Archiwa tagu: pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 11

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja. Tym razem w pamiętniku o mojej praprababci, prapradziadku itd.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

stanislawa anna sabina z gorczyckich ruszczykowska 2

Stanislawa Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska

Najstarsza siostra moja Stanisława była mi zawsze nie tylko siostrą, a matką, to przekonanie mam do dziś dnia, że kochała mnie na równi ze swoimi dziećmi. Dała mi na to wiele, bardzo wiele dowodów. Stasia od dziecka była bardzo dobra i inteligentna. Twarz miała nadzwyczaj sympatyczną, ale nie ładną. Miała tylko wiele wdzięku i łagodności w twarzy. Będąc maleńką dziewczynką, przy obiedzie zaczęła rosół z kluseczkami lać z łyżki do kieszeni, a zapytana co robi, odpowiedziała, że lalce chowa troszkę, Miała może 15 lat, kiedy Żydowi, trzymającemu ogród, umarła żona. Poszła do niego i maleńkie dziecko kąpała i jeść mu dawała. Do starości była taka zawsze, znalazła kogoś, komu opatrywała rany i była pomocą. Wyszła za mąż za doktora Ruszczykowskiego, człowieka bardzo prawego, kochał ją bardzo i cenił do śmierci. Dziś mąż jej nie żyje. Był to szwagier, którego bardzo kochałam. Ostatni raz, będąc u nich w Piotrkowie, ciągle miałam wrażenie, że go już nie zobaczę. Parę razy wychodziłam z pokoju, aby się nie rozpłakać. Czasem znów wpatrywałam się w niego, bo chciałam, aby mi się utrwaliła w pamięci ta droga twarz dla mnie. I rzeczywiście więcej Bronisia Ruszczykowskiego nie zobaczyłam. Umarł w Piotrkowie 24 listopada 1916 r. podczas mojej bytności w Rosji. Miał zdaje mi się 76 lat. Od Stachny był starszy 10 lat. Miał przeszło 30 lat, jak się żenił, nigdy nie prowadził złego życia, ani przed, ani po ślubie i nigdy nie słyszałam z ust jego brudzącego dowcipu. Miałam 16 lat, jak mi Ojciec umarł, szwagier zaś Ruszczykowski nieraz mi Ojca zastąpił. Wnikał do mojej duszy, tłumaczył mi dogmaty wiary, umyślnie przyjechał do Częstochowy, abym i ja, wracając od Frania, wstąpiła i była u spowiedzi. Zawsze moje nerwy uspakajał, tłumacząc mi, jak postąpiłam względem matki swojej – nie tak, jak powinnam była. Pomagał mi materialnie, radą i jako doktór uratował mi Zosię, a później Ignasia. Do chorej Wandzi przyjechał do Warszawy i ułatwił mi wszystko, jak Wandzi robili trepanację czaszki. Był już wtedy starcem, ale od rana do godziny czwartej po południu, jedynie po szklance czystej herbaty, odsiedział przy niej i po operacji nie dał koledze doktorowi obudzić, aby jeszcze po chloroformie pierwszy ból przespała. Nawet z dziecinnych lat mam o nim miłe wspomnienia, jak się starał o swoją zonę, a moją siostrę, wuj Hieronim drażnił się ze mną, że doktór zabierze mi niedługo Stasię. Wtedy, pamiętam, podszedł do mnie i powiedział mi: „Nie płacz, jak zabiorę Stasię Twoją, to i ciebie”. Rzeczywiście tak było, po ślubie wzięli mnie do siebie i pamiętam, jak zawsze bajki mi do snu opowiadał. Śmierć Bronisia bardzo odczułam. 

skanuj0009

Bronisław Franciszek Ksawery Ruszczykowski z córkami:
Janiną, Zofią i Marią

skanuj0008

Stanisława Anna Sabina z Gorczyckich Ruszczykowska z synami:
Stanisławem, Kazimierzem i Wacławem

zofia i stanislaw ruszczykowscy - 1

Zofia ze Skrzyneckich i Stanislaw Ruszczykowscy

Stachna mieszka obecnie u najmłodszej córki Maryli, która wyszła za mąż za kuzyna swego Karola Bellona. Mają dwoje dzieci i mieszkają w Koniecpolu, gdzie prowadzą własną aptekę[1].

Synów Ruszczykowscy mieli trzech. Najstarszy syn Stanisław ożeniony z ciotecznie rodzoną siostrą Zofią Skrzynecką. Był w Instytucie agronomicznym w Puławach, ale nie skończył, gdyż przed samym skończeniem aresztowany był za oświatę ludową, podczas rządów cesarza rosyjskiego Mikołaja II. Następnie po wypuszczeniu z fortecy, z Cytadeli Warszawskiej więziony w Saratowie[2]. Staś jest bardzo podniosłych uczuć i przywiązany do rodziny.

Drugi syn Kazimierz od dziecka był jakiś dziwny. Ożenił się w Rosji nieodpowiednio i dzieci nie ma. Słyszałam, że wychowuje obce dziecko. Był urzędnikiem w kasie i służył w wojsku rosyjskim podczas obecnej wojny. Trzeci syn Wacław zmarł kawalerem młodym w Piotrkowie.

waclaw ruszczykowski

Waclaw Ruszczykowski

Córek też trzy wychowało się. Najstarsza za Karasiewiczem Janina. Mają synów i jedną córkę, także Janinę, wyszła w Rosji za mąż za Maszko (był rozwodnikiem) i teraz jako wdowa już wróciła do polski. Powrót miała niezwykła, mimo swoich lat młodych był nadzwyczaj odważna, szła pieszo do kraju z węzełkiem na plecach. Przeszła w ten sposób front bolszewicki, a zobaczywszy za rzeką polskich żołnierzy, zaczęła machać białą chustką i prosić, aby ją przewieźli. Tym sposobem szybko dostała się do polski do rodziców. Z mężem żyła krótko, dzieci nie miała. Urodziła się i wychowała w Rosji, gdzie ojciec jej był urzędnikiem kolei. Dlatego była w instytucie, a jak rodzice jeszcze przed wojną wrócili do Polski, ukończyła instytut maryjski w Warszawie. Wojna Karasiewiczów zagnała do Rosji, gdzie on był przez rząd ewakuowany.

zofia z ruszczykowskich piekarska

Zofia z Ruszczykowskich Piekarska

Druga córka siostry mojej Zofii jest za Ludwikiem Piekarskim, zostali na kaukazie, mieli trzech synów. Zosia jest wykształcona, bardzo inteligentna i bardzo dobra. Trzecia Maryla jest również bardzo dobra i kochana przez swego Karola i jak każda z tych sióstr rozsądna i niemyśląca o sobie. 


[1]              Po rodzinie Bellonów nikt nie został. Było ich pięcioro: wujostwo, dwoje dzieci – Stasia i Franek – oraz Babka moja Stanisława Ruszczykowska. Widziałem ich wszystkich pełnych sił, kiedy byłem w Koniecpolu, jako kilkuletnie dziecko. Wymierali potem w kilka lat po mojej u nich bytności, co roku zawsze na Wielkanoc. (Ostatnie trzy wyrazy błędne – przyp. S.K.) Najpierw umarła Stasia, potem babka Stanisława, potem ciocia Maria, potem wujek, a na końcu Franek, będąc zdaje się w Zakopanem.

[2]              Saratów (ros. Саратов, Saratow) – miasto w Rosji, port rzeczny nad Wołgą. Stolica obwodu saratowskiego. W latach 1797–1928 stolica guberni saratowskiej Imperium Rosyjskiego i Rosyjskiej FSRR – przyp. MKP. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 10

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Dzieci nie powinny sądzić rodziców co do ich wychowania, bo nie raz jednakowo są chowane, a tak bardzo odmienne. Każda matka chciałaby najlepiej wychować swoje dzieci. Moja matka miała bardzo wiele zalet, ale zapatrywała się w ten sposób, jak większość niestety kobiet z tej epoki, że moralność nie obowiązuje na równi mężczyzn i kobiet. Mnie się to zawsze zdawało, że to pobłażanie synom zrobiło, że dwóch skończyło obłędem. Dziś nie wiem, jak sądzić, czasem myślę, ze ja nie miałam prawa jej winić, dał mi tym Pan Bóg dowód, że ja nie umiałam jednego z synów wychować w moralności, to tylko, że pomimo win jego, wynikających z temperamentu, nie słyszałam nigdy z ust jego cynizmu, chociażby nawet dwuznacznego słowa.

Jozef Gorczycki Syn Jozefa Faustyna i Konstancji z Kosciesza Nieszkowskiej

Jozef Gorczycki – syn Jozefa Faustyna i Konstancji Nieszkowskiej

Najmłodszy brat mój Józef żyje i ma 53 lata. Gdzie jest obecnie nie wiem, bo, pomimo lat przeszło pięćdziesięciu, poszedł na wojnę, jako ochotnik. Słyszałam od zięcia, że się bardzo za sobą kręcił, wystarał się o listy protekcyjne, aby go jako zołnierza z karabinem wysłali na front, gdyż nie bardzo mieli ochotę, ze jest już stary. Ale on silny fizycznie i silny duchem, ten mój brat ukochany. Od 4 lat jego życia widziałam go raz tylko płaczącego i gnącego się pod ciężarem nieszczęścia, jak miał lat 11 czy 12, bo dobrze pamiętam, jak przyjechał z warszawy z gimnazjum, a Ojciec nasz leżał na katafalku. Nigdy bez łez wspomnieć o tym nie mogę i nigdy nie zapomnę, jaki mnie ból ogarnął na jego sieroctwo. On był najmłodszym z nas, tak bardzo przez Ojca kochanym i takim małym jeszcze. Cały czas, będąc w szkołach, czyli w gimnazjum w warszawie, był u ciotecznej siostry Połkotyckiej. Chciała Połkotycka Józia adoptować, ale o wychowaniu dziecka pojęcia nie miała. Mało inteligentna, trafiła na charakter uczuciowy, ale dumny, nie nadający się do schlebiania jej próżności. Zraziła go do siebie jeszcze w jego dziecinnych latach, niedługo po śmierci naszego ojca wydała bal, a widząc Józia małego w jego pokoju, spytała: „Czemu nie tańczysz i nie idziesz do salonu?”, „Bo mnie ojciec umarł” usłyszała odpowiedź tego dziecka, które już wtedy zrozumiało, że to nie są ludzie, oboje Połkotyccy, którzyby mu Ojca i matkę zastąpić mogli. Zamknął się w sobie i nie pragnął zmiany nazwiska. Nie okazywał uczuć, których nie miał. Wzięli dziewczynkę i tę adoptowali.

Jozef Gorczycki Syn Jozefa Faustyna i Konstancji z Kosciesza Nieszkowskiej2

Józef Gorczycki Syn Józefa Faustyna i KonstancjiNieszkowskiej

Józik ożenił się z Adą Fidlerówną i dzieci nie ma, za to dla moich jest z takim sercem, że nieraz mnie to rozrzewniało. Kocha tez bardzo Stefana, syna Marylci Skrzyneckiej z pierwszego małżeństwa. Dla mnie dużo w życiu zrobił, nieraz nad możność swoją. Wziął mi raz troje dzieci na kilka miesięcy. Raz uratował mi Ignasia od suchot, bo chodził do niego do szpitala kilka wiorst podczas Ignasia choroby zapalenia opłucnej i zobaczywszy niebezpieczeństwo, napisał do mnie. Wywiózł go ze mną ze szpitala. W Piotrkowie, nigdy nie zapomnę, jak przybiegł do Stasi Ruszczykowskiej do hotelu z gorącym mlekiem, poplamił palto, ale syn siostry miał mleko gorące i nie fałszowane. On potrafił w wilie Bożego narodzenia iść do chorego Ignasia pieszo od kolei, bo to dziecko siostry. Zosie i Wandzię poprosił do siebie na wakacje, jak tylko usłyszał, ze potrzebuje świeżego powietrza Zochna. A dla mnie? Dla mnie oddał ostatni grosz, jak usłyszał, że nie mogę jechać zobaczyć się z siostrą Salunią. Było mi tak boleśnie, że nie mogę zjechać się z rodziną. Mąż mój nie żałował mi nigdy, ale nie lubił bardzo, jak mnie w domu nie było, sam nie mógł kochać bardzo rodzeństwa swego, więc nie odczuwał mojej tęsknoty za rodzeństwem, przy tym nie mieliśmy na przyjemności takie, dlatego pamiętam tę chwilę, jak stałam w oknie i straszna tęsknota ogarnęła mnie za rodzeństwem, które razem zabrane sobie wyobrażałam, wtedym usłyszałam dzwonek w przedpokoju i wszedł służący z telegrafu, żebym zaraz jechała, bo depeszą drugą wysyła mi Józik pieniądze na drogę. Tej radości, jaka mi zrobił, nigdy nie zapomnę. Nie tymi pieniędzmi, że mogłam jechać, ucieszyłam się, ale, że mam takiego brata kochającego. Byłam dumna wobec własnego męża. Nieraz bardzo mi tęskno za nim, bo jak go widzę, to mało z nim mówię, jestem zawsze wzruszona dziwnie. Hamuję się, żeby płaczem nie wybuchnąć, może dlatego, że mało go widuję i nie widzę szczęśliwym, jakbym pragnęła. Mam zawsze wrażenie, że on z rodzeństwa najmniej miał jasnych chwil w życiu.
Jak usłyszałam, że poszedł na wojnę, ucieszyłam się, bo mam przekonanie, że mu to da chwilowe szczęście. Myśl moja jest z nim ciągle, ale on nie wie o tym, tak jak nie wie, że całe życie moje tęsknię za nim[1].


[1]              Józef Gorczycki, kiedy poszedł na wojnę w 1920 r., miał lat 53. Nie chciano go przyjąć do wojska nawet na ochotnika. Ostatecznie go przyjęto. Nazywano go najstarszym sierżantem Wojska Polskiego – przyp. E.T..   

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 9

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w okresie dwudziestolecia pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Przypisy robili kolejno: Eugeniusz Tyblewski, Stefania z Ruszczykowskich Krosnowska i na końcu ja.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Wracam znów w dalszym ciągu do opisu mych braci, a mianowicie Cypriana, czwartego z rzędu.  Cyprian skończył technikę w Krakowie. Do wojska rosyjskiego tak samo się nie stawił, jak Broniś i dla tej samej przyczyny nie mógł powrócić do Królestwa, a tak bardzo za rodzina tęsknił. Trudno mu było o posadę za powodu, że nie był naturalizowany w Austrii. Męczył się czas jakiś w fabryce albuminu[1], dopiero później dostał prace we Lwowie w biurze fundacji hr. Skarbka. Po otrzymaniu posady ożenił się z Cecylią Zaleską, dostał zacną żonę i byli ze sobą szczęśliwi, posagu nie uzyskał, tylko serce. Niedługo jednak żyli z sobą. Dostał obłędu wskutek przebytej, a niewyleczonej choroby, jeszcze w technice krakowskiej był chory. Obłęd miał furioso i cierpiał na straszne bóle głowy, od których wpadał w furię. Z bólu wyrywał wąsy i włosy na głowie. Umarł biedak w zakładzie obłąkanych w Galicji. Przed śmiercią w towarzyszach niedoli upatrywał podobieństwa do swoich najbliższych i z uciechą opowiadał siostrze Maryli Skrzyneckiej, jak go odwiedzała, że to nie jest sam, bo tu są jego krewni i rodzice. Żona wyszła drugi raz za mąż i mieszka w Gnieźnie. Dzieci z Cyprianem nie miała.

Piąty mój brat Konstanty był – prawie moim rówieśnikiem. Rodzice nasi dużo razy się przeprowadzali, a w okresie jego nauki początkowej najwięcej; był ciągle przerzucany z jednej szkoły do drugiej, przygotowywany czas jakiś po niemiecku, bo miał być oddany do Berlina czy Gniezna, nie mogę sobie przypomnieć gdzie, to było na kształcenie duże stypendium rodziny polskiej. Był jednak warunek, że stypendysta musiał być kalwinem. Moja matka myślała, ze tym sposobem jeden z jej synów będzie w tej wierze wychowany, ale Kostuś zgodzić się nie chciał na kalwinizm. Został przygotowany do szkół rosyjskich, ale trafił ojciec nasz na guwernera nieodpowiedniego. Źle go przygotował, chłopcu trudno było, stracił chęć do nauki i nie odebrał przez to wykształcenia. Kochałam bardzo tego brata od najmłodszych lat i on mnie również. Nie żył już Ojciec nasz, jak dorastał kostuś. Czas jakiś gospodarstwo prowadził w Żdżenicach, ale jak młody i niedoświadczony. Potem, mając lat najwyżej 24, wyjechał do Rosji. Tam miał biuro ubezpieczeń. Zawsze obiecywał mi, że przyjedzie na każde święta. Oczekiwałam go z utęsknieniem, ale nie przyjechał. Był całe lata chory, łudził się, ze mu się polepszy i będzie mógł odbyć drogę do polski, ale było mu coraz gorzej i zmarł na południu Rosji w Jekatrynodarze[2] i tam pochowany. Kostuś się nie ożenił. Umarł na serce i długo chorował. Miał wielki brak tchu[3]. Puchły mu nogi na jaki rok przed śmiercią, która nastąpiła 30 maja 1905 r. (Syn mój najstarszy Ignaś przypomina mi bardzo Kostusia, tez taki wysoki blondyn, tylko Ignaś jest mniej barczysty.) Serce miał złote, ale naturę namiętną i brak wytrzymałości, to jest mało silnej woli. To mu życie złamało i okoliczności, w jakich się znajdował. Młody był bardzo na praktyce u szwagra ciotecznej siostry i ten odebrał mu wiarę, przy tym złym przykładem wpływał ujemnie na niego. Kostuś przy swojej prawości wrodzonej, gdyby materialnie był dobrze położonym, mógłby się ożenić młodo, to życie jego inaczej byłoby się ułożyło, a tak stracił zdrowie i życie w 43 roku.


[1]              Prawdopodobnie chodzi o fabrykę aluminium. Albuminy to białka. Nie znalazłam informacji, ze w tamtych czasach istniało cos takiego, jak fabryka białka – przyp. MKP.

[2]              Jekaterynodar – dziś Krasnodar – przyp. MKP

[3]              Potomkowie Gorczyckich winni zwracać specjalna uwagę na pierwsze objawy tej choroby i odpowiednio się zachowywać. Zdaje mi się, że ta choroba ma cechy dziedziczności. Konstanty Gorczycki właściwie nic takiego nie robił, co uzasadniałoby występowanie astmy u niego. Być może chorobę tę odziedziczył. Podobne trudności z astmą miał Leon Tyblewski (syn Ignacego i Jadwigi z Gorczyckich), ja (Syn Ignacego Tyblewskiego i Eugenii z Gorczyckich) oraz Roman i Adam Tyblewscy – synowie Jerzego – przyp. E.T.. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 8

A teraz znów dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Trzeciego mego brata Teodora przypominam sobie podczas naszego pobytu w Częstochowie. Ojciec nasz kupił tam kamienicę i mieszkaliśmy w Częstochowie dwa lata. Teodor brat mój był już dorosły, ładny, sympatyczny chłopiec, bywał u tak zwanej śmietanki towarzyskiej w mieście. Miałam wtedy najwyżej lat osiem, po raz pierwszy byłam w mieście, nie mogło mi się to pomieścić w głowie, że to nie wypada, abym wybiegała na ulicę, w dodatku bez kapelusza i przyglądała się wystawom w sklepach, a Teoś oburzał się na mnie o to. Pilnował, abym była odprowadzana na lekcję przez służącą. Ta służąca to było moje utrapienie. O ile możności starałam się wybiec sama, rozumie się, ze wtedy zawsze o kapeluszu zapominałam, dostawałam burę od nauczycielki, a w domu, jeśli spotkał mnie Teoś – drugą, przy tym stawiał mnie do kąta, lub klęczeć kazał. Wtedy też słyszałam po raz pierwszy o Ameryce i wyobrażałam sobie, że to tak musi być daleko, iż niemożebnym stamtąd powrócić a słyszałam, jak Teoś mówił, że ucieknie do Ameryki, jeśli ojciec będzie wymagał, aby się żenił z panią Sokólską, naszą znajomą. Ojciec, widząc jego niechęć, nie nalegał na to. Owa panna wyszła bardzo nieszczęśliwie za mąż za Szembeka, nie kochał jej wcale i postępował wcale nie po hrabiowsku. Raz u wód zostawił ja bez pieniędzy, tak, że obcy ludzie dali jej na drogę. Teoś był narzeczony z panną Kamilą Kamocką, bardzo sympatyczną osobą, nie ożenił się jednak, co go zraziło sama dobrze nie wiem, musiał nie kochać prawdziwie. Od tych dziecinnych lat dwóch, kiedy byłam z Teodorem razem, potem lata go nie widziałam. Był stale w Rosji, raz tylko przyjechał do nas po śmierci Ojca. Miłe mi bardzo zrobił wrażenie, byłam dumna, ze mam takiego sympatycznego brata i serdecznego. Przyjechał do mnie do Kalisza gdzie byłam ostatni rok w gimnazjum. Później zobaczyłam go w lat kilkanaście u najmłodszego brata w Szeligach,. Przyjechał z żoną Dorotą (Rychter z domu) i dwoma córeczkami Marylką i Gienią, najmłodsza Lora została w domu na Kaukazie pod opieką niani i siostry żony. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, jak zobaczyłam Teosia; z ślicznego młodego człowieka zrobił się starzec nieledwie. Taki mnie smutek ogarnął na myśl tę, co musiał przejść w życiu ten człowiek, że się tak strasznie zmienił. Nie rozkosz i szczęście wyryły mu bruzdy na czole i głowę siwizną okryły. Patrząc na niego, miałam wrażenie, że to nie on jest. Dopatrywałam się, aby móc sobie wyobrazić jeszcze dawnego.  Jedynie uśmiech chwilami go przypominał. Synów miał dwóch, ale mu obaj umarli, zostały trzy córki: Maria za Henrykiem Podlewskim, Eugenia za moim najstarszym synem i Lora za Paderewskim. Obecnie, kiedy to piszę, nie wiem gdzie się mój dobry brat tuła, gdyż Brześć litewski zajęty był parę tygodni temu przez bolszewików, a w Brześciu Teoś był naczelnikiem telegrafu. Dokąd go ewakuowali, nie słyszałam, może już wrócił do Brześcia, jeśli nie z zoną, to sam po zajęciu przez nasze wojska. Listu jednak jeszcze od nich ani o nich nie miałam.
Straszna ta wojna obecna. Już siódmy rok idzie od tego czasu, kiedy Niemcy weszli na terytorium Polski i kiedy najpierw zaczęła się rozlewać krew naszych rodaków. Teraz przechodzimy najcięższe chwile, bo niedawno bolszewicy podchodzili pod Warszawę. Tam odparci zbierają swe siły i już idzie Budiennyj na Zamość, podobno siłą przewyższająca o wiele naszą armię. Byłam dziś na mszy świętej na intencje mego syna i zięciów, aby się Bóg opiekować nimi raczył. Mój Ignaś na południowym froncie, Franuś na północnym, brat Józio nie wiem gdzie. Wszyscy moi najdrożsi już w wojsku. Antoś mąż Wandzi mojej w tym tygodniu wstępuje. Czy tez ta nasza droga nam Ojczyzna wyjdzie zwycięsko z tej wojny? Czy Bóg policzy lata niewoli i da odetchnąć w wolnym nam kraju?[1]
Dziwne to się może wydawać, że w chwili tak niebezpiecznej dla kraju, dla mego Ignasia i zięciów, w chwili, kiedy nie mam jeszcze żadnych wiadomości o moim Leonku, młodszym synu, mogę pisać wspomnienia te. Tak, ale ja właśnie dlatego piszę teraz, bo myśli odrywam od tego, co boli i nerwy od zupełnego rozstroju ratuje. Czasem nadmiar przezywa się wrażeń. Niedawno byłam w Kaliszu. Wszystko przypominało mi męża na każdym kroku, tego ukochanego i niezapomnianego nigdy w mym sercu człowieka. W parku spotykałam ciągle jego kolegów, w gmachu (obecnie starostwa) jak byłam i widziałam te pokoje i schody, po których 40 lat chodził, zdawało mi się, że mi serce pęknie. Modląc się u św. Józefa na Mszy za Leonka, podniosłam oczy i przez chwilę wydawało mi się, że go widzę, tego mojego syna biednego, zdala od swoich i kraju. Idąc przez ulice spalonego Kalisza, w ruinach domów, gdzie dawniej z mężem bywałam, nawet szczątek ścian w znajomych mi pokojach upatrywałam. Tak mi boleśnie było, że jego już nie ma na świecie, że to już przeszłość niepowrotna.  Jak uprzątali gdzie gruzy, aby postawić nową kamienicę, miałam wrażenie, że zabierają jakąś moją osobistą własność, a ja nie mogę nawet protestować. Stałam i patrzałam nieraz długo na te znane mi miejsca. Nurzałam się w swoim cierpieniu, wszędzie czułam samotność, brak tego serca zawsze mi oddanego. Jak spotkałam polskie wojsko, serce mi się ścisnęło, że On już nie dożył tego, tej radości, aby zobaczyć naszą własną armię.
Podczas tej bytności mojej w Kaliszu Rosjanie podchodzili Warszawę, wiele osób prywatnych uciekało do Kalisza. Widać było ciągle rzeczy wiezione z kolei. Znać było w mieście ogólne przygnębienie, ciągle ktoś szedł z gazetą w ręku, słychać było tylko żargon żydowskich trochę ktoś z przejeżdżających udzielał niepokojących wieści. Sytuacja w Kraju tak mnie martwiła, że chwilami wstrzymywałam się, aby w głos, jak dziecko się nie rozpłakać. Nie słyszałam jak do mnie mówili, byłam po prostu nieprzytomna, uważałam, że dłużej w Kaliszu być nie mogę, bo czeka mnie obłęd. Było to 11 sierpnia 1920 r. Wróciłam do Siąszyc[2], do tej ciszy leśnej (mieszkalny dom pod samym lasem) i tu wkrótce doszły mnie lepsze wieści. Dziś mamy 8 września. Od Warszawy bolszewicy odpędzeni. Pod Zamościem konna armia Budionnego rozbita.


[1] O sprawach publicznych tu nie piszę, ponieważ są powszechnie znane, tu podaje jedynie, że przejścia wojenne mojego Ojca Ignacego Tyblewskiego opisałem, jak mogłem, we wspomnieniach o nim. Ojciec otrzymał za pobyt na froncie Krzyż walecznych – przyp. Eugeniusza Tyblewskiego.

[2] Siąszyce – wieś w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie konińskim, w gminie Rychwał. – przyp. MKP

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 7

I znów czas na dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

Starszych braci nie pamiętam wcale w domu w dziecinnych moich latach, była taka różnica wieku, że oni wyszli już z domu. Biedna moja matka zawsze była chora i przez to nie zajmowała się mną, tylko najstarsza moja siostra Stanisława, moja chrzestna matka, a następnie druga siostra Maria, ta pieściła mnie, brała do łóżka swego i z dziecinnych lat te tylko pieszczoty pamiętam, bo starsza siostra kochała mnie nie mniej, jak własne dzieci, ale miała inne usposobienie, przy tym być może, że również mnie pieściła, ale byłam tak mała, jak wychodziła za mąż, że nie pamiętam, wiem, że zaraz po ślubie zabrała mnie z sobą, bo się zapłakiwałam, jak mi mówili, że odejdzie. W ogóle od sióstr wszystkich trzech i od braci całe moje życie doznawałam tyle serca, tak tkliwego, że nie mam słów na wypowiedzenie. Jak myślę o siostrach, nie umiem powiedzieć, która jest mi droższa. Z braci dwaj młodsi: Konstanty i Józef. Z nimi się razem chowałam, za nimi całe życie tęsknię, a starszych mogłabym policzyć ile razy w życiu widziałam.
Najstarszy brat mój Franciszek, ożeniony z Kazimierą Brzezińską, nie miał dzieci, ożenił się bogato. Ojciec nasz też dał mu trochę pieniędzy, przy tym odstąpił mu swoja wieś Lgotkę w niskim szacunku. Franio miał dobre serce, ale był trochę próżny. Majątek swój zapisał żonie, prosząc, aby nieduży legat po jej śmierci dostał się bratu mojemu Teodorowi, a drugi mnie i o tych legatach Kazimiera bratowa moja nie zapomniała. Żyła krótko po śmierci męża. Pochowani oboje na cmentarzu w Częstochowie, niedaleko kaplicy, zdaje mi się po prawej stronie. Coś mi się przypomina, że na pomniku jest Matka Boska i że mi pisała bratowa, że tak sobie umyśliła, bo Franio zawsze modlił się do Matki Boskiej. Na pogrzebie Frania byłam, umarł w Częstochowie, gdzie ze wsi na operacje przyjechał. Wieś po Ojcu naszym, to jest Lgotkę, sprzedał bratu swojej żony i później przeniósł się do Tomaszowic. Gospodarował niepraktycznie, bo mając równocześnie dwie wsie, jedną musiał sprzedać, choć nie miał dzieci i nadmiernych wydatków. Dla mnie był zawsze bardzo serdeczny. Cechą jego charakteru było, że nigdy nie miał do nikogo długo urazy, wybaczał z serca i dlatego słowa, jakie Chrystus Pan nauczył: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”, nie były dla niego wyrokiem potępiającym.
Drugiego brata Bronisława znałam bardzo mało. Z dziecinnych lat przypomina się, że raz było całe towarzystwo w ogrodzie i on w mundurku uniwersyteckim siedział na trawie i dawał mi jakieś karmelki, mogłam mieć wtedy najwyżej trzeci rok. Uniwersytety nie skończył, nie przeszedł na wyższy kurs i bojąc się Ojca, który był bardzo surowy dla chłopców, wyjechał do Francji do Lyonu do wuja Nieszkowskiego, a raczej naszego dziadka i tam dłuższy czas przebywał. Broniś był bardzo zdolny, ale za wcześnie zaczął się bawić, bywać z wizytami, zamiast się uczyć. Komiczne miał zdarzenie w Warszawie. Jako student był przyjmowany w jednym domu bardzo przyzwoitym, gdzie poznał przystojną panienkę, dostarczał jej książek do czytania i w domu opowiadał o niej swojemu koledze Janowi Kamockiemu, synowi obywatela, sąsiadowi naszych rodziców. Obaj młodzi, zapalone głowy, uradzili, że Jan Kamocki przebierze się i jako służący odniesie pannie książki, a przy tej sposobności pocałuje pannę w rączkę. Wyszła najpierw do niego służąca, powiedział, że musi oddać samej panience, a kiedy oddał i pocałował w rączkę, pobiegł uszczęśliwiony do domu. Za nim w kilka minut wpadła służąca od tych państwa do mego brata, że jego służący ukradł samowar dymiący z korytarza. Pokazało się, że jakiś złodziej ukradł rzeczywiście, a służąca posądziła przebranego studenta, myśląc, że to służący. Rzecz cała wyjaśniła się wtedy, figiel się nie udał, a samowar, skradziony przez rzeczywistego złodzieja, przepadł bez wieści. Po wyjeździe do Francji brat mój nie stawił się do wojska, więc wrócić do kraju nie mógł, raz tylko na parę dni przyjechał sekretnie przed ślubem swoim do rodziców i potem w lat kilka wrócił do nas do domu chory na umyśle. Z nim razem przyjechała zona i dwoje dzieci. Ożeniony był z Kazimierą Ostroróg-Sadowską. Jedno z dzieci umarło u nas w Żdżenicach. Była to niezwykłej urody dziewczynka, miała wtedy piąty czy szósty rok. Śmierć jej zrobiła na mnie duże wrażenie, byłam jeszcze w gimnazjum i po raz pierwszy zastanowiłam się nad tym, że grzech pociąga karę i że powinniśmy się zawsze zgadzać z wolą Boską. Bratowa moja Kazimiera pierwsze dziecko straciła małe nagle. Zmarło przy piersi tak, że matka, patrząc na wesołe i zdrowe dziecko, myślała, że zasnęło, gdy tymczasem umarło na serce. Po śmierci tego dziecka strasznie wiarę w Pana Boga straciła i bluźniła, że tak nielitościwie nagle jej zabrał ukochaną córkę. W lat parę zachorowała druga córeczka, ta właśnie, co u nas chorowała i umarła. Chorowała na suchoty cały miesiąc, w końcu zrobił się wrzód na mózgu w głowie. Strasznie cierpiała, w tych cudnych oczach była taka boleść, że patrząc na nią trudno się było od łez wstrzymać, doktor nie robił żadnych nadziei. Matka jej wybiegła zrozpaczona na ganek, gdzie z Ojcem stałam, a Ojciec pocieszał ją, wtedy odpowiedziała: „Ona umrze, ale się jeszcze męczyć będzie, abym patrzała na jej cierpienia, żebym miała karę za moje bluźnierstwa, kiedy tamta momentalnie bez choroby zmarła.” I rzeczywiście męczyła się jeszcze przeszło całą dobę i co szczególne było, że dopóki tylko nie zaniemówiła, to do ostatniej chwili odpychała matkę od łoża, garnęła się tylko do siostry mojej starszej Saluni. Prócz tej dziewczynki była jeszcze jedna Wandzia, ta się wychowała. Zabrała ją matka od nas, następnie wykształciła w Galicji i wydała za mąż za Urzędnika Kaczorowskiego. Mieszkają w Krakowie i mają jedną córkę bardzo słabego zdrowia. Brat mój Bronisław był coraz więcej nieprzytomny. W kilka lat po śmierci naszego Ojca wziął go do siebie Franio do Tomaszowic i tam umarł na zapalenie płuc, a zona niedługo po nim w Galicji. Choroba umysłowa Bronisia postępowała powoli. Tak, że ojciec łudził się, że on nie jest chory umysłowo, a tylko leniwy i dlatego nie bierze się do pracy. Po śmierci ojca było mu coraz gorzej ze zdrowiem, biedna Matka kochała go bardzo i nie mogła pogodzić się z myślą, że umysł idiocieje, posyłała go po sprawunki, które zawsze źle załatwiał, nie miała siły kazać mu zostać w domu, jak chciał koniecznie jechać do miasta. Raz pojechał z kobietą, która miała interes do Turku i Matka nasza dała jej konie.  W drodze, jak zobaczył, że kobieta nie ma futra, zdjął swoje i okrył ja mimo protestu z jej strony. Przyjechał w samym tużurku podczas mrozu w zimie. Podobno zawsze był względem ludzi z sercem.

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 6

Czas na dalszy ciąg napisanego w latach 20-tych pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Na lato do nas na wieś zjeżdżało z miasta wiele rodzin, pamiętam w Lgotce (w Kieleckim) podczas lata zastawiano olbrzymie stoły na dworze. Przypominam tez sobie dwóch jakichś starców Boimskich, nie krewnych, zdaje się urzędników z Piotrkowa, którym przynoszono drugie śniadanie do ich pokoju, gdzie zaszliśmy my dzieci i śmieszyło nas to, że sprzeczają się o to, kto pierwszy chleb ukroi i weźmie kromkę. Byli bliźniętami. Mieli pewnie około 70 lat. Poprosił ich Ojciec nasz i jednemu poddał myśl ożenienia się ze stara panną Marią Szypowską, która u moich rodziców rezydowała od lat wielu i pobrali się. Ojciec mój miał tę Myśl, aby emerytura u Moskali nie przepadła i rzeczywiście owa panna Szypowska korzystała później z emerytury lat 16, a staruszek miał do śmierci opiekę osoby prawdziwie życzliwej i dobrej, a ona dom własny. Jeden z moich wujów żartował, że państwo młodzi mieli razem przy ołtarzu lat stokilkadziesiąt. Zawsze każden biedny, potrzebujący dachu nad głową, znalazł go u nas. Raz mieliśmy nauczyciela, który miał siostrę nauczycielkę w domu, gdzie nigdy nie przyjmowano jej narzeczonego, a o ślubie już mowy nie było. Raz ten nauczyciel, nazywał się Jaskólski, biadał przed matką moją, żer nie maja nikogo w Królestwie, bo byli z Galicji, z rodziny, gdzieby siostra jego mogła pojechać i ślub wziąć, wtedy rodzice poprosili ją do siebie z narzeczonym. Ślub odbył się w Malanowie, a przyjęcie u nas w Żdżenicach. Matka moja pobłogosławiła młodej parze, sama zawiozła ją do kościoła, we wszystkim starała się matkę zastąpić. Podczas obiadu, przypominam sobie, jak Ojciec mój z dużym pucharem zniósł zdrowie państwa młodych z serdeczną przemową. 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 5

Czas na kolejną część pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej. Pamiętnik pisany w latach 20-tych został przepisany w latach 70-tych na maszynie przez Eugeniusza Tyblewskiego, a następnie Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich h. Kościesza Gorczycka h. Jastrzębiec

Matka moja z Nieszkowskich Konstancja Gorczycka była bardzo starannie wychowana. Kończyła pierwszorzędną pensję, mówiła płynnie do śmierci językami: francuskim, niemieckim i po części, choć gorzej, rosyjskim. Miała 18 lat, jak wyszła za mąż za mojego Ojca. Miała 15 dzieci, z których dziesięcioro się wychowało:

Franciszek ożeniony z Kazimierą Brzezińską,
Bronisław ożeniony z Kazimierą Ostroróg-Sadowską,
Stanisława za dr Bronisławem Ruszczykowskim,
Teodor Ożeniony z Dorotą Rychterówną,
Maria z Ignacym Skawińskim, a następnie za Antonim Skrzyneckim,
Salomea – zakonnica (Maria Salomea),
Cyprian ożeniony z Cecylią Zaleską,[1]
Konstanty umarł Kawalerem,
Dziewiątym dzieckiem byłam ja,
Józef ożeniony z Adaminą Fidlerówną.

Powiedziane jest: „błogosławiona niewiasta, która rodzi w Panu” prawda, bo rodzić, zwłaszcza tyle razy, równa się męczeństwu. Ostatnie dzieci Matka moja miała bliźnięta, jedno żyło tydzień, drugie dwa tygodnie.

Dzieci starsze wychowywały się pod dozorem rezydentki, starej panny, Marii Szypowskiej, młodsze pod opieką starszych sióstr i domowników. Umiała matka moja przywiązać do siebie służbę, miała kilkanaście lat poczciwą bardzo gospodynię i zacności pannę służącą Paulinę Berłowską, był to anioł na ziemi. Przebyła u Matki mojej blisko 40 lat, a u mnie 26 lat. W czasie bombardowania Kalisza w 1914r., 8 sierpnia zostawiłam ją w szpitalu w Kaliszu, nie mogła z nami pieszo staruszka uciekać, a uciekać musieliśmy, bo Niemcy wyciągali z domów mężczyzn, aby co dziesiątego rozstrzelać. Kalisz już wtedy był tak pusty, że tylko 700 mężczyzn wzięli i gnali ich tak, że ks. Gwardian Wiktor Sakowicz nogę złamał, a z mężem byłoby tak samo, bo już miał ok. 70 lat. Zapędzili Niemcy naszych Polaków w ten sposób na pole i po całodziennym znęcaniu się puścili mówiąc, że przyszło od cesarza ułaskawienie. My jednak byliśmy daleko już, pojechaliśmy do Rosji, a moja biedna Paulinka zmarła w przytułku dla starców, gdzie ją przenieśli ze szpitala (po dwóch latach bytności w szpitalu), umarła 10 kwietnia 1917 r. pochował ją ksiądz Aleksander Kokczyński na Tyńcu. Zostawiając ją pod opieką znajomych doktorów w szpitalu, myślałam, że zostawiam ją na jakieś 3 lub 4 miesiące, wszyscy naówczas myśleli, że wojna dłużej nie potrwa, gdy tymczasem zostawiłam ją na zawsze. Blisko trzy lata była na opiece obcych, w tęsknocie za nami umarła samotna dla przykładu dla mnie, żeby nigdy naprzód stanowczo nie twierdzić, bo niczego na świecie w naszej przyszłości pewni nie jesteśmy. Biedna staruszka mówiła nieraz, że boi się, iż tu do śmierci u mnie nie będzie, przeczuwała widać. Wtedy powtarzałam jej: „choćbym wdową została, to jeszcze z nią się utrzymam z emerytury po mężu i do śmierci będziemy razem”. Stało się inaczej, „człowiek proponuje, Pan Bóg dysponuje”. Wspomnienie rozłączenia się z Pauliną Berkowską to jedno z najboleśniejszych wspomnień. W moim życiu przeżyłam tyle chwil strasznych, że serce powinno zamartwieć, a jednak, kiedy przed paru dniami w Kaliszu (14 maja 1920 r.) zaszłam do szpitala i zobaczyłam to miejsce, gdzie tę anielską istotę widziałam po raz ostatni, nie mogłam się wstrzymać od płaczu, wyszłam czym prędzej, bo zdawało mi się, że mi serce z bólu pęknie.

Nas dzieci Paulinka, a jak moje dzieci jej mówiły „Ciocia Punia”, nauczyła pacierza po katolicku, była dobrym duchem domu mojej Matki i mojego. Była inteligentna i dobra. W końcu wszyscy traktowali ją jak najbliższą krewną. Jak ja się urodziłam, to już kilkanaście lat była u moich rodziców. To była bez wad istota, za mąż nie wyszła, miała narzeczonego z naszej sfery, który zginął w powstaniu[2], potem nie wyszła za mąż, bo wychowywana była w domu posła Kaczkowskiego, potem obracała się u nas między inteligencją, więc do niższej sfery nie umiała się już zastosować. Z jej opowiadań wiem, że była córką ogrodnika, który służył u Kaczkowskich, a jak umarł to sierotę wzięli do dworu i bawiła się z dziećmi pańskimi. Zdaje mi się, że później była w domu Dobrzelewskich. Paulina Berłowska trzymała do chrztu mego brata Konstantego, gdyż Ojciec mój nie miał cienia dumy i nie lubił szukać dzieciom chrzestnych rodziców z jakąś myślą na przyszłość. Mnie np. trzymał starszy brat z najstarszą siostrą. Dom naszych rodziców był jednym z tych domów coraz rzadziej dziś spotykanych, gdzie każden był przyjmowany czy krewny, czy obcy ze staropolską gościnnością i sercem prawdziwym. 


[1] Żona Cypriana Gorczyckiego miała na imię Jadwiga Celestyna. Nazywano ją Cesia. (przyp. S.K.)

[2] Chodzi o powstanie styczniowe (przyp. M.K.P.)

 

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi Gorczyckiej cz. 4

Czas na dalszy ciąg pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej… Przepisany najpierw przez Eugeniusza Tyblewskiego jej wnuka, potem przez cioteczną wnuczkę Stefanię z Ruszczykowskich Krosnowską, a następnie przeze mnie. Każde z nas robiło do tekstu przypisy ułatwiające czytanie.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska

ursyn maleszewski sedzia sadu najwyzszego w warszawie zm 1885

Ursyn Maleszewski mąż Pauliny z Gorczyckich

Druga siostra mojej matki Paulina była za Ursynem Jaxa-Maleszewskim, sędzią do 1863 r. potem po powstaniu stracił posadę rządową i służył, jako urzędnik na kolei.[1] Matka wuja Ursyna kochała bardzo matkę swojej synowej, to jest babkę moją Nieszkowską, te dwie matki łączył najserdeczniejszy stosunek. Wujostwo Ursynowie mieli jedną córkę Wandę. Umarła panną, mając lat 50, w Warszawie. Z Ojca katolika była katoliczką. Odznaczała się wielkim patriotyzmem i prawością. Nie była bogata, pracowała całę życie. Miała czytelnię „Nowości” na Nowym Świecie w Warszawie. Brak jej było zawsze klientów, bo nigdy nie chciała dawać do czytania młodym książek niemoralnych. Na lato wyjeżdżała wypocząć na wieś, ale był to taki wypoczynek zwykle, że za darmo uczyła włościan czytać, a miała szczególny dar szybkiego nauczania. Była dumna i nie lubiana, bo często była kostyczna i wiecznie robiła ludziom uwagi.[2]

Jedyny brat mojej Matki mieszka w Warszawie, Hieronim Nieszkowski – i utrzymuje się z procentu. Dzieci nie ma, mieszka tylko z żoną i swoją siostrą Pauliną Maleszewską, która po stracie męża, a później córki Wandy przeniosła się do brata. Dziwne to, ale nie kocham wuja Hieronima, jest mi zupełnie obojętny, ażeby nie myślał, iż liczę na jego majątek, napisałam mu to otwarcie, że widzę w nim brata drogiej mi matki, ale nie mam dla niego takiego uczucia, jak dla rodzonego wujka. Wiem, że nie jest zły człowiek, ale egoista zimny, nie splamiłby swego nazwiska brudnym czynem, ale nie zrobiłby tez dla nikogo nic dobrego. W młodym wieku był pięknym, mówił mój Ojciec, że był to najpiękniejszy mężczyzna, jakiego znał w życiu. Kochał tylko ojczyznę, był, jak wspomniałam, w powstaniu w 1863 r. i dziś ma, jak wspomniałam, głębokie przywiązanie do kraju swojego, do nazwiska. Z ludzi zaś, zdaje mi się, nikogo nie kochał. Dziś jest już starcem.


[1] Nie dość wyraźnie powiedziano, ze posadę rządową Ursyn Jaxa-Maleszewski stracił właśnie na skutek udziału w powstaniu. (przyp. E.T.)

[2] Ta kostyczność Wandy Maleszewskiej pochodziła przypuszczalnie także z tego, że miała ona narzeczonego przez przeszło 20 lat i przez cały ten czas narzeczony nie ustalił daty ślubu. Wreszcie któryś z jej kuzynów zażądał od narzeczonego, by się wreszcie zdeklarował, lub przestał bywać, a ten wybrał tę drugą ewentualność. Narzeczony nazywał się Kobyłecki. (przyp. S.K.)

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich cz. 3

Oto trzecia odsłona pamiętnika Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej, rodzonej siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej. Pamiętnik przepisał w latach 70-tych Eugeniusz Tyblewski (E.T.). Potem powieliła go Stefania z Ruszczykowskich-Krosnowska (S.K.).

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska,
córka Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec
i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza.

Oto ciąg dalszy opowieści o babce Jadwigi, czyli Joannie z Nieszkowskich Nieszkowskiej, która wyszła za mąż za swojego stryjecznego stryja, który wcześniej był mężem jej rodzonej siostry Elżbiety. Zrobiła to po to, by opiekować się zmarłą córeczką siostry – także Elżbietą. Zawiłe, prawda?

Przez pasierbicę Elżbietę z Nieszkowskich Kossecką była babka bardzo kochana, choć zdaje mi się, że babka była za małżeństwem ciotki Elżbiety, które nie było szczęśliwe. Ciotka Elżbieta wyszła za syna senatora, za Stanisława Kosseckiego. Był bogaty, młody, przystojny i w dodatku kalwin, co bardzo przemawiało za nim w rodzinie, ale miał duże „ale”, które trudno określić, aby dobrać odpowiedniego wyrazu, nie można go było nazwać wariatem lub idiotą, nie był dziwakiem, a jednak jakiś nienormalny i co najważniejsze, często śmieszny. Może być, że przyczyniła się konwulsja w dzieciństwie. Ciotka wyszła za Kosseckiego mając zaledwie 16 lat z woli rodziców, ale po kilku latach rozwiodła się. Miała dwie córki, jedna dzieckiem umarła, a druga Józefa wyszła za Władysława Połkotyckiego matematyka w Warszawie. Była niezwykłej urody, dzieci nie miała, tylko adoptowała razem z mężem sierotę po swoim bracie ciotecznym (ze strony ojca swego) Marię Królikiewiczównę, wychowała ją od lat dziecinnych i wydała za mąż za Romualda Rebczyńskiego, kuzyna swego męża.[1] Dziś już nie żyje moja ciotka Kossecka, ani jej córka Józefa Połkotycka, cały zaś majątek, złożony z dwóch dużych kamienic w Warszawie, dostał się Marii Rebczyńskiej córce adoptowanej. Józefa Połkotycka zrobiła testament na korzyść nas, ciotecznego rodzeństwa, testament został podarty, ale żadne z nas nie podniosło tej kwestii, chciwość nie była nigdy rysem naszych charakterów.

c.d.n. …

Na zdjęciach poniżej Józefa z Kosseckich Połkotycka.
jozefa z kosseckich polkotycka - 1 jozefa z kosseckich polkotycka - 2 jozefa z kosseckich polkotycka - 3 jozefa z kosseckich polkotycka - 4 jozefa z kosseckich polkotycka - 5 jozefa z kosseckich polkotycka - 6

[1] Nie pamiętam, od kogo to wiem, ale ojciec mojej ciotki Marii z Królikiewiczów Rybczyńskiej, Królikiewicz brał udział w powstaniu styczniowym. Potem więziony i gnany na piechotę przez Moskali na Sybir był w drodze dwa razy przekuwany, ponieważ z wycieńczenia i wychudzenia spadały mu kajdany.  (przyp. E.T.)

Udostępnij na:

Pamiętnik Jadwigi z Gorczyckich cz. 2

Czas na kolejną odsłonę pamiętnika córki Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza, czyli Jadwigi z Gorczyckich Tyblewskiej – siostry mojej praprababci Stanisławy Anny Sabiny z Gorczyckich Ruszczykowskiej.

Przypisy wykonali najpierw: Eugeniusz Tyblewski (E.T.), potem Stanisława z Ruszczykowskich Krosnowska (S.K.), a potem ja (M.K.P.), ale w tym fragmencie chyba nie ma żadnego mojego przypisu.

Na początek znów przypomnę, jak wyglądała autorka.

jadwiga z gorczyckich tyblewska

Jadwiga z Gorczyckich Tyblewska,
córka Józefa Faustyna Gorczyckiego h. Jastrzębiec
i Konstancji z Nieszkowskich h. Kościesza.

konstancja z koscieszka nieszkowskich gorczycka

Konstancja z Nieszkowskich Gorczycka

Matka moja pochodziła z rodziny kalwińskiej, Nieszkowscy przyjęli kalwinizm za czasów Zygmunta Augusta. Niejeden mógłby się dziwić, że w matki mojej rodzie, tak czysto polskim, powtarzało się imię August, otóż to było z tych czasów. Myślę, że za Jana Kazimierza, kiedy w 1658 r. w Polsce prześladowano protestantów i jeden z mych pradziadów, ostrzeżony przez konfederatów, że szlachta chce napaść i wymordować kalwińskie rodziny, wyjechał, a raczej uciekł do Niemiec i tam długie lata mieszkał, a nawet dzieci jego. Wtedy, wychodząc, dużo złota i srebra zatopił w Polsce w wodzie. Później wiele lat szukali, ale już skarbów nie było. W Polsce do mordów, do nocy św. Bartłomieja, jak we Francji, nie przyszło, tolerancja polska wzięła górę nad fanatyzmem religijnym. Jak musieli być wszyscy, a nawet i słożba, wrogo usposobieni do kalwinów, że uciekać musieli z domu własnego nocą i najmłodsze dziecko zostało na opiece krewnego katolika, bo niemożebne było zabrać dziecko, aby płaczem nie zdradziło całej rodziny. Straszne to musiało być dla rodziców. O tym dowiedziałam się od siostry mojej starszej, kiedy powiedziałam, że w kronice w klasztorze na Jasnej Górze jest wzmianka o zakonniku Nieszkowskim. Dziwiło mnie to, że z takiej rodziny kalwińskiej jeden był zakonnikiem. Na to odpowiedziała mi moja ukochana Maryla, że mogło to być jeszcze z czasów, kiedy Nieszkowscy byli katolikami, a jeśli później, to może było owo dziecko zostawione w czasie prześladowania w Polsce i wychowane po katolicku. Rodzina Matki mojej była bardzo nieliczna i wszyscy byli kalwinami. Odznaczali się zawsze wielka prawością, inteligencją, rycerskością, wielkim patriotyzmem. Będąc właścicielami majątków ziemskich, służyli zawsze w wojsku, a kiedy nastąpił podział Polski, walczyli później za wolność Ojczyzny. Rodzony stryj matki mojej Hieronim Nieszkowski po rewolucji 1830 r. emigrował do Francji i tam zmarł stęskniony za krajem.[1]
Obecnie żyjący brat mojej Matki także Hieronim Nieszkowski był uczestnikiem w powstaniu w 1863 r. i następnie długo więziony przez Moskali. W rodzinie Nieszkowskich jedna wada raziła mnie zawsze, to jest duma rodowa, a nawet powiedziałabym pycha, ale to było w ogóle w naszych polskich rodzinach u tak zwanych karmazynów.
Ojcu mojej matki było na imię Stanisław, wiem, że był masonem. Za młodu dziadek ożenił się z hrabianką Anną Rogalińską. Z tego małżeństwa był syn jedynak, który umarł kilkunastoletnim chłopcem; dokazując z lokajem spadł z płotu tak nieszczęśliwie, że coś sobie w krzyż zrobił. Matka zrozpaczona po śmierci syna niedługo zmarła. Dziadek drugą zonę miał stryjeczną siostrę Nieszkowską.[2] Z ta miał jedną córkę Elżbietę, przy której żona umarła, a dziadek ożenił się po raz trzeci z rodzoną siostrą drugiej żony Joanną Nieszkowską, to jest moją rodzoną babką.

joanna z kosciesza nieszkowskich kosciesza nieszkowska

Joanna Nieszkowska h. Kościesza

Babka moja Żaneta Nieszkowska (zawsze ją tak z francuska nazywały krewne), była postacią nadzwyczaj świetlaną.  Była najlepszą obywatelką, matką i żoną, chociaż dziadek mój miał charakter nadzwyczaj arbitralny i despotyczny, przy tym poszła za mąż więcej dla dziecka siostry, aniżeli z miłości, gdyż w młodym wieku kochała człowieka, który nie mógł wyliczyć swoich antenatów z karmazynów, a dawniej uważali brak szlachectwa za taki mezalians, że rodzice babki mojej nie zgodzili się na to małżeństwo.[3]
Do lat dziesięciu babka Nieszkowska nie znała wcale polskiego języka, mówiła tylko po francusku i niemiecku. Być może dlatego do śmierci później używała zwrotów cudzoziemskich. W dzieciństwie zostawiana była często przez matkę swoją, która wyjeżdżała zwykle z mężem. Wiem, że prababka moja towarzyszyła mężowi podczas wojen napoleońskich. W ogóle prababka dużo przebywała w Paryżu i innych stolicach Europy. Z tego powodu przepadła nam sukcesja, bo nie mogła matka moja dowieść bliskiego pokrewieństwa z braku metryk, gdyż każdy prawie Nieszkowski rodził się zagranicą. Babka nie była bardzo szczęśliwa z mężem, miała troje dzieci: Konstancję – matkę moją, potem Paulinę za Ursynem Maleszewskim i Hieronima Nieszkowskiego ożenionego z Józefą Dzierżbicką.
Z rodziny bardzo nielicznej babki znałam tylko cioteczną siostrę jej Helenę Krąkowską i dzieci po drugiej siostrze Heleny Madalińskie. Stryjeczną siostrę miała tylko jedną Paulinę Nieszkowską za rosyjskim generałem Sobolewem. Dzieci wychowała po polsku. Syn umarł Kawalerem – Michał, Eliza wyszła za księcia Teniszewa, razem z nim przyjęła w Rzymie katolicyzm i siostrą (winno być: drugą córkę – przyp. S.K.) Paulinę, zamordowana w Warszawie dla rabunku. Prócz tych kuzynów nie znałam nikogo z rodziny babki Nieszkowskiej. Wychodząc za mąż, miała lat 30, doczekała się jednak prawnuków po dzieciach mojej matki. Umierając miała lat 90. Umarła w Warszawie u córki swej Pauliny Maleszewskiej i pochowana na cmentarzu kalwińskim w Warszawie. Do śmierci miała umysł przytomny, pamiętała dobrze daty historyczne, lubiła czytać gazety i każda jej rada, jaką mi udzieliła, przydała mi się w przyszłości.  W ostatnich latach zaniewidziała, a że była bardzo religijna, więc w każdą niedzielę jedna z sióstr czytała modlitwy i kazania z książek kalwińskich. Tak samo czytałyśmy gazety. Mając lat kilkanaście, wpadłam w manię pisywania wierszy i różnych nowel, wstydziłam się przyznać do tego, a tym bardziej przeczytać komu. Raz jednak, wiedząc, ze babka prawie nie widzi, włożyłam zeszyt do pisma „Biesiady literackie” i zaproponowałam, że przeczytam nowelę z tego pisma. Staruszka chętnie się zgodziła, a gdy skończyłam, zrobiła mi bardzo trafną uwagę, a nawet kilka w sposób nadzwyczaj delikatny, aby zbyt ostrą krytyką nieudolnego mego utworu nie obrazić mnie, po czym, spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się łagodnie i rzekła: „To moja wnuczka napisała, prawda?”

c.d.n. …


[1] Nie udało mi się poza pamiętnikiem Jadwigi Tyblewskiej potwierdzić wiadomość, że Hieronim Nieszkowski, powstaniec z 1830 r. był rodzonym stryjem Konstancji Nieszkowskiej. Wiem, ze miała stryjów Władysława-Aleksandra i Adama-Stanisława, ale ci chyba w powstaniu nie byli, gdyż wcześnie umarli. Nie ma jednak podstaw, by nie wierzyć autorce pamiętnika. (przyp. E.T.)

[2] Była nią Elżbieta Karolina Nieszkowska. Synowi Anny Rogalińskiej było na imię Hipolit. (przyp. E.T.)

[3] W ówczesnych czasach był to mankament tak istotny, że istotnie mógł spowodować niedojście małżeństwa do skutku. (przyp. E.T.) „Z opowiadań mojej matki wiem, że miłością Joanny z Nieszkowskich Nieszkowskiej był Pretwic (prawd. Pretwicz h. Gawron – przyp. MKP), człowiek z senatorskiego rodu (Prawdopodobnie kuzyn, gdyż praprababka była z domu Pretwicówna). Wobec tego musiała być inna przyczyna odmowy rodziców na małżeństwo. (przyp. S.K.) 

Udostępnij na: