Rudnicka, a później z moim Ojcem pojechały do nas. Wiele osób przyjeżdżało  z Poznańskiego, teraz coraz mniej widzimy osób z inteligencji na tym odpuście, czyżby tak wiara zaniknąć miała w tego cudownego świętego, o którym św. Teresa pisze „nie pamiętamy, bym go o cobądź w święto Jego nadaremnie błagała.”[1]


[1]              Obraz św. Józefa z Matką Boską i małym Panem Jezusem znajduje się nadal w kościele w Kaliszu. Przekonałem się o tym, kiedy byłem osobiście w Kaliszu w 1962 r. widziałem go zresztą po raz pierwszy. Obraz ten miał burzliwe dzieje. Był przed wojną okradziony, ale złodziei złapano i odebrano im cenny łup. Stosunkowo niedawno, bo chyba w 1973 r. miał miejsce pożar w kościele, który strawił cenny bardzo i stary obraz w ołtarzu głównym, ale, jak czytałem, nie uszkodził obrazu św. Józefa – przyp. E.T.

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 8

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Chmieliński najpierw formował swój oddział w lasach do dóbr Potok Złoty należących. Zaczął formować ten oddział w czerwcu czy tez początkach lipca (nie pamiętam dokładnie)[1], w lesie pomiędzy wsią Gorzków a miasteczkiem Huciska, przy dwóch niebotycznych jodłach, które do dziś dnia można widzieć wznoszące się wyżej nad lasy, w których stoją.

Porządek w obozie Chmieleńskiego był wzorowy. Chmieleński nawet za ostro, za despotycznie obchodził się ze swoimi żołnierzami.

W pierwszych dniach sierpnia dano znać Chmieleńskiemu, że 2 roty piechoty przyszły do janowa (mała mieścina, leżąca dziś w powiecie częstochowskim) o 6 wiorst od jego oddziału odległego.

Chmieleński ze swoim oddziałem wyruszył do janowa i zaatakował najpierw wojsko rosyjskie, którego część w czasie upału kąpała się w stawie przy byłej fabryce machin w Poniku. Następnie z osady Ponik atakowała uciekających żołnierzy do Janowa dalej o 1/5 wiorsty leżącego (na strzał karabinowy). Rosjanie zatarasowali się w domach, a Chmieleński po bardzo krótkim ataku na nich powrócił do swego obozu w lesie pod Hucisko. Po tej utarczce wojsko rosyjskie spaliło całe prawie miasteczko Janów i wioskę Ponik.

Dla 15 sierpnia 1863 r. Chmieleński  z oddziałem swoim około 300 piechoty i 60 konnicy przyszedł do wsi Biała Wielka pod Lelowem (pow. Włoszczowski)i rozstawił się w podwórzu pomiędzy dwoma folwarkami położonym. Po południu dano znać Chmieleńskiemu, że oddział wojska rosyjskiego idzie ku Lelowu i prowadzi ze sobą dwie armaty; wojsko to przed wieczorem stanęło rzeczywiście w Lelowie w odległości dwóch wiorst od Białej. Znajdujący się w tej wsi na wizycie obywatele prosili teraz Chmieleńskiego, aby stąd wyszedł z oddziałem i jeżeli chce przyjąć bitwę, niech lepiej obierze sobie dogodniejszą pozycję, aby nie narażał folwarku na spalenie. Odparł im na to: „Chcecie się mnie pozbyć, dlatego wyprawiacie z Białej”, uparł się i został tu na noc. Nadmieniam, że Biała leży w kotlinie nad rzeką Białką, pozycja więc obozu była taka, że z góry, zza wsi wojsko rosyjskie mogło strzelać do powstańców jak do kaczek. Chmieleński kazał tylko zaprząc do wozów wszystkie konie właściciela dóbr Biała i stały tak przez noc całą. Nad ranem pikiety oddziału bez wystrzału posprzątali kozacy, i to nie tylko te, które stały od strony Lelowa, ale nawet i pikietę konną, stojącą przy młynie z drugiej strony Białej, po czym przed wschodem słońca wpadła z nienacka na obóz Chmieleńskiego piechota rosyjska. Cały więc oddział jego w największym nieładzie i popłochu uciekł do lasu w stronę wsi Drochlin położonego, po stracie kilku ludzi w zabitych i rannych; przy czym wojsko rosyjskie zapewne żadnej straty nie poniosło, zabrało zaś właścicielowi Białej wszystkie jego konie i wozy, które potem musiał na licytacji w Częstochowie wykupywać, a powstańcom cały ich obóz[2]

Kto dowodził tu Rosjanami, nie wiem. Być może, że Erenrot z Częstochowy. Armaty, choć były ustawione za wsią, nie były czynne w tym starciu.


[1] Wg. Historyków w końcu czerwca i początkach lipca Chmieleński zorganizował w powiecie olkuskim oddział ok. 200 jazdy i stąd wyruszył pod Janów, gdzie 6 VII stoczył bitwę.

[2] Do bitwy nad Białą doszło 18.VI.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 24

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 16 maja 1922 r.

Do Marii Konopnickiej.

Czy ty pamiętasz, zbłąkane dziecię,
Cichego domku naszego ściany,
Grób naszej matki rzucony w świecie
I łzą sierocą oblany.
Czy ty pamiętasz? O, powiedz, droga,
Czyli ci obce ojca oblicze
I miłość… Którą wiódł nas do Boga
Przez całe życie.
Czy ci łza bólu serce pożarła,
Żeś się pamiątek takich zaparła,
Co ci przyświecać powinny.
O przemów, powiedz kto temu winny,
Bo ja zdumiona nie wiem, co znaczy
Ta walka z niebem, ten krzyk rozpaczy,
ten chaos myśli i słowa.
O przemów, powiedz, bom ja gotowa
Uwierzyć, że to złudzenie,
Że mi się czary przyśniły,
Że tylko jakieś fałszywe cienie
Twoją mi duszę zakryły.
Niedawno jeszcze, ach taka inna,
Takiej anielskiej pełna prostoty,
Wpół rozbudzone, na wpół dziecinna
Śniła na ziemi wiek złoty
I była jasna, jak dzień majowy.
Dziś gromy na się wzywa Jehowy…
Boże, mój Boże, co się z nią stało,
Czy serce w piersiach jej skamieniało,
Że już przemówić nie zdoła,
Że głosu mego, co łzami dyszy,
W szalonym biegu ona nie słyszy
I milczy, gdy na nie woła,
Że grzeszną pychą duch jej zmazany
W świetne acz złudne odzian łachmany,
Wśród słońc bujając po niebie,
Odbiegł niestety od Ciebie…

Wiersz ten napisała z Wasiłowskich Wanda Walentynowa Gorczycka, zona stryjecznego brata mego ojca, a rodzona siostra Marii Konopnickiej. W tym czasie pisała, kiedy poetka tak wiarę straciła. Stryjenka moja nie drukowała nigdy swoich poezji, ale miała tę wyższość nad siostrą, ze dzieci wychowała religijnie i moralnie. Jedna z córek Walentynowej Gorczyckiej była za literatem Janem Nitowskim. Gospodarnością to żadna z panien Nitowskich (chyba Wasiłowskich) poszczycić się nie mogła. Pamiętam, jak mój Ojciec odwiedził raz Stryja Walentego w jego majątku na wsi i z oburzeniem opowiadał, że zastał stryjenkę przy fortepianie, a stryja przyszywającego guzik do koszulki dziecka. Pomimo że stryj Walenty był bliskim krewnym mego Ojca, gdyż ich Ojcowie byli rodzeni bracia Gorczyccy, a matki rodzone siostry Jasińskie, to jednak po śmierci stryja coraz rzadziej  spotykam jego dzieci i dziś nie wiem nawet dobrze gdzie mieszkają. Wiem tylko, że dwie starsze umarły, a mianowicie Jadwiga za Nitkowskim i Maria za Bolesławem Jarnowskim. Jedna z córek jest za Rutkowskim, a druga (to jest czwarta) za Felicjanem Dutkowskim. Synów zdaje się było dwóch: Karol i Zygmunt.

Przy tak licznej rodzinie, jak nasza, a w moim położeniu przy małych środkach finansowych, trudno jest widywać się z dalszą rodziną. W tych dniach odebrałam też list od mojej kuzynki mojej Stawowskiej, abym ją odwiedziła, gdyż biedactwo dogorywa na raka. Gdybym mogła, pojechałabym do niej, ale jestem teraz ciągle cierpiąca i zamiast przyjemności, mogłabym swoją osobą kłopotu przysporzyć. Ciotkę moją, co jest matką tej mojej kuzynki, Helenę z Ostrorogów Sadowskich Stawowską bardzo kocham. Doznałam od niej wiele serca. Na dwie godziny przed śmiercią prosiła, aby po mnie syn posłał konie. Rozumie się pojechałam natychmiast, aby ją jeszcze zobaczyć, ale już nie zastałam przy życiu. Było mi bardzo przykro, tym więcej, że i ciotka chciała się ze mną pożegnać. Całe życie była nieszczęśliwą; panna z bogatego bardzo domu i pomimo, że jedyna córka, została młodo wydana za człowieka, którego nie kochała i z tak wątłym zdrowiem, ze była przez lata pożycia z mężem ciągła przy nim siostrą miłosierdzia. Jako wdowa z braku męskiej opieki straciła majątek. Wieś zmuszona była sprzedać i dzieci wychowywać w trudnych warunkach. Umarła też na raka. Wyspowiadała się przed księdzem z sąsiedniej parafii, a w parę dni przed skonaniem prosiła syna księdza, aby jej dał koniecznie rozgrzeszenie w chwili śmierci i tak też się stało, jak wszedł do pokoju i zobaczył, ze matce zrobiło się niedobrze i że to prawdopodobnie konanie, stanął nad nią i do ostatniej chwili rozgrzeszał ją a ta anielska dusza z uśmiechem na ustach, ufna w miłosierdzie Boskie, patrząc na syna do ostatniego tchnienia, cicho zakończyła życie na wsi Dębe na probostwie swego syna. Podług mnie smutne miała życie, ale śmierć szczęśliwą. Ciało ciotki Stawowskiej zostało przywiezione do Giżyc, do grobu familijnego obok kościoła parafialnego. Dziś Giżyce są jeszcze w rękach ostatniego spadkobiercy księdza Mieczysława Sadowskiego, a proboszczem jest brat jego cioteczny Tadeusz Sadowski, ten właśnie syn ciotki Heleny Stawowskiej, który był przy jej śmierci. I który jestem pewna, przechodząc codziennie obok jej grobu do kościoła, westchnie w każdej mszy świętej za spokój duszy swojej zacnej matki. Ciotka Stawowska mieszkała w Poznańskim. Dopiero mniej więcej w 1885 lub 1886 r. przyjechała do królestwa, gdyż był to ten czas, kiedy Niemcy wypędzali Polaków nienaturalizowanych w Księstwie Poznańskim. Ten los spotkał i ciotkę Stawowską.

Z powodu choroby, która mi często dotkliwie dokucza, tak pamięć tracę, że nieraz zdaje mi się, że zrobiłam już to, o czym tylko myślałam, tak też nie zapisałam faktu urodzin mego najmłodszego wnuka. Ignasiowi urodził się syn 3 kwie-…..

(W tym miejscu tekst pamiętnika się urywa. Ostatnie słowa są napisane na końcu strony 114, a następnie w pamiętniku jest ślad ośmiu kartek wyciętych. Kartek tych nigdzie nie ma. Zostały zniszczone przez Jadwigę Tyblewską. Na pozostałych w notesie kawałkach kartek widać ślady tekstu, których zupełnie nie można odtworzyć. Pamiętnik otrzymałem od razu bez tych ośmiu kartek, wszystkie strony ponumerowałem i następnej istniejącej kartce dałem nr 115. ta ostatnia karta na stronie 115 ma wolny spory kawałek miejsca z papierowa przypinka u góry, co wskazuje na to, że w tym miejscu musiał być wklejony jakiś obcy tekst, być może klepsydra, jak poprzednio.)[1]
Tekst na str. 115 brzmi następująco:

….. wy, aby oddać ostatnia posługę człowiekowi, który zawsze pisał w duchu religijnym. Jeden z księży serdecznie przemówił nad grobem, wymieniając jego prace. Wspomniał o powieści „Wierzę w Boga”, która w owym czasie niewiary niektórych pisarzy, spowodowała wielu nieprzyjaciół[2].

Od tygodnia jestem w Strzelcach[3], gdzie Antoś jest na posadzie. Po raz pierwszy przyjechałam do domu mej córki Wandzi. Widzę jej serce na każdym kroku, tak by mi to u nich było dobrze, wygodnie, gdybym widziała ich szczęście, ale niestety tego ostatniego nie ma. Warunki życia przykre, przepracowani oboje, często się nawet nie rozumieją, choć każde ma tyle dobroci w sobie.

 


[1]              Wycięte kartki, jak mi mówiła Babka Jadwiga, dotyczyły dziejów Eligiusza Niewiadomskiego , który zastrzelił prezydenta Narutowicza. Jadwiga przedstawiała wersje specyficzną, taką jaka była powtarzana w rodzinie. Dodawała szereg szczegółów, które w wersji ogólnie dostępnej nie były w ogóle znane. I z tego właśnie względu pamiętnik był niezmiernie ciekawy. Można mieć pretensje o zniszczenie tych fragmentów, ale trzeba pamiętać, ze Wujek Franciszek Kokczyński był prezesem „Sokoła” i był narażony na rewizję. Znalezienie takiego pamiętnika mogło spowodować aresztowanie wuja – przyp. E.T.

[2]              Jak z tego fragmentu zapisu wynika, na pustym obecnie miejscu był nekrolog Antoniego Skrzyneckiego, który był autorem między innymi powieści „Wierzę w Boga” – przyp. E.T.

[3]              Strzelce Wielkie – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie pajęczańskim, w gminie Strzelce Wielkie – przyp. MKP.

 

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 7

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

W Wielki Czwartek[1] przed wieczorem wyjechałem z Krakowa najęta furmanką do oddziału Grekowicza, który miał przejść granicę (austriacką) na wprost Krzeszowic, gdzie tez przy granicy była przygotowywana dla niego broń. W Wielki Piątek wieczorem zebrało się nas kilkudziesięciu na folwarku Pisary, do dóbr Krzeszowickich należącego. W nocy zaszliśmy do lasu pod granicę, gdzie nam rozdano broń i amunicję, przyprowadzono tu kilka koni objuczonych ładunkami dla nas, a oprócz tego 15 innych dla kawalerzystów. Dochodząc cicho w nocy do granicy spotkaliśmy patrol austriacki z pięciu żołnierzy złożony, który na razie zażądał, abyśmy broń złożyli. Otoczony jednak dookoła uznał za właściwe zostawić nas w spokoju; na odchodnem został za to obdarowany cygarami. Około północy byliśmy już za granicą, a spostrzegli nas tu strażnicy graniczni około godziny 8 rano.

Głównym dowódcą oddziału był Grekowicz, połową piechoty jako oficer dowodził Denisewicz[2], drugą połową nie pamiętam kto. Nad 15 kawalerzystami powierzone miał dowództwo jako porucznik Groblewski Józef[3], był tu też i Hubicki. Przez całą sobotę zajęci byli wszyscy usilnie organizacją tego oddziałku. Obozowaliśmy na górze w lesie o jakie 1500 kroków od granicy austriackiej. Przy Grekowiczu kręcił się słynny „uciekinier” Wieniarski niby w godności komisarza Rządu Narodowego. Poznałem tam Dzwonkowskiego, niegdyś słynnego gracza, i kilku jego kolegów; wszyscy mieli już po 40 latach, a byli to ludzie niegdyś bogaci, obecnie zaś z powodu gry w karty nędzarze. Widziałem ich grających ze sobą w wolnej chwili od musztry w orła i coś tam (zapewne „reszkę”). Gry tej nie znam. Rzucali pieniądz i chodziło o to, na którą stronę spadnie; w braku lepszej, choć taką zabawiać się chcieli.

Ja przystałem do oddziału 15 kawalerzystów, którymi, jak to wzmiankowałem, dowodził dawno mi znany Groblewski.

W Wielką Niedzielę rano przechodził koło nas obozujących całą noc w tym lesie Grekowicz z Denisiewiczem i kilku innymi, a że zimno było przejmujące i czas dżdżysty, rzekł nam dowódca:

„Trzeba by sprowadzić wódki dla żołnierzy; niech no kilku pojedzie do Szklar, to blisko leżących, po wódkę” – i dał mi w tym celu rubli 8. Z Groblewskim zdecydowaliśmy jednak, że lepiej pójść tam z dwoma żołnierzami pieszo niż jechać konno, przejść bowiem można było blisko, a jechać trzeba by na okół daleko.

Przyszliśmy we trzech do karczmy w Szklarach. Nie mieli tu dużo wódki i za tę, którą znaleźliśmy, zapłaciłem 4 czy 5 rubli. Wyszedłszy na drogę nagle w odległości jakieś 300 kroków spostrzegamy jadących kozaków, więc przez chłopskie podwórze poczęliśmy umykać w stronę obozu; kozacy podążyli za nami i zaczęli strzelać. Wąwozem jednak, na dnie którego toczyła się wąska rzeczułka, udało się wszystkim nam trzem szczęśliwie dobiec do lasu. Głęboki i długi wąwóz przeszkodził kozakom dojechać do nas.

Na brzegu lasu zastaliśmy już naszą piechotę ustawiona przez Denisewicza za sosnami, która też dała ognia do goniących nas kozaków. Za chwilę wszakże zaczęła do lasu zbliżać się wąwozami piechota rosyjska, która powstańcy przyjęli również gęstymi strzałami.

Grekowicz zauważył, że część piechoty rosyjskiej z kozakami poszła w stronę naszego lewego skrzydła, polecił więc nam 15 kawalerzystom podjechać w tamtą stronę, zejść z koni na brzegu lasu i strzelać, aby dać poznać, że tamto miejsce od granicy austriackiej jest obsadzone.

Wojsko rosyjskie miało zamiar przez terytorium austriackie zajść nam od tyłu, lecz oddział austriackiej piechoty stał już na granicy, uniemożliwił więc spełnienie tego zamiaru. Na wprost nas stało przy granicy około 20 huzarów, którzy niektórym naszym dawali ładunki. Dwunastu nas na kraju lasu narażeni byliśmy na gęsty ogień piechoty. Jednego już strąciliśmy, dwóch drugich było rannych w ręce; obwiązałem obydwu rannych chustkami.

Na pomoc nam przybiegł Denisewicz z 15 strzelcami i to zdecydowało, że nieprzyjaciel odstąpił w górę ku wsi Szklary. Bitwa ta trwała od godz. 7 do 9½ rano[4]. Część naszego oddziału uciekła z powrotem za granicę i zaraz tam była rozbrojona przez Austriaków, 2/3 nas pozostało do wieczora na miejscu. W końcu widząc, ze nieprzyjaciel zajął okoliczne wzgórza i nie myśląc nas atakować czeka, aż wyjdziemy z naszego ukrycia na górze, z rozkazu Grekowicza i Denisewicza ukryliśmy broń naszą, po czym pod osłona zapadającej nocy, rozdzieliwszy się na drobniejsze partie, w kilku miejscach przemknęliśmy się też na terytorium austriackie dość szczęśliwie gdyż niewielu tylko dostało się w ręce pilnujących granicy żołnierzy.

Pod Szklarami mogło być około trzech rot piechoty i 50 kozaków, dowodził nimi ks. Szachowski[5] z Olkusza. Powstańców było ostatecznie 15 kawalerii i 180 piechoty uzbrojonej w karabiny belgijskie, kilka dubeltówek odtylcowych dane były kawalerii. Taka dubeltówkę własną Grekowicza ja dostałem wraz ze 100 ładunkami.

Po pierwszych zaraz strzałach uciekł z obozu wzmiankowany wyżej Wieniarski. Twierdzę tak dlatego, iż po powrocie z karczmy ze Szklar ani też w czasie starcia już więcej między nami nie widziałem. Straty powstańców były: 11 zabitych i około 20 kilku rannych; między innymi ranny był Denisewicz i dwóch Francuzów ochotników[6].


[1] 2.IV.1863.

[2] Andrzej Denisewicz, syn naczelnika żandarmerii w Ostrołęce. W powstaniu mjr, dow. Piechoty u Grekowicza, walczył w oddziale Iskry, a potem pod komendą Chmieleńskiego: rozbity pod Sadkowicami 4.IV.1864, wzięty do niewoli i rozstrzelany 14.V.1864 w Radomiu.

[3] Józef Groblewski (ur. 1835), rządca maj. Siedliska, por. dow. jazdy u Grekowicza.

[4] Bitwa pod Szklarami odbyła się 5.IV.1863.

[5] Aleksander Szachowski, ks. Gen.-mjr wojsk carskich, cząstkowy naczelnik wojenny pow. Olkuskiego i miechowskiego.

[6] Wg. Historyków powstańcy mieli 5 zabitych i 19 rannych. Po bitwie pod Szklarami Franciszek Gorczyczki przebywał prawdopodobnie poza kordonem, a następnie znalazł się znów w królestwie pod komendą Chmieleńskiego.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 23

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, 18.III. 1922 r.

6 grudnia 1921 r. umarła siostra mojej matki Paulina z Nieszkowskich Maleszewska. Byłam chora i nie mogłam pojechać na pogrzeb. Wypadł mróz i taka gołoledź, że trudno iść za trumną, było tak ślisko, że się co trochę ktoś przewracał. Smutny to był pogrzeb. Dalsza rodzina i znajomi odprowadzili ciało tylko do mostu, a dalej aż na Bródno poszedł za trumną jedynie wnuk po siostrze Stefan Skawiński i kuzyn męża ciotki Ojrzyński. Nie leży ciotka Maleszewska z mężem swoim i córka na Powązkach, ani tez na kalwińskim cmentarzu z matką swoją i siostrą Kossecką, tylko samotna na Bródnie. Nie była ciotka szczęśliwa, nie wiodło jej się za życia i aż do grobu.

(W tym miejscu naklejony jest wycięty z gazety drukowany nekrolog):

Ś. +  P.
Hieronim Kościesza-Nieszkowski
b. obywatel ziemski, weteran 1863 r.
zmarł dnia 4 marca 1922 r., przeżywszy lat 88
Wyprowadzenie zwłok z mieszkania przy ul.
Hożej Nr.28 na cmentarz ewangelicko-reformo-
wany nastąpi we wtorek, dn. 7-ego b.m., o godz.
2-ej po poł., na które zaprasza krewnych, ko-
legów i życzliwych pozostała w głęboki smut-
ku                                           żona.

20/III. W trzy miesiące po ciotce Maleszewskiej umarł wuj Hieronim. Mimo, że nie byłam przywiązana do niego, ogarnął mnie dziwny żal. Przez chwilę nie mogłam łez powstrzymać. Na pogrzebie wuja szło wojsko z muzyką do samych wrót cmentarza. Oddano mu honory wojskowe jako powstańcowi w 63 roku. Wuj był długo więzionym po stłumieniu powstania i jak wrócił to był tak zmienionym, że go rodzona siostra nie poznała. Wuj Hieronim był rodzonym bratem mojej matki, jedynym już krewnym z rodziny Nieszkowskich i ostatnim ze starszej generacji w naszej rodzinie[1].

Łowicz, 15.IB.1922. Wielka Sobota.

Franusiowie wyjechali do Bierzwiennej[2] na święta, Julek do Piotrkowa, a raczek do Szczekanicy[3] do swojego stryja Tadeusza, gdyż w Bierzwiennej u Zygmunta Kokczyńskiego nie miałby towarzystwa chłopców. Jestem wdzięczna Zosi, że zrozumiała mnie, iż pomimo zaproszenia wolałam zostać sama. Tak mi tu dobrze, cicho swobodnie, tak dziwnie kojąco dla duszy. Ile razy mąż mi przyjdzie na myśl, modle się za niego i niczyjej nie zwracam uwagi i niczem się nie krępuję. Zawsze w mym domu w tym czasie miałam już stół suto zastawiony z barankiem na środku stołu, przybrany barwinkiem i zielenią według dawnych zwyczai. Mąż mój tak lubił te dawne tradycje, że nigdy z domu w sobotę nie wyszedł, aby samemu przyjąć księdza, jak przychodził święcić. Na drugi dzień przyjmowałam z wizytami mężczyzn, którzy zawsze w mieście przychodzili z życzeniami w pierwsze święto. Gdybym pojechała do Zygmusia, na każdym kroku czułabym się gościem, tak bardzo myślą daleko ze wspomnieniami, a krępowaną dostosowaniem się do otaczających osób.

Przed paru godzinami, pomimo zajęcia u siebie w handlu, Leonek pamiętał o mnie i przybiegł odwiedzić mnie. Każde z mych dzieci pamięta o starej matce, aby mi na niczym nigdy nie zbywało. Każde oddzielnie zaproponowało mi ponieść koszta mojej kuracji. Jutro pójdę do Leonków, a dziś poczytam jeszcze, co tak bardzo lubię i korzystam, póki mi wzrok jeszcze pozwala. Wspominam o zastawianiu stołu, bo mi się zdaje, że jak wnuki moje dorosną, to już zupełnie wyjdzie z mody ten zwyczaj pieczenia ciast, gotowania szynek, pieczenia indyków itd. na święta Wielkanocne, gdyż od czasu wojny nie słyszałam, aby księża jeździli święcić po domach zastawione stoły, jak dawniej u nas w Polsce było w zwyczaju. Naród polski był mniej podatny do przyjęcia chrześcijanizmu, aniżeli inne narody niesłowiańskie, dlatego papież niektóre święta, a raczej uroczystości pogańskie pozwolił połączyć z chrześcijańskimi, jak np. święcenie ziół na matkę Boską Zielną, święcenie mięs, ciast i tradycyjnych jajek, którymi się zawsze Polacy dzielili w Pierwsze święto Wielkiej Nocy, składając sobie życzenia wszelkiej pomyślności.

3 maja 1922 r. w Łowiczu.

25 kwietnia w Psarach zmarła Stanisława z Gorczyckich Trzebuchowska, ta droga memu sercu stryjeczna siostra, której całe życie, aż do zamknięcia oczu na zawsze było zaparciem się swego „ja”, posuniętym aż do bohaterstwa. Zmarła w strasznych cierpieniach na raka, gdyż aby bliskich swoich nie martwić, ukryła chorobę, aż do tego czasu, kiedy już rana była na wierzchu i rak w całym organiźmie, tak że żaden z doktorów operacji robić nie chciał, pomimo starań dzieci. A tyle czasu naprzód wiedziała co ją czeka. Poodwiedzała drogie sobie osoby, jak siostrę w Warszawie i dzieci, rozporządziła wszystkim, rozdała nawet miłe jej pamiątki, tłumacząc się, że starszej kobiecie to już niepotrzebne. Stanisława Trzebuchowska była typem polskiej matrony. W jej domu gościnnym potrzebującym dachu znalazł zawsze serce i tę prawdziwą delikatność uczuć szlachetnych, która potrafi odczuć nieszczęście innych.


[1]                Hieronim Nieszkowski miał szereg ciekawych przygód w powstaniu w 1863 r. Tu o jednym wspominam. Walka powstańcza polegała głównie na wojnie partyzanckiej, to znaczy powstańcy nagle się zjawiali, napadali na Moskali i zaraz się wycofywali, by nie dać przeciwnikom zebrać większych sił. Często więc trzeba było konno uciekać. Hieronim był szalenie ambitny i dumny. Bał się, aby nie zostać w takiej ucieczce zabitym kulą w plecy, bo toby było wysoce niehonorowo. Jeździł więc w takich wypadkach zawsze na koniu tyłem do kierunku jazdy. Wymagało to specjalnych umiejętności.

[2]              Są w Polsce trzy miejscowości o nazwie Bierzwienna. Bierzwienna Długa, Bierzwienna Długa-Kolonia i Bierzwienna Krótka. Nie wiadomo, którą Bierzwienną Jadwiga Tyblewska miała na myśli – przyp. MKP.

[3]              Szczekanica – dziś osiedle w Piotrkowie Trybunalskim – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Moi pra, jako dzieci…

Dzień dziecka, więc… słówko o dzieciach.

Kiedyś dzieci fotografowano rzadziej niż dorosłych. Dlatego generalnie mniej jest fotografii naszych przodków, gdy byli mali. A przecież musieli tacy być zanim stali się dorośli, pozakładali rodziny i porodzili dzieci, Dzięki którym to dzieciom i my jesteśmy na świecie. Fotografie poniżej to różni moi pradziadowie w wieku dziecięcym. Na początek… Mój ukochany pradziadek Antoni Adamski. Piszę „ukochany”, choć przecież zmarł jeszcze przed wojną. Poznałam go jednak dzięki jego własnym listom. Dlatego wiem, jaki był i przez to jest mi niezwykle bliskim człowiekiem. Bardzo żałuję, że nie poznałam go osobiście. 

atek_malutki01

Antoś Adamski

A ta dziewczynka z chłopczykiem to rodzeństwo mojej prababci Zosi z Ruszczykowskich Piekarskiej. Marysia, która później wyszła za mąż za aptekarza Karola Bellona i zamieszkała z nim w Koniecpolu, z którym miała córkę Stanisławę i syna Franusia. O nich za chwilę.
Wacuś niestety nigdy się nie ożenił i nie zostawił po sobie dzieci. Jako młody podróżnik zmarł na malarię, której nabawił się w Afryce. W moim gabinecie wisi jego wielka fotografia w takim afrykańskim podróżniczym kapeluszu, a w albumie jest taka sama – malutka. Jej prezentacja innym razem.

maria i waclaw ruyszczykowscy

Marysia i Wacuś Ruszczykowscy

Dziewczynki poniżej to Marysia i Waleria de Tilly. To córki stryjecznej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Natalia Gorczycka wyszła za mąż za Jana de Tilly, z którym miała dwie córeczki. I to są własnie one. Marysia wyszła za mąż za Eligiusza Niewiadomskiego. Chodzi o artystę malarza, który zamordował prezydenta Gabriela Narutowicza i został skazany na karę śmierci, którego grób już tu prezentowałam.  A Waleria?

maria i walerya de tilly

Marysia i Walerka de Tilly

Dziewczynki poniżej to znów panny Ruszczykowskie, czyli:
Marysia przyszła pani Bellonowa, Janina późniejsza Karasiewiczowa oraz moja prababcia Zosia z Ruszczykowskich później Ludwikowa Piekarska.

maria janina i zofia ruszczykowskie

Marysia, Janinka i Zosia Ruszczykowskie

A to Adaś Skrzynecki z siostrą Zosią, która wyszła za mąż za rodzonego brata mojej prababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Zosia i Adaś byli jednocześnie dziećmi rodzonej siostry tejże mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej czyli Marii z Gorczyckich Skrzyneckiej.

Adam i Zofia Skrzyneccy

Adam i Zofia Skrzyneccy

I jeszcze Adaś sam.

adam_skrzynecki

Adam Skrzynecki

A teraz… Stefek Skawiński, czyli syn z pierwszego małżeństwa Marii z Gorczyckich primo voto Skawińskiej, sekundo voto Skrzyneckiej.

stefan_skawinski01

Stefan Skawiński

A to już Franuś Bellon – syn rodzonej siostry mojej prababci Zofi z Ruszczykowskich Piekarskiej, czyli Marii z Ruszczykowskich Bellonowej i Karola Bellona – aptekarza z Koniecpola. Zdjęcie dzięki… czytelniczce Krystynie Kazimierczak –  dalekiej krewnej lub powinowatej, co cały czas ustalamy.

04-franuś bellon, rok 1916

Franuś Bellon ok. 1916 roku

A jak wyglądała siostra Franusia? Tu na tym zdjęciu jest z dziadkiem, czyli moim prapradziadkiem Bronisławem Franciszkiem Ksawerym Ruszczykowskim – lekarzem oraz z ciocią, czyli Janiną z Ruszczykowskich Karasiewicz. Takie zdjęcie mamy my obie i ja i pani Krystyna.

10-stasia bellon z dziadkiem

Bronisław Ruszczykowski z wnuczką Stanisławą Bellon i córką Janiną z Ruszczykowskich Karasiewicz

I jeszcze moja praprababcia Emilia z Wróblewskich Adamska z braćmi, których imion nie udało mi się na razie ustalić.

emilia z wrocblewskich z rodzenstwem

Emilia Wróblewska z braćmi

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 22

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Łowicz, dnia 30 października 1921 r.

Syn mój Leonek wrócił z rodzina do Kraju, za parę dni, może mi Pan Bóg da, że dożyję i zobaczę go w domu Franusiów w Łowiczu, gdzie obecnie mieszkamy już trzeci miesiąc. Podobno wrócił Leonek zdrowy i nie w nędzy, jak dużo naszych powracało. Jego nieszczęście to jest brak ręki. Uratowało go to od okradzenia w drodze. Poodkręcał sprężyny i w sztucznej ręce schował brylanty i biżuterię, którą kupował, aby nie przywozić pieniędzy rosyjskich czy sowieckich, które u nas nie mają wartości. Leonek jechał z Irkucka 2 i pół miesiąca. Ignaś w Warszawie był wczoraj i miło mi bardzo, że po tylu latach obaj bracia niespodziewanie się zobaczyli. Mam już wszystkie moje dzieci w Kraju, to jest w naszej wolnej Polsce, brak tylko mego ukochanego męża. On jeden samotny został na obczyźnie.

Łowicz, dnia 24 listopada 1921 r.

21 listopada minęło 3 lata od śmierci mego męża. W ten dzień Franuś z Zosią chcieli prosić o Mszę św. za dusze Ojca, ale z powodów niezależnych od nas, dziś dopiero ksiądz odprawił w kolegiacie i byliśmy na tym nabożeństwie wszyscy troje. Leonkowie przyjechali z dziećmi do Franusiów, byli jakiś czas, a wczoraj wyprowadzili się do miasta, gdzie czasowo mają pokój. Dzieci mają dwoje, są zdrowe i ładne. Oni oboje też dobrze wyglądają, żeby mogli tylko się jakoś ustalić i on znaleźć pracę, bo zwłaszcza oni przy niepraktyczności Mani dużo potrzebują. Tak dobrze wychowana, a tak nieprzywykła do zajęć kobiecych żona Leonka, cóż robić, kiedy inaczej być nie może, żeby choć oduczyła się palić papierosy. Palenie to nie tylko zajmuje czas, powoduje wydatek, ale rujnuje zdrowie palącemu i otaczającym. Teraz kiedy jest taka wielka trudność w dostaniu mieszkania i z musu nieraz trzeba się mieścić z rodziną w jednym pokoju lub dwóch, to palenie jest krzywdą dla dzieci.

Brak mieszkań u nas w Polsce zrobiła ochrona lokatorów, za mieszkania najęte przed wojną nie wolno właścicielom podwyższać samowolnie czynszu, co do czynszów późniejszych są także ograniczenia tak, że pieniądze za lokale nie pokrywają podatków i utrzymania kamienicy w porządku To nie zachęca do budowy nowych domów, dlatego św. pamięci Niemojewski pisał w „niepodległej myśli”: „Król Kazimierz zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, my zaś nieopatrzną gospodarką doprowadzimy, ze będzie zrujnowaną.” obecnie czytałam, że kwestia płacenia za lokale ma być do sejmu wniesiona i taksa zwiększona. My mieszkamy w dwóch pokojach tylko znaleźliśmy szczęśliwym trafem w pałacyku wdowy pani Strzeleckiej. Jest to prawie już za miastem, w ogrodzie. Idzie się długa aleja orzechową do samej nieledwie werandy. Pałacyk[1] ten z niewielką wieżyczką budował przed studwudziestu laty generał Klicki[2] z cegieł biskupiego pałacu. Na dole była tylko biblioteka, gdzie obecnie mieszkamy Na górze, to jest pierwszym piętrze, było mieszkanie jenerała, kuchnia opodal w oddzielnym domku, a dalej jeszcze kaplica, dziś przerobiona na mieszkanie, znać dotychczas gdzie był dzwonek. W ogóle miłe mamy otoczenie, zwłaszcza dla nas, co pochodzimy z rodziców, których rodzina z pokolenia na pokolenie mieszkała na wsi, to też ten dom w ogrodzie, przypominający stary dwór polski na wsi ma zawsze dla nas pewien urok.

Łowicz, 25. XI. 1921 r.

Od jakiegoś czasu czuję się niedobrze ze zdrowiem. Być może, że jeszcze długo pożyję tak kwękając jak obecnie, a może to już zbliża się koniec. Jak umrę, kochani moi, nie płaczcie za mną i nic sobie nigdy nie wyrzucajcie. Nie mam najmniejszego żalu do żadnego z mych dzieci ani własnych, ani przybranych, ani tez mego rodzeństwa. Otaczaliście mnie zawsze nieprzebraną dobrocią serc waszych. Pisze o tym umyślnie, gdyż jak tracimy drogą nam osobę, to zapominamy wszystko złe od niej, a pamiętamy tylko dobre, ogarnia nas żal, że nie możemy już okazać jej serca, że jesteśmy dłużni względem niej moralnie, ogarnia nas tęsknota i wyrzut sumienia. Otóż pragnę, by żadne z mych dzieci tego po mojej śmierci nie doznało, bo to jest wynik przeczulenia. Szczególniej byłoby to aktualne względem mej osoby, gdyż przez całe życie byłam nerwowa i dlatego chociaż nie przez zła wolę, ale mogłam komuś wyrządzić przykrość. Dlatego nie ja Wam, ale WY mnie przebaczcie.


[1]              Pałacyk istnieje do dziś i mieści się w nim Muzeum – przyp. MKP.

[2]              Stanisław Klicki herbu Prus I (ur. 16 listopada 1775 w Drążewie, zm. 23 kwietnia 1847 w Rzymie) – polski kawalerzysta, generał dywizji Królestwa Polskiego, baron Cesarstwa Francuzów – przyp. MKP.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 21

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Mińsk mazowiecki, 30 maja 1921 r.

8 maja wyjechałam z Siąszyc. Zostało mi najmilsze wspomnienie z mojego tam pobytu. Ostatnie dni byłam bardzo wzruszona. Miałam wrażenie, że wyjeżdżam nie tylko od Stasi, ale z domu mojej Wandzi, tak każdy przedmiot mi ja przypominał, bo tak drobiazgowo, jak o dziecku o mnie, kiedy mnie w Siąszycach zostawiała. 9 maja przyjechałam do Świerzyn[1] i zobaczyłam najmłodszą moją wnusię Zosię. Tak mi to miło było to maleńkie bobo, zdaje mi się, że podobna do rodziny Trzebuchowskich.

14 maja Franuś przywiózł mnie do Mińska z małą Wandzią. Mieszkamy w maleńkim domeczku, ale jest nam tu bardzo dobrze i miło, tak cicho, spokojnie. Dzisiaj oboje Franusiowie pojechali do Warszawy po różne sprawunki. Bardzo im wdzięczna jestem, że widzę jak oboje się starają, abym nie czuła tego, że nie jestem u siebie w domu i rzeczywiście jestem jak w domu, bo czuje ich serca na każdym kroku, tak ze strony Zosi, jak i Franusia. Nie zapomnę nigdy wizyty siostry Franusia u nas w Mińsku Anielki, dał mi tak dowód przywiązania przy niej względem mnie, jakiego mogłam  się spodziewać po rodzonym synu. Tak on już dawno zajął miejsce między moimi dziećmi w mym sercu i znów teraz muszę powtórzyć, że niczym nie zasłużyłam sobie na tak bardzo dobre przybrane dzieci.

Niepokoję się znów polityką, na Górnym Śląsku powstanie, znów nasi przeleją krew, niepodobna, żeby koalicja nie przyznała nam Szląska. Samo powstanie dowiodło, że Szląsk jest polski, a Europa nie może patrzeć spokojnie na walkę naszą, bo to znów groziłoby europejską wojną. W nas Polakach jest patriotyzm i miłość Ojczyzny z zaparciem się siebie.

W przeszłym miesiącu byłam w Warszawie i dowiedziałam się, że jedyna już dziś moja ciotka, rodzona siostra Matki, Paulina z Nieszkowskich Maleszewska przyjęła katolicyzm. Jadąc, myślałam o tym, aby jej pastora kalwińskiego sprowadzić. Wiedziałam, że jest protestantką aż do fanatyzmu.  Pamiętam, że nie wybaczyła naszej Matce, iż została katoliczką – wreszcie, ze miała żal za to do mnie i do mojego męża, że to co się stało za naszą namową. Dlatego, jak się dowiedziałam  ze jest chora i prawie na łasce bratowej, zagorzałej, jak to mówią katoliczki, chciałam dopomóc ciotce w sprowadzeniu do domu pastora Tymczasem, jak przyjechałam, powiedziała mi wujenka Hieronimowa Nieszkowska, że ciotka Maleszewska parę dni temu przyjęła katolicyzm. Czy jest szczęśliwa, nie wiem, przez delikatność nie chciałam zapytać, a do mnie się w tej kwestii nie odezwała. Prosiła mnie, abym się modliła się za nią: „żebym długo nie żyła, cierpię tak bardzo, że pragnę już śmierci.” Nie spytałam, czy ciotka cierpi fizycznie, czy tylko moralnie Jestem pewna, że cierpiała i fizycznie i moralnie, dlatego nie pytałam. Taka samotna, nikogo nie ma z bliskich sercem. Żyje jeszcze brat (wuj Hieronim), ale jest nieprzytomny, umysł ma tak przemieniony, że chwilami nie poznaje obecnych. 


[1]              Świerzyny – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie zduńskowolskim, w gminie Zapolice przyp. MKP.

Udostępnij na:

Franciszek Gorczycki „Notatki z Opoczyńskiego” cz. 6

Oto kolejna część wspomnień z powstania styczniowego Franciszka Gorczyckiego, czyli brata mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Wspomnienia zostały opublikowane w 1967 r. książce „Spiskowcy i partyzanci 1863 roku”.

franciszek Gorczycki

Franciszek Gorczyczki
zdjęcie z okresu powstania styczniowego

Nie pamiętam dokładnie, ile dni stał oddział w Goszczy, ale stał tam dość długo[1]. Langiewicz nie myślał o musztrowaniu oddziału, tylko o zrobieniu z siebie wielkiego człowieka, tam też ogłosił swą dyktaturę, która w rezultacie nie trwała całego tygodnia[2].

Z Goszczy wysłał Jeziorański po naradzeniu się z Langiewiczem szwadron kawalerii na rekonesans w stronę Miechowa; byłem w tym szwadronie. Spotkaliśmy rekonesans rosyjski wysłany z tego miasta w stronę Słomnik, złożony z piechoty i kozaków. Następnie szwadron nasz przeszedł w stronę Pińczowa i tam dowiedział się dowodzący nasz, że wojsko z Miechowa i Kielc wychodzi na oddział Langiewicza celem rozbicia go i wypędzenia resztek do Galicji. Taki raport przy mnie złożył nasz dowódca jeziorańskiemu.

Na drugi dzień rano cały oddział dyktatora Langiewicza wyruszył w stronę północną. Szwadron, w którym służyłem, szedł w awangardzie na milę przodem, przeszliśmy Nidę pod Chrobrzem i kiedy dojeżdżaliśmy do Buska, około godziny 5 po południu usłyszeliśmy strzały armatnie w stronę Chrobrza[3]. Nie znałem dobrze polecenia, jakie miał dowódca szwadronu, zdaje się, że głownie szło o to, aby oddział nie padł w zasadzkę między Czangierego[4] z Kielc, a oddział, który miał wyjść ze Staszowa oraz z Radomia na pomoc Czengieremu. Strzałów armatnich było niewiele – może sześć czy osiem. Całą noc następną jeździliśmy to w stronę Pińczowa, to znów w stronę Chmielnika, a rano stanęliśmy dla odpoczynku dla ludzi i koni[5].


[1] W Gosczy Langiewicz stanął 6.III i tu 10.III ogłosił się dyktatorem. 13 był już w Sosnówce.

[2] Langiewicz opuścił obóz 19.III.1863.

[3] Zapewne odgłosy bitwy pod Chrobrzem 17.III.1863

[4] Ksawery Osipowicz Czengiery (Ченгеры Ксаверий Осипович, ur. 1816, zm. 1880) – rosyjski generał, uczestnik walk w powstaniu styczniowym.

[5] W tym mojescu wspomnienia się urywają. Jak wiadomo z historii, po opuszczeniu obozu przez  Langiewicza armia uległa rozproszeniu. Część zdezerterowała, część zaś od dow. Śmiechowskiego po bitwie pod Igołomią (21.III) przekroczyła granicę ścigana przez wojsko rosyjskie. Franciszek Gorczyczki w nieznanych okolicznościach znalazł się również poza kordonem. W Krakowie zaciągnął się znowu do szeregów powstańczych. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 20

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

10 kwiecień 1921 r. Siąszyce

Parę dni temu 5 kwietnia Wanduchnie mojej przybyła córeczka. Urodziła się o 8 rano. Mnie przy Wandzi zastąpiła Zochna. Ciągle jestem myślą z tymi moimi ukochanymi córkami. Jak ja powinnam Panu Bogu dziękować, że mi dał takie kochające dzieci. Ignaś jak córka myślał o moich potrzebach, kazał mi przyrzec, że mu napiszę, jak tylko mi będzie czego trzeba, okazał mi tyle serca, one obydwie myślały o tym, abym nie była przy chorobie Wandzi, nie męczyła się niespaniem nocami. Tak nie wszystkie dzieci umieją myśleć o starej matce. Żeby Bóg raczył zna,c na nich wszystkie swe łaski i błogosławił wszystkim mym dzieciom i wnukom. Synowie moi i córki kochają się również między sobą. Dla mnie to taka wielka przyjemność, że i przybrane dzieci są z sercem dla siebie.

Parę tygodni temu matka Antosia kupiła za kilka tysięcy marek dwa sznurki rżniętych korali dla mojej Wandzi. Kupiła z oszczędzonych dla siebie pieniędzy. Te korale leżą tu jeszcze, bo nie było okazji, aby je Wandzi przesłać. Dziś spojrzawszy na nie powiedziałam, że będzie miała wnusia prezent, na co mi Stasia Trzebuchowska odpowiedziała: „O, nie, to wcale nie dla wnusi naszej, ona może sobie kiedy nosić je w przyszłości, ale kupiłam to dla naszej Wandzi, nie z myślą dla wnuczki.” Tak to z akcentem powiedziała i z taką miłością o Wandzi, że nieraz jak rozmawiamy sobie obydwie matki, to widzę to, że kocha ją na równi ze swojemi córkami. Chciałabym, aby to kiedyś wiedziała w przyszłości ta mała kruszynka Wandzi, córuchna, że matka jej przez babkę taką zacną była kochana. Piszę dzisiaj o uczuciach rodzinnych w naszej rodzinie, bo dla mnie to bardzo dużo znaczy. Nie rozumiem tych ludzi, którzy nie umieją kochać, nie starają się o uczucie dla siebie osób sobie bliskich i przejdą przez życie zimni i obojętni. 

Udostępnij na: